piątek, 27 lutego 2009

Ks. Andrzej Siemieniewski - Niedoskonali powołani






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
12 czerwca 2005
(11. Niedziela zwykła – ROK A)


Niedoskonali powołani


1. Kościół grzeszników


Każdy, kto lubi wiadomości telewizyjne, radiowe, gazetowe i internetowe, dobrze wie, że może najciekawszym tematem takich wiadomości są skandale. Korupcja i skandal może dotyczyć polityków. Może zdarzyć się w sferach gospodarczych. Może też być – niestety – wśród duchowieństwa. Może być – czasem o tym słyszymy. I nachodzi nas wtedy tęsknota za chrześcijaństwem bez grzeszników, a zwłaszcza bez grzeszników wśród pasterzy. Czasami to marzenie przybiera taką postać: „Gdyby tak powrócić do pierwotnego Kościoła! Do Kościoła pierwszych chrześcijan!”: „do Kościoła pierwszych chrześcijan, pierwszych uczniów, czyli: bez skandali! bez obłudy! bez grzechu!”.


W XIII wieku rozwinęła się nawet w Europie: we Francji, w Italii, w Niemczech, pewna sekta, która nazywała się kataroi, czyli „czyści”, w domyśle: „czyści chrześcijanie”. Ludzie ci rozumowali tak: skoro otrzymaliście chrzest od grzesznych pasterzy, więc ten chrzest trzeba powtórzyć. Bo chrzest, by być prawdziwy – musi być udzielony przez pasterzy świętych. A ponieważ z biegiem czasu okazało się, że również wśród tych kataroi, tych czystych, też zdarzały się grzechy, to wtedy dochodzili do wniosku, że jeśli ktoś otrzymał chrzest od pasterza, który później zgrzeszył, to ten chrzest trzeba powtórzyć raz jeszcze, bo to znaczy, że pasterz nie miał Ducha Świętego. Skoro zgrzeszył, to wszyscy, którzy byli przez niego ochrzczeni, jeszcze raz hurtem przyjmowali chrzest na nowo, ponieważ pasterz okazał się niegodny.


Taka była sekta katarów – z greckiego kataroi, „czyści” – z XIII wieku. Ale te marzenia pojawiały się nie tylko w XIII wieku: powrócić do takich pasterzy, jakich miał pierwszy Kościół. A co to za pasterze? Słyszeliśmy o nich: „Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli jak owce nie mające pasterza”. Kiedy Pan Jezus zobaczył, że owce nie mają pasterza, sam ustanowił im pasterzy. Przywołał Dwunastu uczniów i udzielił im władzy. Możemy marzyć, żeby mieć takich pasterzy, jakich ustanowił Pan Jezus: Piotra i Jana, którzy – czytamy o tym w Dziejach Apostolskich – cieszyli się, że mogli cierpieć dla imienia Jezusa. Dalej: ustanowił Andrzeja i Jakuba, Filipa i Bartłomieja. Jakże chcielibyśmy mieć takich pasterzy, których Pan Jezus ustanowił dla pierwszych chrześcijan: to ci, co zanieśli Ewangelię aż po krańce ziemi. Kto jeszcze? Tomasz i celnik Mateusz, i Szymon Gorliwy – oni wszyscy własnym życiem świadczyli o przemieniającej mocy Jezusa. I kto jeszcze? Jeszcze Jakub i Tadeusz, bohaterowie wiary, i… i Judasz Iskariota. Co tu robi Judasz!? Kościół apostolski, Kościół pierwszych chrześcijan miał być wolny od pasterzy skandalistów! Co on tutaj robi?! Kto pisał te Ewangelie, skoro we wszystkich znalazł się opis Judasza, który Go zdradził. Kto to pisał? Kto do tego dopuścił? Czy to jakaś pomyłka? Nie.


  • wybrany przez Jezusa


    Judasz (a przypomnijmy, że jeden na Dwunastu to z grubsza osiem procent, więc mówimy tutaj o mniej więcej ośmiu procentach Apostołów!) to nie pomyłka: „W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga”. To nie było zwykłe, codzienne wydarzenie. „Całą noc spędził na modlitwie do Boga” – i jaki był owoc tej modlitwy? „Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu” (Łk 6,12-13). To nie był wybór przypadkowy. To był wybór poprzedzony całonocną modlitwą.


    Albo: „Jezus wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał”. Nie przypadkowych, którzy się sami zgłosili, a pośród nich być może zgłosili się nieodpowiedni. Przywołał tych, których On chciał, a nie tych, którzy sami chcieli. „Przywołał tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy ” (Mk 3,13-16).


    Jezus chciał, żeby Judasz był apostołem. I Jezus wybrał Judasza, przywołał go, bo sam Jezus tego pragnął i chciał, by był apostołem wiernym, uczciwym i gorliwym.


  • wybrany „na głoszenie nauki”


    Teraz dalej: najczęściej kiedy myślimy o Kościele pierwszych chrześcijan, o Kościele pierwotnym, to myślimy: „Piotr i Andrzej, Paweł i Barnaba głoszą Ewangelię”. A czy pomyśleliśmy o tych ośmiu procentach pasterzy i wobec tego może też ośmiu procentach wierzących, którzy mieli okazję przyjąć łaskę Bożą z ust i przez posługę Judasza? Czy kiedyś sobie to wyobraziliśmy, że tak to było? Wczujmy się w sytuację na przykład mieszkańców południowego przedmieścia Jerycha. To akurat tam dotarli Bartłomiej z Judaszem i mówili o Jezusie. Jezus wysłał ich po dwóch, aby głosili naukę. Po to ich ustanowił. Byli ludzie, którzy przyjęli wiarę od Judasza. On też był w jednej z tych par apostolskich. Jezus po to ich ustanowił, by ich wysłać na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy. Wczujmy się w sytuację tych ludzi, którzy przyjęli naukę od Judasza.


  • „by mieli władzę nad duchami nieczystymi”


    Albo wczujmy się w sytuację koleżanki Marii Magdaleny, która dowiedziała się, że to przez posługę właśnie takiego człowieka jak Judasz, została uwolniona. Potem przyszło Święto Paschy i czego to się dowiadujemy o tym, który nam tu głosił i który nam tu posługiwał?


Chciałoby się powiedzieć ironicznie: Szkoda, że to nie my pisaliśmy Ewangelię. Nigdy nie dopuścilibyśmy do zapisania takich gorszących rzeczy. W Koranie takich rzeczy nie ma. W Koranie nie ma o tym, że ludzie wybrani przez Boga potrafią zawieść, a w Ewangelii jest, i to w każdej z czterech Ewangelii.


2. W kim położyłem nadzieję?


Dlatego dzisiaj takie ważne, by przypomnieć sobie komu ufam i w kim położyłem nadzieję. Święty Paweł, który znał ich wszystkich bardzo dobrze – nawet niektórych aż za dobrze – i który słyszał wszystko o Judaszu, św. Paweł jednak napisał: „Nadzieja zawieść nie może”.


Nie dlatego tak napisał, że nie słyszał o przypadku Judasza i nie dlatego, że nie słyszał o przypadku Piotra, który w decydującym momencie się zaparł swojego Pana. (Kto do tego dopuścił, że to się ukazało w druku?!) Paweł o tym wszystkim wiedział, a jednak mówi: „Nadzieja zawieść nie może”. I podaje motyw: „Nadzieja zawieść nie może – chociaż ludzie mogą zawieść – bo miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”.


Duch Święty dawany jest niezależnie od tego, czy posługujący jest godziwy czy niegodziwy, czy później być może okaże się niedostatecznie oczyszczony. W tym sensie Kościół nie jest wspólnotą kataroi, czyli czystych. Nie! W tym sensie jest wspólnotą grzeszników. Paweł tak mówi o fundamencie naszej nadziei: „Chrystus umarł za nas jako za grzeszników”. To dlatego nadzieja zawieść nie może. „Umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni”.


Kiedy każe nam przypominać sobie, że nasza wiara ma fundament stuprocentowy i nasza nadzieja jest nienaruszalna, to nie każe nam szukać doskonałych ludzi, bo kto szuka doskonałych ludzi, to jeszcze długo będzie ich szukać. I myślę, że ich nie znajdzie. Więc lepiej nie zaczynać.


Nie szukamy doskonałych ludzi, ale szukamy łaski Jezusa Chrystusa, który umarł za nas jako za grzeszników, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. I tu Apostoł każe szukać fundamentu naszej nadziei. Mówi: „Popatrzcie, skoro grzesznicy, którzy byli bezsilni, którzy się od Boga odwrócili i za takich właśnie umarł Pan Jezus, to o ile bardziej będziemy zachowani od karzącego gniewu, skoro przez Krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni?”.


To właśnie dlatego każde miejsce naszej modlitwy powinno być oznaczone krucyfiksem. Krzyż to przypomnienie śmierci Jezusa Chrystusa. To właśnie dlatego Mszę świętą sprawuje się przy krucyfiksie. To właśnie dlatego także nasze spotkania modlitewne odbywają się przy takim znaku. Dlaczego? Bo przez Krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni. I to przez tę Krew będziemy zachowani od karzącego gniewu. Niezależnie od tego, jakiej modlitwy słowa wznosimy: czy dziękczynnej, czy wielbiącej, czy przepraszającej, czy radosnej – gdzieś w tle zawsze będzie ta myśl: przez Jego Krew. A Krew Jego to Krzyż, a Krzyż to śmierć Chrystusa i Jego życie oddane za nas.


„Jeśli bowiem będąc nieprzyjaciółmi zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, o ile bardziej – mówi św. Paweł – już pojednani – już wierzący, już zgromadzeni, już oczyszczeni – o ileż bardziej dostąpimy zbawienia przez Jego życie”. I mówi: „Nie tylko to, możemy się nawet chlubić”. Możemy się nawet chwalić, ale nie samym sobą albo doskonałością ludzi, których mamy, bo takich ludzi nie mamy. „Chlubić się możemy w Bogu przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego teraz uzyskaliśmy pojednanie” (Rz 5,5-11).


3. Spełnienie Bożych planów


To właśnie na tej drodze Bóg doprowadził do skutku plan, o którym słyszeliśmy w Księdze Wyjścia. To był plan początkowy, wersja „A” planu. Wersja „A” była taka: Bóg zgromadził po wyjściu z Egiptu naród wybrany pod górą Synaj i powiedział: „będziecie szczególną moją własnością […] będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym” (Wj 19,5-6). Plan się nie powiódł, bo nie minęło nawet pięć – sześć tygodni od czasu, kiedy Mojżesz wszedł na górę, a już ci, którzy mieli być królestwem kapłanów, stali się, owszem, królestwem kapłanów, ale… złotego cielca. To takim królestwem kapłanów się stali. Niestety! Dużo czasu nie minęło. Wersja „A” planu się nie powiodła, ale Pan Bóg zawsze ma wersję poprawkową, która bierze pod uwagę nasze grzechy. I Pan Bóg przez Chrystusa, przez Jego Krzyż i Jego Krew doprowadził do zrealizowania planu w wersji „B”, o której słyszeliśmy w Księdze Wyjścia: „Jeśli pilnie będziecie słuchać głosu Mego i strzec mojego przymierza, to będziecie moją szczególną własnością pośród wszystkich narodów, będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym” (Wj 19,5-6).


Od tego czasu możemy chlubić się w Jezusie Chrystusie – to rzecz dziwna – na pierwszym miejscu w Jego Krzyżu. I od tego czasu niestraszne są nam żadne wiadomości o skandalach i korupcjach, które, owszem, mogą zdarzać się i w świecie polityki, i w świecie gospodarki, i mogą też zdarzać się w świecie ludzi wierzących. Są nam niestraszne, ponieważ nie z ludzi się chlubimy, ale chlubimy się w Bogu przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana.





Ks. Andrzej Siemieniewski - Dlaczego katolickie?






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
29 maja 2005
(9. Niedziela zwykła – ROK A)


Dlaczego katolickie?


1. Potrzeba spotkania katolickiego


Od czasu, jak zrobiło się trochę cieplej, na Ostrowie Tumskim koło katedry ciągle widzę szkolne wycieczki. Przychodzą oglądać katedrę, i jak to uczniowie: trochę rozmawiają, trochę się rozglądają, a trochę słuchają tego, co im mówi przewodnik. Ponieważ tylko piąte przez dziesiąte do nich dociera, to myślę, że jedni po powrocie do domu będą wspominać: „Katedra to dwie wspaniałe wieże z nowymi strzelistymi szczytami”. Inni może powiedzą: „Nie, to nieprawda. Katedra to barokowe kaplice, położone wśród zieleni, wśród drzew i kwiatów”. Jeszcze inny może zaprzeczy i powie: „Nic podobnego. Katedra to średniowieczne mury zakrystii przy ulicy brukowanej kamieniami”. Kto ma rację? Każdy po trosze, czyli w gruncie rzeczy nikt, bo brakuje jednego całościowego spojrzenia: powszechnego, uniwersalnego, albo – mówiąc z grecka – brakuje spojrzenia katolickiego, które spogląda na wszystkie elementy naraz i widzi jedną, całościową, piękną, harmonijną budowlę.


Jest pewien powód, z którego zawsze w niedzielę mamy trzy czytania: Stary Testament, pisma Apostołów, Ewangelia. Ten powód jest taki: byśmy uczyli się harmonijnego, całościowego, uniwersalnego, czyli katolickiego czytania Pisma Świętego; byśmy widzieli nie jakiś fragmencik: jakieś dwie linijki u św. Pawła, a tam pół linijki w Ewangelii albo coś w Starym Testamencie. Byśmy uczyli się dostrzegać i piękne wieże ze strzelistymi szczytami, i barokowe kaplice, i średniowieczny mur, i zobaczyli, że to wszystko tworzy całość. Dlatego czyta się Pismo Święte w trzech odsłonach i chyba rzadko tak jasno jak dzisiaj widać potrzebę pełnego, harmonijnego czytania Biblii. Spojrzenia z różnych, ze wszystkich stron. To jest prawdziwe, Boże spojrzenie na temat, jak budować swoje życie na skale. W tych trzech odsłonach: Księga Powtórzonego Prawa, List Pawłowy do Rzymian, Ewangelia według św. Mateusza – Bóg na trzy różne sposoby przestrzega: Uważaj, słuchaczu, bo są różne sposoby budowania na piasku zamiast na skale.


2. Budowanie na piasku


a. Najczęstszy sposób: życie w grzechu


Najpierw więc słyszeliśmy w Księdze Powtórzonego Prawa o najprostszym, najbardziej rozpowszechnionym, najczęstszym sposobie budowania na piasku, mianowicie życie w grzechu. Człowiek żyje bez prawa. To jest bezprawie (por. Pwt 11,18n). Człowiek się nie przejmuje: kradnie, cudzołoży, oszukuje, zabija i ma sobie prawo Boże za nic. To jest najczęstszy i najbardziej rozpowszechniony sposób budowania na piasku. To jest budowanie życia na swoją zgubę: „Runie, a wielki będzie jej upadek”.


Takim ludziom mówi Bóg w Księdze Powtórzonego Prawa: nie można żyć „bezprawnie” – Niech moje Prawo będzie w twoim sercu, żeby stało się częścią Twojej natury, przyzwyczajeniem: Nie kradnij! Nie cudzołóż! Nie zabijaj! Nie mów fałszywego świadectwa.


Obrazowo powiedziano: „Przywiąż je jako znak na swojej ręce”. Obrazowe powiedzenie: Aby cokolwiek będzie robiła Twoja ręka, by Twoje spojrzenie spoczęło na niej i przypomniało sobie, czy Prawo Boże jest z tym zgodne.


Obrazowo powiedziano: „Niech będzie ozdobą między Twoimi oczami” – aby o czymkolwiek pomyślisz, było to oświetlone światłem Prawa.


Budowaniem na piasku jest życie w grzechu, życie bez Prawa. Pan Bóg mówi: „Moje Prawo ma być w twoim sercu, ma być przywiązane do twojej ręki i ma być ozdobą między oczami”.


b. Inny sposób: zadufanie w „uczynkach Prawa” (Rz 3,21n)


Święty Paweł mówi nam o drugim, nieco rzadszym sposobie budowania na piasku, o tych, którzy są z kolei zadufani „w uczynkach Prawa”. Co to były „uczynki Prawa”? Każdy słuchacz Ewangelii słyszał o nich sto razy. To powód do dumy, z którym występowali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Mówili: My obmywamy naczynia. My płacimy dziesięcinę. My nie stykamy się z nieczystymi. My przestrzegamy rytualnych, kultowych przepisów Prawa Mojżeszowego i nie jesteśmy jak ten tłum, który nie zna Prawa i jest przeklęty. Takim z kolei Bóg mówi przez św. Pawła: „Człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia takich uczynków Prawa” (por. Rz 3,28).


Tutaj uwaga: uczynki Prawa to nie znaczy wszystko, o czym mówi Prawo, gdyż inaczej to wyrażenie byłoby absurdalne. Chyba nikt nie myśli, że Pan Bóg chciał przekazać nam taką właśnie myśl: człowiek osiąga usprawiedliwienie niezależnie od tego, czy codziennie będzie kogoś mordować; czy codziennie będzie cudzołożyć: niech sobie morduje, cudzołoży, kradnie, to wszystko jedno, byle wierzył. To byłby oczywisty absurd, któremu zresztą na wielu miejscach i św. Paweł, i Pan Jezus zaprzeczają. Oczywiście chodzi o uczynki Prawa dotyczące kultu, o uczynki rytualnej czystości. To niezależnie od pełnienia takich uczynków Prawa człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, a nie niezależnie od tego, czy morduje czy nie morduje, cudzołoży czy nie cudzołoży, bo i tak będzie usprawiedliwiony przez wiarę.


Trzeba uwierzyć, ale uwierzyć po biblijnemu, a wiara po biblijnemu to coś więcej niż tylko „uznanie za prawdę”. Uznać za prawdę to może na przykład student geometrii albo arytmetyki: uzna za prawdę jakieś matematyczne twierdzenie. Jemu to wystarczy. Ale po biblijnemu uwierzyć, to znaczy uwierzyć Komuś. Nie tylko uznać za prawdę. Nawiązuje się relacja serca. A jak się nawiązuje relacja serca, to uwierzyć znaczy także: pójść za. Jak nie idę za, to znaczy, że nie uwierzyłem. To najlepszy dowód. W tym sensie biblijna wiara jest czymś bardzo bliskim miłości. Kto nie idzie za, to nie kocha. Gdyby narzeczona powiedziała narzeczonemu: „Kocham cię, ale nie chcę być z tobą. Nie chcę za ciebie wychodzić, ale cię kocham” – to znaczy, że nie kocha. Podobnie, jeśli ktoś mówi: „Wierzę” – ale nie idzie za, to znaczy, że nie wierzy. Stąd być może w dzisiejszej polszczyźnie dobrze byłoby często uzupełnić słowo „wierzę” słowem „ufam”. Dlatego taką oszałamiającą karierę zrobiły objawienia siostry Faustyny: „Jezu, ufam Tobie”. W „ufam” mieści się „wierzę” w sensie „uznaję za prawdę”, mieści się „nakłaniam moje serce” i mieści się „idę za tobą”, „robię to”. Jak nie robię, to nie ufam, bo myślę, że źle na tym wyjdę, a jak myślę, że źle na tym wyjdę na tym, co mówisz, to znaczy, że nie ufam.


To też echo słów św. Pawła u św. Faustyny: „O, Krwi, któraś wypłynęła z boku Chrystusowego, ufamy Tobie”. A co mówił św. Paweł przed chwilą? „Ustanowił Bóg Chrystusa narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego Krwi” (Rz 3).


Jest więc drugi sposób budowania na piasku, kiedy człowiek zasłania się legalizmem, rytualizmem, przepisami kultu i mówi: Nie muszę ufać, nie muszę iść za, bo wypełniłem rytualne przepisy.


c. Jeszcze inny sposób: zadufanie w charyzmatyczne moce (Mt 7,21n)


Słyszeliśmy też o trzecim sposobie budowania na piasku. Ten trzeci sposób wspomniał Pan Jezus w Ewangelii: to ci, którzy są zadufani w coś jeszcze innego, mianowicie w charyzmatyczne moce. Mówią sobie tak: „Kto jak kto, ale my to na pewno jesteśmy najlepsi. Różni są ludzie, lepsi, gorsi, ale my na pewno jesteśmy najlepsi, bo nikt nie ma więcej charyzmatycznych znaków niż my. Ten tłum na zewnątrz to jakaś słabizna. To my prorokujemy. To my wyrzucamy złe duchy. To my oglądaliśmy cuda czynione mocą imienia Jezus. Popatrzcie tylko na tę resztę: czy ktoś z nich w ogóle widział jakiś cud? Jesteśmy najlepsi. Kto jak kto, ale my to już na pewno”.


O tym mówi Pan Jezus w Ewangelii Mateuszowej: „Powie Mi wielu w owym dniu: «Panie, czy nie prorokowaliśmy – i zauważmy – mocą Twojego imienia?»”. Nie w jakiś sposób niewłaściwy. We właściwy sposób: „mocą Twojego imienia”. Dalej: „Czy nie wyrzucaliśmy złych duchów? – znowu: nie przez jakieś zaklęcia – ale mocą Twojego imienia?”. Dalej: „Czy nie czyniliśmy wielu cudów – nie jakimiś sztuczkami – mocą Twego imienia?”. (A jednak w ten sposób też można budować na piasku: „Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości”).


Na różne sposoby można budować na piasku:


  • Można budować na piasku żyjąc bezprawnie, bezbożnie, jak się komu podoba, zabijając, cudzołożąc i kradnąc.
  • Można budować na piasku, pokładając ufność w uczynkach Prawa, legalizmie rytualnym.
  • Można też budować na piasku, pokładając ufność w znakach i charyzmatach.


To wszystko – jak mówi Pan Jezus – i tak bywa budowaniem na piasku, ponieważ budowanie na skale wygląda inaczej: „Jeśli słucha Moich słów i wypełnia je”.


Wypełnianie Bożych słów jest budowaniem. Św. Paweł – to Pierwszy List do Koryntian, rozdział trzeci – mówi tak: „Fundamentem jest Jezus”. Ale na tym nie kończy. Przypomina, że fundament służy do tego, żeby na nim budować. Nie słyszałem, żeby ktoś się wprowadzał do fundamentu. Ludzie się wprowadzają do domu zbudowanego na fundamencie. Mówi nam dalej św. Paweł: „W dzień Pański okaże się, jak kto budował na tym jednym fundamencie: czy budował z trawy, ze słomy, czy z drewna”, bo dzień Pański jest gorący jak piec i wszystkie słomiane i trawiaste śmieci wypali. Czy też okaże się, że budował w materiale odpornym na ogień: „budował ze złota i z drogich kamieni”. Dzisiejsza Ewangelia jest również o wysiłku i zapale w budowaniu domu.


Chciałem się teraz podzielić czymś, czego doświadczyłem tydzień temu. W budowaniu często chcemy mieć luksusowe warunki: chcemy mieć wspólnotę Hallelu Jah; żeby inni nam pomagali, a nie przeszkadzali; żeby nas zachęcali, a nie zniechęcali – i wtedy nam się dobrze buduje. A tydzień temu doświadczyłem bardzo poruszającej mocy budowania w warunkach naprawdę trudnych. Pojechałem 40 km od Wrocławia na wieś Bukówka. To jest tak mała wieś, że tam nawet nie ma parafii: ma tylko 250 mieszkańców. Ksiądz przyjeżdża tam raz na tydzień: w niedzielę. Na Dolnym Śląsku zwykle do kościoła chodzi połowa ludzi. Jeżeli odliczyć dzieci i chorych, to zostaje jakieś kilkadziesiąt osób na wsi, które chodzą do kościoła w niedzielę, z czego część to są bezrobotni, ośmiu to są rolnicy (sprawdziłem w kronice), a kilku dojeżdża do pracy w różne miejsca. Nie wiem, jak ja bym się zachowywał w takich trudnych warunkach: mała wieś na uboczu, na odludziu, gdzie – chciałoby się powiedzieć – nic się nie dzieje. Co tam się może dziać? Dziać to się może coś na Jasnej Górze: tydzień temu, w sobotę przyjechało tam 250 tys. ludzi. Ale w takiej wsi, gdzie mieszka 250 osób z dziećmi, chorymi i bezrobotnymi, i emerytami, co tam się może dziać?


Porozmawiałem sobie z najbardziej aktywnymi mieszkańcami, przejrzałem sobie kronikę wioskową. Dowiedziałem się, że kilka lat temu stała tam ruina, spustoszony kościół z zawalonym dachem: poluterański, więc nikt się nim nie interesował. Otóż ci ludzie własnym sumptem, własną energią doprowadzili do tego, stukając i we Wrocławiu, i w Warszawie, i w Niemczech, że powstało tam ekumeniczne sanktuarium Dolnego Śląska. W takiej wiosce! Mają dwie doroczne imprezy: w styczniu i w czerwcu, na które przyjeżdżają z pastorem wyznawcy Kościoła luterańskiego i z księdzem prawosławnym przyjeżdżają prawosławni i protestanci z różnych miejsc na Dolnym Śląsku. Mają tam modlitwy, mają procesje, mają mecze. Co roku mają w takiej małej wiosce dwie duże imprezy ekumeniczne. Prowadzą współpracę z Niemcami: oni jeżdżą tam, Niemcy jeżdżą tu. Mają współpracę z towarzystwami z Wrocławia: naukowymi i turystycznymi. Tylko 250 ludzi w wiosce, którzy od kilkunastu lat sami usilnie organizują się i pracują.


Muszę powiedzieć, że dla mnie było to niesłychanie mocne świadectwo, bo ja nie wiem, ile ja bym energii potrafił z siebie wykrzesać w takich warunkach. Mi jest łatwo wykrzesać energię, kiedy „energicznie” jest naokoło. Jak się do tego chętnie dołączę, by razem z innymi coś z siebie wykrzesać. Ale gdybym tak się znalazł w takich warunkach, być może bym oklapł.


Dla mnie było to świadectwo, że ludzie wierzący mogą czynić wielkie dzieła, jeśli mają rzeczywiście Boży zapał, modlą się i nie ustają. Dla mnie to był przykład tego, co to może znaczyć, kiedy Pan Jezus mówi, że człowiek roztropny buduje na skale. Buduje na skale – i nawet kiedy przychodzą warunki przeciwne, wichry i rwące potoki, ten dom się nie zawali.


A o. Kolbe, jak wyczytałem w komentarzu na dzisiejszą niedzielę, powiedział tak: „Myśl często o tym, aby pełnić wolę Bożą. Poza wolą Bożą wszystko jest tylko marnowaniem czasu”. Amen.






Ks. Andrzej Siemieniewski - Uroczystość Trójcy Przenajświętszej






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
22 maja 2005
(Uroczystość Trójcy Przenajświętszej – ROK A)


Dzisiaj przeżywamy uroczystość Najświętszej Trójcy w naszym „prawosławnym zgromadzeniu”. Co może znaczyć ta niecodzienna nazwa: „prawosławne zgromadzenie”? „Prawosławne” to znaczy „sławiące Boga w sposób prawidłowy”. To jest dosłowne tłumaczenie słowa „ortodoksja”: ortodoksyjny – inaczej prawosławny. Tego właśnie słowa „ortodoksja” lub „prawosławie” w starożytności i w średniowieczu używano szczególnie w odniesieniu do tych, którzy pilnują, aby o Bogu myśleć i mówić tak, jak sam Bóg się objawił. A Bóg objawiał się w Starym Testamencie jako Ojciec i Stworzyciel, zaś dodatkowo objawił się w Ewangeliach jako Syn Boży: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. […] Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16,16-17). Bóg objawia się w Nowym Testamencie jako Syn Boży, a pod koniec Ewangelii św. Jana, w Dziejach Apostolskich i listach Pawłowych objawia się jako Duch Święty.


Oczywiście, że tajemnica Boga w Trójcy jest trudna. To mało powiedzieć: za duża na nasz rozum – ona jest nieskończenie za duża. Tajemnica Boga jest nieskończona, a rozum ludzki jest skończony. A jednak, skoro Bóg zechciał, abyśmy tyle o Nim wiedzieli, to wypada wiedzieć o Nim tyle, ile On sam objawił. Ktoś, kto się objawia, mówi, kim jest i mówi jaki jest, okazuje jednocześnie, że traktuje nas jako przyjaciół: przyjaciołom człowiek wyjawia, jaki jest: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi” (J 15,15).


Dlatego cieszymy się dzisiaj Niedzielą Trójcy Świętej również z powodu dopuszczenia nas do przyjaźni, dopuszczenia do statusu domowników, do Bożych tajemnic. Sługa nie wie, co czyni pan jego, a przyjaciel wie.


1. Doświadczenie życia


Nasze pojmowanie Boga jako Trójcy zaczyna się oczywiście od przeżywania, od doświadczenia, a nie od teorii. Kiedy dzieci uczą się modlitwy, to zaczynają od znaku krzyża. Jest to pewien znak, który przypomina krzyż Jezusa Chrystusa, wraz z towarzyszącymi mu słowami. Zanim dziecko będzie w stanie zrozumieć, co mówi, to już wypowiada, że wierzymy „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.


Najpierw jest doświadczenie zaczerpnięte od apostołów. Modlimy się w okresie Pięćdziesiątnicy: „Ojcze, daj nam Ducha”. Modlimy się do Boga, żeby dał nam, i to nie coś, ale Kogoś, bo potem wołamy: „Duchu Święty!”, a więc to Ktoś jest nam dany. I nie jest to jakiś anioł. To jest sam Bóg, który przychodzi na wezwanie: „Ojcze, daj nam Ducha”. Albo kiedy wyznajemy nasze grzechy i przychodzi odpuszczenie w znaku krzyża: „Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, to wierzymy i doświadczamy, że Ojciec zesłał Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał odpuszczenie grzechów, miał życie wieczne (por. J 3,16).


Najpierw nasze spotkanie z Bogiem Troistym jest doświadczeniem: to jest doświadczenie wiary. A potem jako dobrzy przyjaciele chcemy też to zrozumieć, na ile jest to możliwe. Podobnie apostołowie: najpierw uczyli przeżywania wiary. Całkiem podobnie jak dzisiaj rodzice uczą dzieci, tak i apostołowie najpierw przekazywali doświadczenie.


W Liście do Efezjan, na przykład, św. Paweł pisał tak: „Jedno jest Ciało i jeden Duch […] Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4,3-6).


Czyli Apostoł przekazywał taką prawdę: Kościół, który jest w Efezie, jest i w Tesalonice, w Rzymie, w Jerozolimie, jest też w Antiochii, a przecież jest jednym Kościołem. Jak to się dzieje, skoro sami widzicie, ile między ludźmi jest kłótni, sporów, rozłamów? Przecież ci ludzie są całkiem różni. Jak to się dzieje, że są rodziną? W rodzinie naturalnej jest jedność wywołana przez więzy krwi: są rodzice, są zrodzeni, jest rodzeństwo. A w Kościele? Mówił Apostoł tak: oto jest dowód, że jest Duch Święty i że On działa. Jedno jest ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Popatrzcie na jedność Kościoła, a zobaczycie, że Bóg faktycznie dał Ducha Świętego (por. Ef 4,3-6).


Dalej mówił Paweł: „Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest”. Znaczy to: Zobaczcie, że w Efezie, w Tesalonice, w Rzymie, w Antiochii – wierzą w to samo. Czy to nie dziwne? Przecież jak tylko założyć szkołę filozoficzną, to zaraz uczeń filozofa wymyśli coś nowego i stworzy kontrszkołę. A w Kościele tak nie jest – jest jedna wiara i jest jeden chrzest. Jest to dowód, że Syn Boży, który zstąpił z nieba, żyje też w Kościele, który jest Jego ciałem, że prawdziwie jest to ciało jednego Chrystusa. Jeśli jest jedna wiara i jeden chrzest – to znaczy, że jest jeden Pan. Doświadczacie tego, choć dotąd jeszcze może nawet nie umieliście tego nazwać.


I dodaje: „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który działa we wszystkich i we wszystkim”. Zdaje się mówić: Popatrzcie na historię świata, stworzenie, historię Izraela – i teraz na Jezusa, który przyszedł i rozpościera Kościoły Boże na całym okręgu ziemi. Zobaczcie, że jest to dowód, że Ojciec ma plan i ten plan realizuje w historii.


Tak to Apostoł Paweł podprowadzał swoich uczniów do zrozumienia tajemnicy Trójcy Świętej. Mówił: już tego doświadczacie, a teraz tylko to ponazywajmy. już doświadczacie jedności, która jest jednością trudną. Mówił: „Usiłujcie zachować jedność”, i dodał: „bo jest to jedność Ducha”. Oczywiście Ducha Świętego. Nigdy by wam się to nie udało mimo wysiłków, gdyby nie to, że jest Duch Święty. A skoro wam się udaje, macie dowód, że On jest. Usiłujcie zachować jedność Ducha, bo jest jedno ciało i jeden Duch – już tego doświadczacie.


Mówił też: Zobaczcie, że macie tę samą wiarę. U filozofów tak nie jest. Jak jest Platon i ma ucznia Arystotelesa, to natychmiast Arystoteles tworzy nową szkołę. I jak Arystoteles ma swoich uczniów, to natychmiast nowych szkół filozoficznych powstaje dziesięć czy sto. Tak po prostu się dzieje. A u nas tak nie jest. Wiara jest jedna i jeden chrzest. Widzicie? Syn Boży żyje w jakiś sposób wcielony w Kościele, który stanowi ciało Chrystusa. I popatrzcie, jak pośród tylu błędów, tragedii i zakrętów historii Bóg potrafi przeprowadzić swój plan. To jest plan Ojca.


„Jedno jest ciało i jeden Duch, jedna wiara i jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich”. I taka właśnie metoda uczenia o Trójcy przewija się przez listy św. Pawła.


Dlatego tajemnica Trójcy jest tajemnicą wyczytaną z doświadczenia chrześcijańskiego i jeżeli chcemy dobrze przeżyć tajemnicę Trójcy dziś, to też zechciejmy ją wyczytywać z naszego doświadczenia.


Chciałbym się jeszcze podzielić doświadczeniem, którego wczoraj stałem się świadkiem. To jedno z wielu doświadczeń, w których łączy się działanie wszystkich trzech Osób Bożych, mianowicie święcenia kapłańskie. Tak się przyjęło, że w ostatnią sobotę maja w diecezji wrocławskiej są święcenia kapłańskie. Już od kilkunastu lat zawsze jestem w katedrze na tej Mszy świętej, żeby się modlić. Wczoraj przyjęło święcenia osiemnastu diakonów, którzy zostali prezbiterami. To też jest jakieś doświadczenie Trójcy.


Jest Ojciec, który ma plan. Są rzeczy do wykonania. Są misje. Są sprawy, które Ojciec zaplanował sobie na rok 2050 i już musi sobie przygotować kogoś, kto to wykona.


Jest też Syn, który powołuje: „Pójdź za Mną!”.


I jest Duch Święty udzielany przez nakładanie rąk.


W liturgii święceń są najróżniejsze modlitwy recytowane i śpiewane, ale święcenia jako takie odbywają się w ciszy – nic się nie dzieje, nikt nic nie mówi, po prostu biskup nakłada ręce w ciszy. I to jest właśnie najbardziej przejmująca część liturgii święceń – tak się dokonują święcenia kapłańskie. W ten sposób, to jest przez udzielenie daru Ducha Świętego w postaci święceń prezbiteratu, objawia się działanie Trójcy. To jest działanie Ojca, który przez Jezusa udziela Ducha Świętego.


2. „Udzielanie się Ducha Świętego niech będzie z wami wszystkimi” (2 Kor 13,13)


  • Nakładanie rąk na ochrzczonych, aby otrzymali Ducha Świętego


    Możemy sobie jeszcze krótko, dla uporządkowania, przypomnieć, że znak nakładania rąk w Nowym Testamencie oznacza różne rzeczy. Na przykład na początku Dziejów Apostolskich mamy taką scenę: przyjeżdżają Apostołowie, orientują się, że są tam ludzie ochrzczeni, wierzący, ale którzy nie otrzymali Ducha Świętego. Nakładali więc na nich ręce, a ci otrzymywali Ducha Świętego (por. Dz 8,18; Dz 8,17.19).


    To jest jedno ze znaczeń w Piśmie Świętym: nakładanie rąk dokonywane przez Apostołów, jednorazowe dla wszystkich ochrzczonych, aby otrzymali Ducha Świętego. Nazywa się ono dzisiaj bierzmowaniem, a z łacińska confirmatio – co oznacza dopełnienie daru chrztu udzieleniem sakramentalnym Ducha Świętego.


  • Nakładanie rąk jako znak modlitwy


    Jest też nakładanie rąk w zupełnie innym celu – w celach modlitewnych. Na przykład czytamy w Dziejach Apostolskich, że ojciec Publiusza leżał chory i Paweł przyszedł i nałożył na niego ręce (por. Dz 28,8). Nie po to, żeby zstąpił na niego Duch Święty. To było nakładanie rąk w zupełnie innym celu – w celu modlitewnym. Nakładanie rąk jako rodzaj gestu modlitewnego.


    Albo kiedy wyprawiano Pawła i Barnabę w podróż misyjną, to tak samo nałożyli na nich ręce na znak modlitwy błogosławieństwa (por. Dz 13,3). Pewnie w tym samym celu, jak czytamy w Ewangelii: „na chorych ręce kłaść będą” (Mk 16,18) – ewidentnie jako znak modlitewny.


  • Nakładanie rąk na chrześcijan, aby otrzymali posługę na całe życie


    Ale oprócz takich dwóch znaczeń gestu nakładania rąk (pierwsze, jako gest sakramentalny, bierzmowanie; drugie, jako gest wyrażający modlitwę jednych za drugich) jest też gest nakładania rąk, aby ludzie otrzymali posługę prezbitera albo biskupa na całe życie. Na przykład czytamy o tym w Liście do Tymoteusza. Pisze Paweł Tymoteuszowi: „Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został ci dany za sprawą proroctwa i przez nałożenie rąk kolegium prezbiterów” (1 Tm 4,14). To nie była modlitwa za chorego ani modlitwa o błogosławieństwo na drogę. To była modlitwa ustanawiająca prezbitera czy biskupa. Albo w kolejnym liście do Tymoteusza: „przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez włożenie moich rąk” (2 Tm 1,6). To nie była modlitwa za chorego. To była modlitwa ustanawiająca pasterza w Kościele.


Dlatego dobrze jest sobie przypomnieć trzy różne znaczenia nakładania rąk w Piśmie Świętym. Jedno przeznaczone dla wszystkich chrześcijan – to jednorazowe po chrzcie, które dziś nazywamy bierzmowaniem. Drugie, które jest codzienne i powszechne: ludzie się modlą i w ten sposób wyrażają swoją modlitwę za chorych czy o błogosławieństwo, czy o moc na drogę – gest modlitewny, który często się stosuje.


Kolejny przykład modlitewnego gestu nakładania rąk: dzisiaj z kolei są prymicje kapłańskie. Jest taki zwyczaj, że do obrzędu prymicji należy też nałożenie rąk przez rodziców. Ksiądz wychodzi z domu – tak to zwykle się odbywa – klęka przed domem i rodzice nakładają na niego ręce. Nie jest to bierzmowanie, nie są to święcenia, nie jest to modlitwa o uzdrowienie. To jest po prostu modlitwa rodziców za syna o błogosławieństwo na nową drogę życia. Widzimy, że do dzisiaj różne gesty nakładania rąk trwają w różnych znaczeniach. Jednym z nich jest sakramentalne nakładanie rąk na człowieka, aby stał się prezbiterem albo biskupem. Wczoraj osiemnastu ludzi dla diecezji wrocławskiej i ośmiu w diecezji świdnickiej otrzymało takie właśnie, absolutnie jednorazowe nałożenie rąk, które czyni z nich prezbiterów w Kościele Bożym.


To też nasze doświadczenia Trójcy, bo nie byłoby dobrze, gdyby słowo „Trójca” kojarzyło się nam tylko z egzaminem z teologii albo z jakimś grubaśnym podręcznikiem. Podręczniki też bywają pożyteczne, ale słowo „Trójca” powinno przede wszystkim obudzić w naszym sercu wspomnienie doświadczeń – tak przecież się modlimy: „w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Wiemy, kto to jest Trójca, bo przecież tak się modlimy.


Kiedy otrzymuję odpuszczenie grzechów – to jest moje doświadczenie Trójcy. Ojciec zesłał Ducha na odpuszczenie grzechów, a wszystko to zawiera się w znaku krzyża. Modlimy się: „Ojcze, daj nam Ducha”. Modlimy się: „Jezu Chryste, daj nam Ducha”. To są nasze doświadczenia.


W ten sposób pójdziemy rzeczywiście drogą apostolską. Tak samo apostołowie uczyli o Trójcy. Wiara w tajemnicę Trójcy czyni z nas Kościół ortodoksyjny, czyli prawosławny. Nie jedynie w znaczeniu Kościoła wschodniego, tylko w tym najgłębszym znaczeniu: prawo-sławny czyli taki, który prawidłowo sławi Boga. Tak chwali Boga, jak Bóg zechciał siebie objawić. A korzystamy z tego, że powiedział: „Nie nazywam was sługami, tylko przyjaciółmi”, a przyjaciel zna Boga i wie, jakie są Jego plany.





Ks. Andrzej Siemieniewski - Zesłanie Ducha Świętego






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
15 maja 2005
(Zesłanie Ducha Świętego – ROK A)


W naszym przeżywaniu wielkiej uroczystości Zesłania Ducha Świętego na początku sięgnęliśmy po pomoc do odległych wieków Kościoła. Odległych w kalendarzu, ale nie w wierze i w przeżyciu: Kościół Boży jest żywą rodziną, niezależnie od tego, czy mówimy o mieszkańcach ziemi, czy o mieszkańcach nieba: „Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie”.


Słuchaliśmy hymnu św. Efrema, śpiewaliśmy też piękny średniowieczny hymn Przybądź, Duchu Święty. Ten hymn pomagał nam włączyć się w doświadczenie wiary, doświadczanie Ducha Świętego Kościoła wszystkich wieków i wszystkich miejsc. A pomoc będzie nam potrzebna, bo stajemy przed pewnym problemem. Niedziela Zesłania Ducha Świętego to oczywiście wspomnienie tej pierwszej niedzieli − Pięćdziesiątnicy. W liturgii mówimy, że dzień Pański to „ten dzień, w którym Jezus zesłał na apostołów Ducha Świętego”. Jest więc jakaś pierwsza w historii Kościoła niedziela – dzień Pański, w którym uczniowie otrzymali Ducha. Ale kandydatki do tytułu pierwszej Niedzieli Zesłania Ducha Świętego są dwie! Jest przecież dzień, w którym „wieczorem, w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, przyszedł Jezus i tchnął na nich Ducha Świętego”. Tchnął, a więc zesłał. I jest wielki i chwalebny dzień Pięćdziesiątnicy, w którym „dał się słyszeć szum z nieba”, dały się widzieć języki jakby z ognia, zstąpił Duch i napełnił zgromadzonych na modlitwie. Czyli są aż dwie niedziele-kandydatki do tytułu pierwszej niedzieli, kiedy to Jezus zesłał obiecany dar na swoich uczniów. Dlaczego aż dwa zesłania Ducha Świętego?


Pierwsze – to zesłanie, w którym Jezus tchnął na uczniów i powiedział: „Weźmijcie Ducha Świętego! Komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Dlaczego najpierw wydarzyło się to zesłanie, potem było wiele tygodni przerwy i wiele tygodni modlitwy, a dopiero potem nastąpiło tamto: „Dał się słyszeć szum i dały się widzieć języki jakby z ognia”?


W odpowiedzi na to pytanie pomogą nam Ojcowie Kościoła i pierwsi chrześcijanie. Pomoże nam to, jak pierwotny Kościół rozumiał te dwa zesłania Ducha Świętego. Otóż pierwsze zesłanie Ducha Świętego jest zesłaniem „na odpuszczenie grzechów”, czyli na uczynienie nowego człowieka, na stworzenie nowego serca, aby powstało czyste i nowe naczynie. Drugie zesłanie Ducha Świętego jest po to, aby już przygotowane, czyste naczynie nowego serca, nowego stworzenia, napełnić Duchem Świętym.


Co bowiem by się stało, gdyby dar Ducha Świętego z mocą, z charyzmatami wlał się w serca niedojrzałe, grzeszne, nieukształtowane? Co by się stało, gdyby wlał się w naczynia nieodnowione? Dobrze wiemy, co by się stało: „Nie wlewa się młodego wina do starych bukłaków” (Mt 9,17). A mamy do czynienia z młodym winem! „Upili się młodym winem – mówili niektórzy” (Dz 2,13). „Nie wlewa się młodego wina do starych bukłaków”. Dlaczego? Bo „bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują”. „Młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak i jedno, i drugie się zachowuje”.


Najpierw musi być nowy bukłak, nowe naczynie, musi być stworzone nowe, odnowione serce, a potem można wlewać tam dary, moc działania Ducha Świętego – i tylko w ten sposób bukłaki się nie rozerwą: i jedno, i drugie się zachowuje.


Dlatego Ojcowie Kościoła, pierwotny Kościół, pierwsi chrześcijanie mówili o dwóch wylaniach Ducha Świętego. Pierwsze to jest to, które wspomina Ewangelia Janowa: ustanawia nowego człowieka i nową wspólnotę. Ustanawia sakramenty na odpuszczenie grzechów: są aż dwa sakramenty odpuszczenia grzechów. Pierwszy z nich to sakrament chrztu – mówi nam o tym wyraźnie Pismo Święte: „chrzest na odpuszczenie grzechów” (Dz 2,38). I drugi – sakrament pokuty: „Komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. A odpuszczenie grzechów jest niczym innym jak stworzeniem nowego serca, nowego człowieka, przygotowaniem czystego naczynia. Pan Bóg przygotowuje sobie stosowne miejsce do drugiego wylania Ducha Świętego – bo jest też drugie, które wyposaża w moc do życia z wiary. To może być moc ewangelizacyjna na zewnątrz, kiedy trzeba głosić słowo, zwiastować Dobrą Nowinę innym. To może być też moc do życia wewnątrz, w trudnych warunkach rodzinnych, w ciężkich przeciwnościach, kiedy wszystko się sprzysięgło przeciw mojej wierze. Czy na zewnątrz, czy wewnątrz – to drugie zesłanie daje moc charyzmatów, posługiwania i działania.


Zobaczmy, że tak uczyli apostołowie. Św. Paweł tak pisał w Pierwszym Liście do Koryntian: „Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało” (1 Kor 12,13). Najpierw Pan Bóg przygotowuje sobie nowego człowieka i nową wspólnotę, a więc naczynie, w które będzie mógł później wlać Ducha Świętego. Najpierw wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w jednym Duchu: „czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni”, a potem „wszyscy zostaliśmy napojeni jednym Duchem”.


Dwa zesłania Ducha Świętego widzimy zarówno w Piśmie Świętym, jak i w życiu Kościoła. Zobaczmy, że o tym pisał też św. Paweł w Liście do Efezjan. Przede wszystkim – mówi – „usiłujcie zachować jedność Ducha, dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest” (Ef 4,3-5). Najpierw jest jeden chrzest, przez który Bóg przygotowuje czyste naczynie serca. Tak powstaje jedno Ciało, które jest naczyniem wspólnotowym. A potem następują takie słowa: „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (w. 6). Potem przychodzą Boże działania, Boże charyzmaty, Boże moce – jak wszyscy zostali ochrzczeni przez jeden chrzest i stanowią już jedno Ciało.


Tak wygląda Boża dynamika napełniania Duchem Świętym. Jest tchnienie, z którym przychodzi Jezus w dniu zmartwychwstania i mówi: „Weźmijcie Ducha Świętego na oczyszczenie naczyń, a którym odpuścicie grzechy, będą im odpuszczone”. A potem przychodzi Duch w mocy tchnienia i mocy Bożych płomieni.


To jest nauka, którą Kościół nieustannie musi sobie przypominać. Już Koryntianie mieli z tym kłopoty. Właśnie o tym jest cały Pierwszy List św. Pawła Apostoła do Koryntian. Zaczyna się tak: „Bracia, nie brakuje wam żadnego charyzmatu” (por. 1 Kor 1,7). A potem… same kłopoty! Czytamy: Słyszę, że są wśród was rozłamy (1,10). Dzieją się wśród was grzechy, o których nawet wśród pogan się nie słyszy (5,1). Skąd te kłopoty? I przez cały Pierwszy List do Koryntian od początku do końca św. Paweł przypomina: To dobrze, że są działania, charyzmaty, moce, ale muszą wlać się w nowe naczynie, w nowego człowieka, w nowe stworzenie. Nowym człowiekiem mam być ja, chrześcijanin, i złożonym z nowych ludzi Ciałem ma być Kościół Boży. W przeciwnym razie „bukłaki pękają, wino wycieka i bukłaki się psują”; tak się nie robi, „raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje”.


Dlatego uroczystość Zesłania Ducha Świętego jest radością podwójną. Być może dzisiaj chcieliśmy przeżyć radość tylko jedną: tylko wspomnienie dnia Pięćdziesiątnicy. Ale Pan Bóg chce nam dać radość podwójną. Chce przewyższyć nasze oczekiwania. Chce powiedzieć: Jest w dzisiejszym dniu radość Pięćdziesiątnicy i jest dodatkowo, nadmiarowo radość tchnienia Ducha Świętego, który przychodzi na odpuszczenie grzechów. Możemy się cieszyć i jednym, i drugim, kiedy w liturgii wspominamy: „To jest dzień, w którym Jezus zesłał na swoich apostołów Ducha Świętego”. Przeżywamy radość podwójną: Jezus zesłał wtedy Ducha Świętego na uczniów i zsyła też Ducha na nas dziś. Tchnie i mówi: „Komu odpuścicie grzechy, będą im odpuszczone”. Zesłał Ducha na nich wtedy – i zsyła na nas dziś, mówiąc: Idźcie na krańce ziemi i głoście Dobrą Nowinę. Radość podwójną mogą przeżywać wszyscy, którzy chcą sięgnąć po pełną Ewangelię, która tak właśnie brzmi: „Młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje”.





Ks. Andrzej Siemieniewski - Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?







ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
8 maja 2005
(Wniebowstąpienie Pańskie – ROK A)


"Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?"


Apostołowie się mylili?


Dzisiejsze czytania dotyczące wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa zaczynają się od Dziejów Apostolskich: tam gdzie scena wniebowstąpienia faktycznie jest opisana. Znajduje się tam zdanie, które w moim odczuciu jakby nie pasowało do tego opisu, mianowicie kiedy uczniowie pytają Jezusa: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” (Dz 1,6).


To jest czas po zmartwychwstaniu. Czas, kiedy Jezus objawiał się już przez wiele dni, pokazując uczniom, że żyje. Zapowiada swój powrót do nieba. Przez bardzo wiele lat nie bardzo mi to pasowało, że uczniowie pytają: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”. Dawniej nawet myślałem, że Apostołowie nie zrozumieli Pana Jezusa i że ciągle jeszcze mieli nadzieję na to, iż powstanie w Izraelu ziemskie państwo, może spodziewali się, że Pan Jezus zmartwychwstały zostanie rodzajem prezydenta, że im się dostaną w końcu te upragnione stanowiska ministrów. Myślałem, że Apostołowie ciągle jeszcze mylnie rozumieli misję Jezusa Chrystusa, i stąd to pytanie, które nie bardzo mi tu pasowało: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”.


Teraz widzę, że niezbyt głęboko rozumiałem ten tekst. Dlaczego? Otóż słyszeliśmy, że Pan Jezus po swoim zmartwychwstaniu sam zachęcał uczniów, żeby rozmawiać o królestwie. Słyszeliśmy przed chwilą w czytaniu z Dziejów Apostolskich, że: „Po swojej męce dał wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym” (Dz 1,3). To był temat rozmów Pana Jezusa z uczniami: „mówił o królestwie Bożym”. Kiedy więc uczniowie pytali: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”, to nie wyskoczyli – jak to się mówi – jak Filip z konopii. Nie, oni podjęli temat, który Pan Jezus w rozmowach z nimi ciągle poruszał: „ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił – nie: raz powiedział, ale mówił, rozmawiał z nimi – o królestwie Bożym” (Dz 1,3). A kiedy zapytali Go o czas przywrócenia królestwa: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”, to Pan Jezus wcale nie powiedział, że pytanie jest niemądre, że oni coś źle zrozumieli. Pan Jezus powiedział tylko: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile”, ale co do królestwa wcale nie zaprzeczył. Wcale nie powiedział, że pytanie o przywrócenie królestwa Izraela było nie na miejscu.


Po co Jezus wstępuje do nieba?


Dzisiaj jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że możemy zasiąść za obficie zastawionym stołem słowa Bożego. Czytaliśmy i Dzieje Apostolskie, i Psalm 47, i List Apostoła Pawła do Efezjan, i Ewangelię wg św. Mateusza – tych dań jest dużo i możemy się nakarmić, szukając odpowiedzi: jak tu pasuje pytanie o królestwo Izraela i co ma wspólnego z nami?


Po pierwsze, jak się zastawi stół słowa Bożego tymi wszystkimi czytaniami, które dzisiaj wpadły już w nasze uszy, to łatwo zauważyć, że celem wniebowstąpienia Jezusa jest objęcie władzy królewskiej. W psalmie śpiewaliśmy: „Pan Najwyższy jest wielkim Królem nad całą ziemią” (Ps 47). Jest Najwyższy . Wstępuje na wysokość, by zostać Królem, i to nad całą ziemią. To samo słyszeliśmy w Liście do Efezjan: wszystko Bóg poddał pod stopy Jezusa (por. Ef 1,17n). Wstępuje do nieba, by objąć władzę . Wszystko zostało poddane p od Jego stopy. A w zakończeniu Ewangelii Mateuszowej Jezus mówi: „Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi” (Mt 28, 18). Zapamiętajmy to, bo za chwilę nam się przyda: „na niebie i na ziemi ”.


W wielu miejscach Nowego Testamentu pojawia się ta sama myśl w takich sformułowaniach, że Jezus tu, na ziemi, złożył ofiarę, a potem „zasiadł po prawicy Boga” (Hbr 10,12). Co to znaczy „zasiąść po prawicy”? Jest to obraz wzięty z ceremoniału starożytnego dworu. Cesarz czy król mówi komuś: „Zasiądź po mojej prawicy”. Nie „u mojego podnóżka”, nie „na sali”, nie „za filarem” – ale: „Zasiądź po mojej prawicy , bo jesteś władcą równym mnie”. Jezus zasiadł po prawicy Bożej – wniosek jest jeden: po to wstąpił do nieba, aby zostać Królem.


Tu pojawia się kolejne ważne pytanie. Król – jak sama nazwa wskazuje – musi mieć królestwo. Gdzie ono jest? Gdzie jest królestwo Jezusa? Ponieważ często czytamy w Ewangelii o królestwie niebieskim, to można by ulec pokusie, żeby powiedzieć: „To królestwo jest w niebie”. To jest oczywiście prawda, z tym że ta odpowiedź jest tylko połowiczna. To tylko połowa prawdy, że królestwo Jezusa jest w niebie. Dlaczego? Bo w niebie to ono zawsze jest i zawsze było, i nie trzeba go przywracać. „Panie, czy przywrócisz w tym czasie królestwo Izraela?” – na pewno nie pytali Apostołowie o to królowanie Jezusa, które jest w niebie. Tam się nigdy nic nie zmieniło i nie trzeba go przywracać.


Druga odpowiedź, którą też można by podać: to jest królestwo w sercach wierzących. Jeżeli ktoś dochodzi w drodze wiary do momentu, w którym mówi: „Jezus jest moim Panem”, to znaczy, że oddaje swoje serce od panowanie Jezusa. Więc można by powiedzieć: „Królestwo niebieskie jest w moim sercu”. I jeszcze w sercu mojego brata. I jeszcze w sercu tego, i tej osoby, i tamtej. Na pewno królestwo Boże jest w niebie, na pewno jest we wnętrzu serca – ale czy tylko? Wydaje się, że musimy dzisiaj pójść o wiele głębiej, jeżeli chcemy zrozumieć, co to znaczy, że Jezus wstępuje do nieba. Wiele psalmów to prorokowało: „Wstąpił Bóg wśród radosnych okrzyków, Pan przy dźwięku trąby” (Ps 47,6); obejmuje władzę, wstępuje do nieba i rozdziela dary swoim poddanym (por. Ps 24; Ps 68,19). Jeżeli chcemy w pełni to zrozumieć, musimy iść dalej.


Kiedy Apostołowie zrozumieli tajemnicę królestwa?


Apostołom zabrało mniej więcej siedemnaście lat, zanim to zrozumieli, ale nam może pójdzie szybciej. Skąd wiemy, że zabrało im to tyle czasu? Od wniebowstąpienia Pana Jezusa mija właśnie mniej więcej siedemnaście lat, kiedy Apostołowie gromadzą się na soborze w Jerozolimie (ok. roku 50). To opisane jest w Dziejach Apostolskich, w rozdziale 15. I wtedy zabiera głos Jakub: „Posłuchajcie mnie, bracia! […] Zgadzają się z tym słowa Proroków, bo napisano: «Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida, który znajduje się w upadku. Odbuduję jego ruiny i wzniosę go, aby pozostali ludzie szukali Pana i wszystkie narody, nad którymi wzywane jest imię moje» – mówi Pan, który to sprawia” (Dz 15,13-18).


Po mniej więcej siedemnastu latach Apostoł Jakub powiedział, do braci, że teraz oglądają spełnienie tego proroctwa. Teraz widać, że przybytek Dawida, czyli dynastia Dawidowa, a więc królestwo Izraela – odbudowuje się. Jakub zrozumiał wielką tajemnicę wiary. Zobaczył, że to królestwo odbudowuje się nie tylko w niebie, ale odbudowuje się też na ziemi. Przecież Pan Jezus ogłosił: „Dana Mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi ”. Gdzie Jakub to widzialne królestwo Boże zobaczył, że ogłosił na zjeździe Apostołów w Jerozolimie: Bracia, teraz to widzimy. Teraz zrozumieliśmy. Spełniają się obietnice i proroctwa odbudowania królestwa Izraela?


O takiej tajemnicy, którą ujrzał i zrozumiał, pisał też św. Paweł w Liście do Efezjan. Mówi tam: Możecie się przekonać o moim zrozumieniu tajemnicy Chrystusa: Nie była ona oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach, ale mnie została dana: wydobyć na światło, czym jest wykonanie tajemniczego planu, ukrytego przed wiekami w Bogu (por. Ef 3,4-11). Paweł też zobaczył tę wielką tajemnicę wiary: odbudowywanie królestwa Izraela, przywracanie go. Zobaczył królestwo nie tylko w niebie, ale i na ziemi. I nie tylko w sercach, ale i widzialnie.


Ale gdzie Jakub, Paweł, Piotr i wszyscy inni zobaczyli to królestwo? Otóż, prawdę mówiąc, odpowiedź można było odgadnąć już po tym, co Pan Jezus powiedział na początku, chociaż Apostołom zabrało to sporo lat, aż kilkanaście. Odpowiedzi udzielił już Pan Jezus, kiedy „zapytywali go zebrani: «Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela»?”. Wtedy Pan Jezus wcale nie powiedział, że to pytanie jest niemądre, bo nie będzie żadnego królestwa. Powiedział tylko: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile – ale królestwo będzie – które Ojciec ustalił swoją władzą” (Dz 1,6-7). I odpowiedź kryła się w tym, co powiedział dalej Pan Jezus: „[…] ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8).


Tu, choć na razie trochę zawoalowana, ale kryje się odpowiedź: zobaczycie królestwo. Mało tego, wy będziecie je osobiście zaprowadzać. Myśleliście, że królestwo Izraela mieści się w Jerozolimie. Zobaczycie, że w Jerozolimie tak, ale nie tylko. Zobaczycie to królestwo w Jerozolimie, i w całej Judei – także poza Jerozolimą – i w Samarii, o której myśleliście, że tam mieszkają nieczyści poganie, i aż po krańce ziemi. Pan Jezus mówi: To będzie królestwo i to wy je będziecie zakładać, i będziecie tego świadkami aż po krańce ziemi. Tak zostanie odbudowane królestwo Izraela. I po to otrzymacie moc Ducha Świętego. Moc Ducha Świętego jest mocą do budowania królestwa, a będzie to królestwo widzialne i będziecie je zaprowadzać aż po krańce ziemi.


Kościół królestwem Bożym


Co Pan Jezus miał na myśli, stało się jasne dla Apostołów dopiero po kilkunastu latach. Wróćmy jeszcze raz do tego, co naprawdę powiedział Jakub około roku 50 w Jerozolimie, kiedy doszło do niego, że już spełniają się obietnice Jezusa co do odbudowania królestwa. Czytamy w Dziejach Apostolskich tak:


„Zabrał głos Jakub i rzekł: «Szymon opowiedział, jak Bóg raczył wybrać sobie lud spośród pogan. Zgadzają się z tym słowa Proroków, bo napisano: ‘Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida który znajduje się w upadku’»” (Dz 15,13-18).


Odkrył, że przywrócenie królestwa Izraela i odbudowania królestwa Dawida to budowanie ludu, do którego wejdą wszystkie narody na całym świecie. Szymon opowiedział Apostołom, bo sam był tego świadkiem, że Bóg raczył sobie wybrać lud spośród pogan, że zaczął włączać do społeczności wierzących Rzymian i Greków, i Egipcjan, i Syryjczyków. I nagle Jakub zrozumiał, że o tym mówili prorocy: „Odbuduję przybytek Dawida, aby pozostali ludzie – poza Izraelem – szukali Boga i wszystkie narody, nad którymi wzywane jest imię moje. To są Jego odwieczne wyroki”.


Tak wygląda proces odbudowywania i przywracania królestwa Izraela.


„Nie wasza to rzecz znać czas i chwile” – siedemnaście lat musieli czekać aż to właśnie zrozumieli, że królestwem Bożym tu na ziemi jest Kościół – Kościół Boży, który obejmuje wszystkie narody. W taki sposób Bóg przywraca swoje królestwo. Wielka tajemnica, która objawiła się Apostołom, polega także na tym, że jeżeli Bóg włączy do odnowionego królestwa Dawida takie ludy jak Syryjczyków i Greków, i Persów, i Egipcjan, to równocześnie włączy tych wszystkich Izraelitów, którzy byli rozproszeni pomiędzy tymi narodami. Wraz z narodami w nowym królestwie znajdą się także rozproszeni pomiędzy narodami Izraelici. Tak spełnią się proroctwa o odbudowaniu królestwa Dawida i w ten sposób w Kościele Bożym „Ten, co rozproszył Izraela, znów go zgromadzi” (Jr 31,10).


To jest wielka tajemnica wiary, o której mówił św. Paweł. Wróćmy znowu raz jeszcze do tekstu z Listu do Efezjan: „Możecie się przekonać – pisał Paweł – o moim zrozumieniu tajemnicy Chrystusa. Nie była ona oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach. Mnie została dana ta łaska: wydobyć na światło, czym jest wykonanie tajemniczego planu, ukrytego przed wiekami w Bogu” (por. Ef 3,4-11). Kiedy ten plan został ukryty? Został ukryty, kiedy królestwo Izraela, królestwo Dawida, legło w gruzach, tysiąc lat wcześniej. Został ukryty, kiedy prorocy mówili: „Ten, który rozproszył Izraela, znów go zgromadzi”. Został ukryty, kiedy prorocy mówili: „Królestwo Dawida będzie odbudowane”. Wtedy ten plan został ukryty, a teraz został wydobyty na światło dzienne. Teraz możecie się przekonać, czym jest wykonanie tajemniczego planu ukrytego przed wiekami w Bogu. I tu dochodzi Paweł do sedna i mówi: „Przez to teraz wieloraka w przejawach mądrość Boga poprzez Kościół stanie się jawna Zwierzchnościom i Władzom na wyżynach niebieskich” (Ef 3,10). Poprzez Kościół stanie się jawna wieloraka w przejawach mądrość Boża.


Bóg jest Królem nad całą ziemią i jest Królem nad całą historią. Ludzie, którzy myśleli, że historia jest chaotyczna, że do niczego nie prowadzi, że pełna jest tylko klęsk i nieszczęść – ludzie ci nagle zrozumieli, że jednak Bóg przez swoją Opatrzność potrafi wyprowadzić z katastrof i zła − dobro. A jednak Bóg potrafi z całego zamieszania, którego pełen był Stary Testament, wyprowadzić swoje królestwo w Kościele. To „ poprzez Kościół stanie się jawna Zwierzchnościom i Władzom na wyżynach niebieskich” mądrość Boga wieloraka w swoich przejawach. To właśnie ogłaszał zdumiony i podekscytowany, może nawet oszołomiony wielością tego odkrycia Apostoł Paweł w Liście do Efezjan. Pisał: „zgodnie z planem, jaki od wieków powziął Bóg w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (w. 11).


Dlatego uroczystość Wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa to równocześnie uroczystość królowania Chrystusa. Zasiadł po prawicy Boga pełnego majestatu, a zasiąść po prawicy oznacza być równym. Powiedział przecież: „Oto dana Mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi”. Na ziemi zostanie odbudowane królestwo Izraela, i to o wiele wspanialej niż wyglądało dawne królestwo Dawida. I to wy będziecie tego świadkami. Mało tego, po to zostanie wam dany Duch Święty, byście królestwo Izraela odbudowywali, byście jak Apostoł Jakub ze zdziwieniem odkrywali: Z tym się zgadzają słowa Proroków, którzy mówili, że „Ten, który rozproszył Izraela, znów go zgromadzi”!


To właśnie dlatego Kościół Boży ma być Kościołem jednym, tak jak królestwo Izraela było jednym królestwem. Kiedy dawne królestwo Izraela się rozdzieliło na królestwo Judy i królestwo Efraima, tj. Samarii, był to podział, rozłam – nieszczęście opłakiwane przez proroków Boga. Tak jak dom Dawida jest jeden, tak i Kościół powinien być jeden.


Kościół ma być Kościołem jednym i powszechnym –rozpowszechnionym aż po krańce ziemi. Jezus posłał uczniów: Budujcie to królestwo. Po to otrzymujecie Ducha Świętego tu, gdzie jesteście, w Jerozolimie, ale potem także w reszcie Judei, a potem także w odstępczej Samarii, a potem aż po krańce ziemi. Nowym królestwem, odbudowanym królestwem Dawida i domem Izraela, jest Kościół: jest jeden i powszechny.


Jest też Kościołem świętym – przede wszystkim świętością Boga, tą świętością, którą Bóg wlewa w Kościół – nazywamy to łaska uświęcającą. Stąd ta nazwa „uświęcająca”, bo uświęca, daje Bożą świętość na tyle, na ile człowiek zechce otworzyć na nią swoje serce.


Jest Kościołem jednym, powszechnym, świętym i apostolskim. Dlaczegóż to Pan Jezus wybrał dwunastu Apostołów? Dlaczegóż to, jak zabrakło jednego, Judasza, natychmiast dołączono zastępcę, żeby dalej było dwunastu? To znak, że Kościół jest nowym królestwem Izraela. Tak jak tamto dawne królestwo składało się z dwunastu pokoleń, tak to nowe królestwo Kościoła opiera się na dwunastu Apostołach: „a na fundamentach Miasta Świętego wypisane są imiona dwunastu Apostołów Baranka” (Ap 21,14).


Kościół jest jeden, powszechny, święty i apostolski.


Teraz widzę, że nie miałem racji, kiedy się dziwiłem pytaniu Apostołów: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”. Teraz widzę, że się myliłem, mniemając, że oni nie zrozumieli, o co chodziło Panu Jezusowi. Oni dobrze zrozumieli. To ja nie zrozumiałem, o co chodziło Panu Jezusowi. Oni zrozumieli dobrze, bo o tym przez czterdzieści dni Pan Jezus z nimi rozmawiał: „ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym”. Mówił tylko: To nie do was należą czasy i chwile. Do was natomiast należy otworzenie serc na moc Ducha Świętego. Zstąpi na was Duch Święty i otrzymacie Jego moc. Będziecie Moimi świadkami w Jerozolimie, w Judei, w Samarii i aż po krańce ziemi, i w ten sposób zobaczycie, jak na waszych oczach Bóg nie przez słowo, ale przez czyn odpowie na wasze pytanie: „Czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”. Nie przez słowa, ale przez czyn Bóg odpowie, zakładając i budując tu na ziemi jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.






Ks. Andrzej Siemieniewski - 6 Niedziela wielkanocna





ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
1 maja 2005
(6. Niedziela Wielkanocna – ROK A)


„Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami” (Łk 22,15) – tak powiedział kiedyś Pan Jezus do swoich Apostołów i słowa te zapisano w Ewangelii. Te same słowa: „Tę Paschę –ucztę, wieczerzę, Komunię świętą, Eucharystię – gorąco pragnąłem spożyć z wami” – Pan Jezus powtarza przy narodzeniu każdego człowieka i czeka, aż będą mogły się spełnić. Pan Jezus czeka, aż serce człowieka napełni się wiarą. Pan Jezus czeka, aż człowiek zostanie obmyty obmyciem odnawiającym i uzdrawiającym, obmyciem chrztu świętego. Gorąco pragnie tę Paschę, wieczerzę, Komunię świętą spożyć wraz z człowiekiem i cieszy się, kiedy w końcu jest to możliwe. Dlatego dzisiaj na pewno wiele radości w sercu dzieci, które przystępują do pierwszej Komunii św., wiele radości w sercach członków ich rodzin, rodziców, przyjaciół i pośród nas, ale z całą pewnością najpełniej cieszy się Pan Jezus. „Gorąco pragnąłem – mówił Pan Jezus dwadzieścia wieków temu – spożyć tę Paschę”. I mówi to samo także dzisiaj: „Gorąco pragnąłem, czekałem na tę chwilę”.


Podobnie jak „wielka radość zapanowała w Jerozolimie, kiedy Apostołowie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła słowo Boże”, tak dzisiaj wielka radość niech zapanuje pośród nas, skoro dowiadujemy się, że dzieci przyjmują Słowo Boga, które stało się ciałem: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6,56). Dodaje jeszcze Pan Jezus: „Jak mnie posłał żyjący Ojciec i Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (w. 57).


Długa droga chrześcijańskiego życia przed nimi. Odkrywanie coraz bardziej, co też Pan Jezus miał na myśli, kiedy obiecywał: „Kto mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie”. Długa droga, w której będą im towarzyszyć rodzice, chrzestni, członkowie rodziny, przyjaciele. Niech światłem na tę drogę staną się słowa, które powiedział nowy papież, Benedykt XVI, podczas inauguracji swojego pontyfikatu: „Tylko wtedy, gdy spotkamy w Chrystusie Boga żywego, poznajemy, czym jest życie”.


Ludzie szukają prawdziwego życia. Chcą dotknąć tego, co jest życiem naprawdę. Szukają pełni życia. Dopytują się, gdzie jest najgłębszy smak naszej egzystencji. „Tylko wtedy, gdy spotkamy w Chrystusie Boga żywego, poznajemy, czym jest życie”: dobrze jest je widzieć jako szlak znaczony chrztem, I Komunią św. i tyloma innymi wydarzeniami. Tak należy zobaczyć wędrówkę swojego życia. Ci, którzy dziś przyjmująI Komunię św. stoją gdzieś u początku tej wędrówki. Będziemy się modlić, aby rozwijała się przed nimi perspektywa życia jako Bożego szlaku.


Benedykt XVI podczas inauguracji pontyfikatu mówił dalej: „Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Nie jesteśmy produktem wrzuconym bezładnie w historię kosmosu. Nie! Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego”. Pan Bóg chciał, planował i gorąco pragnął: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami”.


Każdy z nas jest chciany, jest miłowany. Każdy niezbędny. Benedykt XVI mówił o pięknie życia dalej tak: „Nie ma nic piękniejszego niż wpaść w sieci Ewangelii Chrystusa. Nic piękniejszego, jak poznać Go i opowiadać innym o przyjaźni z Nim”. A Chrystusa, owszem, trochę poznajemy przez słuchanie o Nim, ale najbardziej poznajemy przez spotkanie z Nim: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20).


Dlatego dzisiaj przeżywamy wielkie święto pierwszej Komunii świętej Poli i Marcina. Dzisiaj także jest wielkie święto kolejnej Komunii św. dla nas. Każda Komunia jest wielkim świętem, jest wielką uroczystością. Dziś warto to sobie przypomnieć, pozwolić, aby te słowa zabrzmiały echem w uszach wszystkich, którzy będą przystępować do kolejnej Komunii. Nie ma nic piękniejszego, jak poznać Jezusa. Nie tylko o Nim usłyszeć, ale Go spotkać, poznać Go i opowiadać innym o przyjaźni z Nim.


Tak Apostoł Piotr opisywał bogactwo napełnienia serca Chrystusem, który przychodzi: „Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego” (1 P 3,15). Słusznie mówi się dzieciom przystępującym do pierwszej Komunii: Pan Jezus przychodzi do waszych serc. A przychodzi przecież po to, aby tam pozostać. „Pana Chrystusa miejcie w sercach za Świętego”. Niech tam przyjdzie, zamieszka i pozostanie, bo „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze” (J 14,15-16).


Tak brzmi słowo Boże na dzisiejszą niedzielę. Słowo ogłoszone nam przez apostołów. Słowo ogłoszone przez Jezusa Chrystusa. I kto ten głos usłyszy, już niedługo będzie miał okazję, aby drzwi otworzyć, aby Pan Jezus przyszedł i aby wieczerzał wraz z nim.





Ks. Andrzej Siemieniewski - Chrzest - początkiem wychowania chrześcijańskiego






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
24 kwietnia 2005
(5. NIEDZIELA Wielkanocna – ROK A)


Chrzest - początkiem wychowania chrześcijańskiego


Dzisiaj o dwóch ważnych inauguracjach. Pierwsza z nich to inauguracja posługi papieskiej w dalekim Rzymie, inauguracja Benedykta XVI. A druga to inauguracja życia wiary przez chrzest (Tymoteusza S.), który będziemy dziś przeżywać.


Najpierw więc o inauguracji papieskiej. Kościół w takich chwilach ma się modlić o moc Ducha Świętego, aby spełniły się wszystkie Boże zamierzenia związane z nowym papieżem. Co to są za zamierzenia? Są jasne: „Szymonie, abyś miłował mnie bardziej, aniżeli ci”. Kolejne zamierzenie: „Ty umacniaj w wierze swoich braci”. Następne: „Ty jesteś Piotr, czyli opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”.


Takie są Boże zamysły wobec tego człowieka, który dziś uroczyście rozpoczyna swoją posługę w Kościele. O to Kościół Boży ma się modlić nie tylko dziś, ale przez wszystkie następne dni, miesiące i lata posługi Benedykta XVI.


Warto dziś przypomnieć sobie też to, co napisał Jan Paweł II w książce Przekroczyć próg nadziei: „Kiedy się tak zastanawiam nad różnymi darami, które Pan Bóg mi wręczył, myślę sobie, że większą rzeczą dla mnie jest być ochrzczonym, niż być papieżem”.


Dlatego odczuwamy wielką wdzięczność dla rodziców dziecka, że zechcieli właśnie w tym zgromadzeniu przeżywać wielki dar chrztu świętego, żebyśmy wszyscy mogli modlitewnie w nim uczestniczyć. Dobrze jest usłyszeć program i cel wychowania, który zawarty jest w w rytuale chrztu. Bo na pewno bardzo ważne i istotne są różne środki do celu i metody, żeby cel osiągnąć, ale dobrze wiemy, że najważniejszy jest cel, czyli po co się w ogóle podejmuje wychowanie chrześcijańskie, po co o tym myśleć, po co o tym mówić, po co się trudzić. O tym już słyszeliśmy w wyznaniu rodziców, którzy odpowiedzieli gromko i chętnie: „Tak, jesteśmy tego świadomi”. Niech więc zabrzmią te słowa raz jeszcze, bo metody, środki – wszystko to jest ważne pod jednym warunkiem, że człowiek wie po co, dokąd idzie.


Otóż, drodzy rodzice, wasz obowiązek wychowania to obowiązek wychowania w wierze. Po to się wychowuje, taki jest cel: aby przekazać wiarę. Obowiązek wychowania w wierze, która zachowuje Boże przykazania – bo Bożych przykazań się słucha i Bożym przykazaniom jest się posłusznym. Obowiązek wychowania w wierze, aby dzieci zachowując Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus.


Taki jest cel. Na ile ten cel bywa spełniony? Sami możemy odpowiedzieć na to pytanie, bowiem my też jesteśmy tego świadkami: nas też wychowywano w wierze, abyśmy zachowując Boże przykazania miłowali Boga i bliźniego. Na ile to się w nas udało? Trochę się udało, trochę nie. Na ile to się uda rodzicom? Trochę się uda, trochę nie. Ale cel jest jasny. Jeśli jest jasny cel, to wtedy wiadomo po co, jakimi środkami, jakimi metodami się posłużyć, aby go osiągnąć. Obowiązek wychowania w wierze, by zachowując Boże przykazania, miłowały Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus.


Dziś dla chrzczonego dziecka jest to etap początkowy Bożego maratonu. Każdy z nas jest na innym etapie, już na kolejnym zakręcie, na kolejnej prostej. Kto wie, może ktoś – to tylko Pan Bóg wie – już dobiega do mety. Możliwe. Pan Bóg to wie, a my mamy modlić się o siły i błogosławieństwo Boże na tym etapie, w którym każdy z nas jest.






Ks. Andrzej Siemieniewski - Niedziela Miłosierdzia Bożego







ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
3 kwietnia 2005


Niedziela Miłosierdzia Bożego


W dzisiejszą niedzielę zostaliśmy wezwani przez Episkopat Polski, aby modlić się o godzinie dwunastej w łączności z Janem Pawłem II. Godzina dwunasta zastanie nas na Eucharystii, a więc najważniejszej modlitwie Kościoła, i oczywiście zastanie nas w łączności z papieżem.


Pewnie zaproszenie do tej modlitwy zostało podsunięte, jeszcze kiedy Jan Paweł II był pośród nas na ziemi, ale przecież w tej chwili jest tym ważniejsze i tym mocniejsze. Ci, którzy żyją w Jezusie Chrystusie na ziemi, żyją w Nim także i po śmierci. Jezus mówi: „Ja żyję i wy żyć będziecie” (J 14,19).


Dodatkowo na koniec Eucharystii odśpiewamy jeszcze modlitwę południową, aby w ten sposób łączyć się z całym Kościołem Bożym w Polsce.


Dzisiejsza okazja, przeżywanie śmierci Jana Pawła II, przeżywanie pożegnania z Papieżem tutaj na ziemi, jest bardzo szczególną okazją do przeżycia tego, czym jest Niedziela Bożego Miłosierdzia. To też jest ważny znak. Boże miłosierdzie, które było tak głęboko w sercu Karola Wojtyły jeszcze jako biskupa krakowskiego, Boże miłosierdzie, które odczytywał przypominane w Dzienniczku św. Siostry Faustyny, Boże miłosierdzie, które rozgłaszał na nowo w encyklice Dives in misericordia („Bogaty w miłosierdzie”) – to przecież wszystko tylko echa, echa objawienia Bożego miłosierdzia, które przyszło do nas w Jezusie Chrystusie. To ważny znak, że Papież odszedł od nas w wigilię, modlitewną wigilię czuwania przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego.


Otóż ta niedziela, która ze strony Boga jest Niedzielą Miłosierdzia, gdyż ukazuje oblicze, z jakim Bóg zwraca się do nas, może też być słusznie nazwana Niedzielą Wiary. To jest to oblicze, z jakim my zwracamy się do Boga. Z Jego strony miłosierdzie ku nam – z naszej strony wiara w Niego. Dlatego ta niedziela może też być słusznie nazwana Niedzielą Wiary. „To wszystko zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego” (J 20,31). Abyście mieli życie wieczne zaczęte tu, ale kończące się tam. A mówiąc słowami Apostoła Piotra: „Wy przecież w Niego wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały” (1 P 1,8). Dzisiaj obchodzimy Niedzielę Wiary.


Jeżeli chcemy razem z Kościołem przyjąć Boży dar na tę właśnie niedzielę, to warto go przyjąć w osobie Jana Pawła II jako świadka – świadka wiary. Z jednej strony wiara ma treść zapisaną w Ewangeliach, zapisaną w Piśmie Świętym, ale z drugiej strony przecież wiara zapala się w sercu, umacnia, rozwija, rozkwita przez świadectwo. Potrzeba nam świadków. Bywamy nawzajem dla siebie świadkami i trudno ukryć, że szczególnym świadkiem wiary był – a nawet trzeba by powiedzieć JEST – Jan Paweł II.


Wczoraj przeczytałem wiadomość, że właśnie we wczorajszym dniu umierający Papież polecił napisać na kartce słowa: „Jestem zadowolony. Wy też bądźcie zadowoleni. Módlmy się razem z radością”. Co to może znaczyć, kiedy umierający człowiek mówi: „Jestem zadowolony”? Co to znaczy, kiedy umierający człowiek mówi tym, którzy zgromadzili się na modlitwie wokół łoża konającego: „Módlmy się razem z radością”? To nic innego jak świadectwo, świadectwo wiary. Jest to z całą pewnością echo tych słów, które dwadzieścia wieków temu wypowiadał św. Piotr. Rolą papieża jest być Piotrem w naszych czasach. Rolą papieża jest powtarzać jak echo słowa Jezusa Chrystusa i Jego apostołów. Kto więc umierając, patrząc wstecz na swoje życie, patrząc na umykające godziny i już tylko minuty, kto mówi jako Piotr w naszym XXI wieku: „Jestem zadowolony. Wy też bądźcie zadowoleni i módlmy się razem z radością” – kto tak mówi, jest echem pierwszego Piotra, który niewiele lat po tym, jak nauczył się wiary od Jezusa Chrystusa, zapisał w swoim liście: „Bracia, jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia” (1 P 1,5).


Ta wiara jest mocą. Wiara, która nas strzeże. Pewnie, że często powierzamy najróżniejsze drobne sprawy życia przez wiarę. Czasem są to sprawy błahe. Czasem są to sprawy ważne. Czasem są to sprawy dramatyczne. Poświęcamy je Panu Bogu przez wiarę, ale czujemy, że zupełnie inną wartość ma poświęcenie Panu Bogu wszystkiego w godzinie śmierci: „Jestem zadowolony. Patrzę na całe swoje życie. Patrzę na to wszystko, co Bóg mi dał, i jestem zadowolony – i wy też bądźcie zadowoleni. Módlmy się razem z radością”. To jest świadectwo, że można przeżyć życie i być przez wiarę strzeżonym mocą Bożą dla zbawienia gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Jest też czas ostateczny. Kiedy przychodzą już ostatnie godziny i minuty i następnych na ziemi już się spodziewać nie można, wtedy właśnie objawia się bogactwo serca. Albo ktoś przyjmuje ostatnie godziny i umykające minuty z rozpaczą, jako bezsens: „Co za pech! Jak to się mogło zdarzyć! Nigdy nie brałem tego pod uwagę!”, albo ktoś przyjmuje godziny i ostatnie minuty jako czas ostateczny, zbawienie Boże, które się właśnie wtedy objawia. I wypowiadając słowa: „czas ostateczny”, pierwszy Piotr, święty Piotr, apostoł Jezusa Chrystusa, mówi: „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń” (1 P 1,6).


Niektórzy z nas doznają smutków błahych i nieistotnych, które wystarczy zbyć wzruszeniem ramion. Niektórzy z nas doświadczają smutków naprawdę bolesnych, a czasem wystawiających wiarę na próbę. Są i takie smutki, które wystawiają na próbę, i na pewno także wśród zgromadzonych dzisiaj są również tacy, którzy taką próbę przeżywają. Niech więc zabrzmią w naszych uszach słowa św. Piotra: „Wartość waszej wiary okazuje się cenniejsza od złota, które przecież próbuje się w ogniu”. Tak oczyszcza się złoto, kiedy się je wydobywa z ziemi pomieszane ze skałami, z piaskiem, z ziemią. Wrzuca się do tygla, aby w żarze oddzieliło się to, co jest niepotrzebnym żużlem, śmieciem, co się wyrzuci, od tego, co zostanie jako czyste złoto. Tak działają próby w życiu chrześcijanina: „Wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu” (1 P 1,7).


Dobrze, że środki przekazu: i telewizja, i Internet, przekazywały aż do ostatniej chwili przesłanie świadka, który najpierw dynamizmem i słowami, a później już tylko postawą, kiedy już nawet słów nie mógł wypowiedzieć, o tym zaświadczył, że tak rzeczywiście jest. Kiedy rozpala się żar pod tyglem, jest okazja, żeby oddzielić złoto wiary od żużlu, od tego, co niepotrzebne, od tego, co ma się odrzucić, bo złoto próbuje się w ogniu „na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” (1 P 1,7).


Tak trzeba zrozumieć dziwne słowa, które dotarły do nas w dniu śmierci Papieża, słowa o radości: „Módlmy się razem z radością”. Jak te słowa pasują do sytuacji, która jest smutna, a nawet dramatyczna? Jak słowo „radość” pasuje do czarnego koloru ogłoszeń o śmierci Papieża? Pasuje tak, jak pasowało to słowo apostołom. To jest radość głęboka, która jest pociechą w tym, co trudne i bolesne. To jest radość głęboka, która jest zapowiedzią, że w tyglu oczyszcza się złoto. „Skoro wierzycie, to ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary”. Mogliśmy przyglądać się, towarzyszyć najróżniejszym etapom życia Jana Pawła II i cieszyć się nimi. Dzisiaj wspominam, że 26 lat temu, w czasie Mszy świętej pontyfikalnej – to ta pierwsza Msza, którą odprawia nowy papież – byłem jako pielgrzym na placu Świętego Piotra z ks. Orzechowskim i z całą gromadą jego podopiecznych z duszpasterstwa akademickiego. Byliśmy na tej pierwszej Mszy papieskiej, pamiętam, dotarliśmy tam. Jeszcze wtedy byłem studentem Politechniki. Dawno temu. Także później całe seminarium duchowne i cała moja posługa kapłańska upływała pod znakiem nauczania, obecności i świadectwa Jana Pawła II. To świadectwo bardzo zmieniało się w czasie. Kiedyś zachwycano się młodzieńczą werwą i energią Papieża, jego zdolnościami komunikowania się, nawet talentem aktorskim, który przyniósł ze swoich młodzieńczych lat, a w tych dniach wypada nam się zachwycać świadectwem innym: kogoś, kto chciał przemówić, a nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa, ale zaświadczył do samego końca, co jest celem naszej wiary. Pismo Święte mówi: „Osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz”. Wszystkie cele cząstkowe też są ważne i też warto modlić się o najróżniejsze cele, które w życiu osiągamy i którym Pan Bóg błogosławi, ale jest też cel ostateczny – zbawienie dusz. I albo droga do tego celu prowadzi, albo drogę trzeba zmienić tak, żeby do celu naszej wiary prowadziła.


Pewnie warto przypomnieć też sobie słowa starca Symeona. Akurat te słowa przypomnieli luterańscy biskupi w Polsce, którzy przesłali Episkopatowi katolickiemu wyrazy współczucia[1]. Nie jakieś żałośliwe słowa, ale wyrazy współczucia, współ-odczuwania, współ-modlitwy. Właśnie biskupi luterańscy w słowach współ-modlitwy, które przesłali biskupom katolickim w dniu śmierci Papieża, napisali, że przeżywając śmierć Jana Pawła II, przypomnieli sobie słowa starca Symeona z Ewangelii Łukasza: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela” (Łk 2,29-32).


Słowa starca Symeona, który tak żegnał się z życiem: Boże, już domykasz drzwi i jestem zadowolony, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, ujrzały, że przygotowałeś je wobec wszystkich narodów, ujrzały, że rozpaliłeś światło na oświecenie pogan i na chwałę ludu Twego, Izraela. To wszystko moje oczy ujrzały i dlatego pozwól odejść słudze twemu w pokoju.


To znalazłem w liście biskupów luterańskich, który wydał mi się bardzo głęboki. Natomiast na stronie internetowej Cerkwi znalazłem też takie słowa wierzącego prawosławnego, który dziś o ósmej rano napisał: „Myślę, że i w cerkwiach zapłonie dzisiaj niejedna świeczka”[2]. To pewnie znaczą słowa: „Bądźcie zadowoleni”, „Módlcie się z radością”, „Chociaż musicie doznać smutku, to jednak radujcie się z tego daru, jakim był przez tyle lat Jan Paweł II dla Kościoła”. Z niezwykłą mocą spełniło się w nim powołanie papieża. Każdy człowiek ma powołanie. Każdy ma swoje powołanie. Rodzice mają swoje. Pracownicy mają swoje. Księża mają swoje. Papież też ma swoje powołanie, a powołanie to brzmi: „Szymonie, prosiłem za Tobą, żeby nie ustała Twoja wiara. Ty ze swojej strony utwierdzaj swoich braci” (Łk 22,32). Można w jakiś sposób zmierzyć wypełnienie tego powołania tym, jak bardzo wielu ludzi uważa się za współbraci Papieża, który odszedł, ilu ludzi się uważa za przejętych tą śmiercią jego współbraci i współsiostry. Na pewno bardzo wielu katolików, którzy zapełniali kościoły (wczoraj miałem okazję zajrzeć o godzinie 24.00 do katedry, która była pełna ludzi), ale rzecz ciekawa, że to poczucie braterstwa promieniuje także dalej. To też znalazłem w orędziu Synodu polskiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce, protestantów, którzy napisali tak: „Łączymy się z siostrami i braćmi z Kościoła rzymskokatolickiego w modlitwie o łaskę dla naszego Brata w Chrystusie, Jana Pawła II”[3]. Znalazłem też słowa żydów z Izraela, zarówno polityków, jak i rabinów, którzy przypominali, że Jan Paweł II za Janem XXIII mówił o nich: „starsi bracia w wierze”. Teraz właśnie to sobie przypomnieli, co ciekawe, bo to jest miara spełnienia powołania: kiedy odchodzi taki człowiek, jak wielu, jakie miliony, dziesiątki milionów, setki milionów czasem nieoczekiwanych ludzi przypomina sobie: Tak właśnie doświadczyliśmy braterstwa. Na różne sposoby, w różnym stopniu, a jednak upominają się o braterstwo ze zmarłym Papieżem. Myślę, że jest w tym dowód spełnienia z niezwykłą mocą powołania: „Szymonie, prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara, a ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci”.


Niedziela Miłosierdzia Bożego, niedziela modlitw za zmarłego Papieża – to pewnie znaczy przede wszystkim: niedziela dziękczynienia, dziękczynienia za dar, który się właśnie skończył. Pewnie będą nowe dary, ale ten dar się skończył. Wznosimy modlitwę dziękczynienia, która jest modlitwą z żalem, bo się skończyło, ale z żalem przeżywanym bardzo specyficznie: „Radujcie się, choć musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń, bo przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa”.



Przypisy

[1] Bp Janusz Jagucki, Biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, Kondolencje po śmierci papieża , http://www.luteranie.pl/www/info/0503/listkond.htm ( 2 IV 2005).

[2] Prawosławny Serwis Internetowy, komentarz do artykułu Papież Jan Paweł II nie żyje, http://www.cerkiew.pl/news.php?id=2799 (3 IV 2005).

[3] Oświadczenie Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP, http://www.reformowani.pl/ (2 IV 2005).








Ks. Andrzej Siemieniewski - Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego






ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
27 marca 2005
(NIEDZIELA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO – ROK A)


Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego


„Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno…” (J 20,1). W języku polskim dzisiejsze święto ma nazwę bardzo szczególną. Bierze swą nazwę nie od dnia, ale od nocy: Wielkanoc, święta wielkanocne. Narracja dzisiejszej Ewangelii według św. Jana zaczyna się od słów: „Gdy jeszcze było ciemno”. Dlatego właściwe świętowanie dzisiejszej uroczystości zawsze zaczyna się w nocy, która poprzedza poranek Zmartwychwstania.


Wczoraj o godzinie 1.30 – to właściwie dzisiaj – jechałem z parafii św. Franciszka po Wigilii Paschalnej. Spotykałem w różnych miejscach na ulicach ludzi, którzy ze świecami wracali z modlitwy. Kiedy przyjechałem na plac Katedralny, akurat ostatni ludzie wychodzili z katedry, z liturgii paschalnej.


Wielka Noc świętowania bierze swój początek od tamtej nocy, pierwszej, kiedy to – jak czytamy w Księdze Wyjścia – wyprowadził Bóg Jahwe zastępy Izraela z Egiptu. Całą noc wiał wiatr wschodni i odsunął wody morza, i przeprowadził Bóg zastępy Izraela suchą nogą po morskim dnie. Tej nocy – czytamy w Prawie Pańskim – czuwał Jahwe nad wyjściem synów Izraela, dlatego ta noc będzie nocą czuwania po wszystkie czasy.


Dlatego Wigilia Paschalna zaczyna się na dworze, poza kościołem, kiedy ksiądz proboszcz w ciemności rozpalał ognisko, kiedy święcił ten ogień na wspomnienie niezniszczalnej mocy życia, która potrafi zajaśnieć pośród mroku: „Ja jestem światłością świata” (J 8,12). „Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,5). Muszę powiedzieć, że zawsze bardzo przejmujący dla mnie jest też ten drugi element liturgii Wigilii Paschalnej, kiedy odpala się paschał od ogniska, wnosi się do kościoła, woła się: „Światło Chrystusa” – i ludzie zaczynają odpalać od paschału swoją świecę, a od tej świecy jeszcze następne, i od tej jeszcze następne. To jest obrazem tego, o czym czytaliśmy dzisiaj: Maria Magdalena zobaczyła kamień odsunięty od grobu, światło Chrystusa zapaliło w niej płomień wiary. Następnie pobiegła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia. Od zaczątków jej wiary zaczęli odpalać swoje świece apostołowie. A co się działo dalej? Tak jak w kościele płomienie się rozchodzą i po minucie cały kościół jest zalany światłem świec, tak i do nas dotarła ta właśnie wiara: „Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i drugiego ucznia”. Oni przybyli do Dwunastu, a Dwunastu rozeszło się aż po krańce ziemi. Pośród tych, w których sercach zapaliła się wiara, że Jezus żyje, jesteśmy także i my.


Bardzo szczególny skutek sprawia zaczątkowy płomień wiary, który mieści się w słowach Apostoła: „Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze […]. Umarliście bowiem i wasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu”. Jak chrześcijanin umiera? „Przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6,4). To wielka tajemnica, którą jako pierwsi przeżyli Szymon Piotr i Jan. Najpierw weszli do wnętrza grobu. Taki jest pierwszy krok odpowiedzi na zaczątkowy płomień wiary: wejść do wnętrza grobu, umrzeć, czego obrazem jest chrzest, który jest śmiercią razem z Chrystusem. Razem z Nim umarliście. Razem z Nim zostaliście przybici do krzyża. Razem z Nim pogrzebani. Kto wchodzi do wnętrza grobu, tak jak Szymon Piotr i ów drugi uczeń, tam dojrzy: „wszedł, ujrzał i uwierzył, i zrozumiał słowa Pisma”.


Dlatego czas wielkanocny, szczególnie Wigilia Paschalna, z której czerpiemy także dzisiaj, jest czasem odnawiania przymierza chrzcielnego. Wczoraj w kościele wszyscy recytowali formułę odnowienia przymierza chrzcielnego. Wszyscy pokropieni wodą przypominali sobie, że zostaliśmy „obmyci na ciele wodą czystą” (Hbr 10,22); „oczyszczeni obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo” (Ef 5,26), które sprawia, że staliśmy się święci nieskalani przed Jego obliczem.


Odnawiamy nasze przymierze z Bogiem. I wiemy, że jeśli Jezus żyje, to przymierze nigdy nie jest jednostronne. Jeżeli my dokonamy naszego małego kroku odnawiania przymierza z Bogiem, Bóg jest w stanie dokonać kroku nieskończenie większego i odnowić swoje przymierze. Dlatego według dynamiki Wigilii Paschalnej – którą wczoraj miałem okazję przeżywać – później, jako odpowiedź Boga na odnawianie przymierza z naszej strony przychodzą słowa: „To jest kielich nowego i wiecznego przymierza, Krwi przymierza, która za was będzie wylana”. Jest to też święty czas odnawiania przymierza z Bogiem, przymierza, które zostało zawarte na krzyżu i w które wchodzimy, ile razy pijemy z tego kielicha, kto bowiem pije z tego kielicha, śmierć Pańską głosi, aż przyjdzie (por. 1 Kor 11,26), bo głosząc śmierć, głosi też siłę niezniszczalnego życia. Śmierć zwarła się w boju z życiem i Chrystus wychodzi prawdziwie żywy z tego śmiertelnego zwarcia. Światłość w ciemności świeci i ciemności jej nie ogarnęły.


I wreszcie – to był ostatni etap liturgii – wędrówka wokół kościoła przy bijących dzwonach pośrodku nocy, na osiedlu, które już było uśpione w środku świątecznej nocy, rezurekcyjna procesja wśród bicia dzwonów i śpiewów: „Jezus żyje!”.


To, co w Wigilii Paschalnej przeżywa Kościół, to jest właściwie wszystko, co mamy. W wielkim skrócie można powiedzieć tak: nic więcej nie mamy, bo nic więcej się nie zmieści, skoro tam jest już wszystko. Natomiast przez cały rok przeżywamy błogosławione owoce tego poranka, przeżywamy echo Paschalnej Wigilii. Także i my z najróżniejszych ciemności i mroku przychodzimy po szabacie, wczesnym rankiem. Także i my zostajemy zaskoczeni tym, że Jezus żyje. Zostajemy zaskoczeni, bo spodziewaliśmy się modlić się w zmniejszonym składzie, bo przecież tylu z nas wyjechało na święta. Pan Jezus nas zaskakuje i mówi: Spotkacie się w zwiększonym składzie, w zwiększonym o Mnie, bo oto Ja jestem pośród was: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Pan Jezus zaskakuje nas, zapraszając do wchodzenia do grobu chrztu, bo kto ma odwagę wchodzić do grobu swoich grzechów, swoich win, swoich ciemności, ten bardzo szybko stamtąd wyjdzie, wyjdzie stamtąd z pośpiechem, jak Maria Magdalena, jak Piotr, jak ów drugi uczeń, bo nagle zrozumie Pisma, które mówiły, że On ma powstać z martwych. Wyjdzie z pośpiechem, pragnąc odnawiać to, co z mojej strony jest do odnowienia w przymierzu z Panem Bogiem, wiedząc, że Bóg zawsze odpowie z nieskończenie większą mocą, oferując mu Kielich Krwi nowego i wiecznego przymierza.


Dzisiejszego poranka przeżywamy pierwsze echo bogactwa tej świętej Nocy, Wielkiej Nocy – będziemy przeżywać je też i jutro, i za tydzień, przez cały rok i przez całe nasze życie. Aż w końcu u kresu naszych dni okaże się, że to wszystko, co tu przeżywaliśmy, i tak było podobne do wchodzenia do grobu, gdzie leżą i płótna, i chusta, ale Jego naszymi oczami fizycznymi zobaczyć nie mogliśmy. U kresu naszych dni okaże się, że z grobu doczesności, z grobu życia, które mamy tutaj, potrafi wyprowadzić nas na wolność prawdziwą – tam, gdzie Jezus Chrystus króluje na wieki.


Chrystus został ofiarowany jako nasza Pascha, odprawiajmy więc dzisiaj nasze święto w Panu (por. 1 Kor 5,7).





Ks. Andrzej Siemieniewski - Naród izraelski - czy dalej wybrany?





ks. Andrzej Siemieniewski



HOMILIA
20 marca 2005
(II niedziela Wielkiego Postu)


Naród izraelski - czy dalej wybrany?


Cała Ewangelia jest szczytem objawienia Bożego, ale nawet w Ewangelii można znaleźć takie miejsca, które są szczególne. Każdy od razu zauważy, że na przykład chrzest Jezusa w Jordanie to jeden z punktów szczytowych Jego misji. Podobnie nauka modlitwy Ojcze nasz, zapowiedź Męki, modlitwa w Ogrójcu i w pierwszym rzędzie Pascha. Do takich kluczowych, wprost przełomowych momentów należy też Przemienienie Pańskie. Jezus, który przemienił się przed oczami uczniów, pokazał po pierwsze, kim On naprawdę jest. Pokazał, że uczniowie cały czas widzą Go za zasłoną, a tak naprawdę to Jezus jest właśnie taki, jakiego mogli Go zobaczyć na górze. Po drugie, pokazał nam wizję naszej przyszłej chwały, że będziemy tacy jak Jezus. Na razie można to było zobaczyć tylko podczas Przemienienia na górze Tabor, ale ta obietnica dotyczy wszystkich chrześcijan.


Dzisiaj chciałem zwrócić uwagę na pewien szczegół z tego opisu, mianowicie, że u boku Jezusa pojawili się Mojżesz i Eliasz. Mojżesz – główny bohater Pięcioksięgu, pierwszych pięciu ksiąg tak zwanego Prawa Starego Testamentu, i Eliasz jako główny reprezentant proroków Starego Przymierza. Niech to dzisiaj się stanie dla nas okazją do podjęcia wątku, który zaczęliśmy miesiąc temu: o roli Izraela w dziejach zbawienia. Prawie dokładnie miesiąc temu staraliśmy się zrozumieć pierwszy wielki problem: Czy chrześcijaninem może zostać ktoś spoza narodu wybranego? Pierwsze miesiące, lata, głoszenia Dobrej Nowiny przebiegają pod znakiem takiego problemu i o tym mówi pierwszych dziesięć rozdziałów Dziejów Apostolskich: Czy to jest w ogóle możliwe, żeby chrześcijaninem został ktoś, kto nie jest Żydem? Ten problem został rozwiązany. Pan Bóg objawił, że może zostać chrześcijaninem ktoś, kto nie jest Żydem. Skoro Korneliusz mógł zostać chrześcijaninem, to pewnie wszyscy inni też: i Rzymianie, i Etiopczycy, i Polacy.


Pojawił się drugi wielki problem, mianowicie: Jeśli już jakiś nie-Żyd zostaje chrześcijaninem, to czy musi przyjąć całe Prawo, którym żyli Żydzi przez tyle wieków? I znowu, na tzw. pierwszym soborze w Jerozolimie Pan Bóg przemawia w Kościele i mówi: Nie musi. Jak chcą zachowywać Prawo, niech zachowują, ale jak ktoś nie chce, nie musi.


Do tego punktu doszliśmy 16 stycznia, ale pozostaje trzecie wielkie pytanie, które się rodzi: A co będzie z tymi Izraelitami, którzy nie przyjęli chrześcijaństwa? Takich też było sporo. Sporo chrześcijanami zostało, a sporo chrześcijanami nie zostało. Co z nimi? To jest trzecie wielkie pytanie na styku tych rzeczywistości: Izraelici, poganie i chrześcijaństwo.


1. Wizja przesadna: wybranie paralelne


Wspomnienie różnych prześladowań, których może szczególnie w Europie i szczególnie w XX wieku doznawali Żydzi, sprawia, że człowiek czuje się wobec nich niezręcznie i chciałby to jakoś nadrobić. Czasami spotykamy się z niezbyt udaną próbą odpowiedzi na to pytanie wyrażoną w słowach: są dwie równorzędne drogi do Boga, droga chrześcijańska jest dla nie-Żydów, a Żydzi mają swoją drogę, którą jest właśnie judaizm (wizja Franza Rosenzweiga z początku XX w.). Takie poglądy powstawały już na początku XX wieku i dzisiaj są bardzo popularne. Ale czy to się zgadza z objawieniem Bożym, że „chrześcijaństwo jest nie dla Żydów”? Od razu widzimy, że to jakiś nonsens. Pan Jezus mówi przecież: „Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela” (Mt 10,6). Apostołowie ewidentnie głoszą jednym i drugim: i Żydom, i poganom. Więc ta próba, chociaż stara się być elegancka wobec wyznawców judaizmu, to z całą pewnością jest nieudana, gdyż ewidentnie nie zgadza się z Nowym Testamentem.


2. Wizja katolicka: wybranie trwające


Dlatego dzisiaj spojrzymy sobie na kilka przykładów z tradycji Kościoła, jak ten problem rozwiązywano, czyli jaką rolę mają spełniać wyznawcy judaizmu. Mam tutaj kilka takich przykładów. Pierwszy z nich pochodzi z 230 roku z pism Orygenesa, który napisał tak: „Jezus słusznie zapłakał nad Jerozolimą”. Pan Jezus zapłakał nad Jerozolimą, przewidując, że nastąpi grzech wydania Syna Człowieczego i że miasto poniesie konsekwencje. Zapłakał nad mającym nastąpić zburzeniem Jerozolimy. Orygenes mówi: Pan Jezus słusznie zapłakał nad Jerozolimą. Ale zobaczmy, jak kończy to zdanie: „o wiele bardziej usprawiedliwiony będzie Jego płacz nad Kościołem, który zbudowany po to, aby był domem modlitwy, wskutek brudnej chęci zysku i swawoli niektórych jego członków […] stał się jaskinią zbójców”[1].


My czasem myślimy, że brudna chęć zysku albo swawole niektórych członków Kościoła to jest specjalność naszych czasów, że to dopiero teraz tak się dzieje. Wydaje się nam, że w chrześcijaństwie pierwszych wieków, podczas prześladowań wszyscy byli bardzo święci i mieli nad głową aureole. A czemu nie widać aureoli nad naszymi głowami? Otóż to jest prawda, że nie mamy aureoli, ale nie jest prawdą, jakoby w starożytnym chrześcijaństwie wszystko odbywało się pięknie i szlachetnie. Orygenes właśnie żył za czasów prześladowanego chrześcijaństwa. Widział wielu ludzi, których zabito z powodu wyznawania wiary. Takich ludzi było wielu. Znał takich osobiście. Był świadkiem takich czynów. A i tak napisał, że w Kościele było dużo „brudnej chęci zysku i swawola niektórych jego członków”. I kiedy snuł tę refleksję, po co są wyznawcy judaizmu i synagoga, to jednym z powodów, jaki podawał, to był taki: czytamy w Ewangelii o tym, jak współbracia odrzucili Pana Jezusa, a popatrzmy po Kościele, popatrzmy po nas, jak my się zachowujemy. Mówi: słusznie Pan Jezus płakał nad Jerozolimą, a jeszcze słuszniej płacze nad Kościołem. I to nie jakimś innym Kościołem, jakimś Kościołem tamtych ludzi. Nie, nad tym Kościołem, którym my jesteśmy.


Trzysta lat później żył pewien kaznodzieja, Cezary z Arles († 543), który powiedział, że jednym z ważnych powołań Izraela jest niesienie księgi Bożego prawa. Tak napisał: „Naród żydowski po całym świecie niesie księgi Bożego prawa dla pouczenia wszystkich narodów”[2]. Bo w VI wieku w każdym dużym mieście były synagogi i poganie już wiedzieli, że Żydzi mają księgi Prawa. I kiedy głoszono Ewangelię, to było się do czego odwołać. W tym sensie Cezary mówi: „W ten sposób naród starszy służy młodszemu”.


Czasami myślimy, że to w XX wieku wymyślono terminy: „starsi bracia”, „młodsi bracia”. A ten tekst pochodzi z 540 roku: „W ten sposób naród starszy służy młodszemu, gdy przez swoje księgi zaprasza naród pogan do wiary”.


Bardzo ciekawy opis tego, jak wygląda relacja Żydów i chrześcijan, znajdujemy na Soborze Trydenckim (1566). Sobór Trydencki w wieku XVI wydał katechizm, w którym postawiono pytanie: Kto jest winny śmierci Pana Jezusa? Pada taka odpowiedź:


„Musimy uznać za winnych tej strasznej nieprawości tych, którzy nadal popadają w grzechy. To nasze przestępstwa sprowadziły na Pana naszego Jezusa Chrystusa mękę krzyża; z pewnością więc ci, którzy pogrążają się w nieładzie moralnym i złu, «krzyżują […] w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko» (Hbr 6,6)” (KKK 598).


Powie ktoś: pewnie że to nasze grzechy sprowadziły śmierć na Pana Jezusa, ale w końcu ktoś to zorganizował: cały spisek, wydanie Jezusa, proces, wyrok Piłata, potem udział żołnierzy – w końcu ktoś konkretnie to zrobił. I teraz jak to porównać, czyja wina jest większa? Tamtych, którzy to fizycznie zrobili, czy nasza po wiekach? Sobór Trydencki przechodzi do następującego porównania tych win:


„Trzeba uznać, że nasza wina jest w tym przypadku większa niż Żydów. Oni bowiem, według świadectwa Apostoła, «nie ukrzyżowaliby Pana chwały» (1 Kor 2,8), gdyby Go poznali” (KKK 598).


Ukrzyżowali Jezusa, nie wiedząc, kim On jest. Myśleli, że jest jakimś samozwańcem. A skąd my wiemy, że nie ukrzyżowaliby Pana chwały, gdyby Go poznali? Św. Paweł napisał w Pierwszym Liście do Koryntian: „gdyby bowiem pojęli [mądrość Bożą], nie ukrzyżowaliby Pana chwały”. Więc sobór tak tłumaczy: „Oni bowiem […] «nie ukrzyżowaliby Pana chwały» (1 Kor 2,8), gdyby Go poznali”, a my Go poznaliśmy i nadal grzeszymy. My już wiemy, kim jest Jezus Chrystus. Wiemy, że jest Synem Bożym. Wiemy, że założył Kościół. Wiemy, że nas wzywa do świętego życia, że nas obdarzył chrztem i łaską uświęcającą. I co? I dalej grzeszymy. A konkluzja soboru jest taka: my „gdy zapieramy się Go przez nasze uczynki, podnosimy na Niego w jakiś sposób nasze zbrodnicze ręce” (KKK 598). Bardzo mocne słowa!


Możemy się spotkać z innymi niezręcznymi próbami wyjaśniania fragmentów Ewangelii. Tak czasami bywa, że jak dla kogoś fragment Ewangelii jest niewygodny, to się go próbuje jakoś załagodzić: a może tak nie było? a może to pominąć? Jest taki fragment, który na pierwszy rzut oka wydaje się rzeczywiście bardzo niewygodny w odniesieniu do problemu, o którym dziś mówimy. Mianowicie w Ewangelii św. Mateusza tłum woła: „krew Jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27,24-25). Na nasze ucho to jest bardzo niewygodny werset. Lepiej, żeby go nie było. Pamiętam, że z okazji dyskusji o filmie Pasja niektórzy uczeni teologowie nawet wyrażali opinie, że skoro ten fragment jest taki niewygodny, to lepiej uznać, że go tam nie ma: „może Żydzi wcale tak nie zawołali, może to jest jakiś późniejszy dodatek? Ponieważ dzisiaj jest to trudno zrozumieć, więc lepiej teraz uczyć, że nie ma tego wersetu, trzeba go skasować: z filmu i z Ewangelii też”. Ale to nie jest dobra droga. To nie jest dobra droga: kiedy czegoś nie rozumiem z Ewangelii, to znaczy, że tam tego nie powinno być. Wydaje się, że odpowiednia droga jest inna: jak czegoś nie rozumiem, to powinienem starać się to zrozumieć.


Znalazłem piękne wyjaśnienie tego tekstu, które pochodzi z XIX wieku. Papież Leon XIII był entuzjastą nabożeństw do Najświętszego Serca Pana Jezusa, które wówczas właśnie się rozpowszechniały. Kazał odprawiać po wszystkich parafiach Litanie do Serca Pana Jezusa. W roku 1899 ułożył taką modlitwę: „Wejrzyj okiem miłosierdzia Twego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym”. Czyli oczywiście chodzi o naród Izraela. I teraz uwaga: „Niechaj spłynie na nich [na Izraelitów] jako zdrój odkupienia i życia ta Krew, którą oni niegdyś wzywali na siebie” (Akt poświęcenia rodzaju ludzkiego). Czyli papież Leon XIII wcale nie mówi: „skoro to jest trudny werset Ewangelii, to go skasujmy. Jest trudny, to powiedzmy, że wcale tak nie wołali”. Nie, jak jest trudne, to starajmy się zrozumieć. I papież tak to wyjaśnił: ci, którzy wołali „krew Jego na nas i na dzieci nasze”, oczywiście nie wiedzieli, co wołają. Ale to nieważne, że oni nie wiedzieli. Ważne, że Pan Jezus wiedział. To wystarczy. A Pan Jezus wiedział, co się dzieje z człowiekiem, który przyzywa na siebie i na swoje dzieci Krwi Jezusa – staje się ona zdrojem odkupienia i życia.


Jednym słowem, papież Leon XIII potraktował te słowa jako rodzaj proroctwa, chociaż wypowiedzianego nieświadomie, rodzaj proroctwa o zbawieniu, które płynie z krzyża Chrystusa także dla Izraelitów.


Czy to jest uprawnione, żeby w Ewangelii znajdować nieświadome proroctwa, że ktoś coś mówi, czego wprawdzie nie rozumie, ale to jest proroctwem? Czy mamy przykłady takich nieświadomych proroctw? Owszem, pamiętamy Kajfasza, który powiedział: „lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11,50). Czy Kajfasz wiedział, co mówi? Nie, on miał na myśli zupełnie coś innego, ale Ewangelista pisze, że jednak to było proroctwo: Kajfasz nie wiedział, ale Pan Bóg wiedział. Bóg lepiej od Kajfasza zrozumiał jego własne słowa.


Według tej samej zasady: ci, co wołali „krew Jego na nas i na dzieci nasze”, nie wiedzieli, co mówią, a Pan Bóg wiedział lepiej od nich, co to oznacza.


Przez wszystkie wieki chrześcijaństwa przewija się bardzo ciekawy nurt, który pomaga nam zrozumieć rolę Izraelitów. Więc warto odnosić się do tych wątków w tradycji Kościoła, a przede wszystkim trzeba je znać. Czasami spotykamy się z jakąś propagandą o nauczaniu Kościoła, a nie z faktami o jego nauczaniu. Dzisiaj cytowałem całkiem oficjalne momenty nauczania Kościoła: głos papieża, dokument soboru. To nie są jakieś mało znaczące poglądy. To są oficjalne wyrazy wiary Kościoła.


Dzisiaj przeżywajmy więc święto Przemienienia Chrystusa tak jak apostołowie. Byli wezwani, oczywiście, przez wizję przemienionego Jezusa do chwały w życiu wiecznym. Ale przeżywali ten moment obok Mojżesza i Eliasza. Dlatego nasze dzisiejsze święto i całe nasze chrześcijaństwo przeżywamy oczywiście przede wszystkim wpatrzeni w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego, ale niech także zawsze gdzieś z boku będą obecni Eliasz, Mojżesz i cała reszta Izraelitów.



Przypisy

[1] Orygenes, Komentarz do Ewangelii według św. Mateusza, XVI, 21.
[2] Tenże, Homilie o Księdze Rodzaju, 6 (86), 3.