niedziela, 10 września 2006

Formujcie wasze serca w oparciu o dzieła wielkich mistrzów - cz. 4: Żywy płomień miłości


Ks. bp Andrzej Siemieniewski 
 Rekolekcje według św. Jana od Krzyża 
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu

„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”


***

Żywy płomień miłości
— nauczanie podczas Eucharystii,
10 września 2006

Po etapie nocy ciemnej: mozolnej, trudnej wędrówki chrześcijanina, który chciałby spotykać się z Bogiem, ale przeszkadzają mu obciążające go grzechy, przywary, złe przyzwyczajenia, dochodzimy także i do następnego etapu, który opisuje św. Jan od Krzyża w następnych księgach. Jedna z nich nosi tytuł: Pieśń duchowa, druga — Żywy płomień miłości. To odniesienia do słów, które zapowiadał prorok Izajasz: przejrzą oczy niewidomych, noc się skończy i mroki zostaną rozproszone (por. Iz 29,18; Rz 13,12). To dojście i do takich dzieł Bożych, kiedy człowiek słyszy: effatha: „otwórz się!” i wie, o co chodzi Panu Bogu, wie, co Pan Bóg chce mu przekazać. Relacja z Bogiem, szczególnie relacja w Duchu Świętym, relacja, która bardzo przypomina relację narzeczeńską i małżeńską, opisana jest w tych dwóch księgach: Pieśń duchowa i Żywy płomień miłości.

1. Przebóstwienie

Przyjrzyjmy się fragmentowi z Pieśni duchowej, gdzie czytamy o miłości Bożej. Wyrażenie „miłość Boża” ma dwa znaczenia. Z jednej strony miłość Boża to jest miłość Boga, w sensie: miłość, którą Bóg miłuje człowieka. Ale miłość Boża to jest także ta miłość, którą Bóg wlewa w serce człowieka. I mocą tej Bożej miłości człowiek może też miłować Boga. Miłuje Boga nie tylko swoimi ludzkimi siłami. To nie jest miłość tylko naturalna, to jest również miłość nadprzyrodzona.

Św. Jan od Krzyża pisze, że dusza miłuje Boga mocą i wolą samego Boga.

Ciekawe, jak to jest możliwe? Przecież wola i moc Boga są w Bogu, a tu człowiek mocą i wolą samego Boga może Stwórcę miłować. Jak to jest możliwe?

Według św. Jana dusza miłuje Boga mocą i wolą samego Boga, gdyż jest z Nim zjednoczona tą samą potęgą miłości, jaką Bóg ją kocha. Jak to jest możliwe? Ta potęga jest w Duchu Świętym. Dlatego jest to możliwe, bo Duch Święty został nam dany. Zostaliśmy obdarowani Duchem, w którym możemy wołać „Abba, Ojcze” (por. Rz 8,15; Ga 4,6). I oczywiście wołać to znaczy nie tylko wypowiadać dźwięki, ale wołać z głębi serca: „Abba, Ojcze”. Ta potęga miłości jest w Duchu Świętym, w którego dusza jest przeobrażona.

Ten zwrot, że dusza jest przeobrażona w Ducha Świętego albo w Boga samego, pojawia się częściej w Pieśni duchowej czy w Żywym płomieniu miłości, więc zatrzymamy się nad tym nieco dłużej. Dusza przeobrażona w Ducha Świętego — cóż to może znaczyć? Przecież dusza to jest coś we mnie, a Duch Święty to jest sam Bóg. Jakże zatem dusza może przeobrazić się w Ducha Świętego?

Najpierw więc — to pierwszy krok — przypomnijmy sobie rzadko dzisiaj czytane czy komentowane słowa Biblii z Drugiego Listu Apostoła Piotra, które w starożytności i w średniowieczu komentowane były bardzo często. Są to słowa, które wtedy zapalały ludzi czytających Pismo Święte, rozpalały ich serca jako drogowskaz do celu, do którego możemy dojść w życiu chrześcijańskim. A oto one: „zostały nam udzielone drogocenne i największe obietnice, abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury, gdy już wyrwaliście się z zepsucia /wywołanego/ żądzą na świecie” (2 P 1,4).

Można by powiedzieć, że to, co w Drugim Liście Piotra tak króciutko, tak w jednym zdaniu zostało ujęte, rozpisał nam św. Jan od Krzyża w swoim szeregu czterech wspaniałych ksiąg, sięgając po tysiące innych fragmentów biblijnych.

Najpierw jest mowa o tym, że ja, człowiek, jestem zepsuty. To nie znaczy, że jestem całkiem zły i że we mnie żadnego dobra nie ma. Pewnie jakieś jest, ale jest pomieszane. To właśnie nazywa się zepsuciem grzechu pierworodnego i całym obciążeniem grzechowym, które potem w życiu powraca. Jest jakieś zepsucie wywołane rządzą na świecie, różnymi nieuporządkowanymi, nieumiarkowanymi szarpaniami w jedną i w drugą stronę, ale Apostoł nam mówi: „wyrwaliście się z zepsucia wywołanego żądzą na świecie”. To „wyrwaliście się” sugeruje coś trudnego. Coś, gdzie trzeba było walczyć. Coś, gdzie trzeba było się zmagać. To nie jest: „spacerkiem wyszliście z zepsucia wywołanego żądzą”, tylko — „wyrwaliście się”, bo was to mocno trzymało.

„Wyrwaliście się z zepsucia wywołanego żądzą na świecie” — jakże nie skojarzyć tych słów z Drogą na górę Karmel, księgą Noc ciemna, które opisują właśnie coś trudnego, coś mozolnego, które opisują szarpaninę, jaką człowiek przeżywa, żeby się wyrwać z tego, co obciąża jego loty duchowe. „Wyrwaliście się” i wtedy dopiero uświadomiliście sobie, jak „drogocenne i największe obietnice” zostały wam udzielone, „abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury”. Bóg ma jakąś naturę i człowiek może stać się uczestnikiem tej Bożej natury.

Tyle w liście Piotra i to o tym właśnie mówi św. Jan od Krzyża: potęga miłości w Duchu Świętym, w którego dusza jest przeobrażona. I komentuje to dalej, że Duch Święty został duszy udzielony dla spotęgowania jej miłości. Czy nie jest to echo tego, co mówił św. Paweł w Liście do Rzymian: „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5)?

To jest właśnie echo: Duch Święty został duszy udzielony dla spotęgowania jej miłości. On uzupełnia i wyrównuje wszystkie jej braki ze względu na to chwalebne przeobrażenie: dusza odziana łaską, dusza w pewnym stopniu miłuje przez Ducha Świętego. Nie muszę liczyć tylko na moc mojej miłości, jeśli chcę kochać Pana Boga. Mogę liczyć na miłość Bożą, która zostanie wlana przez Ducha Świętego, który jest jej dany. Cytuje tutaj wprost św. Jan od Krzyża słowa Apostoła z Listu do Rzymian.

My nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej terminologii: „przeobrażenie duszy w Ducha Świętego”, „przebóstwienie” (gr. theosis), więc może jeszcze chwilę zatrzymamy się nad trzema przykładami, o co właściwie chodziło autorom dawnych wieków, kiedy o tym mówili.

Pierwszy przykład zaczerpnę ze św. Symeona Nowego Teologa, mnicha bizantyjskiego z XI wieku. Symeon przytaczał taki obraz. Mówił: wyobraźmy sobie zimną, ciemną, ciężką sztabę żelaza i wyobraźmy sobie, że tak jak to czyni kowal, włożymy tę sztabę żelaza do ognia. Co się z nią stanie? Początkowo nic, ale jeśli poczekamy odpowiednio długo, to zobaczymy, że na obrzeżach żelazo zaczyna przyjmować naturę ognia, zaczyna wyglądać jak ogień. A jak poczekamy odpowiednio długo, to przemieni się w tym sensie w ogień, że całe promienieje, całe ma tę samą temperaturę, całe świeci jak płomień i może też udzielać tego żaru innym. Mówiąc obrazowo, żelazo przejęło naturę ognia. Samo jarzy się blaskiem i samo może zapalać.

Porównanie Symeona Nowego Teologa jest bardzo trafne z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego, że pokazuje nam proces przyjmowania natury ognia nawet przez taki zimny, ciężki materiał, jak żelazo. Ale jest też ważne z drugiego powodu. Co by się stało, gdyby bryła żelaza powiedziała sobie: „Mam naturę ognia, sama mogę świecić i zapalać, po co więc właściwie mi ten rozpalony kowalski piec? Sama mam taką Boską naturę”? Co by było, gdyby bryła żelaza taką fantazją wiedziona opuściła źródło ognia? Pewnie jeszcze przez minutę albo dwie ta bryła mogłaby się łudzić, że rzeczywiście nic się nie zmieniło. Ale co będzie za pół godziny, za godzinę? Co będzie pod wieczór? Stanie się dokładnie taką samą zimną i obojętną bryłą, jak była na początku. Bryła żelaza nie ma z natury właściwości ognia, ma ją tylko przez uczestnictwo, tylko przez to, że żelazo się otworzyło na właściwości ognia, będąc we wnętrzu tego pieca.

Podobnie dusza ludzka z natury nie ma żadnych Boskich właściwości. Wręcz przeciwnie — ma właściwości całkiem naturalne i to często grzeszne. Ale jeśli otwiera się na płomienną obecność Ducha, to zostają jej udzielone drogocenne i największe obietnice, aby przez te obietnice dusza mogła stać się uczestnikiem Boskiej natury.

A teraz weźmy dwa inne przykłady już wprost ze św. Jana od Krzyża. Mówi Jan od Krzyża: popatrzmy na okno. Gdy świeci słońce, łatwo zauważyć, że szyba przyjęła promienie słońca i jeśli patrzymy na okno, to szyba świeci, wysyłając nam te słoneczne promienie. Jest nimi przepełniona i sama staje się światłem. Chociaż patrzymy na szybę, a nie na niebo czy słońce, to poprzez tę szybę promienie słoneczne do nas docierają. Szkło zostało przepełnione światłem i w tym sensie samo światłem się stało.

Zobaczmy, jak trafny w obie strony jest ten przykład. W jedną stronę, bo pokazuje, co się dzieje z człowiekiem, który się robi przezroczysty dla łaski Bożej. Jest taki piękny zwrot: nie stawiać przeszkód łasce Bożej. Jaki człowiek nie stawia przeszkód? Taki, który jest coraz mniej egoistą, który jest coraz bardziej święty, coraz bardziej posłuszny woli Bożej. A z drugiej strony patrząc, coraz bardziej wolny w Duchu Świętym. Ale kiedy wolność stanie się pełnieniem woli Bożej? U egoisty wolność wcale się nie stanie pełnieniem woli Bożej. Wręcz przeciwnie — wolność sprowadzi go na manowce. Natomiast im bardziej człowiek jest święty, im bardziej jest przezroczysty, tym bardziej staje się źródłem udzielonego światła.

Witraż pokazuje to podobieństwo jeszcze lepiej niż zwykła szyba. Zobaczmy, jak się jarzą postacie w oknach witrażowych, kiedy z drugiej strony padają promienie słońca, jak obrys postaci bohaterów wiary promieniuje światłem.

A przyjdźmy do kościoła wieczorem, kiedy na dworze jest ciemno. I spójrzmy na witraż. Ciemna plama. Wcale nie zachwyca. Żeby zaczęła zachwycać, trzeba by wyjść na zewnątrz i stamtąd zobaczyć. Widzimy, co to znaczy udział przez łaskę? Witraż nie ma z natury źródła światła. Musi mieć światło udzielone, mówiąc językiem biblijnym, z łaski. Czyli jako dar, jako prezent. I musi też być na taki dar światła otworzony, przezroczysty, nie stawiać przeszkód łasce.

I jeszcze jeden przykład, też ze św. Jana od Krzyża, zaczerpnięty z księgi Żywy płomień miłości. Mówi tak:

„Drzewo łączy się z ogniem, a im większy jest żar ognia, tym więcej się rozpala, aż w końcu całe staje się ogniem” (ŻPM, Prol 1).

Rzeczywiście tak jest: jeśli włożymy do ognia drzewo, przyjmie naturę ognia i samo staje się ogniem. To stało się okazją dla Jana od Krzyża do jeszcze jednej nauki duchowej, która mówi, że pod wpływem światła i żaru ognia Bożego dusza widzi i odczuwa także wszystkie swoje słabości i nędze”.

To jest zawsze niezawodny znak, czy pozostajemy pod wpływem Ducha Świętego, czy pod wpływem fantazji religijnej. Tam, gdzie jest źródło światła, tam też dusza odczuwa swoje słabości i nędze i mówi, że „bardzo zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”.

Widzi zatem wszystkie swoje słabości i nędze, jakie przedtem były w niej schowane i ukryte, których nie widziała ani nie czuła. To jest ciekawy paradoks, dlaczego wielcy święci czują się wielkimi grzesznikami. Można by przypuszczać, że albo są zdecydowanie większymi łobuzami przez całe życie niż większość ludzi, albo że popadli w przesadę. Nie. Ani jedno, ani drugie. Oni żyją w świetle, a w świetle lepiej widzą swoje grzechy i przywary niż ci, którzy żyją w półmroku, a co dopiero gdzieś w ciemności.

Dusza pod wpływem światła i żaru ognia widzi te nędze, słabości, grzechy, które były schowane, ukryte — i tu znowu mamy porównanie do płonącego drzewa. Mówi Jan od Krzyża w taki sposób: dzieje się podobnie, jak z drzewem, u którego nie można określić stopnia wilgotności. Dopiero po włożeniu do ognia zaczyna parować, dymić i rozpalać się. Wcześniej nie było widać, ile tam jest wilgoci, lecz po włożeniu do ognia para i dym zaczną uchodzić. Dopiero po oczyszczeniu drewna będzie się ono mogło całe rozpalić. Tak również zachowuje się dusza na skutek tego płomienia.

To były trzy piękne obrazy, które mistycy nam podsunęli: św. Symeon Nowy Teolog (ze wschodniej, bizantyjskiej gałęzi chrześcijaństwa) i św. Jan od Krzyża (z nurtu łacińskiego, hiszpańskiego). Jak widać, w różnych częściach chrześcijaństwa tak samo przeżywano obecność Ducha Świętego.

2. Żywy płomień miłości, czyli Duch Święty

Zobaczmy jeszcze, jak Jan od Krzyża widział obrazy przyjścia Ducha Świętego opisane na początku Księgi Ezechiela (Ez 1). Znajdują się tam przedziwne obrazy o istotach Bożych, które przychodzą na jakichś tajemniczych powozach, płonących pojazdach:

„O, co odczuwa i czego doświadcza dusza — pisze św. Jan od Krzyża — dostępując udziału w poznaniu tej postaci, którą widział Ezechiel jako istotę żywą o czterech twarzach i jako krąg o czterech kołach!”

To oczywiście symboliczne słowa, które miały oddać to, co niewyrażalne u Ezechiela.


„Co odczuwa ona, widząc spojrzenie jego jakby węgle rozżarzone, jak spojrzenie pochodni i oglądając krąg, którym jest mądrość Boga, pełny oczu zewnątrz i wewnątrz, jakimi są poznania Boże i odblaski Jego doskonałości”.

Dzisiaj tak często czytając początek Księgi Ezechiela mówimy: nic z tego nie można zrozumieć, komu to się może przydać, co to za niezrozumiałe opisy i symbole? A tutaj mamy człowieka, który czytając to, zaczynał wydawać okrzyki radości: „O, co odczuwa dusza, czytając ten początek Księgi Ezechiela”. Bo Janowi od Krzyża bezpośrednio kojarzyło się to z jego doświadczeniem duchowym. I pisał: „I odczuwa [taki człowiek] w swym duchu ten odgłos, który czyniło jego przejście [ten szum, który u Ezechiela jest opisany], a który był jakby głosem mnóstwa i głosem wojska, co oznacza nieskończone wielkości Boga, jakie tu dusza poznaje z osobna w jednym tylko oddźwięku Jego przejścia przez nią”.

Na koniec wreszcie: „co odczuwa dusza, gdy słyszy ten szum uderzeń Jego skrzydeł, o którym mówi prorok, że był on jako głos wód wielkich i jako głos najwyższego Boga (por. Ez 1,24)”.

Takie wyrazy zachwytu wyrwały się z serca św. Jana od Krzyża, gdy czytał Stary Testament, a jego dzieła są utkane z setek, a może nawet i z tysięcy fragmentów — albo wprost, albo przez aluzje, albo przez krótkie sygnały. Jemu całość, wszystko w Piśmie Świętym — od Księgi Rodzaju aż po Księgę Apokalipsy — łączyło się z tym doświadczeniem: Chrystus żyje, przychodzi w Duchu Świętym, daje swoją Ewangelię po to, aby chrześcijanina przeprowadzić przez życie. Przeprowadzić drogą, która jest wąska. Przeprowadzić bramą, która jest ciasna. Ale przeprowadzić po to, aby miały życie, aby owce miały obfite źródła wód i aby miały paszę w obfitości. Zresztą zobaczmy, co dodał do tego komentarza Ezechielowego opisu. Według św. Jana od Krzyża oznacza to ową gwałtowność wód Bożych, które, jak już wspomnieliśmy, w przyjściu Ducha Świętego, w płomieniu miłości zalewają duszę, uweselając ją.

„Gwałtowność wód Bożych” — to słowa, kojarzące się z powodzią, z wodą, która wyrwała się z brzegów i rozlała po całym kraju. Takich wyrażeń u Jana od Krzyża spotkamy dużo, (czasem odnoszą się do jakiegoś źródełka, które szemrze o zmierzchu, a czasem spotkamy wyrażenia mówiące o gwałtownej powodzi: zalewanie duszy przez uweselenie jej).

U św. Jana występują również słowa (szczególnie w dwóch ostatnich księgach: Pieśń duchowa, Żywy płomień miłości), mówiące o jakimś tlącym się płomyku, o żarze ukrytym w sercu, jak również obrazy żywo przywodzące na pamięć gwałtowny pożar, który niszczy wszystko dokoła. Ale uwaga: co niszczy? Oczywiście grzechy, przywary. Wypala to, co złe w człowieku, a zostawia to wszystko, co w duszy było darem Bożym — uwzniaśla to i rozpala do stopnia niespotykanego wcześniej.

Jeśli przeczytamy dwie ostatnie księgi Jana od Krzyża, to dokładnie zobaczymy różnicę w odniesieniu do religii dalekowschodnich. Otóż, co prawda, twierdzi św. Jan od Krzyża, że namiętności powinny wygasnąć, że gniew albo zapał powinny się stonować, ale mówi to tylko w pierwszym momencie. W drugim natomiast stwierdza, że gdzie Duch Święty przejdzie swoim oczyszczającym płomieniem, tam wszystkie namiętności w człowieku powinny się rozpalić na nowo.

3. Uwielbienie łączy się ze stopniowym oczyszczeniem

Dlaczego jednak jest potrzebne to pierwsze oczyszczenie? Co się dzieje w egoiście, jeśli w nim się rozpalają namiętności? One są destruktywne. One są szkodliwe dla innych. Dlatego powinny przygasnąć. Ale zobaczmy, co się dzieje, jeżeli w świętym, czyli w człowieku pełnym Ducha Świętego, rozpalają się namiętności. Uda się on na przykład na inny kontynent, żeby głosić słowo Boże. Będzie potrafił znieść każdą chorobę, każde cierpienie, każdą zniewagę, być niestrudzenie aktywny w swojej rodzinie, w pracy, w otoczeniu, w kościele, w parafii — wszędzie. Nic nie jest w stanie go zrazić, ponieważ jest człowiekiem namiętnym, jest człowiekiem, w którym płoną namiętności nieszkodliwe dla innych, ale dla innych pożyteczne.

Pewnie najlepiej znowu widać to w postaci św. Jana od Krzyża porównanej ze św. Pawłem Apostołem. Warto zawsze zestawiać te dwie postacie. Zobaczmy, co się działo z pełnym gniewliwej pasji św. Pawłem, dopóki nie został oczyszczony łaską Chrystusa. W pierwszym etapie swojego życia pełen był roznamiętnionego zapału. Jakie to przynosiło skutki? Absolutnie katastrofalne. Czytamy w Dziejach Apostolskich, że „dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). A teraz przypatrzmy się tej samej postaci św. Pawła po trzydziestu latach. Czy był człowiekiem już teraz stonowanym? Czy teraz stał się kimś wygaszonym? Nie. On dalej dyszał pasją i ona na pewno nie była mniej roznamiętniona, tylko bardziej, ale zobaczmy, do czego. On już teraz nie chciał innych uwięzić, tylko mówił: jak mnie chcecie uwięzić, to mi to nie przeszkadza. Nie chciał już innych zabijać, tylko mówił: jak moja krew ma być wylana na ofiarę w posłudze Jezusa Chrystusa, to proszę bardzo, jestem gotowy. Nie chciał też innych zmuszać, aby przestali być chrześcijanami, ale w całej wolności pragnął innych niestrudzenie zapraszać, żeby wiarę przyjęli. Widzimy więc tę samą osobowość, tę samą temperaturę uczuć pasji czy namiętności — tylko tym razem już dla dobra człowieka, tym razem już z pożytkiem dla innych, przy całkowitej niewrażliwości na to, co jego mogłoby spotkać złego, przy całkowitej niewrażliwości na swoją własną chwałę i swoje własne korzyści.

Tak więc św. Jana od Krzyża najlepiej czytać z Dziejami Apostolskimi i z listami św. Pawła.

Niech zatem te rekolekcje staną się zachętą do czytania św. Jana od Krzyża i do próby wcielania przynajmniej niektórych jego myśli w życie.


sobota, 9 września 2006

Formujcie wasze serca w oparciu o dzieła wielkich mistrzów - cz. 3: Choćbym przechodził przez ciemną dolinę...



Ks. bp Andrzej Siemieniewski 
Rekolekcje według św. Jana od Krzyża 
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu 

„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”



***


"Choćbym przechodził
przez ciemną dolinę..."

— nauczanie podczas Eucharystii,
9 września 2006


Myślę, że pod wieczór drugiego dnia naszych rekolekcji o św. Janie od Krzyża mamy już na tyle wyczulone ucho, że rozpoznaliśmy w czytaniach biblijnych dzisiejszej Mszy św. ten pierwszy fragment drogi na Bożą górę, tam, gdzie ani tej, ani tej, ani tego, ani tego, „nada, nada, nada, nada y en el monte nada”. Było to u św. Pawła:

„Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; […] Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych” (1 Kor 4,9.11-12).


Tak etapy swojej kariery opisuje św. Paweł. I to po wielkich ewangelizacyjnych sukcesach. Po założeniu Kościoła Bożego w Koryncie, po tym wszystkim, co Pan Bóg tam zdziałał, pisze do Koryntian list: „Błogosławimy, gdy nam złorzeczą” (1 Kor 4,12) — wcale nas nie chwalą; „znosimy, gdy nas prześladują” (1 Kor 4,12) — wcale nas nie wywyższają; „dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają” (1 Kor 4,13) — a nie obdarzają pochlebstwami. „Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili” (1 Kor 4,13).

Rozpoznajemy ten wąziutki początek drogi na Bożą górę Karmel? Nic, nic, nic, ani tego nie należy się spodziewać, ani tamtego, ponieważ chodzi o chwałę Bożą, a nie o to, aby po drodze zdobywać zaszczyty, nie o to, aby po drodze wędrować wygodną ścieżką, bo jest to droga przez noc.

Początek bardzo wąski, który łatwo pomylić z drogą na lewo, na prawo, szeroką, wygodną, prowadzącą zakolami, tyle że prowadzącą nie na górę, ale gdzieś indziej. Początek, który jest wąski i mozolny, który jednak prowadzi na miejsca, gdzie i trawa zielona, i krzewy. „Przyszedłem po to, aby owce miały życie. Chcę je wyprowadzić na pastwiska, aby miały paszę w obfitości” (por. J 10,10), tam, gdzie miłość, bezpieczeństwo, wiara, uczta nieustanna. W ten sposób zbliżamy się powoli do szczytu Bożej góry Karmel, a ponad jej wierzchołkiem napisano: „Sama tylko chwała Boża i cześć mieszkają na tej górze”.

Jeszcze słówko o napisie, który na rysunku całą tę­ górę okala. Możemy tutaj przeczytać: „Mons Dei, mons pinguis, mons coagulatus, mons inquo beneplacitum est Deo habitare ineo” — „Góra Boża, góra żyzna, góra obfita, góra, na której spodobało się Bogu zamieszkać”. To fragment z Ps 68,16-17. Jeżeli zajrzymy do naszej Biblii, zaskoczy nas zapewne, że tam jest inne tłumaczenie. To jest ten fragment psalmu: „Góry Baszanu — to góry wysokie, góry Baszanu — to góry urwiste: czemu, góry urwiste, patrzycie z zazdrością na górę, gdzie się Bogu spodobało mieszkać” (Ps 68,16-17). O ile łatwo rozpoznamy ten fragment: „góra, gdzie Bogu spodobało się mieszkać”, to inne określenia góry, jak widać, odbiegają od tego tłumaczenia, które miał w ręku św. Jan od Krzyża, ale język hebrajski nastręcza wiele trudności co do tłumaczeń, szczególnie jeżeli chodzi o określenia wspaniałości gór. On akurat miał takie tłumaczenie, które oddawało to słowami: „góra żyzna”.

Ten napis okala całą górę Bożą i oznacza, że ta góra, na którą człowiek wchodzi drogą wiary, nadziei, miłości, to jest wzniesienie, na którym mieszka Bóg. Tam można spotkać Boga: „Bogu spodobało się tam mieszkać” i Bogu spodobało się tam prowadzić ludzi. Spodobało się Bogu prowadzić taką właśnie drogą, o której czytamy w Ewangelii: wąska ścieżka i ciasna brama, która prowadzi do życia wiecznego (por. Mt 7,13-14).

Pod tym łukiem jest jeszcze jeden łaciński napis: „Introduxi vos in terram Carmeli…” To jest z kolei werset z Księgi Jeremiasza. Jeżeli zajrzymy do naszych tłumaczeń biblijnych, to przeczytamy takie słowa: „wprowadziłem was do ziemi urodzajnej, byście spożywali jej owoce i jej zasoby” (Jr 2,7). Jeśli jednak zajrzymy do tekstu hebrajskiego, okaże się, że ta ziemia urodzajna, to eretz Karmel. Trzeba by zapytać specjalistów od hebrajskiego, ale na pierwszy rzut oka nazwa góry Karmel i określenie urodzajności muszą być bardzo podobne albo takie same. W każdym razie słowo Karmel też tam jest i dlatego św. Jan od Krzyża je umieścił, bo w jego tłumaczeniu, które też jest możliwe, oznaczało: „Wprowadziłem was na górę Karmel, byście spożywali jej owoce i jej zasoby”.

Cały czas musimy pamiętać, że św. Jan od Krzyża był mnichem z zakonu karmelitańskiego. Nazwa zakonu karmelitańskiego wywodzi się od nazwy góry Karmel. Drogą trochę pośrednią, mianowicie w średniowieczu, ci, którzy tworzyli zakon karmelitański, przejęli tradycje duchowe i modlitewne mnichów, którzy z dawien dawna zamieszkiwali także górę Karmel, a ponieważ w starożytności i we wczesnym średniowieczu był taki zwyczaj, wielu mnichów miało pasję, aby znaleźć sobie jakieś miejsce wspomniane w Biblii, mieszkać tam i odtwarzać w swoim życiu to, co się tam działo. Zatem mnisi starożytni czy wczesnośredniowieczni nieprzypadkowo mieszkali na górze Karmel i chcieli odzwierciedlać w swoim życiu to, co przydarzyło się Eliaszowi czy Elizeuszowi. Z tych tradycji, tak pośrednio, czerpali karmelici. Dlatego nazwa ich zakonu nieprzypadkowo kojarzy się z górą Karmel i nieprzypadkowo rysunek góry Karmel wieńczy, jako piękna obietnica, to słowo: „Wprowadziłem was do ziemi urodzajnej [hebr. eretz Karmel], byście spożywali jej owoce i jej zasoby” (Jr 2,7).

Dlatego, choć początek brzmi surowo, trudno i mozolnie, to perspektywa i obietnica jest taka: uczta nieustająca, ziemia urodzajna, spożywanie owoców i zasobów przeobfitej góry Karmel, góry żyznej, góry obfitej, gdzie spodobało się Bogu zamieszkać.

Tyle dopowiedzenia do rysunku, który został zamieszczony w pierwszym wydaniu Dzieł św. Jana od Krzyża w roku 1618.

A teraz tytułem przykładu zajrzymy sobie do kilku miejsc, wybranych fragmentów pism św. Jana.

Zobaczmy więc, co św. Jan od Krzyża pisze o wierze. Mówi, że pewnemu ślepemu od urodzenia, który nigdy nie widział żadnej barwy, opowiadają o kolorach: o kolorze białym, o kolorze żółtym, lecz choćby mu najwięcej opowiadano i tak nie będzie nic wiedział, bo nigdy nie widział barwy ani jej podobieństwa. Zapamięta tylko nazwę, bo tę przyjmuje słuchem, lecz o formie, o kształcie nie będzie miał pojęcia, nigdy bowiem tego nie widział. Taką rolę spełnia wiara wobec duszy, mówiąc nam o rzeczach, których nigdy nie widzieliśmy i nie zrozumieliśmy, ani w samych sobie, ani w podobieństwach, bo ich nie mają.

Do czego jest podobny Pan Bóg? Do czego jest podobny Duch Święty? „Ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9).

Nie mamy więc w wierze światła poznania naturalnego — tego, które czerpiemy ze szkoły, z obserwacji, z codziennego życia — bo te prawdy nie są proporcjonalne do żadnego zmysłu. Prawdy wiary są za duże i dlatego są niezrozumiałe, a nie dlatego że są z umysłem sprzeczne, bo ani jedna prawda Boża nie jest i nie może być nigdy sprzeczna z rozumem czy z umysłem. Pan Bóg jest stwórcą umysłu i nic Bożego nie może być sprzeczne ani z umysłem, ani z logiką. Należy usilnie zwalczać takie poglądy. Spotkamy je czasem. Ktoś powie: „A, wiara polega na tym, żeby przyjmować rzeczy absurdalne”. To nie jest prawda. Wiara nie dlatego jest nocą dla umysłu, że głosi rzeczy nielogiczne i absurdalne — bo nie głosi, nic z wiary nie jest sprzeczne z logiką ani z rozumem. Wiara jest dlatego ciemnością, bo głosi rzeczy większe od umysłu. Umysł nie może tego opanować, bo to jest za duże. Prawdy Boże mówią o rzeczach nieskończonych, a człowiek nie ma umysłu nieskończonego.

„Dlatego — to dalsze słowa Jana od Krzyża — św. Paweł słusznie mówi, że fides ex audito (Rz 10,17)”, czyli że wiara rodzi się ze słyszenia, bo wiara nie jest poznaniem przychodzącym przez jakiś zmysł. Nie możemy więc dotknąć i w ten sposób uwierzyć. Nie możemy zobaczyć i w ten sposób uwierzyć. Nie możemy jakimś innym zmysłem poznać i z tego powodu uwierzyć. Musimy usłyszeć. Wiara jest ze słyszenia. Według św. Jana od Krzyża jest to przyzwolenie duszy na to, co wnika w nią przez słyszenie.

Piękny tekst, który wyjaśnia, co miał na myśli św. Paweł mówiąc, że wiara jest ze słyszenia. A przy ołtarzu Jezusa Chrystusa jakże nie wspomnieć pięknego hymnu, który w XIII wieku ułożył o Eucharystii św. Tomasz. „Zmysły na nic się nie przydadzą. Wiarą tylko można poznać, że Jezus Chrystus jest tu obecny”. Choćbyśmy sprosili tutaj wszystkich fizyków, chemików i najróżniejszych innych specjalistów ze wszystkich uczelni wrocławskich, to nie pomogą nam w zrozumieniu, dlaczego w tym, co dalej wygląda jak chleb i wino, jest obecny Jezus Chrystus. Ich specjalność do tego się nie przyda. Piękny zatem hymn ułożył św. Tomasz, który mówi, że: „darmo zmysły chcą widzieć” to, co poznać można tylko wiarą. Albo weźmy drugi przykład. Też wydał mi się szczególnie celny i pasujący do atmosfery Kościoła, Mszy św., obecności Bożej:

Święty Jan od Krzyża twierdzi, iż aby poznać, co to jest zjednoczenie człowieka z Bogiem, należy przypomnieć sobie, że Bóg przebywa i jest substancjalnie w każdej duszy, choćby to była dusza największego w świecie grzesznika.

To ciekawe, że z jednej strony powiemy, że Bóg jest wszędzie, a z drugiej strony mówimy: „Panie Jezu, przyjdź”. Z jednej strony mówimy, że Bóg w każdym miejscu jest obecny, a z drugiej strony wołamy: „Duchu Święty, przyjdź”. Z jednej strony mówimy, że Chrystus jest wszędzie, a mówimy: „A teraz właśnie przyjmiemy Pana Jezusa w Komunii świętej do naszego serca”. Zaraz nam to św. Jan od Krzyża wyjaśni. Uważa on, że musimy przypomnieć sobie, że Bóg przebywa i jest substancjalnie w ten sposób w każdej duszy, choćby to była dusza największego w świecie grzesznika. Ten rodzaj łączności [czyli ten rodzaj obecności] zawsze istnieje między Bogiem a wszystkimi stworzeniami, gdyż Bóg utrzymuje ich byt. Gdyby tej łączności zabrakło [czyli gdyby — jest to niemożliwe, ale gdyby — Pana Boga gdzieś nie było], to wszystkie stworzenia obróciłyby się w nicość i przestałyby istnieć. Stwórcza moc Boża aż do dzisiaj działa i wszystko w istnieniu podtrzymuje.

Więc co właściwie mamy na myśli, śpiewając: „Duchu Święty, przyjdź”? Nie ma go? Co właściwie chcemy wyjaśnić, mówiąc, że przyjmujemy Chrystusa do naszej duszy? Co chcemy wyjaśnić, kiedy mówimy, że ktoś stanął w obecności Bożej? To tu nie było Pana Boga? Otóż przypomina nam św. Jan od Krzyża, że sposoby obecności Bożej w człowieku są różne. Jeden sposób obecności Bożej, on akurat nazwał go sposobem substancjalnym, jest taki sam, jak obecność Pana Boga w przestrzeni czy w każdej rzeczy — po prostu wszędzie. W ten sposób to Pan Bóg wszędzie i w każdym jest obecny. Wyobraźmy sobie pokój zamknięty na cztery spusty tak, że nie można z niego wyjść. I wyobraźmy sobie w środku dwie osoby. Na początku jedna z tych osób jest roztargniona: patrzy przez okno, odwraca się do drugiej osoby tyłem, nie zauważa jej obecności. Ta druga osoba jest, ale niezauważana. Jest, ale nie jest spostrzegana, uświadamiana. Nie jest w myślach tej lekkomyślnej i roztargnionej. Ta roztargniona osoba nie zauważa jej. Traktuje „jak powietrze”. A teraz wyobraźmy sobie, że coś się nagle stało. Ta roztargniona osoba odwraca się i mówi: „O! Jesteś tu!” Zauważa ją. Widzimy inny rodzaj obecności. Tamta osoba zawsze była, ale nagle znalazła miejsce w sercu, w myślach.

Podobnie, kiedy mówimy, że ktoś stanął w obecności Bożej, to nie mówimy, że Pana Boga tam nie było. Zawsze był, tylko że ktoś wreszcie uświadomił sobie, że w tym pokoju, którym jest świat, jest Pan Bóg. Zobaczmy, jak to się zgadza ze świadomością proroków i apostołów. Jeremiasz mówi: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” (Jr 1,5). Co sobie uświadomił Jeremiasz? Że w tym pokoju świata Pan Bóg zawsze był, Pan Bóg zawsze miał wobec niego plany, tylko Jeremiasz w pewnej chwili sobie to uświadomił.

Albo św. Paweł mówi: „Powołałeś mnie już w łonie mojej matki” (por. Ga 1,15-16). W domyśle: „Ale ja o tym nie wiedziałem. Ani kiedy miałem 5 lat nie wiedziałem. Ani kiedy 10 lat, ani kiedy 20 lat, dalej o tym nie wiedziałem. To nie znaczy, że Ty mnie nie powołałeś albo że Ciebie nie było, tylko ja się dopiero później o tym dowiedziałem. Odwróciłem się z mojego gapienia się przez okno i nagle zobaczyłem: jesteś, zawsze byłeś, zawsze miałeś takie plany wobec mnie”.

To znaczy stawać w obecności Bożej, uświadamiać sobie obecność Boga, zapraszać Ducha Świętego do swojego wnętrza. To znaczy też przyjmować całą obecność Chrystusa, choć we Mszy św. obecność w Najświętszym Sakramencie jest innego rodzaju, bo nie o każdym miejscu i nie o każdej sytuacji powiedział Pan Jezus: „To jest Ciało Moje i to jest Krew Moja”.

O ile Bóg rzeczywiście jest wszędzie mocą swojego Ducha, to tylko o tej okazji i tylko o tym miejscu, i tylko o tych darach powiedział: „To jest Ciało Moje. To jest Krew Moja. Kto spożywa Moje Ciało i pije Krew Moją, trwa we Mnie, a ja trwam w nim” (por. Mt 26,26-28; Mk 14,22-24; Łk 22,19-20; J 6,54-58).

To drugi przykład myśli św. Jana od Krzyża, przykład o obecności Bożej: co to znaczy uświadamiać sobie, że Bóg jest i co to znaczy nabywać mistycznej świadomości obecności Bożej.

Św. Teresa z Avila wyznała w jednym ze swoich pism, że począwszy od pewnego momentu w życiu, Pan Bóg udzielił jej takiej łaski, że widziała Trójcę. Co to znaczy? Widziała trzy kształty albo trzy postacie? Nie. To znaczy, że miała świadomość — wyznała, że od pewnego momentu zawsze — że jest Ojciec Niebieski, Duch Święty, Jezus Chrystus i że oni są z nią. Taką świadomość miała nieustannie.

To jest zupełnie inny rodzaj widzenia. Św. Jan od krzyża wyróżniłby widzenie zmysłami fizycznymi: okiem mogę widzieć krzesło, okno, drzwi. Powiedziałby też, że istnieją zmysły wewnętrzne: nawet kiedy zamknę oczy, mogę sobie wyobrazić to krzesło, to okno albo te drzwi. Wyobraźnię i fantazję nazywał zmysłami wewnętrznymi, dlatego że mogły wywołać z pamięci to, co widziały i to sobie wyobrazić. Ale mówił też o wizjach duchowych, kiedy ktoś nie widzi ani okiem, ani fantazją czy wyobraźnią, tylko po prostu wie. Wie, że Bóg jest. To jest mistyczny dar wiedzy o obecności Bożej.

I te różne rodzaje postrzegania św. Jan stopniuje, mówiąc, że im bardziej duchowe, tym bardziej doskonałe. Tu uwaga: bo bardzo często spotkamy się w praktyce z inną intuicją. Ludzie często mówią tak: „On tylko odczuwa obecność Bożą, to łatwe, a ten to widzi, może nam nawet powiedzieć, co widział”. Św. Jan od Krzyża wartościuje to zupełnie odwrotnie i mówi: im bardziej zewnętrzna wizja i im bardziej możliwa do opisania, im bardziej ktoś w słowach umie nazwać to, co widział, tym bardziej wizja ta jest zawodna. Najbardziej niezawodną wizją jest taka, której jedyną treścią jest wiedza o obecności Bożej. To niezawodna wiedza mistyczna — że Bóg jest. Podobnie św. Teresa opisywała: „Widzę Trójcę”. Nie: „Widzę tu albo tam”, tylko „Widzę duchem albo umysłem”. Nie umiem tego opisać, ale wiem, że jest. I św. Jan by powiedział: „To jest właśnie kontemplacja”. Nazywał ją kontemplacją ciemną w tym sensie, że nie ma tam czego opisać. Nie można powiedzieć: „Odwróciłem się na lewo i oto tam, w tym kierunku, zobaczyłem to i to”. Może tylko powiedzieć, tak jak to zresztą robi: „Bóg jest”. Może tylko nam to wyśpiewać w pięknych strofach, których także my nauczyliśmy się i ich dzisiaj używamy. Ale od razu rozumiemy, że jak mówi, że jego dusza wyszła po ciemku, w ukryciu tajemniczych schodów, że szukała umiłowanego, że to nie są opisy. Od razu czujemy, że to są słowa, które mają oddać rzeczy duchowe, niewyrażalne, niewyobrażalne, a jednak takie, które się faktycznie zdarzyły. To mu się przydarzyło, dlatego tych osiem strof napisał.

Co do nadmiernego umiłowania tych zewnętrznych wizji albo tych odczuciowych pociech, też tutaj przykład znalazłem.

Święty mówi, że są takie dusze, które uciekają od oschłości, niesmaku i znużenia czyli od trudnych realiów modlitwy, szukając w Bogu tylko słodkości i rozkosznych darów. Takie postępowanie nie jest zaparciem siebie samego, nie jest ogołoceniem duchowym, lecz raczej duchowym łakomstwem.

Ci wszyscy, którzy wychowują albo wychowywali dzieci, wiedzą, czym kończy się łakomstwo. Kończy się przejedzeniem. To nie jest odpowiedni sposób odżywiania. To właśnie miał na myśli św. Jan od Krzyża. Nie można być łakomym duchowo — a to jest niebezpieczeństwo, które grozi nie ateistom, nie tym, którzy mało się modlą. Grozi ludziom wierzącym i tym, którzy modlą się dużo. Więc pewnie w różnych grupach modlitewnych to niebezpieczeństwo jest szczególnie aktualne.

A teraz kolejny przykład, który nam jeszcze lepiej usystematyzuje to, co wcześniej zostało zasygnalizowane — różne sposoby docierania do nas prawd Bożych.

Św. Jan pisze, że umysł dwoma sposobami może nabywać pojęć i poznań [czyli po prostu się uczyć]: drogą naturalną i drogą nadprzyrodzoną. Droga naturalna to to wszystko, co rozum może pojąć za pośrednictwem zmysłów czy sam przez siebie.

W szkole uczyliśmy się drogą naturalną. Istnieje jednak także droga nadprzyrodzona: to wszystko, co rozumowi zostaje udzielone ponad miarę jego zdolności. Nikt rozumem nie odkryje, że Jezus jest Synem Bożym. To musi zostać objawione i w wierze przyjęte. Nikt metodą dedukcji nie odkryje, że krzyż Chrystusa przynosi zbawienie. Tego się nie da wydedukować. Trzeba to przyjąć w wierze, bo są to prawdy większe niż te, które poznajemy rozumem.

Dalej mówi nam Jan: zostawmy tę drogę naturalną w spokoju, tym niech zajmują się nauczyciele, wykładowcy na uniwersytecie czy na najróżniejszych kursach, a my zajmijmy się drogą nadprzyrodzoną. W drodze nadprzyrodzonej też są sposoby cielesne i duchowe. Cielesne to te, które otrzymuje się za pomocą zmysłów cielesnych, zewnętrznych.

Zdarza się, że ktoś miewa takie wizje, że faktycznie widzi jakieś Boże sygnały. Coś takiego nawet było w związku ze św. siostrą Faustyną. Kiedy zobaczyła ogień, myślała, że to pożar, więc ewidentnie pomyliło jej się to z danymi naturalnymi, a potem okazało się, że to był ogień Boży. Nie mówię, że często się to zdarza, ale, jak widać, czasem może mieć miejsce.

Mogą też być zmysły cielesne wewnętrzne. Wiele takich wyobrażeniowych wizji spotykamy nawet w Piśmie św., takich, w których ktoś widzi jakieś sceny, rzeczy, które potem może w wielu szczegółach opisać.

Św. Jan od Krzyża mówi, że jest jeszcze wyższy szczebel, są też duchowe drogi komunikowania się Pana Boga, które w ogóle pomijają zmysły. Jan od Krzyża nazwał je wyodrębnionymi i szczegółowymi. To mogą być widzenia, ale nie widzenia okiem czy wyobraźnią, tylko widzenie prawd Bożych. Mogą być objawienia czegoś, co Pan Bóg chce przekazać. To mogą być nawet słowa, ale nie takie, które wpadły w ucho, tylko takie, które zabrzmiały w sercu jak polecenie. Nawet myślę, że też znam osoby, które takie słowo na życie usłyszały. Nie chodzi o to, żeby codziennie dostawać nowe słowo. Znam takie osoby, które na przykład 15 lat temu usłyszały słowo na życie i to robią. I nie potrzebują nowego słowa. Mają tamto i wykonują swoje zadanie z wielkim pożytkiem dla bliźnich i dla sprawy Bożej.

Mogą to być słowa, mogą też być, jak się wyraził Jan od Krzyża, uczucia duchowe, ale na końcu mówi, że najwyższe poznanie, które można otrzymać od Boga, to jest pojęcie ciemne i ogólne. Może to abstrakcyjnie brzmi, ale pojęcie ciemne i ogólne znaczy świadomość Bożej obecności. I to nie obecności obojętnej, zimnej, chłodnej, tak jak człowiek może mieć świadomość obecności powietrza. To jest świadomość Bożej obecności miłującej. Pewnie to samo, które potem tłumaczy się na wyrywający się z serca okrzyk: „Jezu, ufam Tobie”. To pewnie jeden ze sposobów wyrażenia tej mistycznej świadomości: Bóg jest, Bóg miłuje.

Mamy tutaj wyjaśnioną tajemnicę niewrażliwości wielkich świętych i wielkich mistyków na różne niedogodności losu. Często nas to dziwi. Święty albo mistyk modlił się o to, o tamto, jeszcze o to, żeby to się udało i tamto powiodło, a to się wcale nie stało. Moglibyśmy powiedzieć: będzie rozczarowany albo zniechęcony, albo przestanie się modlić. A on ani rozczarowany nie jest, ani zniechęcony, a modli się jeszcze więcej niż dawniej. Dlaczego? Bo ma tak silną świadomość miłującej obecności, że dla niego wydarzenia nie są w stanie tej świadomości zakłócić — zarówno wydarzenia pozytywne, jak negatywne. Bo świadomość, że Bóg jest, przewyższa wszystko.

O Ojcu Pio też wiele podobnych niezwykłych historii opowiadano. Dobrze wiemy, że miał trudne życie i nic go nie było w stanie wytrącić z tej świadomości, szczególnie przy sprawowaniu Mszy Świętej. Pan Jezus jest, więc jakie ma znaczenie, czy mnie tak, czy inaczej potraktowali? Jaki wpływ może mieć to, że łakniemy, cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani, skazani na tułaczkę, złorzeczą nam, prześladują, spotwarzają, że staliśmy się odrazą? Dla nas, jeśli nas to spotka, jest to przeszkoda, żeby się cieszyć obecnością Bożą, a dla wielkich świętych, jak św. Paweł czy o. Pio — nie. Są niewrażliwi na tego typu okoliczności.

Ale dokończmy myśl św. Jana od Krzyża, która mówi, że pojęcie ciemne i ogólne jest tylko jedno i nazywa się kontemplacją, którą otrzymuje się przez wiarę”.

Językoznawcy podpowiedzą nam, że słowo „kontemplacja” wywodzi się źródłowo od słowa „templum”, czyli świątynia. Kontemplować to jakby stanąć w templum, w świątyni, i wiedzieć, że Bóg jest. A mistyk to ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że świątynią jest świat, jak w Psalmie: ziemia jest podnóżkiem stóp Twoich, nieboskłon jest sklepieniem i Ty, Panie Boże, wszędzie w tej świątyni jesteś (por. Ps 132,7). Każdy chrześcijanin musi być trochę mistykiem, dlatego powiedział nam papież Benedykt, żeby skarby klasztorne nie były pozamykane w klasztornych bibliotekach, tylko żeby wyfrunęły stamtąd i wpadły w nasze ręce. Więc trochę, choć odrobinkę, każdy chrześcijanin tym mistykiem ma być.

W tej kontemplacji — według św. Jana od Krzyża — chcemy stawić duszę, prowadząc ją do niej poprzez wszystkie inne pojęcia i ogołacając ją z nich, żeby człowiek nie był zależny od powodzenia, od tego, czy go chwalą, czy jest zdrowy. Człowiek może być chory, co chyba nie sprawi, że Pan Bóg zniknie. Człowiek może nie być darzony szacunkiem, może być skrzywdzony. To oczywiście są wszystko bardzo przykre okoliczności i chcemy ich unikać, o ile się da, ale Janowi od Krzyża chodzi o to, żeby — jeśli się zdarzą — nigdy nie zachwiały pewności obecności Bożej. W tym sensie pojęcie ciemne i ogólne, czyli nieuzależnione od szczegółów jest tylko jedno — to jest kontemplacja, a otrzymuje się ją przez wiarę.

Jeszcze pewna krótka myśl dotycząca roli słowa Bożego. To fragment z Drogi na górę Karmel: Wiara wymaga, aby zamknąć oczy na wszystko, co dotyczy zmysłów i jasnego, szczegółowego poznania.

To jasne, szczegółowe poznanie to takie, które dałoby się opisać, które dałoby się zrelacjonować w słowach. I mówi: na to trzeba zamknąć oczy. Zobaczmy, jaki przykład podaje: Św. Piotr, choć pewnym był widzenia chwały, w której ujrzał Chrystusa Pana w przemienieniu [na górze Tabor], to jednak gdy pisał o tym w Drugim swym liście kanonicznym, nie podawał tego za główne źródło pewności, ale umysły wiernych kierował ku wierze, mówiąc: Mamy mocniejsze świadectwo od wizji na Taborze, a są nim mowy i słowa proroków, które świadectwo dają o Chrystusie. Przeto czynicie dobrze trzymając się ich jako świecy [w Biblii Tysiąclecia jest jak „przy lampie”] świecącej w ciemnym miejscu (2 P 1,16).

Widzimy, jaki przykład podał? Nawet Piotr, nawet widzenie na górze Tabor, nawet takie oglądanie Chrystusa w chwale! A komentuje to tak, że „umysły wiernych kierował ku wierze, mówiąc: mamy jednak mocniejsze świadectwo od wizji na Taborze, a są nim mowy i słowa proroków, które świadectwo dają o Chrystusie. Przeto czynicie dobrze, trzymając się ich jako świecy świecącej w ciemnym miejscu”.

To właśnie czynimy na każdej Mszy św. Obwieszczamy sobie nawzajem, że mamy mocniejsze świadectwo, nawet mocniejsze od wizji na Taborze, a tym świadectwem są mowy i słowa proroków i apostołów, które świadectwo dają o Chrystusie.


Formujcie wasze serca w oparciu o dzieła wielkich mistrzów - cz. 2: Przygoda chrześcijańska jako droga








Ks. bp Andrzej Siemieniewski 

Rekolekcje według św. Jana od Krzyża
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu


„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”
Cz. 2


***


Przygoda chrześcijańska jako droga
— nauczanie, 9 września 2006


A. Główny symbol Jana od Krzyża — góra Boża




Główny symbol myśli, teologii, nauczania św. Jana od Krzyża to góra Boża. Zechciejmy iść takim rytmem i takim szlakiem, jaki św. Jan od Krzyża nam daje. Popatrzmy na ilustrację. Prawie u szczytu góry widnieją słowa: „uczta nieustanna”. Uczta nieustanna to jest to, do czego Pan Bóg zaprasza:

„Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym” (Łk 13,29).


Uczta nieustanna to jest to, do czego zmierzamy. To jest nasza nadzieja. Baranek przychodzi po swoją Oblubienicę — to są zaślubiny duchowe — i mówi: „Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka!” (Ap 19,9). Ale uczta nieustanna to także coś, do czego mamy dostęp już tutaj i dostępem do tej wiecznej, niebiańskiej uczty nieustannej jest Msza św., Eucharystia.


a. Co to znaczy „nic”?


Mogliśmy się spotkać z czymś, co nazwałbym buddyjską aranżacją dzieł św. Jana od Krzyża. Mianowicie Jan od Krzyża u początków góry Bożej po hiszpańsku wpisał: „Nada, nada, nada, nada y en el Monte nada”. Co się wykłada na język polski: „Nic, nic, nic, nic i na górze też nic”.


Otóż często spotykałem w literaturze rozumowanie tego rodzaju. Ktoś czyta: „Nada, nada, nada, nada y en el Monte nada”, czyli „Nic, nic, nic, nic i na górze też nic” i mówi: „Buddyści też tak mówią, więc Jan od Krzyża jest anonimowym buddystą”. Otóż, co prawda, buddyści mówią: „Nic, nic, nic, nic i na górze też nic”, ale na tym kończą. A św. Jan od Krzyża na tym nie kończy. W samym środku ilustracji rzeczywiście widnieje napis „i na górze nic”, ale to nie jest kres drogi. Kresem jest uczta nieustanna. A uczta to jest posiłek z kimś. Taka jest treść słowa „uczta”. Ucztuje się w towarzystwie i to w licznym towarzystwie. Bowiem uczta nieustanna oznacza spotkanie z Bogiem w towarzystwie wszystkich świętych. Jeśli więc Jan od Krzyża mówi: „Nic, nic, nic, nic i na górze też nic”, to ma na myśli: po drodze może się zdarzyć, że nie będzie pociech, nie będzie zewnętrznych radości, może się zdarzyć, że będzie trudno, smutno, tragicznie. W tym sensie mówi: „Nic, nic, nic, nic i na górze też nic” — w sensie, że póki tu jesteśmy na świecie, bardzo różne drogi życiowe do Boga się zdarzają.


Akurat dzisiaj mogłem uczestniczyć w rozpoczęciu roku szkolnego w gimnazjum salezjańskim. Uczniowie przedstawili przepiękne przedstawienie o Edycie Stein. Jej życie można pewnie opisać: „Nic, nic, nic, nic i na końcu też nic”, ponieważ po ludzku rzecz biorąc, czekał ją marny koniec w obozie koncentracyjnym. Ale zobaczmy, w którym to jest miejscu. To nie jest kres wędrówki. Po ludzku patrząc, może się zdarzyć taka droga, jak Edyty Stein, że po drodze nie było radości i pociech i było trudno, a potem jeszcze trudniej, a na końcu tragicznie, ale na tym się nie kończy. Potem dopiero rozpościera się perspektywa góry Bożej, uczty nieustannej. Nie znaczy to oczywiście — to już tak patrząc z naszego punktu widzenia — że wszystkich nas (i że zawsze tak będzie) chce Pan Bóg przeprowadzać drogą, gdzie nie będzie żadnych pociech i żadnych radości. Tak nie jest. Są wielcy mistycy — św. Jan od Krzyża, Edyta Stein, Teresa z Lisieux — którzy taką drogą szli, ale doświadczenie pokazuje, że wiele radości Bożych nas spotyka. Wniosek więc raczej nie jest taki, że żadnych radości nie będzie, a raczej taki, że nie możemy na tym opierać naszej pewności, bo może się zdarzyć, że tej albo tej, albo tamtej radości zabraknie. Może się zdarzyć, że tego albo tego lub tamtego nie będzie. W tym sensie zechciejmy zrozumieć to „nada, nada, nada, nada” — nic. Tego i tamtego może nie być, a tam, gdzie bym powiedział: „No, teraz to już na pewno Pan Bóg mnie wynagrodzi, po roku albo dwóch”, może się zdarzyć: „y en el Monte nada” — „i na górze też nic”. Taką drogą też Pan Bóg być może wprowadzi kogoś, ale wprowadzi na górę Karmel, gdzie znajdziemy bezpieczeństwo, miłość, ucztę nieustanną i gdzie sama tylko chwała Boża i cześć mieszkają.


Idźmy dalej drogą na górę Karmel, szlakiem, który opisał św. Jan od Krzyża:

„Cała nauka, którą chcę podać w tej Drodze na górę Karmel streszcza się w niżej przytoczonych strofach. Zawierają one sposób wzniesienia się aż na szczyt góry, to jest do wysokiego stopnia doskonałości, który tu nazywamy zjednoczeniem duszy z Bogiem. A ponieważ na nich będę opierał swą naukę, zestawię je tu razem, aby można było zrozumieć i objąć całą treść tego, co mi tu przyjdzie napisać. W toku pracy nad objaśnianiem ich będę po kolei przytaczał każdą strofę osobno i poszczególne wiersze, jak tego będzie wymagał omawiany przedmiot” (DGK, Założenie).


Jeżeli zajrzymy do kolejnych rozdziałów, do kolejnych ksiąg Drogi na górę Karmel, to rzeczywiście Jan od Krzyża przytacza każdą strofę i następnie linijka po linijce ją omawia.


Gdybyśmy w najkrótszych słowach chcieli opisać, co Jan od Krzyża przekazał nam w całej księdze streszczonej w ośmiu zwrotkach, to myślę, że można by powiedzieć tak: „Jak żyć według słowa Bożego”. Czyli: jak — mając słowo Boże w tylu księgach Starego i Nowego Testamentu, w tylu przypowieściach, wersetach, zdaniach — wszystko to złożyć w taki sposób, żeby stało się piękną kompozycją, żeby stało się całością.


U podnóża góry jest łaciński napis: Arcta est via quae ducit ad vitam. Św. Jan od Krzyża spodziewał się, że jego czytelnicy będą znali łacinę. Na szczęście jest to dobrze nam znany cytat z Ewangelii Mateuszowej: „ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia” (Mt 7,14).


Zobaczmy, jak wygląda szczyt. To nie jest poszarpany skalisty wierzchołek, to jest szczyt góry w stylu Beskidy albo wschodnie Bieszczady — tam na górze są połoniny, to nie są urwiska skalne, bezładne i bezpłodne szczyty. To są żyzne pastwiska. O to chodzi w przenośni Drogi na górę Karmel. Tam są żyzne i bogate pastwiska i trzeba się natrudzić, wchodząc przez wąską bramę.


Teraz nieco więcej słów o tym, co to znaczy to „nic” i dlaczego brama jest wąska. Po jednej i drugiej stronie ilustracji jest napisane tak: „sława — ani tej”. To znaczy: nie należy się spodziewać zdobycia sławy w drodze do Boga, w drodze na górę Karmel. Popatrzmy na Eliasza. W oczach władców tego świata, w oczach króla i królowej, Eliasz prezentował się jako wyrzutek. To był ktoś, kto musiał uciekać przed przemocą mocarzy i kiedy my dziś po latach chętniej wspominamy Eliasza niż króla i królową, którzy go prześladowali, to wtedy sprawa się miała zupełnie inaczej. I gdyby wtedy zapytać Eliasza: „Ileś sławy, Eliaszu, zdobył?” To co by nam powiedział? „Sława — ani tej. To nie na tym polega posłuszeństwo Bogu”.


Idźmy dalej: „Bezpieczeństwo — ani tego”. Nic ze sławy, nic z bezpieczeństwa. Eliasz uciekał przed przemocą, przez zbrojnymi oddziałami. Wędrował na górę Horeb.


Dalej: „Radość — ani tej; pociecha — ani tej; wiedza — ani tej”. Nie tego należy spodziewać się w drodze na górę Karmel. Nie tego należy spodziewać się, jeśli ktoś chce naśladować proroka Eliasza lub Elizeusza. Nie tego należy spodziewać się, jeśli ktoś, jak apostołowie, chce naśladować Chrystusa, ponieważ chrześcijanie są „od Krzyża”: Paweł „od Krzyża”, Piotr „od Krzyża”, Jan „od Krzyża”, Jakub „od Krzyża” i wszyscy inni święci też „od Krzyża”.


Z drugiej strony, bo to jest równolegle po dwóch stronach, jest napisane: „Zadowolenie — ani tego; swoboda — ani tej”. Co mówi Pan Jezus Apostołowi? „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21,18).


„Cześć — ani tej; umiejętność — ani tej; spoczynek — ani tego”. Co nam mówi św. Paweł w swoich wyznaniach w Drugim Liście do Koryntian? Wylicza, ile razy biczowany, ile razy tonął na morzu, ile razy kamienowany, ile razy w zimnie, w chłodzie, w głodzie, w bezsenności (por. 2 Kor 11,23-28).


To o tym mówi św. Jan od Krzyża: nic, nic, nic, nic i na górze też nic. Ukoronowaniem kariery proroka i kariery apostoła nie jest to, że kończy się: „A teraz żyli długo i szczęśliwie”. Ale: „I na górze też nic”. Dobrze wiemy, jak apostołowie zakończyli swoje życie. To jest wąska ścieżka i ciasna brama — najniższa część drogi na górę Karmel.


Warto zauważyć, że po bokach są dwie inne drogi, takie zawijasy po lewej i prawej stronie. Ponieważ są kręte i idą zawijasami, to od razu nam sugeruje, że to są drogi dużo łatwiejsze. Idą zakolami. Po nich się idzie łatwo. To są drogi szerokie i mało strome. O drodze na prawo napisał św. Jan od Krzyża: „dobra ziemskie”. I dał takie wyjaśnienie: „Im bardziej ich szukam, tym mniej znajduję. Nie mogę wejść na górę, bo obrałem złą drogę”.


Rzeczywiście, jeżeli ktoś uważa, że jego życie ma taki sens, cel, że tylko na tym polega, by gromadzić dobra ziemskie, to taki człowiek nigdy nie jest zadowolony. On ma zawsze za mało. Myślę, że takich ludzi doskonale znamy: żeby nie wiem, ile zdobyli, to i tak będą niezadowoleni. To o tym pisze Jan od Krzyża: „Im bardziej ich szukam, tym mniej ich znajduję”.


A przy dróżce szerokiej po lewej stronie napisał: „Dobra niebieskie”. To jest ciekawe: dobra niebieskie też są ścieżką szeroką, która nie prowadzi do celu. O co tutaj chodzi? O ludzi, którzy doczekali się od Pana Boga najróżniejszych pociech, emocji w spotkaniu z Bogiem i nagle uznali: „Aha, skoro Pan Bóg takie radości, pociechy niekiedy daje, to na tym polega życie duchowe”. Koncentracja na tym, co przyjemne, co ekscytujące w wierze. Zresztą nie tylko w wierze, bo to samo dotyczy przecież relacji międzyludzkich: jeśli ktoś zauważy, że relacje międzyludzkie dostarczają radości i przyjemności i powie sobie: „Aha, to będę tylko radości i przyjemności szukał”, to jest najkrótsza droga, żeby te radości i przyjemności stracić. To samo dotyczy także relacji z Bogiem. Taka jest ocena Jana od Krzyża: „Za późno i za powoli szedłem, dlatego zbłądziłem”. Jeśli ktoś zatrzymuje się na dobrach niebieskich, to w tym sensie za późno i za powoli idzie i dlatego zbłądzi.


Doszliśmy zatem do poziomu: „Nic”.


b. Co jest wyżej niż „nic”?


To jest ciekawe pytanie: co jest wyżej niż nic? Tak w ogólności to pytanie brzmi bardzo teoretycznie i abstrakcyjnie, ale nam chodzi o to, co jest wyżej niż „Nic” na szkicu św. Jana od Krzyża. To „nada”, „nic”, jest w samym środku, tam, gdzie droga na górę Karmel zaczyna się rozszerzać i zauważmy, że pojawiają się tam trawki, krzewy. To już są żyzne pastwiska. To już są bogate i urodzajne ziemie. Człowiek dochodzi już do takiego miejsca, gdzie się skutecznie i obficie karmi. Tu jest napisane tak: „Odkąd niczego nie chcę dla miłości własnej, wszystko mam bez szukania”.


Znamy ludzi, którzy potrafią się zachwycać. Spotykam czasami takich na Ostrowie Tumskim. Patrzą na kaczki na Odrze i się zachwycają tym widokiem. Można by zapytać, czy ta kaczka jest jego. Dlaczego się zachwyca, skoro to nie jego? Taki człowiek słusznie by odpowiedział: „Ta kaczka nie jest moja. Nie chcę jej. Ja się nią zachwycam tak po prostu, bezinteresownie. Ja ją mam bez szukania”. Znam ludzi, którzy zachwycają się drzewami w parku, chmurami na niebie, szczytem Ślęży. Oni nie muszą kupować szczytu Ślęży i nie umierają ze zdenerwowania, że nie stać ich na kupienie sobie tego drzewa. Oni się tym zachwycają, chociaż to nie jest ich.


To bardzo banalny przykład. Można go oczywiście podnieść na wyższy poziom. Weźmy rodziców, którzy kochają bezinteresowną miłością dzieci. Zobaczmy, o ile więcej mają radości, jeśli mają dzieci troje, czworo, pięcioro, sześcioro, bo nagle ich radość robi się pięciokrotna i sześciokrotna — oni się cieszą wszystkimi radościami, osiągnięciami, sukcesami dzieci. Przestali szukać miłości własnej. I co się okazało? Nagle mają bardzo dużo, bez szukania. To jest już przykład podniesiony na poziom osobowy, a więc o wiele wyższy. I mówi nam św. Jan od Krzyża: tą drogą trzeba iść, aż dojdziemy do cieszenia się wszystkim, dlatego że Pan Bóg to daje, że Pan Bóg to stworzył.


Widzimy różnicę pomiędzy człowiekiem, który rozgląda się po krajobrazie i mówi: „Jak by to kupić?”, a drugi się rozgląda i mówi: „Jak tu pięknie, dziękuję Bogu, jutro pójdę tam i tam się będę cieszyć, a pojutrze w jeszcze inne miejsce”. To właśnie znaczą słowa Jana od Krzyża: „Odkąd niczego nie chcę dla miłości własnej, wszystko mam bez szukania”.


A po drugiej stronie, po prawej, jest napisane: „Odkąd nie przywiązuję się do niczego, niczego mi nie brak”. Posłuchajmy św. Pawła: „nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku” (Flp 4,11-12). Nauczyłem się poprzestawać na tym, co mam. Umiem obfitować, ale umiem też niedostawać. I jedno, i drugie potrafię: cieszę się z tego, co Pan Bóg dał mi jako sytuację życiową. Nie umieram ze zgryzoty, że inny ma więcej ode mnie.


„Odkąd nie przywiązuję się do niczego, niczego mi nie brak” — to zaczyna być „powyżej nic”. Tu się powoli wychodzi na miejsce, gdzie już jest trawa, krzewy, gdzie się pojawiają żyzne pastwiska. Ale to dopiero początek…


c. Co jest jeszcze bliżej szczytu?


Tutaj jest napisane: sprawiedliwość, męstwo, roztropność, umiarkowanie. Człowiek wprowadza w życie takie cechy. One się tradycyjnie nazywają cnotami kardynalnymi. W dzisiejszym świecie należy mówić o takich cnotach.


d. A co jest jeszcze bliżej szczytu?


Po brzegach w słupkach są dwie litanie słów — po lewej i po prawej. To jest bardzo blisko szczytu. Po lewej stronie jest wypisane tak: mądrość, umiejętność, męstwo, roztropność, rozum, pobożność, bojaźń Boża. To są dary Ducha Świętego wzięte z Księgi proroka Izajasza (por. Iz 11,1-2). Tam prorok Izajasz opisuje, jaki to Duch spocznie na Mesjaszu, kiedy już Mesjasz przyjdzie. A spocznie na nim Duch, który takimi właśnie darami będzie się charakteryzował: męstwem, mądrością, umiejętnością, rozumem, pobożnością i całą resztą.


A po drugiej stronie słupek jest nieco dłuższy. Czytamy tam tak: miłość, radość, pokój, łagodność, cierpliwość, dobroć, słodycz, cichość, wierność, skromność, wstrzemięźliwość, czystość. To są owoce Ducha Świętego z Listu do Galatów (por. Ga 5,22-23).


Dary Ducha Świętego, o których prorokował Izajasz i owoce, o których mówił św. Paweł w Liście do Galatów — to jest już bliżej szczytu. To jest ta pasza, którą znajdują owce. To dlatego ten teren robi się bardziej życiodajny, tu jest już więcej roślin, więcej pokarmu dla owiec. Właśnie z tego powodu znajduje się pomiędzy nimi zupełnie zdumiewający napis. Czytamy tam tak: „Tędy dalej nie ma już drogi, bo nie ma już Prawa dla sprawiedliwego”. To dopiero tajemnicze słowa! Co to może znaczyć „nie ma drogi”? Raczej nie chodzi o to, że nie ma drogi w sensie, że nie będzie mógł się dalej posuwać, tylko że nie ma już wytyczonego szlaku, „bo nie ma już Prawa dla sprawiedliwego” (por. Ga 5,23). Kim jest sprawiedliwy? „Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi” (Rz 8,14).


Jan od Krzyża to wiek XVI. Dobrze pamiętamy wszystkie debaty, które wtedy miały miejsce — debaty związane z reformacją, dotyczące prawa, usprawiedliwienia. I w tych debatach też warto ulokować głos św. Jana od Krzyża. Co to może znaczyć, że nie ma już Prawa? Pamiętamy, że w XVI wieku rozmaicie to interpretowano. Były nawet zupełnie skrajne ugrupowania, które mówiły: „Jeśli ktoś wierzy, to niech sobie spokojnie grzeszy, bo nie ma Prawa, bo Prawo nas nie obowiązuje; wystarczy wierzyć i można grzeszyć”. W tym miejscu należy koniecznie przypomnieć słowa Apostoła, z jakiego powodu tam, gdzie się pojawiają owoce Ducha Świętego, nie ma już Prawa:


„Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa” (Ga 5,22-23).


To nie znaczy, że jak wierzę, to mogę robić, co mi się podoba, tylko że jeśli ktoś doszedł, prowadzony przez Ducha Świętego, do takiego stanu w życiu, że żyje w miłości, radości i pokoju, że Duch Święty go stale prowadzi do cierpliwości, uprzejmości i dobroci, że go stale prowadzi do wierności Bogu, do łagodności, opanowania, to przeciw takim cnotom nie ma Prawa. On mniej zwraca uwagę na drobiazgowe przepisy, ponieważ wypełnia je ze swojej natury. To właśnie nazywamy świętością.


Troszkę innymi słowami wyjaśnia to św. Paweł nieco dalej: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie Prawo Chrystusowe” (Ga 6,2).


I znowu widzimy, że to nie na tym polega: „Wierzę, wobec tego mogę robić, co mi się podoba”. Zupełnie odwrotnie: „Wierzę, dlatego dostrzegam i potrzeby bliźniego, i szacunek bliźniego na wszystkich możliwych płaszczyznach”. I stało się oczywiste, dlaczego są takie przykazania. Dlatego, że mamy pragnąć jeden dla drugiego dobra. To w tym sensie: „jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe”.


Zatrzymujemy się na tym troszkę dłużej, bo to jest zaskakujący tekst: tak blisko szczytu, a tu ni stąd, ni zowąd nie ma już dalej drogi, bo nie ma Prawa dla sprawiedliwego.


To jeszcze weźmy sobie dla ilustracji:


„Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone, ale dla postępujących bezprawnie i dla niesfornych, bezbożnych i grzeszników” (1 Tm 1,9).


Kiedy człowiek się natknie na barierę Prawa? Kiedy jest bezbożny, niesforny, kiedy go ciągnie do grzechu. Jeśli go pokusa ciągnie na boki, to natknie się na barierę, gdzie będzie napisane: „Stop! Przejścia nie ma”. A gdy go ciągnie w drugą stronę, to znowu: „Stop! Zakaz wstępu”. Wtedy człowiek zderzy się z Prawem, kiedy ulega pokusom. Wyobraźmy sobie człowieka o głębokiej świętości, który już od długiego czasu nie podlega takim pokusom. Kiedy on się zacznie zderzać z przepisami Prawa? Nie zacznie. Dlaczego? Bo Prawo nie dla sprawiedliwego jest przeznaczone, ale dla postępujących bezprawnie, dla niesfornych, bezbożnych i grzeszników.


Ten napis jest dość wysoko umieszczony. To by sugerowało, że przyda się on po dość długiej wędrówce. Myślę, że tutaj doświadczenie osobiste i zdrowy rozsądek każdego z nas podpowie nam, z jakiego powodu. Wystarczy spojrzeć na nasz ostatni rachunek sumienia i ostatni sakrament pokuty, i na ostatni miesiąc, tydzień albo dzień, żeby sobie uświadomić, że my raczej miewamy kłopoty z Prawem Bożym, że raczej nas tak właśnie ciągnie na boki. I że nam się dość często zdarza spotkanie tego szlabanu z napisem „Zakaz wstępu”, bo nas tam ciągnęło, bo weszliśmy na taką ścieżkę w las i szliśmy nią, dopóki nie zobaczyliśmy: „Wstęp wzbroniony”. Dlatego napis ten znajduje się dość wysoko, po całej drodze, o której mówił św. Jan od Krzyża, po nocy zmysłów, kiedy zmysły zostają umartwione, bo człowiek nie dostarcza im wszystkich podniet, których zmysły mogłyby się domagać.


e. Treść Drogi na górę Karmel


Księga I


Jeszcze raz przyjrzyjmy się dokładnie, co też mogłyby znaczyć te noce zmysłów i noce ducha. Możemy przeczytać: „Pierwsza noc odnosi się do zmysłowej części duszy” (DGK-I; I,2). Pierwsza to znaczy ta, którą najpierw należy przejść. Należy koniecznie zrobić porządek ze zmysłami — jeśli się tego zadania nie wykona, nie zlikwiduje się źródła kłopotów i grzechu. Oczyszczenie jest trudne i wymagające, ale trzeba przez nie przejść. Przypomina ono maszerowanie w nocy, a w nocy maszeruje się niewygodnie.


Zobaczmy dalej wyjaśnienie Jana od Krzyża: „ciemności te [czyli ta noc] to nic innego, jak próżnia, która w niej powstaje po wyzbyciu się wszystkich rzeczy” (DGK-I; III,2). Są ludzie przyzwyczajeni do nieustannego brzęczenia muzyki z odtwarzacza. Po prostu musi brzęczeć od rana do wieczora. Jeśli melodia na chwilę zamilknie, taki człowiek czuje się zagrożony, sfrustrowany, niepewny. Czuje się w jakiejś próżni. Zabrakło mu czegoś, co przecież jest sztuczną podnietą. Pewnie, że czasami jest dobrze posłuchać muzyki, ale jeżeli dla kogoś stało się to nieodpartym przyzwyczajeniem od rana do nocy, a tak się zdarza ludziom w różnym wieku, to właśnie jest wezwanie do oczyszczenia takiego nieuporządkowanego przywiązania. Ono jest nieuporządkowane. Wnosi w życie destrukcję. Człowiek nie robi tego, co powinien. Nie można z nim porozmawiać. Próbujemy się do niego odezwać, a on ma słuchawki na uszach. To jest przykład trywialny. Można oczywiście podać przykłady mocniejsze: przywiązanie ludzi do alkoholu, narkotyków, uzależnienie od pornografii. Jeżeli im tego zabraknie, czują, jak gdyby ich życie straciło sens. Życie staje się puste. Ale pewnie można to odnieść do bardzo wielu innych sytuacji i grzechów.


To jest ciemna noc umartwienia pożądań. U-martwienie — korzeń tego słowa jest ten sam, co korzeń słowa „martwy”. To nie są słowa przyjemne i takie, które mają głaskać uszy. To jest oznajmienie realiów, umartwienie. Jednocześnie są echem tego, co mówił św. Paweł: „Zadajcie śmierć [czyli u-martwiajcie] temu, co jest przyziemne w waszych członkach” (Kol 3,5). To jest ciemna noc umartwienia pożądań. I dodaje Jan od Krzyża: „Dusza wchodzi w tę noc w sposób czynny: to, co dusza może czynić i rzeczywiście czyni” (DGK-I; XIII,1).


Powołanie do chrześcijaństwa jest wezwaniem do czynienia, także do czynienia rzeczy trudnych względem samego siebie. Czynienie tego nazywa się umartwieniem. Dzisiaj są to mało popularne wezwania, chociaż być może zawsze były niepopularne. To jest to, co dusza może uczynić i rzeczywiście czyni. Dlatego jest mowa o nocy czynnej zmysłów i ducha. Jan od Krzyża czyni też uwagę o czymś, o czym będzie mówić później: „w biernym zaś sposobie dusza nie czyni nic, a tylko Bóg w niej działa” (DGK-I; XIII,1). Ale uwaga: te dwie noce, czynna i bierna, mają swoje kolejności. Kto by powiedział: „Aha! To ja nic nie będę czynić, niech Pan Bóg działa. Panie Boże, działaj we mnie”, a sam nie chce podjąć trudu, pomyliłby kolejność. Nie znaczy to, że już się znalazł na etapie nocy biernej, lecz to by znaczyło, że się w ogóle na żadnym etapie nie znalazł, gdyż nie podjął wysiłku wejścia na drogę. Noc bierna, to jest drugi etap, o wiele trudniejszy i boleśniejszy, kiedy dusza nie czyni nic, a tylko Bóg w niej działa.


Księga II


Kolejna księga Drogi na górę Karmel: czynna noc ducha. Pamiętamy, jaką sferę w człowieku nazywał św. Jan od Krzyża słowem „duch”. Duch to wola, rozum i pamięć. Koniecznie trzeba to sobie powtarzać, bo w ciągu wieków różne sfery nazywano duchem, duszą. Nie jest to całkiem jasne nawet u św. Pawła. Były różne zwyczaje dotyczące wyjaśniania, co te terminy mogą oznaczać. Dlatego trzeba sobie przypominać, że kiedy św. Jan mówi o nocy ducha, to ma na myśli rozum, wolę i pamięć w człowieku. I zobaczmy, jak on sam nam to wyjaśnia:


Noc ducha to „wzniosła szczęśliwość osiągnięta dzięki ogołoceniu ducha ze wszystkich niedoskonałości duchowych i wszystkich pożądań posiadania rzeczy duchowych” (DGK-II; I,1).


Oprócz pożądania rzeczy materialnych („Jak ja strasznie chciałbym mieć tę działkę, która leży tam pod lasem. Jak ja strasznie chciałbym mieć taki błyszczący samochód, który tam sobie stoi na rogu ulicy”) istnieje też pożądanie rzeczy duchowych. Wśród ludzi, którzy nie wierzą lub którzy niespecjalnie dużo się modlą, to się raczej nie zdarza. Pożądanie rzeczy duchowych pewnie częściej będzie się przydarzać ludziom, którzy się modlą, bo oni mają kontakt z rzeczywistościami duchowymi i to oni takim pokusom będą ulegać. Św. Jan od Krzyża nazywa to łakomstwem duchowym. Człowiek się przyzwyczaja do radości i satysfakcji, którą przynosi obcowanie z Panem Bogiem. Zobaczmy dalej:


„Kto ma szczęście iść w ciemnościach wiary, mający ją jak ślepy za przewodnika, oraz ten, kto oderwał się od wszystkich złudzeń naturalnych i rozumowań duchowych — postępuje bezpiecznie naprzód”: „wiara jest przedziwnym środkiem dojścia do celu, którym jest Bóg” (DGK-II; 1,2 i 2,1).


Może teraz taki krótki komentarz do tego tekstu, bo trochę może nam się wydawać dziwne, dlaczego św. Jan od Krzyża tak ciągle, szczególnie wiarę, nazywa ciemnością. My raczej mówimy o świetle wiary. Św. Augustyn mówi w „Wyznaniach” (VIII,12), że usłyszał fragment Listu do Rzymian: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,12-14). I mówi, że jakby światło wlało się do jego serca. To jest język, którego częściej używamy, a tutaj w tylu miejscach spotykamy określenie: noc wiary.


Z jednej strony warto to kojarzyć z tekstem św. Pawła, że według wiary, a nie według widzenia postępujemy (por. 2 Kor 5,7). W tym sensie noc jest ciemnością, że wymaga od nas przełamania schematów postępowania według mojego prywatnego światła, według moich prywatnych mądrości. Ale jest też pewnie i powód głębszy, który w dziejach mistyki często się przewija. Najpiękniejszy opis tego znalazłem u świętego bizantyjskiego z XI wieku. Św. Symeon Nowy Teolog podał taką przypowieść o jaskini: Wyobraźmy sobie człowieka, który urodził się w jaskini, w niej mieszkał i w niej się wychował. Tylko ogarek rozświecał mu ciemności. Człowiek ten przyzwyczaił się, że tak właśnie wygląda świat, że tyle światła jest w świecie, ile bywa w tej mrocznej, ponurej jaskini rozjaśnionej tylko świeczką. I mówi Symeon: A teraz wyobraźmy sobie, że nastąpiło trzęsienie ziemi i nagle strop tej jaskini się otworzył i wpadło piękne słoneczne światło. Jaki będzie efekt w tym mieszkańcu jaskini? Czy zacznie on lepiej widzieć? Nie, to światło go oślepi. Chociaż jest dużo jaśniej, to on na początku będzie widział dużo gorzej. On w ogóle zaniewidzi.


W przejmującej symbolice jest to również oddane w losach św. Pawła. Kiedy Szaweł zrozumiał, kim jest Jezus Chrystus, to oślepł. Można to i tak rozumieć, że w tym, w kim jest Jezus Chrystus, jest tak dużo światła, że jak mieszkaniec jaskini, tak i św. Paweł w ogóle przestał widzieć, bo za dużo światła nagle na niego spłynęło. Oczywiście, mówi Symeon, minie 10 minut, godzina, druga i ten człowiek się przyzwyczai, ale to wymaga czasu, może nawet całych dni, tygodni, miesięcy, być może bardzo długiego czasu, aby przyzwyczaić się do obecności światła.


Dlatego, kiedy Jan od Krzyża mówi o ciemnościach wiary, to nie chodzi o to, że miałby zaprzeczać, jakoby wiara była światłem, tylko sygnalizuje, że kto naprawdę pozna treść wiary — nie jakieś marne drobinki, jakieś mizerne kawałki wiary, ale nagle sobie uświadomi, co właściwie głosi chrześcijaństwo, co głosi Kościół — uświadomi sobie to, co uświadomił sobie św. Paweł pod Damaszkiem i stanie się z nim też coś takiego. Tak jak św. Paweł pod Damaszkiem zaniewidział, tak samo ten człowiek też zaniewidzi, tylko w innym znaczeniu. Zaniewidzi w ten sposób, że przeżyje jakieś zamieszanie, wielkie trudności, zmagania, kłopoty. Przeżyje noc ducha, w której wiara będzie oczyszczała rozum. To właśnie mają znaczyć słowa o ciemności wiary i zresztą zobaczmy ostatni fragment. To są słowa św. Jana od Krzyża:


„Wiara, nadzieja i miłość sprawiają próżnię i ciemność, każda w odpowiadającej sobie władzy:


- wiara w rozumie (gdyż poddaje nam to, czego rozum nie może pojąć);
- nadzieja w pamięci (nadzieja odnosi się do tego, czego się jeszcze nie posiada);
- miłość w woli (bo zobowiązuje kochać Boga ponad wszystkie rzeczy)” (DGK-II; 6,1-2.3.4).


Wiara sprawi ciemność w rozumie, gdyż wiara poddaje nam to, czego rozum nie może pojąć; to jest za duże. Nadzieja sprawi tę próżnię w pamięci, bo nadzieja odnosi się do tego, czego się jeszcze nie posiada; nie pamiętam tego, a mam na to nadzieję. A miłość sprawi tę próżnię w woli, bo wola ma swoje zachcianki i swoje najróżniejsze egoistyczne przyzwyczajenia, a tu nagle prawdziwa miłość zobowiązuje kochać Boga ponad wszystkie rzeczy. To dlatego wiara, nadzieja i miłość sprawiają próżnię i ciemność — każda w odpowiadającej sobie władzy duchowej.