środa, 14 maja 2008

Komentarz liturgiczny na 7 czerwca 2008






7 czerwca 2008 Sobota


2 Tm 4, 1-8
Ps 71(70), 8-9. 14-15ab. 16-17 (R.: por. 15a) Mt 5, 3
Mk 12, 38-44


Prorok Izajasz zapowiadał, że Jezus utrwali Prawo na ziemi. I właśnie teraz to czyni. „Oto mój Sługa, Wybrany mój, w którym mam upodobanie”. Kim jest ten Sługa? Na pierwszym miejscu jest nim Izrael. To narów wybrany przez Boga, aby był sługą Bożym, wybrańcem, w którym Pan Bóg miał upodobanie. Jednak wszystkie oczekiwania, które Pan Bóg pokładał w Izraelu, spełniły się ostatecznie w Jezusie Chrystusie. Dlatego – w sensie jeszcze głębszym i jeszcze wyraźniejszym – tym Sługą jest Chrystus, a także wszyscy ci, którzy są w Chrystusie.


Jeśli chrześcijanin został przez chrzest włączony w Chrystusa, to został złączony z Jego śmiercią i ukrzyżowaniem, ale został włączony także w Jego życie. Po to zostaliśmy pogrzebani przez chrzest, aby powstać do nowego życia, aby to życie mieć i nim żyć. Dlatego proroctwo o Jezusie w jakimś sensie jest także proroctwem o nas, ponieważ po to Pan Bóg przyłącza nas do Chrystusa, aby nas wzbogacić także Jego życiem i Jego dziełami. Zatem słowa Boże o Jezusie: „Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął” (Iz 42,1), są także i o nas, o ile jesteśmy w Jezusie. Każdy, kto trwa w Jezusie, zostaje obdarzony Duchem Świętym. Jeśli się od Chrystusa oddala, to Ducha Świętego ma coraz mniej, z prostego powodu – bo Duch Święty jest w Jezusie, gdzie indziej Go nie ma. Kto się od Zbawiciela oddali, ten Ducha Świętego mieć nie może.


Niesiemy Dobrą Nowinę na najróżniejsze sposoby, niektórzy jeżdżąc, by głosić Dobrą Nowinę, inni pomagając bliźnim, jeszcze inni – modląc się wytrwale. A czy w jakiś sposób i w nas też spełnia się to proroctwo, które w pierwszym rzędzie odnosi się do Chrystusa: „Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze; nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (Iz 42,2n)? Tak, to przecież o grzesznikach, których spotykał Jezus, ale także i o grzesznikach, których Chrystus spotkał najpierw w nas, a potem przez nas.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 6 czerwca 2008






6 czerwca 2008 Piątek


2 Tm 3, 10-17
Ps 119(118), 157 i 160. 161 i 165. 166 i 168 (R.: por. 165a) J 14, 23
Mk 12, 35-37


Dzień sądu – kiedy on nadejdzie? Oto dziś jesteśmy zachęceni, żeby pomyśleć o tak zwanych sprawach ostatecznych, albo inaczej – eschatologicznych. Określenie to znaczy, że nasze spojrzenie jest skierowane ku kresowi czasów. Atmosfera eschatologiczna (czyli rzeczy ostateczne) nie powinna być mylona z atmosferą schyłkową, ponieważ kres naszych czasów jest jednocześnie początkiem czasów nowych. To nie jest czas grozy czy strachu, ale czas, o którym czytamy w pewnym miejscu Pisma Świętego: „A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28). To są czasy wkraczania w „niebo nowe i ziemię nową” (Ap 21,1).


Zostaje nam ważne pytanie: kiedy? To pytanie jest o tyle istotne, że – szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach, może nawet już od XIX wieku – różni uszczypliwi krytycy mawiali: „Pan Jezus się pomylił, gdy mówił: «Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie» (Mt 24,34)”. Tymczasem minęło dwadzieścia wieków – i nic…


Otóż Pan Jezus się nie pomylił, tylko poinformował słuchaczy o znakach nadchodzących czasów ostatecznych, których nikomu nie będzie brakować. Ci, którzy byli świadkami wypowiedzenia tych słów, doczekali się znaków czasów ostatecznych bardzo szybko. Cóż to za znaki?


Wyobraźmy sobie łódź, która płynie przez ocean do odległej wyspy na środku bezmiaru wód. Morze jest wzburzone, fale są wielkie, raz wynoszą tę łódź wysoko, to znowu zapada się ona pomiędzy fale. Nadchodzi wreszcie moment, kiedy po raz pierwszy ktoś zawoła: „Widzę! Widzę ląd! Widzę wyspę!”. Potem znowu łódź opadnie, ląd zniknie z oczu, gdyż przeszła wielka fala, ale gdy przyjdzie nowa, znów będzie można oczekiwany ląd zobaczyć.


Ruch wznoszenia się i dostrzegania celu wędrówki przeplata się z czasem, kiedy tego celu nie dostrzegamy, ale w pamięci pozostaje nam, że cel widzieliśmy. Podobnie Kościół, żeglując po falach wzburzonego czasu, co pewien czas może dostrzec bardzo mocne znaki wyłaniającego się z oddali zarysu wyspy kresu czasów, wyspy eschatologicznej. I kiedy Pan Jezus mówił: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”, to – prawdę mówiąc – to pokolenie, które go słuchało, bardzo szybko doczekało się ujrzenia pierwszych zarysów końca czasów. Podobnie zresztą jak pokolenie nasze.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 5 czerwca 2008






5 czerwca 2008 Czwartek św. Bonifacego – wspomnienie obowiązkowe


2 Tm 2, 8-15
Ps 25(24), 4-5. 8-9. 10 i 14 (R.: 4b) Ps 119(118), 34
Mk 12, 28b-34


„Niedaleko jesteś od królestwa”. Można być od Boga tak niedaleko, na wyciągnięcie ręki, i po latach dalej być wciąż tylko niedaleko, ale jednak Go nie spotkać i ciągle do królestwa jeszcze nie wejść. Powiedział ktoś, że kiedy Jezus ogłaszał królestwo, Jego opowiadania działały jak dramatyczne scenariusze czekające na aktorów. Zapraszał słuchaczy na sceniczne próby: kto będzie aktorem na premierze dramatu o królestwie? Słuchacze, którzy uwierzyli, z napięciem czekali na wystawienie sztuki i na to, jaka przypadnie im rola.


A przecież można wysłuchać z napięciem i postąpić jak ci, o których czytamy w Ewangelii: „I rozeszli się – każdy do swojego domu” (J 7,53).
Ludzie tak lubią oglądać w telewizji pasjonujące życie innych. Bóg zachęca zaś: nie oglądaj, jak żyją inni! Przeżyj to sam! Z Chrystusem! Przechodziłem kiedyś ulicą obok lokalu, gdzie nagrywano reality show. Ludzie tłoczyli się tam, aby „wreszcie ktoś ich zobaczył”, dojrzał, docenił, aby wziąć udział w czymś ważnym – podczas gdy to, co najważniejsze, jest do wzięcia codziennie: przygoda z Chrystusem!

„Wielu [chrześcijan] postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego, o których często wam mówiłem, a teraz mówię z płaczem: Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne” (Flp 3,18-19).

Dlatego, jak wzywał nas przed laty Jan Paweł II:

„Musimy na nowo rozniecić w sobie pierwotną gorliwość, aby udzielił się nam zapał, jaki wziął początek z Pięćdziesiątnicy. […] Potrzeba nowego rozmachu w apostolstwie, które byłoby przeżywane jako codzienne zadanie wspólnot chrześcijańskich” (NMI 40).

Dlatego nie zapominajmy, o czym przestrzegał nas kard. Ratzinger:

„Niepokój, który pobudza nas do zanoszenia innym daru Chrystusa, może wygasnąć w zastoju solidnie uporządkowanego Kościoła”.

Nie pozostań tylko „niedaleko” od królestwa. Wejdź do środka. „Błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” – posłuchaj więc, co mówi do ciebie Pan.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 4 czerwca 2008







4 czerwca 2008 Środa


2 Tm 1, 1-3. 6-12
Ps 123(122), 1-2a. 2bcd (R.: por. 1a) por. 2 Tm 1, 10b
Mk 12, 18-27


Czy bez wiary w Zmartwychwstanie wszystko w chrześcijaństwie pozostałoby po staremu? W Dziejach Apostolskich można znaleźć ciekawą definicję chrześcijanina i – co jeszcze ciekawe – jest ona podana przez człowieka niewierzącego, niejakiego Porcjusza Festusa, jednego z następców Poncjusza Piłata, prokuratora rzymskiego. Za czasów owego Porcjusza Apostoł Paweł siedział w więzieniu.


Porcjusz Festus spotkał się kiedyś z królem Agryppą i z jego żoną Berenike i – jako ludzie niewierzący, niechrześcijanie – zaczęli rozmawiać o pewnym politycznym kłopocie, który został im w spadku po poprzednim prokuratorze. Tym politycznym kłopotem był Apostoł Paweł, o którym nie wiedzieli dobrze, co to za jeden. Porcjusz Festus tak o nim powiedział:

„[Żydzi] mieli z nim spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25,19).

To bardzo ciekawa definicja chrześcijanina, niesłychanie trafna i bardzo dobrze pasująca do każdej epoki Kościoła. Można sobie życzyć, aby także dzisiaj spotkanie niewierzących z chrześcijanami zostawiało właśnie taki ślad. Nawet jeżeli ktoś dobrze nie zna wszystkich niuansów wiary, wszystkich szczegółów i konsekwencji chrześcijaństwa, żeby to jedno przynajmniej mu zostało w pamięci: że chrześcijanie mają jakiś spór ze światem i że ten spór toczy się o Jezusa, o którym świat twierdzi, że dawno temu umarł, a chrześcijanie twierdzą, że owszem, umarł, ale teraz żyje.


Dlatego całe chrześcijaństwo jest jak planeta krążące wokół Słońca Zmartwychwstania Chrystusa i wokół wiary w nasze zmartwychwstanie: „wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Dopiero na tym tle możemy w pełni zrozumieć radość słowa „Alleluja”. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć radość liturgicznego hymnu wielkanocnego: „Żywego już Pana widziałam, grób pusty”. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć, co naprawdę głosimy w Kościele w każdą niedzielę, kiedy mówimy, że Jezus powstał z martwych i wskutek tego do dzisiaj jest Panem i żywych, i umarłych, jest Panem i życia, i śmierci. I dzisiaj wychodzi nam na spotkanie, żeby nas spotkać we wspólnocie, w swoim Słowie i w sakramentach.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 3 czerwca 2008






3 czerwca 2008 Wtorek św. Karola Lwangi i Towarzyszy – wspomnienie obowiązkowe


2 P 3, 12-15a. 17-18
Ps 90(89), 1-2. 3-4. 10. 14 i 16 (R.: por. 1) por. Ef 1, 17-18
Mk 12, 13-17


„Czy wolno płacić podatek Cezarowi?” (Mk 12,14). Czyżby Pan Jezus był antycesarskim rewolucjonistą? Dzisiaj rewolucja kojarzy nam się z przewrotem: to, co było do tej pory, zostanie zburzone, a na gruzach zbudujemy nowe. W tym sensie ani Pan Jezus, ani Boży święci rewolucjonistami nie są.


A jednak mamy być rewolucjonistami, ale w zupełnie innym sensie tego słowa. Łacińskie słowo revolutio miało różne znaczenia. Jednym z nich był, owszem, przewrót, ale nie jest to sens jedyny. Jest przecież dzieło Kopernika, w którego tytule użyto słowa „rewolucja”: De revolutionibus orbium caelestium – „o rewolucjach sfer niebieskich”. Rewolucja oznacza tu jednak krążenie wokół tego, co jest w środku. Sfery niebieskie krążą wokół centrum, jakim jest Słońce. W tym sensie być chrześcijańskim rewolucjonistą, czyli człowiekiem świętym, znaczy przypomnieć, że świat, życie, myśli, wszystko krążyć ma wokół Jezusa Chrystusa, wokół Boga. Jeśli Bóg posyła Jeremiasza jako rewolucjonistę, to właśnie w tym sensie: „Przypomnij światu, że wszystko ma krążyć wokół Mnie – mówi Pan”. Jeżeli Chrystus wysyła Apostołów rewolucjonistów, to także w tym sensie: „Przypomnijcie światu, że wszystko krąży wokół Jezusa”. Jeśli my odczytujemy nasze rewolucyjne powołanie, to w tym właśnie sensie: iść i przypominać, że wszystko krąży, dokonuje revolutio, wokół tego Słońca, którym jest Jezus Chrystus.


Jest jeszcze drugie ważne znaczenie słowa revolutio: ‘rozwijać’. W szczególności zaś: ‘rozwijać zwój księgi (re-volutio), żeby na nowo ją odczytać’. W tym sensie Boży rewolucjonista to ten, który czytając Ewangelię, Dzieje Apostolskie, listy św. Pawła, nagle mówi: „Zaraz! To trzeba rozwinąć na nowo! Cóż z tego, że myśmy to już słyszeli, skoro się tym jeszcze niedostatecznie przejęliśmy! Co z tego, że to zabrzmiało, skoro nie odezwało się w nas echem! Trzeba do tego wrócić jeszcze raz! Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. To także jest Boży rewolucjonista.


Jesteśmy więc dzisiaj wezwani do Bożej rewolucji. To jest inna rewolucja niż przewroty polityczne tego świata. Przywódcy rewolty politycznej najpierw burzą, a dopiero potem zaczynają się zastanawiać, jak marzenie o budowaniu zrealizować. Nieodmiennie okazuje się przy tym, że łatwiej burzyć niż budować.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 2 czerwca 2008






2 czerwca 2008 Poniedziałek


2 P 1, 1-7 Ps 91(90), 1-2. 14-15a. 15bc-16 (R.: por. 2b) Ap 1, 5a
Mk 12, 1-12


„Drogocenne obietnice” (2 P 1,4). Które spośród tak wielu obietnic zawartych w Piśmie Świętym najbardziej zasługując na nazwę drogocennych? Zapewne ta: „Chrystus Jezus przyszedł zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy”. Przyszedł dać zbawienie, i to nie tylko po to, aby grzesznik mógł wstydliwie zająć miejsce w kącie albo za filarem. Nie, także po to, aby grzesznik mógł zająć pierwsze miejsce wśród głosicieli Dobrej Nowiny.


Aż do końca świata ludzie wierzący nie przestaną się zdumiewać tym, w jaki sposób Pan Jezus dobiera sobie współpracowników. Dziwiło to i gorszyło pierwszych obserwatorów Jego misji wśród wiosek i miast Ziemi Świętej. Zaskakiwało także w czasie, gdy Zmartwychwstały Chrystus towarzyszył swojemu Kościołowi mocą Ducha Świętego.


Czyż mało było gorliwych kandydatów na Apostoła Narodów, że musiał Chrystus sięgać bo byłego prześladowcę, Szawła? Czyż nie czytamy w Piśmie, że gdy pojmano św. Szczepana, wszyscy wrogowie Kościoła „podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem? (por. Dz 7,57-58). Kiedy zaś Szczepan skonał, „Szaweł zgadzał się na zabicie go” (Dz 8,1)! Czyż natchniona księga Biblii nie wyjawia i tego, że Szaweł „niszczył Kościół, wchodząc do domów, porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia”?


Najdziwniejsze zaś w tym wszystkim, że gdy te „skandaliczne” szczegóły ujawniono w Dziejach Apostolskich, nie było fali odejść z Kościoła. Wręcz przeciwnie, była fala przyjść do wspólnoty wierzących. Nawracały się tysiące. A sam św. Piotr, który innych napominał: „Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia” (Dz 2,40) − dobrze wiedział, o czym mówi. Bo i on sam potrzebował ratunku ze swoich grzechów. Była taka noc, kiedy Piotr wołał: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć!”. Była to ta sama noc, kiedy Piotr usłyszał od Jezusa: „Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dziś kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego, że Mnie znasz”. Obaj Apostołowie są wiarygodnymi świadkami, że obietnice Jezusa są prawdziwie drogocenne.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 1 czerwca 2008






1 czerwca 2008 IX Niedziela Zwykła


Pwt 11, 18. 26-28
Ps 31(30), 2-3ab. 3bc-4. 17 i 25 (R.: por. 3c)
Rz 3, 21-25a. 28 Ps 25(24), 4b. 5
Mt 7, 21-27


„Człowiek nierozsądny, który zbudował swój dom na piasku”… (por. Mt 7,26) Prawie dwa lata temu miałem okazję spacerować sobie po rynku niewielkiego włoskiego miasta, Forlì. Jest to stolica prowincji, w której niegdyś pracował jako nauczyciel Benito Mussolini, niegdyś ulubione miasto faszystowskiego dyktatora Włoch. Nic dziwnego, że zostało tam wiele pamiątek związanych z czasami włoskiego faszyzmu. W pewnym momencie mojej przechadzki zauważyłem w pobliżu dworca duży budynek z wieżą, zbudowany w latach trzydziestych XX wieku. Był to budynek opuszczony już i zrujnowany, z wybitymi oknami i odpadającym tynkiem. Na szczycie wieży, w miejscu, gdzie odpadł duży płat tynku, spod spodu wyłonił się napis o następującej treści: „Przysięgam wypełnić rozkazy wodza [Mussoliniego] i służyć ze wszystkich moich sił, a jeśli okaże się to konieczne, to także moją krwią służyć sprawie rewolucji faszystowskiej”.


Ludziom, którzy siedemdziesiąt lat temu pisali te słowa, wydawało się, że żyją na szczycie dziejów świata. Mniemali, że cała historia cywilizacji zmierzała do tego, żeby jako cel zmagań tylu pokoleń, zwieńczenie wysiłków wszystkich setek pokoleń ludzkości, w końcu wydać z siebie rewolucję faszystowską. Na rynku tego samego miasta do dziś stoją latarnie z lat trzydziestych minionego wieku, na których podstawie napisano: „Umieszczono w dziesiątym roku E.F.”, czyli ery faszystowskiej. Tym ludziom tak bardzo zdawało się, że z nimi zaczyna się nowa era, że lata zaczynali liczyć od objęcia rządów przez ich wodza – Mussoliniego. Sądzili, że oto spełniła się historia i zwycięski rozum nareszcie pokieruje losami ludzkości. Minęło kilka dziesiątków lat i wykonane przez nich napisy wstydliwie wyłażą spod odpadającego tynku. Taki jest kres wielu rewolucji, których na świecie, a szczególnie w Europie w ciągu ostatnich dwustu lat było sporo, a już ostatni wiek tymi rewolucjami wprost kipiał. Warto pamiętać, jaki jest kres takich zamysłów pełnych pychy: wyłażący spod odpadającego tynku napis na zrujnowanej wieży z powybijanymi oknami, na zaniedbanych terenach koło dworca kolejowego. Warto pytać: Na czym ja buduję gmach mojej nadziei?


Ks. bp Andrzej Siemieniewski




Komentarz liturgiczny na 31 maja 2008






31 maja 2008 Sobota Nawiedzenie NMP – święto


So 3, 14-18 albo Rz 12, 9-16b
Iz 12, 2. 3-4bcde. 5-6 (R.: por. 6b) Łk 1, 45
Łk 1, 39-56


Słowa Anioła wypowiedziane do Maryi podczas nawiedzenia, chociaż zabrzmiały zapewne bardzo prywatnie i kameralnie, stały się donioślejsze niż najgłośniejszy nawet okrzyk: ich echo brzmi aż po dziś dzień. A jest to echo zwiastujące zamieszkanie Syna Bożego w rodzinie i zapowiadające równocześnie, że oto zaczyna się powstawanie nowej rodziny, rodziny duchowej, rodziny Jezusa Chrystusa, czyli Kościoła.


Księga Pisma Świętego rozpoczyna się od przymierza Boga z Adamem i Ewą oraz ich dziećmi. To jest przymierze z jednym małżeństwem, z jedną rodziną. Jednak wkradł się grzech i przymierze zostało naruszone, a pierwsi ludzie zostali wygnani z raju.


Następnie pojawił się następny pomysł Pana Boga na błogosławieństwo – przymierze z Noem. To Przymierze jest już przymierzem większym: nie tylko z Noem i jego żoną, lecz także z synami i ich żonami. To już jest przymierze – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – z całym rodem Noego, z większą, szerszą rodziną. Jednak i tu wkradł się grzech, zaburzenie Bożego planu.


Następnie Bóg zawarł przymierze z Abrahamem, ale nie tylko z nim samym: Abraham jest otoczony rodziną, sługami, sprzymierzeńcami. Jeśli uważnie przeczytamy Księgę Rodzaju, zobaczymy, że przymierze z Abrahamem jest przymierzem z dużą gromadą ludzi. To jest już cały szczep. Widzimy więc, jak Pan Bóg rozszerza swoje błogosławieństwo, swój błogosławiony plan.


Co się dzieje dalej? Niewola w Egipcie oraz przymierze z Mojżeszem i całym narodem Izraela. To właśnie w tym miejscu tego coraz bardziej rozszerzającego się planu Bożego, w tym właśnie miejscu historii zbawienia padły słowa: „Powiedz Aaronowi i jego synom: tak oto macie błogosławić synom Izraela” (Lb 6,23), całemu narodowi – tak szeroki jest już Boży plan zbawienia. Ale na tym Boży plan w historii się nie kończy.


Przychodzi przymierze z Dawidem, które jest już przymierzem z rodziną narodów. Owszem, z Izraelem, ale przez serię różnych politycznych układów – także z całą rodziną narodów wokół Ziemi Świętej, z zapowiedzią, że na tym Pan Bóg nie skończy, że Pan Bóg ma pomysł, który nie ma granic, który kiedyś sięgnie aż po krańce ziemi.


A my mamy szczęście żyć w tym momencie realizowania się Bożego planu, gdzie jest on już przeznaczony dla wszystkich aż po krańce ziemi: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8).


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 30 maja 2008






30 maja 2008 Piątek Najświętszego Serca Pana Jezusa – uroczystość


Pwt 7, 6-11
Ps 103(102), 1-2. 3-4. 6-7. 8 i 10 (R.: por. 17a) 1 J 4, 7-16 Mt 11, 29ab
Mt 11, 25-30


„Uczyń serce nasze według Serca Twego” – śpiewamy w Litanii do Serca Jezusowego. Jakie jest serce człowieka ukształtowane na wzór Jego serca? Jest dojrzałe do odpowiedzialnej i skutecznej miłości. Nie prosimy dziś o jakąś tkliwą miękkość, ale o skuteczność praktycznej miłości bliźniego. O to, abyśmy nie trwali w duchowej niedojrzałości, jak nastolatek, który wciąż ma tylko jeden problem: „Jak daleko mogę się posunąć – czy mam wrócić o dziewiątej, czy mogę piętnaście minut później?”. To nie jest dojrzałe pytanie ucznia Chrystusa. Dojrzałe pytanie moralne człowieka dorosłego brzmi: „Co mam robić, żeby stać się człowiekiem dobrym, takim, jakiego Bóg zamierzył, człowiekiem, który może się radować przebywaniem z Bogiem tutaj oraz przebywaniem z Bogiem na zawsze?”. Jak postępować, aby moje serce stawało się na wzór serca Jezusowego?


Takim człowiekiem trzeba się stawać. Do takiej miary człowieczeństwa trzeba dorastać i do tego służy moralność. I właśnie na drodze stawania się człowiekiem według zamysłu Bożego odkrywamy zasady: przykazania, zalecenia, wezwania, błogosławieństwa, które nie wypływają „z zewnątrz”, lecz z samej dynamiki stawania się dobrym człowiekiem. To wypływa z wnętrza i staje się organiczną całością z naszym życiem. Dlatego idea moralnego, prawdziwie ludzkiego życia prowadzi do ewangelicznej idei wolności, wolności w służbie.


Prawdziwa wolność polega na tym, że człowiek, który się wprawiał w dobrym życiu według języka miłości, teraz może się tym językiem posługiwać. Przykazania, rady ewangeliczne i inne zalecenia Nowego Testamentu odpowiadają naturze człowieka i dobrze mu służą. Jeśli się temu podporządkujemy, to da nam szczęście, to pozwali nam przebywać w tych regionach duchowego oceanu, gdzie jest odpowiednia głębia, odpowiednia przestrzeń, gdzie można swobodnie w Duchu Świętym żyć i swobodnie w Duchu Świętym się rozwijać.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski




Komentarz liturgiczny na 29 maja 2008






29 maja 2008 Czwartek


1 P 2, 2-5. 9-12
Ps 100(99), 1-2. 3. 4-5 (R.: por. 2) J 8, 12b
Mk 10, 46-52


„Jak niedawno narodzone niemowlęta”… – tacy właśnie są chrześcijanie zaczynający swoją przygodę z Panem Jezusem. „Narodzenie z wody i z Ducha, bez którego nikt nie może wejść do Królestwa Bożego” – takimi słowami Katechizm Kościoła Katolickiego (1216) przypomina o chrzcie, który jest bramą do życia z Chrystusem. „Jezus wzywa ludzi, by narodzili się do życia, które będzie także Życiem, jakim żyje sam Bóg” – to z kolei wiara prawosławia wyrażona w Katechizmie Kościoła Prawosławnego.


Odnajdujemy tu samo sedno wiary Kościoła Jezusa Chrystusa, głoszonej nieprzerwanie od samego początku. Apostoł Piotr, opisując duchowość chrześcijanina, również odwołał się do faktu narodzenia na nowo:

„jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, nie sfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu” (1 P 2,2).

Ten sam głos brzmi także i dzisiaj w Kościele. Bardzo wyraźnie słychać Dobrą Nowinę o nowym narodzeniu w naszych parafiach, gdy udziela się sakramentu chrztu. Jej echo rozbrzmiewa podczas uroczystości paschalnych, kiedy to wierni dziękują za otrzymane nowe życie. Jeśli zaś ta świadomość nieco się przyćmi – pomóc mogą ruchy odnowy Kościoła, proponując drogę ponownego katechumenatu (deuterokatechumenatu, neokatechumenatu), przygotowującego duchowo do odnowienia doświadczenia narodzenia na nowo.


Nowe narodzenie to początek życia wiecznego. Życie wieczne zaś, choć bierze swoją nazwę od tego, że trwa po śmierci i się nie kończy, to jednak swój początek ma już tutaj, właśnie w chwili nowego narodzenia:

„A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3).

Aby w to życie wejść, potrzebna jest zbawcza wiara: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. […] Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony” (J 3,16-18). A treść tej wiary, aby przyniosła ona zbawienie, obejmuje dwa najważniejsze elementy: że Bóg dał swego Syna Jednorodzonego i że potrzebne jest nowe narodzenie z wody i z Ducha.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 28 maja 2008






28 maja 2008 Środa


1 P 1, 18-25
Ps 147B, 12-13.14-15.19-20 (R.: por. 12a lub Alleluja) Mk 10, 45
Mk 10, 32-45


Synowie Zebedeusza chcieli być jak najbliżej Jezusa po to, aby z nim panować. Nie zrozumieli, że być uczniem to znaczy służyć, że życie jest diakonią. I że na tym polega największe Boże błogosławieństwo. Na błogosławieństwo można patrzeć na dwa różne sposoby. Albo bardzo ludzkimi oczami i mówić: „Jestem błogosławiony w roku 2008, gdyż dużo dostałem”. Albo oczami wiary, co pozwoli zrozumieć, że największym Bożym błogosławieństwem jest to, ile udało się nam w roku 2008 dawać. W Dziejach Apostolskich czytamy słowa Pana Jezusa: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20,35). Dlatego na pewno słusznie dziękując Panu Bogu za to wszystko, cośmy dostali – to też są Boże dary – tym bardziej, więcej jeszcze trzeba dziękować za to wszystko, co mogliśmy dawać. Możemy dziękować Panu Bogu za to, co mogliśmy dawać, rozdawać innym: nasz czas, wysiłek, zaangażowanie, energię, zapał.


W żadnym stanie życia i w żadnej sytuacji okazji do rozdawania siebie nie zabraknie.


Małżeństwo jest diakonią, skoro chrześcijańska wizja małżeństwa i rodziny polega na oddawaniu siebie współmałżonkowi, na ofiarowaniu swego czasu innym członkom rodziny.


Spotykanie drugiego człowieka jest diakonią, która skłania, by cierpliwie, dzień po dniu i tydzień po tygodniu rozdawać czas, swoje poświęcenie, swój święty spokój po to, żeby inni mieli więcej. „Szczęście” to w języku ewangelicznym „błogosławieństwo”. Tak zwanych Osiem błogosławieństw (Mt 5,1-11) z Kazania na górze teraz często tłumaczy się jako „osiem uszczęśliwień”: szczęśliwi miłosierni; szczęśliwi, którzy płaczą; szczęśliwi, którzy są prześladowani. Taka intensywna służba jest tym bardziej Boża, tym bardziej ewangeliczna, im mniej z tego mamy: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!” (Mt 10,8).


Na tym polega uszczęśliwienie człowieka przez Boga: ktoś mnie potrzebuje. Ktoś potrzebuje mojej modlitwy, mojej cierpliwości, moich umiejętności technicznych czy jakichkolwiek innych – to jest wielki dar. Pan Bóg widzi, jak moje talenty są cenne, i dlatego daje mi różne okazje, żebym mógł to komuś dawać według moich możliwości, zdolności, wykształcenia, wieku, sytuacji życiowej. Pan Bóg stwarza te wszystkie sytuacje i miejsca.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 27 maja 2008






27 maja 2008 Wtorek św. Urszuli Ledóchowskiej – wspomnienie obowiązkowe


1 P 1, 10-16
Ps 98(97), 1. 2-3ab.3c-4 (R.: por. 2) por. Mt 11, 25
Mk 10, 28-31


„Stokroć więcej otrzyma”… Cóż to może znaczyć? Z pewnością to, że uczeń Chrystusa będzie miał aż tyle okazji więcej do czynienia dobra. Największą przysługą wyświadczoną bliźniemu jest niesienie mu słowem i czynem Dobrej Nowiny. Jak czyniła to Urszula Ledóchowska – ewangelizatorka aż po krańce ziemi!


Ważna jest i dla nas gotowość do ewangelizacji krańców świata. Odległe krainy mogą być dalekie na różne sposoby. Mogą być odległe na przykład geograficznie – po prostu jest daleko w kilometrach, tak jak Efez był odległy od Jerozolimy. Ale mogą też być odległe kulturowo. Jest całkiem możliwe, że w kilometrach jest blisko, ale w kulturze, w mentalności, w sposobie myślenia jakaś kraina jest strasznie odległa od życia Ewangelią. To może być dziesięć minut od miejsca, gdzie mieszkamy. To często jest na przykład znajdująca się na rozdrożu bądź wyniesiona na mielizny życia młodzież. Może to być również środowisko ludzi karanych za różne przestępstwa. Nie dość, że taka droga już naznaczyła ich na całe życie, to dodatkowo skazanie ich na przebywanie w swoim własnym środowisku wywoła przewidywalne, jak najbardziej negatywne skutki.


Dlatego jeżeli dzisiaj czujemy się dobrze w naszej własnej wspólnocie parafialnej czy modlitewnej, to dobrze. Ale Pan Jezus być może wzywa, żeby przejść od dobrego do jeszcze lepszego! Chrystus czeka na tych, którzy szukają większych rzeczy i większego zaangażowania. Warto też budzić w sobie większe zamysły, dalej idące zamiary i potężniejsze pragnienia, by od stabilizacji w dobrym przechodzić do czegoś większego i otworzyć się na nowe zadania i nowe możliwości.


Otwórzmy się więc na dobro nowe, które jest nieznane, i w ten sposób wejdźmy w ślady uczniów Jana Chrzciciela, którzy otworzyli się na dobro większe i poszli za Jezusem. Gdy Jezus zobaczył, że chcą, by ich uczył i prowadził – przyjął ich. Poszli więc, zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. W ten sposób zostali uczniami nowej sprawy i nowego Mistrza. Otrzymali stokroć więcej…


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 26 maja 2008





26 maja 2008 Poniedziałek św. Filipa Nereusza – wspomnienie obowiązkowe


1 P 1, 3-9
Ps 111(110), 1-2. 5-6. 9 i 10c (R.: 5b lub Alleluja) 2 Kor 8, 9
Mk 10, 17-27


Czy Jezus zabiera nam piękno życia? Nie, choć czasem chce w sposób trudny uwolnić nas od balastu, aby serce mogło wypłynąć na głębię. Czasem wbrew nam samym pokazuje nam, gdzie jest nasze prawdziwe duchowe środowisko.


W godzinach rannych 20 stycznia 2005 roku zaobserwowano w Tamizie wieloryba. Należał on do stada, które wcześniej pojawiło się u wybrzeży Anglii. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że wieloryb miał umysł podobny do umysłu ludzkiego. Wiedziałby wtedy, że wieloryby zwykle przestrzegają zasad. Nie znamy wszystkich przykazań wielorybich, ale wiemy, że jedno z nich brzmi: „Nie będziesz opuszczał głębokiego morza, wpływając do rzeki”.


Wieloryb, który odłączył się od stada – gdyby miał ludzki umysł – mógłby powiedzieć: „Właściwie dlaczego jest takie przykazanie? Dlaczego ktoś ma mi mówić: «Nie będziesz opuszczał głębi oceanu i nie będziesz wpływał do rzeki»? Dlaczego Stwórca ograniczył nam tę akurat przestrzeń i powiedział: «Tutaj nie!». Czyżby pozazdrościł nam wielorybom? Może chciał nas pozbawić jakiejś najbardziej atrakcyjnej części wielorybiego życia?! A właśnie że wpłynę do Tamizy! Postawiłem na wolność!”


Wieczorem następnego dnia Agencja BBC doniosła, że znaleziono wieloryba nieżywego. Wcześniej widziano go, jak zderzał się z pomostami i łodziami na Tamizie: w rzece było dla niego o wiele za ciasno; miał pięć metrów długości i ważył cztery tony, potrzebował więc olbrzymiej przestrzeni do swobodnego pływania. Wreszcie zaskoczył go odpływ i wieloryb utknął na płyciźnie przy brzegu rzeki. Wolny wybór doprowadził go do śmierci…


Chrześcijańska wolność, taka która wynika i z Dziesięciu przykazań, i z Ewangelii, i z nauki Apostołów, i z tego wszystkiego, czym Kościół żyje, to jest wolność ku doskonałości – wolność czynienia właściwych rzeczy we właściwy sposób.


Tak właśnie wolność chrześcijańska staje się wolnością dobrego ojca i dobrej matki, wolnością dobrej żony i dobrego męża, wolnością dobrego murarza i dobrego katechety, wolnością dobrego ucznia w szkole i dobrego wolontariusza pomagającego chorym. To są oblicza prawdziwie chrześcijańskiej wolności: „Ku wolności wyswobodził was Chrystus” (Ga 5,1).


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 25 maja 2008






25 maja 2008 VIII Niedziela Zwykła


Iz 49, 14-15
Ps 62(61), 2-3. 6-7. 8-9ab (R.: por. 2a) 1 Kor 4, 1-5 Mt 6, 33
Mt 6, 24-34


„Starajcie się najpierw o królestwo Boże” (Mt 6,33). Aby się o nie starać, trzeba dobrze wiedzieć, co jest najważniejsze. Najistotniejsze prawdy wiary, o których zawsze wypada zaczynać, nazywa się często kerygmatem. Kerygmat nie jest czymś, co się wymyśla, ale jest czymś, co się przyjmuje, i to przyjmuje się od osób. Na przykład św. Paweł przekazywał kerygmat o Chrystusie: „Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy”. To jest szczyt, najwyższy punkt tego, co Jezus uczynił. Dlatego jeśli myślimy o jakimś symbolu, znaku chrześcijaństwa, to tym symbolem jest krzyż. To nie jest symbol jednej z wielu mów Chrystusa ani któregoś z Jego cudów. Znak krzyża to znak jedynej śmierci za nasze grzechy. Stało się to zgodnie z Pismem, jak podkreśla Apostoł. Ma oczywiście na myśli Stary Testament. To się stało zgodnie z zapowiedziami, proroctwami Starego Testamentu, szczególnie z Księgą Izajasza.


Dalej: „Chrystus został pogrzebany”. To nie była śmierć pozorna, udawana, śmierć tylko na pokaz. To była śmierć na tyle prawdziwa, że zakończyła się pogrzebem, tak jak to zwykle śmierć ludzka się kończy. Najprawdziwsza i najbardziej realna śmierć.


I jeszcze: „zmartwychwstał trzeciego dnia” – dlatego jesteśmy wyznawcami krzyża, ale jest to wyznawanie krzyża zwycięskiego. Jesteśmy wyznawcami zwycięstwa, a nie klęski. W dawniejszych wiekach, aż do wieku XIII-XIV, kiedy malowano albo rzeźbiono krzyż, Chrystus na tym krzyżu był w koronie, był Królem, był chwalebny i pełen mocy. Królował z krzyża.


W końcu zaś: „ukazał się Kościołowi” – to też należy do kerygmatu. Najpierw ukazał się Kefasowi (zaczyna się od widzialnej głowy Kościoła), potem dwunastu Apostołom, a potem braciom: więcej niż pięciuset równocześnie. I oni wszyscy są zwiastunami tego, co się wydarzyło w Jerozolimie.


Kerygmat ten powtarzamy w każdej liturgii Mszy św., kiedy padają takie lub podobne słowa: „Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci”. Liturgiczna wspólnota troszczy się najpierw o królestwo Boże. A reszta? Reszta będzie jej przydana.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 24 maja 2008






24 maja 2008 Sobota NMP Wspomożycielki Wiernych – wspomnienie obowiązkowe


Jk 5, 13-20
Ps 141(140), 1-2. 3 i 8 (R.: por. 2a) por. Mt 11, 25
Mk 10, 13-16


Jako Kościół tworzymy wspólnotę wiary: zarówno my tu na ziemi, jak i zbawieni w niebie. Do naszej wspólnoty należą więc i ci, którzy nas w wierze poprzedzili. Wspomagają nas swoją modlitwą, zachęcają swoim przykładem.


Maryja, Wspomożycielka Wiernych, przypomina nam, że przeżycie Ewangelii byłoby niemożliwe, nie do przeprowadzenia, gdybyśmy próbowali być indywidualistami w wierze, chrześcijanami odosobnionymi. Przeżycie Ewangelii jest możliwe wtedy, gdy przeżywamy Ewangelię w tych środowiskach, którymi obdarowuje nas Pan Bóg.


Wielkim darem jest dar wierzącej rodziny, dlatego że jest na co dzień. To nie jest coś spektakularnego, ale właśnie chrześcijańska normalność, chrześcijańska zwykłość, codzienność, jest największym darem. Warto wzbudzić w sobie wdzięczność za dar takiego środowiska, za dar wierzącej rodziny.


Jest też inne środowisko, jakby na zupełnie przeciwnym biegunie intymności rodzinnej. Środowiskiem tym jest Kościół powszechny, światowy, katolicki, ten, który jest obecny na całym okręgu ziemi, we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach. To też jest środowisko, w którym żyjemy i z którym wspólnie idziemy.


Pomiędzy codziennością, od rana do wieczora, wierzącej rodziny a bardzo szeroką i rozległą rodziną Kościoła powszechnego rozciąga się środowisko ludzi wierzących, których znamy i z którymi stykamy się w parafii i we wspólnocie na Eucharystii, w najróżniejszych przedsięwzięciach ewangelizacyjnych czy modlitewnych.


Do Kościoła powszechnego należą też święci wieków minionych. Bóg nie jest przecież Ojcem umarłych, ale żywych, Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bogiem Maryi i dwunastu Apostołów, Bogiem Franciszka i Dominika, o. Kolbego i s. Faustyny…


Środowisko, zarówno to najmniejsze (rodzina), jak i to największe (Kościół powszechny), a także i te pośrednie (parafia, wspólnota), jest konieczne dla nas z wielu powodów. Nie jesteśmy chrześcijanami indywidualistami, ale Pan Bóg daje nam środowisko, w którym przeżywamy wiarę. Tym środowiskiem jest wspólnota Kościoła łącząca nas na ziemi z mieszkańcami nieba.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 23 maja 2008






23 maja 2008 Piątek


Jk 5, 9-12
Ps 103(102), 1-2. 3-4. 8-9. 11-12 (R.: por. 8a) por. J 17, 17ba
Mk 10, 1-12


Pan Jezus wysyła uczniów, aby głosili Dobrą Nowinę (Mk 10,5). Dlaczego o tym pomyślał? Dlaczego właściwie Bóg się nami, ludźmi, interesuje? Dlaczego nie jest Mu obojętne, co robimy i jak postępujemy? Odpowiedzi na to pytanie udziela nam sam Bóg przez usta Apostoła. Jeśli nie jesteśmy Bogu obojętni, to dlatego, że troszczy się On, abyśmy całą wieczność mogli z Nim właśnie spędzić. Powołani jesteśmy do wspólnoty miłości z Bogiem.


Dobra Nowina, przeczuwana już wcześniej przez proroków, a ostatecznie objawiona przez Jezusa Chrystusa i Jego Apostołów, mówi jednak jeszcze więcej. Troska Boga o to, byśmy przyjęli dar Jego przyjaźni, nie ogranicza się tylko do wymagań stawianych człowiekowi. Wtedy byłaby raczej „nowiną” frustrującą i przyprawiającą o beznadzieję: wszak człowiek szybko odkrywa swoją słabość i niezdolność do zachowania przykazań w całej ich rozciągłości. Dlatego aby nam umożliwić życie wieczne w swojej obecności, Bóg uczynił znacznie więcej: „Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia”. Aż tak wiele Bóg zrobił, aby mieć nas na zawsze ze sobą.


Bóg uczynił wiele. Chciałoby się powiedzieć – więcej, niż mógł, czy nawet więcej, niż powinien uczynić! A co należy do nas? Jak wyglądać ma odpowiedź człowieka na ten dar? Główne orędzie, z jakim Apostołowie wyruszyli w świat, brzmi: Słowo Boże „wszystkim tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w Jego imię” (J 1,12). Do człowieka należy uznanie swojej potrzeby zbawienia, wyciągnąć ręce do Boga i powiedzieć: „wierzę!”. Takie przyjęcie Jezusa do swojego życia potrafi sprawić cud. Bóg udziela mocy i nagle człowiek może doświadczyć tego, że nie jest już sam wobec swego życia. Jest z Bogiem. Bóg jest z nim.


W każdą niedzielę wypowiadamy przecież słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29). W takim momencie przestają one już być tylko słowami Jana Chrzciciela, a stają się słowami również naszymi. Jako Kościół przyswoiliśmy sobie te słowa, stały się częścią naszego życia. Słowo Boże stało się również naszym słowem.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 22 maja 2008 Boże Ciało






22 maja 2008 Czwartek Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – uroczystość


Pwt 8, 2-3. 14b-16a
Ps 147B, 12-13. 14-15. 19-20 (R.: por. 12a lub Alleluja)
1 Kor 10, 16-17 J 6, 51
J 6, 51-58


„To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie”. Kiedy my, chrześcijanie, zgłębiamy Pismo Święte, musimy na początku poznać litery. Trudno poznać słowo Boże i wczytywać się w nie, jeśli nie zna się wszystkich liter. Później trzeba poznać słowa, na które składają się litery, trzeba wreszcie poznać całe zdania. Ale Pan Bóg, chcąc mówić do nas przez Pismo Święte, posłużył się językiem złożonym nie tylko z liter, słów i zdań – posłużył się też językiem wydarzeń. Wydarzenia też są jakimiś słowami i zdaniami mowy Bożej: na przykład, że coś działo się wtedy, gdy zbliżało się święto Paschy.


O święcie Paschy wiemy, że było to święto rolnicze. To święto ludzi, którzy mają pola, którzy sieją zboże, a kiedy zboże zaczyna dojrzewać i pojawiają się już kłosy, ludzie ci wychodzą z sierpami, żeby rozpocząć żniwa. Pascha była świętem rozpoczynającym żniwa. Dzisiaj najbardziej zbliżone atmosferą mogłyby być tradycyjne „dożynki” (co prawda u nas raczej kończące żniwa). Święto przaśnych chlebów, a więc mają z nim coś wspólnego kłosy, snopy, chleby robione ze świeżo zżętego zboża.


Pascha to także święto wyzwolenia z Egiptu – kiedy Pan przyszedł, aby interweniować i wyprowadzić lud na wolność. Święto, kiedy się wspomina, jak to „wyprowadził nas potężnym ramieniem z niewoli i przeprowadził przez morze”.


Pan Jezus bierze te dwa wątki, które się splatały przez tyle wieków historii, i mówi: „we Mnie spotkają się oba”. Dlatego Msza Święta jest najlepszą chwilą dla rozważenia pełnej tajemnicy Paschy. Te rozmyślania mają nam towarzyszyć zwłaszcza w uroczystość Bożego Ciała. Jezus Chrystus w Ewangelii św. Jana tuż przed czytanym dziś fragmentem powiedział: „To nie Mojżesz dał wam chleb z nieba”. Prawdziwą manną, która była zapowiadana w wieczerzy paschalnej Izraela, prawdziwym chlebem z nieba – mówi Pan Jezus – Ja jestem. „Dopiero Ojciec Mój da wam prawdziwy chleb z nieba”. Wielkim cudem było otrzymanie życia w wolności po wyjściu z Egiptu, ale – mówi Pan Jezus – prawdziwe życie otrzymuje się na Uczcie Baranka, bo „kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, żyć będzie na wieki”.


***


I stacja: Eucharystia jest ofiarą Mt 26, 17-19. 26-29


Niedługo po roku 200 spisano kilka zdań. To myśli Orygenesa, wielkiego chrześcijańskiego pisarza, który znał Żydów, znał ich obyczaje, interesował się nimi. Pisał tak: „O tym, że to dziś dokonuje się Pascha, że Baranek jest składany na ofiarę i lud wychodzi z Egiptu, poucza nas Apostoł, stwierdzając: «Chrystus został złożony w ofierze jako nasza Pascha. Tak przeto odprawiajmy święto nasze nie przy użyciu starego kwasu – kwasu złości i przewrotności, lecz przaśnych chlebów – czystości i prawdy»”.


Cóż by nam przyszło z tego, że Pan Bóg kiedyś dokonywał wielkich dzieł? Można by sobie tylko powspominać, jak to niegdyś bywało. Cóż by nam dziś przyszło z tego, gdyby obecnie nie dokonywała się Pascha, gdyby dziś Baranek nie był składany na ofiarę i gdyby dziś lud nie wychodził z Egiptu? Na szczęście Pascha, która dokonała się raz, została dokonana przez Boga. A Bóg jest wyniesiony ponad czas i dlatego to, co dokonało się raz – na Krzyżu i w Wieczerniku – wyniesione ponad historię, jak słońce, może teraz rozsyłać swoje promienie i wstecz, i w przód! Dziś na ołtarzu możemy oglądać odbicie promienia słońca Paschy – wydarzyła się raz, ale jest dostępna zawsze. Tak jak lud raz został wyprowadzony z Egiptu, tak zawsze możemy być obywatelami tego ludu. Jak raz dokonała się Ofiara Chrystusa, tak dziś możemy dostąpić skutków ofiary Baranka. „Oto wielka tajemnica wiary” – tajemnica przejmująca do głębi serca.


Brzmi tu coś z tego, o czym mówił prorok: „któż z nas wytrwa wobec palących płomieni obecności Bożej”. Jest to jednak równocześnie tajemnica zapraszająca: „błogosławieni, którzy zostali wezwani” – obietnica, która sprawia, że ja, człowiek, taki, jaki jestem, grzeszny, mogę stać się sprawiedliwy, mogę poczuć się podniesiony i zaproszony, mogę stanąć w procesji zastępów Pańskich, zbliżających się do wielkiej tajemnicy wiary. Na słowa: „Ciało i Krew Chrystusa” mogę odpowiedzieć „Amen”. Mogę tak odpowiedzieć, gdyż to dziś dokonuje się Pascha i to dziś Baranek jest składany na ofiarę, i to dziś lud, którym jesteśmy, wychodzi z Egiptu.


***


II stacja: Eucharystia jest pokarmem duszy Mk 8, 1-9


Przyjmując Eucharystię stajemy się świątynią Pana. Popatrzmy, jak opisano Komunię eucharystyczną w Didache, najstarszym pozabiblijnym tekście chrześcijańskim, pochodzącym z ok. 100 roku: „Gdy się już nasycicie [jedząc i pijąc z waszej Eucharystii], składajcie dziękczynienie w taki oto sposób: «Dziękuję Ci, Ojcze Święty, za święte Imię Twoje, które z woli Twojej zamieszkało w sercach naszych»” (Didache, X, 1-2).


Przypomina nam to świętość świątyni jerozolimskiej, bo tam właśnie mieszkało święte Imię Pana. Chrześcijanin pierwszego pokolenia poapostolskiego mówi: Ja wiem, kiedy to święte Imię Pana we mnie zamieszkuje; ja wiem, kiedy Pan Bóg odnawia tę świątynię – właśnie wtedy, kiedy nasyciliśmy się, jedząc i pijąc z naszej Eucharystii, właśnie wtedy wypada nam składać takie dziękczynienie: „Dziękuję Ci, Ojcze Święty, za święte Imię Twoje, które z woli Twojej zamieszkało w sercach naszych”. Niech te słowa brzmią dziś w sercu i w myślach: Panie, to przez to, co się stało, Twoje święte Imię zamieszkało w sercach naszych i dzięki temu odnowiłeś nas jako swoją świątynię. Także to znaczą słowa o Chrystusie: „Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie” (J 2,17; por. Ps 69,10).


Świątynia jerozolimska była święta. Mógłby ktoś powiedzieć: w końcu to tylko nagromadzone kamienie, budowla jak wiele innych. A w sąsiednich krajach nie brakowało świątyń większych, wspanialszych i bardziej zdobnych. Lecz to nie z powodu kamieni i nie z powodu nadzwyczajnych rozmiarów świątynia była święta, ale z tego powodu, że zamieszkało w niej święte Imię Pana. Pan Bóg powiedział bowiem: „sponad przebłagalni i spośród cherubów, które są ponad Arką Świadectwa, będę z tobą rozmawiał” (Wj 25,22; por. Lb 7,89).


Jeśli budowla z kamienia była święta z tego powodu, że święte Imię Pana tam zamieszkało, to o ileż bardziej można mówić o świątyni ciała Jezusa z Nazaretu, skoro już nie tylko imię, ale sam Bóg, Syn Boży, zechciał w nim zamieszkać. O ileż bardziej słowo „świątynia” pasuje również do tego Ciała Jezusa Chrystusa, którym jest przyjmujący Eucharystię Lud Boży!


***


III stacja: Eucharystia zadatkiem życia wiecznego Łk 24, 13-16. 28-35


Jezus Chrystus ma moc to bogactwo, które w Nim jest, przelać na tych, którzy są Jego uczniami, którzy są „w Chrystusie”, którzy są włączeni w Jego Ciało. Jego ofiara ma moc zbawienia na życie wieczne. Starożytni chrześcijanie w II wieku przeżywali to tak: „W dniu zwanym Dniem Słońca [w niedzielę] odbywa się zebranie wszystkich razem z miast i ze wsi, w jednym miejscu. Czyta się pamiętniki apostolskie lub pisma prorockie, póki czas pozwala. Potem, kiedy czytający przerwie, przełożony udziela słowem napomnienia i zachęty do naśladowania tak pięknych rzeczy. Następnie razem wstajemy i modlimy się głośno, byśmy zostali uznani za sprawiedliwych w życiu i w dziełach, i wierni przykazaniom, i tak otrzymali zbawienie wieczne” (Apologia św. Justyna).


Dlatego Ofiara Chrystusa ma też moc leczyć z choroby śmierci. Jak ujął to w IV wieku św. Ambroży: „Jest to «chleb powszedni» – przyjmuj go codziennie, gdyż codziennie może ci udzielić pomocy! Gdy ktoś ma w ciele ranę, potrzebuje lekarstwa. Raną jest to, że ulegamy grzechowi, a lekarstwem − Najświętszy Sakrament”.


Chrystus leczy mocą swojej obecności w Najświętszym Sakramencie. „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16; por. 6,19; 2 Kor 13,5). Pan Jezus chwyta za bicz uczyniony ze sznurków i wypędza kupców ze świątyni; rozpala się gorliwością także o tę świątynię, którą my jesteśmy. Chrystus troszczy się – i to gorliwie – o świętość tej świątyni, dając nam święty pokarm. To wszystko znajduje się też u św. Pawła: „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało” (1 Kor 10,16).


O ile Chrystus jest świątynią absolutnie świętą, to dla nas świętość jest zadaniem. Dlatego Apostoł od razu dodał do tego moralne przypomnienie: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17). Owo „wy” to Kościół. Jest to wezwanie do świętości: Chrystus jest święty, a my świętymi mamy się stawać. Do nieba nic, co nieświęte, wejść nie może.


***


IV stacja: Eucharystia jest sakramentem jedności Kościoła J 17, 20-26


Jezus Chrystus ma moc to bogactwo, które w Nim jest, przelać na tych, którzy są Jego uczniami, którzy trwają „w Chrystusie”, którzy są włączeni w Jego Ciało: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16; por. 6,19; 2 Kor 13,5).


My często to zdanie tłumaczymy na liczbę pojedynczą: wtedy i każdy z nas z osobna myśli o sobie jako o świątyni Ducha Świętego. Pewnie też jest w tym racja, ale zauważmy, że jednak na pierwszym miejscu jest tu liczba mnoga. To Kościół Boży, to ci wszyscy, którzy są w Chrystusie, to jedność Kościoła powszechnego tworzy razem świątynię Pańską: „Czyż nie wiecie [wy wszyscy], żeście [jedną] świątynią Boga?”. W innych sąsiednich krajach mogło być dużo świątyń: w Egipcie, w Babilonii, w Asyrii, w Grecji. Ale w Izraelu była tylko jedna.


O ile Chrystus jest świątynią absolutnie świętą, to dla nas, Jego uczniów, świętość jest zadaniem. Dlatego Apostoł od razu dodał do tego moralne przypomnienie: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17). Owo „wy” to Kościół. Jest to wezwanie do świętości: Chrystus jest święty, a my świętymi mamy się stawać.


Benedykt XVI powiedział do Polaków o jedności Ciała Chrystusa i Ciała Kościoła takie oto zdanie (15 III 2006): „Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Dziś mówiłem o jedności Chrystusa i Kościoła, która wyraża się w misji Apostołów i ich następców, biskupów. Życzę, aby nawiedzenie grobów apostolskich w Wiecznym Mieście umocniło w was poczucie tej jedności”.


Dziś jest czas, żeby poczucie jedności Kościoła i Chrystusa umocnić. Chodzi tu o Kościół jak najbardziej realny, który spotykamy w naszych parafiach, diecezjach, na pielgrzymkach i w modlitewnych wspólnotach. Jest to Kościół nie w wyobraźni, ale Kościół taki, jaki jest w rzeczywistości: złożony z ludzi grzesznych, ale sięgających po udzielaną przez Boga świętość.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 21 maja 2008






21 maja 2008 Środa


Jk 4, 13-17 Ps 49(48), 2-3. 6-7. 8-10. 11 (R.: por. Mt 5, 3) J 14, 6
Mk 9


„Kto nie jest przeciw nam, ten jest z nami” (Mk 9,40). Niekoniecznie trzeba być chrześcijaninem, aby dać świadectwo o mocy Bożej. Wielu jest – pochodzących spoza kręgu wyznawców Ewangelii – świadków tego, co może zdziałać miłość Jezusa. W kwietniu 2005 roku poproszono o wspomnienia z dawnych lat niejaką Jidit Tsirer. Ma 73 lata i mieszka dziś w Hajfie, w Izraelu. Opowiedziała, co przydarzyło się jej w 1945 roku, gdy miała trzynaście lat. Wtedy jej imię brzmiało Edyta i mieszkała w Polsce. Chociaż trudno właściwie powiedzieć „mieszkała”: Właśnie zwolniono ją z niemieckiego obozu pracy przymusowej pod Krakowem i usiłowała iść w stronę miasta. Pamięta, że siedziała w padającym śniegu na brzegu ulicy w jakiejś wsi. Była zbyt słaba, aby wstać i iść. Nikt nie zwracał na nią uwagi: wówczas nie był to przypadek specjalnie odosobniony. Bezdomni to było pół Polski.

„Nagle zjawił się przede mną ktoś − opowiedziała Jidit Tsirer w izraelskiej telewizji na początku kwietnia 2005 roku − jak anioł z nieba. Przyniósł mi kubek herbaty i dwie kromki chleba. Z serem. Po chwili zapytał, czy chcę gdzieś pójść. Powiedziałam mu, że chcę iść do Krakowa, ale nie mam siły wstać. Wyciągnął rękę i podniósł mnie. Ale nogi nie chciały mnie podtrzymać i upadłam. Więc podniósł mnie i wrzucił na plecy jak worek z mąką. I zaniósł mnie: cztery kilometry”.

W wywiadzie dla BBC dodała: „To było tak, jakby Bóg zstąpił z nieba”. W 1997 roku pojechała do Rzymu podziękować. Dlaczego do Rzymu? Bo osobą, której miała wyrazić wdzięczność, był Karol Wojtyła. Kiedy w marcu 2000 roku Jan Paweł II pielgrzymował po Izraelu, spotkała go w Jerozolimie. Potem dostawała kartki z życzeniami na święta. Pisane ręcznie po polsku przez Papieża. Aż do ostatnich świąt 2005 roku…


Chcemy potwierdzenia, że nasze życie nie jest koszmarnym chaosem, że świat nie rozpada się na kawałki. Za tym tęsknimy. Dlatego Bóg nie daje nam rad z daleka: On daje siebie samego. Uzdrawia złamane serca, staje się mężem dla wdowy, a ojcem dla sierot (Ps 10); jest chlebem życia dla głodnych i żywą wodą dla spragnionych. On daje siebie – poprzez swoich uczniów.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 20 maja 2008






20 maja 2008 Wtorek


Jk 4, 1-10 Ps 55(54), 7-8. 9-10. 11 i 23
Mk 9, 30-37


„Jeśli kto chce być pierwszym”... (Mk 9,35). Wielu ludzi martwi się, że ich życie nie jest wystarczająco ważne, że nie dość w życiu osiągnęli. Kto chce być wielki i ważny, tego Pan Jezus zapewnia: Będziesz wielki! Będziesz większy od wszystkich wokoło! Ale jak? W taki sam sposób, jak wielkim stał się Jan Chrzciciel… O nim przecież anioł powiedział: „Będzie bowiem wielki w oczach Pana”.


Cóż to za obiecana nam wielkość wzorowana na stylu życia tego wielkiego proroka? Otóż swoją wielkość zdobywamy tak samo jak on, poprzednik Chrystusa.


O Janie zaś powiedziano „wina i sycery pić nie będzie”, my więc też mamy wyrzekać się wielu rzeczy w życiu.


O nim anioł powiedział: „wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana” – i niech nas też wezwie do służby ewangelizowania innych.


Jan wzrastał w świetle proroctwa, że „pójdzie w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych – do usposobienia sprawiedliwych” – niech i nam nie zabraknie okazji, by ofiarować czas i siły w ewangelizacji.


Im więksi chcemy być, tym większej liczbie ludzi wokoło mamy służyć. A jak już bardzo dużo zrobimy, to wtedy… to wtedy Bóg postawi przed nami tym większe zadania! Człowiek staje się wielki wielkością służby bliźniemu. Jak drzewo, które cieszy wszystkich naokoło właśnie wtedy, gdy przynosi obfite owoce.


Chrześcijaństwo uskrzydla człowieka, gdyż ukazuje mu pełnię jego bytu: skąd pochodzi, jaki jest sens jego życia na ziemi, dokąd zmierza. Tylko Bóg poprzez Kościół przypomina nam, że jesteśmy na ziemi w jakimś celu, a w ten sposób otrzymujemy perspektywę życia z misją. Lata naszego życia mijają nie po to, aby przymnażać smętnych myśli o przemijaniu, ale w tym celu, by każdy pytał samego siebie: czy bliźni mają ze mnie pożytek? Bo przecież Bóg chce, abyś nie tylko ty sam osobiście cieszył się z tego, że żyjesz, że może jesteś zdrowy i może masz dużo sił, że pełen bywasz pomysłów, że udaje ci się zarobić jakiś grosz. Bóg pragnie, aby cieszyło się tym bardzo wiele osób. To właśnie jest wspaniały plan Boży dla twojego życia: jest on wspaniały dla ciebie, a jeszcze wspanialszy dla twoich bliźnich, bo to ty im będziesz pomagał. Bóg chce, by twoje życie było życiem dla innych.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 19 maja 2008






19 maja 2008 Poniedziałek


Jk 3, 13-18
Ps 19(18), 8-9. 10 i 15 (R.: por. 9a) por. 2 Tm 1, 10b
Mk 9, 14-29


Świadkowie licznych uzdrowień dokonanych przez Jezusa zapisali później swoje wspomnienie o Nim tak: „przeszedł On, dobrze czyniąc”. I do dziś w taki właśnie sposób Chrystus przechodzi przez nasze życie.


Czasem dobrze jest spojrzeć w przeszłość, żeby zobaczyć całościowo, jakimi darami Pan Bóg nas obdarzył. W biegu wydarzeń człowiek często nie zauważa tego bogactwa, gdyż wszystko wydaje mu się naturalne, jednak gdy potem patrzy wstecz, trudno mu ukryć zdziwienie. Coś z tego odkrył Piotr, przybywszy do Cezarei, do domu Korneliusza. Spojrzał na to wszystko, co mu się przydarzyło, jako na przygodę z Jezusem Chrystusem. Patrząc wstecz, rzekł:

„Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Przeszedł On, dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła” (Dz 10,38).

To doświadczenie było charakterystyczne nie tylko dla Apostoła Piotra, ale dla wszystkich, którzy idą przez życie z Panem Jezusem. Potem, oglądając się za siebie, mówią:

„rzeczywiście, Pan Jezus przechodził, dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła”.

W książce Benedykta XVI Jezus z Nazaretu Papież przypomina nam: „Ciągle mówimy Jezusowi, że Jego orędzie prowadzi [nas] do przeciwstawiania się panującym poglądom, a w konsekwencji naraża na niebezpieczeństwo porażki, cierpienia i prześladowania”. Pojawia się wtedy pokusa pytania: „Cóż takiego przyniósł nam Jezus, jeśli nie zbudował lepszego świata?”. Odpowiedź Papieża jest jednak jasna i zdecydowania: „Co nam przyniósł? Boga. Przyniósł nam Boga”.


Każdy chrześcijanin może bez ryzyka błędu powiedzieć:

„Chrystus mnie umiłował i samego siebie wydał za mnie” (por. Ga 2,20).

Żadne ludzkie życie, odkupione przez Jego Krew, nie jest bezużyteczne czy mało wartościowe, gdyż On wszystkich nas kocha osobiście, miłością żarliwą i wierną, miłością bez granic: Pan Jezus przechodzi, dobrze czyniąc. Jest Barankiem Bożym, który bierze na siebie grzech świata i z serca człowieka wykorzenia nienawiść.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 18 maja 2008






18 maja 2008 VII Niedziela Zwykła Najświętszej Trójcy – uroczystość


Wj 34, 4b-6. 8-9
Dn 3, 52. 53a i 54a i 55ab i 56a
2 Kor 13,11-13
Ap 1, 8
J 3, 16-18


„Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu” (J 3,18), mówi Pan Jezus. Cóż znaczy jednak, wierzyć w Boże obietnice? Oznacza przyjąć i tę najbardziej szeroką, o darze Bożej miłości. I te bardziej szczegółowe, które mówią nam, jak Boża miłość praktycznie do nas dociera. A są to obietnice związane z sakramentami Chrystusa.


Sacramentum to słowo łacińskie, które oznacza przysięgę. Bóg przysiągł, zobowiązał się wobec ludzi. Czytamy o tym w Piśmie Świętym. Pan Jezus mówi: „Idźcie i chrzcijcie wszystkie narody, bo kto odrodzi się z wody i Ducha Świętego, ten wejdzie do królestwa niebieskiego” (Mt 28,19 i J 3,5). To jest słowo Jezusa, to jest sposób, żeby dostąpić obietnicy. Jest to „przysięga”, którą Jezus związał ze znakiem chrztu. Dlatego chrzest nazywamy sacramentum, ponieważ przypomina linę, której koniec jest schowany za zasłoną nieba, gdzie jest kotwica naszej nadziei. Wystarczy, że Pan Jezus obieca, gdyż On nie zmienia zdania, Jego słowo trwa na wieki: (1 P 1,25). Ze strony Boga jest to kotwica obietnicy, czyli przysięga – ze strony człowieka nasze uchwycenie się tej nadziei.


Dlaczego nazywamy sakramentem Eucharystię? Bo ten sposób odnawia się przymierze: „To jest kielich nowego i wiecznego przymierza, to czyńcie na Moją pamiątkę” (por. Mt 26,27-28). Jezus tę przysięgę zaniósł do nieba i tam znajduje się kotwica naszej nadziei, a do nas sięga lina wiary, której się chwytamy. Jeżeli się chwycimy niewłaściwej liny, to żeby nie wiem jak mocno trzymać, nic z tego nie będzie. Podobnie kiedy jest kotwica i lina, a my się nie chwycimy, to też nic z tego nie wyniknie. Musi być obietnica (czyli przysięga, słowo Jezusa), a my się tej obietnicy musimy chwycić: to jest sacramentum, obietnica, czyli przysięga Boga z Nowego Testamentu.


Albo sakrament pokuty. Czytamy w Piśmie Świętym: „Wyznawajcie grzechy; jeśli grzechy nasze wyznajemy, to Bóg jako wierny nam je odpuści” (por. 1 J 1,9). Dlaczego? Bo powiedział: „Komu odpuścicie grzechy, są mu odpuszczone” (J 20,22-23). Bóg powiedział, słowo Boga trwa na wieki, nie zmienia się – jest to kotwica, która zaczepiona jest w niebie. Nie wystarczy patrzeć na linę, tej liny trzeba się uchwycić. „Uchwyćcie się zaofiarowanej nadziei, która przenika za zasłonę, bo tam wszedł Jezus Poprzednik” (por. Hbr 6,18-20).


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 17 maja 2008


17 maja 2008 Sobota


Jk 3, 1-10
Ps 12(11), 2-3. 4-5. 7-8 (R.: por. 8a) por. Mk 9, 7
Mk 9, 2-13


Pod koniec II wieku pewien pisarz pogański, Cecyliusz, krytykował chrześcijan w ten sposób: „Jeśli macie ochotę pofilozofować, to naśladujcie Sokratesa, księcia filozofii. Znana jest jego odpowiedź, ilekroć go pytano w sprawach niebieskich: «Co nad nami, to nie dla nas»”. To prawda. O własnych siłach nie można wznieść się do Boga, a cóż dopiero poznać tajemnicę Trójcy Świętej czy Boży plan wobec człowieka! O własnych siłach – nie. Ale o siłach Bożych – owszem, można! Tej siły udziela Bóg poprzez Objawienie. Jezus poprzez swoje Przemienienie na górze objawia, kim naprawdę jest. I jeszcze coś pragnie nam ujawnić: dokąd zaprowadzi człowieka przyjaźń z Bogiem. Ukazał się przecież nie sam, ale wraz ze swoimi przyjaciółmi: Mojżeszem i Eliaszem. W momencie przedziwnego odsłonięcia realiów nieba ujawnił dalszy ciąg ziemskiego życia, w wiecznym królestwie Bożym.


Wielki angielski pisarz i apologeta, C.S. Lewis, pisał:

„Kiedy dobro i zło osiągają swoją pełnię, obejmują także przeszłość. Śmiertelnicy tego nie pojmują. Kiedy spotyka ich cierpienie, mówią: «Nawet szczęście w Niebie nie wynagrodzi mi tego», i nie wiedzą, że gdy osiągną Niebo, obejmie ono ich przeszłość i przemieni także i tamto cierpienie w chwałę. A oddając się jakiejś grzesznej przyjemności, mówią: «Dla tej jednej chwili warto ponieść najcięższe konsekwencje». Nie wyobrażają sobie bowiem, że potępienie sięgnie nawet w ich najdalszą przeszłość i zatruje także i tę chwilę”.

Apostołowie schodzą z góry oszołomieni tym, co zobaczyli. Jeszcze nie wiedzą, że ich życie zmieniło się już na zawsze. Apostoł Piotr będzie wspominać w swoim liście (2 P 1,18) „świętą górę” jeszcze po wielu latach. Ostatecznie udziałem każdego, kto w wierze spotka Chrystusa, również stanie się przemienienie:

„Przy końcu świata, kiedy w tym kraju wzejdzie słońce, a półmrok zamieni się w mrok, Błogosławieni powiedzą: «Nigdy nie przebywaliśmy gdzie indziej jak tylko w Niebie», a Potępieni przyznają: «Zawsze byliśmy w Piekle». I jedni, i drudzy powiedzą prawdę” (C.S. Lewis, Podział ostateczny).

Ks. bp Andrzej Siemieniewski




Komentarz liturgiczny na 16 maja 2008






16 maja 2008 Piątek św. Andrzeja Boboli – święto


Ap 12, 10-12a albo 1 Kor 1, 10-13. 17-18
Ps 34(33), 2-3. 4-5. 6-7. 8-9 (R.: por. 5b) J 17, 19
J 17, 20-26


Każdy uczeń Chrystusa, który zajaśniał świętością jak np. św. Andrzej Bobola, przypomina nam, że nikt tak jak chrześcijanin nie jest świadomy wielkości daru, jaki Bóg ofiarował człowiekowi, dając mu życie. Dar ten nazywamy powołaniem: „Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu” (1 Kor 1,26). Oznacza to: przypatrzcie się, że wasze życie może stać się drogą, którą Bóg otwiera przed każdym człowiekiem. Jest to jednocześnie droga krzyżowa i droga światła.


Jak najsłuszniej włączamy nasze życie w Krzyż Chrystusa, potrafimy w ten sposób dogłębnie przeżywać Wcielenie Syna Bożego, Jego mękę i śmierć. Wymownym znakiem ukierunkowania pobożności na cierpienie i śmierć Chrystusa jest nadzwyczaj powszechna praktyka Drogi krzyżowej czy – specyficznie polskie – nabożeństwo Gorzkich żali.


W porównaniu z żywo obecną pobożnością Krzyża, odniesienia do chwalebnego aspektu Zmartwychwstania są znacznie skromniejsze. Znamy takie przejawy pobożności, jak przeżywanie spotkania Zmartwychwstałego Jezusa z Matką, błogosławienie wielkanocnego stołu i domów mieszkalnych czy paschalne pozdrowienie Maryi jako Matki Zmartwychwstałego. To jednak wciąż za mało.


Dlatego z największą radością należy powitać upowszechnienie się nowych form pobożności poświęconych Jezusowi jako Zwycięzcy śmierci. Taką właśnie formą jest z pewnością Via lucis (Droga światła).


Potrzebne jest przecież podkreślanie roli Zmartwychwstania Chrystusa tam, gdzie do tej pory nazbyt jednostronnie dominuje wrażliwość związana z Chrystusem cierpiącym. Jest to konieczne, by ukazać prawdziwe oblicze chrześcijaństwa, które jest zwycięstwem życia nad śmiercią, uwielbieniem Tego, który „nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych” (Mt 22,32), Chrystusa żyjącego, który był umarły, ale teraz żyje na zawsze (por. Ap 1,18), oraz Ducha, „który jest Panem i udziela życia” – jak przypomina nam watykańskie Dyrektorium o pobożności ludowej.


Ostateczny okrzyk chrześcijanina nie brzmi przecież tylko „Jezus umarł”, ale także „Jezus żyje!”. Liturgiczna aklamacja „Chrystus umarł” z konieczności dopełniona jest przez słowa „Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci”, gdyż jeśli głosimy śmierć Pańską (1 Kor 11,26), to wyznajemy również Jego Zmartwychwstanie (1 Kor 15,20) i oczekujemy Jego przyjścia w chwale (1 Kor 16,22). Idźmy śmiało szlakiem Drogi światła! Niech zachęci nas to do dzielenia się najważniejszą pewnością, jakiej udzielił nam Bóg: Jezus żyje!


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





poniedziałek, 12 maja 2008

Komentarz liturgiczny na 15 maja 2008







15 maja 2008 Czwartek


Jk 2, 1-9
Ps 34(33), 2-3. 4-5. 6-7 (R.: por. 7a) J 6, 63b. 68
Mk 8, 27-33


„Syn Człowieczy musi wiele cierpieć” (Mk 8,31). Św. Paweł Apostoł, który tak mało mówi w swoich listach o wydarzeniach z życia ziemskiego Pana Jezusa – wspomina tylko trzy z nich. Oprócz narodzenia Chrystusa i ustanowieniu przez Niego Eucharystii – wspomina jeszcze śmierć Zbawiciela na krzyżu. I tylko wzmiankę o Wieczerzy Pańskiej i o ofierze Pana Jezusa na krzyżu poprzedza formułą: „Bracia, przekazuję wam to, co sam otrzymałem” (1 Kor 11,23) – ewidentnie są to najważniejsze wydarzenia z życia Chrystusa.


Chrześcijanin słyszy echo tych słów za każdym razem, gdy uczestniczy we Mszy Świętej. Kiedy św. Paweł pisze o przekazywaniu otrzymanej od Pana Dobrej Nowiny o Eucharystii, oznajmia: „Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11,26). Apostoł używa tutaj dokładnie tego samego wyrażenia, do którego się odwołał, kiedy mówił o tym, że sam głosił Dobrą Nowinę. Dlatego zgromadzeni na Mszy św. zawsze głosimy śmierć, którą poniósł Pan Jezus dla naszego zbawienia. Głosimy wcale nie mniej niż kapłan, który wypowiada słowa liturgii. Są przecież dwa różne sposoby głoszenia śmierci Pańskiej: opowiadanie o niej słowami oraz spożywanie z eucharystycznego Chleba i picie z kielicha Nowego Przymierza: „Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie”.


Eucharystia z natury rzeczy jest więc kerygmatem. Przypomina najważniejsze punkty wiary chrześcijańskiej – to, co jest najbardziej zasadnicze: Ucztę ofiarną Pana i Ofiarę Krzyża. To są ziarna, które rzuca się w glebę ludzkich serc podczas liturgii. One potem się rozrosną, ale od nich się zaczyna: Syn Boży narodził się pośród nas, ustanowił pamiątkę nowego i wiecznego Przymierza, umarł dla naszego zbawienia, zmartwychwstał. To wszystko, o czym słyszymy w Ewangelii: o powołaniu Apostołów, o kazaniu wygłoszonym z łodzi na jeziorze, uzdrowieniu chromego i niewidomego – to wszystko rozrośnie się w długie doświadczenie Kościoła i w opasłe tomy spisujące doświadczenia ludzi wierzących. Ale zaczyna się od kerygmatycznego centrum: Chrystus oddał za nas swoje życie i zostawił nam swój Kościół z darem Eucharystii.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 14 maja 2008







14 maja 2008 Środa św. Macieja Apostoła – święto


Dz 1, 15-17. 20-26
Ps 113(112), 1-2. 3-4. 5-6. 7-8 (R.: por. 8 lub Alleluja) J 15, 16
J 15, 9-17


„Wytrwajcie w miłości mojej!” (J 15,9). W różnych sytuacjach i na różnych etapach życia nasze własne powołanie wymaga od nas wytrwałości. Są tacy, którzy dopiero mają odczytać powołanie – to jest etap życia w szkole wiary, to znaczy tam, gdzie życie wydaje się jeszcze siecią rozstajnych dróg: mogę pójść tu, mogę iść tam, jeszcze tyle rzeczy mogę wybrać… To jest bardzo dobry etap w życiu i bardzo piękny, chociaż jest tymczasowy. Duchowemu dziecku i duchowemu nastolatkowi jak najsłuszniej wydaje się siecią coraz bardziej rozgałęziających się dróg. Ale jeśli ktoś przebył już wiele lat na drodze wiary i w dalszym ciągu tak właśnie widzi życie, to znaczy że jest człowiekiem niedojrzałym, który jeszcze nie dorósł.


W dzisiejszym świecie obserwujemy powszechną niedojrzałość ludzi, którzy mają już swoje lata, a dalej w życiu wszystko przedstawia się im jako rozstajne drogi. Nie chcą wchodzić w związki wymagające zaślubionej wierności: ani małżeńskiej, ani zakonnej, ani kapłańskiej. Dlaczego? „A co będzie za rok? A kto wie, co będzie za dwa lata. Tyle jeszcze rozstajnych dróg po drodze…” Nie, dojrzałość to zupełnie inny etap życia, który polega nie na zastanawianiu się przy każdym skrzyżowaniu, którędy iść, ale polega na wiernym maszerowaniu drogą wybraną przez Pana Boga.


Jest więc w życiu etap szukania czy rozeznawania powołania i jest etap wierności powołaniu. Kto kroczy drogą życiową zobowiązującą do zaślubionej wierności, ten nie ma już problemu rozeznawania, lecz ma problem wytrwania, ma problem trudnej wierności, której w świecie dzisiaj tak bardzo brakuje. Można zaobserwować powszechne zjawisko niezdolności ludzi do wierności w relacjach. Pojawia się wątpliwość: „A gdybym się tak wypisał z wierności, to ile mógłbym skorzystać? Trzeba sprawdzić, ile to korzyści jeszcze przy kolejnym rozstaju dróg na mnie czeka!”. Tymczasem wezwanie brzmi: „Wytrwajcie w miłości mojej!”. I czeka na odpowiedź: „Oto idę, abym spełniał Twoją wolę”. I tylko w ten sposób można spełnić wolę Bożą.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 13 maja 2008







13 maja 2008 Wtorek


Jk 1, 12-18 Ps 94(93), 12-13a. 14-15. 18-19 (R.: por. 12a) por. Dz 16, 14b
Mk 8, 14-21: kwas faryzeuszów, chleby rozmnożone


„Jeszcze nie rozumiecie?” – pyta swoich uczniów Pan Jezus. Tyle cudów widzieliście, tylu nauczań wysłuchaliście – i jeszcze nie rozumiecie? Cuda, nauczania, wieki historii Kościoła, a my także ciągle musimy przypominać sobie, na czym polega chrześcijaństwo.


Na czym polega wiara chrześcijańska? – takie pytanie zadał papież Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice. Oto jakiej odpowiedzi udzielił: „Istota wiary biblijnej: tak, istnieje zjednoczenie człowieka z Bogiem – pierwotne marzenie człowieka – ale to zjednoczenie nie jest jakimś stopieniem się, zatopieniem w anonimowym oceanie Boskości, lecz związkiem rodzącym miłość, w którym obie strony – Bóg i człowiek – pozostają sobą, a jednak stają się całkowicie jednym: «Kto łączy się z Panem, jest z Nim jednym duchem»” (1 Kor 6,17). Chrześcijaństwo to nie tylko doktryna, na którą składa się zestaw teologicznych tez. To znacznie więcej: historia miłości Boga do człowieka. „W historii miłości, którą opowiada nam Biblia, Bóg wychodzi nam naprzeciw, próbuje nas zdobyć – aż do Ostatniej Wieczerzy, aż do Serca przebitego na Krzyżu, aż do objawień Zmartwychwstałego i wielkich dzieł za pośrednictwem których, poprzez działanie Apostołów, przewodniczył rodzącemu się Kościołowi” – przypomina Papież.


Jeśli chcemy zacząć na nowo naszą przygodę z Chrystusem albo odnowić ją po jakimś kryzysie wiary, to pamiętajmy: „prawdziwą nowością Nowego Testamentu nie są nowe idee, lecz sama postać Chrystusa, w którym wcielają się pojęcia – niesłychany, niebywały realizm”. Wszystko to nie jest nową nauką stworzoną na potrzeby naszych czasów. Wręcz przeciwnie. Taka jest najstarsza Tradycja Kościoła. Jeden z najstarszych pobiblijnych tekstów chrześcijańskich, List do Diogneta z końca II wieku, ujmuję tę prawdę tak: „I ty również, jeśli tej wiary serdecznie zapragniesz i jeśli ją przyjmiesz, poznasz Ojca. Gdy Go poznasz, […] będziesz kochał Tego, który pierwszy cię tak bardzo umiłował. Kochając zaś, nauczysz się naśladować Jego dobroć”.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 12 maja 2008

12 maja 2008 Poniedziałek NMP Matki Kościoła – święto


Rdz 3, 9-15. 20
Ps 87(86), 1-3. 5-6 (R. 1: por. Ps 45, 6a albo 2: Jdt 15, 9d)
Dz 1, 12-14
J 2, 1-11 albo J 19, 25-27 albo Łk 1, 26-38


Odbywało się wesele, była tam Matka Jezusa, zaproszono tam także Jezusa i Jego uczniów. Początek znaków Jezusa wydarzył się właśnie wtedy, gdy swój początek przeżywała także nowa rodzina. Czy to przypadek? Zdecydowanie nie: oto w Kanie Galilejskiej jesteśmy świadkami początków Kościoła – nowej rodziny Jezusa Chrystusa.


Dobrze wiemy, znając całą dynamikę Biblii – od Księgi Rodzaju aż do Apokalipsy św. Jana – że obietnice Boże związane są najpierw z rodem wywodzącym się od Abrahama. Potomkowie tego patriarchy to jakby klan dziedziców błogosławieństwa. Gdy potem potomstwo Abrahama rozszerzy się na dwanaście szczepów Izraela, dziedzicami staną się owe pokolenia Jakuba. Duchowe bogactwo pozostaje więc w tym sensie „w rodzinie”.


A Ewangelie? Wszystko, co tam się dzieje: słowa i czyny Jezusa, Jego wędrówki, Krzyż i Zmartwychwstanie – wiąże się z tematem zakładania nowej rodziny, która składa się z Apostołów, z wierzących braci i sióstr, z Maryi i z wszystkich innych, którzy zaufali Bożemu słowu. Taką to nową rodzinę pragnął założyć Chrystus i jest ona istotnie nowa. Pewnie, że w pierwszej chwili obejmuje w dalszym ciągu tylko tych pochodzących z pokoleń Jakuba, tylko tych – całkiem dosłownie – z rodu Abrahama. Ale w planie Jezusa Chrystusa Jego nowa rodzina miała stopniowo rozszerzyć się na cały świat. Nawet Apostołowie długo musieli dojrzewać duchowo, zanim zrozumieli, na czym polega zakładanie nowej rodziny Zbawiciela. Jest takie miejsce w Dziejach Apostolskich, tzw. sobór jerozolimski, gdzie czytamy, że dopiero po kilkunastu latach „zabrał głos Jakub i rzekł: «Posłuchajcie mnie, bracia! Szymon opowiedział, jak Bóg raczył wybrać sobie lud spośród pogan»” (Dz 15,13-14).


Dlatego możemy być pewni, że te proroctwa Starego Testamentu, które mówią o narodzie wybranym, obejmują także nas. W nowej rodzinie Kościoła stajemy się członkami przez nowe narodzenie w chrzcie. Rodzimy się duchowo do tej rodziny, którą Syn Boży założył na ziemi. A więc nas też obejmują Boże obietnice. To właśnie dlatego Jezus na zapoczątkowanie Kościoła wybrał uroczystość weselną, kiedy do życia została powołana nowa rodzina.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski