niedziela, 30 października 2005

Halloween - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


Homilia na 31 Niedzielę Zwykłą (Rok A)
30 października 2005


Halloween


„Izraelu, złóż nadzieję w Panu, teraz i na wieki”
(Ps 131,3)


Akcja „Znicz”

Odwołamy się dziś do orędzia, które jest ukryte w zbliżających się dniach: 1 i 2 listopada. To orędzie już od kilku dni dociera do nas za pośrednictwem telewizji, radia, prasy, a dotyczy dnia Wszystkich Świętych — 1 listopada oraz Dnia Zadusznego — 2 listopada. Od paru dni zapowiadana jest również akcja na drogach o znamiennej nazwie: „Znicz”. „Znicz” jest nazwą modlitewnej świecy: miliony ludzi wybierają się w drogę, żeby się modlić. Jak widać, nawet zakorzenione w naszym słownictwie i w obyczajach nazwy przypominają i zachęcają do modlitwy przy grobach.

W ciągu najbliższych dni będzie w środkach masowego przekazu więcej niż zwykle o tym, że życie na ziemi ma swój kres. Niech nam się to kojarzy z tym, o czym śpiewaliśmy w psalmie: „Izraelu, złóż nadzieję w Panu, teraz i na wieki” (Ps 131,3). „Teraz”, to znaczy: za czasu doczesności, za tych dni, które mamy tu. I na wieki.

Ewangelizacja przez kulturę

Czy można podsumować tę nadzieję tylko w taki sposób, że istnieje życie po śmierci, że nie wszystko kończy się na grobie? Niektórzy próbują tak właśnie podsumować chrześcijańską nadzieję, ale nie jest to prawda. Nie da się streścić chrześcijańskiej nadziei „na wieki” w ten sposób: „Istnieje życie człowieka także i po śmierci”. Taką nadzieję wyraził nawet Adolf Hitler w swoim testamencie. Napisał, że ma nadzieję, że jego duch zjednoczy się po śmierci z duchem Martina Bormanna i Doktora Goebbelsa. Cokolwiek byśmy o tym myśleli, niewątpliwie jest to nadzieja na to, że nie wszystko kończy się na grobie.

Jednak kiedy my mówimy o nadziei: „Izraelu, złóż nadzieję w Panu, teraz i na wieki”, to mamy na myśli nie tylko trochę więcej — my mamy na myśli nieskończenie więcej! I atmosfera tych dni — dzień Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny — jest potężnym środkiem ewangelizacji. Jest to ewangelizacja przez kulturę. Są jakieś obyczaje zakorzenione w kulturze narodu („narodu” — bo niekoniecznie ludzi mocno wierzących; to jest część kultury polskiej) i za pomocą kultury następuje potężna ewangelizacja.

Banalizowanie wartości chrześcijańskich

Chciałem zwrócić uwagę na pewne niebezpieczeństwo dla trwałości tego akurat elementu kultury polskiej. Tym niebezpieczeństwem jest wmieszanie się „święta Halloween” w atmosferę dnia Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego.

Oto fragment z reklamy:

„Z okazji święta Halloween Wirtualna Polska razem ze Stena Line przygotowała konkurs, w którym nagrodami jest Weekend na morzu czyli 10 podwójnych zaproszeń na niezapomniany rejs we dwoje i «czarodziejską» imprezę na pokładzie promu”.

Od około 10 lat pierwszy dzień listopada, to narastająca zachęta dla dzieci, młodzieży i dorosłych do kolejnego ubawu, kolejna okazja do „«czarodziejskiej» imprezy”. Na jednej z internetowych stron dla dzieci znalazłem taką zachętę do przeżywania tych dni:

„Dzieci […] idą w Halloween na zabawę, gdzie grają w różne gry. […] Jak widzimy z zaświatami można też kontaktować się inaczej — na wesoło. […] Życzymy miłej zabawy!!!!”

„Halloween to niesamowita zabawa” — jak wyczytałem w innej reklamie.

Warto zestawić te dwie propozycje. Z jednej strony ta, która jest zakorzeniona od wieków w kulturze Kościoła i w kulturze narodu — uczenie dzieci, że jest to czas modlitwy przy grobach pradziadków, krewnych, że jest to czas dziękczynnej modlitwy przy mogiłach powstańców. Z drugiej strony — zwiastowanie, że koniec już z ostatnim dniem bez disco, bo nadszedł czas, żeby i ten dzień stał się dniem „«czarodziejskich» imprez” i spotkań na wesoło: „Życzymy miłej zabawy!”

Fakty — z historii

Warto się przyjrzeć uroczystości Wszystkich Świętych jako procesowi pewnego zwycięstwa kultury chrześcijańskiej nad mroczną — i tak trzeba powiedzieć — bez-nadziejną kulturą pogaństwa, która była bezsilna wobec śmierci. Jeżeli się cofniemy do starożytności, to w tę noc pomiędzy ostatnim dniem października a pierwszym dniem listopada Celtowie czcili mroczne, ponure bóstwo, które nazywali „Panem śmierci” i wierzyli, że jest to czas triumfu śmierci nad życiem. Ten triumf, jak wierzyli, zamanifestuje się w ten sposób, że nawet duchy tych, którzy poumierali, będą powracać na ziemię, stanowiąc zagrożenie dla żywych.

Mając takie wierzenia, postępowali bardzo roztropnie, mianowicie napełnili ten dzień symbolicznymi znakami niechęci wobec powracających duchów: rozpalali ogniska, nosili straszne maski, które miały symbolizować ich niechęć oraz pragnienie odstraszenia duchów.

Te celtyckie obyczaje częściowo przeniosły się na Rzymian, którzy zdobyli w starożytności ziemie celtyckie. Częściowo przetrwały na kresach cywilizacji europejskiej u irlandzkich Celtów. W XIX wieku wraz z emigracją irlandzką przedostały się do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozkwitły jako powszechny amerykański obyczaj pod taką właśnie nazwą: „Halloween”. Gdyby jednak przyjrzeć się tej nazwie od strony językowej, to zwiastuje ona, że kiedyś ten dzień był triumfem chrześcijaństwa nad owymi ponurymi pogańskimi wierzeniami (dzień Wszystkich Świętych to All Hallows, stąd wieczór poprzedzający to All Hallows’ Eve, czyli Halloween). Chrześcijańska nadzieja wyparła pogański strach: w starożytnym Kościele wspominano bowiem tych, którzy od nas odeszli, ale było to wspomnienie ich zwycięstwa nad śmiercią. Owszem, były dni poświęcone męczennikom, ale to nie były dni ponure — to były dni święta. Na przykład święto Apostołów — Piotra i Pawła, świętych męczenników i męczennic to wspomnienie ich przejścia do świetlistego nieba, a nie ponure pożegnanie Bożych mężów odchodzących do mrocznych i mglistych krain. To było świętowanie ich zwycięstwa w Jezusie Chrystusie. Chrystus pozwolił im przejść do większej radości — do radości niebiańskiej.

W ciągu roku liturgicznego, oprócz wspomnień poszczególnych świętych, było też święto zbiorcze, kiedy wspominano wszystkich męczenników naraz. To święto początkowo było obchodzone w maju i nie przez przypadek: ale dlatego że maj przypada w okresie wielkanocnym. Najpierw była więc Pascha — zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią, a potem — święto tych wszystkich, którzy są Chrystusowi, którzy przeżyli życie z Chrystusem i teraz świętują razem z Nim Paschę.

W IX wieku święto to przeniesiono z okresu paschalnego na 1 listopada jako środek kulturowej ewangelizacji, jako kulturowe zwycięstwo chrześcijaństwa nad mrocznymi wierzeniami pogan co do śmierci i co do losów człowieka po śmierci — żeby wykorzenić ciągle jeszcze tlące się tu i ówdzie mgliste i ponure wierzenia, jakoby ze swoich ponurych krain wychodziły jakieś widma i rozpościerały swój mglisty mrok także pomiędzy nami, chrześcijanami. To była ewangelizacja przez kulturę, do której my obecnie na pewno jesteśmy wezwani, bo ten element kultury jest ewidentnie zagrożony.

Fakty — ze współczesności

Niedawno wszedł na ekrany kin film pod tytułem Gnijąca Panna Młoda (Corpse Bride). Nawet samo brzmienie powinno nas zaintrygować. To nie jest przymiotnik, który chrześcijanie zwykle wypowiadali przy okazji wspomnienia zmarłych, bowiem naszm wspomnieniom zmarłych towarzyszą raczej inne skojarzenia, takie jak: światło wieczne, światłość wiekuista, Boża dobroć, niebiańskie królestwo. Dziś skojarzenia te są zagrożone. Oto fragment reklamy filmu Gnijąca Panna Młoda:

„Akcja tego animowanego filmu fabularnego rozgrywa się w wiosce. Młodzieniec zostaje podstępnie zwabiony do świata umarłych, aby mógł poślubić tajemniczą Gnijącą Pannę Młodą; życie w Krainie Umarłych okazuje się znacznie barwniejsze niż to, którego zaznał będąc wychowanym według surowych wiktoriańskich wartości”.

Świat na powierzchni, a szczególnie według wartości — żeby nie napisać: „chrześcijańskich”, napisano: „wiktoriańskich” — jest czymś nieatrakcyjnym. Prawdziwe atrakcje czekają dopiero tam, a tam ludzie gniją i to jest właśnie ta atrakcja…

Ocena faktów

Takie są fakty. Chrześcijanin musi fakty poznać i wobec faktów stosownie zareagować. Jest to jeden z elementów kulturowych zmagań. Musimy stanąć po stronie cennego elementu kultury Kościoła, który szczególnie w Polsce promieniował także na ludzi niewierzących, co niewątpliwie jest rzeczą cenną. Bardzo trafną ocenę tego zjawiska podał dominikanin, o. Jędrzejewski:

„Halloween, czyli święto duchów, uważam po prostu za głupie”.

Wydaje mi się, że to bardzo trafna diagnoza. Nie byłoby jednak dobrze, gdybyśmy podeszli do tego płytko, a z tym się czasem spotykam, że ludzie wierzący krytykują obyczajowość „Halloween” na takiej zasadzie: „To są zwyczaje nowe i zachodnie, dlatego z nimi walczymy. Tymczasem my powinniśmy poprzestawać na zwyczajach starych i polskich”. Nie jest to jednak właściwy sposób krytyki. Po pierwsze, nie wszystkie stare zwyczaje są dobre — niektóre są złe albo niemądre. Po drugie, nie wszystkie nowe zwyczaje są nieodpowiednie — są takie zwyczaje, które są nowe i jak najbardziej należy je przyjmować. Po trzecie, również nie wszystkie polskie zwyczaje są specjalnie mądre — na przykład obyczaj oblewania przechodniów w poniedziałek wielkanocny, który jest zwyczajem głupim: jest stary, jest polski a jednak jest głupi.

Widać zatem, że ten akurat kierunek krytyki nie jest najszczęśliwszy. Powinniśmy do tego podejść po chrześcijańsku, czyli popatrzeć na sedno — jaka była stara wartość i stary obyczaj oraz jaką treść ma ten nowy − i wszystko jedno, czy nowy zwyczaj przychodzi z zachodu, czy z północy, czy z południa; to nie ma znaczenia skąd przychodzi. Znaczenie ma jedno: że dzień, w którym wszyscy modlimy się za zmarłych, o Boże zbawienie, Boże światło, światłość wiekuistą, że dzień, w którym dbamy o cmentarze, będące znakiem naszej wdzięczności i pamięci o tych, którzy odeszli — i o cmentarze ludzi z naszych rodzin, i o cmentarze ludzi, którym wiele zawdzięczamy, powstańców czy innych, którzy oddawali życie za ojczyznę — zostaje zamieniony na kolejną okazję do zabawy. Tak jakby 364 dni w roku było za mało, żeby urządzić disco! Jeszcze w tym 365 też trzeba to zrobić!

Niektóre zwyczaje są głupie. Zwyczaj, który jest upowszechniany poprzez szkolnictwo i środki masowego przekazu — zwyczaj przeżywania wspomnienia o zmarłych na zabawie, to nie jest mądry zwyczaj! Jest to przejaw bardzo szczególnej mentalności — mentalności, w której kultywuje się bez-myślność. Tymczasem do najważniejszych problemów, takich jak skończoność życia na ziemi, śmierć, wdzięczność, przodkowie, mamy podchodzić z „myślnością”, a nie z bez-myślnością. A „myślność” chrześcijańska zamienia się na wspominanie zmarłych — zawsze, bez wyjątku, nigdy inaczej — w kontekście zmartwychwstania Chrystusa.

Pierwszy dzień listopada jest dniem trudnej — ale: radości. Zwróćmy uwagę na czytania, które w tych dniach towarzyszą naszej modlitwie we Mszy świętej. To są czytania o życiu wiecznym, o zbawieniu. To nie są czytania o „Gnijącej Pannie Młodej”. To są czytania o zwycięzcach, którzy w bieli, w świetle, z palmami w ręku i z pieśnią, stoją przed tronem Zbawiciela. To są czytania mówiące o drodze prowadzącej do zwycięstwa, a droga prowadząca do zwycięstwa jest u boku Chrystusa. Jeśli razem z Nim tu, na ziemi, żyjemy, cierpimy, to z Nim razem królować będziemy. To jest droga błogosławieństw. To są czytania o trudnej — ale: radości. Czytania o trudnym — ale: zwycięstwie. Chrześcijanin nigdy nie wspomina inaczej o tych, którzy żyli przed nami i życie na ziemi już zakończyli.

Dzień następny, 2 listopada, Dzień Zaduszny, przypomina o potrzebie modlitwy za dusze. Człowiek, który umarł, trwa, żyje, ale żyje nie cały. Jego ciało zostało pochowane, zostało tutaj, na ziemi. Żyje jako dusza i modlimy się za dusze wszystkich wiernych zmarłych. Modlimy się do Pana Boga o łaskę, o światło, o Jego pomoc. Modlimy się przywołując takie właśnie skojarzenia: biel, światłość, Boża obecność i Boże królestwo.

Tak więc najbliższe dni to dni nie tylko modlitwy, ale też bardzo szczególnej walki — walki o bogactwa kultury, i chrześcijańskiej, i polskiej, a szczególnie walka o przekazanie tej kultury następnemu pokoleniu. Dzieci, które dopiero rozglądają się po świecie i jeszcze nie wiedzą, czy powiedzieć: „Świetnie! Wesołej zabawy!” czy też powiedzieć: „Światłość wiekuista niechaj im świeci”, powinny się dowiadywać od najbliższych, od rodziców, krewnych, przyjaciół, od tych wszystkich, którym leży na sercu szerzenie Dobrej Nowiny o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, że ta Dobra Nowina szerzy się na różne sposoby, także i poprzez piękne i dobre zwyczaje kultury katolickiej w Polsce. „Izraelu, złóż nadzieję w Panu i teraz, i na wieki”. Amen.



niedziela, 16 października 2005

Chrzest, czyli pasowanie na rycerza Jezusa Chrystusa - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


Homilia na 29 Niedzielę Zwykłą (Rok A)
16 października 2005


CHRZEST, 
czyli pasowanie na rycerza Jezusa Chrystusa


„Przypaszę ci broń”
(Iz 45,5)


Jako motto do dzisiejszych rozważań weźmy zdanie z Księgi proroka Izajasza: „Przypaszę ci broń” (Iz 45,5). Broń przypasuje się komuś, kto ma się stać wojownikiem. Także i my możemy przeżyć dziś odnowienie naszego sakramentu chrztu jako pasowanie na duchowego rycerza Jezusa Chrystusa, który jest powołany do udziału w walce duchowej, w duchowym starciu i to starciu nie błahym — starciu fundamentalnym między siłami dobra i siłami zła.

Wezwani do walki czy do pokoju?

Kiedy przyjrzymy się powszechnej mentalności dzisiejszego świata, to zauważymy, że ludzie o mentalności uformowanej na wartościach tego świata są nieustannie zdziwieni i zaskoczeni, że w świecie jest tyle zła. Dlaczego się tak dziwią? Dlatego że w ich mniemaniu świat powinien być miejscem przeznaczonym tylko i wyłącznie do przyjemnego przeżycia długich lat: powinniśmy mieć niezakłócony spokój. I kiedy widzą zło, które z całą siłą wybucha, żądają wyjaśnień. To bardzo popularne pytanie: dlaczego ludzie tak się zachowują? dlaczego popełniają zło? dlaczego jakieś nurty zła — czasem bardzo potężne — buszują po tym świecie? Padają najróżniejsze odpowiedzi: od poszukiwania niedoboru minerałów w pożywieniu aż po szukanie braków w procesie edukacji. To miałoby wreszcie sprawić, że świat stanie się miejscem miłym, bo do tego przecież miał służyć: aby miło i spokojnie przeżyć długie lata.

Ludzie Boży natomiast nie są specjalnie zdziwieni tym, że w świecie jest zło. Nie są tym zdziwieni, bo wiedzą, że chrześcijanin to człowiek powołany do walki — do walki duchowej. Taka jest nasza misja. A jeśli walka, to z przeciwnikiem. Przeciwnik natomiast jest bardzo potężny, jest potężniejszy od nas, inteligentniejszy, bardziej przenikliwy i więcej wiedzący. Przeciwnikiem tym jest zły duch, szatan. I co więcej: człowiek z tej walki nie może się wycofać, nie można sobie powiedzieć: „Nie podoba mi się miejsce na pierwszej linii frontu. Wycofam się w spokojne zacisze — tam gdzie jest miło i spokojnie”. Nie ma takiej możliwości, bo nie byłoby to wycofanie się, tylko coś, co ma zupełnie inną nazwę, mianowicie dezercja.

Ochrzczony: radosny realista

Tak wygląda świat. Kto o tym wszystkim wie, jest realistą. A chrześcijanie nie tylko, że są realistami, to jeszcze są realistami radosnymi. To jest dopiero ciekawy problem! Jak wobec świadomości, że jestem wojownikiem walczącym z przeważającymi siłami pozostać nie tylko realistą, ale jeszcze realistą radosnym, który z radością i z dynamizmem podejmuje zadania życiowe? Otóż źródłem naszej radości jest fakt, że Bóg nas odpowiednio wyposażył: zadbał o to, byśmy mieli czym walczyć. Nie mamy bowiem polegać na własnych siłach. Nie mamy walczyć ludzką siłą i ludzką mocą, lecz mówi Pan Bóg: „Przypaszę ci broń” (Iz 45,5) — będziesz miał siłę i moc do walki duchowej. Mówiąc krótko: aby być realistą duchowym, ale radosnym realistą, wystarczy sobie przypomnieć, że jestem człowiekiem ochrzczonym.

Taką metodę radosnego realizmu aplikował już Apostoł Paweł, kiedy głosił chrześcijanom, gdzie jest źródło ich pewności i jak to jest, że wtedy, u początków Kościoła, rozproszeni w tak niewielkiej liczbie w Cesarstwie Rzymskim, mogą być radośni i pewni słuszności swojego wyboru. Otóż mówił Apostoł Paweł tak:

„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie — jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6,3n).

Czyż nie wiadomo nam wszystkim, którzyśmy otrzymali chrzest, że było to po to, abyśmy wkroczyli w nowe życie? Orędzie św. Pawła było jasne: darmowa łaska ma swój sposób, żeby do nas dotrzeć i dociera do chrześcijanina przez chrzest. I chociaż ważne są różne nasze wzruszenia modlitewne i inne okazje przybliżania się sercem do Pana Jezusa, to jednak nie napisał Apostoł: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy przeżyli podniosłe chwile na modlitwie, wkroczyliśmy przez to w nowe życie”. Napisał: „my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest”, otrzymaliśmy go po to, byśmy „wkroczyli w nowe życie — jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca”.

Warto zadać sobie dziś pytanie: czy znam pełną, kompletną, stuprocentową odpowiedź na pytanie: Przez co Jezus nas zbawił? Do odpowiedzi: zbawił nas przez krzyż i zmartwychwstanie swoje trzeba koniecznie dodać:

„zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy, usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3,5-7).

Przez chrzest.

Woda z Jordanu

Pięknym symbolem w sakramencie chrztu jest woda zaczerpnięta z rzeki Jordan, ponieważ ta odrobina wody, która popłynie z naczyńka liturgicznego pomoże nam zrozumieć, jak dzisiejszy chrzest łączy się z tamtym, którego dostąpił Jezus Chrystus. Woda z Jordanu bowiem ewidentnie przypomina nam pasowanie na rycerza, czyli przepasanie mocą. Bo kiedy „przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego” i gdy „został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego” (Mt 3,14-16).

Po chrzcielnym pasowaniu na rycerza — to ewidentnie wynika z Ewangelii — Jezus wystąpił do boju:

„Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła. […] Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu. Potem powrócił Jezus w mocy Ducha do Galilei” (Łk 4,1-14).

Jezus przebywał na pustyni czterdzieści dni (walka, zmaganie), gdzie był kuszony przez diabła. Powrócił stamtąd w mocy, powrócił jako wojownik, jako ten, który ma podjąć duchową walkę. Jezus tę walkę podjął i doprowadził do zwycięstwa.

Dzisiejsza ceremonia sakramentu chrztu niech postawi przed naszymi oczami chrzest Jezusa Chrystusa w Jordanie, niech postawi nam przed oczami tą prawdę, że sakrament chrztu jest pasowaniem na rycerza: „Przypaszę ci broń” (Iz 45,5) i że chrzest jest tym, przez co Jezus nas zbawił, a „zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym” (Tt 3,5). Amen.




niedziela, 9 października 2005

Jan Paweł II - Orędownik Prawdy - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


Homilia na 28 Niedzielę Zwykłą (Rok A)
9 października 2005


Jan Paweł II — Orędownik Prawdy


Polski Episkopat zaapelował o czynne włączenie się w tegoroczne obchody Dnia Papieskiego, który 16 października będzie obchodzony pod hasłem: „Jan Paweł II — Orędownik Prawdy”. W swoim liście biskupi zwracają się do ludu Bożego z zachętą do dobrego, gorliwego i owocnego przeżycia Dnia Papieskiego. W związku z tym rozważymy sobie dzisiaj wybrane fragmenty orędzia biskupów.

„Siostry i bracia”

List jest podzielony na trzy części, a każda część zaczyna się wezwaniem: „Siostry i bracia!”. To znaczące: różni przywódcy w najróżniejszy sposób zwracają się do ludzi. Czasami zwracają się słowami: „Rodacy!” — podkreślają wtedy, że jesteśmy z jednego narodu. Zwracają się też do ludzi: „Obywatele!” — wtedy podkreślają nasze prawa w państwie. W innych gremiach, na przykład partyjnych, zwracają się: „Towarzysze!” — wtedy chcą podkreślić, że są współtowarzyszami jakiejś idei czy jakiegoś programu. A tutaj, w liście biskupów, mamy trzykrotnie powtórzone: „Siostry i bracia”. Znaczące jest to, że nas łączy w Kościele Bożym coś większego i coś głębszego niż więzi w jednym narodzie, coś głębszego niż współtowarzyszenie w jakiejś, choćby nawet szczytnej, idei. „Siostry i bracia” to jest wyrażenie, którego można użyć tylko w rodzinie — tam, gdzie ludzie narodzili się na nowo, aby jako dzieci jednego Boga żyć w Bożej rodzinie.

Jednoczył ludzkość. Jednoczył Polaków

List zaczyna się tak:

„Siostry i bracia!

Po raz pierwszy przeżywać będziemy w najbliższą niedzielę Dzień Papieski już bez obecności wśród nas Umiłowanego papieża Jana Pawła II w ziemskim wymiarze”.

To ciekawe podkreślenie: bez obecności Jana Pawła II — ale w ziemskim wymiarze. To nie znaczy — w ogóle bez obecności. Święty Paweł w Liście do Koryntian mówi, że ci, co poumierali, nie poszli na zatracenie (por. 1 Kor 15,16-21); ci, co poumierali poszli do domu Ojca: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział” (J 14,2). Dokładnie tak brzmi następne zdanie listu biskupów:

„Duchowo jest On z nami, jako nasz Orędownik w Domu Ojca”.

Pan Jezus poszedł do domu Ojca i ci, którzy w Nim złożyli swą ufność, też do domu Ojca poszli. Stąd pewność, że Jan Paweł II duchowo jest z nami „jako nasz Orędownik w Domu Ojca”. Orędownik, to znaczy: „oręduje”, „modli się”.

Dalej piszą nasi pasterze tak:

„Trwa wielka modlitwa Kościoła o beatyfikację i kanonizację tego, który tak niedawno dzielił nasz ludzki los, ukazując słowem, a przede wszystkim przykładem życia prawdę o Bogu i o człowieku, stworzonym na Obraz i podobieństwo Boga”.

Dlaczego Kościół modli się o beatyfikację i kanonizację? Tu akurat jest mowa o Janie Pawle II, ale Kościół modli się o beatyfikację i kanonizację także wielu innych osób. Słowo „beatyfikacja” pochodzi od łacińskiego słowa beatus — „błogosławiony”. Po to ogłasza się beatyfikację, aby wskazać, że chrześcijaństwo jest możliwe, aby pokazać, że to nie są tylko idee, lecz że to można przeżyć: że człowiek może przeżyć życie jako błogosławiony przez Boga, można tak otworzyć serce, że będzie faktycznie błogosławiony. Nie tylko będzie o tym czytać, ale będzie tak robić!

„Kanonizacja” z kolei pochodzi od greckiego słowa kanon, co znaczy „miara”, „wzorzec”. „Kanonizacja” ma znaczyć, że ogłasza się, iż jacyś ludzie są wzorcami, jak żyć Ewangelią, jak wcielić ją w życie. Można ją wcielać na wiele sposobów. Nie chodzi o to, żeby naśladować w świętych robiąc to, co oni robili, lecz aby naśladować, jak oni to robili: to, co do nas należy, robić tak gorliwie, jak robili to święci. Naśladujemy ich w gorliwości.

List biskupów zawiera też wspomnienie przeżyć modlitewnych, które nas jednoczyły w czasie ostatniej choroby i śmierci Jana Pawła II. Pamiętamy, jakie to było modlitewne doświadczenie i to właśnie wspominają również księża biskupi:

„W momencie odejścia do domu Ojca, ludzkość złożyła Mu [Janowi Pawłowi II] hołd. Katolicy, [wszyscy] chrześcijanie, a także wyznawcy innych religii oraz poszukujący swej drogi do Boga ludzie dobrej woli zdawali sobie sprawę z wielkości tego człowieka”.

Co ciekawe, jest też wspomniane, że ci, którzy nie dzielą naszej wiary, również złożyli hołd Janowi Pawłowi II.

Dalej jest też wspomnienie, jak wiele zapału modlitewnego wyzwoliło się wtedy:

„Te dni uwidoczniły skrywane głęboko, niejednokrotnie dotknięte bolesnymi doświadczeniami, pragnienia żarliwej modlitwy, miłości, jedności, solidarności, dobra i międzyludzkiej życzliwości”.

Rzeczywiście to był taki katalizator, który wszystkie pragnienia gorliwej modlitwy wyzwolił. A ponieważ to są polscy biskupi, czyli polscy pasterze, więc jeszcze słowo na temat szczególnie polskich przeżyć, przeżyć modlitewnych związanych z pogrzebem Jana Pawła II:

„Trudno powiedzieć czy kiedyś w historii naród Polski głębiej odczuwał takie zjednoczenie wokół wartości, które głosił i którymi żył wielki Papież”.

Jest możliwe — tak nam sugerują biskupi — że to była największa chwila modlitewnej jedności i największa chwila wznoszenia się ku temu, co wielkie, dobre, święte i wartościowe w całej historii Polski. Jest możliwe, że nigdy większej chwili nie było − a my mogliśmy tego doświadczyć i to oglądać.

Nowy wymiar Dnia Papieskiego

To tyle w liście biskupów spojrzenia w przeszłość. Następne spojrzenie jest w teraźniejszość. Pasterze kierują nasz wzrok w obecnego papieża, bo przecież Jan Paweł II nie był ostatnim papieżem — jest po nim teraz Benedykt XVI i do końca świata jeszcze wielu będzie:

„Dzień Papieski od początku zakładał łączność ze Stolicą Piotrową, dlatego nie może zabraknąć modlitewnej więzi z Ojcem Świętym Benedyktem XVI — bezpośrednim następcą Jana Pawła, coraz częściej nazywanego Wielkim”.

Na pewno wielkość Jana Pawła II nas fascynuje, ale wielkość posługi Piotra w Kościele jest czymś jeszcze większym: „Paś baranki moje” — powiedział Pan Jezus (J 21,15). Zatem nie może zabraknąć modlitewnej więzi z Benedyktem XVI, bezpośrednim następcą Jana Pawła II.

Od strony wiary urząd Piotrowy jest zawsze taki sam. Papież to zawsze papież, ale trudno ukryć, że od strony ludzkiej ten, który ten urząd sprawuje, może być człowiekiem wielkim, ale może być również człowiekiem małym, niegodnym. A tutaj biskupi nam przypominają, że Jan Paweł II jest „coraz częściej nazywany Wielkim” — ze względu na rozmach swojej wizji, głębi swojej wiary, siłę entuzjazmu, którą potrafił zapalać miliony, ze względu na swoje dokumenty, listy, to wszystko, czym prowadził Kościół przez 25 lat.

Dzień, który łączy nas wszystkich

I wreszcie spojrzenie trzecie, mianowicie pytanie, które brzmi tak:

„Warto zastanowić się już dziś, w jaki sposób każdy z nas mógłby się włączyć w realizację tegorocznego programu Dnia Papieskiego, nade wszystko, by stawać się świadkiem prawdy”.

Co to znaczy „stawać się świadkiem prawdy”? To znaczy: poznawać prawdę o człowieku, że człowiek nie jest jakimś inteligentnym zwierzęciem; chociaż człowiek jest w ciele materialnym podobnym do ciała zwierząt, to jednak jest kimś więcej, jest kimś o naturze duchowej, kimś umiłowanym i chcianym przez Pana Boga i kimś przeznaczonym do życia wiecznego z Bogiem. To jest prawda o człowieku. Kiedy więc nasi pasterze zachęcają nas, żeby pomyśleć, jak możemy być świadkami prawdy, to chodzi o to, abyśmy się zastanowili, w jaki sposób to, co robimy na co dzień, może wyrazić naszą wiarę. To nie tylko ja mam naturę duchową i jestem przeznaczony do kontaktu z Bogiem dziś i do życia wiecznego po śmierci, ale do tego są przeznaczeni wszyscy (misja ewangelizacyjna). Warto zastanowić się już dziś, w jaki sposób każdy z nas mógłby się włączyć w realizację tegorocznego programu Dnia Papieskiego, by stawać się świadkiem prawdy — prawdy o człowieku stworzonym przez Boga.

Troska o zdolną młodzież — to wznoszenie żywego pomnika Janowi Pawłowi II

I jako inspirację do tego zastanawiania się biskupi podają:

„Papieskie nauczanie społeczne stało się inspiracją dla polskich biskupów, a także dla wiernych świeckich przy powołaniu Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia. Wspiera ona zdolną młodzież z małych ośrodków, o dużym bezrobociu, często zapóźnionych gospodarczo czy kulturowo, chcącą zdobyć gruntowne wykształcenie. […] Opieka nad rzeszą 1300 stypendystów ze wszystkich zakątków Polski możliwa jest dzięki ofiarom, składanym przez wiernych w czasie zbiórki, towarzyszącej Dniowi Papieskiemu”.

Biskupi podali akurat taką inicjatywę — Fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia. Dobrze by było, gdybyśmy i my zastanowili się, w jaki sposób włączamy się w realizację tego programu. Jako wspólnota realizujemy tę ideę poprzez pomaganie młodzieży w niekorzystnych dla nich sytuacjach życiowych. Powstały bowiem u nas różnorakie inicjatywy: ewangelizacja w zakładzie poprawczym, korepetycje, opieka nad dziećmi z trudnych środowisk.

Biskupom nie chodzi tutaj o to, żeby teraz wszyscy to jedno tylko dzieło popierali. Raczej chodzi o to, żeby każdy zobaczył, gdzie będzie najskuteczniejszy w pomaganiu młodzieży czy dzieciom w sytuacjach dla nich niekorzystnych, może fatalnych, może przegranych, po ludzku przekreślonych. Są najróżniejsze sposoby i chodzi o to, żeby odkryć w swoim sercu swoje możliwości — co ja mogę zrobić.

To jest propozycja obchodu Dnia Papieskiego. Biskupi przytaczają słowa Jana Pawła II, który rok temu — 9 października — z radością wypowiedział się o inicjatywie pomagania młodzieży w skrajnych i przekreślonych sytuacjach życiowych: to się nazywa żywy pomnik. Czasami ktoś wznosi pomnik z kamienia, albo z metalu, a to jest żywy pomnik, czyli pomnik, który trwa w ludziach. Słowa Jana Pawła II brzmiały następująco:

„Cieszę się, że wspomnienie dnia, w którym Pan wezwał mnie na Stolicę św. Piotra staje się okazją do modlitwy, do refleksji nad sprawami wiary i nad rzeczywistością Kościoła a także do konkretnych czynów miłosierdzia, szczególnie na rzecz młodzieży, która potrzebuje wsparcia w zdobywaniu wykształcenia na miarę swoich zdolności”.

Dlatego dobrze by było, gdybyśmy szczególnie w tym dniu modlili się i interesowali tym żywym pomnikiem, który polega na czynach miłosierdzia na rzecz młodzieży ze środowisk trudnych. Czy modlitwą, czy materialnie, czy czasem, który możemy poświęcić, niech każdy na ten apel biskupów odpowie. Warto zastanowić się już dziś, w jaki sposób każdy z nas mógłby włączyć się w realizację tegorocznego Dnia Papieskiego, a nade wszystko, by stawać się świadkiem prawdy. Amen.



niedziela, 2 października 2005

Pieśń o winnicy - homilia



ks. Andrzej Siemieniewski


Homilia na 27 Niedzielę Zwykłą (Rok A)
2 października 2005


Pieśń o winnicy



„Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi
pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy!”
(Iz 5,1)


Dzisiaj czeka nas wspinaczka na kilka pięter. Takiego ćwiczenia duchowego trzeba czasami dokonywać, żeby zrozumieć słowo Boże — wspinać się na kolejne piętra zrozumienia. W starożytności nazywano to sensami: są różne sensy, czyli poziomy zrozumienia, Pisma Świętego — jest sens wyrazowy, sens alegoryczny, sens duchowy, a także sens eschatologiczny.

Sens dosłowny (wyrazowy)

Pierwsze piętro dla zrozumienia tego, co dziś usłyszeliśmy, to wczucie się w sytuację starożytnego rolnika — ma posiadłość, na której jest wzgórze i myśli sobie: „Chciałbym mieć winnicę. Ale nie byle jaką, lecz szczególnie szlachetną, która przynosi szczególnie obfity owoc. Wiem, co zrobię: postaram się u któregoś z sąsiadów o szlachetny szczep takiej winnicy, o sadzonki. Ale najpierw muszę przygotować teren: trzeba usunąć kamienie z tego wzgórza, żeby szlachetna winorośl miała na czym rosnąć; z tych kamieni muszę zbudować mur, żeby dziki nocą nie przychodziły i nie niszczyły mojej posiadłości, żeby zwierzęta nie wchodziły i nie tratowały tej winnicy; z kamieni, które zostaną, trzeba w środku zbudować wieżę i prasę oraz kadź na sok, bo tam przecież trzeba będzie prowadzić sok winny, aby później przerabiać go na wino”.

Sens alegoryczny

Kolejny etap to zastosowanie obrazu z życia rolnika do narodu Izraela: „Otóż winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela” (Iz 5,7). To wyższy szczebel rozumienia Pisma Świętego. Pan Bóg spoglądał na mapę świata z góry i pomyślał sobie: „O, tu jest takie piękne wzgórze, kraina Kanaan. Tam chciałbym zasadzić szczególnie szlachetną winorośl. Wiem, co zrobię: z Egiptu wyprowadzę naród, po drodze będę go pouczał i zasadzę go w ziemi Kanaan”. Mówi psalmista: „Wyrwałeś winorośl z Egiptu, wygnałeś pogan, a ją zasadziłeś” (Ps 80,9). A całą historię Starego Testamentu ujmuje psalmista tak: „Swe latorośle rozpostarła [ta winorośl] aż do Morza, a swoje pędy aż do Rzeki” (Ps 80,12).

„Morze” to Morze Śródziemne, a „rzeka” to rzeka Eufrat. Wprawdzie Izrael nigdy nie sięgał aż tak daleko, ale za króla Salomona — poprzez różne przymierza i pakty wojskowe i polityczne — rzeczywiście aż tam rozprzestrzeniły się wpływy królów Izraela.

Królestwo Izraela otoczył Bóg murem. Był to mur wiary w jednego Boga, mur świętości, mur oddawania chwały Bogu Jahwe. To był mur, który chronił, aby dziki i polne zwierzęta nie tratowały Domu Izraela i Ziemi Świętej.

Cóż się dzieje potem? Dzieje się to, z powodu czego psalmista musi wołać: „Dlaczego jej mury zburzyłeś, tak że zrywa z niej [grona] każdy, kto przechodzi drogą, że ją niszczy dzik leśny, a polne zwierzęta obgryzają?” (Ps 80,13n). Jak to się stało, że do ziemi Kanaan powróciły wojska egipskie, asyryjskie i babilońskie? Odpowiedź jest jasna — bo został zburzony mur: mur wiary, mur świętości, mur oddawania chwały Jedynemu Bogu. To dlatego tę latorośl niszczy dzik leśny i obgryzają polne zwierzęta.

Następnie Pan Bóg posyła proroków, najpierw jeszcze przed katastrofą babilońską, a później i po niej, którzy wołają: „Powróć, o Boże Zastępów! Wejrzyj z nieba, zobacz i nawiedź tę winorośl; i chroń tę, którą zasadziła Twa prawica, ” (Ps 80,15n). 

Nadeszła Boża kara za niewierność, za brak świętości, za uganianie się za obcymi bożkami. Boża kara zawsze polega na tym, że Bóg upominając raz, drugi, trzeci i dziesiąty, mówi w końcu: „Człowiecze, jeśli chcesz, to idź za swoją wolą. Będziesz miał to, co chciałeś. Chcecie mieć obcych bożków, to będziecie mieli i przekonacie się do czego bogowie Asyrii, Babilonu i Egiptu skłaniają ich wyznawców”. 

Sens duchowy

Nie jesteśmy archeologami, których pasją jest tylko i wyłącznie historia starożytna. Jesteśmy chrześcijanami, których pasją jest na pierwszym miejscu to, jak Bóg dzisiaj nas poucza i jak Bóg dzisiaj działa pośród nas, dlatego jest nam potrzebny tak zwany sens duchowy. Tak nazywano to w starożytności.

Być dobrym chrześcijaninem, dobrym członkiem Kościoła, to znaczy mieć instynkt tłumaczenia tekstów Starego Testamentu na chrześcijański język. Taki instynkt jest w nas obecny, jest wrodzony wraz z wiarą chrześcijańską i często się nim posługujemy nawet o tym nie wiedząc. Na przykład w czasie Wielkiego Postu, szczególnie w Wielki Piątek, śpiewa się hymn wzięty ze Starego Testamentu: „Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił”. I lud chrześcijański w sposób instynktowny ma dar duchowego rozumienia — jakby na chwilę zapomina, że ten hymn był o ludzie Izraela i odnosi to do siebie. To o nas samych śpiewamy. To do nas Boża skarga: „Ludu mój, ludu, jam cię wyzwolił z mocy faraona, jam ciebie szczepił winnico wybrana”. To wy, ludu Boży i ty, kościele Chrystusa, jesteś winnicą wybraną, szczepioną przez Pana.

Bywa, że chrześcijanie, tak samo jak starożytni Izraelici, mówią: „Nie chcemy, nie życzymy sobie. My chcemy tylko wygodnego życia i świętego spokoju”. Tak się może zdarzyć w Kościele powszechnym, w Kościele w naszym kraju, we wspólnocie. Tak się może zdarzyć w moim albo Twoim sercu, że powiemy sobie: „Ja chcę świętego spokoju i wygodnego życia”. I może się zdarzyć, że doczekamy się Bożej kary, a Boża kara polega na tym, że Pan Bóg powie: „Jeśli naprawdę tego chcesz i tylko tego od życia oczekujesz, to będziesz to miał. To będziesz miał święty spokój i wygodne życie”. Boża kara polega na tym, że Pan Bóg mówi: „Więc się cofnę, przestanę upominać i zachęcać. Miej to, coś chciał”.

Tak wygląda burzenie muru wiary, zaufania i ufności wokół mojego serca, wokół wspólnoty, wokół Kościoła Chrystusowego. I wtedy zaczynają buszować dzikie zwierzęta tratujące to, co miało być winnicą wybraną Pana Boga, winnicą Chrystusową.

Sens eschatologiczny

W tym momencie dochodzimy na piętro najwyższe. Wyższego piętra już nie ma. Najwyższe piętro polega na tym, że Bóg objawia już nie tylko coś o człowieku, o historii, o narodzie Izraela, czy o Kościele. Najwyższe piętro polega zawsze i bez wyjątku na tym, że Bóg objawia nam Samego Siebie, otwiera swoje serce.

Pieśń z Księgi Izajasza, którą dzisiaj słyszeliśmy, jest pieśnią o miłości Bożej. To jest bardzo szczególne objawienie i żeby odczuć całą tajemniczą moc tego objawienia, dobrze by było, żeby mężowie i żony przypomnieli sobie chwile sprzed kilku lat, kiedy mąż jako jeszcze narzeczony, a żona jako narzeczona, oczekiwali objawienia tajemnicy serca tej drugiej strony: czy kocha i czy to objawi, czy otworzy swoje serce.

Otóż coś równie tajemniczego i niezwykłego stało się w chwili, kiedy prorok posłużył Panu Bogu jako narzędzie objawienia Jego serca: „Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy!” (Iz 5,1), a winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela.

Mówiliśmy o Bożej karze i o tym, jak Boża kara objawia się w historii Izraela, Kościoła, wspólnoty i życia każdego z nas. Każdy z nas podlega Bożej karze. W Liście do Hebrajczyków jest napisane: „Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi” (Hbr 12,5-8). Jeśli Bóg nie karze, to nie jesteśmy synami, bo tylko synów karze. Zatem w naszym indywidualnym życiu też przeżywamy Bożą karę. Na czym to polega? Tak długo mówiliśmy Panu Bogu: „Nie, nie chcę, nie pójdę, nie zrobię tego”, że Pan Bóg się cofnął i powiedział: „A to rób co chcesz i miej to, coś wybrał”. O Bożej karze jednak trzeba zawsze mówić łącznie z tajemnicą Bożego serca. Jak długo Pan Bóg potrafi wytrzymać karząc — Izraela, Kościół, wspólnotę albo mnie? Otóż nie za długo. Pan Bóg potrafi wytrzymać, ale tylko chwilę. Długo nie wytrzyma i zaraz ujmie się za tymi, których karał swoim cofnięciem się. Nie wytrzyma i zaraz przyjdzie na nowo. To właśnie wyśpiewaliśmy w Psalmie: „Wyrwałeś winorośl z Egiptu, wygnałeś pogan, a ją zasadziłeś. Grunt dla niej przygotowałeś, a ona zapuściła korzenie i napełniła ziemię. Góry okryły się jej cieniem, a cedry Boże jej gałęźmi. Swe latorośle rozpostarła aż do Morza, a swoje pędy aż do Rzeki. Dlaczego jej mury zburzyłeś, tak że zrywa z niej [grona] każdy, kto przechodzi drogą, że ją niszczy dzik leśny, a polne zwierzęta obgryzają? Powróć, o Boże Zastępów! Wejrzyj z nieba, zobacz i nawiedź tę winorośl; i chroń tę, którą zasadziła Twa prawica, latorośl, którą umocniłeś dla siebie” (Ps 80,9-16).

Dlatego objawienie tajemnicy Bożego serca, które nie potrafi długo karać odsuwając się na bok i zostawiając człowieka jemu samemu, jest jedynym fundamentem naszej nadziei. Cała historia Izraela od wyprowadzenia z Egiptu poprzez królów — Dawida i Salomona — i przez wszystkie niewierności aż do katastrofy babilońskiej, powtarza się w Kościele, we wspólnocie i w życiu każdego z nas. To jest dobra nowina o sercu Bożym, o tym sercu, które nie potrafi długo wytrzymać z boku, nie potrafi za długo wytrzymać w mówieniu: „A to miej, coś chciał”. Pan Bóg nie trwa długo w tak pojętym karaniu i zaraz znowu zaczyna wysyłać proroków do Izraela, świętych do Kościoła i te wszystkie pomoce do naszego życia, których nasze doświadczenie jako ludzi wierzących jest pełne.

Kto zatem czuje się dzisiaj jak spustoszona winnica i wspomina: „A, kiedyś to były czasy, kiedy moje życie było pełne błogosławieństwa i dobrych planów. A teraz?! Teraz mur jest zniszczony i stratowany; czuję się jak winnica rozryta i stratowana przez dziki”. Kto tak przeżywa swoją wiarę, to dziś ma dobrą nowinę o miłości Boga Izraela do swojej winnicy. Nie wytrzyma Pan Bóg za długo i zacznie przysyłać nowe zaproszenia, nowe okazje, nowe impulsy.

To właśnie wspólnota jest takim miejscem, które Pan Bóg stwarza, aby wysyłać nowe zaproszenia, nowe okazje i nowe impulsy; jest miejscem, gdzie Pan Bóg mówi na nowo: „Nie wytrzymam! Mówiłem: «Będziesz miał, co chcesz», ale nie wytrzymałem. Oto zapraszam cię na nowo. Oto daję nowe okazje, abyś przyłożył rękę do pługa i nowe okazje do budowania Królestwa Bożego”. Amen.