niedziela, 3 czerwca 2012

Postawa Kościoła wobec teorii ewolucji: semper idem



ks. bp Andrzej Siemieniewski

Postawa Kościoła wobec teorii ewolucji: semper idem

Dwunastego lutego 2009 roku świat obchodził dwusetną rocznicę urodzin wielkiego biologa i twórcy teorii ewolucji, Karola Darwina (ur. 12 II 1809). Niedługo potem media przekazały treść pierwszej katechezy na Wielki Post, którą 13 marca 2009 roku wygłosił kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Raniero Cantalamessa. Katecheza była poświęcona stworzeniu naszego świata przez Boga i zawierała między innymi te słowa: „Jeśli przebiegniemy myślą historię świata, tak jak przewraca się wstecz karty księgi, poczynając od ostatniej stronicy, to dochodząc do początku, zdamy sobie sprawę, że jakby brakowało pierwszej strony. […] Człowiek wierzący jest przekonany, że Biblia jest tą właśnie brakującą pierwszą kartą”[1].

Mogłoby się zdarzyć, że człowiek w sile wieku znalazłby dziś na półce podniszczoną książkę, którą czytał w szkole jego dziadek. Co ciekawe, znalazłby tam ten sam obraz ilustrujący relację Biblii do historii kosmosu i do dziejów życia na Ziemi. Oto słowa z katolickiego podręcznika apologetyki z 1918 roku, a więc ze źródła sprzed dziewięćdziesięciu lat: „Rozwój świata organicznego przyrównać możemy do olbrzymiej, miliony stronic zawierającej księgi rozwoju całego wszechświata, która na swej tytułowej karcie nosi do dziś dnia niezatartymi głoskami wyryte słowa: «Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię»”[2].

Jednak nawet wtedy, u kresu pierwszej wojny światowej, myśl ta nie była specjalną nowością. Oto co można było przeczytać już sporo lat wcześniej w prestiżowej amerykańskiej Encyklopedii katolickiej, w tomie wydanym akurat w setną rocznicę urodzin Darwina: „W świetle zasad chrześcijańskiego wyjaśniania natury historia królestw zwierząt i roślin na naszej planecie wydaje się jakimś wersetem zapisanym w tomie liczącym wiele milionów stron, na których opisano naturalny rozwój kosmosu, a na stronie tytułowej zapisano: «Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię»”[3].

Intrygujące, że w najnowszej historii Kościoła ten obraz się powtarza: historia kosmosu przedstawiona jako księga. Zastanawiające, że powraca idea Boga, który jest Autorem zarówno księgi Pisma Świętego, jak i księgi przyrody. Zdumiewa przede wszystkim, jak trwałe były wśród wierzących katolików tendencje do harmonijnego godzenia danych naukowych z tekstem Biblii. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, jak bardzo media oceniające dziś Kościół z publicystycznego dystansu są raczej zgodne w opinii, że katolicy gremialnie potraktowali naukową teorię Darwina jako wypowiedzenie wojny, że wojnę tę toczono aż do ostatnich dziesięcioleci, aż w końcu katolicy zostali zmuszeni do kapitulacji mocą naukowych faktów i musieli uznać teorię ewolucji. I wtedy właśnie papież Jan Paweł II miał dokonać radykalnego przełomu w dotychczasowym odnoszeniu się Kościoła do ewolucjonizmu, wypowiadając w roku 1996 pamiętne słowa akceptujące teorię ewolucji.

Nawet pisma katolickie wydawały się ulegać temu duchowi, kiedy informowały swoich czytelników, że „przedstawiciele Kościoła katolickiego w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie wypowiadali się na temat teorii ewolucji; oczywiście początkowo budziła ona wiele wątpliwości”, aż dopiero papież Jan Paweł II „dokonał swoistego przełomu w tym względzie”: „w przesłaniu do członków Papieskiej Akademii Nauk napisał, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą”[4]. Czasopisma niezwiązane z Kościołem również dokonywały podsumowania przygody spotkania katolicyzmu z teorią ewolucji w podobnym tonie: „Po latach Kościół uznaje dorobek Karola Darwina”, głosił tytuł artykułu, z którego można się było dowiedzieć, że „darwinizm do dziś budzi u wielu hierarchów niechęć, gdyż nie współgra z biblijnym opisem stworzenia”[5].

Jaka jest więc prawda? Czy dzisiejsze podejście Kościoła katolickiego do teorii ewolucji to radykalne zerwanie z tym, czego uczono katolików od czasów wydania książki O pochodzeniu gatunków Karola Darwina, a więc w drugiej połowie XIX wieku i przez cały wiek XX? Czy też może trwa harmonijna kontynuacja katolickiego nauczania w tej materii, oczywiście rozwijająca się i pogłębiająca wskutek stopniowego poszerzania naukowego dorobku biologii i paleontologii?

Umysły często formowano do wyobrażania sobie historycznej dynamiki relacji między katolicyzmem a darwinizmem w kategoriach wojny. Miała to być bezpardonowa walka religii z nauką, a konflikt ten miał być dopiero niedawno złagodzony, kiedy to Kościół przyparty do muru przez rosnącą liczbę naukowych dowodów musiał zrezygnować ze swojej nieprzejednanej dawniej wrogości wobec teorii ewolucji. Oto jeden z przykładów publicystyki tworzonej w takim stylu w jubileuszowym dla darwinistów roku 2009: „Równo 200 lat temu, 12 lutego 1809 roku, urodził się Karol Darwin, twórca teorii ewolucji. 150 lat temu wydał dzieło O pochodzeniu gatunków, które wywróciło do góry nogami sposób myślenia o człowieku. Do legendy przeszła podróż młodego Darwina na wyspy Galapagos, która natchnęła go myślą o tym, że powstawaniem gatunków rządzą mechanizmy doboru naturalnego. Autor dowodził w niej, że prawom tym podlega również tak uduchowiona istota jak człowiek, co naturalnie spotkało się z ostrym sprzeciwem, głównie ze strony Kościoła katolickiego. Po 150 latach ewolucja, mimo że gruntownie udowodniona i uznana w szkolnych podręcznikach, wciąż występuje pod nazwą «teoria». Kościół niedawno oficjalnie zaakceptował stanowisko Darwina, uznając je za zbieżne z wiarą chrześcijańską”[6].

Stajemy przed fascynującym zagadnieniem: Czy jeśli sięgniemy po odpowiednio stare podręczniki katolickiej teologii, to rzeczywiście nie znajdziemy tam nic poza odgłosami walki z pola bitwy między ewolucjonizmem biologicznym a refleksją teologiczną? Czy też może czeka nas niejedna intelektualna niespodzianka? Udajmy się więc na wyprawę w minione dziesięciolecia, dokonując — przyznajmy to od razu — dość jednostronnego i wybiórczego przeglądu tekstów, tak by zilustrować raczej tę pokojową koegzystencję dziewiętnastowiecznego ewolucjonizmu z myślą katolicką.

I. WOJNA I POKÓJ

Dość powszechne jest dziś mniemanie, że to, co cenne w myśli katolickiej ostatnich dziesięcioleci, powstało w czasach po II Soborze Watykańskim. O teologii wcześniejszej mówi się niekiedy z przekąsem, że jest przedsoborowa. Interesujące więc będzie sięgnięcie na początku naszego przeglądu do dzieła bez wątpienia przedsoborowego, do Dogmatyki katolickiej ks. prof. Wincentego Granata: niektóre jej tomy powstały jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku. Przekonajmy się naocznie, jak przed II Soborem Watykańskim wyglądało nauczanie katolickie o stosunku biblijnego opisu stworzenia świata do danych naukowych biologicznego ewolucjonizmu.

Czego więc dowiadywał się student teologii na temat interpretowania początków Księgi Rodzaju w sensie zupełnie dosłownym, jako sześciu dwudziestoczterogodzinnych dni stworzenia? Ks. W. Granat nazywa tę hipotezę „naiwną i ledwie zasługującą na wzmiankę”.

Jak z kolei ocenił tłumaczenie (zwane konkordystycznym), które chciałoby traktować sześć biblijnych dni stworzenia jako sześć długich okresów z historii kosmosu i ziemskiego globu? Czytamy o tym: „dziś schodzi ono z pola zainteresowania”, a nawet „kompromituje egzegezę”, gdyż „opiera się na niezrozumieniu celu opowiadania biblijnego”[7].

Ks. Wincenty Granat jako szczególnie godny polecenia podsuwa sposób interpretacji Biblii przez św. Augustyna. Ten wielki ojciec Kościoła nauczał, że czasowe szczegóły biblijnego opisu, a więc wymieniane tam dni stworzenia oraz ich wieczory i poranki, w ogóle nie odnoszą się do historycznego konkretu. Św. Augustyn wyjaśniał, idąc za starą, dobrą tradycją Orygenesa i całej szkoły aleksandryjskiej, że Bóg stworzył cały wszechświat w jednym momencie. Bóg działa przecież poza czasem, nie jest nim związany, toteż Boże decyzje nie wymagają godzin czy dni na swoje „wdrożenie”. Natomiast opis realizacji stwórczych decyzji Boga musi być skomponowany jako historia dziejąca się w czasie: umysł człowieka jest w stanie zrozumieć tylko taką narracją. Ostatecznie więc – jak przypomina ks. Granat – według św. Augustyna „świat nieorganiczny został stworzony w zasadzie taki, jakim jest obecnie, natomiast istoty żywe (za wyjątkiem człowieka) powstały z wewnętrznych jakby zarodków, które Bóg dał materii”, „Bóg stwarza [więc] ciągle, lecz za pomocą przyczyn, które utworzył jednorazowo”[8].

Według tej starożytnej interpretacji Biblii Boże stworzenie zawiera wewnętrzne przyczyny, które działając w naturze, powodują jej rozwój i zmienność. Nie oznacza to, rzecz jasna, że Augustyn nauczał teorii ewolucji; nikt przecież za jego czasów o niej nie słyszał. Znaczy to jednak, że jego sposób rozumowania bardzo przydałby się dzisiaj każdemu chrześcijaninowi, który chce być wierny zarówno Biblii, jak i naukowym osiągnięciom współczesnego rozumu: „Pogląd św. Augustyna różni się bardzo od współczesnych teorii […], świadczy jednak o genialnej intuicji i gdyby teologowie rozwinęli jego myśli, nie doszłoby na pewno do wielu naiwnych tłumaczeń [Pisma Świętego]”[9].

Nawet jeśli ks. profesor Granat dość krytycznie ocenia wiele popularnych metod czytania Księgi Rodzaju, to od razu podaje nam drogę prawidłową: „Gdyby nowożytna egzegeza poszła śladami szkoły aleksandryjskiej, a głównie za genialnymi intuicjami św. Augustyna, wówczas łatwiej chrześcijańscy pisarze przeprowadziliby różnicę między treścią religijno-moralną i historyczną a samą oprawą i metodą, która musiała być dostosowana do ówczesnych wyobrażeń. Droga ta zastała zaniedbana i dlatego pojawiła się znaczna ilość chybionych prób”[10].

II. JAK EWOLUOWALI JEZUICI

Nasze negatywne oczekiwania co do czasów przedsoborowych raczej się nie potwierdziły. Przy pierwszej próbie lektury podręcznika dogmatyki z tamtych lat znaleźliśmy dość podobne podejście, którym i dziś Kościół kieruje się w sprawach ewolucjonizmu. Szukajmy więc dalej, sięgając teraz do podręcznika z jeszcze wcześniejszego pokolenia, z lat czterdziestych XX wieku. Ks. Franciszek Kwiatkowski, jezuita i profesor Fakultetu Filozoficznego Kolegium Jezuitów w Krakowie, nauczał wtedy w podręczniku Filozofia wieczysta w zarysie na temat intrygujących nowin z dziedziny biologii, a zwłaszcza o „ewolucji, czyli o przemianie czy stałości gatunków istot żyjących”[11]. Co ciekawe, podane tam ogólne zasady rozumowanie są w całej rozciągłości przydatne dla nas także i dziś. Cytując obszerne fragmenty opisu stworzenia z Księgi Rodzaju, ks. prof. Kwiatkowski stwierdza: „Znawcy Pisma św. uczą, że pisarz natchniony […] chce podkreślić, iż cały świat pochodzi od Boga, nie wyjaśnia jednak, w jaki sposób poszczególne byty pochodzą od Boga; wskazuje tylko na to, że byty przedtem stworzone miały współudział w dalszej Bożej działalności. Jaki? To już rzecz dociekań rozumowych”[12].

Jak widać, sześćdziesiąt lat temu w polskiej uczelni katolickiej wykładano sprawę dość podobnie jak dziś: Biblia przekazuje nam prawdę o stworzeniu świata, a rozum poprzez swą naukową działalność pomaga nam zrozumieć historyczny przebieg dziejów życia na Ziemi.

Możliwość ewolucji w obrębie świata roślin i zwierząt była w tym podręczniku traktowana jako oczywistość: „czy na początku stworzył Bóg jedną roślinę, i to […] w stanie zarodkowym, czy stworzył wiele typów roślinnych, tego nie rozstrzyga autor natchniony”; „czy Bóg powołał do bytu jedno zwierzę: i to najniższe, i to w stanie zarodkowym, a nie w stanie rozwiniętym, tego nie rozstrzyga autor natchniony; pozostawia to dociekaniu ludzkiemu”[13]. Co więcej, taką samą oczywistością jest możliwość ewolucji ciała człowieka ze świata zwierząt: „Ciało człowieka pochodzi z mułu ziemi […]. Czy można pojąć go szerzej, jako muł ziemi już uorganizowany, jako jakieś wyższe zwierzę? […] Znawcy Pisma św. zaznaczają, że gdyby nauka dowiodła, że ciało człowieka pochodzi od zwierzęcia, nie mieliby trudności: […] Bóg bowiem mógł posłużyć się ciałem zwierzęcia przy stwarzaniu człowieka”[14].

Dla ks. prof. Kwiatkowskiego istotne było — ważne także dla nas — rozróżnienie ewolucjonizmu skrajnego i ewolucjonizmu umiarkowanego. Skrajna postać ewolucjonizmu jest materialistyczna w tym sensie, że nie uznaje „istotnej wyższości między materią a życiem, czuciem i umysłem”. Natomiast postać umiarkowana to twierdzenie, że „w obrębie świata roślinnego i podobnie w obrębie świata zwierzęcego istnieje […] przemiana gatunków”. Taki „ewolucjonizm umiarkowany nie sprzeciwia się ani rozumowi, ani wierze”[15].

Ksiądz Kwiatkowski widział trudności w przyjęciu ewolucjonizmu, ale tylko na płaszczyźnie naukowej. Domagał się bogatszych danych paleontologicznych i bardziej przekonujących wyjaśnień mechanizmu ewolucji. Te podawane za jego czasów wydawały mu się stanowczo niewystarczające[16]. Błędnie też oceniał naukowe wskazówki dotyczące długości historii rodzaju ludzkiego na Ziemi. To jednak są sprawy drugorzędne wobec tego, co nas w tym miejscu interesuje: zasadnicze uznanie, że teoria ewolucji jest możliwa do przyjęcia dla katolickiego intelektualisty.

III. DARWIN NA MUSZCE KATOLICKICH APOLOGETÓW

Skoro nie udało się nam tuż po drugiej wojnie światowej znaleźć śladów intelektualnej bitwy przy konfrontacji katolickiego podręcznika z biologicznym ewolucjonizmem, to może więcej szczęścia będziemy mieli, odwołując się do lat związanych z pierwszą wojną? Zaglądamy więc do powstałego w 1918 roku i rozpadającego się już nieco tomu zatytułowanego Apologetyka podręczna: Obrona wiary katolickiej z odpowiedziami na zarzuty[17]. Być może to źródło okaże się bardziej obiecujące. Skoro apologetów ocenia się niekiedy jako towarzystwo kłótliwe i zaczepne, może więc wreszcie doczekamy się rzetelnych dowodów walki Kościoła z Darwinem? Zresztą czy autor, którzy zgodnie z zasadami ówczesnej ortografii pisał o „teoryi rozwoju, czyli ewolucyi”[18], mógłby wznieść się na nasz współczesny poziom rozumienia tego zagadnienia? Sprawdźmy!

Zwolenników przedstawiania historii Kościoła jako instytucji walczącej z nauką nieprzyjemnie zaskoczy już pierwsze zdanie na ten temat z Apologetyki sprzed dziewięćdziesięciu lat: „Kwestya rozwoju gatunków oraz pochodzenia człowieka sama przez się nie należy ściśle do zakresu apologetyki; albowiem bez względu na to, w jaki sposób rozwijają się poszczególne gatunki istot żyjących, Bóg zawsze jest ich Stwórcą”.

Jedynym problemem dostrzeganym przez autora-apologetę jest to, że „szerzyciele niewiary wyprowadzają z tej teoryi wnioski nieoparte na ściśle naukowych dowodach i twierdzą […], że dusza ludzka nie różni się istotnie od duszy zwierzęcej”[19]. Ale to brzmi bardzo podobnie do współczesnych nam wypowiedzi Magisterium Kościoła na ten temat, wyjąwszy oczywiście styl i sformułowania. Prześledźmy jednak argumenty jezuickiego apologety z początków minionego stulecia.

„Pismo św. nie wspomina wyraźnie, ile gatunków roślin i zwierząt zostało stworzonych ani w jakim stopniu rozwoju […], ani wreszcie czy pierwotne gatunki były te same, co dziś istniejące”, pisze uczony jezuita, przypominając dziewiętnastowieczną naukę papieża Leona XIII, że „Pismo św. nie jest podręcznikiem historyi naturalnej […]; ma pouczać ludzi o Bogu, nie zaś torować drogę naukom przyrodniczym”. Ostatecznie więc „zagadnienia odnoszące się do rozwoju stworzonych przez Boga istot organicznych należą do nauk przyrodniczych i rzeczą tych nauk jest sprawę rozwoju bliżej nam wyjaśnić”[20]. Ks. Bartynowski przytacza przykłady z obserwacji roślin, świadczące jego zdaniem o tym, że warunki środowiskowe mogą przyczynić się nie tylko „do poprawy gatunku, ale też do jego przekształcenia się w inny”. O tym samym przekonuje embriologia, wykazująca, że niejeden gatunek „posiadał narządy, [które] z czasem wskutek ewolucyi utracił”. Wskutek tego należy sądzić, że „później spotykane gatunki pochodzą od dawniejszych”, że „gatunki nie są stałe, ale — rozwijając się — mogą tworzyć nowe”[21].

Wyraźnie odbiega od tej linii rozumowania postawa ks. Bartynowskiego wobec problemu pochodzenia człowieka. W tej kwestii stwierdza: „Kto teoryę ewolucyi rozciąga także i na pochodzenie człowieka co do ciała, ten w swoim rozumowaniu idzie dalej, aniżeli upoważniają go ściśle naukowe dowody. Ten wprawdzie nie sprzeciwia się wyraźnie określonemu dogmatowi, jednak nie zgadza się ze zdaniem opartem na kościelnej Tradycyi i ogólnie w Kościele przyjętem”[22].

Pozostanie dla nas nierozstrzygniętą już na stałe zagadką, jaką postawę zająłby nasz apologeta, gdyby znane mu były późniejsze wyniki paleontologii i biologii molekularnej.

Wygląda na to, że spodziewanych odgłosów walki z pola bitwy i tym razem jest mniej, niż można się było spodziewać. Natomiast nie tylko spotykamy tę samą wykładnię relacji nauk przyrodniczych do przekazu biblijnego, jaką znamy dzisiaj, lecz wspartą jeszcze powołaniem się na dziewiętnastowieczną naukę papieską. Czyżby sprawa rzekomej bezpardonowej walki katolickiej lektury Biblii z ewolucjonizmem była bardziej skomplikowana, niż się na początku wydawało?

Na zakończenie tego etapu naszych poszukiwań przytoczymy przykład ilustrujący zaskakującą niezmienność katolickiego przekazu na temat traktowania ewolucjonizmu przez teologię. Kilka lat temu amerykański fizyk teoretyk i apologeta wiary chrześcijańskiej zarazem, Stephen Barr, debatował z tezami zagorzałego ateisty Richarda Dawkinsa na temat wniosków płynących ze złożoności przyrody[23]. Barr przypominał najpierw sformułowany niegdyś w kręgach chrześcijańskich „argument zegarmistrza” (jeśli ktoś znajdzie zegarek na plaży, nie powie, że powstał on przez przypadek z piasku, ale zapyta: «kto go skonstruował? kto jest zegarmistrzem?»; jeśli ktoś znajdzie żywy organizm, niech zapyta: «kto go stworzył? kto jest Stwórcą?»). Następnie zaś przypomniał odrzucenie przez Dawkinsa argumentu zegarmistrza (to przyroda jest ślepym zegarmistrzem działającym przez mechanizm ewolucji, nie potrzebujemy więc Boga jako wyjaśnienia zagadki życia).

Ze swojej strony S. Barr przekonywał: „Jeśli jednak wszechświat jest ślepym zegarmistrzem, to dopiero jest cudem! Gdyż czymś nieskończenie większym jest zaprojektować zegarmistrza niż zegar. Nie musimy przeciwstawiać ewolucji planowi [Bożemu], jeśli uznamy, że ewolucja jest częścią Bożego planu”.

Czy w tekście S. Barra odkrywamy rewolucyjną zmianę katolickich poglądów na temat ewolucji? Czy jest to wynik zerwania z tradycją w tej materii? Albo odkrycie, które zaskakuje i bulwersuje tradycyjnego katolika? Nic podobnego! Porównajmy te słowa z jak najbardziej tradycyjną apologetyką sprzed wieku naszego znajomego jezuity ks. Bartynowskiego: „Teorya ewolucyi bynajmniej nie stoi w sprzeczności z chrześcijańskim światopoglądem i z nauką Kościoła, bo w niczym nie uchybia pojęciu Stwórcy. […] Owszem, jeśli Boga uważać będziemy za Stwórcę wszechrzeczy i przyjmiemy, że świat stworzony przez Niego rozwinął się samodzielnie, to wówczas nasze pojęcie o Bogu będzie daleko wyższe i wspanialsze, aniżeli gdybyśmy przypuszczali, że Bóg nieustannie wkracza w prawa przyrody […]. Bóg nie potrzebuje stwarzać nowych gatunków, gdy one mogą same się rozwinąć drogą ewolucyi”[24].

Co więcej, nasz apologeta uświadamia czytelnikowi, że podana przez niego metoda interpretacji Biblii „to nie nowa, ale stara zasada; pozwala nam w zupełności pogodzić teoryę ewolucyi jako przyrodniczo-naukową hipotezę i teoryę z chrześcijańskim światopoglądem”[25].

Wniosek? Autorzy cennych myśli i pouczających sformułowań z początków naszego XXI wieku czerpią pełnymi garściami z tradycji mających już 100 lat. Jest to fakt całkiem pozytywny: przecież ciągłość chrześcijańskiej myśli to uzasadniony powód do dumy. Ale w naszych poszukiwaniach cofnijmy się jeszcze dalej.

IV. CATHOLIC ENCYCLOPEDIA

Nieco wcześniej w Stanach Zjednoczonych powstało dzieło o znacznie większych ambicjach: słynna Encyklopedia katolicka (Catholic Encyclopedia). Pracę nad nią rozpoczęto w 1905 roku, a poszczególne tomy ukazywały się w latach 1907-1912. Celem nowej encyklopedii miało być podanie pełnej nauki katolickiej na całą gamę tematów i przekazanie, czego uczy Kościół katolicki o newralgicznych zagadnieniach świata. Encyklopedia opatrzona była zawsze stosownym imprimatur kościelnym.

Autorzy nie zapomnieli oczywiście o haśle Evolution[26]. Biologiczna teoria naukowa na jej temat była wtedy sprawą dość nową, w roku 1909 minęło przecież zaledwie pięćdziesiąt lat od opublikowania O pochodzeniu gatunków Karola Darwina. Kwestię tę przedstawiano w Encyklopedii katolickiej jako sprawę pierwszorzędnej rangi: „Jedna z najważniejszych kwestii dla każdego wykształconego katolika dzisiaj brzmi: co myśleć o teorii ewolucji? Czy należy ją odrzucić jako nieugruntowaną i przeciwną chrześcijaństwu, czy też przyjąć jako dobrze ustaloną teorię całkowicie do pogodzenia z zasadami chrześcijańskiego pojmowania wszechświata?”[27].

Autorzy nie zapomnieli o prekursorze nowoczesnej genetyki, Gregorze Mendlu: w artykule o ewolucji, na stronie 659, widnieje jego podobizna w koloratce katolickiego duchownego i znajomej sutannie zakonnika. I nie zaniedbali też od razu na początku artykułu ustawienia sprawy z punktu widzenia dogmatycznego: „Teoria ewolucji jako hipoteza naukowa pozostaje w pełnej zgodności z chrześcijańską wizją świata, gdyż Biblia nie mówi nam, w jakiej formie obecnie istniejące gatunki roślin i zwierząt zostały początkowo stworzone przez Boga. Już w 1877 roku Knabenbauer stwierdził, że «z punktu widzenia wiary nie ma żadnych przeszkód, aby dopuścić pochodzenie wszystkich gatunków roślin i zwierząt od kilku początkowych rodzajów»”[28].

Przy okazji warto zauważyć, że zwolennicy pokojowej koegzystencji Kościoła z teorią ewolucji odsyłają nas w głąb XIX wieku, wyraźnie sugerując, że także w miarę zbliżania się do początkowego punktu Darwinowskiej rewolucji odnajdziemy dowody harmonijnego współistnienia wiary chrześcijańskiej z ewolucjonizmem. Trzeba więc będzie i nam się cofnąć w naszych rozważaniach, na później zostawiając zadanie jeszcze poważniejsze: oto Encyklopedia katolicka wyraźnie wyjaśnia, że tego typu podejście nie jest żadną nowością, ale wynika z zasad najważniejszej linii Tradycji Kościoła: „Jeśli Bóg powołał do istnienia wszechświat jednym stwórczym aktem swej woli, to późniejszy jego rozwój według praw przyrody nadanych mu przez Stwórcę świadczy o większej chwale Jego Boskiej mocy i mądrości. Św. Tomasz mówi: «Potęga przyczyny jest tym większa, im dalej sięgają jej skutki» (Summa contra gentiles, III, 77,3), a Suarez: «Bóg nie interweniuje bezpośrednio w porządek naturalny tam, gdzie przyczyny wtórne wystarczają, by wywołać zamierzony skutek» (De opere sex dierum, II, X, 13)”[29].

Wizja harmonii teorii ewolucji z wiarą katolicką przedstawiona w Encyklopedii zawiera elementy ówczesnej „teorii inteligentnego projektu”, choć tego określenia wtedy jeszcze oczywiście nie znano. Dlatego, według autorów hasła Evolution, „teistyczna teoria ewolucji zakłada interwencję ze strony Stwórcy przy powstaniu pierwszych organizmów […] oraz domaga się stwórczego aktu dla powstania ludzkiej duszy, gdyż dusza nie może powstać z materii”[30]. Uwaga jednak! Mowa tu o duszy, a nie o ciele, gdyż nie ma nic sprzecznego z dogmatami wiary w przypuszczeniu, że mogło ono powstać na drodze ewolucji: „Jak wyłożył to św. Augustyn, nie jest samo w sobie niemożliwe, aby Bóg posłużył się naturalnymi, ewolucyjnymi przyczynami w powstaniu ludzkiego ciała. […] Tylko co do duszy, która ma naturę duchową, musimy odnieść jej początki do stwórczego aktu Boga”[31].

V. TEN STRASZNY WIEK XIX

Skoro w pięćdziesiątą rocznicę powstania dzieła Darwina katolicki świat w osobach swoich intelektualistów nie widział sprzeczności między powstawaniem gatunków na drodze ewolucji a Pismem Świętym, to może zwolennicy teorii nieuchronnej wojny nauki z religią znajdą więcej materiału w XIX wieku? Choć zauważyliśmy już, że z pewnych wzmianek poczynionych w dotychczasowych naszych rozważaniach wyraźnie wynikało, że także i wtedy więcej mogło być w tej kwestii pokojowej współpracy niż wojennej agresji.

Trudno o bardziej wyrazisty przykład tonu ówczesnych polemik niż katolicka reakcja na pracę Darwina w postaci napisanej w 1871 roku książki On the Genesis of the Species[32]. Tytuł wyraźnie nawiązuje zarówno do Darwina (On the Origin of the Species z roku 1859), jak i do Księgi Rodzaju (Genesis). Autorem dzieła był Brytyjczyk, St. George Mivart (1827-1900), człowiek o pasjonującej biografii, w której znalazło się przyznanie mu przez papieża Piusa IX tytułu doktora filozofii, jak również konflikt z Kościołem aż do interdyktu (ale ta druga część — jako dużo późniejsza — nie musi nas tutaj interesować).

W tym samym roku, w którym Darwin wydał swoją pracę O pochodzeniu człowieka (Descent of Man, 1871), Mivart napisał rodzaj katolickiej odpowiedzi na próby jednoznacznie ateistycznej interpretacji darwinizmu. Pięć lat później otrzymał od papieża Piusa IX doktorat. Wiadomo, że papież ten opisywany jest jako klasyczny przykład katolickiego, dziewiętnastowiecznego konserwatysty — ogłosił przecież słynny Syllabus, potępiający socjalizm i modernizm. Będzie więc niezwykle ciekawe przekonanie się na własne oczy, jakie to poglądy Mivarta na temat ewolucji współgrały z naukowym wyróżnieniem przyznanym mu przez tak konserwatywny, najwyższy autorytet Kościoła katolickiego.

Jak Mivart sformułował cel napisania książki On the Genesis of the Species? Oto fragment, w którym wyjaśnia to czytelnikowi: „Zamierzeniem było poparcie nauki o powstaniu gatunków w drodze ewolucji, na mocy zwykłych praw przyrody, przy działającym «doborze naturalnym»; jednocześnie zaś przypomnienie niektórym osobom, że nie ma i nie może być absolutnie niczego w naukach przyrodniczych, co przeszkadzałoby uważać owe prawa przyrody za działanie zgodne z Bożą Opatrznością i posłuszne stwórczemu fiat wypowiedzianemu «na początku» nad pierwotnym kosmosem przez Tego, który jest Stworzycielem, podtrzymuje świat i jest jego Panem”[33].

To nieco zawiłe zdanie, tchnące literackim patosem dziewiętnastego stulecia, przekazuje myśl autora popierającego w pełni wizję ewolucyjnej historii biologicznego życia ziemskiego. Z drugiej jednak strony niesie zapewnienie, że pogląd taki nie przeszkadza absolutnie chrześcijańskiej wierze w Boga Stworzyciela. Tak sformułowany cel książki pochodzącej z 1871 roku zadziwia dzisiejszego czytelnika: jeśli bowiem Mivartowi udało się ten cel zrealizować, to trwające w najlepsze do dziś, zwłaszcza w środowisku anglosaskim, takie systematyczne przeciwstawianie ewolucjonizmu i kreacjonizmu, jakby te poglądy wzajemnie się wykluczały, byłoby jakimś kompromitującym anachronizmem. Przystąpmy więc do pracy i sprawdźmy, na ile udało się Georgowi Mivartowi wypełnić swoje zamierzenia.

Początek tej ważnej katolickiej odpowiedzi na myśl Darwina niesie zapewnienie o intelektualnej wielkości twórcy teorii ewolucji: „wiele zawdzięczamy nieocenionym wysiłkom i aktywnym umysłom Karola Darwina i Alfreda Wallace’a”[34], a „idee pana Darwina są, być może, najbardziej interesującą teorią w dziedzinie nauk przyrodniczych, jaką ogłoszono w naszym stuleciu”[35]. Co ciekawe, wbrew tendencjom wielu współczesnych tzw. kreacjonistów Mivart bynajmniej nie koncentruje się na słabych punktach darwinizmu; wręcz przeciwnie, raczej spodziewa się, że z biegiem czasu będzie ich ubywać: „Ogólna teoria ewolucji już od jakiegoś czasu systematycznie zyskuje na znaczeniu i można spokojnie przewidywać, że w krótkim czasie ilość faktów potwierdzających ją znacznie wzrośnie”[36]. Z równą pewnością, co w sprawie przybywania naukowych argumentów na rzecz darwinizmu, Mivart pisze o braku jakiegokolwiek intelektualnego konfliktu z wiarą: „upowszechnianie się tej teorii nie powinno nikogo niepokoić, gdyż jest ona z całą pewnością doskonale zgodna z jak najbardziej ścisłą i prawowierną teologią chrześcijańską”[37].

Autor jest oczywiście świadomy, że współczesny mu stan europejskich umysłów na razie nie potwierdza jego tez. Sygnalizuje, że z ewolucjonizmu — czy to w wersji darwinowskiej, czy też w jakiejś innej — wyciągano pospiesznie antyreligijne tezy; są one jednak nieuzasadnione[38]. Wspomina przeciwników ewolucjonizmu na gruncie religijnym (nazywa tę postawę odium theologicum): „Teoria ta była gwałtownie atakowana i oskarżana jako niechrześcijańska, a nawet z konieczności ateistyczna”. Informuje nas jednak i o drugiej stronie medalu. Dla części zwolenników teorii ewolucji motywem była niechęć do religii (a więc odium antitheologicum): „była wykorzystywana przez antyreligijnych pisarzy jako broń zaczepna wśród zniewag i drwin”[39].

W książce St. George’a Mivarta On the Genesis of the Species nie zabrakło barwnych (i udokumentowanych) przykładów takich ataków na wiarę. Jeden z nich przytoczymy w całej okazałości, gdyż dobrze oddaje wysoką temperaturę polemik tamtych niezwykłych lat. Oto opinia dziewiętnastowiecznego zoologa niemieckiego, J.A. Wagnera, piszącego o misjonarzach chrześcijańskich wczesnego Kościoła: „Ta nowa religia, wskutek której kwitnąca uprzednio cywilizacja rzymska popadła w stan barbarzyństwa, została prawdopodobnie wprowadzona przez ludzi, w których czaszkach anatomowie rozpoznają dobrze rozwinięte cechy małpie […]. Nazwałbym te wąskie, małpie czaszki «czaszkami apostolskimi», gdyż – jak myślę – musiały odpowiadać typowi Piotra Apostoła”[40].

Jak można sobie wyobrazić, takie argumenty wypowiadane przez profesorów biologii nie mogły budzić entuzjazmu w gronie ludzi wierzących.

Z kolei zdecydowanie katoliccy Irlandczycy zapewne nie byli zbyt szczęśliwi, kiedy Darwin wykładał im o naukowym odkryciu przyczyn istnienia wyższych i niższych ras ludzkich. Rasy niższe znajdują się po prostu na mniej zaawansowanym szczeblu ewolucji i stąd biorą się ich niedomagania intelektualne. Niekiedy rozważania Darwina przybierały formę bardzo praktyczną i dotyczyły grup ludzkich znanych wszystkim z sąsiedzkiego doświadczenia. Oto pośród ludów cywilizowanych „członkowie społeczeństwa, którzy są bezmyślni, zdegenerowani i występni, mają tendencję do mnożenia się szybciej niż członkowie przewidujący i cnotliwi”[41].

Dla zilustrowania tego niepokojącego zjawiska twórca teorii ewolucji przytacza opinię jednego z badaczy na temat wyższości germańskich Sasów nad irlandzkimi Celtami: „Lekkomyślny Irlandczyk, niechlujny i bez ambicji, mnoży się jak królik, gdy tymczasem skromny, przezorny, szanujący się i ambitny Szkot, surowy w moralności, pełen rozsądku i intelektualnej dyscypliny […], pozostawia niewiele potomstwa”[42].

Na skutki tych niepożądanych procesów konkurencji ras ludzkich nie trzeba długo czekać, jak wynika z kontynuacji naukowego przykładu przytaczanego przez Darwina: „Przypuśćmy, że jakiś kraj zasiedliło początkowo 1000 Sasów i 1000 Celtów. Po kilkunastu pokoleniach pięć szóstych ludności stanowić będą Celtowie, chociaż pięć szóstych majątku, władzy i intelektu będzie należało do pozostałej jednej szóstej, do Sasów. W wiecznej «walce o przetrwanie» to rasa niższa i mniej uprzywilejowana zwycięży, i to nie wskutek swych cnót, ale wskutek słabości”[43].

Dzisiejszego czytelnika przeraża tego typu rozważanie, zwłaszcza gdy ma w pamięci historię Europy pierwszej połowy XX wieku. Jeszcze bardziej niepokoi sposób, w jaki Darwin ocenia fakt, iż „klasy najuboższe tłoczą się w miastach”, a wykazano, że „śmiertelność jest w miastach znacznie wyższa niż na wsi”. Komentuje to jako istnienie mechanizmu regulującego tendencję do degeneracji ludzkości[44]. Znowu trzeba zauważyć, że ten styl myślenia o ludzkości musiał przysparzać zasadniczych trudności chrześcijańskim myślicielom.

Rasizm polegający na rozróżnieniu wśród ludzkości ras i na dowodzeniu, że różnią się one szczeblem ewolucyjnego rozwoju należał w tamtych czasach do stylu myślenia bardzo wielu przodujących ewolucjonistów, łącznie z Darwinem. „W niezbyt odległej przyszości”, pisał Darwin, „cywilizowane rasy człowieka prawie na pewno dokonają na całym świecie eksterminacji ras dzikich i zastąpią je”. A wtedy, jak wywodził, łatwiej też będzie dostrzec różnicę między człowiekiem a małpą. Różnica między pawianem a przyszłym, bardziej wyewoluowanym człowiekiem, „w bardziej cywilizowanej, miejmy nadzieję, postaci, niż dzisiejsza rasa kaukaska”, będzie przecież znacznie wyraźniejsza niż dzisiejsza różnica „między Murzynem a gorylem”[45].

Ale oczywiście ewolucjonizm sam w sobie wcale nie musiał prowadzić do takich aberracji; można było przecież pisać o ewolucji również w sposób wolny od rasizmu. Dlatego, jak zauważył Mivart, „wielu wyróżniających się myślicieli chrześcijańskich przyjmuje zarówno ideę stworzenia, jak i ideę ewolucji”[46]. Dlaczego? Po wyjaśnienie tej zagadki nasz autor sięgnął do teologii (dla wyjaśnienia treści pojęcia stworzenia) oraz jednocześnie do historii chrześcijaństwa (w poszukiwaniu przedewolucjonistycznej myśli ojców Kościoła).

Zacznijmy od teologicznej precyzji (zresztą z trudem tłumiąc w sobie poczucie zdziwienia, dlaczego dzisiejsze niekończące się debaty w stylu „kreacjoniści przeciw ewolucjonistom” nie odwołują się do tych koniecznych rozróżnień i dlatego nie dochodzą do żadnych konkretnych wyników).

Po pierwsze więc, jak definiuje Mivart, akt stworzenia to nie cudowne zawieszenie praw przyrody, ale właśnie ustanowienie tych praw. Trzeba więc dla precyzji mówić o trzech różnych znaczeniach terminu „stworzenie”.

„W najwęższym i najbardziej precyzyjnym znaczeniu stworzenie to absolutny początek wszystkiego w Bogu, bez żadnego istniejącego wcześniej materiału. Jest to działanie nadprzyrodzone.

W znaczeniu drugorzędnym i szerszym stworzenie to kształtowanie wszystkiego przez Boga na sposób pochodny. Oznacza to, że istniejąca uprzednio materia została stworzona z możliwością ewoluowania w sprzyjających okolicznościach do wszystkich różnych form, jakie później przyjmie. A ponieważ ta możliwość pochodzi od Boga, gdyż to On ustanowił prawa i moce natury, to słusznie mówi się o Nim, że jest Stwórcą także wszystkich późniejszych jej form […]. Jest to naturalne działanie Boga w fizycznym świecie i należy je odróżnić od Jego działania bezpośredniego, które nazwa się nadprzyrodzonym.

W trzecim wreszcie znaczeniu słowo „stworzenie” można odnieść w sensie mniej już właściwym do wytworzenia jakiejkolwiek złożonej struktury przez istotę obdarzoną świadomością i wolną wolą […], na przykład gdy mówi się o jakimś człowieku, że stworzył muzeum. Takie działanie stworzonej i świadomej inteligencji jest w pełni naturalne, ale wykracza poza fizyczne, dlatego można je nazwać ponadfizycznym.

Mamy więc:
(1) działanie bezpośrednie i nadprzyrodzone;
(2) działanie fizyczne;
(3) działanie hiperfizyczne,
a te ostatnie dwa należą do świata natury”[47].

Ten nieco dłuższy wywód precyzujący teologiczne pojęcie stworzenia prowadzi Mivarta już szybko do wniosku, że konflikt między ewolucjonistycznym rozumieniem historii życia na Ziemi a wiarą chrześcijańską polega na nieporozumieniu. Niektórzy zakładali, że słowo „stworzenie” trzeba z konieczności zawsze rozumieć w sensie wąskim, jako absolutne stworzenie, czyli jako działanie nadprzyrodzone. „Ci przeciwstawiali się dogmatowi stworzenia w wyimaginowanym przez siebie interesie nauk przyrodniczych”. Inni znowu zakładali, że ewolucja z konieczności oznacza zanegowanie działania Bożego, zaprzeczenie Bożej Opatrzności. „Ci z kolei zwalczali teorię ewolucji w wyimaginowanym interesie religii”. Nasz autor podsumowuje: „wydaje się jednak jasne, że myśliciel chrześcijański ma całkowitą swobodę z przyjęciu ogólnej teorii ewolucji”[48].

Po teologicznym wywodzie ściśle terminologicznym przychodzi czas na odwołanie się do historii chrześcijaństwa. St. George Mivart przekonuje, że kiedy ojcowie Kościoła interpretowali biblijne zdanie „Niechaj ziemia wyda…” (Rdz 1,11), to rozumieli je niekiedy tak: „Bóg przekazał pewne siły pierwotnym elementom, ziemi i wodzie, co umożliwiło im wydanie w sposób naturalny różnych gatunków istot żywych. Ojcowie uważali, że owe moce już na stałe pozostają złączone z tymi pierwotnymi elementami”[49].

Nie brak dokładniejszych odniesień do konkretnych pisarzy z dawnych wieków. Czytelnik więc dowiadywał się w 1871 roku, że św. Augustyn w zadziwiający sposób kładł nacisk na stwórcze działanie Boże w sensie pośrednim przy stworzeniu form życia organicznego. Podawał dopiero co przedstawioną interpretację biblijnego tekstu Rdz 1,11: Bóg udziela swojemu stworzeniu mocy rozwijania się, czyli dalszego ewoluowania w stosownych okolicznościach. Oto tylko dwa z wielu przykładów tekstów św. Augustyna cytowanych przez Mivarta.

Pierwszy z nich mówi o powstaniu organizmów żywych na Ziemi wskutek procesu odbywającego się w materii nieożywionej: „Szóstego dnia zostały stworzone zwierzęta ziemskie, ostanie — by tak powiedzieć — wydobyte z ostatniego elementu świata [tj. z ziemi]; lecz tylko potencjalnie, gdyż ich rytmy rozwoju miały się przejawić widzialnie dopiero w ciągu jakiegoś czasu”[50].

Drugi cytat zawiera wzmiankę o słynnej idei Augustyna, rationes seminales, czyli zarodkowych przyczynach późniejszego powstania na Ziemi roślin i zwierząt: „W elementach materialnych tego świata są jakieś tajemnicze zarodki wszystkich rzeczy, które rodzą się materialnie i widzialnie. Jedne z nich są widzialne dla naszych oczu, na przykład w owocach czy w zwierzętach; inne zaś są to zarodki tajemnicze, za pomocą których na rozkaz Stworzyciela woda wydała pierwsze ryby i pierwsze ptaki, a ziemia — pierwsze rośliny oraz pierwsze zwierzęta według ich rodzajów”[51].

Do dalszych cytatów tego typu warto będzie wrócić przy innej okazji, ale te przemawiają już wystarczająco wyraźnie. Mivart widział w nich jasną wskazówkę, że chociaż żadne dane naukowe za czasów Augustyna nie wskazywały ani na długi okres istnienia życia na Ziemi, ani na zmienność gatunków w czasie, to jednak ów ojciec Kościoła był jak najbardziej otwarty na taką ideę aktu stworzenia, w której Bóg udziela materii mocy do wydania z biegiem czasu różnych form życia biologicznego.

Idee te nie ograniczały się tylko do starożytności. Brytyjski autor w swojej książce z 1871 roku przytacza przykłady św. Tomasza z XIII wieku i Francisco Suareza (zm. 1617), których teologia współbrzmi z pojmowaniem stworzenia jako stopniowego rozwoju form życia[52].

Ogólny wniosek z dziewiętnastowiecznych, wnikliwych rozważań St. George’a Mivarta jest jasny i nie budzi żadnych wątpliwości: „Odnajdujemy doskonałą harmonię w dwojakiej naturze człowieka […]: jego dusza powstaje wskutek bezpośredniego aktu stworzenia, a jego ciało zostało ukształtowane (tak jak i dzisiaj powstają ciała poszczególnych osób) w akcie stworzenia pośredniego czy wtórnego, czyli wskutek działania praw natury.

Mocą takiego stworzenia wtórnego, to znaczy przez prawa przyrody — z których większość jest nam jeszcze nieznana, choć wiemy, że podlegają «doborowi naturalnemu» — pojawiły się na tej planecie wszystkie rozmaite rodzaje zwierząt i roślin”[53].

Dlatego z chrześcijańską wiarą w duszę człowieka stwarzaną w sensie ścisłym przez bezpośredni i nadprzyrodzony akt Boga „można doskonale pogodzić obie opinie”: i tę, że „ciało człowieka zostało stworzone w sposób inny niż stworzenie ciała zwierząt”, i tę, że „zostało stworzone podobnie jak i one”[54].

Ponieważ dziewiętnastowieczni autorzy byli na ogół bardziej precyzyjni niż wielu ich dzisiejszych następców, wypada podkreślić, że Mivart nie postulował konieczności przyjęcia teorii ewolucji przez katolika ani też że teoria ewolucji biologicznej pochodzi od starożytnych i średniowiecznych interpretatorów Biblii. Ten brytyjski katolik zrealizował jasno i precyzyjnie postawiony przez siebie na początku swojego działa cel: wykazać, że ogłoszona za czasów Karola Darwina teoria ewolucji nie jest sprzeczna z wiarą Kościoła i że łatwo można ją pogodzić z nurtem interpretacji Pisma Świętego, twórczo rozwiniętym przez św. Augustyna pod koniec chrześcijańskiej starożytności. A pięć lat później papież Pius XI przyznał Mivartowi tytuł doktora filozofii.

ZAKOŃCZENIE

W tym świetle zaczynamy rozumieć, że zaskakującą nowością w myśli katolickiej nie było raczej przesłanie Jana Pawła II do członków Papieskiej Akademii Nauk o tym, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą. Jeśli ktoś zaskakiwał sformułowaniami, to bardziej wiedeński kard. Ch. Schönborn swoim artykułem w „New York Timesie” z 2005 roku: „ewolucja w neodarwinowskim sensie, jako nieukierunkowany, nieplanowy proces przypadkowych zmian i doboru naturalnego, nie jest prawdziwa”[55]. Oczywiście mowa tu o zaskakującym sformułowaniu, a nie o samym sensie tej wypowiedzi. Kard. Schönborn przypomniał tylko o oczywistym dla katolika filozoficznym pojęciu przyczyny celowej, właściwej Bogu przy stwarzaniu świata wraz z ewolucyjnym procesem.

Natomiast zasadniczy nurt nauczania Kościoła przekazywany katolickim wiernym jest niezmienny. Problemy historii kształtowania się organizmu ludzkiego należą do zagadnień naukowych badanych przez przyrodników. Istota ludzkiej duszy i jej bezpośrednie stworzenie w każdej ludzkiej istocie przez Boga należą do prawd wiary ogłaszanych przez Kościół. Albo, by ująć to jakże aktualnymi słowami St. George’a Mivarta sprzed ponad 140 lat: Pismo Święte poucza, że „Bóg przekazał pewne siły pierwotnym elementom, ziemi i wodzie, co umożliwiło im wydanie w sposób naturalny różnych gatunków istot żywych”; dlatego „odnajdujemy doskonałą harmonię w dwojakiej naturze człowieka: jego dusza powstaje wskutek bezpośredniego aktu Bożego stworzenia, jego ciało zaś zostało ukształtowane wskutek działania praw natury”.



Przypisy

[1] R. Cantalamessa, Lo Spirito Santo nella creazione e nella trasformazione del cosmo, http://www.zenit.org/article-17513?l=italian (2009).
[2] S. Bartynowski, Apologetyka podręczna. Obrona wiary katolickiej z odpowiedziami na zarzuty, Kraków 1918, s. 167.
[3] „In the light of this principle of the Christian interpretation of nature, the history of the animal and vegetable kingdoms on our planet is, as it were, a versicle in a volume of a million pages in which the natural development of the cosmos is described, and upon whose title-page is written: «In the beginning God created heaven and earth»”, E. Wasman, Evolution, Catholic Encyclopedia, t. 5, New York 1909, s. 655, [za:] http://oce.catholic.com/index.php?title=Evolution (2009).
[4] J. Fossa, Jak to jest z tą ewolucją, „Niedziela”, nr 10 z 8 III 2009, s. 40; por. Jan Paweł II, Message to the Pontifical Academy of Sciences on Evolution (22 X 1996), http://www.ewtn.com/library/PAPALDOC/JP961022.HTM (2009).
[5] B. Zadura, Po latach Kościół uznaje dorobek Karola Darwina, „Dziennik” z 4 III 2009, s. 15.
[6] A. Stanisławska, Ile małpy w człowieku, „Rzeczpospolita” z 12 II 2009, [za:] http://www.rp.pl/artykul/9129,262102_Ile_malpy__w_czlowieku.html (2009).
[7] W. Granat, Dogmatyka katolicka, t. 2: Bóg Stwórca — aniołowie — człowiek, Lublin 1961, s. 47.
[8] Tamże, s. 48; por. Augustyn, De Genesi ad litteram libri duodecim, IV, 33, Patrologia Latina 34, [za:] http://www.sant-agostino.it/latino/genesi_lettera/index.htm (2009).
[9] W. Granat, Dogmatyka katolicka, t. 2, dz. cyt., s. 49.
[10] Tamże, s. 46.
[11] F. Kwiatkowski, Filozofia wieczysta w zarysie, t. 2: Filozofia bytu. Filozofia świata nieorganicznego. Filozofia duszy, Kraków 1947, s. 251. Podręcznik ten wydano „za zezwoleniem władzy duchownej”.
[12] Tamże, s. 252.
[13] Tamże.
[14] Tamże, s. 252-253. Nie jest dla nas na tym miejscu specjalnie istotne, że ks. Kwiatkowski opowiada się przy tym za bezpośrednią Bożą interwencją stwórczą przy powstaniu pierwszej rośliny i pierwszego zwierzęcia, a także — jako za hipotezą bardziej prawdopodobną — przy powstaniu ciała pierwszych ludzi. Jest to rodzaj jakby pierwotnej wersji teorii intelligent design. To, co nas tutaj interesuje, to fakt przyjmowania za oczywistą możliwości historii życia na Ziemi w takiej postaci, że obecnie istniejące gatunki powstawały stopniowo, jedne z drugich, drogą ewolucji.
[15] Tamże, s. 253.
[16] Por. tamże, s. 257-267.
[17] S. Bartynowski, Apologetyka podręczna. Obrona wiary katolickiej z odpowiedziami na zarzuty, Kraków 1918, wydanie trzecie uzupełnione (pierwsze wydanie tej książki powstało w 1911 roku). Jest to przepracowana i uzupełniona wersja niemieckojęzycznej książki: J. Linden, Kleine Apologetik oder Begründung des katholischen Glaubens, Regensburg 1895.
[18] Tamże, s. 159.
[19] Tamże.
[20] Tamże, s. 161.
[21] Tamże, s. 163-165.
[22] Tamże, s. 190.
[23] S.M. Barr, The Miracle of Evolution, First Things (2006) February, [za:] http://www.firstthings.com/article.php3?id_article=87 (2009).
[24] S. Bartynowski, Apologetyka podręczna…, dz. cyt., s. 166-167.
[25] Tamże, s. 167.
[26] Por. E. Wasman, H. Muckermann, Evolution, dz. cyt., s. 654-670.
[27] „One of the most important questions for every educated Catholic of today is: What is to be thought of the theory of evolution? Is it to be rejected as unfounded and inimical to Christianity, or is it to be accepted as an established theory altogether compatible with the principles of a Christian conception of the universe?”, tamże, s. 654-670.
[28] „the theory of evolution as a scientific hypothesis. It is in perfect agreement with the Christian conception of the universe; for Scripture does not tell us in what form the present species of plants and of animals were originally created by God. As early as 1877 Knabenbauer stated «that there is no objection, so far as faith is concerned, to assuming the descent of all plant and animal species from a few types» (Stimmen aus Maria Laach, XIII, p. 72)”, tamże, s. 654.
[29] „If God produced the universe by a single creative act of His will, then its natural development by laws implanted in it by the Creator is to the greater glory of His Divine power and wisdom. St. Thomas says: «The potency of a cause is the greater, the more remote the effects to which it extends» (Summa c. Gent., III, c. lxxvii); and Suarez: «God does not interfere directly with the natural order, where secondary causes suffice to produce the intended effec» (De opere sex dierum, II, c. x, n. 13)”, tamże, s. 654-655.
[30] „the theistic theory of evolution postulates an intervention on the part of the Creator in the production of the first organisms. When and how the first seeds of life were implanted in matter, we, indeed, do not know. The Christian theory of evolution also demands a creative act for the origin of the human soul, since the soul cannot have its origin in matter”, tamże, s. 655.
[31] „That God should have made use of natural, evolutionary, original causes in the production of man’s body, is per se not improbable, and was propounded by St. Augustine […]. And the human soul could not have been derived through natural evolution from that of the brute, since it is of a spiritual nature; for which reason we must refer its origin to a creative act on the part of God”, tamże, s. 655.
[32] St.G. Mivart, On the Genesis of the Species, New York 1871; por. http://www.macrodevelopment.org/mivart/Genesis_of_Species.pdf (2009).
[33] „The aim has been to support the doctrine that these species have been evolved by ordinary natural laws […] controlled by the subordinate action of «Natural Selection», and at the same time to remind some that there is and can be absolutely nothing in physical science which forbids them to regard those natural laws as acting with the Divine concurrence and in obedience to a creative fiat originally imposed on the primeval Cosmos, «in the beginning», by its Creator, its Upholder, and its Lord”, tamże, s. 306-307.
[34] „We are mainly indebted to the invaluable labors and active brains of Charles Darwin and Alfred Wallace”, tamże, s. 14.
[35] „This conception of Mr. Darwin’s is, perhaps, the most interesting theory, in relation to natural science, which has been promulgated during the present century”, tamże, s. 18.
[36] „The general theory of evolution has indeed for some time past steadily gained ground, and it may be safely predicted that the number of facts which can be brought forward in its support will, in a few years, be vastly augmented”, tamże, s. 16.
[37] „The prevalence of this theory need alarm no one, for it is, without any doubt, perfectly consistent with strictest and most orthodox Christian theology”, tamże, s. 16.
[38] „The consequences which have been drawn from Evolution, whether exclusively Darwinian or not, to the prejudice of religion, by no means follow from it, and are in fact illegitimate”, tamże, s. 17.
[39] „It is true (and in appreciating some of Mr. Darwin’s expressions it should never be forgotten) that the theory has been both at its first promulgation and since vehemently attacked and denounced as unchristian, nay, as necessarily atheistic; but it is not less true that it has been made use of as a weapon of offence by irreligious writers, and has been again and again, especially in Continental Europe, thrown, as it were, in the face of believers, with sneers and contumely”, tamże, s. 24-25.
[40] „It is not so very improbable that the new religion, before which the flourishing Roman civilization relapsed into a state of barbarism, should have been introduced by people in whose skulls the anatomist finds simious characters so well developed […]. I shall […] call these simious narrow skulls […] «Apostle skulls», as I imagine that in life they must have resembled the type of Peter the Apostle”, tamże, s. 26.
[41] „Thus the reckless, degraded, and often vicious members of society, tend to increase at a quicker rate than the provident and generally virtuous members”, Ch. Darwin, The Descent of Man and Selection in Relation to Sex, t. 1, London 1871, s. 174, [za:] http://darwin-online.org.uk/contents.html (2009).
[42] „The careless, squalid, unaspiring Irishman multiplies like rabbits: the frugal, foreseeing, self-respecting, ambitious Scot, stern in his morality, spiritual in his faith, sagacious and disciplined in his intelligence […] leaves few behind him”, tamże.
[43] „Given a land originally peopled by a thousand Saxons and a thousand Celts — and in a dozen generations five-sixths of the population would be Celts, but five-sixths of the property, of the power, of the intellect, would belong to the one-sixth of Saxons that remained. In the eternal «struggle for existence», it would be the inferior and less favoured race that had prevailed — and prevailed by virtue not of its good qualities but of its faults”, tamże.
[44] „There are, however, some checks to this downward tendency. We have seen that the intemperate suffer from a high rate of mortality, and the extremely profligate leave few offspring”, tamże, s. 175.
[45] „At some future period, not very distant as measured by centuries, the civilised races of man will almost certainly exterminate and replace throughout the world the savage races. […] The break will then be rendered wider, for it will intervene between man in a more civilised state, as we may hope, than the Caucasian, and some ape as low as a baboon, instead of as at present between the negro or Australian and the gorilla”, tamże, s. 201.
[46] „Many distinguished Christian thinkers have accepted and do accept both ideas, i.e., both «creation» and «evolution»”, St.G. Mivart, On the Genesis of the Species, dz. cyt., s. 29.
[47] „In the strictest and highest sense «Creation» is the absolute origination of any thing by God without preëxisting means or material, and is a supernatural act. In the secondary and lower sense, «Creation» is the formation of any thing by God derivatively; that is, that the preceding matter has been created with the potentiality to evolve from it, under suitable conditions, all the various forms it subsequently assumes. And this power having been conferred by God in the first instance, and those laws and powers having been instituted by Him, through the action of which the suitable conditions are supplied, He is said, in this lower sense, to create such various subsequent forms. This is the natural action of God in the physical world, as distinguished from His direct, or, as it may be here called, supernatural action. In yet a third sense, the word «Creation» may be more or less improperly applied to the construction of any complex formation or state by a voluntary self-conscious being […], as when a man is spoken of as the creator of a museum […] etc. Such action of a created conscious intelligence is purely natural, but more than physical, and may be conveniently spoken of as hyperphysical. We have thus (1) direct or supernatural action; (2) physical action; and (3) hyperphysical action the two latter both belonging to the order of nature”, tamże, s. 269.
[48] „The conflict has arisen through a misunderstanding. Some have supposed that by «creation» was necessarily meant either primary, that is, absolute creation, or, at least, some supernatural action; they have therefore opposed the dogma of «creation» in the imagined interest of physical science. Others have supposed that by «evolution» was necessarily meant a denial of Divine action, a negation of the providence of God. They have therefore combated the theory of «evolution» in the imagined interest of religion. It appears plain, then, that Christian thinkers are perfectly free to accept the general evolution theory”, tamże, s. 279.
[49] „Creation is not a miraculous interference with the laws of Nature, but the very institution of those laws. Law and regularity, not arbitrary intervention, was the patristic ideal of creation. […] They held that when God said, «Let the waters produce», «Let the earth produce», He conferred forces on the elements of earth and water, which enabled them naturally to produce the various species of organic beings. This power, they thought, remains attached to the elements throughout all time”, tamże, s. 30.
[50] „St. Augustine insists in a very remarkable manner on the merely derivative sense in which God’s creation of organic forms is to be understood; that is, that God created them by conferring on the material world the power to evolve them under suitable conditions. He says in his book on Genesis: «Terrestria animalia, tanquam ex ultimo elemento mundi ultima; nihilominus potentialiter, quorum numeros tempus postea visibiliter explicaret»”, tamże, s. 282; por. Augustyn, De Genesi ad litteram…, V, 5.
[51] St.G. Mivart, On the Genesis of the Species, dz. cyt., s. 282; por. Augustyn, De Trinitate III, 8: „Omnium quippe rerum qua corporaliter visibiliterque nascuntur, occulta quædam semina in istis corporeis mundi hujus elementis latent”.
[52] Por. np.: „no post-mediæval theologian has a wider reception among Christians throughout the world than Suarez, who has a separate section 13 in opposition to those who maintain the distinct creation of the various kinds-or substantial forms-of organic life”, St.G. Mivart, On the Genesis of the Species, dz. cyt., s. 31.
[53] „We find a perfect harmony in the double nature of man, his rationality making use of and subsuming his animality; his soul arising from direct and immediate creation, and his body being formed at first (as now in each separate individual) by derivative or secondary creation, through natural laws. By such secondary creation, i.e., by natural laws, for the most part as yet unknown but controlled by «Natural Selection», all the various kinds of animals and plants have been manifested on this planet”, tamże, s. 305.
[54] „It is a generally-received doctrine that the soul of every individual man is absolutely created in the strict and primary sense of the word, that it is produced by a direct or supernatural act, and, of course, that by such an act the soul of the first man was similarly created. It is therefore important to inquire whether «evolution» conflicts with this doctrine. Now, the two beliefs are in fact perfectly compatible, and that either on the hypothesis 1. That man’s body was created in a manner different in kind from that by which the bodies of other animals were created; or 2. That it was created in a similar manner to theirs”, tamże, s. 295.
[55] „Evolution in the sense of common ancestry might be true, but evolution in the neo-Darwinian sense — an unguided, unplanned process of random variation and natural selection — is not”, Ch. Schönborn, Finding Design in Nature, New York Times z 7 VII 2005, [za:] http://www.nytimes.com/2005/07/07/opinion/07schonborn.html (2009); por. tenże, The Designs of Science, First Things (2006) January, [za:] http://www.firstthings.com/article.php3?id_article=71 (2009).



sobota, 28 stycznia 2012

Przyrodoznawstwo w najstarszych pozabiblijnych tekstach chrześcijańskich



ks. bp Andrzej Siemieniewski

Przyrodoznawstwo w najstarszych pozabiblijnych tekstach chrześcijańskich

a. nauki ścisłe: za czy przeciw?
Pierwsza lektura najstarszego pobiblijnego tekstu chrześcijańskiego w celu znalezienia śladów łączenie duchowości wyznawców Ewangelii Jezusa Chrystusa z wiedzą ścisłą może być dla nieprzygotowanego czytelnika raczej zniechęcające. Oto w Didache (tekst napisany ok. roku 100), znajdziemy coś, co wygląda raczej na przestrogę przed zajmowaniem się naukami ścisłymi: „Nie bądź matematykiem”! Nieprzyjemna niespodzianka wyjaśni się na szczęście po konsultacji ze specjalistami w zakresie greki pierwszego wieku ery chrześcijańskiej: występujące tu słowo „matematyk” powszechnie tłumaczy się jako „astrolog”, gdyż takie nadawano mu wtedy znaczenie. Dopełni to zresztą argumentacja tekstu Didache uzupełniająca cytowane ostrzeżenie: „Nie bądź matematykiem, gdyż daje to początek bałwochwalstwu”[1]. Jeszcze Klemens Aleksandryjski nazwie spekulacje astrologii „teorią matematyków”[2].

Zdecydowanie więcej materiału znajdziemy w pochodzącym z 94 roku liście św. Klemensa Rzymskiego, biskupa Rzymu. List spisany w czasie, kiedy być może żył jeszcze Apostoł Jan, a kierowany do chrześcijan w Koryncie, zawiera między innymi i takie wezwanie: „Utkwijmy wzrok w Ojcu i Stwórcy całego wszechświata”. Na razie nie wydaje się to jeszcze jakoś szczególnie prowadzić do spotkania wiary i nauki. Zobaczmy jednak, jak owo wpatrywanie się w (niewidzialnego przecież!) Boga ma przebiegać:

„Patrzmy na Niego w myśli i oglądajmy oczyma duszy Jego wielką cierpliwość […]
Niebiosa obracają się pod Jego ręką i w pokoju są Mu posłuszne. Dzień i noc odbywają drogę przez Niego wyznaczoną, nigdy sobie nie przeszkadzając. Słońce, Księżyc i chóry gwiazd biegną w zgodzie po wyznaczonych im orbitach i ani na chwilę z nich nie zbaczają. Ziemia brzemienna we właściwych porach rodzi zgodnie z Jego wolą przeobfite pożywienie dla ludzi i zwierząt […] nie buntuje się ani nie próbuje zmieniać tego, co On postanowił. W niezgłębionych otchłaniach przepaści i niezbadanych krainach podziemia te same rządzą prawa. Bezkresne morze […] nie przekracza granic, w których je zamknął, ale jak mu rozkazał, tak postępuje. Ocean nieprzebyty dla człowieka i znajdujące się w nim światy słuchają tych samych rozkazów Pana”[3].

Znajdujemy tu najstarszy pobiblijny hymn chrześcijański opiewający działanie Boga w stworzonym przez Niego świecie. Stwórca działa poprzez nadane światu Boże prawo, którym jest prawo natury. Jest ono tu opisane jako „rozkaz Boga”, którego natura „nie próbuje zmieniać”. Co najbardziej godne uwagi w logice tego tekstu, to wyraźna i rytmicznie powtarzająca się wskazówka, aby Boga szukać poprzez Jego zwykłe i codzienne działanie widoczne w jak najbardziej powszednim rytmie przyrody. Moglibyśmy bowiem domniemywać, że wspólnota pierwszych chrześcijan będzie miała raczej tendencję doszukiwać się działania Boga przede wszystkim w tym, co niezwykłe i niecodzienne, co jest cudowne i odbiegające od naturalnej normy, jednym słowem — w tym, co przekracza prawa natury. Jednak w przypadku tekstu Klemensa tak nie jest: to właśnie istnienie przyrodniczych regularności i powtarzalności, przewidywalność działania niezmiennych praw przyrody, jest ową zachwycającą drogą do Boga.

Godny zauważenia jest tu obraz całego kosmosu objętego Bożymi prawami przyrody: wchodzą w jego skład niebo, ziemia i podziemie. Z jednej strony „Słońce, Księżyc i chóry gwiazd biegną po wyznaczonych im orbitach” — a więc po torach wyznaczonych przez Boże prawo, z drugiej zaś strony to samo prawo obowiązuje na powierzchni Ziemi (skoro „Ziemia we właściwych porach rodzi zgodnie z Jego wolą”), a nawet w tych podziemnych regionach, które są w ogóle niedostępne dla człowieka. Chociaż nikt w nich nie był, to i tak wiadomo, że muszą tam obowiązywać te same prawidła, co na powierzchni: „W niezgłębionych otchłaniach i niezbadanych krainach podziemia te same rządzą prawa”. W sumie otrzymujemy intrygująco nowoczesny obraz działania praw natury:

– są to prawa powszechne (gdyż obowiązują wszędzie i logicznie zakłada się ich konieczność nawet w regionach niedostępnych — przynajmniej na razie — dla ludzkich badań);
– są stałe (gdyż ciała niebieskie „nigdy nie zbaczają”);
– przynajmniej niekiedy możliwe są do wyrażenia w matematycznych formułach (wyrażenie „orbita” wyraźnie na to wskazuje);
– dotyczą całego świata przyrody (zarówno ożywionej jak i nieożywionej).

Prawa te są pierwszą i najłatwiej dostępną drogą do poznania charakteru Boga, a przynajmniej niektórych Jego przymiotów. Jak się wydaje, Kościół drugiego pokolenia chrześcijan otrzymał w liście Klemensa praktyczne zastosowanie recepty podanej kilkadziesiąt lat wcześniej przez św. Pawła Apostoła w jego Liście do Rzymian:

„To, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty — wiekuista Jego potęga oraz bóstwo — stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,19-20).

Nader często uciekano się w starożytności chrześcijańskiej oraz w średniowieczu do tego fragmentu Nowego Testamentu, aby uzasadnić drogę do poznania Boga wiodącą poprzez badanie natury stworzeń. W każdym razie wnioski wyciągnięte z orędzia Kościoła przez drugie pokolenie uczniów już zapowiadają przyszłe zainteresowanie chrześcijan naukami przyrodniczymi jako metodą poznawania sposobów Bożego działania w stworzonym świecie.

b. jak poznać Boga Stwórcę na podstawie analizy Jego dzieł
Osiemdziesiąt lat po napisaniu listu Klemensa Rzymskiego do Koryntian, kolejny starożytny pisarz chrześcijański, Atenagoras z Aten chcąc podkreślić, jak piękny jest świat stworzony przez Boga, odwołuje się około roku 177 nie tylko do estetycznych wrażeń, ale także do danych otrzymanych z badań naukowych:

„Świat jest piękny, imponuje wielkością i układem gwiazd znajdujących się na ekliptyce i w północnej części nieba oraz swoim kulistym kształtem”[4].

Znajomość konstrukcji kosmosu i jego rozmiarów jest według Atenagorasa istotnym elementem drogi do poznania Boga. Dlaczego? Gdyż istnieje analogia między budowlami wznoszonymi przez ziemskiego władcę, a światem stworzonym przez Boga[5]: jak cesarz zostawia ślady swojego panowania w postaci wzniesionych przez siebie miast i fortec, tak śladem Bożego panowania są stworzenia i rządzące nimi prawa. Ta myśl Atenagorasa jest godna podkreślenia z dwóch powodów. Pierwszy z nich prawdopodobnie bardziej rzuca się w oczy: stworzony świat zawiera ślady „osobowości Boga”, tak jak ziemska budowla odzwierciedla coś z upodobań budowniczego, który ją skonstruował.

Drugi powód jest raczej ukrytą sugestią: cesarz rzymski, do którego Atenagoras porównuje Boga, jest budowniczym w bardzo szczególnym sensie. Przecież władca państwa ani nie wznosi fizycznie murów ani nawet nie musi szczegółowo decydować na co dzień o przebiegu prac. Ślady jego wpływu na budowlę nie polegają na odcisku palców na cegłach ani na korektach osobiście nanoszonych na architektoniczne plany. Władca „buduje” przede wszystkim poprzez wyrażenie swojej woli; materialna realizacja następuje zaś przez konkretną pracę innych osób, które wolę twórcy wprowadzą w życie. Dlatego architektoniczny zamysł cesarza może być odkryty tylko ze stopniowego zrozumienia całościowego sensu wzniesionej przez niego budowli i to na tym poziomie trzeba szukać dowodów działania imperatora na placu budowy. Podobnie szuka się śladów Boga w świecie: przecież Stwórca pozostawia wiele miejsca dla działania przyczyn wtórnych, które składają się w sumie na wprowadzenie Bożego planu w życie. Jeśli świat jest placem budowy, to nie znajdziemy śladów palców Bożych na składowych cegiełkach konstrukcji świata, w postaci jakichś „odcisków Bożych palców”; natomiast będzie możliwe odkryć myśl Boga w całościowej harmonii stworzenia i w sensie istnienia całego kosmosu. Trzeba jednak przyznać, że w tekście Atenagorasa ta druga idea pozostaje jedynie na poziomie sugestii, jest na razie jedynie możliwością interpretacyjną, natomiast w pełni dojdzie do głosu dopiero u św. Augustyna ponad dwieście lat później.

Istotna jest też znajdująca się zaraz obok w Prośbie za chrześcijanami analogia działania świata do gry instrumentu muzycznego:

„Jeśli świat jest harmonijnym instrumentem znajdującym się w rytmicznym ruchu, to kłaniam się nie instrumentowi, ale temu, kto nastroił i trącił struny oraz nuci melodyjną pieśń”[6].

Aby w pełni zrozumieć siłę tego porównania musimy uświadomić sobie odmienne niż w czasach nam współczesnych traktowania muzyki w starożytności. Dziś muzyka jest – jako jedna z dziedzin tak zwanych sztuk pięknych — na przeciwległym biegunie specjalności niż nauki ścisłe: cóż może być odleglejszego od zdolności rozwiązania jakiegoś problemu z fizyki teoretycznej niż umiejętność oceny piękna muzycznego utworu? W starożytności sprawy miały się jednak inaczej. Choć może nas to dziwić, matematykę dzielono wtedy na cztery działy: arytmetykę, geometrię, astronomię — i muzykę właśnie. W sumie te dziedziny wiedzy zwano quadrivium, co oznacza z łacińska „czworaką ścieżkę” do mądrości. Studentów uczono muzyki zaczynając od strony matematycznego opisu proporcji występujących w niej dźwięków. Dla czytelnika Atenagorasa porównanie harmonii fizycznego świata (zapewne na pierwszym miejscu jego astronomicznych regularności) do harmonii muzycznej pozostaje wciąż w obrębie jednej dziedziny ścisłej ludzkiej wiedzy, mianowicie matematyki. Kosmos działa więc według harmonijnych zasad matematyki, a człowiek może tę harmonię odkryć, co poprowadzi go do podziwu dla Bożego artysty:

„Jeśli według Platona świat jest sztuką Bożą, to podziwiam jego piękno, ale zwracam się do Artysty […] jestem pełen podziwu dla nieba i żywiołów, jako wytworów sztuki”[7].

Bóg jest ostatecznym twórcą kosmicznej harmonii, on tchnął stwórczą moc w matematyczne proporcje, tak że zaistniały w postaci obserwowanego dziś przez nas świata. Kto poznaje ów matematyczny sposób organizacji i ruchu kosmosu, ten odkrywa tym samym stwórczy zamysł samego Boga.

c. Architekt i Budowniczy wszechświata
W tym samym czasie, a więc przy końcu II wieku, w Aleksandrii powstało anonimowe dzieło chrześcijańskie List do Diogneta. Jego autor pisząc o Synu Bożym posłanym na świat nazywa go „Architektem i Budowniczym wszechświata”. Następnie zaś opisuje udział Chrystusa w dziele stworzenia jako misję Dawcy praw przyrody:

„Przez Niego to Bóg stworzył niebo, przez Niego zamknął morze w określonych granicach, do Jego praw tajemniczych stosują się wszelkie żywioły. On też Słońcu wyznaczył miarę, jaką musi zachowywać w swoich dziennych podróżach. Jemu posłuszny jest Księżyc. […] Jego słuchają gwiazdy towarzyszące Księżycowi, od Niego wszechświat bierze swój porządek i granice”[8].

Podobnie jak sto lat wcześniej w Didache, tak i tu podstawowym sposobem oddziaływania Boga na świat są prawa natury. Są one wszechobejmującą ramą kosmosu, porządkują ruchy obiektów niebieskich, powierzchni ziemi, czy wreszcie „wszelkich żywiołów”. Świat jawi się jako uporządkowany przez plany stwórczego zamysłu Bożego. Znowu odkrywamy tu przyczyny późniejszej chrześcijańskiej fascynacji badaniem owego porządku na sposób matematyczny, które w pełni doszło do głosu na późnośredniowiecznych uniwersytetach czy za czasów Kopernika i Keplera. Jeśli bowiem Chrystus „Słońcu wyznaczył miarę” jego ruchu, to opisując za pomocą geometrii i arytmetyki ruchy Słońca, odkryjemy część pierwotnego zamysłu Chrystusa. Naukowe badanie świata jest częścią poznawania Boga, gdyż — jak pamiętamy — „od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty — wiekuista Jego potęga oraz bóstwo — stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,20).

Refleksje analogiczne do tych zawartych w Liście do Diogneta prezentował kilkadziesiąt lat później, około roku 200, rzymski autor św. Hipolit. On też podziwia matematyczny plan Stworzenia odzwierciedlony w odkrytych przez astronomów prawidłach kosmicznych:

„Stwórca przekazał swą niezmierną moc okrężnemu ruchowi [ciał niebieskich]”[9].

Jakby ubiegając współczesnych fizyków, którzy elegancję i prostotę matematycznych równań traktują jako jedno z kryteriów poprawności fizycznej teorii, Hipolit wyraża podobne myśli. Zastanawia się, nad różnymi starożytnymi teoriami astronomicznymi — Platona († 347 p.n.e.), Archimedesa († 212 p.n.e.), Hipparchusa († ok. 120 p.n.e.), Ptolemeusza († 175 n.e.). Odpowiadając na pytanie, które z nich są trafniejsze ucieka się do kryterium matematycznej elegancji: wybrać należy te, które lepiej odzwierciedlają piękno i harmonię matematycznych formuł. Pisząc o odległościach między sferami niebieskimi, czyli — według naszej współczesnej terminologii — o odległościach między różnymi obiektami kosmicznymi, stwierdza, że „należy zachować naukę o zbudowaniu wszechświata z harmonii, według zgodnych zasad regulujących owe odległości”. Co więcej, gdyby któraś z astronomicznych teorii nie pociągała za sobą matematycznej harmonii świata, teorię tę trzeba by odrzucić:

„Nie jest ani wiarygodne, ani możliwe, aby ich odległości miałyby nie być zgodne z jakimś rozumnym planem i byłyby niezależne od harmonijnych oraz proporcjonalnych zasad”[10].

Ta zasada dotyczy całego obserwowanego i badanego kosmosu: „zarówno cały świat jak i jego części są pod każdym względem uporządkowane co do proporcji i harmonii”[11].

Hipolit uznaje, że znajomość ustaleń astronomów jest jak najbardziej pożyteczna dla rozwijania właściwej duchowości: gdyby budowniczowie wieży Babel znali prawdziwe rozmiary kosmosu nie podjęliby przecież swego nierozumnego projektu, który był niewykonalny! Autor ten podaje dalej za Ptolemeuszem (zmarłym ok. 30 lat wcześniej) odległość od Ziemi do gwiazd. Odpowiada ona (według dzisiejszych jednostek odległości) setkom milionów kilometrów: jest to wprawdzie o wiele mniej, niż wskazuje nam dzisiejsza astronomia, ale wystarczająco dużo, aby zrozumieć bezsensowność projektu dosięgnięcia gwiazd za pomocą wieży:

„Ptolemeusz, staranny badacz tych spraw, nie wydaje mi się bezużyteczny: smuci nas tylko, że będąc urodzony niedawno, nie mógł pomóc tym […], którzy nie znając się na owych problemach na próżno usiłowali zbudować wieżę [Babel]. Gdyby w tamtym czasie Ptolemeusz był już obecny i wyjaśniłby im rozmiary [kosmosu], nie podjęliby niepotrzebnie swojego pomysłu”[12].

W ten sposób Hipolit traktuje obiektywną wiedzą przyrodniczą jako pomoc w poprawnej postawie duchowej wobec Boga. Żałuje, że poprzednie pokolenia nie uchroniły się od błędów w duchowości wskutek nieznajomości najnowszych teorii astrofizycznych (skoro słynny astronom Ptolemeusz żył w latach ok. 85-161 w Aleksandrii, to Hipolit urodził się prawdopodobnie w końcowych latach życia Ptolemeusza). Tym bardziej jest to godne zauważenia, że — jak zauważa Hipolit — wiedza astronomiczna ma swoją autonomię wobec wiary, a wiarygodność danych astronomicznych leży w samej sile dowodowej obliczeń matematycznych, zupełnie niezależnie od religii: „gdyby ktoś wyznał, że nie ma zaufania [do obliczeń astronomów], niech przekonają go stosowne pomiary; gdyż co do ludzi niedowierzających tym sprawom nie znajdzie się lepszego dowodu, niż właśnie ten”[13].

Ta sama reguła działa też w drugą stronę: znajomość reguł prawidłowej relacji człowieka do Boga skłania do zdecydowanego odrzucenia, jako herezji, prób wykorzystywania matematyki do horoskopów i proroctw[14], czy wręcz do tworzenia pseudoreligii. W Odrzuceniu wszelkich herezji Hipolit wymienia na przykład herezje „arytmetycjan” oraz „geometrian”. Na czym polegały te błędy w wierze? Geometriański gnostyk Szymon nawiązując powierzchownie do matematycznej terminologii, na przykład do definicji punktu, odcinka, powierzchni i bryły głosił: „To, co małe jak punkt, będzie wielkie, a wielkie stanie się nieskończone”. Arytmetycjanie podobnie żonglowali rozmaitymi liczbami wyciągając z tego mało przekonujące wnioski mistyczne[15].

d. przygotuj swą duszę przez geometrię
Z Rzymu św. Hipolita przenosimy się teraz do egipskiej Aleksandrii uważanej powszechnie w starożytności za stolicę nauki światowej. W drugim i trzecim wieku naszej ery istniała tam też słynna chrześcijańska szkoła teologiczna. Dziś często jednoznacznie kojarzy się ją jednostronnie z wybujałą metodą alegoryczną stosowaną do interpretacji Biblii. Dlatego warto zasięgnąć informacji, jaką dziedzinę wiedzy teologiczni mistrzowie chrześcijańscy z Aleksandrii uważali za przydatną do pierwszego etapu formacji intelektualnej, a przynajmniej za nieodzowny jej element. Okazuje się, że była to matematyka.

Oto jak Klemens Aleksandryjski około r. 200 opisuje właściwą postawę chrześcijanina wobec nauk ścisłych. Najpierw zauważa, że za jego czasów często można się było spotkać w gronie wierzących z nieufnością wobec tych dziedzin wiedzy: „większość obawia się filozofii helleńskiej, jak dzieci straszydeł, i doznaje lęku, że może ona ich uwieść”[16]. Tymczasem, zdaniem Klemensa, nauki greckie powinny pozostać stałym wyposażeniem wykształconego chrześcijanina, którego Klemens zwyczajem swojego aleksandryjskiego środowiska nazywa „gnostykiem” (nazwa ta nie ma nic wspólnego z heretyckimi gnostykami, gdyż oznacza po prostu chrześcijańskiego mędrca). Taki chrześcijański gnostyk ma się cechować szerokością intelektualnych horyzontów obejmując swoimi zainteresowaniami także cztery podstawowe działy matematyki:

„[Gnostyk] z każdej nauki wydobywa treść przydatną dla prawdy. Śledzi więc w muzyce właściwe relacje zharmonizowanych dźwięków; w arytmetyce obserwuje narastanie i zmniejszanie się liczb i ich wzajemne relacje, oraz jak rzeczy nawet największe podlegają układom liczbowym; w geometrii upatruje samą istotę bytu i przyzwyczaja się pojmować umysłowo przestrzeń i byt niezmienny, który jest czymś zupełnie innym niż byt cielesny. Astronomia go pouczy, jak wznosić się myślą ponad ziemię i sięgać wspólnie do nieba i razem krążyć po orbitach gwiezdnych”[17].

Co ciekawe, przykładem takiego postępowania jest dla Klemensa patriarcha Abraham, który przecież usłyszał od Boga polecenie: „Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić” (Rdz 15,5). Dla aleksandryjskiego teologa ten tekst z pierwszej księgi Biblii jest jakąś antycypacją naukowych zainteresowań astronomią. Innym biblijnym przykładem stawianym przez Klemensa za wzór chrześcijanom jest Mojżesz. Nie musimy tu wchodzić w dyskusję na temat wiarygodności informacji o Mojżeszu podawanych przez Klemensa, gdyż chodzi nam na tym miejscu tylko o prezentowaną przez niego ocenę wartości nauk ścisłych dla rozwoju duchowego człowieka: „Gdy Mojżesz doszedł do właściwego wieku, uczono go arytmetyki, geometrii, rytmiki i harmonii u wybitnych Egipcjan”[18].

Kontakt z naukami ścisłymi powinien zacząć się jak najwcześniej: Klemens pisze o tym w pewnym miejscu swoich Kobierców, gdzie zajmuje się kształceniem raczej początkowym, gdyż odnoszonym do kandydatów do chrztu, do katechumenów. Zaczyna od zwrócenia uwagi na to, że racjonalność wyróżnia człowieka spośród innych stworzeń: „kto wybiera to, co pożyteczne dla korzyści katechumenów, nie powinien jak dzikie zwierzę stronić od miłości wiedzy”. Potem zaś, obok innych dziedzin nauki, wychwala zalety geometrii:

„Ta nauka przygotowuje duszę w najwyższym stopniu do prawidłowego wyciągania wniosków, uzdalnia do rozpoznawania prawdy i do wykazywania fałszu […]
[Geometria] pobudziła nas do stworzenia pojęcia długości bez szerokości, powierzchni bez głębokości, niepodzielnego punktu i przenosi nas od rzeczy podległych postrzeganiu zmysłowemu do zjawisk dostępnych tylko myśli”[19].

Jaki jest powód łączenia przez Klemensa tej dziedziny matematyki z duchowością, co dla dzisiejszego czytelnika jest zdecydowanie zaskakujące? Tą cechą geometrii, która stanowi szczególną pomoc w przygotowaniu duszy do odkrywania prawd duchowych, jest wprawianie studenta w umiejętność abstrakcji matematycznej: człowiek stopniowo przyzwyczaja się do istnienia rzeczywistości innych niż te, które postrzega nie są zmysłami. Zaczyna się od uzmysłowienia sobie, że obiekty geometrii i rządzące nimi prawa należą do innej, idealnej sfery rzeczywistości. Prowadzi to do pytania o inne, ponadzmysłowe byty, a także o Twórcę wszystkich rzeczy, widzialnych i niewidzialnych.

Klemens nie zapomina też o innej nauce, która jest już zastosowaniem geometrii do zjawisk przyrody, a mianowicie o astronomii:

„Ona nie tylko bada zjawiska na niebie, lecz także usiłuje dociec kształtu całości wszechświata, obiegu gwiazd oraz zbliża duszę do stwórczej potęgi”.

Już sam fakt podnoszenia zalet nauk ścisłych w kontekście przygotowywania katechumenów do pierwszych kroków życia wiary jest wystarczająco interesujący. Ten wątek katechezy starochrześcijańskiej wydaje się w naszych czasach zupełnie zagubiony. Jeszcze bardziej jednak intryguje kierunek myśli Klemensa: najwyraźniej dostrzega w tych naukach zdolność otwierania człowieka na Boga, widzi w nich element formacyjny bezpośrednio ważny dla duchowości chrześcijańskiej. W matematycznej abstrakcji form geometrycznych widzi siłę przygotowującą duszę, a w zastosowaniu wyników abstrakcyjnego rozumowania do zjawisk kosmicznych – drogę zbliżającą do Boga. Jest to więc, używając współczesnej terminologii, formacja duchowości chrześcijańskiej o elementach scjentystycznych.

Dowiadujemy się też od Klemensa, że oczywiście nie wszyscy dzielili te poglądy, uważając widocznie, że nauki ścisłe są od teologii oddzielone tak wyraźną barierą, że nie powinny być z nią w żaden sposób łączone w umyśle chrześcijanina. „Niektórzy poddają jednak w wątpliwość pożytek płynący z poznania przyczyn ruchu Słońca i innych ciał niebieskich oraz z rozmyślań nad zasadami geometrii”, zauważa Klemens, dodając: „ich zdaniem nie przyczynia się to do zrozumienia naszych [chrześcijańskich] obowiązków”. Ale „na tego rodzaju zarzuty odpowiedzieć należy”[20], ripostuje, po czym podejmuje z taką postawą energiczną dyskusję. Jak widać, w pierwotnym chrześcijaństwie debata o spotkaniu wiary z naukami matematyczno-przyrodniczymi była żywa i obejmowała zarówno matematyko-entuzjastów jak i matematyko-sceptyków.

Istotny też jest ogólniejszy problem, a mianowicie jak Klemens oceniał prawdy odkryte przez filozofię grecką (wraz z wiedzą przyrodniczą i matematyczną), kiedy należało je skonfrontować z istnieniem prawdy objawionej przez Boga w Jezusie Chrystusie i w natchnionych Pismach świętych. Ów aleksandryjski uczony dokonuje w tej dziedzinie niezmiernie pouczających rozróżnień. W swoich Kobiercach starannie odróżnia w naukowych księgach greckich „posiew darowany Hellenom przez Boga” od „bezwartościowego owocu”, do którego zalicza „krzewicieli ateizmu epikurejskiego i światopoglądu hedonistycznego”[21].

Jest to wątek, który łatwo rozpoznamy od najwcześniejszych pism chrześcijańskich, takich jak Didache, poprzez wielkie dzieła Augustyna, aż po kres średniowiecza: cierpliwe rozgraniczanie tego, co w osiągnięciach pogan jest racjonalnym odkryciem praw logiki, matematyki i przyrody, od tego, co ma tylko pozór naukowej prawdy, a jest filozofią fałszywą. Św. Augustyn będzie później wskazywał w tym kontekście bardziej konkretnie i szczegółowo na przykład na zalety astronomii i fałsz astrologii; Klemens, jak widzimy, koncentruje się raczej na przestrogach wobec całych systemów filozoficznych nie do pogodzenia z Objawieniem chrześcijańskim. Takim kryterium wykluczającym przyjęcie jakiegoś filozoficznego systemu przez chrześcijan może być ateizm lub zaprzeczanie podstawom chrześcijańskiej moralności.

Klemens przypomina, że to rozróżnianie ma podstawy biblijne. Św. Paweł też wyróżniał pożyteczne nauki filozofów od nauk błędnych, a tym naukom, które uznał za pożyteczne, znajdował odpowiednie miejsce w hierarchii prawd. Klemens w tym właśnie duchu wyjaśnia krytyczne wobec filozofii pogańskiej fragmenty listów św. Pawła (np. „Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem” — Kol 2, 8). Podchodzi do nich w ten sposób: „Nawet Paweł w listach nie potępia, jak się wydaje, filozofii, tylko wymaga, żeby […] nie cofać się na stopień filozofii greckiej”. Co to znaczy? Że dane nauk filozofów „mają charakter wstępny” i „stanowią naukę przygotowawczą do przyjęcia Prawdy” o zbawieniu w Chrystusie[22], dlatego o ile są pożyteczne po drodze do chrześcijaństwa, to byłoby czymś niedorzecznym porzucić chrześcijaństwo na rzecz któregoś z systemów filozoficznych. Byłoby to zawróceniem od celu drogi ku jej wcześniejszym etapom. Nie jest to jednak odrzucanie mądrości Greków jako bezwartościowej w świetle Biblii, a jedynie przypomnienie o hierarchii prawd: biblijne nauki duchowe mają walor najwyższy, a nauki filozofii greckiej mają charakter pomocniczy.

Ale z drugiej strony Klemens podkreśla, że Bóg, jako Stwórca, jest dawcą intelektu każdego człowieka, niezależnie od jego wiary. Dlatego ostatecznie to sam Bóg pozwolił poganom zdobyć tak wiele autentycznych elementów rzetelnej wiedzy naukowej: „Pan [był] z nimi przez różne sposoby nauczania, wiodące do sprawiedliwości u Hellenów”. Argumentuje, że jeśli niektórzy chrześcijanie polemicznie twierdzą, że „filozofia została wynaleziona przez Hellenów za pomocą świadomości [jedynie] ludzkiej”, to przecież Klemens „może powołać się na Pismo, głoszące, że [także ta] świadomość została zesłana przez Boga”[23]. Ostatecznie więc każde racjonalne osiągnięcie człowieka pochodzi od Boga. Klemens zdobywa się w końcu na niecodzienną śmiałość i porównuje nawet zdobycze greckiego rozumu do jakiegoś wstępnego przymierza z Bogiem.

Posługując się ulubioną w tym czasie wśród aleksandryjskich chrześcijan egzegezą alegoryczną, wyjaśnia tekst z księgi Przysłów „Nie bądź częstym gościem u obcej” (Prz 5,20) i odnosi go do „obcych” nauk pogańskiej filozofii. Alegorię rozwija w taki oto sposób: „Pismo radzi zaprzyjaźnić się z kulturą świecką, ale nie poświęcać jej swojego czasu i nie zatrzymywać się na jej poziomie”. Prawdziwa mądrość polega na tym, aby zrozumieć, że takie nauki jak geometria czy astronomia są pożyteczne, ale dla chrześcijanina mają charakter jedynie pomocniczy. Celem ostatecznym człowieka wiary jest przecież dojść do umiłowania mądrości Bożej, do prawdziwie chrześcijańskiej „filozofii”: „niektórzy przynęceni urokiem służek, poniechali panią, to jest filozofię, i zestarzeli się, jedni w muzyce, inni w geometrii, inni jeszcze w gramatyce”[24]. Wymienione nauki mają swoje miejsce w całości intelektualnego życia chrześcijańskiego, ale jest to miejsce służebne. Kto postawiłby je na najważniejszym miejscu, straciłby okazję do spotkania z „panią”, którą jest ostatecznie nauka o tym, jak spotkać się z Bogiem.

Jeśli jednak ktoś ma świadomość hierarchii pożyteczności rozmaitych nauk, to „wybierając z geometrii, muzyki, gramatyki, a nawet samej filozofii to, co dla niego pożyteczne, zabezpiecza wiarę od wszelkich ataków”[25]. Bynajmniej nie przeszkadza w tym fakt, że nauki te pochodzą od nieznających Boga pogan. Klemens jest wyraźnie świadomy, że „Egipcjanie pierwsi przynieśli ludzkości astronomię”, „oni są także wynalazcami geometrii”[26]. Ale ponieważ tego typu dziedziny wiedzy pochodzą z rozumu naturalnego, a Stworzycielem natury jest Bóg, to ostatecznie w Nim ma źródło to, co w mądrości pogan jest wartościowe. „Geometria zawierająca pewne twierdzenia i hipotezy, i astronomia – wprawdzie różnią się od samego [najwyższego] dobra, są jednak drogami do niego”[27]. Wyrażenie „droga” jest tu niezmiernie ważne, gdyż wskazuje na istotne miejsce matematyczno-przyrodniczej wiedzy w formacji chrześcijańskiej. Tego typu nauki cząstkowe otwierają przystęp do nauki najwyższej, do mądrości Bożej:

„Choć jedna jest Prawda, to w geometrii zawarta jest prawda geometrii, w muzyce prawda muzyki […] Ta naczelna i nienaruszalna Prawda jest zaś tylko jedna, to jest ta, której się uczymy od Syna Bożego […] Filozofia jest czynnikiem współdziałającym w chwytaniu Prawdy”[28].

Śmiałość tych wszystkich wyrażeń zawstydza dzisiejszego czytelnika, skłonnego raczej do strzeżenia odrębności nauk eksperymentalnych od teologii i do oddzielania wyników nauk czysto teoretycznych (lub przyrodniczych) od kwestii wiary. Natomiast dla starożytnych autorów wiedza „przez Boga natchniona” to nie tylko nadprzyrodzona dziedzina teologii, ale jak najbardziej naturalne rozważania przyrodników. Oczywiście, jest to natchnienie w innym znaczeniu niż to odnoszone na przykład do inspiracji ksiąg biblijnych, tym niemniej pozostaje realne: Bóg udziela człowiekowi rozumu przez swoje stwórcze tchnienie.



Przypisy

[1] Didache 3,4.
[2] Klemens Aleksandryjski, Wypisy z Theodota, 75.
[3] Klemens Rzymski, List do Kościoła w Koryncie, XIX,2-XX,8.
[4] Atenagoras z Aten, Prośba za chrześcijanami, 16.
[5] Tamże.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
[8] List do Diogneta, VII, 1.
[9] Hipolit, Refutatio omnium haeresium, VIII.
[10] Tamże, X.
[11] Tamże, XI.
[12] Tamże, XII.
[13] Tamże, XII.
[14] Por. tamże, XIV.
[15] Por. Hipolit, Odrzucenie wszelkich herezji, IV, 51.
[16] Klemens Aleksandryjski, Kobierce, VI, X.
[17] Tamże.
[18] Tamże, I, XXIII.
[19] Tamże, VI, XI.
[20] Tamże.
[21] Tamże, VI, VIII.
[22] Tamże.
[23] Tamże.
[24] Tamże, I, V.
[25] Tamże, I, IX.
[26] Tamże, I, XVI.
[27] Tamże, I, XIX.
[28] Tamże, I, XX.