niedziela, 23 grudnia 2007

Przewodnik po encyklikach. Myśląc z Janem Pawłem II




O encyklikach z Pawłem Kozackim OP rozmawiają:

* Jarosław Kupczak OP
* Ks. Józef Zabielski
* Michael Novak
* Wojciech Kluj OMI
* Ks. Andrzej Siemieniewski
* Elżbieta Adamiak
* Aniela Dylus
* Jarosław Różański OMI
* Maciej Zięba OP
* Paweł Bortkiewicz TChr
* George Weigel
* Ks. Richard Neuhaus
* Jan Andrzej Kłoczowski OP
* Tomasz Kwiecień OP

Komentarze Macieja Zięby OP

Paweł Kozacki, Przewodnik po encyklikach. Myśląc z Janem Pawłem II, Poznań 2003.


ABC o New Age



Kompleksowe omówienie tematyki New Age.

Redaktorka, Anna Białowąs, w jednej pracy zebrała artykuły najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Wymieńmy tylko niektórych: ks. Aleksander Posacki, Hanna Karaś, Dariusz Pietrek, ks. Andrzej Siemieniewski, Piotr Tomasz Nowakowski.

Książka porusza również wiele zagadnień. Oto tylko niektóre z nich:
  • Czym jest New Age?
  • Ezoteryzm, okultyzm, inicjacja
  • Joga - czy naprawdę dla chrześcijanina?
  • Magia
  • Harry Potter
  • Parapsychologia 
Publikacja została uzupełniona słownikiem New Age oraz obszerną bibliografią na temat New Age i zagadnień pokrewnych. Książka może stanowić znakomite wprowadzenie w tematykę New Age i zagrożeń, które niesie dla każdego czytelnika.

Anna Białowąs (red.), ABC o New Age, Tychy 2005.


Między sektą, herezją a odnową




Istnieją grupy chrześcijan wierzących w Biblię jako dar od Boga, którzy nie stronią od używania takich skojarzeń z Kościołem katolickim jak "potworna herezja", czy "sprzyjanie planom szatana". Poświęcają sporo energii zwalczaniu katolickiej formy wiary jako z gruntu fałszywej i prowadzącej do wiecznego potępienia: "wprawdzie wszyscy chrześcijanie są dobrzy, ale katolicy właściwie chrześcijanami w ogóle nie są, żyją zabobonnie, a najlepiej by zrobili, gdyby Kościół katolicki opuścili". Zwykle tego typu myślenie kojarzyło się nam ze Świadkami Jehowy. Okazuje się jednak, że może występować także poza tym ugrupowaniem, i to w środowiskach, po których byśmy się tego nie spodziewali.

Wśród ludzi uważających się za "biblijnych chrześcijan", będziemy czasem spotykać na naszej drodze antykatolicko, radykalnie nastawionych wyznawców Jezusa. Wobec nich zachować się mamy tak, jak nauczali tego Apostołowie: "Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest" (1P 3,15).

Część materiału tej książki była wcześniej zawarta w publikacjach: Między sektą, herezją a odnową (Toruń 1998) i Na skale czy na piasku? (Wrocław 2000). Obecna, trzecia wersja książki, dostosowana jest do szybko zmieniającej się rzeczywistości.

ks. dr hab. Andrzej Siemieniewski, Między sektą, herezją a odnową, Toruń 2002.


Teologia duchowości - reaktywacja

 
Strona "Teologia duchowości" powstała w grudniu 2000 roku. Główna strona wyglądała wówczas tak: 
 
 
 

Wiele różnych przyczyn złożyło się na to, że po około roku funkcjonowania jej działalność została zawieszona. Teraz gdy te przyczyny przestały być aktualne, pragniemy reaktywować stronę, lecz pod innym adresem i w nieco zmienionej szacie graficznej. Logo pozostawiamy to samo - niech służy jako znak rozpoznawczy dla Czytelników sprzed lat, których serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy, że z nami byli. 
 
 
 

środa, 3 stycznia 2007

Styl obecności w społeczeństwie Konstytucje i dyrektorium zgromadzenia ks. marianów (KiD, 108-114) - konferencja duchowna

 
bp Andrzej Siemieniewski 
 
Styl obecności w społeczeństwie: 
Konstytucje i dyrektorium zgromadzenia ks. marianów (KiD, 108-114) 
- konferencja duchowna


„Sobór Watykański II polecił wszystkim rodzinom zakonnym przeprowadzenie wnikliwej rewizji życia i ustaw pod kątem zarówno odnowionej wierności względem Ewangelii i pierwotnego ducha własnego instytutu, jak też rozumnego przystosowania do współczesnych warunków i ludzkich potrzeb”[1] − tak czytamy we wstępie do Konstytucji i Dyrektorium Zgromadzenia Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny wydanych w Warszawie w 1991. Z soborowego zalecenia wynika jasno, że we wspomnianych dokumentach Zgromadzenia możemy poszukiwać dwóch uzupełniających się tendencji. Pierwsza tendencja skierowane winna być w przeszłość, ku początkom wspólnoty Kościoła opisanym w Ewangelii oraz ku początkom samego Zgromadzania. Drugie spojrzenie ma się natomiast kierować w przyszłość, obejmując refleksję nad obecnością księży marianów w ciągle zmieniającym się świecie, który nas otacza. Oba kierunki refleksji mają być − według soborowej zachęty − właściwe dla każdej wierzącej wspólnoty chrześcijan połączonych wspólnym powołaniem do życia w zakonie lub zgromadzeniu. Owo soborowe polecenie odnosi się więc także do księży marianów, którzy podjęli dzieło modlitewnego i intelektualnego wysiłku przemyślenia i przeformułowania dokumentów fundamentalnych dla mariańskiej wspólnoty.


Jednym z podjętych na nowo zagadnień jest stosunek do społeczeństwa. Kwestia ta została omówiona w IV rozdziale Konstytucji, w punktach 108-114. Zanim jednak zastanowimy się bezpośrednio nad tym tematem warto przygotować grunt do refleksji przez przypomnienie ogólniejszego sensu soborowego wezwania do rewizji sposobu życia rodzin zakonnych.


Na pierwszym miejscu pożyteczne będzie zastanowić się, na ile pomocne jest w lekturze posoborowego dokumentu mówienie o „soborowej rewolucji”. To sformułowanie bywa spotykane niekiedy w literaturze teologicznej. Jeszcze częściej jest po prostu zakorzenione jako wyobrażenie o radykalnym przełomie w historii współczesnego Kościoła, który to przełom miał się dokonać właśnie w czasach Vaticanum Secundum. Warto więc przyjrzeć się, na ile stosowanie tego wyrażenia jest usprawiedliwione, a na ile powinno podlegać stosownej korekcie. Po drugie − ustalić trzeba, na jakich warunkach chrześcijanin mówi o właściwym ujęciu swojego stosunku do społeczeństwa (które pewnie dawniej określono by sformułowaniem „ten świat”): czy chodzi o to, by upodobnić się do wymagań ducha czasów? A co począć, jeśli duchem czasów tego świata nie jest bynajmniej Duch Święty? To drugie ważne zagadnienie wstępne, które warto podjąć dla właściwego zrozumienia czwartego rozdziału mariańskich Konstytucji.


1. Soborowa rewolucja


Lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku zdominowane były w zagadnieniach społeczno-politycznych atmosferą konfrontacji między wyznawcami marksizmu a tymi, którzy odrzucali materializm historyczny jako podstawową wizję świata. Słowo „rewolucja” było na ustach wszystkich: jedni wypowiadali je z nabożną czcią jako zwiastuna jutrzenki wolności ludzkich społeczeństw. Inni wymawiali to słowo z obawą, gdyż zapowiadało chaos i totalne zniszczenie. Zwolennicy rewolucyjnych zmian sami siebie określali mianem „sił postępowych”, a swoich przeciwników − „siłami reakcyjnymi” lub „wstecznymi”.


Dlaczego warto przypomnieć na wstępie refleksji o Konstytucjach Zgromadzenia księży marianów te odległe dziś elementy kultury i mentalności lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego stulecia? Otóż można się obawiać, że niektórzy aktywni uczestnicy kościelnego życia epoki Soboru Watykańskiego II i pierwszych lat posoborowych przejęli wzorce kultury tego świata do tego stopnia, że przenieśli je − często może bezrefleksyjnie − jako narzędzie interpretacji życia Kościoła katolickiego. Współczesny etap historii wspólnoty uczniów Jezusa Chrystusa zaczął być wtedy postrzegany jako radykalnie i dramatycznie podzielony na dwie części: etap przedsoborowy i okres posoborowy. Słowo „przedsoborowy” zaczęło dla niektórych teologów oznaczać coś z definicji złego, zacofanego, a może nawet reakcyjnego i wstecznego. Stąd ocena czyjeś postawy jako „przedsoborowej” brzmiała jeśli nie wprost jako obelga, to na pewno jako ciężki zarzut. Z kolei podkreślenie, że jakieś elementy życia (na przykład liturgia lub zwyczaje zakonne) są „posoborowe”, automatycznie oznaczało ich aprobatę i stosowną postępowość. Łatwo zauważyć tu mechanizmy mentalności rewolucyjnej przeniesione na teren Kościoła: choć zaczerpnięte z mentalności właściwej partiom dalekim od wiary, kształtowały sposób myślenia i język niektórych interpretatorów myśli soborowej.


A jednak zdecydowanie nie to ma się na myśli mówiąc prawdziwie po katolicku o soborowej odnowie Kościoła. W języku chrześcijańskim słowo „odnowa” oznacza nie rewolucyjne zerwanie z tradycją i podział historii na czas przed rewolucją i okres po niej. Słowo to wypowiedziane w Kościele opisuje raczej wysiłek powracania do źródeł. A źródła są te same dla wszystkich wieków chrześcijaństwa: najpierw księgi Biblii, zwłaszcza Nowego Testamentu z czterema Ewangeliami na czele; potem zaś teksty fundamentalne dla zgromadzeń i zakonów, w których przed wiekami lub dziesięcioleciami uchwycony został darowany przez Boga charyzmat założyciela i charyzmat zapoczątkowanej przez niego wspólnoty.


Określenie „soborowa rewolucja” jest jak najbardziej poprawne, ale pod warunkiem, że wzorca do jego zrozumienia nie czerpiemy z rozpolitykowanej atmosfery konfrontacji partyjnych lat sześćdziesiątych. Wzorzec ten pochodzi z Ewangelii Jezusa Chrystusa. To On przyniósł światu rewolucję nadejścia Królestwa, o którym jednak powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36).


Rewolucja, której Bóg oczekuje od Kościoła każdej epoki, a więc i naszych czasów, wymaga odwołania się do łacińskiej etymologii słowa revolutio. Ten łaciński termin mógł oznaczać ruch ciał niebieskich wokół punktu centralnego: w tym sensie chrześcijanie są jak najbardziej rewolucjonistami, gdyż ich podróż przez historię grawituje nieustannie ku centralnemu punktowi, którym jest nieodmiennie Jezus Chrystus. To samo łacińskie słowo revolutio mogło też oznaczać „ponowne czytanie” albo „rozwinięcie zwoju księgi”, by przypomnieć sobie jej orędzie. W tym znaczeniu chrześcijanie też oczywiście są rewolucyjni: powracają do Ewangelii o swoim Mistrzu i w tym celu rozwijają nieustannie zwój świętej księgi.


Do takiej więc rewolucji wzywał Sobór. Ma być ona wzorowana nie na partyjnych wzorcach rewolucjonistów, dla których czasy minione były godne jedynie odrzucenia według znanego hasła: „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”. Pożądana w Kościele rewolucja zawsze odwołuje się do umiłowanej i cenionej Tradycji, ponieważ zawiera dwadzieścia wieków historii chrześcijańskiego uczniostwa.


2. Kto kogo?


Drugi, podobny problem łączy się już bardziej bezpośrednio z zagadnieniem poruszanym w mariańskich Konstytucjach w punktach 108-114, czyli ze stosunkiem członków Zgromadzenia do społeczeństwa. Wspomniana mentalność rewolucyjna (w specyficznie politycznym tego słowa znaczeniu) objawiała się też niekiedy w pewnych kręgach chrześcijańskich lękiem przed pozostaniem na pozycjach „nienowoczesnych’. Charakteryzowała ją obawa, że ktoś oceni chrześcijan jako ludzi „zacofanych”. Stąd soborowe postawienie zadania przemyślenia na nowo obecności Kościoła (a w tym i zgromadzeń zakonnych) w społeczeństwie jawiło się teologom pewnego typu jako oczywiste wezwanie do… asymilacji!


Miarą miało stać się już nie to, jakimi powinniśmy być jako chrześcijanie, ale jakimi trzeba się stać, aby nie odróżniać się zbytnio od reszty społeczeństwa w pogoni za nowoczesnością. Niekiedy więc soborowy program „rozumnego przystosowania do współczesnych warunków” zamieniony bywał na nierozumne dążenie do upodobnienia się za wszelką cenę do otaczającego świata. Był to program duchowego kameleona pragnącego za wszelką cenę nie utracić aprobaty piewców nowoczesności. Zamiast tego zyskał (oczywiście) jedynie wzgardliwe wzruszenie ramion: sól, która utraciła swój smak, kiedy minie atrakcja szokującej nowości, po krótkotrwałym wykorzystaniu w medialnej debacie nadaje się już tylko na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.


Jeśli więc powtarzamy soborową frazę o „rozumnym przystosowaniu” to oczywiście pamiętając, że apel ten jest echem słów wypowiedzianych prawie dwadzieścia wieków wcześniej przez Apostoła. A słowa te brzmiały:


„A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12, 1-2).


Prawdziwą miarą stosowności koniecznego, ewangelicznego przystosowania do szybko zmiennych warunków, w jakich znaleźliśmy się jako chrześcijanie, nie jest więc duch tego świata, ale raczej jest nią wola Boga objawiona w Piśmie świętym i w Tradycji Kościoła. Polityczni rewolucjoniści stawiali pytanie „Kto kogo?” − kto kogo zwycięży i kto ostatecznie przekształci społeczeństwo na swoją modłę? Na echo takiego pytania chrześcijaninowi nie wypada odpowiadać głosem kapitulacji: świat zmieni uczniów Chrystusa na swoje podobieństwo i dzięki temu staniemy się tacy jak wszyscy. Ewangelia wzywa nas przecież do dokładnie odwrotnego stawiania sprawy: znakiem prawdziwego uczniostwa jest odmienność od ducha tego świata.


Chrześcijańskie wartości, ewangeliczne kryteria, duchowa logika postępowania i Boże rachuby w ważeniu tego, co warto, a czego nie warto w życiu podejmować: oto wymagana przez Ewangelię odmienność w stosunku do tego świata. „Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata” (J 17, 15-16).


Obie postawy − zaangażowania w rewolucję Ewangelii oraz pielęgnowania ewangelicznej odrębności od tego świata − muszą zrównoważyć się w dobrze pojętym spotkaniu chrześcijanina ze społecznym otoczeniem, co w czasach powszechnej globalizacji oznacza zwykle również kontakt z ludźmi wobec chrześcijaństwa obojętnymi, a czasem nawet nastawionymi niechętnie. „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat»” (J 16, 33).


Mając na oku te dwa uściślenia, z których jedno precyzuje prawdziwie chrześcijańskie pojęcie rewolucji, a drugie − autentycznie ewangeliczny stosunek do otaczającego świata, przejdźmy do rozważania konkretnych wskazań zawartych w Konstytucjach.


3. Zakonnik w kręgu zobowiązań


a. więzy rodzinne


Członek zgromadzenia marianów jest wezwany na pierwszym miejscu do codziennej miłości tych, których nazywa współbraćmi, a więc do członków swojego zgromadzenia. Jednak przecież gratia non destruit, sed perficit naturam. Dlatego naturalna miłość bazująca na więzach rodzinnego pochodzenia nie ma być przeciwstawiana duchowej miłości współbraci, ale raczej obie powinny zintegrować się w życiu osoby powołanej do drogi zakonnej. Z tego powodu „współbracia naturalną miłość krewnych, rodaków i samej ojczyzny niech starają się przekształcać na duchową” (K 108). Warto czytać te słowa w świetle sięgającej czasów biblijnych tradycji dotyczącej tej sprawy. Apostoł pisał w liście do Tymoteusza: „Jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego” (1 Tm 5,8). Zobowiązania rodzinne i domowe nie zanikają po odkryciu powołania zakonnego, chociaż oczywiście przekształcają się stosownie do sposobu życia w zgromadzeniu. Św. Paweł wcześniej wyróżnił spośród dziesięciu przykazań jedno, mianowicie dotyczące rodziców: „Czcij ojca twego i matkę − jest to pierwsze przykazanie z obietnicą − aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi” (Ef 6,2). „Pierwsze przykazanie z obietnicą” − słowa te wskazują na zależność Bożego błogosławieństwa nie tylko od podtrzymywania ale także pogłębiania naturalnych więzów rodzinnych (nawet jeśli by zdarzyło się, że nie będą równocześnie więzami wiary!).


b. szersze zobowiązania społeczne


Wiele wyważonej dbałości o właściwą postawę trzeba będzie przy dostosowaniu się do kolejnego zalecenia Konstytucji: „wobec miejscowego rządu, urzędów i osób piastujących władz, jeśli niczego niesprawiedliwego nie polecają, niech starają się być lojalni” (K 111). Niełatwo zachować tu stosowną miarę w najróżniejszych sytuacjach polityczno-społecznych zdarzających się w rozmaitych krajach i na odmiennych historycznych etapach. Można popaść w tej mierze w przesadę w jedną lub w drugą stronę. Można, po pierwsze, przylgnąć do władzy politycznej tylko dlatego, że dysponuje przydatną siłą, co wydaje się korzystne do realizowania celów Kościoła. Można jednak, z drugiej strony, kontestować władzę jedynie z tego powodu, że reprezentuje autorytet. Ścieżka między służalczością a anarchizmem jest wąska, jak to zwykle na chrześcijańskiej drodze bywa.


Trzeba więc sięgać nie tylko do słownej formuły, ale także wzorować się na wielowiekowym, praktycznym doświadczeniu Kościoła. Szlak ten zaczynali wskazywać przez dwudziestu wiekami Apostołowie: „Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi” (Rz 12, 17-18), pisał Apostoł Paweł, a Piotr dodawał: „Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, czcijcie króla!” (1 P 2, 17).


Obok tak rozumianych zobowiązań wobec społeczności państwowej, znajdują się w tekście Konstytucji również wskazania dotyczące zobowiązań bardziej powszednich: „pracowników zatrudnionych przy placówkach Zgromadzenia, niech odpowiednio i sprawiedliwie wynagradzają, życzliwie traktują, jak również niech troszczą się o ich dobro duchowe” (K 110), co brzmi jak echo apostolskich napomnień: „Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej; kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo” (Rz 13,8). A troska, aby współbracia „pod każdym względem okazali się nienaganni i zasłużyli na szacunek i dobre imię u ludzi” (motywowana w Konstytucji wersetem ewangelicznym „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” − Mt 5,15) to nic innego jak wcielanie w życie hasła życia pierwotnego Kościoła: „Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność: Pan jest blisko!” (Flp 4, 4-5).



***


Postrzegając członka zgromadzenie w rozszerzających się kręgach zobowiązań − miłości naturalna rodziców i bliskich, przyjaźni, relacji ze współpracownikami, rodakami i ojczyzną, obecności w szerokiej społeczności politycznej − Konstytucje nie zapominają o tym, że właściwy stosunek do każdej z tych grup osób jest możliwy tylko przy dobrze uformowanej postawie wewnętrznej. Serce marianina ma charakteryzować się darem Chrystusowego pokoju promieniującego na otoczenie oraz darem Ducha Świętego. Na nic zdałoby się staranie o zewnętrzne formy, jeśli zabrakłoby pamięci o tym, że miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie to owoce Ducha: „przeciw takim cnotom nie ma Prawa” (por. Ga 5,22).



Przypisy

[1] KiD (Konstytucje i Dyrektorium Zgromadzenia Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, Warszawa 1991), Wstęp, s. 36.



[2007]

Naukowcy bez Ewangelii? – przestroga dla świata


bp Andrzej Siemieniewski 
 
 
Naukowcy bez Ewangelii? – przestroga dla świata



„Jakie są korzenie nazizmu i komunizmu? […]
Odpowiedź jest jednoznaczna i prosta: dzieje się tak dlatego,
że odrzucono Boga jako Stwórcę […].
Odrzucono pojęcie «natury ludzkiej» jako «rzeczywistości»,
zastępując ją «wytworem myślenia dowolnie kształtowanym
i dowolnie zmienianym według okoliczności»”[1].


Termin New Age oznacza Nową Erę, zwaną też Erą Wodnika. Pojęcie to mieści w sobie bardzo różne style myślenia, wielokształtne ruchy i ugrupowania. Tym, co wspólne dla mozaiki tworzącej razem całość fenomenu New Age, jest przekonanie, że świat znalazł się obecnie w chwili przełomowej. Astrologiczna Era Ryb trwająca ostatnie dwa tysiące lat ukształtowana była przez dominujące w niej chrześcijaństwo. Nadchodząca zaś Era Wodnika ma według zwolenników idei New Age przynieść zasadniczą przemianę światopoglądu. Nowe myślenie miałoby powstać jako owoc połączenia zachodniej nauki i wschodniej duchowości. W chrześcijańskiej krytyce duchowości New Age wiele energii jak najsłuszniej poświęcono krytyce nadmiernego optymizmu w kwestii swobodnego łączenia duchowości Wschodu z duchowością chrześcijańską. Wydaje się jednak, że wciąż za mało uwagi poświęca się krytycznemu podejściu do światopoglądu naukowego, jeśli rozumieć pod tym pojęciem pogląd, iż nauki, zwłaszcza przyrodnicze, bez światła wiary i moralności chrześcijańskiej stanowią wystarczającą podstawę, by zapewnić ludzkości szczęśliwszą przyszłość. W niniejszym tekście chcemy zaproponować kilka myśli ilustrujących radykalną fałszywość takiego przekonania.


a. Ideologie totalitarne: dwie siostry


„Ideologie zła”[2] – tak nazwał Jan Paweł II łącznie komunizm i nazizm. Można je też nazwać ideologiami walki – odpowiednio: walki klas i walki ras. Obie te ideologie odwoływały się do nauk historycznych, tworząc syntezy mające nadać całościowy sens dziejom człowieka. Obie też inspirowały się chętnie tezami nauk przyrodniczych w formułowaniu praktycznych rozwiązań problemów społecznych. Rozwiązania te były nader często zbrodnicze, ale zbrodnie te nierzadko uzasadniano takim pojmowaniem nauki, które odcina się od prawa nadanego przez Boga, Stwórcę świata, i od uznawania nienaruszalnych, absolutnych praw moralnych.


Światopogląd wynikający z walki klas ujętej w schemacie marksizmu-leninizmu jego zwolennicy często nazywali „komunizmem naukowym”. Z równą słusznością można mówić w tym samym znaczeniu o „rasizmie naukowym”: wśród prekursorów i uczniów Adolfa Hitlera[3] znajdziemy to samo podejście do danych nauk przyrodniczych i do materiałów historycznych, zwłaszcza do wielkich syntez ujmujących ogólne kierunki przebiegu dziejów na przestrzeni tysięcy lat.


b. Niepokojące akcenty w ewolucjonizmie Darwina: hodowla człowieka


Ideolodzy i praktycy totalitaryzmu nazistowskiego posiłkowali się pewnymi elementami ewolucjonizmu darwinowskiego. Z całą pewnością nie stosowali darwinizmu wprost, jako teorii naukowej przejętej przez nich w całości, ale jednak zaczerpnęli z niego pewne idee.


W opublikowanej w 1871 roku książce O pochodzeniu człowieka Darwin jasno wyłożył swój pogląd: między człowiekiem a zwierzętami nie ma żadnej różnicy co do istoty, są tylko różnice co do stopnia rozwoju. W zwierzętach istnieją wszystkie cechy obecne w ludziach, także te dotyczące uczuć, moralności, a nawet religii, tyle tylko że w słabszym stopniu. Człowiek to zwierzę najlepiej przystosowane w walce o byt. Nawet sumienie to jedynie bardziej wyspecjalizowane uczucie, obecne w niższej formie wśród zwierząt.


Co do relacji między ludzkimi rasami sam Darwin zalecał raczej postęp moralny, polegający na pokojowej koegzystencji różnych ras ludzkich i różnych gatunków stworzeń na ziemi:


„W miarę jak człowiek cywilizuje się […], prosty rozum wskazuje, że powinien rozszerzać swe uczucia sympatii do wszystkich członków narodu”, by potem „rozszerzyć sympatię na wszystkie narody, a następnie i rasy ludzkie”, a „wreszcie dochodzimy do tego, że odczuwamy ją również wobec wszystkich tworów zwierzęcych”[4].


Ale stronniczy czytelnik jego dzieł niekoniecznie z przedstawionych przez Darwina danych i metod ich interpretowania musiał wyciągnąć te same wnioski. Sposób podejścia Darwina do problemu rasowego ludzkości ilustruje następujące zdanie wstępne: „zastosujmy prawidła klasyfikujące do ras ludzkich, trzymając się tej metody, jakiej by się trzymał przyrodnik, gdyby miał do czynienia z pierwszym lepszym zwierzęciem”[5].


Niektóre wnioski z zastosowania tej metody były następujące:


− przedstawiciele różnych ras „różnią się budową ciała i władzami umysłowymi”[6],


– znany powszechnie jest fakt, że „niektóre rasy [obecnie żyjące] zaledwie są w stanie policzyć do czterech, […] a pod względem władz umysłowych i towarzyskich instynktów musiał pierwotny człowiek niewiele się różnić od dzisiejszych najdzikszych plemion”[7],


− u ludów cywilizowanych obserwuje się „zwiększoną objętość mózgu z powodu większej działalności intelektualnej”, co wyraźnie zmieniło ich wygląd zewnętrzny w porównaniu z ludami dzikimi[8],


− „żadna z zewnętrznych różnic międzyrasowych nie przynosi specjalnej korzyści człowiekowi; wyjątek stanowią oczywiście intelektualne i moralne, czyli społeczne władze”[9], wskutek czego „stopień rozwoju umysłowego ważną odgrywa rolę w tych międzyrasowych zapasach”[10].


Darwin stawia pytania odnoszące się do historii wzlotów narodów i ras wyższych oraz możliwych przyczyn ich upadków: „Grecy starożytni pod względem inteligencji przewyższali wszystkie współczesne im ludy”; a jednak „dobór naturalny, działając omackiem”, sprawił, że mogli ulec „w międzynarodowej walce o byt”. Bardziej precyzyjny był w swoich odpowiedziach, gdy chodziło o rasową degenerację Hiszpanów: tu winowajcę łatwo było znaleźć i nazwać: „Któż wytłumaczy, dlaczego Hiszpania, która niegdyś przodowała cywilizacji, dzisiaj pozostaje tak daleko w tyle za innymi ludami europejskimi?”. Darwin znalazł takie wyjaśnienie: po prostu celibat i inkwizycja przetrzebiły „najbardziej postępową i najszlachetniejszą rasę” – dlatego trudno było mu zrozumieć, „w jaki sposób Europa postępować mogła wobec tych nieobliczalnych szkód zadawanych jej przez Kościół katolicki”[11].


Niekiedy rozważania te przybierają formę bardzo praktyczną, dotyczącą wprost znanych mu z sąsiedzkiego doświadczenia grup ludzkich. Darwin przytacza opinię jednego z badaczy na temat wyższości germańskich Saksończyków nad irlandzkimi Celtami:


„Lekkomyślny Irlandczyk, nieokrzesany i brudny, mnoży się jak królik, gdy tymczasem skromny, przezorny […], ambitny i przesadnie moralny Szkot […] pozostawia niewiele potomstwa”.


Jednak mimo tej przewagi rasowej Saksończycy z biegiem czasu zostaną zdominowani liczebnie:


„Jeśli niezamieszkałą wyspę zaludni tysiąc Celtów i tysiąc Saksończyków, to po dwunastu pokoleniach 5/6 ludności należeć będzie do rasy celtyckiej, ale 5/6 własności, władzy i inteligencji będzie po stronie owej pozostałej 1/6 ludności, należącej do rasy saksońskiej; w wieczystej i nieustannej walce o byt rasa niższa i mniej uprzywilejowana zwycięży liczebnie”[12].


Darwin zastanawia się też nad negatywnymi skutkami opieki nad chorymi i słabymi jednostkami:


„U narodów dzikich jednostki słabe, czy to umysłowo, czy też fizycznie, giną zwykle dość szybko, te zaś, które zostają, są zazwyczaj zdrowe i silne. Narody cywilizowane natomiast starają się wszelkimi siłami stawić przeszkodę temu procesowi naturalnej selekcji. Budujemy domy przytułku dla chorych, kalek i wariatów, ustanawiamy podatki na rzecz ubogich […], a lekarze nasi poświęcają całą swoją zręczność i wiedzę, aby najsłabsze istoty zachować jak najdłużej przy życiu […]. W taki sposób dajemy możność słabym członkom społeczeństwa do utrzymywania nadwątlonej swej rasy. Każdy, kto się przypatrywał sztucznej hodowli domowych zwierząt, przyzna, że metoda tego rodzaju, jaką kierujemy się w społeczeństwie, wywołałaby jak najszkodliwsze następstwa, gdyby ją zastosować do zwierząt”[13].


Wniosek, jaki sam Darwin wyciąga z tak przedstawionych przez niego faktów, jest raczej konserwatywny:


„Gdybyśmy umyślnie zaniedbywali słabych i ułomnych, to chociaż zyskalibyśmy niezawodnie na ulepszeniu rasy, stracilibyśmy jednak stokroć więcej na przytępieniu uczuć moralnych. Wypada więc bez szemrania znosić szkodliwe następstwa wynikające z protegowania istot słabych i wadliwie zbudowanych…”[14].


Podchodzenie do rodzaju ludzkiego tak jak do gatunków zwierząt w kwestii poprawiania rasy było w rodzinie Darwinów kontynuowane. W 1883 kuzyn Karola Darwina, Francis Galton, ukuł słowo „eugenika”, oznaczające poprawiane ludzkiej rasy przez selekcję w rozmnażaniu. Założył Laboratorium Eugeniki Narodowej (Laboratory for National Eugenics) na University College w Londynie. Naukowa eugenika według Galtona to studium czynników, które mogą poprawić albo pogorszyć rasową jakość fizyczną lub umysłową przyszłych pokoleń. Galton był skądinąd znakomitym specjalistą w dziedzinie swoich badań: ten wybitny umysł przyczynił się do systemu identyfikacji ludzi na podstawie odcisków palców oraz do uściślenia matematycznych metod w badaniach statystycznych. Jednocześnie używał sformułowań, które później znaleźliśmy powtórzone niemal dosłownie w pismach Hitlera:


„Gdyby choć jedną dwudziestą tych kosztów, które zużywa się na poprawianie rasy koni i bydła, zużyto na poprawianie rasy ludzkiej, jakie to mnóstwo geniuszy moglibyśmy stworzyć! Moglibyśmy wprowadzić proroków i arcykapłanów cywilizacji na świat, tak samo jak kojarzenie się w pary kretynów przymnaża idiotów. Mężczyźni i kobiety obecnych czasów w porównaniu z tymi, których mamy nadzieję wytworzyć, to jak uliczne kundle jakiegoś wschodniego miasta wobec przedstawicieli czystych ras”.


Galton odnosił swoje rozumowanie nie tylko do jednostek, ale i do całych narodów: „Słabe narody tego świata muszą z konieczności ustąpić szlachetniejszym odmianom ludzkości”. Nie były to rozważania tylko ogólnikowe i teoretyczne, ale przybierały bardziej praktyczne kształty:


„Co do siły, zręczności i innych cech fizycznych, Darwinowskie prawo naturalnej selekcji działa z niewzruszoną i bezlitosną surowością. Słabi giną w walce o życie; tylko jednostkom silniejszym i zdolniejszym dane jest przetrwać i przekazać swoje wrodzone zalety następnym pokoleniom. Czy podobne zasady działają co do charakteru moralnego? Myślę, że tak, i wskazywałem na to, mówiąc o Indianach amerykańskich”[15].


Kontynuował ten styl myślenia kierownik Katedry Eugeniki stworzonej przez Galtona na Uniwersytecie w Londynie, Karl Pearson: „Zależność postępu od przetrwania rasy lepiej przystosowanej, choć wydaje się straszna, nadaje walce o egzystencję rysów zbawczych: to jest ów ognisty tygiel, w którym wytapia się szlachetniejszy materiał”. Bez wojny, dowodził, „ludzkość nie zazna postępu, gdyż nie będzie hamulca dla płodności niższej odmiany ludzi, a niestrudzone prawo dziedziczenia nie będzie kontrolowane i prowadzone przez naturalną selekcję”. Swobodnie używał języka darwinowskiej ewolucji w odniesieniu do ludzkich ras:


„Historia wykazuje jedną, i tylko jedną drogę do wyższego stanu tworzenia cywilizacji, mianowicie walkę rasy z rasą i przetrwanie rasy fizycznie i umysłowo lepiej przystosowanej”[16].


Syn Charlesa Darwina, Leonard Darwin (1850-1943), prowadził do 1928 roku Towarzystwo Eugeniczne (Eugenics Society). Upowszechniano tam między innymi ideę o szkodliwości miłosierdzia, gdyż w ten sposób słabi i ubodzy mogą przetrwać i mnożyć się (warto zauważyć, że do tego samego wniosku dochodzili komuniści, choć inaczej motywując: miłosierdzie klasy wyzyskującej osłabiało świadomość klasową wykorzystywanego proletariatu). Towarzystwo proponowało zarówno eugenikę pozytywną (aby silni i przystosowani mieli więcej dzieci), jak i eugenikę negatywną (aby słabi i nieprzystosowani mieli mniej dzieci). Zauważono też, że często potrzebna będzie siła i przymus, by uratować ludzkość przed mnożeniem niepożądanych osobników, w związku z czym należy zastosować przymus wobec wszystkich, którzy mając potomstwo, zaszkodziliby przyszłym pokoleniom.


Na straży słabych i ułomnych jednostek stała moralność, jaką Karol Darwin przyswoił sobie dzięki chrześcijańskiemu wychowaniu, w ten sposób nie pozwalając na wyciągnięcie bardziej radykalnych wniosków z jego wizji możliwości doskonalenia ludzkości pod względem rasowym drogą doboru jednostek i narodów bardziej godnych pozostawienia potomstwa niż inni. Co jednak by się stało, gdyby ktoś miał inne poglądy na to, co właściwie oznacza wyrażenie „uczucia moralne” i dlaczego właściwie dla wyższych celów niektórych z tych uczuć by nieco nie przytępić?


c. Fryderyk Nietzsche: problem pasożytów i krwiopijców


Niecałe siedemnaście lat po wydaniu dzieła Darwina O pochodzeniu człowieka niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche ogłosił swój program radykalnego przewartościowania wszystkich wartości.


„Niech zginą słabi i nieudatni: pierwsza teza naszej miłości człowieka. I należy im w tym jeszcze dopomóc. Co jest szkodliwsze niż jakikolwiek występek? Aktywne współcierpienie z wszystkimi nieudatnymi i słabymi – chrześcijaństwo…”[17].


Chociaż sam Nietzsche odżegnywał się od ewolucjonizmu, to jednak stawianie przez niego problemu przypominało pytanie o to, jak doskonalić rasę ludzką: „jaki typ człowieka należy wyhodować, jako istoty wyższej pod względem wartości, jako istoty godniejszej życia jako istoty pewniejszej przyszłości”[18]. To prawda, że specjaliści w zakresie filozofii prowadzą do dziś dyskusje nad potrzebą wysublimowanej interpretacji tych tekstów tak, by odnosiły się do spraw duchowych. Oraz wskazują, że myśl Nietzschego jest wielowątkowa i na każdy cytat głoszący jedną tezę, można znaleźć inny cytat głoszący coś wręcz przeciwnego. Dziś też wielu filozofów i teologów zaprasza do odczytania głębi myśli tego niemieckiego filozofa, który „tak wiele ma do powiedzenia także chrześcijaństwu”. Zapewne. Ale drukowane teksty czytają nie tylko profesorowie filozofii. Czytają je też nieco dosłowniej rozumiejący czytelnicy. A ci mogli się dowiedzieć dalej, co następuje:


– „Nie wywodzimy człowieka z «ducha», z «bóstwa», na powrót postawiliśmy go między zwierzętami”[19].


– „Niegdyś w świadomości człowieka widziano dowód jego wyższego pochodzenia. A my przeczymy, że można coś robić doskonale, dopóki można to robić w świadomy sposób […]; wyrzuty sumienia to czysto fikcyjny świat”[20].


– „Z najrozmaitszych kultur wyrastają pojedyncze egzemplarze, które rzeczywiście reprezentują typ wyższy: coś, co w porównaniu z ogółem ludzkości jest swego rodzaju nadczłowiekiem […]. Całe generacje nawet, plemiona, ludy mogą niekiedy przedstawiać tego rodzaju traf”[21].


– „Współcierpienie staje w poprzek prawa rozwoju, które jest prawem selekcji. Współcierpienie zachowuje przy życiu to, co dojrzało do zagłady, broni […] wszelkiego rodzaju nieudatnych tworów, które utrzymuje przy życiu”[22].


– „Prawa samozachowania i wzrostu nakazują, by każdy wynalazł swoją cnotę. Każdy naród zginie, jeśli swój obowiązek pomyli z pojęciem obowiązku w ogóle”. Dlatego fakt, że „silne rasy Europy północnej nie odrzuciły od siebie chrześcijańskiego Boga, nie przynosi [im] zaszczytu”[23].


Są winni tej sytuacji. Podobnie jak u innych myślicieli tego okresu − są to chrześcijanie. Ale nie sami:


„Żydzi w nieuleczalny sposób odwrócili kolejno religię, kult, moralność, historię, psychologię w przeciwieństwo ich naturalnej wartości. Żydzi zafałszowali ludzkość, a chrześcijaństwo jest ostateczną żydowską konsekwencją”[24].


U Nietzschego pojawia się interesujący wątek: pasożyta i krwiopijcy. Zapamiętajmy to, gdyż te dwa określenia zrobią niedługo zawrotną karierę w pewnej kryminalnej organizacji, która niestety zdobyła władzę o światowym zakresie. „Żydowscy kapłani dokonali cudownego dzieła fałszerstwa […]: kapłan, pasożytniczy typ człowieka, rozkwitający tylko kosztem wszelkich zdrowych tworów życia […], świątobliwy pasożyt”[25].


Pasożyt – jak to pasożyt – jest oczywiście także krwiopijcą: „chrześcijanin i anarchista, obaj niezdolni do działania innego niż zatruwanie, dewastowanie, wysysanie krwi. Chrześcijaństwo było wampirem Imperium Romanum”. Tak działało to „skryte robactwo”, które „zakradało się” i „wysysało”. Taki na przykład Apostoł Paweł: „ten Żyd, wieczny Żyd par excellence…”[26]. Imperium Romanum pod wpływem takich ludzi jak on zostało „zhańbione przez podstępnego, potajemnego, niewidzialnego, anemicznego wampira! Nie pokonane – jeno wyssane!”[27].


W obliczu chrześcijaństwa nie warto nawet podnosić argumentów: gdy Nietzsche widzi wyznawców tej wiary, czuje po prostu obrzydzenie: „nieprzyzwoitością jest dzisiaj być chrześcijaninem; i tu zaczyna się moja odraza”.


Nie tai oburzenia wobec wpływu, jaki wywarło chrześcijaństwo na świat starożytny: „brak mi słów, by wyrazić swe uczucia wobec czegoś tak potwornego”. Nic dziwnego, przecież „teolog, kapłan, papież kłamią […], kapłan, najniebezpieczniejszy pasożyt, jadowity pająk”[28]. A „czytając Biblię, jesteśmy wśród Żydów”. Co to znaczy? To mianowicie, że „fałszowanie słów i gestów jako sztuka nie są przypadkowością”. Są czymś więcej. „Tu wchodzi w grę rasa”. I nic dobrego z tego nie wynika. „Chrześcijaninem, tym ultima ratio kłamstwa […] jest Żyd. To nie tylko tradycja. To dziedzictwo”. Chrześcijaństwo stało się możliwe, gdyż „świat znał już, pokrewny rasowo, rodzaj manii wielkości, mianowicie żydowską manię wielkości […]. Chrześcijanin to nic innego jak Żyd «swobodniejszego» wyznania”[29].


Obu dość łatwo rozpoznać: co mają wspólnego „pierwsi chrześcijanie” i „polscy Żydzi”? – „Jedni i drudzy nie pachną przyjemnie”[30]. Z kimś, kto śmierdzi, nie ma potrzeby dyskutować, z „cuchnącą judaiką rabinizmu i zabobonu”[31]. Chyba że tak, jak dyskutował z nimi Piłat, „jedyna postać w całym Nowym Testamencie, której nie sposób nie darzyć czcią”. Szczególnie godne pochwały wydaje się Nietzschemu podejście do problemu żydowskiego: „Jeden Żyd mniej czy więcej – czy to ważne?”[32].


W traktacie przeciw chrześcijaństwu pojawia się też wątek narodowy: „Nie pojmuję, w jaki sposób Niemiec mógł kiedykolwiek odczuwać po chrześcijańsku”; „jeśli nie uporamy się z chrześcijaństwem, winni temu będą Niemcy”[33]. Są to na pewno inspirujące słowa, kiedy się je rozważa w intelektualnej atmosferze seminarium filologów albo błyskotliwych filozofów. Zmieniają jednak radykalnie swój charakter, kiedy staną się inspiracją masowego ruchu społeczno-politycznego. Trudno o tym nie myśleć, kiedy trzyma się w ręku wydane w Lipsku w 1930 roku dzieła Nietzschego. Kiedy wzrok pada na zgrabnie rymujące się słowa:


„Rom sank zur Hure und zur Huren-Bude;
Roms Caesar sank zum Vieh, Gott selbst – ward Jude!”[34].


W tamtych latach znaleźli się tacy, którzy od zacisza akademii woleli pracę w terenie. Tam inspirowali się poetyckimi wezwaniami Nietzschego w działaniu. I przygotowali całkiem praktyczne wskazania dla ludu.


d. Polityka jako biologia stosowana


Ocenianie wartości ras ludzkich na podstawie stanu gospodarczego zamieszkiwanych przez nie państw u końca XIX wieku nie było czymś całkiem odosobnionym: w 1899 Anglik o niemieckim obywatelstwie, Houston Stewart Chamberlain (1855-1927), opublikował książkę The Foundations of the Nineteenth Century. Szeroko opisywał rasowe uwarunkowania kultury: rasa teutońska miałaby być jej nosicielką:


„Wyraźnie to dziś widać: im mniej teutoński jest jakiś kraj, tym bardziej jest niecywilizowany. Kto w naszych czasach podróżuje z Londynu do Rzymu, przechodzi z mgły w słońce, ale jednocześnie od najbardziej wyrafinowanej cywilizacji i wysokiej kultury do półbarbarzyństwa: brudu, chamstwa, obłudy, biedy”[35].


Na przełomie XIX i XX wieku wielką popularnością cieszyły się „ludzkie ogrody zoologiczne” (Human Zoo). Np. Madison Grant, przewodniczący Nowojorskiego Stowarzyszenia Zoologicznego, do zoo w Nowym Jorku sprowadził Pigmeja z Kongo, imieniem Ota Bengs. Dla zilustrowania nauki Darwina umieszczono go w klatce z orangutanem i podpisano: „Brakujące ogniwo”.


Druga wojna światowa i niesłychane zbrodnie Hitlera i jego popleczników przedstawiane są często jako wynik irracjonalnego obłędu. Tymczasem nie da się zrozumieć popularności idei nazistów wśród Niemców bez zwrócenia uwagi na sposób argumentowania, który pomógł w przekonaniu milionów zwyczajnych ludzi do konieczności zbrodni. Bynajmniej nie był to wynik irracjonalnych tylko fascynacji osobą Führera albo mieszanki propagandy z bezpośrednim terrorem. „W latach 1945-49 [czyli już po II wojnie światowej] większość Niemców wierzyła, że «nazizm był dobrym pomysłem, tylko źle wprowadzonym w życie». W listopadzie 1946 37% Niemców uważało, że «eksterminacja Żydów, Polaków i innych nie-Aryjczyków była niezbędna dla bezpieczeństwa Niemców»”[36]. Pogląd ten zakorzenił się w szerokich warstwach niemieckiego społeczeństwa na tyle, że przetrwał klęskę militarną i pierwsze lata obcej administracji. Dlaczego? Gdyż częścią argumentacji nazistów było odwoływanie się do poglądów rekomendowanych jako naukowe, reprezentowanych przez naukowców, często wybitnych specjalistów w swoich dziedzinach, przy absolutnym odseparowaniu wniosków naukowych od wymagań moralności obowiązującej przecież w każdej sytuacji.


Idea nierównej wartości ras ludzkich, zapewne zawsze w historii po cichu kultywowana przez co bardziej prymitywne jednostki, zyskała od połowy XIX wieku poparcie autorytetów. Zaczęło się od autorytetów literackich: francuski pisarz Arthur Count de Gobineau (1816-1882) opublikował w latach 1853-1855 książkę Essai sur l’inégalité des races humaines (Esej o nierówności ras ludzkich). Pewne jej fragmenty wpłynęły nieoczekiwanie na historię: znalazły się po siedemdziesięciu latach w książce Mein Kampf Adolfa Hitlera. De Gobineau wywodził, że jasnowłosa arystokracja aryjska była zawsze elitą Europy, ale straciła swoją moc przez mieszane małżeństwa, co doprowadziło do upadku tej „szlachetnej rasy”.


Choć w jego pojęciu rasa teutońska obejmowała wszystkich mieszkańców północnej Europy, to jednak uważał, że Niemcy są najczystszą odmianą aryjską: „Tylko Niemców można uważać za spadkobierców Teutonów w linii prostej”, choć również „nieniemiecka północ Europy jest prawie czysto teutońska”[37].


Problematyka naukowa poprawiania jakości ludzkiej rasy nurtowała Niemców na tyle, że w Niemczech w 1904 roku dr Alfred Ploetz założył czasopismo specjalistyczne „Archiv für Rassen- und Gesellschaftsbiologie”, poruszające tematy biologii rasowej. W roku 1905 z kolei A. Ploetz wraz z innym specjalistą, dr. Ernstem Rüdinem, założyli Towarzystwo Higieny Rasowej (Gesellschaft für Rassehygiene). Jego celem było wprowadzenie w Niemczech akademickich badań nad higieną rasową. Towarzystwo to odegrało znaczną rolę w formowaniu ustawodawstwa III Rzeszy.


Honorowym członkiem towarzystwa był słynny zoolog Ernst Haeckel (1834-1919), który upowszechnił w Niemczech prace Karola Darwina, zwracając szczególną uwagę na wykorzystania teorii pochodzenia gatunków także w odniesieniu do człowieka. Był on profesorem anatomii porównawczej. Politykę nazywał „biologią stosowaną”.


Dr Ploetz, zafascynowany od młodości pracami Karola Darwina i Ernsta Haeckela, przestrzegał przed zaburzeniem procesu naturalnej selekcji poprzez programy pomocy słabym i chorym. Proponował, by lekarze przy narodzeniu zabijali morfiną dzieci nierokujące nadziei na zdrowe życie. W roku 1936 został mianowany przez Adolfa Hitlera profesorem, a w 1937 – wstąpił do partii nazistowskiej (NSDAP).


Ernst Rüdin był wybitnym naukowcem: profesorem psychiatrii na Uniwersytecie Monachijskim, dyrektorem Instytutu Genealogiczno-Demograficznego im. Cesarza Wilhelma (Kaiser-Wilhelm-Institut für Genealogie und Demographie) oraz dyrektorem Instytutu Psychiatrycznego im. Cesarza Wilhelma (Kaiser-Wilhelm-Institut für Psychiatrie).


W 1920 roku niemiecki psychiatra, prof. dr Alfred Hoche, oraz prawnik, prof. dr Karl Binding, wydali 62-stronicową broszurę Prawo do niszczenia życia niewartego życia[38].


Wyodrębnili kilkanaście grup ludzi, którzy według nich nie mieli prawa do życia, np. chorzy ciężko i nieuleczalnie. Ich wątpliwą zasługą jest upowszechnienie terminu „życie niewarte życia”. Zdjęcie doktora Hochego można obejrzeć w Internecie: troskliwe i dobrotliwe spojrzenie zza profesorskich okularów[39].


Urząd Polityki Rasowej NSDAP III Rzeszy Adolfa Hitlera przy końcu lat trzydziestych nawołuje: „Sześćdziesiąt tysięcy marek kosztuje społeczeństwo utrzymanie chronicznie chorego w ciągu jego życia − towarzysze, to także wasze pieniądze!”. Przecież te pieniądze powinny służyć zdrowym!


Raz uruchomione prawo wskazywania grup ludzi, którzy nie mają prawa do życia, doprowadziło do logicznej konsekwencji: jeśli pewien naród ma najwyższe na świecie osiągnięcia cywilizacji, to jakie prawo do życia mają inne narody?


Aby zaobserwować, jak środowiska akademickie – nawet jeśli hołdowały pseudonauce – wpłynęła na losy świata, przejdźmy do cytatów z Mein Kampf Adolfa Hitlera:


„Narodowa filozofia życia, która oprze państwo na idei rasowej, musi w końcu doprowadzić do skutku szlachetną epokę, w której człowiek nie będzie zwracał uwagi tylko na hodowlę i wychowanie rasowych psów, koni i kotów, ale starać się będzie o poprawienie gatunkowe samej ludzkiej rasy”[40].


A oto obszerniejsze uzasadnienie tych poglądów, odwołujące się chętnie do argumentów zaczerpniętych z popularnej interpretacji danych naukowych. Adolf Hitler zaczyna od prezentacji szerszego tła swoich poglądów:


„Wszyscy ludzie bez wyjątku wędrują po ogrodzie natury; wyobrażają sobie, że wiedzą praktycznie wszystko, a jednak z niewielu wyjątkami mijają jedną z najbardziej oczywistych zasad ze wszystkich praw natury: wewnętrznej selekcji gatunków wszystkich istot żyjących na ziemi”[41].


Zgodnie z duchem epoki podchodzi do zagadnienia praktycznie i bez sentymentów:


„Każda krzyżówka dwóch bytów na nie tym samym poziomie da w wyniku średnią poziomu dwóch rodziców”. Dlatego „silniejszy musi dominować, a nie łączyć się ze słabszym, poświęcając w ten sposób swoją wielkość. Tylko urodzony słabeusz może postrzegać to jako coś okrutnego, ale w końcu to tylko słaby i ograniczony człowiek – bo przecież gdyby to prawo nie zatriumfowało, to nie można by sobie wyobrazić żadnego wyższego rozwoju istot żywych”[42].


Świetlana przyszłość ludzkości wymagała tylko konsekwencji i determinacji:


„Nasze obecne pokolenie słabeuszy będzie oczywiście protestować przeciwko takiej polityce, lamentować i ubolewać nad nią jako na naruszenie najświętszych praw ludzkich. Ale jest tylko jedno prawo, które jest święte, a jest ono równocześnie najświętszym obowiązkiem. Tym prawem i zobowiązaniem jest strzec rasowej czystości krwi, tak aby zachować najlepsze typy ludzkich istot i w ten sposób umożliwić bardziej szlachetny rozwój samej ludzkości”[43].


Należy pamiętać, że dla Hitlera słowo „krew” znaczyło mniej więcej tyle, co dziś „pula genetyczna”, czyli zasób cech dziedziczonych z pokolenia na pokolenie.


Za przykładem tendencji spotykanych częściej, jak widzieliśmy, w XIX wieku Hitler dość swobodnie przechodzi od problematyki zwierząt do analogicznych zjawisk obserwowanych w świecie ludzi: „Konsekwencją rasowej czystości, obowiązującej powszechnie w naturze, jest wyraźne oddzielenie różnych ras”. Wynika z tego, że „lis jest zawsze lisem, a gęś – gęsią”. Co więcej, „nigdy nie spotka się lisa, który w swojej wewnętrznej naturze okazywałby humanitarne tendencje wobec gęsi”[44].


Nawiązania do ewolucyjnej teorii walki gatunków o byt są miejscami w Mein Kampf bardzo wyraźne:


„Natura spogląda spokojnie, a nawet z satysfakcją. W walce o chleb codzienny wszyscy słabi i chorowici lub mniej zdecydowani padają, podczas gdy walka osobników męskich o osobniki żeńskie daje im prawo lub sposobność do przetrwania tylko najzdrowszych. A walka zawsze oznacza poprawę zdrowia gatunku, jego siły przetrwania i dlatego przyczynia się do jego wyższego rozwoju”[45].


Rozważanie problemu w perspektywie historii ewolucyjnej po prostu rzuca się w oczy:


„Natura nie pragnie łączenia się słabszych osobników z silniejszymi, gdyż całe dzieło wyhodowania rasy, co trwało może setki tysięcy lat, zostałoby zrujnowane za jednym zamachem”[46].


Niektóre przykłady podawane przez Hitlera są identyczne z tymi, które można znaleźć w dziełach dziewiętnastowiecznych ewolucjonistów:


„Germański mieszkaniec kontynentu amerykańskiego, którzy pozostali rasowo czyści i niezmieszani, wyrósł na pana tego kontynentu; pozostanie nim tak długo, jak długo nie padnie ofiarą skażenia krwi”[47].


Argumenty Hitlera wciąż powracają do rozumu i do natury: „Kiedy człowiek zbuntuje się przeciw żelaznej logice natury, wówczas wejdzie w konflikt z zasadami, którym on sam zawdzięcza swoje istnienie jako człowiek”[48]. Ludziom, którzy mieliby ochotę argumentować, że natura to nie wszystko, Hitler odpowiada: „Człowiek nigdy jeszcze nie przezwyciężył natury w niczym, […] wzrósł na podstawie znajomości różnych praw i tajemnic natury, by stać się panem innych stworzeń, którym takiej wiedzy brak”[49].


Dalej w obronie swoich tez przed dyskutantami, którzy „odwołują się do emocji, nie do ścisłej prawdy naukowej”, pisze: „takie idee nie mają nic wspólnego z chłodną logiką, ale są tylko wynikiem uczuć, koncepcji etycznych itd.”[50]. Tymczasem jednak „ludzie zawdzięczają swoją wyższą egzystencję nie ideom kilku zwariowanych ideologów, ale wiedzy i ścisłemu zastosowaniu surowych i bezlitosnych praw natury” – to właśnie daje „prawo do zwycięstwa najlepszych i najsilniejszych w tym świecie”[51].


Które to rasy są owymi najlepszymi i najsilniejszymi? „Próżne byłoby dyskutowanie, które rasy były początkowymi przedstawicielami ludzkiej kultury i dlatego też prawdziwymi założycielami tego, co wyrażamy słowem «ludzkość»”[52]. Ważne są nie tyle dywagacje ginące w pomroce dziejów, co praktyczny punkt widzenia: „Prościej podnieść to zagadnienie w odniesieniu do czasów obecnych, a nasunie się wtedy łatwa i jasna odpowiedź: wszelka ludzka kultura, osiągnięcia sztuki, nauki i techniki, które widzimy dziś przed sobą, są prawie bez wyjątku produktem Aryjczyka: on jest Prometeuszem ludzkości, od którego zawsze wychodziła boska iskra geniuszu, zawsze na nowo zapalając ogień wiedzy”[53].


Jeśli historia ludów aryjskich miała nie tylko wzloty, ale i upadki, to tylko dlatego, że „mieszanie krwi i wynikający z tego spadek poziomu rasowego był jedyną przyczyną wymierania starych kultur”[54].


I tu Hitler dochodził wreszcie do swojej nieskrywanej pasji: „Największym przeciwieństwem Aryjczyka jest Żyd”[55]. Pojawia się tu obficie znany z wcześniejszych tyrad Nietzschego wątek pasożyta, wampira i krwiopijcy: wszystkie te trzy określenia niemieckiego filozofa powracają – ale teraz owym pasożytem i wampirem jest już zdecydowanie przedstawiciel rasy żydowskiej: „jest on zawsze pasożytem w ciele innych narodów”[56].


Ale czy nie-Żydzi mogą czuć się bezpieczni? Z całą pewnością nie! Oto w poszukiwaniu przestrzeni życiowej wzrok Führera kieruje się na Wschód:


„Ruch narodowo-socjalistyczny musi dążyć do wyeliminowania braku proporcji między naszą populacją a naszym obszarem […]; musi być świadomy, że na nas, jako na strażnikach najwyższych ideałów humanistycznych na ziemi, spoczywa najwyższe zobowiązanie, a im bardziej ruch dążyć będzie do wzbudzenia w narodzie niemieckim świadomości rasowej − aby tak jak dba o rasową hodowlę psów, koni i kotów, miał też miłosierdzie dla czystości własnej krwi − tym bardziej zdolny będzie spełnić swoją misję. […]


Muszę tu mocno zaatakować tych ludowych gryzipiórków, którzy podniosą rwetes wobec przejmowania [nowych] obszarów jako «łamanie świętych praw ludzkich» […].


To nie w kolonialnym przejmowaniu obszarów mamy szukać rozwiązania problemu, ale jedynie w zdobywaniu nowych terytoriów w celu ich zasiedlenia, co poszerzy obszar macierzy i nie tylko utrzyma osadników w bezpośredniej łączności z krajem pochodzenia, ale zabezpieczy dla całości terytoriów te zdobycze, które leżą w sile jedności […].


Jeśli mówimy o terytoriach w dzisiejszej Europie, to możemy mieć na myśli tylko Rosję i wasalne państwa na jej granicach”[57].


Innym wyznawcą idei Lebensarumu (koniecznej dla narodu niemieckiego przestrzeni życiowej), antysemityzmu i przekonania o wyższości rasy aryjskiej był Alfred Rosenberg, wpływowy dygnitarz hitlerowskiego reżimu:


„Kościelny Jahwe jest dziś tak martwy, jak Wotan 1500 lat temu. Duch nordycki doszedł do świadomości filozoficznej w Immanuelu Kancie, którego główne dzieło polega na ostatecznym rozdzieleniu struktur religii i nauki. Religia ma coś wspólnego tylko z «królestwem Bożym w nas», prawdziwa nauka zaś – tylko z mechaniką, fizyką, chemią, biologią. To krytyczne rozdzielnie oznacza, że po jego wprowadzeniu zaistniał pierwszy warunek właściwej kultury nordyckiej, a oznacza to jednocześnie przezwyciężenie pewnych syryjsko-żydowskich dogmatów”[58].


Owo tajemnicze określenie: „syryjsko-żydowskie dogmaty” – u Rosenberga oznacza oczywiście chrześcijaństwo.


Hitler miał jasną wizję, czego zamierza dokonać, i w zakończeniu Mein Kampf napisał:


„Narodowo-Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza (NSDAP) […] staje się coraz bardziej świadoma istoty swojej walki, czuje, że jest najczystszym wcieleniem wartości rasy i osobowości […]; z niemal matematyczną pewnością pewnego dnia wyłoni się zwycięska ze swoich walk. Tak samo Niemcy muszą nieuchronnie zdobyć swoją prawowitą pozycję na ziemi, jeśli będą prowadzone i organizowane według tych właśnie zasad. Państwo, które w tym czasie rasowego zatrucia wykazuje troske o swoje najlepsze elementy rasowe, musi pewnego dnia zostać panem ziemi”.


I mimo niespełnienia tych marzeń, w swoim testamencie wyznaje:


„Umieram z sercem szczęśliwym, świadomy niezmierzonych dokonań i osiągnięć naszych żołnierzy oraz młodzieży, która nosi moje imię”[59].


Ciekawe, że jego dobre samopoczucie podziela Joseph Goebbels, nazistowski minister propagandy: „[Należy] stać wobec losu z czystym sumieniem i czystymi rękami, znieść wszelkie cierpienie i wszelką próbę, nigdy nawet nie myśleć o niewierności wobec historycznej misji”[60]; oraz inni zbrodniarze hitlerowscy oskarżeni w Norymberdze: „zawsze działałem zgodnie z moim sumieniem”; „oczekuję waszego osądu z czystym sumieniem”; „moje intencje i moje sumienie są czyste”[61].


e. Nieludzki humanizm


Jaką przestrogę możemy wyczytać z historii XX wieku? Powstały wiek wcześniej prąd umysłowy, nazwany przez Henri de Lubaca ateizmem humanistycznym, za swój cel przyjął wyzwolenie człowieka. W imię godności człowieka zrujnował podstawy judeo-chrześcijańskiej moralności. Oparcie w Bogu tych wielkich religii bojownicy o humanizm brali za pęta niewoli. Zanegowanie praw Bożych doprowadziło do oddzielenia etyki od nauki. Zgubny ten proces w całą wyrazistością obnażył słabość etyki świeckiej. Jeżeli nie ma prawa Bożego jako kryterium ludzkiego postępowania, tam nie ma właściwe żadnego kryterium i do głosu mogą dojść najbardziej dzikie i prymitywne instynkty ludzkie. Nawet autorytet nauki nie uchroni ludzkości od śmiercionośnych skutków ateizmu humanistycznego, mimo jego szczytnych haseł ideologia bez Boga staje się ideologią nieludzką, antyhumanistyczną.


Jak pokazała historia XX wieku, środowiska naukowe – mniemając, że działają dla dobra człowieka – dostarczyły haseł dwóm największym totalitaryzmom: nazizmowi i komunizmowi. Co znamienne, oba szczyciły się w swoim mniemaniu rodowodem naukowym: marksizm chlubił się materializmem naukowym, nazizm zaś – naukowym rasizmem.


Summary


In the Catholic approach to the New Age phenomenon one observes tendency to focus the critics on the religious aspect of this new spiritual movement, especially when taken from Eastern religions. Yet the elements based on contemporary science are as important to the New Agers as the typically religious ones. Therefore it seems important to stress the fact that science deprived of the guiding light of faith and morality can easily be misled and thus can serve not so much the human welfare as rather interests of totalitarian regimes.


A historical example is here reflected upon: science in service of Adolf Hitler’s regime. The philosophical aspect is added, namely how the Nietzsche’s philosophy was used to serve the nazi purposes in cooperation with both the high technology and medicine together with eugenics.



Przypisy

[1] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 20.
[2] Tamże.
[3] J. Cornwell, Hitler’s Scientists: Science, War and the Devil’s Pact, New York 2003.
[4] K. Darwin, O pochodzeniu człowieka, Warszawa (b.r.), s. 156.
[5] Tamże, s. 224.
[6] Tamże, s. 225.
[7] Tamże, s. 242.
[8] Tamże, s. 266.
[9] Tamże, s. 267.
[10] Tamże, s. 246.
[11] Tamże, s. 187.
[12] Tamże, s. 182.
[13] Tamże, s. 176.
[14] Tamże, s. 176.
[15] F. Galton, Hereditary Character and Talent, cz. 1 i 2, „MacMillan’s Magazine” t. 11, XI 1864 oraz IV 1865, s. 157-166, 318-327, [za:] http://www.eugenics-watch.com/roots/chap02.html (19 IV 2006).
[16] http://www.eugenics-watch.com/roots/chap09.html (19 IV 2006).
[17] F. Nietzsche, Antychrześcijanin, Kraków 1999, 2.
[18] Tamże, 3.
[19] Tamże, 14.
[20] Por. tamże, 14-15.
[21] Tamże, 4.
[22] Tamże, 7.
[23] Por. tamże, 11 i 19.
[24] Por. tamże, 24.
[25] Por. tamże, 26.
[26] Por. tamże, 58.
[27] Por. tamże, 59.
[28] Por. tamże, 38.
[29] Por. tamże, 44.
[30] Por. tamże, 46.
[31] Por. tamże, 26.
[32] Por. tamże, 56.
[33] Por. tamże, 60-61.
[34] W tłum. Wacława Berenta: „Rzym dziewką, i dziewek zamtuzem się zdał, Rzymu Cezar bydlęciem, Bóg – Żydem się stał!”; F. Nietzsche, Also sprach Zarathustra, IV, 1, Leipzig 1930, s. 504.
[35] H.S. Chamberlain, The Foundations of the Nineteenth Century, wyd. John Lane, „The Bodley Head”, 1912, IX, A, s. 188.
[36] A. Leszczeński, 60 lat nowej Europy, „Gazeta Wyborcza” z 18-19 III 2006, s. 24.
[37] H.S. Chamberlain, The Foundations of the Nineteenth Century, dz. cyt., s. 231.
[38] Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens, Verlag von Felix Meiner, Leipzig 1920.
[39] http://www.olokaustos.org/argomenti/eutanasia/eutanasia1.htm (2005).
[40] A. Hitler, Mein Kampf, II, II, tłumaczenie własne z angielskiego, [za:] http://www.crusader.net/texts/mk (2005).
[41] Tamże, I, XI.
[42] Tamże.
[43] Tamże, II, II.
[44] Tamże, I, XI.
[45] Tamże.
[46] Tamże.
[47] Tamże.
[48] Tamże.
[49] Tamże.
[50] Tamże.
[51] Tamże.
[52] Tamże.
[53] Tamże.
[54] Tamże.
[55] Tamże.
[56] Tamże.
[57] Tamże, II, II.
[58] A. Rosenberg, Der Mythus des 20. Jahrhunderts, I, I, 135, [za:] http://www.ety.com/berlin/mythus00.htm (2005).
[59] Ich sterbe mit freudigem Herzen (testament polityczny Adolfa Hitlera), Berlin, 29 IV 1945, [za:] http://www.ess.uwe.ac.uk/documents/poltest.htm (2005).
[60] Ang. „with a pure conscience and clean hands”, Mowa Goebbelsa na 56. urodziny Hitlera (20 IV 1945), [za:] http://www.calvin.edu/academic/cas/gpa/unser45.htm (2005).
[61] Karl Doenitz: „I […] have acted according to my conscience”; Julius Streicher : „I look forward […] with a good conscience”; Fritz Sauckel: „My intentions and conscience are clean”, [za:] http://www.yale.edu/lawweb/avalon/imt/proc/08-31-46.htm (2005).



[2007]

„Cztery prawa życia duchowego” – potrzeba teologicznego pogłębienia


bp Andrzej Siemieniewski 
 
 
„Cztery prawa życia duchowego” – potrzeba teologicznego pogłębienia


Spośród niezliczonej liczby producentów programów komputerowych najbardziej znana jest firma Microsoft. Według bardzo wielu użytkowników jej programy są po prostu najlepsze na świecie i nic nie może się z nimi równać. Właśnie w trosce o tę najwyższą jakość firma Microsoft zaprasza użytkowników do dzielenia się spostrzeżeniami dotyczącymi ewentualnych niedokładności w systemach programowych: być może coś należałoby ulepszyć, być może życie pokazało, że nie wszystko działa według zamysłu programisty, zwłaszcza wobec szybkiego postępu na rynku informatycznym. Nadsyłane do firmy spostrzeżenia mają być wyrazem zainteresowania coraz doskonalszym funkcjonowaniem i tak już znakomitych programów.


W poniższym tekście przyjrzymy się niektórym szczegółom pewnego programu: tyle że nie komputerowego, ale formacyjnego. Jest to program oazowy, czyli program formacji Ruchu Światło-Życie. Według bardzo wielu osób, w tym i niżej podpisanego, program ten należy do najlepszych na świecie, do grupy tych, z którymi nic nie może się równać. Ale nigdy nie zawadzi zastanowić się, czy czegoś nie można by w tym programie jeszcze lepiej sformułować; czy życie czasem nie pokazało, że nie każdy punkt „działa” dokładnie według zamysłu autorów, zwłaszcza wobec szybko zmieniających się warunków życia religijnego w Polsce.


Zacznijmy od pewnej obserwacji. W ciągu ostatnich dwudziestu lat nastąpiła pewna liczba odejść z Kościoła katolickiego do chrześcijańskich wspólnot, tzw. wolnych kościołów – niekatolickich, a czasem jawnie antykatolickich. Gdy przyjrzymy się im bliżej, zauważymy intrygujące zjawisko: w tym procesie uczestniczy nadspodziewanie dużo osób, które przeszły formację oazową. Tu od razu, dla rozproszenia nieporozumień, konieczne są pewne uwagi:


− po pierwsze, w każdym środowisku zdarzają się odejścia do postaw antykatolickich: licznie niestety odchodzą od praktykowania wiary katolicy bierzmowani i katechizowani, i to jest absolutnie największy problem duszpasterski, w porównaniu z którym odejścia do wspólnot wolnokościelnych są czymś zupełnie znikomym; odchodzą ludzie z rodzin katolickich do Świadków Jehowy; odchodzą ludzie dobrze uformowani nawet w zupełnie specjalnych środowiskach, jak na przykład księża porzucający swoją posługę kapłańską;


– po drugie, osoby po formacji oazowej są zdecydowanie bardziej odporne na rozmaite próby, jakim poddawana jest ich wiara, niż porównywalne osoby z innych środowisk; znakomita większość byłych oazowiczów przez całe życie wspaniale korzysta z daru wiary, którego zaczerpnęli niegdyś na rekolekcjach oazowych i spotkaniach Ruchu Światło-Życie;


− po trzecie wreszcie, wielu pasterzy Kościoła, w tym Jan Paweł II, wielokrotnie dawało wyraz swojemu uznaniu dla owocności drogi oazowej, z pewnością dlatego, że jako całość jest to niezwykle udana propozycja formacyjna dla polskich katolików przełomu wieków.


Na czym więc polega sygnalizowany problem? Otóż kiedy pewna liczba katolików opuściła swój Kościół, odchodząc do wolnych kościołów, to powinniśmy się spodziewać, że procentowy udział oazowiczów wśród tych osób będzie niższy niż generalnie w społeczeństwie, czyli nie za duży. Powód? Należałoby oczekiwać, że formacja oazowa uzbroi katolika w taką dojrzałość wiary, że droga porzucenia wspólnoty katolickiej na rzecz wolnokościelnej wspólnoty niekatolickiej lub nawet antykatolickiej będzie w jego wypadku mniej prawdopodobna niż dla kogoś bez tej formacji. Tak jednak nie jest. Każdy, kto zna środowiska „wolnych kościołów”, wie, że spotyka się tam zaskakująco dużo byłych oazowiczów (a także osób po formacji w ruchu Odnowy w Duchu Świętym) – tak dużo, że można mówić o ich wyraźnie nieproporcjonalnie licznej obecności.


Warto zadać pytanie, dlaczego tak się dzieje. Może we wspaniałej skądinąd (i dla wielu setek tysięcy ludzi w ciągu trzech dziesięcioleci bardzo budującej) formacji oazowej znajdzie się jakiś punkt, który jest szczególnie narażony na niewłaściwe zrozumienie? Być może z tego powodu punkt ten wymagałby dokładniejszego wyjaśnienia w nowych warunkach duszpasterskich na początku nowego wieku?


Najczęściej w ocenie programu oazowego zwraca się − całkiem słusznie − uwagę na to, jaką wizję chrześcijanina chce on uformować w uczestniku rekolekcji: nazwijmy to wizją przyszłości mojej wiary. Rzadziej zadaje się pytanie, jaką wizję przeszłości wiary kształtuje − być może bezwiednie − oazowy program. Z całą pewnością to drugie pytanie ma o wiele mniejszą rangę niż pierwsze, które jest absolutnie zasadnicze i decydujące. Ale poboczne i pomniejsze pytania też czasem warto zadawać. Zadaję to pytanie jako wielokrotny uczestnik rekolekcji oazowych różnych stopni, a potem jako współprowadzący takie rekolekcje w rozmaitych środowiskach.


Pod takim właśnie kątem przyjrzyjmy się nauczaniu zawartemu w materiałach I stopnia Oazy Nowego Życia (ONŻ I°) na temat przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Właściwie pytania nasze będą dotyczyć nawet tylko kilku pierwszych dni rekolekcji oazowych, gdyż wtedy to „przyjęcie Jezusa” najbardziej wyraźnie pojawia się w programie.


a. Kto przyjechał na oazę: chrześcijanie czy kandydaci na chrześcijan?


Podręcznik Oaza nowego życia pierwszego stopnia[1] zapowiada, że skoro „nie wszyscy uczestnicy oaz I stopnia będą mieli już za sobą ewangelizację i pracę w grupach postewangelizacyjnych, przewiduje się w pierwszych pięciu dniach oazy realizację programu ewangelizacyjnego”[2]. Jak rozumie się tę ewangelizację? Polega ona na „pierwszym głoszeniu podstawowych prawd Ewangelii tym, którzy jeszcze jej nie słyszeli albo jeszcze jej nie przyjęli”[3]. Głoszenie tych podstawowych prawd ma na celu zachęcenie uczestnika rekolekcji do odpowiedzi praktycznej. Nie wystarczy intelektualne jedynie przyznanie prawdziwości głoszonego słowa, ale potrzebna jest jeszcze pewna życiowa decyzja. O jaką decyzję chodzi? „Rekolekcje (I°) wzywają do decyzji przyjęcia Chrystusa jako osobistego Zbawiciela i Pana i do włączenia się do grupy formacyjnej”[4].


Ta właśnie decyzja, nazwana tu i w wielu następnych miejscach podręcznika „(osobistym) przyjęciem Chrystusa jako Pana i Zbawiciela” jest właśnie kluczowym momentem, któremu chcemy się przyjrzeć. Szczególnie zaś zastanawiający jest związek „przyjęcia Jezusa” z otrzymaniem tego, co Biblia nazywa nowym życiem. Tam zaś, gdzie pojawia się nieobecne uprzednio nowe życie, tam też, logicznie, mamy do czynienia z nowym narodzeniem.


Nowe życie jest centralnym pojęciem ONŻ I stopnia: „centralna idea i myśl przewodnia” tej oazy „wyrażona jest już w samej nazwie «Oaza Nowego Życia»”. Nic dziwnego, że „proponowane rekolekcje mają stać się oazą, czyli miejscem bujnego rozkwitu życia tryskającego ze źródła”[5]. I tu zbliżamy się do sedna pasjonującego problemu: czy rekolekcyjna oaza jest miejscem tylko uświadomienia sobie faktu posiadania nowego życia (i w konsekwencji także miejscem jego rozkwitu) przez ludzi, którzy z nowym życiem w sercu przybyli na rekolekcje, czy też oaza jest miejscem otrzymania nowego życia przez ludzi, którzy do tej pory w ogóle go nie mieli? Jest to pytanie o przeciętnego uczestnika oazy: ochrzczonego w dzieciństwie katolika, który przystąpił do I Komunii św., który (bardziej lub mniej gorliwie) uczestniczył w coniedzielnej Eucharystii i w katechezie, który uważa sam siebie i jest powszechnie przez innych uważany za wierzącego chrześcijanina.


Przy omawianiu daru nowego życia podręcznik ONŻ I stopnia wspomina, że większość ludzi („którzy zwą się chrześcijanami i otrzymali już chrzest i naukę wiary”) „praktycznie nic nie wie o darze nowego życia, nie potrafi się nim radować”[6]. Mogłoby to sugerować, że ludzie ci ów dar mają, choć na razie nie zdają sobie z tego sprawy. Mogłoby też sugerować jednak, że dlatego nic o tym darze nie wiedzą, że go po prostu nie mają. Problem pozostaje na razie nierozwiązany.


W każdym razie dla osiągnięcia daru nowego życia zaprasza się na początku rekolekcji uczestników do przejścia tropem prawd ewangelicznych sformułowanych następująco:


– „Bóg Ojciec i Jego wspaniały plan miłości”;
– „Grzech i zapłata: śmierć”;
– „Jezus Chrystus − jedyny Zbawiciel, Dawca nowego życia”;
– „Życiodajne spotkanie”;
– „Nowe narodziny i nowy człowiek”[7].


Dwie ostatnie z tych prawd to właśnie brama do interesującego nas zagadnienia. Podręcznik zapowiada najpierw możliwość „życiodajnego spotkania z Chrystusem” i dodaje: „jedynie to spotkanie może nas uczynić uczestnikami nowego życia”[8]. Tę uwagę na pewno każdy chrześcijanin przyjmie jako oczywistą. Niekoniecznie oczywiste mogą natomiast wydać się dalsze tezy dotyczące osobistego przyjęcia Jezusa.


Najpierw wyjaśnienie dla tych, którzy nigdy nie byli uczestnikami ONŻ I°: kiedy mówi się na początku podręcznika o „przyjęciu Jezusa jako swojego Zbawiciela i Pana”, nie ma się na myśli jakiejś ogólnej wiary w Chrystusa, nabywanej stopniowo w rodzinie, w kościele i na katechezie, albo jakiegoś stopniowo narastającego w sercu przywiązania i miłości do Jego osoby. W szczególności zaś nie ma się na myśli przyjęcia Komunii na Mszy Świętej. Treść wyrażenia „osobiste przyjęcie Jezusa” jest inna. Jest to jednorazowe wydarzenie, które najpierw jest zapowiadane, potem dzieje się w konkretnym momencie rekolekcji, a potem jest omawiane jako zaistniały już fakt. Fakt ten ma mieć fundamentalne znaczenie dla zbawienia i dla osobistej relacji między konkretnym uczestnikiem rekolekcji a Bogiem. Wydarzenie to ma postać modlitewnego aktu − polega na wypowiedzeniu z wiarą takich lub podobnych słów:


„Panie Jezu, bardzo Cię potrzebuję. Otwieram Ci drzwi mojego życia i przyjmuję Cię jako swego Zbawiciela i Pana. Dziękuje ci za to, że jesteś gotów przebaczyć mi zawsze moje grzechy. Zawładnij całkowicie moim życiem. Ukształtuj mnie według swojej woli”[9].


Cały problem tkwi w pytaniu: jakie skutki ma wypowiedzenie z wiarą i z przekonaniem tej modlitwy przez typowego uczestnika Oazy Nowego Życia I stopnia? Sięgnijmy więc po wyjaśnienia do podręcznika:


„Życiodajne spotkanie z Chrystusem nastąpi wtedy, gdy przyjmiemy Jezusa w sposób świadomy, wolny i osobisty jako swojego Zbawiciela i Pana. Wtedy dopiero […] zostaniemy objęci Bożym planem przygotowanym dla naszego życia. Wtedy, gdy dokonamy tego osobistego przyjęcia Chrystusa, wypełni się obietnica: «Wszystkim tym, którzy je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi» (J 1,12)”[10].


Jak się wydaje, uczestnik oazy I st. mógłby to zrozumieć w ten sposób, że do tej pory nie był objęty Bożym planem przygotowanym dla jego życia. Zdanie to niekoniecznie sugeruje bowiem, że takie życiodajne (czyli „dające życie”, w domyśle − życie duchowe lub życie wieczne) przyjęcie Jezusa już się dokonało: na przykład wiele lat temu podczas I Komunii, albo całkiem niedawno: na wczorajszej Eucharystii. Zdanie to mogłoby sugerować uczestnikom oazy, że takie życiodajne spotkanie jeszcze nigdy nie nastąpiło, niezależnie od ich wiary w okresie sprzed oazy.


Możliwość takiego właśnie rozumienia mogłyby potwierdzać kolejne słowa: „Osobiste przyjęcie Chrystusa nazywa się w Piśmie św. wiarą. Do tej wiary przywiązana jest obietnica życia wiecznego”, czytamy, a na poparcie tej myśli dołączono cytat z Biblii: „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne” (J 3,36)[11]. Przyjrzyjmy się dokładniej tej metodzie biblijnej argumentacji, gdyż przyda nam się to jeszcze za chwilę. Owszem, zacytowane zdanie J 3,36 może odnosić się do modlitewnego aktu przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Może jednak odnosić się równie dobrze do wiary w Syna Bożego nabytej stopniowo, np. przez wzrastanie w rodzinie chrześcijańskiej. Może też oznaczać wiarę wyznawaną wielokrotnie, być może coraz bardziej świadomie, w słowach liturgii: „Panie, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Z tekstu J 3,36 nie sposób się dowiedzieć, czy dla dostąpienia zbawienia konieczny jest jakiś specjalny obrzęd lub jednorazowy akt modlitewny przyjmowania Jezusa. A jednak ten komentarz mógłby naprowadzić uczestnika oazy na taką właśnie myśl: skoro ten obrzęd jest jeszcze przede mną, to do tej pory nie zostałem objęty Bożym planem przygotowanym dla mojego życia. Pomimo chrztu, pomimo pierwszej Komunii św. i − jak to na oazie bywa − początkowej spowiedzi i Komunii podczas Mszy św. (nawet wczorajszego poranka!), jeszcze nigdy nie dostąpiłem w ciągu całego mojego życia życiodajnego spotkania z Chrystusem.


Podobny kłopot mógłby powstać z następnym fragmentem tłumaczącym potrzebę przyjęcia Jezusa w specjalnym modlitewnym obrzędzie: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Z podręcznika możemy się dowiedzieć, że Bóg w tym fragmencie „wzywa nas” do „przyjęcia Jezusa przez osobiste, świadome i wolne zaproszenie Go do swojego serca i życia”[12]. Zapewne. Ale czy nacisk nie jest tu położony bardziej na wezwanie ostygłego w wierze chrześcijanina do usłyszenia głosu Jego słów: „Bądź gorliwy i nawróć się!” (Ap 3,19), na przykład przez odwrócenie się od grzechu? Kłopot ten może narastać wskutek słów: „osobiste spotkanie z Jezusem w wierze jest punktem szczytowym pierwszej ewangelizacji poprzedzającej chrzest”[13]. Przecież dla stu procent uczestników większości oaz chrzest nie jest dopiero oczekiwanym w przyszłości wydarzeniem. Jest czymś otrzymanym w dzieciństwie, czymś z przeszłości. I mogłyby zdarzyć się trudności w zrozumieniu, jak się ma fakt chrztu otrzymanego w przeszłości do obietnicy życiodajnego spotkania z Chrystusem, które ma nastąpić w przyszłości.


b. Narodzeni na nowo: już czy jeszcze nie?


Jeszcze więcej kłopotu uczestnikowi oazy mogłyby sprawić następne słowa:


„Spotkanie z Chrystusem i przyjęcie Go jako osobistego Zbawiciela i Pana jest równoznaczne z tym, co nazywa Ewangelia nowymi narodzinami. Stanowi to problem kluczowy rozmowy Chrystusa z Nikodemem: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego» (J 3,5)”[14].


Owszem, problemem kluczowym rozmowy Chrystusa z Nikodemem są nowe narodziny. Ale czy rzeczywiście z tej rozmowy wynika potrzeba przyjęcia Chrystusa jako osobistego Pana i Zbawiciela w jednorazowej, modlitewnej formule? Przytoczony fragment biblijny nie mówi przecież o przyjęciu Jezusa jako osobistego Zbawiciela i Pana. Mówi o narodzinach z wody i z Ducha. Utożsamienie tych narodzin z modlitewnym przyjęciem Jezusa nie wynika z biblijnego tekstu. Jest jego (na pewno pożyteczną) duszpasterską adaptacją − jedną z wielu możliwych i wcale niekonieczną. I na pewno nie jest pierwszym i podstawowym sensem tego fragmentu: podstawowy sens to chrzest.


Obietnica nowych narodzin pogłębia się:


„Jednym z głównych celów formacyjnych Oazy Nowego Życia I stopnia jest uświadomienie uczestnikom, że przyjęcie Chrystusa jako osobistego Zbawiciela i Pana i udzielenie Ducha Świętego oraz nowe narodziny z ducha − to nie dwa odrębne wydarzenia, ale to dwa aspekty jednej i tej samej rzeczywistości, których nie można od siebie oddzielić […]. Osobiste spotkanie z Chrystusem to równocześnie nasze nowe narodziny. Ten, kto w sposób osobisty przyjął Chrystusa, może powiedzieć: narodziłem się na nowo”[15].


Po przypomnieniu sobie, jak wygląda to „przyjęcie Jezusa” − że jest to jednorazowy akt, moment wypowiadania z wiarą krótkiej modlitwy − tym bardziej można się zastanawiać, czy niekiedy nie doprowadzi to do sytuacji, kiedy uczestnikowi oazy będzie trudno uporać się z takim nauczaniem i pogodzić je ze swoim dotychczasowym doświadczeniem religijnym. Czy nie stanie przed pytaniem: jak to się stało, że do tej pory uczestnicząc w normalnym życiu Kościoła w ogóle nie miałem nowego życia? Dochodzi do tego jeszcze jedna niezmiernie ważna sprawa: fakt, że najczęściej wszyscy uczestnicy oazy są ochrzczeni jako małe dzieci, traktuje się w nauczaniu podręcznika nie tyle jako źródło błogosławionej radości, ale raczej jako komplikację: wraz z przypomnieniem chrztu z dzieciństwa pojawiają się takie określenia jak „trudna sprawa”, „problem”, zagadnienie”.


„Sprawa jest nieco trudna do wyjaśnienia, bo łączy się to z problemem chrztu świętego. Chrzest jako narodzenie z wody jest również narodzeniem z Ducha i udzieleniem nowego życia […]; w przypadku, gdy najpierw udzielono chrztu z wody, trzeba − gdy dziecko dojdzie do zdolności przyjmowania postaw osobowych − a więc świadomych i wolnych, doprowadzić do osobistego spotkania z Chrystusem […]; prowadzenie do osobistego spotkania z Chrystusem w Oazie Nowego Życia I stopnia musi być powiązane z problemem odnowy chrztu. Ku tym zagadnieniom skierowana jest praca formacyjna Oazy Nowego Życia I stopnia w następnych dziesięciu dniach”[16].


Dopiero w następnym podrozdziale pojawia się stwierdzenie: „fakt naszego chrztu jest wszczepieniem w śmierć Chrystusa i Jego zmartwychwstanie”[17]. Jeszcze wyraźniej jest to sformułowane w części szczegółowej podręcznika: „Początek nowego życia otrzymał każdy z nas na chrzcie św. To były nasze powtórne narodziny (por. J 3), narodziny z Boga (por. J 1)”[18]. I dalej: „chrzest jako narodzenie z wody jest również narodzeniem z Ducha i udzieleniem nowego życia. Nie zawsze jednak łączy się on z przeżyciem osobistego spotkania z Chrystusem: na pewno nie ma go w przypadku chrztu niemowląt. Trzeba jednak powiedzieć, że chrzest z istoty domaga się − jako swego dopełnienia i aktualizacji − osobistego spotkania z Chrystusem w wierze”[19].


Ale nietrudno zauważyć, że nauczanie o skutkach nowego narodzenia nie odwołuje się na tym etapie do uświadomienia sobie skutków chrztu: odwołuje się do uświadomienia sobie skutków „osobistego przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela”. Mogłoby powstać wrażenie, że chrzest jest raczej drugorzędnym tematem przy omawianiu nowego narodzenia: że nie tyle dawniej narodziłem się na nowo przez chrzest, a teraz odnawiam posiadane już nowe życie przez obrzęd przyjęcia Jezusa, co raczej dziś narodziłem się na nowo przez osobiste przyjęcie Jezusa − i oto stoję przed faktem domagającym się skomplikowanego wyjaśnienia: to po co właściwie zostałem ochrzczony jako dziecko? Skoro i tak moja wiara stoi na niewzruszonym fundamencie faktu mojego osobistego przyjęcia Jezusa w modlitewnej formule, a nie na niewzruszonym fundamencie faktu, że kiedyś zostałem ochrzczony…


Na przykład, w myślach do kazania ewangelizacyjnego przeznaczonego na dzień czwarty czytamy o naszym chrzcie z dzieciństwa w słowach − mówiąc oględnie − niezbyt entuzjastycznych: „Trzeba się narodzić powtórnie. Trzeba się narodzić z mocy i z Ducha. Dosłownie chodzi o chrzest, ale przecież nie tylko o zewnętrzny obrzęd z mojego dzieciństwa”[20]. I zgodnie z tym ludzie, którzy już wielokrotnie uczestniczyli (nawet na tej oazie) w Eucharystii, których zachęcano do przyjęcia sakramentu pokuty, słyszą o nowym narodzeniu w czasie przyszłym: „Oddajmy Mu swoje życie, by w ten sposób narodzić się na nowo” (wcześniej jest to nazwane „świadomym narodzeniem z Ducha”); „narodzę się na nowo, gdy przeżyję rzeczywistość, że Chrystus jest moim Zbawcą, i przyjmę Jego słowo”.


Także niektóre elementy rozmowy ewangelizacyjnej proponowanej w materiałach mogą wzbudzić trudności w tej właśnie materii. Czytamy tam np.: „Oto pierwszy etap (stopień): Zbawienie. Kiedy osiągamy ten etap, wspinamy się na pierwszy stopień? Gdy przyjmiemy Chrystusa wiarą jako swojego osobistego Zbawiciela. O tym zapewnia św. Paweł: Rz 3,22-26”[21]. Kiedy jednak zajrzymy do zalecanego tekstu św. Pawła, przeczytamy tam o tym, że jesteśmy usprawiedliwieni z wiary, a nie o przyjęciu Jezusa jako swojego osobistego Zbawiciela przez wypowiedzianą formułę modlitwy. Sposób nabycia lub wyrażenia zbawczej wiary nie jest w ogóle przedmiotem nauczania św. Pawła w przytoczonym fragmencie. I tu dochodzimy do kolejnego ciekawy aspektu „osobistego przyjęcia Jezusa” w specjalnym akcie wypowiedzenia formuły modlitewnej: czy uczy o tym Pismo św.?


c. Czy Biblia mówi o przyjęciu Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela?


Na to pytanie można odpowiedzieć bardzo prosto albo w sposób nieco głębszy. Odpowiedź prosta (w tym sensie „fundamentalistyczna”) brzmi: Biblia nie zawiera takich słów jak „osobiste przyjęcie Jezusa (lub Chrystusa)”; „przyjęcie Jezusa jako osobistego Pana (lub Zbawiciela i Pana)”; „osobisty Pan i Zbawiciel”. Nie ma ani nauczania Apostołów zawierającego takie sformułowania, ani oczywiście opisu, aby ktokolwiek używał takich sformułowań, aby stać się chrześcijaninem.


Ale bardziej interesująca jest odpowiedź głębsza: czy rozmaite miejsca w Nowym Testamencie na temat wiary w Jezusa pozwalają na przypisywanie „przyjęciu Jezusa” rangi nowego narodzenia albo na twierdzenie, że dzięki temu aktowi modlitewnemu dostępujemy zbawienia? Największą pomocą w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie służy oczywiście podręcznik oazowy, przytaczając sporą liczbę biblijnych argumentów dla zilustrowania błogosławionych skutków przyjęcia Jezusa.


„Pismo św. mówi wyraźnie, że musimy przyjąć Chrystusa i w ten sposób narodzić się na nowo. Cytaty: J 1,11-12; J 3,1-7; Rz 8,14-16; 1 J 3,8-10”[22].


Co ciekawe jednak, zapoznanie się z dokładnym brzmieniem tych cytatów upewni nas, że żaden z nich nie mówi, iż modlitewny akt przyjęcia Chrystusa jest nowym narodzeniem. Przyjrzyjmy im się po kolei:


– Oto pierwszy cytat:


„Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego” (J 1,12).


„Stanie się dziećmi Bożymi” to chyba to, czego szukamy: jak się wydaje, można to sformułowanie uznać za synonim „narodzenia na nowo”: ktoś, kto nie był dzieckiem Bożym, stał się nim − więc porównanie z narodzinami wydaje się jak najbardziej naturalne. Nie jest to jednak do końca to, czego szukamy: nie jest przecież opisany sposób owego przyjęcia − może przez stopniowe wzrastanie w wierze? może przez chrzest? może przez pokutę i odpuszczenie grzechów?


– Przejdźmy do cytatu drugiego:


„Rzekł do niego Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwo Bożego». Nikodem powiedział do Niego: «Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?» Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić»” (por. J 3,2-7).


To bardzo obiecujący tekst: są tu wspomniane nowe narodziny. To prawda, ale z drugiej strony Jezus wcale nie wyjaśnia, że nastąpią one przez modlitewne przyjęcie Go jako osobistego Pana i Zbawiciela; raczej zapowiada coś innego – coś, co stanie się mocą Ducha Świętego przy użyciu wody, a więc chrzest.


– Idźmy więc dalej:


„Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście Ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,14-16).


Ten fragment wprawdzie nie zawiera w ogóle sformułowania „nowe narodzenie”, ale możemy przyjąć, że zawiera coś równoważnego: otrzymanie Ducha. Niestety, nie jest tu w ogóle poruszony problem, jak można otrzymać Ducha Bożego, a w szczególności nie ma tu zalecenia, aby Ducha otrzymać przez osobiste przyjęcie Jezusa.


– A oto fragment ostatni:


"Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże, taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga. Dzięki temu można rozpoznać dzieci Boga i dzieci diabła: każdy, kto postępuje niesprawiedliwie, nie jest z Boga, jak i ten, kto nie miłuje swego brata" (1 J 3,9-10).


Tu mamy problem podobny: ten tekst wprawdzie mówi o nowym narodzeniu, ale w ogóle nie omawia, jak tego dostąpić.


Stoimy więc przed ciekawym zagadnieniem: czy na pewno Pismo św. mówi wyraźnie, że musimy dokonać aktu osobistego przyjęcia Chrystusa i w ten sposób narodzić się na nowo? Jeśli tak, to czy nie ma jakichś fragmentów biblijnych, które by wyraźniej o tym mówiły niż J 1,11-12; J 3,1-7; Rz 8,14-16; 1 J 3,8-10, skoro podane cytaty z Biblii odnoszą się raczej do innego tematu?


Tu znowu znakomitą pomocą służą stronice oazowego podręcznika. Przejrzyjmy więc teksty biblijne przytoczone na poparcie kolejnego fragmentu nauczania:


"Pismo św. – niezależnie od chrztu i dobrych uczynków – żąda przede wszystkim osobistej wiary jako warunku zbawienia i źródła usprawiedliwienia. Ta wiara – to właśnie osobiste przyjęcie Chrystusa! Cytaty: Ga 2,16; Ef 2,8-9; Tt 3,4-8; Jk 2,14-22".


A oto rzut oka na wspomniane teksty:


– Najpierw List do Galatów:


„Przeświadczeni, że człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków nikt nie osiągnie usprawiedliwienia” (Ga 2,16).


Owszem, czytamy tu, że Biblia przeciwstawia wiarę „uczynkom” − ale są to uczynki Prawa Starego Przymierza, do których to uczynków chrzest chrześcijan z całą pewnością nie należał. Nie wspomina się też nic o tym, że wymagana do zbawienia wiara to osobiste przyjęcie Jezusa.


– A czego dowiemy się z Listu do Efezjan?


„Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Ef 2,8-9).


Podobnie jak wyżej: nie ma tu nic o osobistym przyjęciu Jezusa ani o tym, żeby wiara miała być niezależna od chrztu, tak jak od innych „uczynków”.


– Najciekawszy jest jednak fragment z Listu do Tytusa:


„Nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy, usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego. Nauka ta zasługuje na wiarę, i chcę, abyś z całą stanowczością o tym mówił, że ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów. Jest to dobre i pożyteczne dla ludzi” (Tt 3,4-8).


Tutaj nie dość, że nie ma mowy o tym, aby chrzest był podobny do wspomnianych „sprawiedliwych uczynków” − chodzi przecież o uczynki wymagane przez Prawo Starego Testamentu − to, jak się wydaje, chrzest jest nawet wprost wskazany jako sposób dotarcia do nas łaski zbawiającej przez wiarę („obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym”). W szczególności zaś chrzest nie jest tu przeciwstawiony wierze, tak jakby wiara miała być od chrztu niezależna.


– Wreszcie tekst ostatni:


Fragment Jk 2,14-22 jest za długi, by go tu przytaczać. Można zauważyć jedynie, że w ogóle nic nie mówi on o problemie osobistej wiary wyrażonej w osobistym przyjęciu Chrystusa niezależnie od chrztu i dobrych uczynków.


Tytułem uzupełnienia warto jeszcze rozważyć fragment z Listu do Rzymian (Rz 10,9-10), jako że przy innych okazjach bardzo często stanowi on biblijną podstawę dla uzasadnienia, że obrzęd przyjęcia Jezusa ma zbawczą moc nowego narodzenia. Czytamy tam:


„Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych − osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami − do zbawienia”.


Praktyka wskazuje, że jeśli ktoś wcześniej wierzy w zbawczą moc modlitewnego aktu przyjęcia Jezusa, to niemal zawsze odczytuje w tym Pawłowym tekście dokładny przepis na zbawienie i nowe narodzenie jako skutek tego aktu. Jednak bez tego wcześniejszego założenia widzimy w tekście Pawła tylko stwierdzenie konieczności wiary, że „Jezus jest Panem”. Zapewne znaczy to, że Jezus zmartwychwstał i że jest Synem Bożym, i że taka wiara „prowadzi do usprawiedliwienia i zbawienia”. Ale czy może z tego wynikać, że ów zbawczy skutek (i nowe narodziny) ma płynąć z głośnego wypowiedzenia formuły osobistego przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela? Raczej nie: dwa zdania dalej Apostoł mówi: „Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony” (Rz 10,13). Czy ma z tego wynikać, że każdy, kto raz zawoła z wiarą „O Jezu!” będzie zbawiony? A dodatkowo: „wyznawanie” owej wiary które „prowadzi do zbawienia” też nie wydaje się jednorazowym aktem, lecz rozciąga się na całe życie chrześcijanina.


d. Boży pociąg: co Apostoł Paweł pisał o lokomotywach i wagonach?


W formacji I stopnia oazy używa się porównania życia chrześcijańskiego z pociągiem: wiara podobna jest do lokomotywy, a uczucia do wagonów[23]. Sens porównania jest taki: to wiara ciągnie za sobą uczucia, a nie odwrotnie. Porównanie to jest bardzo trafne i niezwykle pomocne w poszukiwaniu prawdziwie chrześcijańskiej pewności wiary. W materiałach podręcznikowych znowu jednak pojawia się zasygnalizowany wcześniej drobny problem: co jest treścią owej wiary, która jest Bożą lokomotywą poruszającą moje życie? Wydaje się, że w materiałach do prowadzenia ONŻ I st. na tym etapie dominuje przedstawianie treści wiary tylko i wyłącznie jako faktów z życia Bożego, z życia Jezusa: Bóg mnie kocha, Bóg ma dla mnie plan, Jezusa oddał za mnie swoje życie. To wszystko na pewno jest absolutnie centralne, ale co z treścią wiary dotyczącą faktów z mojego życia? Czy Apostołowie wskazywali, że fundamentem pewności, że prawdy o Bogu staną się skuteczne w moim życiu, jest fakt, że „osobiście przyjąłem Jezusa jako Pana i Zbawiciela” w jednorazowym obrzędzie modlitewnym? I że w ten sposób zostałem chrześcijaninem oraz dostąpiłem zbawienia?


Otóż, jak się wydaje, wiara głoszona przez Apostołów chrześcijanom dotyczy oczywiście miłości Boga Ojca, faktów z życia Jezusa i skutków tych faktów dla nas − ale dotyczy także faktów z naszego życia. Są to fakty sakramentalne i są częścią kerygmatu głoszonego chrześcijanom. Zbawcza wiara jest wiarą w fakty z życia Jezusa oraz w pewne fakty z życia chrześcijanina, tj. sakramenty. Spójrzmy na przykład, jak Apostoł Paweł głosił chrześcijanom pewność, jaką dała im wiara:


„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie − jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6,3-4).


Orędzie jest jasne: darmowa łaska dotarła do chrześcijanina przez chrzest. Zauważmy też, że nie zdarzyło się Apostołowi pisać: „Czy nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzy przeżyliśmy kiedyś obrzęd przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela, przez to przyjęcie wkroczyliśmy w nowe życie”.


„Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem” (1 Kor 12,13).


Tu podobnie, niepodważalnym argumentem dającym pewność wiary jest fakt chrztu, a nie fakt modlitewnego aktu przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela.


„Zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego, abyśmy, usprawiedliwieni Jego łaską, stali się w nadziei dziedzicami życia wiecznego” (Tt 3,5-7).


„Obmycie odradzające” to synonim wyrażenia „obmycie dające nowe narodzenie”, czyli chrztu, a nie modlitewnego aktu „osobistego przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela”.


„Mając zaś kapłana wielkiego, który jest nad domem Bożym, przystąpmy z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą” (Hbr 10,21-22) – a nie: „obmyci świadomym przyjęciem Jezusa”.


e. A co z uprzednimi aktami przyjęcia Jezusa?


Życie katolickie, również życie znakomitej większości tych, którzy później przyjechali na oazę, obfituje w sformułowania liturgiczne, które wyrażają dokładnie to samo, co modlitwa obrzędu „przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela”, choć oczywiście w innych słowach. To prawda, że słowa liturgii bywają przeżywane rozmaicie, czasem bardziej świadomie, częściej − z rutyną, niekiedy − bez zrozumienia, a czasem nawet bezmyślnie. Należy jednak się zastanowić nad możliwym ubocznym skutkiem takiej oto sytuacji: ludzie „przyjmujący Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela” to te same osoby, które poprzedniego dnia rano na Eucharystii oazowej (podobnie jak w każdej Mszy św.) wypowiadali coś, co wygląda na… osobiste przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela! Przecież na słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (co wydaje się synonimem określenia „Zbawiciel”) odpowiedzieli: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Wydaje się, że odpowiedź ta dokładnie oddaje treść zawartą w słowach:


− osobisty (bo przecież dla „duszy mojej”);
− Zbawiciel (gdyż „gładzi grzechy”);
− Pan (wołamy: „Panie!”).


A więc osobistego Zbawiciela i Pana chrześcijanin przyjmuje w akcie Komunii eucharystycznej i uczestnicy oazy czynili to nawet na tych rekolekcjach już kilkakrotnie. Czy nie warto zapytać o możliwość stworzenia niewłaściwego wrażenia w uczestnikach oazy, którzy przecież zaczęli rekolekcje od sakramentu pokuty i codziennie uczestniczyli na oazie w Eucharystii, a po kilku dniach dowiadują się, że dopiero po pewnym akcie modlitewnym, zwanym osobistym przyjęciem Jezusa, dostąpili zbawczych darów? Że dopiero wieczorem w czwartym dniu oazy, czyli od chwili „zaproszenia Jezusa do serca” w szczerej i ufnej modlitwie naprawdę:


– Jezus Chrystus mieszka w nas i wszedł w nasze życie (Ap 3,20);
– grzechy nasze są nam odpuszczone (Kol 1,14)?[24].


A co ze spowiedzią z pierwszego dnia oazy − czyżby grzechy nie zostały wtedy odpuszczone? A co z wczorajszym zaproszeniem dokonanym na Eucharystii: każdy osobiście zaprosił Baranka Bożego jako swojego Zbawiciela i Pana, aby przyszedł i osobiście uzdrowił jego serce − czyżby jednak wtedy Jezus wcale nie zamieszkał w jego sercu?


Być może, krokiem w stronę właściwej odpowiedzi będzie postawienie kolejnego pytania: Czy rzeczywiście kerygmat ewangelizacyjny głoszony katolikom (czasem wierzącym mocno, czasem − słabo lub chwiejnie) powinien być taki sam jak kerygmat głoszony poganom? Czy w Biblii spotkamy się z tym, że kiepskich chrześcijan („ludzi, którzy zwą się chrześcijanami i otrzymali już chrzest i naukę wiary”) metodycznie traktowano przy reewangelizacji tak samo jak pogan? Zdecydowanie nie! Odpadłym od wiary i letnim chrześcijanom, a także chrześcijanom, którzy wskutek grzechów i obojętności popadli w stan śmierci duchowej, głoszono w czasach biblijnych coś innego niż poganom:


„Aniołowi Kościoła w Sardes napisz: […] Znam twoje czyny: masz imię, [które mówi], że żyjesz, a jesteś umarły. Stań się czujnym i umocnij resztę, która miała umrzeć, bo nie znalazłem twych czynów doskonałymi wobec mego Boga. Pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś, strzeż tego i nawróć się! […]


Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz: To mówi Amen, Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! […] Bądź więc gorliwy i nawróć się!” (Ap 3,1-19).


Jest to głoszenie wyraźnie nawiązujące do tego, co już się wydarzyło w życiu wiary: „pamiętaj więc, jak wziąłeś i usłyszałeś!”; nakazujące odwołanie się do tego wszystkiego, co już słyszeliśmy: „strzeż tego!”; wzywające do nawrócenia. Punktem centralnym nie jest sugerowanie, że nowe narodzenie jest czymś, co dopiero ma się wydarzyć: przecież słowa „bądź gorliwy i nawróć się!” odwołują się do przeszłości. Obietnicą dla reewangalizowanego chrześcijanina nie jest przyszłe nowe narodzenie. Nowe narodzenie jest przeszłym wydarzeniem i dlatego jest nieutracalnym fundamentem wiary i nadziei, że mamy nowe życie. Jest fundamentem wiary w to, że nowe narodzenie stało się już naszym udziałem: „Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie” (Rz 6,4).


f. Wnioski


Pod koniec tych uwag i pytań, na które zapewne odpowiedzi mogą być rozmaite, jako że różne bywają praktyczne doświadczenia oazowej metody formacyjnej, można pokusić się o kilka tez do dyskusji:


1. Praktyka osobistego przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela nie wydaje się wynikać wprost z Biblii. Do takiej praktyki nie zachęcali Apostołowie, nie odwoływali się do niej w swoim nauczaniu i nie sposób podać biblijnego przykładu, aby ktoś takiego modlitewnego aktu dokonał.


2. Praktyka przyjęcia Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela wydaje się wynikać raczej z ewangelizacyjnych i modlitewnych tradycji wielu ruchów chrześcijańskich: np. ruchu Agape, Ruchu Nowego Życia, a ostatnio Ruchu Światło-Życie i Ruchu Odnowy w Duchu Świętym.


3. Praktyka ta jest w najwyższym stopniu pożyteczna jako okazja do nawiązania lub odnowienia osobistej relacji z Bogiem. Jest jednak modlitewnym zwyczajem kościelnym i taką też rangę należy jej przypisać. Nie należy natomiast przypisywać jej mocy tożsamej z nowym narodzeniem, gdyż nie ma to podstaw w Biblii (i automatycznie w Tradycji Kościoła).


4. Problemy mogą pojawić się u nie dość gruntownie uformowanych uczestników oazy, jeśli jednoznacznie utożsami się ową praktykę z biblijnymi „nowymi narodzinami” (czego teksty Biblii nie usprawiedliwiają). Skutkiem może być osłabienie poczucia wartości otrzymanego w dzieciństwie chrztu, nieodbieranie go jako wzbogacającego daru, ale raczej jako kłopotu trudnego do wyjaśnienia. Utrata wiary w moc otrzymanego w Kościele katolickim chrztu, jak się okazało, może w pewnych przypadkach doprowadzić do odejścia z Kościoła do grup, gdzie przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela jest rozumiane jednoznacznie jako jedyny sposób nowego narodzenia.


5. Część tego problemu wynika z faktu głoszenia ewangelizacyjnego kerygmatu bez brania pod uwagę, czy głosi się go poganom, czy katolikom, którzy odpadli od wiary lub których wiara ochłodła, czy też katolikom gorliwym i pobożnym. Jak się wydaje, wszystkie grupy bez wyjątku zostały w oazowej (re)ewangelizacji potraktowane tak samo jak niewierzący, co nie jest zgodne z wzorcem biblijnym. Przypominanie podstaw wiary chrześcijanom, którzy osłabli w wierze, nie jest niezależne od otrzymanego przez nich dawniej chrztu, ale wręcz przeciwnie: do niego nawiązuje i na nim bazuje.


Summary


One of the most popular schemes used in evangelization in the Christian world is the model of the “Four Spiritual Laws” of which approximately 1.5 billion copies have been printed worldwide.


They are very useful indeed but are often accepted with no critical theological thought whatsoever as if they came directly from the sources of Revelation. This is the reason for the present paper: to analyze the biblical ground for these Laws and to formulate some pastoral observations.


We took here as an example the manual widely used in recent years for evangelization retreats in the Polish ecclesial Movement Life and Light. It seems that to the Four Laws – helpful as they are in evangelizing people – more limited value should be ascribed that it was in the past.



Przypisy

[1] Ks. F. Blachnicki, Oaza nowego życia pierwszego stopniaPodręcznik, wyd. 8, Krościenko 2001 (dalej: ONŻ I°-P).
[2] ONŻ I°-P, s. 11.
[3] ONŻ I°-P, s. 10.
[4] ONŻ I°-P, s. 11.
[5] ONŻ I°-P, s. 13.
[6] ONŻ I°-P, s. 13.
[7] ONŻ I°-P, s. 14.
[8] ONŻ I°-P, s. 16.
[9] ONŻ I°-P, s. 152.
[10] ONŻ I°-P, s. 16.
[11] ONŻ I°-P, s. 16.
[12] ONŻ I°-P, s. 16.
[13] ONŻ I°-P, s. 16.
[14] ONŻ I°-P, s. 17.
[15] ONŻ I°-P, s. 17.
[16] Por. ONŻ I°-P, s. 18.
[17] ONŻ I°-P, s. 19.
[18] ONŻ I°-P, s. 90.
[19] ONŻ I°-P, s. 17-18.
[20] ONŻ I°-P, s. 147.
[21] ONŻ I°-P, s. 151.
[22] ONŻ I°-P, s. 151.
[23] Notatnik ONŻ − Prawa Nowego Życia, Ruch Światło-Życie (b.m.r.), s. 32.
[24] ONŻ I°-P, s. 184.



[2007]