poniedziałek, 30 sierpnia 2010

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Duchowość nadziei




ks. bp Andrzej Siemieniewski


Duchowość nadziei


1. Kontekst Listu do Rzymian 8,24


a. Bóle rodzenia
„«SPE SALVI facti sumus» — „w nadziei już jesteśmy zbawieni” (Rz 8,24), mówi św. Paweł Rzymianom, a także nam” (SpS 1) — tymi słowami zaczyna się druga encyklika Benedykta XVI. Motto jest wzięte z listu apostolskiego, gdzie towarzyszy kilku innym myślom:


„Całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując «przybrania za synów» — odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której [spełnienie już się] ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy” (Rz 8,22-25).

Apostoł zarysował tutaj w podstawowych zarysach duchowość nadziei. Owszem, życiu chrześcijanina towarzyszy cierpienie, jako że człowiek wierzący dzieli swój los ze wszystkimi innymi ludźmi, a nawet — jak to szerzej ujął św. Paweł — z całym stworzeniem. Jęk i wzdychanie w „bólach rodzenia” to wspólne ponoszenie konsekwencji sytuacji opisanej przy początku Biblii: „w bólu będziesz rodziła dzieci”, rzekł Bóg do Ewy, dodając i słowo do mężczyzny: „W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty” (por. Rdz 3,16-19).


Całe stworzenie nosi więc w sobie nie tylko ślad dobroci Bożego zamysłu stwórczego, ale i ślad zła mącący ów zamysł. Każdy człowiek nosi w sobie nie tylko obraz i podobieństwo Boże, ale także ich zakłócenie: dziedzictwo grzechu. W tym sensie „całe stworzenie” oraz „my sami” też „całą istotą swoją wzdychamy”, aż nastąpi czas, gdy będziemy mogli doświadczać wszystkich skutków odkupienia, a zwłaszcza „odkupienia naszego ciała”. Duch ludzki bowiem już doświadcza odkupienia: dostępuje przebaczenia grzechów, zjednoczenia z Bogiem, wylania Ducha Świętego i wspólnoty z Chrystusem. W dużej mierze odkupienia doświadczamy też w sferze świadomości, w sferze psychiki: „królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” (Rz 14,17). Co do ciała jednak, sprawy mają się inaczej:


– „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa”;
– „Ciągle jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa”;
– „działa w nas śmierć”;
– „niszczeje nasz człowiek zewnętrzny”;
– „To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4,10-17).


b. Odkupienie ciała
W takim właśnie kontekście pada centralne dla encykliki sformułowanie: „w nadziei jesteśmy zbawieni” (spe salvi facti sumus) — może więc i „nadzieją zbawieni” przez analogię do zbawienia przez łaskę: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę” (Ef 2,8). Podobnie więc jak wraz z całym stworzeniem ludzkość współdoświadcza „bólów rodzenia”, tak samo oczekujemy również odkupienia ciała jako świadoma część stworzenia Bożego. „Oczekujemy nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,13), mówi nam jeden Apostoł, a drugi dodaje treść swojego proroczego widzenia: „ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły” (Ap 21,1)


2. Nadzieja czyli źródło dynamizmu chrześcijańskiego


a. Konkurencyjne nadzieje
Oczekujemy więc odkupienia ciała rozumianego jako organizm ludzki, ale też w sensie szerszym, obejmującym całą ludzkość, a nawet całość Bożego stworzenia. Nadzieja to jedna z trzech cnót teologicznych, obok wiary i miłości. „Cnoty teologiczne zwracają nas ku Bogu, który jest pierwszą zasadą i ostatecznym celem wszystkich rzeczy”[1], pisze w swojej Sumie teologicznej św. Tomasz, patron naszego dzisiejszego zgromadzenia. W dzień wspomnienia wielkiego doktora Kościoła, patrona teologów i filozofów, wypada nam przywołać jego myśli. „Wiara odnosi się do rzeczy, których nie widzimy, a nadzieja do tych, których nie posiadamy”[2], dodaje; „wskutek tego, że mamy nadzieję osiągnąć dzięki komuś jakieś dobro, zaczynamy go kochać, a wskutek tego, że go kochamy, pokładamy w nim następnie tym większą nadzieję”[3].


Ale papież Benedykt XVI, pisząc swoją drugą encyklikę — tym razem o nadziei — spogląda nie tylko wstecz, ku źródłom chrześcijańskiego Objawienia, czerpie nie tylko ze sformułowań Tradycji. Rozgląda się również wokół, po świecie. To drugie spojrzenie odkrywa, że nadzieje tego świata nie tylko bywają inne niż nadzieja chrześcijańska. Bywają niekiedy wprost całkiem sprzeczne. Papieskiemu pytaniu „w czym możemy pokładać nadzieję?” towarzyszy zaraz obok drugie: „w czym nie możemy pokładać nadziei?” (SpS 24). „Byli w błędzie”, dodaje, „ci, którzy uważają, że człowiek zostanie zbawiony przez naukę” (SpS 25). Benedykt XVI zauważa, że nasz świat jest miejscem konkurujących ze sobą nadziei. Walka o serca ludzi to na pierwszym miejscu rodzaj globalnych zawodów: czyja nadzieja okaże się silniejsza?


b. Marksizm-lennonizm i chrześcijaństwo w dialogu o nadziei
Mam nadzieję. I hope. I hope someday you’ll join us. „Mam nadzieję, że dołączysz do nas”. To słowa Johna Lennona, najsłynniejszego z czwórki brytyjskich Beatlesów, z jego piosenki Imagine. Utwór wprawdzie stary, z roku 1970, ale pamięć o nim odświeżył dwa lata temu Richard Dawkins. Już na drugiej stronie tej książki, w gwałtownym ataku Dawkinsa na chrześcijaństwo (mam tu na myśli jego pełne słownej agresji rozważania historyczno-filozoficzne z 2006 roku zebrane pod tytułem Bóg urojony[4]) spotykamy się z odniesieniem do tekstu Johna Lennona: Imagine — no religion! Wyobraź sobie świat bez religii i niech to będzie twoją nadzieją, śpiewał brytyjski bard 37 lat temu. Tę nadzieję wyraża też najsłynniejszy dziś prorok gwałtownie antyreligijnego ateizmu, też Brytyjczyk, biolog i popularyzator nauki, Richard Dawkins. Co do antyreligijnej pasji, dorównuje dawniejszemu Leninowi. Co do siły argumentów, wydaje się, że Lenina zastąpił Lennon, a zamiast marksizmu-leninizmu mamy dziś do czynienia z marksizmem-lennonizmem. Czym jest marksizm-lennonizm? Jest to mieszanka popularnej historiozofii pod hasłem „religia jest źródłem zła” z równie popularnym hasłami kultury masowej. I jawi się jako źródło nadziei: „Mam nadzieję, że dołączysz do nas”, do świata bez religii, który okaże się światem pełnym zalet, światem pokoju, zrozumienia i łagodności.


Lennona można zrozumieć: zapewne po prostu nie wiedział o istnieniu krajów, w których spełniło się jego marzenie. Za czasów największych sukcesów artystycznych Lennona istniały na świecie przynajmniej dwa kraje, w których ogłoszono całkowitą wolność od wierzeń religijnych wszystkich obywateli, a zarazem też całkowitą wolność od własności prywatnej: no religion, no possesion, jak śpiewał ów eks-Beatles. Co to za kraje? Ludowa Socjalistyczna Republika Albanii i Chińska Republika Ludowa. Nie wydaje się jednak, aby na nawet tak żarliwy entuzjasta uwolnienia ludzi od religii i własności prywatnej jak Lennon wykazał choćby cień zapału w kierunku zmiany obywatelstwa na albańskie bądź chińskie.


Zestawienie dziewiętnastowiecznego filozofa Karola Marksa i dwudziestowiecznego idola popkultury Johna Lennona w określeniu „marksizm-lennonizm” może być pomocne w zrozumieniu orędzia nadziei przekazanego nam przez Benedykta XVI. W końcu w encyklice raz pojawia się nazwisko Lenina i cztery razy nazwisko Marksa, który przecież natchnął nadzieją setki milionów ludzi dziewiętnastego i dwudziestego stulecia. Tyle że nadzieja ta zaprowadziła ludzkość na manowce: „Odtąd wszystko miało toczyć się samo słuszną drogą, ponieważ wszystko miało należeć do wszystkich, a wszyscy mieli chcieć dla siebie nawzajem dobra” (SpS, 21). No religion, no possesion Lennona to tylko inna wersja hasła: Бога нет, Царя не надо.


Ale słuszną drogą się nie potoczyło. Historyczny spór o komunistyczną nadzieję to także pamięć o stu milionach ofiar. Pozostały „pustoszące zniszczenia” (SpS 21).


„Teza, że ludzkość może i powinna zrobić to, czego żaden bóg nie robi ani nie jest w stanie zrobić, jest pełna pychy i z gruntu nieprawdziwa. Nie jest przypadkiem, że z takiego założenia wynikły największe okrucieństwa i niesprawiedliwości, bo opiera się ono na wewnętrznej fałszywości tej tezy” (SpS 42).

Dlatego papież pyta: „Tak więc na nowo stajemy wobec pytania: w czym możemy pokładać nadzieję? Konieczna jest samokrytyka czasów nowożytnych w dialogu z chrześcijaństwem i jego koncepcją nadziei” (SpS 22).


Pytanie Benedykta XVI przypomina, że mamy tu do czynienia z prawdziwym orędziem, a nie tylko z wykładem, prezentacją czy rozważaniem o nadziei. Czym różni się orędzie od wykładu? Tym samym, czym duchowość od religioznawstwa: różnica polega na potężnym ładunku motywacji, dynamizmu, entuzjazmu, który miałby siłę porwać ludzi do wspólnego zaangażowania w dzieło budowy lepszego świata:


„Ewangelia nie jest jedynie przekazem treści, które mogą być poznane, ale jest przesłaniem, które tworzy fakty i zmienia życie. Mroczne wrota czasu, przyszłości, zostały otwarte na oścież. Kto ma nadzieję, żyje inaczej; zostało mu dane nowe życie” (SpS 2).

To problem, na który Benedykt XVI wskazuje w swojej encyklice o nadziei: nie wystarczy podać nadzieję w kuszącym opakowaniu. Nadzieja musi być realistyczna. Nadzieja nie jest dobrym samopoczuciem, pogodnym poglądem na świat czy też optymizmem. Nadzieja jest wyborem, i to wyborem trudnym, kiedy człowiek wybiera połączenie trzeźwego i realistycznego widzenia świata (wraz z jego stronami ciemnymi, tragicznymi, wstrętnymi i odrażającymi) z niezłomną wiarą, że świat można zmieniać na lepsze. Działać, będąc jedynie „optymistą”, to naiwność. Działać, będąc trzeźwym realistą, to być człowiekiem nadziei:


„Każde poważne i prawe działanie człowieka jest czynną nadzieją. […] W ten sposób usiłujemy wypełnić nasze małe i większe nadzieje:
– wywiązać się z takiego czy innego zadania, które ma znaczenie dla dalszej drogi naszego życia;
– przyczynić się do tego, aby świat był bardziej promienny i ludzki, i aby tak otwierały się drzwi na przyszłość” (SpS 35).

c. Nadzieja — dla mas czy dla osoby?
Rzecz ciekawa, najobszerniej omawianym w papieskiej encyklice konkretem jest duchowe doświadczenie osoby, o której raczej mało kto słyszał poza specjalistami od historii duchowości katolickiej. Prawie dwie stronice papieskiej encykliki zajmuje przedziwne doświadczenie Józefiny Bakhity. To dziwne: papież ma na nowo zachęcić Kościół katolicki do nadziei, pragnie dać świadectwo chrześcijańskiej nadziei całemu światu. I zamiast do końca wykorzystać uwagę czytelnika, choćby na dodanie analizy społecznej czy politycznej — poświęca miejsce na opis życia sudańskiej niewolnicy z Darfuru, której kariera życiowa zaczęła się na targu niewolników, a skończyła — patrząc oczami tego świta — też niezbyt olśniewająco: służbą na klasztornej furcie.
Dlaczego? Dlaczego tyle miejsca, tyle uwagi poświęca takiej właśnie osobie?


„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie […]. Miejcie doskonałą nadzieję na łaskę, która wam przypadnie przy objawieniu Jezusa Chrystusa […]. Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy […]. Trawa uschła, a kwiat jej opadł, słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę” (1 P 1,3-4.13.18-19.24-25).


Dobra Nowina o nadziei: tak jawiło się chrześcijaństwo od pierwszego wieku. Tak głoszono je w miastach i wioskach cesarstwa rzymskiego dwadzieścia wieków temu. Tak też głosi je dziś papież Benedykt. Nadzieja chrześcijańska wynika najpierw z uświadomienia sobie: Bóg na mnie spojrzał.


„Teraz [Józefina Bakhita] miała «nadzieję» — już nie nikłą nadzieję na znalezienie panów mniej okrutnych, ale wielką nadzieję: jestem do końca kochana i cokolwiek się zdarzy, jestem oczekiwana przez tę Miłość. A zatem moje życie jest dobre. Przez poznanie tej nadziei została «odkupiona», nie czuła się już niewolnicą, ale wolną córką Boga” (SpS 3).

Nadzieja wynika dalej z przyjęcia do wiadomości: Jezus oddał za mnie życie. Józefina Bakhita „pięć razy sprzedawana [była] na targach niewolników w Sudanie. Ostatecznie, jako niewolnica, znalazła się na służbie u matki i żony pewnego generała, gdzie każdego dnia była chłostana do krwi” (SpS 3). Teraz zaś została nabyta przez zupełnie innego Pana, który właśnie za nią dał się chłostać do krwi:


„Do tej pory znała tylko panów, którzy ją poniżali i maltretowali albo — w najlepszym przypadku — uważali ją za użyteczną niewolnicę. Teraz natomiast usłyszała o istnieniu «Parona», który jest ponad wszystkimi panami, jest Panem panów, oraz że ten Pan jest dobry, jest uosobieniem dobroci. Dowiedziała się, że ten Pan zna także ją, że ją stworzył — co więcej, że ją kocha. Również ona była kochana właśnie przez najwyższego «Parona», w porównaniu z którym wszyscy inni panowie są jedynie marnymi sługami. Ona sama była znana, kochana i oczekiwana. Co więcej, ten Pan osobiście poznał los bitego, a teraz oczekiwał jej «po prawicy Boga Ojca»” (SpS 3).

Zanim nadzieja stanie się natchnieniem dla ludzkości w historycznych procesach, jest dialogiem miłości między Bogiem z człowiekiem. „Teraz miała «nadzieję» — już nie nikłą nadzieję na znalezienie panów mniej okrutnych, ale wielką nadzieję: jestem do końca kochana i cokolwiek się zdarzy, jestem oczekiwana przez tę Miłość” (SpS 3). Nadzieja chrześcijańska objawia tu swoje dwa oblicza: jest nadzieją odrębnych osób: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” — woła spragniony nadziei człowiek nazwany paradoksalnie „dobrym łotrem”; i słyszy w odpowiedzi słowo osobistej nadziei: „Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju»” (Łk 23,42-43). Benedykt XVI wyrazi do na sobie właściwy sposób:


„Życia we właściwym znaczeniu nie mamy dla siebie ani wyłącznie z samych siebie: jest ono relacją. Życie w swojej pełni jest relacją z Tym, który jest źródłem życia. Jeśli pozostajemy w relacji z Tym, który nie umiera, który sam jest Życiem i Miłością, wówczas mamy życie. Wówczas «żyjemy»” (SpS 27).

Ale drugim obliczem nadziei jest tchnienie dynamizmu w historię świata.


d. Nadzieja matką energicznych
Duchowość nadziei polega więc na tym, aby w życiu chrześcijanina widać było źródło przedziwnej mocy, niespożytej energii, zaraźliwego dynamizmu. W ten sposób nadzieja wieczna wiąże się z doczesną.


„Każde poważne i prawe działanie człowieka jest czynną nadzieją. Jest nią przede wszystkim w takim sensie, że w ten sposób usiłujemy wypełnić nasze małe i większe nadzieje: wywiązać się z takiego czy innego zadania, które ma znaczenie dla dalszej drogi naszego życia; przez własne zaangażowanie przyczynić się do tego, aby świat był bardziej promienny i ludzki, i aby tak otwierały się drzwi na przyszłość” (SpS 35).

W działaniach doczesnych: społecznych, ekologicznych, politycznych, charytatywnych, należy widzieć symbol rzeczywistości duchowej, wieczność przeświecającą przez doczesność. Zaangażowanie na rzecz drugiego jest wyrazem nadziei, gdyż chrześcijanie są świadkami wielkich spraw w świecie: „Święci, ponieważ byli pełni wielkiej nadziei, potrafili przejść wielką drogę «bycia człowiekiem» w taki sposób, jak to przed nami zrobił Chrystus” (SpS 39).



Przypisy

[1] Św. Tomasz, Sth I-IIae, q. 62, a. 1,2.
[2] Św. Tomasz, Sth I-IIae, q. 62, a. 3,2.
[3] Św. Tomasz, Sth I-IIae, q. 62, a. 4,3.
[4] R. Dawkins, Bóg urojony, Warszawa 2007.