wtorek, 28 grudnia 2004

Ekumeniczny przyczynek do spotkania światła wiary ze światłem rozumu


ks. Andrzej Siemieniewski

„Cuda, cuda ogłaszają”…
Ekumeniczny przyczynek do spotkania światła wiary ze światłem rozumu


1. Znaki i cuda wczoraj i dziś


„Zamknąć oczy rozumu i rzucić się w przepaść wiary, w kipiące nurty ducha. Odciąć się od zimnego intelektu i poddać się gorącym promieniom religijnego uczucia. Zapomnieć o ograniczeniach logiki, a zamiast tego dać się porwać wewnętrznemu odczuciu i poszybować na skrzydłach nieograniczonej fantazji”.


Chociaż nauczanie pasterzy Kościoła często przeciwstawiało się takiemu wyobrażeniu o istocie głębokiej wiary, to jednak wciąż często pokutuje ono na obrzeżach chrześcijańskiej wspólnoty. Pomimo systematycznego przypominania o koniecznym mariażu wiary i rozumu — ostatnio w fundamentalnej encyklice Jana Pawła II Fides et ratio — spotykamy niekiedy ludzi sądzących, że im mocniej zamkną oczy rozsądku, tym szerzej otworzą się im światłe oczy wiary. Tak rozumieją oni głębię ducha człowieka, „który pada, a oczy mu się otwierają” (Lb 24,4).


Postawy takie mogą się obudzić w związku z kolejnymi objawieniami prywatnymi, zdarzają się wśród pielgrzymów ciągnących do słynnych sanktuariów, nie brak ich w grupach modlitewnych rozmaitych ruchów kościelnych. W niniejszym tekście chciałbym zaproponować krótkie spojrzenie na zdarzające się niekiedy w grupach Odnowy w Duchu Świętym pragnienie takiej wierności natchnieniom Bożym, która zderza się ze zdrowym rozsądkiem i chrześcijańską roztropnością.


Niekiedy takie irracjonalne postawy są przyjmowane spontanicznie i bezrefleksyjnie. Kiedy indziej jednak bywają uzasadniane przykładami z historii. Ruch katolickiej Odnowy w Duchu Świętym od samych swoich początków przed czterdziestu laty czerpał szeroko z doświadczeń braci chrześcijan z innych wyznań i kościołów. Ta ekumeniczna zasada wydała wiele znakomitych owoców, czasem jednak była też nadużywana dla promowania religijnych fantazji i fanatyzmu.


Dwudziestowieczni zwolennicy grup modlitwy charyzmatycznej często powołują się na niezwykłe fenomeny, które zdarzały się w protestanckiej historii ruchu przebudzeniowego. Za przykład weźmy jednego z głównych amerykańskich głosicieli charyzmatycznej duchowości ponadwyznaniowej z końca XX wieku, Johna Wimbera. Wpłynął on silnie na polską odnowę charyzmatyczną za sprawą swoich kolejnych obecności na charyzmatycznych kongresach w Warszawie oraz dzięki dwóm książkom, popularnym w kręgach Odnowy Charyzmatycznej: Ewangelizacja w mocy: Znaki i cuda dziś (Warszawa 1991) oraz Uzdrawianie z mocą (Wrocław 1993).


John Wimber wspomina tam między innymi, że był osobiście świadkiem modlitewnego spotkania, podczas którego ludzie przewracali się na podłogę, a mówca przechadzał się wśród tłumu, modląc się nad ludźmi, którzy „natychmiast padali pod działaniem Ducha Świętego”. Wimber odniósł te zjawiska do znanych mu z literatury osiemnastowiecznych doświadczeń, występujących w gronie charyzmatycznych metodystów angielskich i purytanów amerykańskich. Pisał: „Odkryłem, że nasze przeżycie nie było wyjątkowe; ludzie tacy, jak John i Charles Wesleyowie, George Whitefield, Charles Finney czy Jonathan Edwards — wszyscy doświadczyli podobnych zjawisk w swojej służbie”. Pojawiające się na początku wątpliwości Wimbera zostały rozproszone całkowicie, kiedy od przyjaciela, który był „godnym zaufania świadkiem”, usłyszał, „że pochodziło to od Boga”. Po tym stwierdzeniu Wimber podobne zachowania nazwał „zjawiskami nadprzyrodzonymi”[1], bez cienia wątpliwości, że pochodzącą od Ducha Świętego.


Taka postawa udzielała się stopniowo niektórym polskim kręgom charyzmatycznych grup modlitewnych. Spoczywanie na podłodze w czasie spotkania modlitewnego klasyfikowane bywało bez żadnych zastrzeżeń jako „spoczynek w Duchu Świętym”, często bez żadnej próby refleksji nad problemem stopnia udziału Ducha Świętego w takim stanie człowieka. Napomnieniom lub przepowiedniom wypowiadanym w czasie spotkań modlitewnych bywał przypisywany na mocy oczywistości status autentycznych proroctw, bez starania się o zastosowanie biblijnej nauki o istnieniu proroctwa prawdziwych i równolegle z nimi — proroctw fałszywych. Próby intelektualnej refleksji niekiedy bywały ograniczane do takiego powoływania się na historyczne precedensy, jak w powyższym przykładzie: w dawnych czasach też tak bywało…


2. Uczyć się rzeczy trudnych od braci odłączonych


Powołując się na świadectwa sprzed wieków o niezwykłych zachowaniach w czasie modlitwy lub podczas głoszenia emocjonalnych kazań wzywających do nawrócenia, często zakłada się (choć z reguły bywa to założenie milczące), że promotorzy i teologowie osiemnastowiecznych przebudzeń widzieli w owych niecodziennych zjawiskach jednoznaczny dowód działania Bożego. Dlaczego tak się sądzi? Pewnie na zasadzie rozumowania: wiadomo, że w dawniejszych wiekach ludzie byli mało krytyczni i we wszystko łatwo wierzyli…


O ile jednak jest prawdą, że wielu wybitnych charyzmatycznych głosicieli z XVIII czy XIX w. często obserwowało nadzwyczajne zewnętrzne zachowania i cielesne manifestacje, a nawet emocjonalne ekscesy związane z głoszeniem Ewangelii, to nie jest prawdą, że jednoznacznie traktowali je jako pożądane skutki głoszenia prawd chrześcijańskich albo że były one dla nich oczywistymi dowodami działania Bożego. Poważni pasterze ruchów przebudzeniowych ubiegłych wieków nie byli bynajmniej skłonni do równie szybkiego przesądzania, że fenomeny takie były działaniem Ducha Świętego, jak czasem czynią to współcześni liderzy i animatorzy.


Po przykład sprzed dwóch wieków — powszechnie uznany za godny naśladowania i podziwu w charyzmatycznych wspólnotach, zarówno protestanckich, jak i katolickich — sięgnijmy do postaci założyciela angielskiego metodyzmu i wielkiego autorytetu dla wszystkich następujących po nim ruchów przebudzeniowych, Johna Wesleya (1703-1791). Autor ten łączy w sobie kilka niezwykłych cech: po pierwsze, sam był żywym świadectwem osobistego, dramatycznego i radykalnego nawrócenia; po drugie, był gorliwym duszpasterzem, dążącym przez całe swoje życie do udostępnienia innym własnego doświadczenia Bożej łaski; w końcu — był też obdarzony wybitnym talentem teologicznym.


Za pierwszy sygnał trzeźwej roztropności w podejściu do problemu niech posłuży nam krótki tekst Johna Wesleya. Pisząc o sukcesie głoszenia przebudzenia wiary, zauważył on:


„W 1762 roku Boże dzieło wielce wzrosło w Londynie […] Wielu znalazło zbawienie we krwi Jezusa […] Ponieważ łatwo było przewidzieć, że szatan będzie próbował zasiać kąkol między pszenicę, zadałem sobie wiele trudu, aby ostrzegać ich o niebezpieczeństwie — zwłaszcza pychy i entuzjazmu […] Gdy tylko wyjechałem, wybuchł entuzjazm: dwóch czy trzech zaczęło przedstawiać swoje wyobrażenia jako wizje od Boga i utrzymywać, że nigdy nie umrą; wprowadzili wiele hałasu i zamieszania. Potem zaczęli głosić, że nie podlegają pokusom, że nie będą odczuwać bólu, że otrzymali dar proroctwa i rozeznawania duchów”[2].


Ewangelizacji prowadzonej przez Johna Wesleya w Londynie rzeczywiście towarzyszyły niezwykłe fenomeny o zewnętrznych pozorach charyzmatycznych, ale akurat w tym konkretnym przypadku był on raczej skłonny przypisać je wpływom pokus szatańskich. W innych przypadkach w każdym razie mocno przestrzegał przed możliwością pomylenia tego, co ludzkie, tego, co demoniczne, i tego, co Boże, ponieważ zewnętrzne przejawy tych odmiennych oddziaływań mogą być łudząco podobne.


Nauki Johna Wesleya były bardzo potrzebne, gdyż przebudzenie początków XVIII w. nie różniło się wiele w materii naiwności względem sposobów działania złego ducha od przejaskrawień wielu wspólnot charyzmatycznych naszych czasów. Uważano pochopnie, że działalność szatana jest bardzo łatwa do rozpoznania, natomiast wszelkie przeżycia wewnętrzne związane z religijnością przypisywano z absolutną pewnością wpływom Ducha Świętego. Dlatego tak potrzebne były przestrogi przed „entuzjazmem”, który mając wszelkie pozory zewnętrznej religijności, może skłaniać do ulegania pokusom naturalnej fantazji religijnej lub nawet zwiedzeniom szatańskim. W spisanych w 1765 roku uwagach o chrześcijańskiej doskonałości Wesley zestawił kilka rad w tej materii:


„Nie przypisuj pospiesznie rzeczy Bogu. Nie zakładaj pospiesznie, że sny, głosy, wrażenia, wizje i objawienia są od Boga. Mogą pochodzić od Niego. Mogą pochodzić od natury. Mogą pochodzić od diabła. Dlatego nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są od Boga. Jesteście w niebezpieczeństwie entuzjazmu każdej godziny […] jeśli gardzicie rozumem, wiedzą, ludzkim nauczaniem, z których każde jest wspaniałym darem Boga i może służyć najszlachetniejszym celom”[3].


John Wesley nie opierał swojej zbawczej relacji z Bogiem jedynie na sile wewnętrznego przeżycia i dlatego charakterystyczne są dla niego dążenia do obiektywizacji osobistego doświadczenia. Wyraźnie wskazywał na jego sakramentalne (chrzcielne), biblijne i liturgiczne fundamenty, podkreślając w ten sposób potrzebę zakotwiczenia wiary przede wszystkim w tym, co obiektywne.


Po pierwsze więc, trzeba zauważyć, że trzydziestopięcioletni już wówczas anglikański pastor wspomniał sakramentalne, chrzcielne źródło swojego przymierza z Bogiem przy użyciu wyraźnie biblijnej terminologii:


„Aż do czasu, gdy miałem dziesięć lat, nie pozbawiłem się przez grzech tego «obmycia w Duchu Świętym», które zostało mi dane w chrzcie”[4] (por. Tt 3,5).


W relacji swojego Dziennika Wesley kładzie wyraźny nacisk na rolę lektury Pisma Świętego jako słowa Bożego w tym, co od jego czasów zwykło się nazywać „niezwykłym rozgrzaniem serca”. Już po swoim nawróceniu, a więc po uzyskaniu daru wiary, polegającej na pewności przebaczenia grzechów, wspomina:


„przez wszystkie te dni prawie nie pamiętam, abym otworzył Pismo na czymś innym, jak tylko na wielkich i cennych obietnicach”[5].


Tuż przed opisem pamiętnego spotkania przy Aldersgate Street, gdzie przeżył decydujące nawrócenie, John Wesley wspomina w swoim Dzienniku: „poszedłem do [kościoła] św. Pawła, gdzie antyfoną liturgiczną był fragment Psalmu 130,1-4.7-8”[6]. Nie zaniedbał też pójścia do anglikańskiego kościoła dnia następnego, zapisał bowiem: „Będąc znowu w [kościele] św. Pawła po południu, mogłem odczuć dobre słowo Boga w antyfonie (Ps 89,1)”. Dwa dni później zaś podjął znaczące postanowienie: „zadecydowałem, aby nie podejmować się żadnych obowiązków przed pójściem rano do kościoła”[7]. Nie porzucił swojego sakramentalnego rozumienia więzi z Bogiem w dniach następnych. W czasie rozpoczętej w 1738 roku — jak to nazwał — „pielgrzymki” do ośrodków niemieckiego pietyzmu, jako fakt oczywisty odnotował: „Sprawowałem Wieczerzę Pańską, gdyż była niedziela”[8].


3. Ekumenicznych rzeczy wymagających ciąg dalszy


Po tym pierwszym przykładzie przyjrzymy się kolejnemu, opierając się na wnikliwych analizach Jonathana Edwardsa (1703-1758)[9], wybitnego przedstawiciela amerykańskiego kalwinizmu. Był on jednym z najbardziej znanych liderów charyzmatycznego przebudzenia w XVIII w. w Ameryce, a jednocześnie autorem jak najbardziej trzeźwiących wezwań do roztropności. Zacznijmy od takiej oto recepty służącej do oceny nadmiernie entuzjastycznych świadectw osobistych:


„Świadectwa, jakie różne osoby ogłaszają o duchowych darach otrzymanych od Boga, i rozgłaszanie [tych] doświadczeń, jest jak wietrzyk towarzyszący chmurom. Owoc zaś, jaki przynoszą, jest jak deszcz, co wynika z tekstu Prz 25,14 (por. Jud 12). Nadmierne opowiadanie o doświadczeniach to jak odrośl na korzeniu drzewa, która tylko odciąga soki od owocujących gałęzi”[10].


Zupełnie nieznane w Polsce, a bardzo potrzebne w środowiskach grup modlitewnych, gdzie tyle pobożności skażonej skrajnym pietyzmem i kwietyzmem, są obszerniejsze reguły rozeznawania doświadczeń duchowych podawane przez J. Edwardsa. Oto na przykład fragmenty jego Wskazówek do oceny doświadczeń różnych osób, które zostały napisane w szczycie emocjonalnego wzburzenia, spowodowanego wielkim charyzmatycznym przebudzeniem duchowym i masowymi nawróceniami z lat 1740-1742:


− „bacz, by doświadczenie odnosiło się do woli i serca, a nie tylko do wyobraźni;
− by zostali przekonani zarówno co do grzechów swojego serca, jak i praktyki życia;
− by było to prawdziwe przekonanie o grzechu, a nie tylko wyobraźnia, spazmy i wybuchy uczuć;
− by przekonanie o grzechu miało wielki wpływ na stan umysłu i w każdej dziedzinie odnosiło się do praktyki;
− aby wystarczył im Chrystus i Jego duchowa doskonałość, by to stanowiło fundament ich [duchowej] radości;
− aby ich doświadczenia zwiększyły tęsknotę za świętością;
− by pytali samych siebie o gotowość do niesienia krzyża;
− by było jasne, czy opowiadając o swoich doświadczeniach, nie oczekują czasem, aby inni ich podziwiali;
− by pytali się, czy ich radość jest prawdziwie i szczerze radością w Bogu i w Chrystusie, a nie tylko […] w tym, co Bóg dla nich uczynił”[11].


J. Edwards, jako teolog i pastor zarazem, pisał z perspektywy duszpasterza. Potrafił ujmować zjawiska ożywienia wiary w ich dynamice, w dłuższych okresach czasu i w szerszej skali społecznej. Umiał też nazwać niebezpieczeństwo pomieszania działania Bożego z nieopanowanymi emocjami ludzkimi, a nawet z nadużyciami spowodowanymi być może pychą lub szarlatanerią. Jakkolwiek „skutki były takie, że bez wątpienia Bóg działał pośród nas na sposób cudowny”, to jednak „zdarzało się pomieszanie entuzjazmu z fałszywą religią”[12].


Negatywne zjawiska religijne, jakkolwiek same w sobie naganne — rozumował Edwards — mogą współistnieć z prawdziwym dziełem Boga, nie dyskredytując go. Jest przecież możliwe, że autentyczne działanie Ducha Świętego w sercu człowieka zmiesza się z niewłaściwą ludzką recepcją tego działania. Jako przykłady nadużyć tego typu Edwards wymieniał naiwne naśladownictwo darów duchowych, wielkie czasami nieostrożności i nieprawidłowości w postępowaniu, błędy w sądzeniu, a nawet uległość wobec ewidentnie szatańskiego zwiedzenia. Wszystko to mogło być w praktycznym przebiegu przebudzenia połączone z autentycznie dobrym dziełem duchowym. Rozumowanie Edwardsa biegło następującym torem: nawet jeśli pojedyncze osoby popadną w odrażające błędy lub skandaliczne praktyki, nie dyskredytuje to przecież automatycznie pozostałych.


Ten krótki przykład ostrożnych i trzeźwych opinii J. Edwardsa na temat dowodowej mocy zewnętrznych, cielesnych manifestacji, związanych z charyzmatycznym przebudzeniem, dostarcza istotnych korekt wobec poglądów dwudziestowiecznych entuzjastów wszelkich ekstrawagancji religijnych, jeśli tylko związane bywają z modlitwą i otwartością na Ducha Świętego. Zbyt pochopne powoływanie się na postacie osiemnastowiecznych głosicieli przebudzeniowych okazuje się bowiem nieuzasadnione: z faktu, że obserwowali oni takie fenomeny, jak padanie na ziemię, drgawki i konwulsje, czy modlitwa w nieznanych językach, nie wynika jeszcze, że fenomeny takie bezwarunkowo aprobowali, ani też by traktowali je jako jednoznaczne dowody działania Bożego. Wręcz przeciwnie, potrafili podchodzić do nich z godną podziwu wstrzemięźliwością, wiedząc, że „mogą pochodzić od Boga, mogą pochodzić od natury, mogą pochodzić od diabła”.


W podsumowaniu tych kilku uwag na temat poszukiwania dróg rozeznawania nadzwyczajnych manifestacji na modlitwie trzeba stwierdzić, że głównym niebezpieczeństwem, do którego odnosili się wielcy nauczyciele ubiegłych stuleci, było kierowanie się czysto zewnętrznymi kryteriami w ocenie pochodzenia zjawisk duchowych. Często chodziło po prostu o stopień sensacyjności i ekstrawagancji duchowej. Wiele możemy nauczyć się od tych ludzi także dzisiaj. Niech ostatni fragment listu J. Edwardsa zilustruje ten problem: przedstawia on wnikliwą ocenę — jak to wówczas nazywano — dzieła (chodzi o dzieło przebudzenia religii, revival of religion) z roku 1742:


„To dzieło trwało w czystszej postaci, dopóki nie zostaliśmy zarażeni z zewnątrz. Nasi ludzie usłyszeli o dziele w innych miejscach, a niektórzy z nich nawet je widzieli, gdy dochodziło do znacznie większego zamieszania i gdy zewnętrzne przejawy były bardziej niezwykłe. Byli wtedy skłonni myśleć, że dzieło w tych innych miejscach dalece przewyższyło to, co działo się wśród nas, a oczy ich były zaślepione hałaśliwym sposobem wyznawania i działaniem na pokaz, jaki praktykowali niektórzy spośród przybyszów z tych innych miejsc. Ludzie ci wychodzili z siebie w ekstazach i gwałtownych emocjach uczuciowych”[13].

[2004] 


Przypisy

[1] Por. J. Wimber, Ewangelizacja w mocy: Znaki i cuda dziś, Warszawa 1991, s. 35.
[2] J. Wesley, A Plain Man’s Guide to Holiness, London/Sydney/Auckland/Toronto 1988, s. 71.
[3] Tamże, s. 361.
[4] J. Wesley, Journal and Diaries (1735-1738), [w:] The Works of John Wesley, red. W.R. Ward, R.P. Heitzenrater, vol. XVIII, Nashville 1988, s. 243.
[5] Tamże, s. 254.
[6] Tamże, s. 249-250.
[7] Tamże, s. 250-251.
[8] Tamże, s. 256.
[9] Por. H.H. Knight, From Aldersgate to Azusa: The Wesleyan Roots of Pentecostal Spirituality, [b.m.] 1992 (Society for Pentecostal Studies: Annual Papers 1982-2001, [http://sps-usa.org/indices/annual.html]).
[10] J. Edwards, The “Miscellanies” (Entry Nos. 833-1152), red. A.P. Pauw, vol. XX: The Works of Jonathan Edwards, red. H.S. Stout, New Haven/London 2002, s. 210.
[11] Tenże, Directions for Judging of Persons’ Experiences, [w:] Writings on the Trinity, Grace and Faith, red. Sang Hyun Lee, vol. XXI: The Works of Jonathan Edwards, red. H.S. Stout, New Haven/London 2003, s. 522-524.
[12] Tenże, A Letter to the Assembly of Pastors of Churches in New England, Jul. 30, 1743, [w:] Letters and Personal Writings, red. G.S. Claghorn, vol. XVI: The Works of Jonathan Edwards, red. H.S. Stout, New Haven/London 1998, s. 111-112.
[13] Tenże, A Letter to Rev. Thomas Prince, [w:] Letters and Personal Writings…, o.c., s. 125-126.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.