niedziela, 13 lutego 2005

Bóg i człowiek - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
13 lutego 2005
(1. NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU – ROK A)


Bóg i człowiek


1. „Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi” (Rdz 2,7)


Pokusa z ogrodu rajskiego: „Będziecie jako bogowie i będziecie znali dobro i zło” jest pokusą, by postawić znak zapytania przy pierwszym zdaniu z Pisma Świętego, które dzisiaj usłyszeliśmy: „Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi” (Rdz 2,7).


Czy człowiek żyje, bo chciał tego Bóg, który nas stworzył, czy też jesteśmy po prostu wynikiem procesów przyrodniczych? Na pewno można by długo dyskutować, co to znaczy, że Bóg stworzył człowieka; mógł czy też nie mógł Pan Bóg posłużyć się ewolucją (podobnie jak posługuje się chmurą, aby zesłać deszcz na ziemię). Na pewno można by o tym długo mówić i dyskutować, ale dzisiaj o czymś innym: Jakie są konsekwencje pokusy radykalnego i absolutnego zakwestionowania tego, że Bóg stworzył człowieka? Co będzie, jeśli ktoś ostatecznie powie: „To nieprawda, że Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi. Ani dosłownie 6 tysięcy lat temu, ani posługując się ewolucją. Pan Bóg nie ma w ogóle nic wspólnego z powstaniem człowieka. Jesteśmy po prostu owocem przyrodniczych procesów”?


2. Człowiek człowiekowi bogiem?


Co z tego wynika? Mamy pewne społeczne doświadczenia, co z tego wynika. W XIX wieku głośno wołano o uwolnienie człowieka od Boga. Niektórym Bóg jawił się jako zmora, która gnębi człowieka. Aby człowiek był wolny – tak mówiono – od Boga musi się uwolnić. Zaczęło się od myślicieli. Czasami nudzą nas myśli filozofów albo profesorów tworzących teorie, ale świat ma taką nieprzyjemną właściwość, że teoretyczne myśli po kilkudziesięciu latach ubierają się w kształty. Powstają instytucje i powstają ludzie, którzy wprowadzają teorie w życie. Dlatego jednak warto obserwować, co kto mówi i czego uczy – i warto zawczasu myśleć, co z tego może wyniknąć.


A więc w XIX wieku ważny filozof Feuerbach tak właśnie mówił: nie ma żadnego Boga, ludzie są tworem przyrody. Należy skończyć mówić o Bogu, a właściwie to człowiek powinien stać się bogiem: Homo homini deus est („Człowiek człowiekowi bogiem”). Po co nam jakiś nadprzyrodzony twór nad światem? Sami dla siebie bądźmy bogami.


Tak to wygląda: najpierw ktoś tworzy teorię, pisze książkę, wygłasza ją w postaci wykładu. Mija kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i pojawiają się ludzie, którzy chcą tę teorię wprowadzić w życie. Zakładają organizacje, partie, powstaje ruch Marksa i Engelsa, powstaje państwo − Związek Radziecki, stworzone na tych właśnie podstawach. Minęło tylko kilkadziesiąt lat… Kiedy uczniowie Feuerbacha, Marksa i Engelsa mieli do wyboru: zbudować kanał i poświęcić sto tysięcy więźniów, którzy przy tym umrą, albo nie zbudować tego kanału i ocalić tych więźniów, to rozwiązanie okazało się proste: „Ludzi u nas dużo poczeka się i urodzą się nowi, a kanał sam się nie urodzi. Co z tego, że zginie sto tysięcy ludzi – będą nowi. Przecież i tak się ciągle rodzą, a kanał jest potrzebny”.


W tym samym czasie inny filozof, Fryderyk Nietzsche – zaczyna się od artykułów, od książek, od rzucanych myśli. Wołał: „Bóg umarł!”. Umarł –ludzie nie chcą już myśleć i mówić o Bogu. „Bóg umarł! Niech żyją ludzie-bogowie! Sami dla siebie bądźmy bogami: ten zapał i tę cześć, którą dawniej oddawano jakiejś chimerze na górze, teraz oddawajmy sami sobie nawzajem”.


Kilkadziesiąt lat później – zwykle nie mija tak strasznie wiele lat – ludzie, którzy fascynowali się Fryderykiem Nietzschem, zauważyli, że ludzie nie tylko nie są bogami, ale nawet że nie wszyscy ludzie są ludźmi. I zaczęli innym wmawiać, że większość to podludzie, którzy powinni zniknąć. A ponieważ sami z siebie zniknąć nie chcieli, to trzeba im było pomóc. Taka była zasada państwa Adolfa Hitlera, państwa, które z takich idei brało swój początek.


Niestety, na tym się nie kończy. Konsekwencje radykalnej pokusy powiedzenia: „To nieprawda, że jesteśmy kimś stworzonym z woli Boga” – konsekwencje te trwają dalej. Otóż najpierw cofnijmy się do lat dwudziestych. W latach dwudziestych dwóch intelektualistów – jak zwykle zaczyna się od artykułów, broszur, od tekstów prasowych, od książek, od referatów i wykładów – jeden psychiatra (Alfred Hoche), drugi prawnik (Karl Binding), napisali w 1920 roku broszurę pod tytułem: Prawo do niszczenia życia niewartego życia (Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens). Wyodrębnili tam kilkanaście grup ludzi, których życie ma żadnej wartości. Na przykład chorzy nieuleczalnie: jaki jest sens, żeby mieli żyć? To właśnie ci dwaj, psychiatra i prawnik pospołu, upowszechnili termin: „życie niewarte życia”.


Prawo do niszczenia życia, które jest niewarte życia. Można znaleźć w Internecie zdjęcie jednego z tych dwóch autorów : Doktor Hoche ma myślące i dobrotliwe spojrzenie zza okrągłych profesorskich okularów, zatroskane o drugiego człowieka.


Minęło raptem kilkanaście lat i Urząd Polityki Rasowej III Rzeszy Adolfa Hitlera propagował hasło: „60.000 marek kosztuje społeczeństwo utrzymanie chronicznie chorego w ciągu jego życia – towarzysze: to także wasze pieniądze!” . Sens tego ogłoszenia jest jasny: przecież te pieniądze powinny służyć zdrowym! I jest sposób, żeby ich nie marnować na chronicznie a nieuleczalnie chorych.


Kiedy raz uruchomiło się takie prawo, że można wskazać grupę ludzi, których życie nie jest warte życia i szkoda marnować 60.000 marek na takiego osobnika w III Rzeszy, to ta machina potem już się nie zatrzymała i okazało się w końcu, że skoro pewien naród ma najwyższe na świecie osiągnięcia cywilizacji, to nie ma żadnego powodu, żeby inne narody miały prawo do życia.


3. Wiek XXI


Naszą wędrówkę w historię XIX wieku i pierwszej połowy XX wieku rozpoczęliśmy nie bez powodu. Nie tylko dla zaspokojenia ciekawości historią myśli ludzkiej. Niestety, w pewnym kraju w Europie (RFN), niedaleko od nas, w zeszłym roku zaproponowano, żeby pacjentom po 75 roku życia nie udzielać pełnej pomocy lekarskiej: marnują się pieniądze . Czy same środki przeciwbólowe nie wystarczą?


Niestety, nasza wędrówka nie ogranicza się tylko do minionych dziesięcioleci i tylko do innych krajów. Niedawno, tydzień temu, w pewnym polskim dzienniku, który ukazuje się w setkach tysięcy nakładu, można było przeczytać wywiad – jak zapowiedziano – z „radykalnym etykiem”. Etyka to jeden z działów filozofii, który zajmuje się moralnością ludzkich wyborów. A tytuł tego wywiadu: Nie każde życie jest warte życia. To tytuł zaczerpnięty z prekursorów terminologii Adolfa Hitlera. To oni 70 lat temu o tym mówili. Dzisiaj można przeczytać uczoną dyskusję na temat aktualności tej myśli i ewentualnego zastosowania jej w społeczeństwie. Nie społeczeństwie jakimś ogólnym, tylko naszym społeczeństwie.


Można było przeczytać na przykład – to są słowa znanego i radykalnego etyka: „Postęp technologiczny w medycynie jest nie do pogodzenia z zasadą świętości ludzkiego życia”.


Muszę powiedzieć, że duże wrażenie zrobiło na mnie zdjęcie, które też, tak jak tamto sprzed osiemdziesięciu lat, jest zdjęciem dobrotliwie uśmiechniętego zza okularów profesora, który głosi: „Powinniśmy odrzucić doktrynę, która stawia życie przedstawicieli naszego gatunku [czyli ludzi] ponad życiem przedstawicieli innych gatunków [zwierząt]. Z punktu widzenia różnych istot – to jest sformułowane teoretycznie, jak przystało na filozofa etyka – każde życie [istoty dowolnego gatunku] ma taką samą wartość”. Filozof etyk jest – tak zaznaczono na końcu – gorącym obrońcą praw zwierząt i wegetarianinem. Warto pamiętać, że wegetarianinem był też Adolf Hitler.


Wniosek, który wyciąga etyk o radykalnych poglądach: „Każde życie istoty każdego gatunku ma taką samą wartość”. Jakie można z tego wyciągnąć praktyczne wnioski: skoro chyba można pozbawić życia natrętną muchę, która komuś uprzykrza życie, to chyba można też pozbawić życia istotę innego gatunku, która nieprzyjemnie utrudnia nam życie, na przykład istotę gatunku ludzkiego. Wniosek brzmi: „Rodzice powinni mieć prawo decydowania o tym, czy chcą mieć dziecko nawet po jego urodzeniu” To są wnioski płynące z nauk radykalnego profesora etyki dobrotliwie uśmiechającego się zza okularów: „Rodzice powinni mieć prawo decydowania o tym, czy dziecko ma żyć także po jego urodzeniu”.


Dziennikarz prowadzący ten wywiad, woła w pewnej chwili: „To jakiś absurd!”. Odpowiedź niestety charakterystyczna. To dobrze, że zareagował, ale niestety to nie jest właściwa reakcja, bo to nie jest absurd. Takie poglądy nie są głoszeniem absurdu, tylko są głoszeniem zbrodni, a między zbrodnią a absurdem jest spora różnica.


To są rzeczy aktualne. Takie są wnioski, które wyciąga się praktycznie z postawienia znaku zapytania: „Czy na pewno Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi?”. Warto pamiętać, że są i tacy, których ta dyskusja nie interesuje, którzy mówią na początku: „Nie ma Boga”; oraz: „Człowiek jest dla człowieka bogiem”] (Homo homini deus est), a potem – najpierw w artykułach, wywiadach, referatach, wykładach, broszurach, książkach, w wymianie uczonych profesorskich filozoficznych i etycznych myśli – na końcu dochodzą do wniosku, że nie każde życie jest warte życia. Nie każde, bo życie niektórych jest całkiem niepotrzebne. I przecież 60.000 marek kosztowało III Rzeszę utrzymywanie takiego nic niewartego życia: „Towarzysze, to przecież wasze pieniądze!” Zaczyna się od referatów i broszur, a kończy się na instytucjach, które owe nowatorskie i radykalne myśli wprowadzają w życie.


Jaki z tego wniosek? Wniosek z tego, że w łodzi Kościoła, w której jesteśmy marynarzami, zawsze trwa apel: Nadciąga sztorm! To nie jakiś nowy apel. Taki sztorm nadciągał zawsze: i 10 lat temu, i 100 lat temu, i 1000 lat temu, i 2000 lat temu. Od tego jesteśmy, żeby stawiać czoło sztormom. Nie jesteśmy na okręcie wczasowym, wypoczynkowym, ale na łodzi, która płynie do celu, a po drodze są sztormy. Od tego jesteśmy, żeby je przezwyciężać. Dlatego marynarze muszą być sprawni. Muszą się dobrze orientować w tym świecie, jakie to demoniczne pokusy zostały ubrane w jakie to radykalne filozoficzne hasła dziś i co z tym zrobić. Od tego jesteśmy. To nic nowego. To, że te pokusy są straszne, to nie znaczy, że są niezwykłe. Nic nowego nas nie spotkało.


Natomiast skoro zawsze nadciągały jakieś ciemne chmury i każde pokolenie musiało stawić im czoło, i nie spotkało nas nic dziwnego – spotkało nas to, co zawsze spotykało chrześcijan – tym bardziej mamy być sprawni i gotowi do stawienia im czoła, gotowi do wykonania tego, czego Pan Bóg od nas oczekuje.


A na koniec fragment z orędzia Jana Pawła II na trwający właśnie Wielki Post 2005 roku. To jest chrześcijański wniosek z tego, że Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi. Niech więc zabrzmią słowa Papieża:


„Życie człowieka jest cennym darem, który należy kochać i którego trzeba bronić w każdej fazie. Przykazanie: «Nie zabijaj!» […] obowiązuje także w obliczu choroby i wówczas, kiedy spadek sił ogranicza zdolność człowieka do autonomii. Proces starzenia się […] może stać się cenną okazją do lepszego zrozumienia tajemnicy krzyża, która nadaje pełny sens życiu ludzkiemu”.


Kiedy następny raz zobaczymy w telewizji schorowanego i co tu dużo mówić, już zniekształconego przez chorobę i starość Papieża, warto sobie też przypomnieć i to zdanie z jego orędzia na Wielki Post: „Proces starzenia się […] może stać się cenną okazją do lepszego zrozumienia tajemnicy krzyża, która nadaje pełny sens życiu ludzkiemu”. Amen.

[2005]



środa, 9 lutego 2005

Środa Popielcowa - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
9 lutego 2005
(ŚRODA POPIELCOWA – ROK A)


Środa Popielcowa


Zwykle środowy wieczór kojarzy się w naszej wspólnocie z radością: z radosnym dziękczynieniem i uwielbianiem Pana na spotkaniu modlitewnym. I bardzo dobrze, jest przecież potrzebny czas radości. Ale mędrzec Pański, Kohelet, przypominał: „Jest czas płaczu i czas śmiechu” (Koh 3,4). Jeśli więc dzisiaj nie mówimy o radości, o śmiechu, o radosnym dziękczynieniu i o radosnym uwielbieniu, to nauczyliśmy się takiej właśnie postawy od samego Boga. Tak ośmielił się wyrazić Apostoł Paweł: „Spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień i woła: «W imię Chrystusa pojednajcie się z Bogiem»”.


Taki czas, czas spojrzenia na nędzę człowieka wierzącego i na jego grzechy, był oczywiście przewidziany i w starym Izraelu. Prorok Joel często kojarzy nam się z chwalebną obietnicą Ducha Świętego: deszczu jesiennego i deszczu wiosennego (Jl 2,23) – tak właśnie ma przychodzić Duch Święty do swojego ludu. Ale ten sam prorok przekazywał, spełniając posłannictwo jakby Boga samego, także wezwanie do pokuty, które jest już wezwaniem trudniejszym: „Nawróćcie się do mnie całym swym sercem – a nawróćcie się w taki sposób – przez post i płacz, i lament”. To dzisiaj jest czas Bożego smutku, o którym na tym miejscu mówiliśmy niedawno. Boży smutek prowadzi do nawrócenia, w odróżnieniu od smutku tego świata, który prowadzi do melancholii i zniechęcenia. Dzisiaj więc brzmi wezwanie do Bożego smutku: „przez post, przez płacz i przez lament nawróćcie się do Pana, Boga waszego”.


Owszem, na pewno każdy z nas ma swój indywidualny czas, kiedy któregoś wieczoru, albo któregoś poranka Pan Bóg uświadamia mu w sercu jego grzeszność i nędzę, kiedy każdy z nas z osobna słusznie woła: „Panie, zmiłuj się nade mną”, albo „Przebacz mi, Panie, moje grzechy”. To dobrze, że miewamy takie indywidualne chwile opłakiwania swojej słabości, ale to nie wystarczy: jest potrzebny też akt ludu Bożego i dlatego prorok Joel wołał: „Zbierzcie lud i zwołajcie świętą społeczność”. Dziś jest czas, aby z płaczem i z lamentem myśleć o swoich grzechach i wołać o Boże miłosierdzie jako Boży lud.


O godzinie 16:00 byłem w Domasławiu pod Wrocławiem. Kościół pełen był tych, którzy przyszli na Środę Popielcową, żeby sobie przypomnieć, że są grzesznikami i żeby dać sobie posypać głowę popiołem. O godzinie 17:00 byłem w Tyńcu Małym, niedaleko Domasławia. Kościół pełen był ludzi, którzy przyszli tylko w tym jednym celu – żeby śpiewać: „Panie, zmiłuj się nad nami”, żeby dać sobie posypać głowę popiołem, mało tego: przychodzili jeszcze z książeczką do nabożeństwa, żeby im tam wsypać popiołu, by mogli zanieść go dla tych, którzy nie mogli przyjść, dla tych, którzy zostali w domu, bo może są chorzy, może starsi, może opiekują się małymi dziećmi.


„Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność”. Kiedy o godzinie 18:30 znalazłem się pod katedrą, stało tam pełno samochodów, bo mnóstwo ludzi przyjechało do katedry właśnie z tej okazji. Dzisiaj jest dobry czas, żeby odczuć też katolickość Kościoła: lud Boży został zwołany wprawdzie w różne miejsca, ale w tym samym czasie i w tym samym celu. Tak spełniliśmy to, czego oczekuje od nas Bóg i do czego wzywa przez proroków od tysięcy lat: „Dmijcie w róg na Syjonie, zarządźcie święty post. Ogłoście zgromadzenie – i niech przyjdą wszyscy! – zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i ssących piersi!”. Ciekawe, że w Domasławiu i w Tyńcu nawet małe dzieci przynoszono do posypania popiołem. „Niech wyjdzie oblubieniec ze swojej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju i niech kapłani też płaczą. Słudzy Pana niech mówią: «Przepuść, Panie, ludowi Twojemu i nie daj swego dziedzictwa na pohańbienie»”.


To bardzo ważne, byśmy święty znak wywodzący się ze starego Izraela, święty znak posypania popiołem przeżyli dobrze. Czasem się zdarza, że ten znak przeżywamy w nucie melancholijnej, czasem słyszymy o wielkopostnej zadumie – takiego słowa się używa – a jak zaduma, to niedaleko pewnie od rozpamiętywania, a jak rozpamiętywanie, to pewnie i żałośliwy smutek. To nie tak. Płacz nad grzechami to nie żałośliwy smutek. I opłakiwanie naszych grzechów ku nawróceniu to nie zaduma. To zupełnie nie to samo. Jeżeli już chcemy z czymś porównać to, do czego jesteśmy wezwani dzisiaj, to raczej z treningiem sportowca: Bóg ma dla swojego ludu wielkie dzieła do spełnienia: świadectwo chrześcijańskiego życia, głoszenie Ewangelii. Dla wszystkich z nas przewidział wielkie dzieła do spełnienia. Niestety, trzeba przyznać, że nasza sprawność, nasza przydatność do wykonywania dzieł Bożych nie jest na najwyższym poziomie. Możemy przypominać gromadę sportowców, którzy zamiast trenować, spędzili czas z pilotem od telewizora w dłoni, których mięśnie sflaczały, których zapał zanikł. Może przypominamy takich właśnie sportowców i właśnie po to jest posypanie popiołem i właśnie po to jest wezwanie do nawrócenia, bo Bóg chce mieć sprawną ekipę, sprawną drużynę.


Owszem, sportowcy trenują mięśnie. Chrześcijanie w zgromadzeniu świętym trenują ducha. To coś innego, ale proces wytrenowania sprawnego Bożego zawodnika jest bardzo podobny. Nie udajemy się ani na siłownię, ani na bieżnię, chociaż nasze zajęcia, do których wezwał nas Pan Jezus w Kazaniu na Górze, czasem są trochę podobne. „Dawajcie jałmużnę!” Czas nazywany Wielkim Postem słusznie nazywa się czasem „wielką jałmużną”. To jest bardzo dobry czas, żeby sobie przypomnieć, iż ważne Boże zadanie i powołanie dla mnie polega na tym, żeby dzięki mojej obecności na świecie innym żyło się lepiej. Zaczynając od jałmużny: kto ma gruby portfel, niech da z portfela; kto ma za chudy portfel, niech da uśmiech, dobre słowo – może komuś, kto nie spodziewa się od ciebie dobrego słowa i uśmiechu. Może Pan Bóg chce zaskoczyć kogoś taką właśnie jałmużną. Może chce zaskoczyć darem twojego wolnego czasu kogoś, kto się tego od ciebie nie spodziewał. „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu” (Mt 6,3-4). Tak właśnie chrześcijanin trenuje. Musi być sprawny dla Boga.


Dalej (w. 5): „Gdy się modlicie”… Jan Paweł II, jak co roku, tak też i w 2005 wystosował orędzie na Wielki Post i skonkretyzował, jak mamy się w tym czasie modlić. Napisał, że ten Wielki Post ma być pilniejszym słuchaniem słowa Bożego, to znaczy bardziej pilnym niż przed Wielkim Postem. Bardzo wiele osób w Tyńcu Małym, w Domasławiu i w katedrze będzie nasłuchiwać scen ewangelicznych mówiących o Męce Chrystusa dzięki nabożeństwom Drogi krzyżowej, bardzo wiele osób będzie nasłuchiwać tych samych scen przez Gorzkie żale. Byłoby dobrze, gdybyśmy nie dali się prześcignąć innym. Byłoby dobrze, gdybyśmy pilniej przykładali się, by właśnie w Wielkim Poście słowo Boże zagościło w naszym życiu. Dobre postanowienia wielkopostne pewnie się przydadzą. A znakomita pomoc – o tym też wspomniał Jan Paweł II – to praktykowanie umartwienia. To jest dokładnie tak samo jak ze sportem – kto nie trenuje, przestaje być sprawny, zręczny, przestaje być zdatny do osiągania wysiłków, staje się osobnikiem sflaczałym, zdatnym do przesiadywania na kanapie. Dokładnie tak samo jest ze sprawnościami ducha. Dobrze byłoby zobaczyć w swoim życiu, do czego jestem wezwany, do jakiego trudnego treningu.


Post zwykle kojarzy się nam z odmawianiem sobie jedzenia – i taki post też się nam przyda. Ale nie możemy zapominać, że są inne ważne dziedziny poszczenia. Może ktoś czuje, że za dużo telewizora lub za dużo komputera sobie serwuje. Jeśli tak się stało, to nie wystarczy wrócić do normy. Jeśli tak się stało, że czas mojego życia jest systematycznie okradany przez telewizor albo komputer w nieproporcjonalnych dawkach, to nie wystarczy wrócić do normy. Sportowiec musi nadrobić zaległy czas treningów. Musi ćwiczyć więcej. Trzeba postanowić wyrzeczenie. Bardzo zapraszam do wyrzeczenia od telewizora, od komputerowego ekranu czy od czegokolwiek, czego jest za dużo i co nam kradnie czas dla Boga, co sprawia, że kiedy popatrzymy wstecz rok, dwa czy pięć, myślimy sobie: „Szkoda. Szkoda, że to robiłem zamiast oddawać więcej swojego życia, zapału, czasu, zdolności temu, do czego naprawdę powołał mnie Bóg”. To się nazywa wyrzeczenie albo umartwienie. Umartwienie jest słowem, którego używał św. Paweł. Pisał: „Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w [waszych] członkach” (Kol 3,5).


Wielkopostne postanowienie jest bardzo dobre, bo Wielki Post nie jest za długi i łatwo jest pamiętać, czy je wypełniam, czy nie. Natomiast postanowienia ogólne i na całe życie mają tendencje do rozpływania się i do zapominania: co to ja postanowiłem pięć lat temu...


Przez pilniejsze słuchanie słowa Bożego, zgodnie z orędziem papieskim, przez bardziej wielkoduszne praktykowanie umartwienia i przez hojniejsze przychodzenie z pomocą bliźniemu w potrzebie – tak trenujmy jako ekipa Bożych sportowców, bo Pan Bóg ma dla nas więcej zadań, niż możemy wykonać. Nie zabraknie Bożych zadań i Bożych powołań, bylebyśmy tylko byli duchowo sprawni, skuteczni w przedsięwzięciach, do których zostaliśmy wezwani.


A więc nie melancholijny smętek, nie żałośliwe popłakiwanie, lecz energiczny lament nad stanem ludu Bożego, do którego należymy i od którego specjalnie w naszej grzeszności i słabości się nie różnimy. „Zgromadźcie świętą społeczność. Wezwijcie lud i opłakujcie wasze grzechy”. Właśnie po to, żebyśmy na końcu czterdziestodniowej wędrówki przez czas Wielkiego Postu doszli i do tego, o czym już dzisiaj w proroczej zapowiedzi mówił nam prorok Joel, że „Pan się zapalił zazdrosną miłością ku swojej ziemi”. To nie są słowa żałośliwe i popłakujące. To są słowa dynamiczne jak rwący nurt rzeki. „Pan się zapalił zazdrosną miłością do swojej ziemi”, do tej ziemi, którą i my reprezentujemy. Byśmy dorośli do tego, o co modliliśmy się w psalmie: „Przywróć mi radość Twojego zbawienia”. To jeszcze nie dziś czas radości, ale na pewno jest to dobry czas modlenia się o radość. „I wzmocnij mnie duchem ofiarnym” – żebym był sprawnym zawodnikiem w sprawnej drużynie, która nazywa się „wspólnota Hallelu Jah” i należy do reprezentacji narodowej Kościoła Bożego. Żebyśmy potraktowali czas przepraszania Boga, posypywania popiołem i opłakiwania grzechów jako czas błogosławiony i dobry, bo dziś spełniamy posłannictwo jakby Boga samego. Tak właśnie wygląda czas upragniony i tak wygląda dzień zbawienia.

[2005]



niedziela, 6 lutego 2005

Wy jesteście solą ziemi - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
6 lutego 2005



Wy jesteście solą ziemi


„Wy jesteście solą ziemi” (Mt 5,13). Po co ziemi sól? Czy ziemia nie ma się dobrze i bez nas? Czy sprawy na tym świecie nie toczą się dobrze i bez naszego udziału? Czy ziemi potrzebna jest sól?


a. Wczoraj nad ranem na południe od Tokio znaleziono samochód. W środku – ciała sześciu osób. Uszczelnili od środka taśmą okna i zapalili w środku piecyk węglowy na podłodze. Te osoby miały po dwadzieścia kilka lat. Jedna z nich napisała na kartce: „Życie mnie zmęczyło. Przykro mi”. A sto kilometrów dalej to samo zrobiły trzy inne osoby. Taka jest moda w Japonii: co kilka tygodni grupa osób zamyka się w samochodzie z piecykiem węglowym. „Życie nas zmęczyło”. Mają po dwadzieścia kilka lat.


Świat wymyślił swoje lekarstwo na cierpienie


Czy ziemi potrzebna jest sól? Świat wymyślił pewne lekarstwo na takie zjawiska jak ludzie zmęczeni życiem. W Holandii grupa lekarzy wyszła z postulatem, by nie trzeba już było wyjeżdżać za miasto, by już nie trzeba było fatygować się kupowaniem piecyka węglowego: zmęczeni życiem mogą się zgłosić do kliniki, do lekarza. Tam podłączy się ich do kroplówki. Będzie wygodniej i taniej – chyba każdy rozumny człowiek to przyzna.


Ewangelia jest aktualna zawsze, także te części Ewangelii, które mówią o ludziach, którzy mieszkają w mroku i cieniu śmierci. To nie tylko dwadzieścia wieków temu mieszkano w mroku i cieniu śmierci. Mieszka się w takim cieniu także dziś, i to niekoniecznie w krajach ubogich i – jak dawniej mówiono – zacofanych. To są kraje absolutnie przodujące: w dobrobycie, w wygodzie życia. Większych szczytów cywilizacji nie ma, jak Holandia i Japonia.


Kiedy Papież kilkanaście lat temu zaczął częściej używać wyrażenia: „cywilizacja śmierci”, uśmiechano się tu i ówdzie z przekąsem: „Jaki pesymista!”; „Popadł w pesymizm i zaczyna mówić, że na świecie kwitnie cywilizacja śmierci”.


Takie oto lekarstwo wymyślił świat dla osób zmęczonych życiem. Pan Jezus też wymyślił swoje lekarstwo i tym lekarstwem są Jego uczniowie: „Wy jesteście solą ziemi”; „wy jesteście światłością świata”; „wy jesteście miastem położonym na górze, i to miasto nie może się ukryć”.


b. Rozum, który jest wspólny wszystkim ludziom, jest jak najbardziej konieczny i jak najbardziej potrzebny. Bez niego człowiek staje się bezmyślną marionetką albo fanatykiem. Ale sam rozum nie wystarczy jako światło na oświecenie tego świata, na oświecenie pogan.


Rozum ludzki przypomina pojazd, który może nas zawieźć tam, gdzie chcemy. Dobrze wiemy, ile lat naukowego wysiłku, badań, inteligencji, zmyślności tkwi w wyprodukowanym sprawnym samochodzie. Można przyjechać nim na przykład z rodziną na Mszę świętą w niedzielę. A można udać się tym samym pojazdem na przedmieście Tokio z piecykiem w bagażniku.


Tak działa czysty rozum – czysty rozum, który bystrego, inteligentnego, wykształconego człowieka może pouczyć na przykład, jak pogodzić obowiązki rodzinne i pracę, i modlitwę, i ewangelizację, i pomoc sąsiadowi. Rozum w tym wszystkim może pomóc. Ale czysty rozum może też pomagać w tym, kiedy człowiek się trudzi, jak oszukiwać, jak wykorzystywać łatwowierność innych albo jak skończyć ze sobą, skoro życie go zmęczyło.


Rozum przypomina pojazd, który nas może zaprowadzić wszędzie tam, gdzie chcemy, i im lepszy rozum, tym łatwiej nas tam zaprowadzi, ale nie pokaże nam jednego – nie pokaże nam, gdzie iść powinniśmy. Zaprowadzi nas wszędzie tam, gdzie chcemy, ale nie pokaże, czy ten cel, do którego chcemy iść, jest celem dobrym. My tam chcemy iść, ale czy my tam iść powinniśmy?


Objawienie


Dlatego nad plątaniną dróg i ścieżek człowieka Pan Bóg zapala od góry wielki reflektor, którym oświetla niektóre ścieżki, niektóre drogi, a inne pozostawia w cieniu. Ten reflektor, który Bóg zapala nad światem, to Objawienie Boże. Dlatego do rozumu koniecznie, ale to koniecznie musi się dołączyć wiara. Wiara w to, że ponad nami jest Ktoś – Ktoś większy, mądrzejszy, Ktoś świętszy – że ponad nami jest Bóg. Do rozumu koniecznie musi dołączyć się wiara, jeśli nie chcemy zajechać tam, gdzie bynajmniej zajechać nie powinniśmy.


Ten Boży reflektor działa na dwa sposoby. Po pierwsze, przez sumienie. To czasami zapomniany sposób przemawiania Boga. To objawienie nazywamy objawieniem naturalnym. Co to znaczy? Że ono należy do ludzkiej natury. Każdy człowiek: i chrześcijanin, i ateista, i poszukujący, i wątpiący – każdy ma sumienie, czyli objawienie naturalne sumienia.


Jest też objawienie nadprzyrodzone, czyli to, które Bóg dodatkowo wlał swoim wybranym, tym, którzy stanowią lud Boży. To objawienie świeci przez słowo Boże, świeci przez wspólnotę Kościoła, bo właśnie w Kościele, właśnie tu, uczymy się, jak praktycznie objawienie naturalne i objawienie nadprzyrodzone stosować w życiu.


Objawienie naturalne


Kiedy Pan Jezus mówi: „Wy jesteście światłością świata” i „wy jesteście solą ziemi”, to ma dla nas dwa zadania. Pierwsze zadanie: żyć w zgodzie z sumieniem. Kto wie, czy najważniejsze pole walki duchowej nie dotyczy życia rodzinnego. Dlatego bardzo dobrze, że we wspólnocie czy po prostu wśród tych, którzy przychodzą tutaj na Eucharystię, jest wiele rodzin. W ten sposób Pan Bóg poucza o prawie natury: ludzie mają się żenić i za mąż wychodzić, celem małżeństwa jest założenie rodziny, rodzina jest środowiskiem miłości i wierności, jest miejscem wychowywania dzieci. To są rzeczy naturalne i to są rzeczy święte w sposób naturalny. Wspólnota i Kościół jest pomocą do tego, aby w tym wytrwać. Możliwe, że dla niektórych wspólnota jest pomocą konieczną, bez której ten projekt życia się nie uda.


Ktoś mógłby powiedzieć: „To takie naturalne. To takie mało duchowe”. A jednak to jest naturalne i to jest bardzo duchowe. Ponieważ jesteśmy światłem świata i solą ziemi nie w jakimś świecie wymyślonym, abstrakcyjnym, ale w takim, jaki Pan Bóg dał nam teraz i dziś, dał nam na czas naszego życia. A co to jest za świat? Wiadomość kolejna – tym razem sprzed czterech dni.


Otóż cztery dni temu przed drzwiami siedziby pewnego biskupa w Hiszpanii zebrała się grupa ludzi. Z jakiego powodu? Dlatego, że tydzień wcześniej przypomniał rzecz oczywistą, że homoseksualizm jest grzechem i że nie ma małżeństw homoseksualnych. W proteście zwolennicy takich postaw ogłosili, że biskup nie szanuje godności osoby. I grupa dwudziestu zwolenników takich postaw, uważających się do tej pory za katolików, dnia 2 lutego 2005 roku zebrała się u drzwi jego siedziby, żeby publicznie wyrzec się w proteście swojej wiary katolickiej. Jak wytłumaczył rzecznik tej grupy, rozpoczęli ten protest, ponieważ „biskup używa swojego stanowiska, aby napadać na osoby pragnące żyć w wolności, w zgodzie ze swoją seksualnością”. W proteście zażądali, żeby wykreślić ich nazwiska z ksiąg ochrzczonych Kościoła katolickiego. Uważali, że Kościół katolicki powinien, a biskup na pierwszym miejscu musi przychylić się do ich wizji moralności. Jako jeden z powodów podali taki: „ludzie powinni móc przeżywać swoją seksualność w sposób wolny i satysfakcjonujący, nawet wbrew zdaniu biskupa”. Zażądali skreślenia z księgi chrztów, ogłaszając w ten sposób: Nie chcemy być w takim Kościele, w którym przypomina się, że prawa moralne są niezmienne. W takim właśnie świecie jesteśmy solą ziemi.


Ewangelia jest aktualna zawsze. Jest aktualna i w tym miejscu, gdzie mówi o ludziach, którzy żyją w mroku i cieniu śmierci. I jest też aktualna w tym miejscu, gdzie Pan Jezus mówi o soli ziemi i świetle świata, i że miastem położonym na górze są ci, którzy chcą być Jego uczniami.


U progu Wielkiego Postu warto sobie przypomnieć, że tak wygląda świadectwo chrześcijanina i że jest to rzecz wymagająca i trudna. Szczególnie w tym, co dotyczy naturalnego i chrześcijańskiego małżeństwa: że ludzie mają się żenić i za mąż wychodzić, że celem małżeństwa jest założenie rodziny, że rodzina jest środowiskiem wierności i miłości oraz miejscem wychowywania dzieci. Tego właśnie oby jak najwięcej uczniów Pana Jezusa było świadkami. To jest rzecz trudna i to jest rzecz wymagająca, i być może dla niektórych nawet absolutnie konieczna jest pomoc wspólnoty takiej jak ta czy innej, ale podobnej, żeby wytrwać w trudnym zadaniu, bycia w ten sposób światłem i miastem położonym na górze.


Świadectwo


To jest świadectwo przez styl życia, które jest trudne. Ono jest trudniejsze od tzw. złożenia świadectwa, jeśli przez złożenie świadectwa rozumiemy rodzaj występu, który trwa dziesięć, czy piętnaście minut. Nie ma nic złego w takim występie. To jest bardzo piękny występ i szlachetny, i pożyteczny, ale to jednak tylko występ. Trwa krótko. A styl życia jest czymś, co trwa nieustannie.


Pan Jezus, który powiedział: „Po tym ludzie poznają, że jesteście moimi uczniami”… jak to zdanie dokończył? Po tym ludzie poznają, że jesteście moimi uczniami, że będziecie prorokować? A może powiedział: Po tym ludzie poznają, że jesteście moimi uczniami, że obfitują wśród was charyzmaty? Może powiedział: Po tym właśnie poznają, że jesteście moimi uczniami, że sporo znaków i cudów pośród was będzie? Jakkolwiek wielkie, cenne i piękne są takie dary Boże jak charyzmaty, proroctwa, znaki i cuda, to jednak powiedział: „Po tym ludzie poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie mieć miłość jedni ku drugim”, a miłość jednych ku drugim znajduje swoje najważniejsze, pierwsze i centralne miejsce w rodzinie. Chrześcijański mąż, chrześcijańska żona, chrześcijańscy rodzice, chrześcijańskie dzieci –przede wszystkim w rodzinie, przede wszystkim po tej miłości ludzie poznają, że jesteście moimi uczniami. A na drugim miejscu, też bardzo ważnym, jest wzajemna miłość, która rozlewa się pomiędzy braćmi i siostrami w Jezusie Chrystusie, w Kościele.


Ostatnio częściej sięgam do Ojców Kościoła, więc dzisiaj też sięgnę do starożytności. W roku 391 św. Augustyn zauważył, że w Kościele zdarzają się proroctwa. Pewnie dzisiaj też by to zauważył. Zauważył, że w Kościele zdarza się też postawa miłości. Zauważył też, że czasami jedno zdarza się bez drugiego, jedno nie towarzyszy drugiemu. Jako komentarz do tej swojej obserwacji powiedział: „Proroctwo bez miłości nie prowadzi do królestwa Bożego, natomiast miłość bez proroctwa oczywiście prowadzi”.


Bardzo ważna myśl wielkiego Ojca i doktora Kościoła z IV wieku. Proroctwo bez miłości nie prowadzi do królestwa Bożego, a miłość, nawet bez proroctwa, oczywiście do królestwa Bożego prowadzi.


Od kogo nauczył się św. Augustyn takiej wspaniałej prawdy? Od Pana Jezusa, który powiedział to w Kazaniu na Górze. „Panie, czyż w Twoje imię nie wskrzeszaliśmy zmarłych, nie wypędzaliśmy złych duchów i nie czyniliśmy wielkich znaków i cudów?” I Pan Jezus w Kazaniu na Górze przestrzega: Może się zdarzyć, że ktoś usłyszy „Nigdy was nie znałem, bo nie pełniliście woli Ojca mojego”. Nauczył się tego oczywiście św. Augustyn od Apostoła Pawła: „Gdybym miał wszystkie możliwe charyzmaty i języki ludzi i aniołów, i proroctwa, i cuda, i taką wiarę, żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym i nic mi nie pomoże”. Dlatego proroctwo bez miłości do królestwa Bożego nie prowadzi, a miłość, nawet bez proroctwa, oczywiście prowadzi do królestwa Jezusa Chrystusa. Uwaga: dotyczy to nas samych i dotyczy to tych, których uczymy wiary i uczymy chrześcijaństwa – ich też proroctwo bez miłości do królestwa nie doprowadzi. A miłość owszem.


Ziemi potrzebna jest sól. Ziemi potrzebne jest światło. I ziemi potrzebne jest miasto na górze. Nie powinno nas specjalnie przerażać ani wzruszać, ani nawet interesować, czy to miasto jest duże, czy małe, czy rośnie, czy maleje, czy licząc obywateli wiernego miasta możemy się pochwalić wzrastającymi statystykami – to akurat nie nas powinno interesować. Nas ma interesować jedno: czy jesteśmy obywatelami tego miasta, czy modlimy się o to, by być solą ziemi i światłością świata, i to świata, w którym dzieją się rzeczy, o których dziś mówiłem. Czy chcemy i czy modlimy się dziś o to, aby tak świeciło nasze światło przed ludźmi, aby widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Ojca naszego, który jest w niebie... Amen.


[2005]