bp Andrzej Siemieniewski
Dary Boże w Kościele: glosolalia i posługa 'witaczy'
1. Glosolalia: ‘Oni mówią innymi językami’
„Oni mówią innymi językami”: taki tytuł nosi książka Johna Sherilla wydana już 60 lat temu w USA. Tytuł nie jest przypadkowy: wskazuje na to, jak postrzegano pierwszych entuzjastów Odnowy Charyzmatycznej w tamtych czasach. Chociaż wylanie Ducha Świętego przynosi ważniejsze obdarowania, niż tylko dar języków, to jednak ten najbardziej rzucał się w oczy. Powód jest oczywisty: całkiem sporo na jego temat można wyczytać w Nowym Testamencie.
Z biegiem czasu w grupach modlitewnych wyraźnie spadło zainteresowanie darem języków. Uczestnicy Odnowy zaczęli być kojarzeni z całkiem innymi zwyczajami modlitewnymi. Ale skoro Pismo Święte ma swoje priorytety, to powinny być one także naszymi. A więc: powrót do daru języków! Na początek kilka fragmentów Pisma Świętego wraz ze stosownymi wnioskami.
1. "Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy… zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić” (por. Dz 2: 1-4). Dar języków jest wspomniany jako pierwszy znak Zesłania Ducha Świętego. Tu ważna uwaga: ‘pierwszy’, nie znaczy ‘najważniejszy’. Ale jednak znaczy ‘pierwszy’. Należy więc oczekiwać wpływu Bożego działania na to, jak się modlimy. Dlaczego? Gdyż Odnowa Charyzmatyczna to powrót do biblijnych standardów chrześcijaństwa. To wejście w logikę wyrażoną słowami Apostoła Piotra: oto „spełnia się przepowiednia proroka Joela: «W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze»” (Dz 2: 17). Mówienie językami ma w oczach Bożych ważny cel, a jest nim prorokowanie, czyli głoszenie wielkich dzieł Bożych.
2. Zdarzyło się kiedyś w Cezarei: „Kiedy Piotr jeszcze mówił, Duch Święty zstąpił na wszystkich, którzy słuchali nauki. I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy przybyli z Piotrem, że dar Ducha Świętego wylany został także na pogan. Słyszeli bowiem, że mówią językami i wielbią Boga” (por. Dz 10: 44-46). Dar języków nie jest celem samym w sobie, jest tylko znakiem, czytelnym jedynie wtedy, gdy towarzyszy nauczaniu prawd wiary i kieruje nasze myśli na uwielbienie Boga. Słusznie mówi się, że gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu. Jeśli z nową wiarą wywyższamy Boga głosząc, że „Baranek Królem jest”, to i nowy sposób uwielbienia znajdzie swoje (w miarę ważne) miejsce w życiu modlitwy.
Sam Apostoł skomentował później to wydarzenia z Cezarei Nadmorskiej następującymi słowami: „Kiedy zacząłem mówić, Duch Święty zstąpił na nich, jak na nas na początku” (Dz 11:15); poznał to po tym, że „mówią językami i wielbią Boga”. Modlitwa w językach nie jest jakimś specjalnie istotnym tematem nauczania. Piotr nie o tym mówił, nauczał raczej, „jak zbawisz siebie i cały swój dom” (Dz 11: 14). Niejako przy okazji, Duch pozwolił mówić w językach nowym adeptom chrześcijaństwa. Także i dziś, ten rodzaj modlitwy pojawia się jako w pełni autentyczny tylko tam, gdzie śmiało głosi się zbawienie w imieniu Jezusa.
3. Chociaż na początku świadkowie wylania Ducha „mówili pełni zdumienia i podziwu: «Jakżeż każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty?»” (Dz 2: 8), to jednak później Apostoł uczył: „jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili” (1 Kor 14:9). Najwidoczniej ten dar przybierał różne formy już w czasach apostolskich, należy więc oczekiwać, że podobnie będzie i teraz: nie powinniśmy dekretować, jaką formę wybierze Ducha Święty na dziś życia Kościoła. Nic dobrego nie wyniknie z sugerowania ludziom, że otrzymali dar komunikacji w jakimś ludzkim języku odległego kraju, jeśli ewidentnie ich dar polega na czymś innym: na swobodnym, głośnym uwielbieniu Boga, z radością i pewnością, że nie nasz wysiłek to sprawił, ale darmowa łaska.
Takie uwielbianie może mieć miejsce w modlitwie osobistej: „kto mówi językiem, buduje siebie samego” (1 Kor 14:4). Może też zdarzyć się na modlitwie wspólnej: „nie przeszkadzajcie w korzystaniu z daru języków: wszystko niech się odbywa godnie i w należytym porządku!” (1 Kor 14:39-40).
4. Miejsce modlitwy w językach w hierarchii ważności chrześcijańskich spraw odczytujemy też z historii ewangelizacji prowadzonej przez Apostołów. Kiedyś „Paweł przybył do Efezu i znalazł jakichś uczniów. Zapytał ich: «Czy otrzymaliście Ducha Świętego, gdy przyjęliście wiarę?» A oni do niego: «Nawet nie słyszeliśmy, że istnieje Duch Święty»…” (por. Dz 19:1-2). Po nauczaniu św. Pawła ci uczniowie „przyjęli chrzest w imię Pana Jezusa, a kiedy Paweł włożył na nich ręce, Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali” (Dz 19:5-6). Podstawowym wyposażeniem na życie chrześcijańskie jest sakrament: wszystko zaczyna się od chrztu. Dodatkowe dary, jak dar języków i prorokowanie, są pomocniczym znakiem. To całkiem jak na Boże Narodzenie: choinkowe ozdoby umieszczamy na świątecznym drzewku - bez niego byłyby niezrozumiałymi świecidełkami, na nim zaś są piękną dekoracją.
Nowe narodzenie chrześcijanina to podstawowy dar Jezusa: „nie może wejść do królestwa Bożego, kto nie narodzi z wody i z Ducha” (J 3:5). Jeśli do tego dołączają się Boże dekoracje, to tylko wzmacnia naszą wdzięczność wobec Zbawiciela.
O. Jonas Abib, brazylijski salezjanin i założyciel dynamicznej wspólnoty Canção Nova, podkreśla rolę modlitwy w językach jako darowanego przez Boga sposobu kontaktu z Nim samym: „My udostępniamy nasze struny głosowe, ale to Duch Święty daje treść modlitwy i jej melodię. Apostoł Paweł stwierdza: «kto mówi językiem, nie ludziom mówi, lecz Bogu» (1Kor 14,2). Nie mówimy językami po to, aby jakiś człowiek to rozumiał. Bóg to rozumie”.
2. Ananiasz i Barnaba: dwóch świętych patronów ‘witaczy’
Nie mamy zgrabnej nazwy oddającej posługę osób, które witają nowo przybyłych na nasze modlitewne spotkania. Użyję więc takiego słowa, które jest przynajmniej zrozumiałe: „witacze”. Tak, chodzi o tych, których jako pierwszych powinien spotkać każdy, kto pojawił się u nas po raz pierwszy.
Wszyscy znamy uczucie towarzyszące nam, gdy wchodzimy na zebranie i orientujemy się nagle: tu sami nieznajomi! Nerwowo zatrzymujemy się przy drzwiach, gotowi do opuszczenia sali przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jakże czekamy wtedy na jakiś znak zainteresowania, spontaniczną życzliwość, cokolwiek, co w końcu nas przekona, że jednak dobrze trafiliśmy. I zdarza się, że taki właśnie znak na nas czeka. Kiedy dwa lata temu zjawiłem się pierwszy raz na modlitwie w rzymskiej wspólnocie przy via Repetti, podszedł do mnie – nieznajomego – ktoś, kto życzliwie pomógł mi znaleźć miejsce i w paru słowach wyjaśnił porządek spotkania. Od razu poczułem się oczekiwany i mile widziany.
Taka posługa może mieć przełomowe znaczenie, bywa niekiedy ważniejsza niż najlepsza katecheza czy najbardziej spektakularne świadectwo. Pierwsze spotkanie z chrześcijaństwem Szawła (przyszłego Apostoła Pawła) pokaże nam to najlepiej. Było to w Damaszku, gdzie Szaweł cieszył się jak najgorszą opinią, zasługiwał na wzgardę i prawie każdy pragnął nigdy w życiu nie spotkać tego prześladowcy Kościoła.
A jednak, kiedy wysłany przez Boga Ananiasz przyszedł do niego, zaczął od dwóch najważniejszych słów: najpierw od imienia, a potem od relacji łączącej Ananiasza z Szawłem. Ananiasz powiedział bowiem: „Szawle, bracie…”. Gdyby nie posługa Ananiasza, tego pierwotnego „witacza” w Kościele Bożym w Damaszku, kto wie, jak potoczyłby się losy kandydata na Apostoła? Może nie mielibyśmy dziś w Nowym Testamencie jego wspaniałych listów? Jego imię, głośno wypowiedziane przez pierwszego spotkanego chrześcijanina, okazało się kluczem do bramy Królestwa, a nazwanie go bratem – podziałało jak strumień światła przenikający już z drugiej strony owej bramy.
Skoro Paweł tak został kiedyś przywitany, to po latach – z własnego doświadczenia – pisał Koryntianom: „gdy wejdzie do was nawet jakiś poganin lub człowiek prosty, będzie przekonany przez wszystkich, i jawne staną się tajniki jego serca; a tak, upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu, oznajmiając, że prawdziwie Bóg jest między wami” (por. 1 Kor 14:24-25). Odpowiednie przywitanie stanie się okazją do odkrycia obecności Bożej, a wspólnota stanie się żywym świadectwem Boga. „Wy jesteście listem, pisanym w sercach, listem, który znają i czytają wszyscy ludzie” (por. 2 Kor 3:2). Nawet ci, którzy nigdy nie miewają w ręku Biblii i nigdy nie pojawiają się na nabożeństwach, mogą spotkać się ze Słowem Boga żywego: w pierwszych słowach witacza.
Jak widzimy z biblijnych przykładów, na początek nie trzeba ani uczonego dyskursu, ani nawracającego przekonywania. Słowo „bracie”, pytanie o imię, zaproszenie do wspólnej modlitwy bywają najważniejsze, kluczowe – i decydujące być może o czyimś całym życiu.
Czasem zdarza się, że pierwsze wrażenie sprawiane na nas przez nieoczekiwanego gościa we wspólnocie będzie … niekorzystne. Wolelibyśmy, aby jak najszybciej zniknął i przestał nam przeszkadzać. Jego obecność zakłóca nasze uduchowione modlitwy i tylko czekamy, kiedy od tej obecności nas uwolni. Spotkało to kiedyś Apostoła w jego stopniowej drodze ku pełnemu nawróceniu: „kiedy przybył do Jerozolimy, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem” (Dz 9:26). I znowu była mu potrzebna posługa wspólnotowego witacza: „Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do Apostołów” (Dz 9:27).
Starożytny Kościół zachował tę posługę w postaci tak zwanych ‘ostiariuszy’: mieli pilnować drzwi, ale nie po to, by zniechęcać do chrześcijaństwa, ale by raczej ostatecznie pomóc w przekroczeniu bram wiary otwieranych przez Pana (por. Dz 14: 27). W naszych czasach trudno sobie wyobrazić dobrze funkcjonującą wspólnotę chrześcijańską bez osób będących kontaktem między ludźmi poszukującymi Boga a tymi, którzy przez Boga już zostali znalezieni. Kandydaci na witaczy są pilnie poszukiwani!
[2024]


