poniedziałek, 31 maja 2010

Ks. bp Andrzej Siemieniewski: Ekumenizm - zagrożenia i wyzwania




ks. bp Andrzej Siemieniewski


18 maja 2007
Warsztaty tematyczne nt.
„Ekumenizm — wyzwanie i zagrożenia dla Odnowy”


Temat zadany nam dziś przez organizatorów warsztatów to ekumenizm jako wyzwanie oraz wynikające z tego zagrożenia dla Odnowy. Ponieważ nasze czasy są królowaniem niejasnych pojęć, dlatego zaczniemy od opisania, czym jest ekumenizm. A najpierw może nawet od zwrócenia uwagi na to, czym ekumenizm nie jest, czyli z czym ekumenizm bywa mylony.


1. Na początek: definicja


a. Czy to jest ekumenizm?
Po pierwsze więc, ekumenizm bywa mylony z dialogiem międzyreligijnym. Oto przykład: Kardynał Meisner a spotkania ekumeniczne w szkołach — czytam tytuł artykułu zamieszczonego na łamach „Magazynu Internetowego Forum. Żydzi — chrześcijanie — muzułmanie”, a z artykułu dowiaduję się, że chodziło o spotkania katolików z muzułmanami. Słowo „ekumenizm” zostało tu błędnie zastosowane do dialogu katolików z wyznawcami innych religii. Skorygujmy ten pierwszy błąd słowami dokumentu Kościoła katolickiego:


„W tym ruchu ku jedności, który zwie się ruchem ekumenicznym, uczestniczą ci, którzy wzywają Boga w Trójcy Jedynego, a Jezusa wyznają Zbawcą i Panem” (Unitatis redintegratio, 1; słowa powtórzone w encyklice Jana Pawła II Ut inum sint, 7).

Co z tych słów wynika? Jasno zostało tu powiedziane, że ekumenizm w sensie katolickim i kościelnym, w języku wszystkich bez wyjątku dokumentów Kościoła dotyczy tylko i wyłącznie chrześcijan. Jest to problem wewnątrzchrześcijański. Nawet jednak przy właściwym zastosowaniu pojęcia ekumenizmu jako ruchu, który odnosi się tylko do chrześcijan, możliwe jest jednak nieporozumienie drugie. Jakie? Otóż ekumenizm bywa mylony z nieekumenicznymi formami spotkań katolików z członkami innych, niekatolickich wyznań chrześcijańskich. Ekumenizm nie jest, jak błędnie rozumieją niektórzy, dowolnym spotykaniem się chrześcijan różnych wyznań. Określenie to przysługuje tylko takim spotkaniom, które owocują wzrostem jedności.


Wynika to z samej definicji ekumenizmu: „przez «Ruch ekumeniczny» rozumie się działalność oraz przedsięwzięcia zmierzające do jedności chrześcijan” (Unitatis redintegratio, 4). Wynika to też ze sformułowania ostatecznego celu ekumenizmu: „aby chrześcijanie skupili się w jednym sprawowaniu Eucharystii w jedności jednego i prawdziwego Kościoła, której Chrystus od początku użyczył swemu Kościołowi” (Unitatis redintegratio, 4; słowa te powtórzył Jan Paweł II na spotkaniu z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, 8 VI 1989 roku w Warszawie).


Gdyby więc doszło gdzieś do spotkania chrześcijan, po którym cel ekumenizmu w żaden sposób by się nie przybliżył, to spotkanie takie nie zasługiwałoby na miano ekumenicznego: nie byłoby to spotkanie ekumeniczne, ale jakieś inne. Gdyby zaś doszło do oddalenia tego celu, to spotkanie takie nosiłoby miano antyekumenicznego. Na przykład, gdyby wskutek spotkania z chrześcijanami innego wyznania doszło do tego, że katolicy, którzy uprzednio już byli w jedności Kościoła katolickiego i w katolickiej jedności sprawowali Eucharystię, a po takim spotkaniu przestali być w takiej jedności, wtedy — choć spotkali się katolicy z przedstawicielami innych wyznań, nie byłby to:


– ekumenizm (czyli ruch zmierzający do przywrócenia widzialnej jedności chrześcijan),
– ale antyekumenizm (czyli ruch zmierzający do pogłębienia widzialnych rozłamów między chrześcijanami).


Tyle wyjaśnienia pojęcia ekumenizmu. Podsumujmy: po pierwsze, ekumenizm dotyczy chrześcijan (i tylko chrześcijan); po drugie, miano ekumenicznych przysługuje tylko przedsięwzięciom przywracającym jakiś aspekt jedności chrześcijan.


b. Specyficzne dla Odnowy wyzwania i zagrożenia związane z ekumenizmem
Drugi człon tytułu naszego spotkania tworzy słowo „wyzwanie”. Słowo to oznacza tyle, co trudne zadanie. Nie nazwiemy wyzwaniem leżenia na plaży, ale raczej wspinaczkę na Rysy, ponieważ wyzwanie wiąże się zawsze z osiągnięciem wielkiego i pięknego celu, ale związane jest też z trudem, a także z ryzykiem niepowodzenia. Temat zadany nam na te warsztaty sygnalizuje więc, że cel ekumenizmu jest wielki i piękny: jest to jedność chrześcijan. Podpowiada jednak równocześnie, że droga ekumeniczna jest trudna oraz że sukces na tej drodze wcale nie jest zagwarantowany. Od razu można dodać, że możliwość klęski ekumenicznych przedsięwzięć jest zagrożeniem specyficznym dla środowiska Odnowy charyzmatycznej. Stąd trzeci człon naszego dzisiejszego tematu: „zagrożenia”.


Trzeba wyraźnie odróżnić zagrożenia płynące z niewłaściwego podejścia do ekumenizmu środowisk poza Odnową oraz zagrożenia w samej Odnowie. Poza Odnową głównym zagrożeniem jest pomylenie ekumenizmu z dialogiem międzyreligijnym. Wtedy taki typ jedności wiary, jakiego oczekujemy wśród chrześcijan, przypisuje się ludziom odmiennych religii, obok Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu wymienia się jednym tchem Koran, a judaizm czy chrześcijaństwo okazują się … wraz na przykład z islamem lub bahaizmem filarami, na których ma się wspierać religijny świat wyznający wiarę w jednego Boga. Ten pierwszy błąd dotyczy jednak głównie innych środowisk, a nie Odnowy.


Częstszym zagrożeniem dla środowisk charyzmatycznych jest inny błąd: kultywowanie antyekumenicznych relacji z wyznawcami różnych denominacji chrześcijańskich w złudzeniu, że są to relacje ekumeniczne. Chodzi tu o podejmowanie spotkań z grupami innych wyznań chrześcijańskich, nawet jeśli regularnie prowadzi to do osłabiania i rozbijania uprzednio już istniejącej jedności Kościoła.


2. Jedność Kościoła — „tak jak było na początku”


a. Przywrócenie biblijnego oblicza jedności Kościoła
Wiemy więc, że ekumenizm to piękne, szczytne i trudne zadanie. A polega ono przede wszystkim na przywróceniu biblijnego stanu jedności pierwotnego Kościoła. Dlatego w naszych rozważaniach o ekumenizmie sięgniemy teraz do lektury Pisma św. Ale nie tej dogłębnej, wymagającej specjalistycznej znajomości teologii biblijnej i zasad egzegezy. Zacznijmy od lektury bardzo prostej, a dotyczącej tylko początkowych wersetów kilku listów św. Pawła Apostoła:


– „Paweł, z woli Bożej powołany na apostoła Jezusa Chrystusa, i Sostenes, brat, do Kościoła Bożego w Koryncie” (1 Kor 1,1);
– „Paweł, z woli Bożej apostoł Chrystusa Jezusa, i Tymoteusz, brat, do Kościoła Bożego, który jest w Koryncie” (2 Kor 1,1).


Czy coś nas nie zastanawia w tych słowach? Czy czegoś nam tu nie brakuje? Czy Apostoł Paweł czegoś nie zapomniał? Ależ tak, zapomniał! Zapomniał napisać, do którego Kościoła w Koryncie kieruje swoje listy!


– Czy do Kościoła Hosanna Chrześcijan w Koryncie?
– Czy do Kościoła Syjon Korynckich Chrześcijan Wiary Apostolskiej?
– A może do jakiegoś jeszcze innego Kościoła?


W związku z tym nieodparcie nasuwa się pytanie: Jak list Apostoła trafił do adresata? Jak mógł trafić pod odpowiedni adres? Pomyślmy, co by było, gdyby ktoś z nas napisał list i zaadresował go: „Do szkoły w Częstochowie”. Listonosz od razu stanąłby przed nieprzezwyciężalnym problemem: do której z wielu szkół?


Chyba że… chyba że w Częstochowie byłaby tylko JEDNA szkoła. Wtedy sprecyzowanie, o jaką szkołę chodzi, byłoby niepotrzebne. Chyba że… w Koryncie byłby tylko JEDEN Kościół. Wtedy zrozumiałe stałoby się, dlaczego nie było potrzeby dodawać, o który Kościół chodzi.


Na tym jednak nie koniec. W Liście do Kolosan ten sam Apostoł pisze:


„Skoro list zostanie u was odczytany, postarajcie się, by odczytano go też w Kościele w Laodycei” (Kol 4,16).

Znowu ten sam problem: czyżby Apostoł zapomniał napisać w którym Kościele w Laodycei jego list ma być odczytany?


– Czy w Kościele Ścieżka Pana Laodycejskich Uczniów Jezusa?
– Czy w Kościele Nowoproroczym w Laodycei?
– A może w jakimś jeszcze innym?


Te „problemy” Apostoła z precyzją adresowania listów powtarzały się!


„Paweł, Sylwan i Tymoteusz do Kościoła Tesaloniczan w Bogu Ojcu i Panu Jezusie Chrystusie” (1 Tes 1,1).

Ciekawe: nawet Sylwan i Tymoteusz nie wpadli na pomysł, aby przypomnieć Pawłowi, że trzeba napisać, o który Kościół w Tesalonice chodzi! Ale czy na pewno jest to problem z brakiem precyzji adresowania listów?


Oczywiście, poza wyjaśnieniem w postaci roztargnienia Apostołów, jest możliwe jeszcze inne wytłumaczenie: żadnemu z autorów Nowego Testamentu nie przyszło do głowy, że w jednym mieście może być więcej Kościołów niż jeden.


To by wyjaśniało również inną zagadkę: dlaczego w Biblii żaden Kościół nie ma nigdy jakiejś specyficznej nazwy, jak Ścieżka Pana czy Hosanna. Dlaczego żaden nie ma też takich określników, jak Kościół Chrześcijan Zdecydowanych albo Kościół Uczniów Paschalnych. Nie ma takich dopowiedzeń — bo nie były potrzebne, gdyż Kościół zawsze był tylko jeden. Specyficznych nazw i wyróżniających określników nie potrzebowano więc.


Liczba mnoga — „Kościoły” — pojawia się w Biblii tylko wtedy, gdy jest mowa o wielu miastach albo o rozległym terytorium: „Kościoły w Azji” (1 Kor 16,19); „Kościoły w Judei” (Ga 1,22). Tak wygląda biblijna jedność Kościoła w czasach apostolskich. I celem ekumenizmu jest przywrócenie takiego właśnie, biblijnego oblicza jedności Kościoła: jedna, widzialna wspólnota mająca wspólnych pasterzy, wspólne nauczanie, wspólne sakramenty.


b. Lata lecą, a Kościół ciągle jeden…
Kiedy Apostołowie odeszli z tego świata i ich uczniowie zaczęli zbliżać się do starości, na samym początku II wieku św. Ignacy z Antiochii pisze listy:


– „Kościołowi, który znajduje się w Efezie”…;
– „Do Kościoła w Magnezji nad Meandrem”…;
– „Do Kościoła w Tralleis”…;
– „Do Kościoła w Rzymie”.


Minęło sześćdziesiąt lat, od kiedy Apostołowie założyli pierwszy Kościół w Rzymie, jest już rok ok. 107 — a Kościół w Rzymie ciągle jest tylko jeden? Ciągle nie potrzeba żadnych dodatkowych nazw dla określenia, o który Kościół w Rzymie chodzi? Tak, tak właśnie było!


Mija dalszych sto lat i jest rok ok. 200. I w dalszym ciągu chrześcijanie wyobrażają sobie jedność Kościoła i pluralizm Kościołów w taki sposób: Kościół w Efezie czy w Rzymie jest jednym i jedynym Kościołem w mieście. Jeśli powstaje jakiś nowy Kościół — to tylko w nowym mieście, gdzie jeszcze do tej pory chrześcijaństwa nie było. Oto świadectwo Tertuliana:


„Apostołowie w każdej miejscowości założyli Kościoły, z których inne brały początek, biorąc od nich korzeń wiary i ziarna nauki […]. W ten sposób są i one apostolskie, albowiem są pędami Kościołów apostolskich. […] Dlatego wszystkie te Kościoły, tak liczne i znaczne, są jednym i tym samym Kościołem apostolskim, ponieważ wszystkie z niego biorą początek […].

To, co głosili Apostołowie, a co im zostało objawione przez Chrystusa, nie inaczej należy wykazywać, jak tylko zwracając się do Kościołów założonych przez Apostołów, które oni nauczali osobiście, później zaś za pośrednictwem posyłanych im listów” (Tertulian, Odrzucenie heretyckich roszczeń, ok. 200).

c. Rysy na jedności chrześcijan
Dochodzimy do Cypriana z Kartaginy: w 258 roku skazany na śmierć przez ścięcie mieczem za odmowę złożenia ofiar rzymskim bogom. Napisał dzieło De Ecclesiae catholicae unitatae. Zawiera przejmującą analizę dramatu naruszonej jedności. Cyprian jest świadkiem pluralizmu Kościołów, ale nie ma wątpliwości, kto jest ostatecznym autorem podziałów:


„Oto światło rozlało się między narodami, a blask zbawienia zajaśniał nad ludźmi wezwanymi do chwały:

– głusi mogą usłyszeć głoszenie łaski duchowej;
– ślepi otwierają oczy na Boga;
– chorzy zdobywają zbawienie wieczne;
– chromi biegną do Kościoła;
– niemowy modlą się głosem czystym.

Cóż więc wymyślił nieprzyjaciel? […] Wynalazł herezje i schizmy, by przez nie podważyć wiarę, zniszczyć prawdę, złamać jedność. Zwodzi tych, których nie może już utrzymać w ciemnościach starej drogi, wyrywając ich z samego Kościoła przez błąd nowej drogi” (Cyprian, De Ecclesiae…, 3).

Surowy osąd Cypriana podzielali wszyscy chrześcijanie pierwszych wieków. Najwyraźniejsze jednak świadectwo mamy od św. Ireneusza, spisane ok. 180 roku:


„Od takich, co wywołują schizmy, nie może wyjść poprawa stojąca w jakiejkolwiek proporcji do szkód wyrządzonych przez ich rozłamy” (Ireneusz, Przeciw herezjom, IV, 33,7).

3. Praktyczny wymiar wyzwań i zagrożeń ekumenizmu w polskich realiach
A teraz od historii Kościoła biblijnego i Kościoła kilku pierwszych pokoleń chrześcijańskich przejdziemy do naszych czasów, do naszego kraju i do naszej charyzmatycznej Odnowy.


a. Kilka danych liczbowych
Rozważania praktyczne warto zacząć od przypomnienia kilku cyfr. Liczebność grup modlitewnych Odnowy Charyzmatycznej w polskim Kościele katolickim to około 20 tysięcy osób (chociaż — co zdumiewające — doroczne spotkania Odnowy na Jasnej Górze gromadzą wielokrotnie więcej uczestników).


Podawana w roku 2001 liczba członków protestanckich, tak zwanych wolnych kościołów (ewangelikalnych) w Polsce wynosiła 42 tys. wiernych[1]. Dodatkowo trzeba doliczyć kilka tysięcy osób ze zborów niezrzeszonych, co razem daje ok. 50 tysięcy osób.


Czy jest jakiś związek między tymi ewangelikalnymi wspólnotami a katolicką Odnową w Duchu Świętym? Aby uniknąć posądzenia o katolicką stronniczość, po odpowiedź sięgnijmy do autorów protestanckich:


„Liczne zarejestrowane obecnie wspólnoty protestanckie to byłe wspólnoty ruchu Odnowy w Duchu Świętym. […] Choć biograficzne korzenie wielu liderów ewangelikalnych zborów tkwią w katolickiej Odnowie charyzmatycznej, to nie tylko ona jest «źródłem» dla nowych ewangelikalnych wspólnot. Wiele z nich działało aktywnie także w Ruchu Światło-Życie”[2].

Odchodzenie uczestników Odnowy charyzmatycznej od Kościoła katolickiego i włączanie się w istniejące wcześniej zbory ewangelikalne albo tworzenie nowych zborów z byłych katolickich wspólnot ma jedno ze swoich źródeł w systematycznym przejmowaniu protestanckiej teologii ewangelikalnej:


„Zaangażowani [w Ruch Światło-Życie i w Ruch Odnowy w Duchu Świętym] katolicy często czytają ewangelikalną literaturę pobożnościową, przejmują często najnowsze nowinki religijne, o czym świadczy tło wielu z przytaczanych podziałów, jak i fakt, że odłączone wspólnoty katolickie znajdujemy wśród najnowszych przebudzeń ewangelikalnego świata (np. Toronto, czy Ruch Wiary)”[3].

„Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym” sygnalizowały zresztą już to zjawisko:


„Przykładem takiego postępowania mogą być byłe grupy Odnowy, znane dziś jako wolne Kościoły, do których należą m.in. Kościół Chrześcijański «Nowe Przymierze», wspólnota «Wieczernik», Apostolski Kościół Wolnych Chrześcijan «Kanaan», Kościół Chrześcijański «Miecz Ducha» w Kaliszu, Wspólnota Chrześcijańska «Pojednanie» czy Chrześcijański Kościół «Dobra Nowina»”[4].

Tę listę miast dotkniętych odejściami katolickich charyzmatyków od jedności Kościoła katolickiego można by oczywiście wydłużać (dodając Warszawę, Pabianice, Kraków, Nowy Sącz, Gliwice i wiele, wiele innych…), przykłady wspólnot można by mnożyć do kilkudziesięciu. Pozostaje ważne pytanie: jak liczni są ci, którzy odeszli od jedności Kościoła katolickiego? Największa ze wspólnot, które odeszły, liczyła 500 osób, kilka liczyło po 200-300 osób, sporo miało po kilkudziesięciu uczestników. W sumie: tysiące ludzi, najczęściej młodych, dziś, po latach, często tworzących już rodziny z dziećmi.


Oprócz samych cyfr ważne jest jeszcze jedno: właśnie ów przedział wiekowy. Obserwacja liczby ludzi młodych zaangażowanych w katolicką Odnowę 20 lat temu oraz dziś i zestawienie tych danych z liczebnością byłych katolików w grupach ewangelikalnych prowadzi do istotnego wniosku:


Katolicka Odnowa w Polsce w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat wychowała więcej ludzi młodych do udziału w niekatolickich lub wprost antykatolickich wspólnotach wiary niż do udziału w strukturach katolickiej Odnowy charyzmatycznej.


b. Kto wie: dlaczego?
Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie często udziela się pewnej odpowiedzi, moim zdaniem, odpowiedzi nietrafnej i nieadekwatnej. Sięgnijmy po przykład. Oto rozmowa z ks. Emilienem Tardifem oraz z José H. Prado Floresem poruszająca ten problem. Pada prośba o komentarz: „W Polsce zdarza się, że członkowie ruchu charyzmatycznego zostawiają swój Kościół i idą gdzie indziej, przeważnie do protestantów”. Na co pada odpowiedź:


„Jeszcze częściej dzieje się to w Ameryce Łacińskiej. Być może dlatego, że u nas nie znajdują słowa Bożego. Znajdują tylko posąg jakiegoś świętego, znajdują prawo, moralność, obowiązek robienia czegoś, a zakaz czego innego, pusty rytuał, ale nie znajdują tego, co znajdują gdzie indziej. Musimy postawić sobie pytanie: Co znajdują tam, a czego nam brakuje? Idą tam, bo znajdują tam coś, czego my nie posiadamy. Taka jest rzeczywistość. Nie możemy ich krytykować, mówić: «Ci odeszli z Kościoła». Nie, absolutnie!”[5].

Przyjrzyjmy się tej charakterystycznej i znamiennej odpowiedzi. Pytanie dotyczyło najgorliwszych spośród katolików: zaangażowanych członków wspólnot modlitewnych, którzy ewidentnie znaleźli już w Kościele katolickim żywą obecność Chrystusa, moc słowa Bożego i dary Ducha. A odpowiedź dotyczy katolików nominalnych, którzy znaleźli jedynie „posąg, prawo, zakaz, rytuał”: ewidentnie nie są to członkowie charyzmatycznej grupy modlitewnej.


Oto drugi przykład. Teolog i duszpasterz, komentując odejście od Kościoła katolickiego dużej katolickiej grupy modlitewnej i utworzenie przez nią niekatolickiej wspólnoty ewangelikalnej, mówi:


„To nasza wspólna chrześcijańska radość, że ktoś, przeważnie po trudnych przejściach życiowych, osobistych czy rodzinnych, spotyka Boga, znajduje sens życia, uznaje Jezusa za swego Zbawcę. Spotyka Go osobiście po latach obojętności religijnej czy religijności sformalizowanej, czy wręcz martwej”.

I znowu: odpowiedź dotyczy katolików nominalnych, którzy odchodzą po latach obojętności religijnej, choć pytanie odnosiło się do katolików najgorliwszych, którzy odchodzą po latach wyjątkowej aktywności religijnej.


Co jest charakterystyczne w tych teologicznych komentarzach, to podsuwana sugestia, że ci, co odeszli, byli złymi katolikami, a teraz są dobrymi zielonoświątkowcami (lub baptystami itd.). Ale nie są to komentarze adekwatne do sytuacji: typowy przypadek byłego katolika w ewangelikalnym kościele protestanckim w Polsce to casus byłego członka wspólnoty charyzmatycznej, która z definicji grupuje gorliwych i żarliwych katolików. Nowe niekatolickie wspólnoty ewangelikalne w przeważającej części wcale nie są zasilane przez osoby, które wcześniej żyły bez Chrystusa. Typowy ich przedstawiciel to były aktywny członek grupy katolickiej, który będąc katolikiem, ożywił swoją wiarę przez „przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela”, będąc w Kościele katolickim przyjął modlitwę o „chrzest w Duchu Świętym”, jako katolik poznał moc słowa Bożego, odszedł zaś dopiero potem, z powodu przedstawiania mu doktryny katolickiej jako niezgodnej z Biblią. Mówiąc krótko: niekatolikami, a często i antykatolikami stali się nie byli „źli katolicy”, ale właśnie katolicy dobrzy.


Rzadko spotykam próby formułowania odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” dostosowane do tej sytuacji i do polskich realiów charyzmatycznych. Ten kierunek myślenia pozostaje więc dla nas, polskich członków Odnowy, zadaniem na teraz i na najbliższą przyszłość. Niech stanie się tematem naszych warsztatów.



Przypisy

[1] Por. W. Gajewski, Dynamika ewangelikalizmu polskiego. Krytyczne spojrzenie z uwzględnieniem perspektywy pentekostalnej, [w:] Ewangelikalny protestantyzm we współczesnej Polsce u progu XXI stulecia, red. T.J. Zieliński, Warszawa-Katowice 2004, s. 88. W tej liczbie mieszczą się zielonoświątkowcy — 20 tys., baptyści — 4,5 tys., a takie wspólnoty jak Zbory Chrystusowe, Kościół Chrystusowy, Kościół Ewangelicznych Chrześcijan, Kościół Wolnych Chrześcijan, Kościół Boży w Chrystusie, Chrześcijańska Wspólnota Zielonoświątkowa oraz Ewangeliczna Wspólnota Zielonoświątkowa to razem dodatkowo około 18 tys.

[2] Z. Pasek, Wspólnoty ewangelikalne we współczesnej Polsce, [w:] Ewangelikalny protestantyzm…, dz. cyt., s. 29.

[3] Tamże, s. 38.

[4] M. Gajewski, Wspólnota na manowcach, „Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym” 70 (2004) nr 1, s. 42-50.

[5] Z ks. Emilienem Tardifem i José H. Prado Floresem rozmawia Aneta Kania, Odnowa w Duchu Świętym — Wszyscy jesteśmy Kościołem, dwumiesięcznik katolicki „Salwator” nr 1.

piątek, 28 maja 2010

Ks. bp Andrzej Siemieniewski: Co to jest mistyka?





ks. bp Andrzej Siemieniewski


Co to jest mistyka: uniwersalna religia ludzkości czy droga śladami Jezusa z Nazaretu?


Temat mistycyzmu jest coraz szerzej obecny w naszym życiu, zarówno w związku z pogłębionymi studiami nad mistykami chrześcijańskimi, jak i wskutek coraz częstszego we współczesnej kulturze kontaktu z innymi religiami. Wielu ludzi pyta się o to, czy istnieje mistyczna podstawa wszystkich religii świata? Może wszystkie religie to tylko różne zewnętrzne formy identycznego dla wszystkich przeżycia „transcendencji”?


1. Nieważne, w co wierzysz, ważne, żebyś doświadczył?


Od dłuższego już czasu pojawia teza o powszechnej w świecie tożsamości wszelkich przeżyć mistycznych. Ich zróżnicowanie, jak twierdzą zwolennicy tej opinii, brałoby się jedynie z uwarunkowań kulturowych. Różne kultury w różny sposób nazywałyby i wyrażały zjawisko, które w gruncie rzeczy byłoby takie samo na całym świecie, wśród wszystkich religii. Dość dobrze oddają tę mentalność słowa: „Różne nauki religijne powstają dlatego, że ta świadomość mistyczna interpretowana jest przez ludzki intelekt na różne sposoby”[1].


Prąd teologii podkreślający to, co wspólne w mistyce różnych religii, nieobcy jest wielu środowiskom chrześcijańskim, a nawet zadomowił się w myśli ściśle katolickiej. Warto uzmysłowić sobie siłę takiej opinii, która — jak się wydaje — cieszy się rosnącym uznaniem zarówno wśród teologów, jak i w szerokich kręgach wiernych członków Kościoła. Możemy na przykład spotkać się z metaforycznym porównaniem świętych ksiąg różnych religii do notatek badacza poczynionych w czasie prowadzenia eksperymentu naukowego. Przedmiotem tego eksperymentu miałyby być „głębsze pokłady świadomości”, a metodą badawczą — religijna medytacja. Metaforą taką posłużył się na przykład W. Johnston, irlandzki jezuita, przez wiele lat pracujący w Japonii. Według jego słów istnieją „pisma naukowe” na temat mistycznych stanów świadomości. Są to na przykład — jak stwierdził w swoim porównaniu — Upaniszady, Sutry, Biblia, teksty Ojców Kościoła, św. Teresy z Avila, a także takie książki, jak Obłok Niewiedzy, Koran „i cała reszta”[2]. Opinia ta wydaje się wyjątkowo wątpliwa, a jednak stała się dziś dość powszechna.


Do tego typu teologii dołączyły się też konkretne fakty. W Niemczech powstał wokół jezuity Hugo M. Enomiya-Lassalle prawdziwy ruch medytacyjny oparty na propagowaniu buddyzmu zen. W Rzymie otwarto szkołę zen prowadzoną przez jezuitę, o. Cappelletti, w Mediolanie zaś istnieje podobna szkoła oddziaływująca na coraz większą liczbę chrześcijan. Obok opactwa w Beuron powstał „Dom słońca” (Sonnenhaus), gdzie odbywają się kursy medytacji zen, prowadzone przez benedyktyńskich mnichów, często na zmianę z buddyjskimi mistrzami. Znowu, trzeba powiedzieć, że tendencja ta jest wyjątkowo niefortunna, a jednak upowszechniła się w nadspodziewany sposób.


2. Pytania wobec mistycznego synkretyzmu


Czy rzeczywiście mamy prawo uważać, że w każdym religijnym — a zwłaszcza mistycznym — doświadczeniu, Bóg jest obecny w taki sam sposób? Czy chrześcijanin otrzymuje w katechezie wiary tylko informację o stanie duszy, który i tak jest mu właściwy i bez chrześcijaństwa? Taki wniosek nasuwałby się często z lektury z autorów zajmujących się mistyką. Konsekwencją jednak byłby wniosek o tym, że nie istnieje ani żadna specyficzna wartość religii chrześcijańskiej ani żaden specyficzny dla chrześcijaństwa dar duchowy! Prowadziłoby to do przekonania, że chrześcijaństwo nie daje niczego, co w tej samej mierze nie byłoby do osiągnięcia i w innych religiach, czy nawet po prostu w szczerym skupieniu wewnętrznym oderwanym od jakiejkolwiek religii.


Ta obiegowa, choć błędna opinia będąca praktycznym wnioskiem wielu wierzących ludzi w dzisiejszych czasach stała się obiektem cierpliwych wyjaśnień ze strony licznych poważnych badaczy zjawisk i przeżyć religijnych. W ostro brzmiących słowach francuski zakonnik i teolog duchowości, L. Bouyer, pisze:


„Są nawet tacy katolicy, którzy myślą, że może istnieć autentyczny mistycyzm poza chrześcijaństwem, a nawet skłonni są mniemać, że koniec końców, wszelki mistycyzm sprowadza się do doświadczania tego samego”.

Swoją własną opinię w tej materii wyraził jasno i precyzyjnie:


„Nieprawdziwe jest twierdzenie, że mistycyzm […] jest fenomenem wspólnym dla wszystkich wielkich religii światowych, zarówno dla religii Wschodu jak i Zachodu, dla judaizmu i islamu, a zwłaszcza, jak to się często mniema, dla różnych rodzajów hinduizmu, bramanizmu i buddyzmu oraz […] taoizmu”[3].

W przeciwnym razie trzeba by wyciągnąć wniosek, że sakramenty tylko symbolicznie objaśniają duchowy stan człowieka zamiast faktycznie udzielać dar nowej relacji z Bogiem. Oraz wniosek kolejny, że wiara ewangeliczna nie wnosi nic nowego, a przekazuje jedynie to, co wspólne jest wszystkim ludziom i bez tej wiary, po prostu na mocy religijnej natury człowieka.


Oto pewien autor zaleca „dostrzeżenie we wszelkich przejawach autentycznej religijności, w duchu rozeznawania, identycznego pragnienia tego, co boskie, i identycznej Obecności, która sprawia wszystko we wszystkich”[4]. Postawić trzeba jednak pytania: Czy mamy to rozumieć w ten sposób, że udział w sakramentach i w słuchaniu słowa Bożego, nie daje dostępu do istotnie nowej Obecności Boga? Czy autor chciał wyrazić myśl, że praktyka chrześcijańskiej religii daje co najwyżej identyczny dostęp do „boskości”, jaki dają obrzędy każdej innej religii, tyle że tym razem w judeochrześcijańskim opakowaniu słowno-kulturowym?


Co wobec tego głosił św. Paweł jako Dobrą Nowinę swoim współczesnym, zarówno wyznawcom judaizmu, jak i Grekom, „będącym pod każdym względem bardzo religijnymi” (Dz 17,22)? Dlaczego Apostoł nie dostrzegł w przejawach autentycznej religijności judaistycznej i pogańskiej „identycznej Obecności”, ale raczej ogłosił, że „Bóg wzywa wszędzie i wszystkich ludzi do nawrócenia […] przez Człowieka, którego na to przeznaczył, po uwierzytelnieniu Go wobec wszystkich przez wskrzeszenie Go z martwych” (Dz 17,30-31)?


Prawdą jest więc, że istnieje jakieś wspólne podłoże w różnych zjawiskach mistycznych, gdyż w przeciwnym razie nie można by zasadnie stosować określenia „mistyka”. Podobnie zresztą musi istnieć wspólny element dla modlitwy chrześcijańskiej i modlitwy przedstawiciela dowolnej innej religii (nawet satanisty!), gdyż inaczej wspólna treść pojęcia „modlitwa” byłaby niezrozumiała. Pojęcie musi przecież bazować na wspólnocie treści. „Mistyka” jest jednak wspólna dla całej ludzkości w tym samym sensie, w jakim jedna jest „religia”. To, co wspólne, dowodzi po prostu wspólnych cech ludzkiego ducha, niezależnie od kultury, czasu i rasy. Ludzie bywają „religijni”, choć zasadniczo różnią się ich religie: buddyzm, chrześcijaństwo, hinduizm. Podobnie — twierdzi słynny fenomenolog religii R. Otto — „mistyczne uczucia podlegają nie mniejszym rozróżnieniom, niż religijne uczucia w ogólności”[5].


Motywem powracającym jak refren wielokrotnie w ciągu pracy R. Otto jest podkreślanie analogii między różnorodnością rodzajów mistyki, a różnorodnością religii istniejących w świecie:


„Chrystus nie jest «w gruncie rzeczy» taki sam, jak Kriszna, albo jak Zbawiciel Amida wielkich chińsko-japońskich szkół buddyjskich. Tak samo mistyka nie jest «w gruncie rzeczy» taka sama na Wschodzie i na Zachodzie”[6].

Redukcję wszystkich rodzajów mistyki do jednego fenomenu, poprzez odrzucenie występujących różnic jako jedynie „kulturowych uwarunkowań”, austriacki jezuita J. Sudbrack porównuje do próby zunifikowania wszelkich rodzajów miłości. Można oczywiście, abstrahując od tego, czy mowa jest o miłości do współmałżonka, do dzieci, do natury, do sztuki, czy do ideologii, twierdzić, że „w gruncie rzeczy” istnieje jedna tylko „miłość”. Ale w ten sposób zachodzi redukcja tego, co osobiste, do tego, co abstrakcyjne. Traci się więc to, co jest naprawdę istotne dla konkretnego kochającego człowieka. Temu człowiekowi przecież właśnie sprawia najbardziej istotną różnicę kogo (lub co!) kocha.


Dlatego, odwołując się do tego przykładu, J. Sudbrack postuluje konieczność rozróżnienia mistyki na przynajmniej trzy główne typy: mistykę własnego „ja” (Selbstmystik), mistykę natury (Naturmystik) i mistykę Boga (Gottesmystik)[7].


Trudno nie przyznać racji teologowi, kiedy domaga się odpowiedzi na pytania: co jest ostatecznym przedmiotem wszechogarniającej fascynacji mistycznym doświadczeniem?
– czy jest to transcendencja mojej osoby ponad świat przyrodniczy?
– czy jest to odczucie tajemniczej potęgi bezkresnego kosmosu?
– czy też jest to kochający Ojciec, Stwórca świata i Autor planu zbawienia każdej ludzkiej osoby?


Od odpowiedzi na te pytania, jakkolwiek mało ważne wydawać się one mogą entuzjastom tożsamości „wszelkiej mistyki każdej religii wszystkich czasów”, zależy przecież dla chrześcijanina odpowiedź na pytania kolejne. Te następne pytania zaś brzmią:
– czy jest sens w ogóle angażować czas i siły w mistyczną religijność?
– czy przybliża nas ona do „osiągnięcia celu naszej wiary, zbawienia dusz” (1 P 1,9)?


Jeśli odpowiedź miałaby być negatywna, to chrześcijanin powinien pamiętać o logice myślenia opisanego w Biblii gwałtownika Bożego, Apostoła Pawła. On, patrząc na swoją drogę zaangażowanej i ofiarnej religijności, którą szedł przez wiele lat, wyznał w końcu:


„Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się wszystkiego i uznaję to za śmieci” (Flp 3,8).

Taka mistyka, która nie prowadziłaby do głębszego poznania Jezusa z Nazaretu, nie byłaby pomocna na drodze chrześcijańskiego życia. Czy jednak ma to oznaczać nieprzydatność każdej mistyki?


3. Mistycyzm — fenomen niechrześcijański?


Negatywna ocena mistycyzmu rozwinęła się szczególnie w XIX i XX wieku. A. Ritschl głosił więc, że mistycyzm to owoc hellenizacji chrześcijaństwa, R.W. Inge — że mistycyzm to owoc syntezy św. Pawła i Plotyna, a F. Heiler głosił, że modlitwę mistyczną, czyli szukającą doświadczenia, jako „przedchrześcijańską” trzeba przeciwstawić modlitwie profetycznej.


Wielkie zasługi w wyjaśnianiu właściwych akcentów związanych z użyciem terminu „mistyka” należą do francuskiego teologa duchowości, o. Louis Bouyer, który podkreślał, że jest wprost przeciwnie, niż głosili to wymienieni wyżej krytycy. Otóż według niego „mistycyzm Ojców i Tradycji, zarówno katolicki jak i prawosławny, ma za swoje źródło — a jest to też źródło samego słowa «mistyka» — tylko chrześcijaństwo św. Jana i św. Pawła, a wcześniej po prostu Ewangelię Jezusa, taką jak zrozumieli ją apostołowie, pojmowaną w kontekście czysto biblijnym i judaistycznym”. Co więcej — głosił L. Bouyer — „tylko przez analogię można porównywać chrześcijańską kontemplację (do której jedynie — podkreślmy z naciskiem — należy w sensie ścisłym termin «mistyczny») z kontemplacją platońską lub neoplatońską”[8]. Według tego teologa więc, pojęcie mistyki, zarówno co do etymologii, jak i treści, jest z gruntu chrześcijańskie.


4. Potrzeba zachowania specyfiki mistyki chrześcijańskiej


W naszych czasach stało się banałem mówić, że wszelki mistycyzm jest zasadniczo «jeden i ten sam». Ów banał, z którym należy polemizować, stał się obecnie własnością szerokich rzesz opinii publicznej. Dotyczy to zarówno skojarzeń związanych z terminem „mistyka”, jak i — szerzej ujmując — problemu tak zwanej „duchowości”, coraz częściej potocznie kojarzonej z religijnością „w ogóle”, niezależnie od tego, czy jest ona oparta o dane chrześcijańskiego Objawienia, czy też nie.


Dlatego mistykę należy upowszechniać wśród zainteresowanych katolików. Ale tylko taką, która prowadzi do pogłębienia chrześcijańskiej duchowości. A sam termin „duchowość” (od łac. spiritualis) jest specyficznie chrześcijańskim neologizmem. Powstał on jako tłumaczenie grecko-biblijnego słowa pneumatikos (od gr. pneuma — duch) na potrzeby łacińskiego tekstu Biblii. Zgodnie z etymologicznym i historycznym sensem należałoby odnosić pojęcie duchowości na pierwszym miejscu do działania Ducha Świętego w sercu chrześcijanina[9]. Wtedy, i tylko wtedy, mistyka staje się drogą do Ojca przez Chrystusa w Duchu Świętym.



Przypisy

[1] D. Steindl-Rast, [za:] J. Sudbrack, Meditative Erfahrung — Quellgrund der Religionen?, Mainz/Stuttgart 1994, s. 45.

[2] Por. W. Johnston, The mystical way, London 1993, s. 27-28.

[3] L. Bouyer, The Christian Mystery — from pagan myth to Christian mysticism, Edinburgh 1990, s. 265.

[4] Tamże, s. 376.

[5] R. Otto, West-Östliche Mystik, Gotha 1929, s. 231n.

[6] Tamże, s. 232.

[7] Por. znamienny tytuł dzieła Sudbracka o mistyce: J. Sudbrack, Mystik: Selbsterfahrung — Kosmische Erfahrung — Gotteserfahrung, Mainz/Stuttgart 1988.

[8] Tamże, s. 264.

[9] Por. J. Sudbrack, Neue Religiosität, Mainz 1988, s. 75.