czwartek, 30 czerwca 2011

Świat o. Daniela-Ange




ks. bp Andrzej Siemieniewski

Recenzja w sprawie nadania o. Danielowi-Ange tytułu doktora honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego

Świat sierot, lud świadków (Troas! Monde d’orphelins, peuple de témoins) — tytuł książki Daniela-Ange z 1984 roku, to równocześnie może najbardziej treściwe ujęcie jego orędzia dla dzisiejszego świata. Zawiera diagnozę choroby, ale — co jeszcze ważniejsze — zawiera też propozycję lekarstwa. To ważne, gdyż dobre rozpoznanie sierocej choroby świata, choć istotne, samo w sobie jeszcze nie pomaga choremu. Może doprowadzić go nawet do rozpaczy na wieść o fatalnym stanie własnego zdrowia. Potrzebne jest lekarstwo, w tym przypadku duchowe. I potrzebny jest ten, kto lekarstwo przyniesie: chrześcijański lud świadków Jezusa Chrystusa. Aby dojść do etapu diagnozowania stanu duchowego zdrowia współczesnego świata, a zwłaszcza świata cywilizacji zachodniej Europy, Daniel-Ange przebył długą drogę. Droga ta doprowadziła go również do odkrycia duchowego lekarstwa i sposobu proponowania go współczesnemu światu.

a. Kluczowe fakty życia
Urodzony w 1932 roku Daniel-Ange bardzo wcześnie zaczął formować fundamenty pod swoje obecne szerokie horyzonty intelektualne, gdyż nauki szkolne pobierał w Szwajcarii i w Anglii. W roku 1950 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Clerveaux, w sąsiadującym z Francją Luksemburgu. Szybko gromadziły się kolejne doświadczenia kształtujące duchowość oraz intelektualną osobowość o. Daniela-Ange: od 1952 roku studia filozoficzne w Aix-en-Provence na południu Francji; w 1954 roku posługa pielęgniarza w szpitalu w Liège w ramach służby wojskowej; staż we wspólnocie Małych Braci Jezusa w St. Maximin; w 1957 roku studia teologiczne u dominikanów w Tuluzie i współudział w założeniu wspólnoty prostego życia monastycznego w prowincji Landes w zachodniej Francji; wreszcie wydarzenie w jego życiorysie przełomowe: w 1958 wyjazd na misje do Rwandy, gdzie przebywał w monastycznej wspólnocie w górach, a potem na wyspie jeziora Kivu. Dwanaście lat misyjno-monastycznych zaznaczyło się w sposób nieodwołalny na formacji osobowości Daniela-Ange.

Powrót do Europy w 1971 roku okazał się dla niego z jednej strony wielką szansą, jaką przyniosła soborowa odnowa w Kościele: studia teologiczne w szwajcarskim Fryburgu oraz spotkanie ze wspólnotami francuskiej Odnowy Charyzmatycznej. Z drugiej jednak strony odkrył wielkie i postępujące spustoszenia wywołane ideologią rewolty społecznej roku 1968. Świadomy tych pogłębiających się sprzeczności włączył się w życie istniejącej we Francji wspólnoty monastycznej Domostwo „Ojcze nasz” (Demeure Notre Père), by wreszcie spędzić pięć lat na pustelni w okolicach Nicei.

Modlitwa życia pustelniczego przynosi wewnętrzną decyzję, by od roku 1981 dzielić swój czas między modlitewne skupienie monastyczne i misje duszpasterskie, zwłaszcza wśród młodzieży: decyzję tę rozeznał i potwierdził jego biskup. W towarzystwie przedstawicieli wszystkich stanów życia kościelnego zaczyna więc ewangelizację wśród młodzieży szkolnej, a jednocześnie następuje kolejny krok przełomowy dla jego życia i pisarstwa: przyjmuje święcenia kapłańskie.

Konsekwencją doświadczeń pierwszych lat tej nowej sytuacji jest założenie w 1984 roku pierwszej katolickiej międzynarodowej szkoły modlitwy i ewangelizacji w Europie o nazwie Jeunesse Lumière (Młodość-Światło). Od tej chwili Daniel-Ange praktykuje modlitwę monastyczną równolegle z działalnością apostolską, zarówno w postaci setek misyjnych wyjazdów do dziesiątków krajów, jak i w formie nadzwyczaj obfitej i różnorodnej działalności pisarskiej. Jest bowiem autorem ponad pięćdziesięciu książek prezentujących w niecodzienny sposób, pełen apostolskiego zaangażowania i polemicznego zapału, szeroką gamę zagadnień: od teologii duchowości wschodniej, poprzez fundamentalne zagadnienia przeżywania Eucharystii i kapłaństwa oraz modlitwy, aż do wyzwań, przed jakimi stoi Kościół w świecie współczesnym. W twórczości Daniela-Ange znajdziemy książki adresowane do dzieci, młodzieży i do czytelników dorosłych; znajdziemy też opracowania dotyczące wielkich świadków wiary, jak np. Jan Chrzciciel, św. Teresa z Lisieux czy wielcy papieże ostatnich czasów. Z powodu szerokiego wachlarza wyrażonych na tej drodze zainteresowań i różnorodności adresatów tych dzieł można tu jedynie zasygnalizować najważniejsze ich wątki.

b. Klucz do pisarskiego dzieła
Dzieło Daniela-Ange raczej nie przypomina typowych systematycznych refleksji naukowych, odmierzanych precyzyjnym rytmem logicznych wynikań. W większości swoich tekstów nasz autor raczej apeluje do czytelnika barwnym i porywającym opisem rzeczywistości. Zawsze jest to rzeczywistość widziana oczami zaangażowanego chrześcijanina, zawsze też spoza aktualnego, schorowanego stanu rzeczy przeziera już upragniony stan inny, uzdrowiony działaniem Bożej mocy. Takie spojrzenie zwykliśmy nazywać profetycznym. Wydaje się, że w przypadku Daniela-Ange użycie tego właśnie określenia nie będzie przesadą.

Emocjonalne zaangażowanie nie oznacza jednak promowania antyintelektualizmu, wręcz przeciwnie: „aby być świadkiem, bądź teologiem”, apeluje Daniel-Ange. Przypomina jednocześnie: teologia to świętość rozumu. Dlatego tak często spotkamy rozsiane w jego tekstach fragmenty teologów, którzy są jednocześnie świętymi: ojców Kościoła i wielkich doktorów minionych wieków. A jeśli są tam też słowa autorów współczesnych, np. Matki Teresy z Kalkuty albo Jana Pawła II, to dlatego że stoi za nimi autorytet świętości wypróbowanej na oczach całego świata. Chętnie sięga też po głos młodych: czy będą to świadkowie Dobrej Nowiny wołający dramatyzmem swojego życia o świętość, czy też osoby dające pierwsze dowody spotkania ze świętością we własnym życiu. „Nie powinno się mówić o Trójcy Świętej inaczej, jak klęcząc, a przede wszystkim zginając kolana serca, w zaciszu, z dala od wszystkich spojrzeń”. Dlatego myśl Daniela-Ange pozostaje jak najdalej od nauki „teologów podejrzeń” (les théologiens de la suspicion), gdyż — jak słusznie stwierdza — „dzieci Kościoła więcej ucierpiały od pewnych teologów liberalnych niż od dzieci Wodnika”.

Jakie są główne wątki tej bardzo zaangażowanej, egzystencjalnej i eklezjalnej teologii? W najogólniejszym podsumowaniu można wymienić cztery główne nurty myśli Daniela-Ange, a więc i jego twórczości pisarskiej. Wszystko zaczyna się u niego od fascynacji Źródłem, dlatego fundamentem jest poznanie, adorowanie i wysławianie najgłębszej tajemnicy chrześcijańskiej wiary, Trójcy Świętej. Dalej nasz autor przechodzi do najintensywniejszego sposobu zamieszkania Bożej Obecności pośród swego ludu, do Eucharystii. Od tego sakramentu Obecności idzie dalej ku rzeczywistości Kościoła, świętego świętością udzieloną przez Boga, grzesznego grzesznością swoich członków. W Kościele zaś fascynuje go perspektywa jedności duchowej z prawosławiem.

Czwarty i ostatni element to rozpoznanie szczególnej misji tak rozumianego Kościoła w naszych czasach: głoszenie nadziei młodzieży. Ma to być głoszenie pełnej Ewangelii, a więc zarówno wymagającej prawdy, jak i uwalniającej miłości. Trudno nie wspomnieć już tutaj — tytułem przykładu — niezwykle poczytnej, głębokiej w treści, choć w formie bardzo prostej i popularnej, pracy Zraniony Pasterz (Le Pâtre blessé).

Przy ocenie kondycji współczesnego postchrześcijańskiego społeczeństwa zachodniego Daniel-Ange jest zadziwiająco szczery. Wzmiankowana na początku sieroca choroba świata wynika przede wszystkim z braku bezpośredniego przystępu do Boga Ojca, a co za tym idzie — z braku serdecznych relacji rodzinnych między ludźmi. Nie pomoże jednak sierocie głośne i dobitne przypominanie, jak bardzo jest osierocona. Bardzo natomiast może jej pomóc wskazanie jej domu rodzinnego.

Lud świadków to Kościół Boży, który głosi: „zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, byśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze»! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem” (Ga 4,4-7), oraz przypomina: „przez Chrystusa w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,18-19). Teologiczne orędzie Daniela-Ange trzeba odczytywać według tego klucza, a więc jako rozpoznanie choroby świata i znalezienie lekarstwa na tę chorobę, zaczynając jednak od najbardziej znanego aspektu jego twórczości, a mianowicie duszpasterskiego.

c. Dzieło o. Daniela-Ange: przejmująca diagnoza i skuteczne lekarstwo
„Idź, postaw wartownika, iżby doniósł, co zobaczy” (Iz 21,6) — to pierwsza część teologicznej misji, jaką stara się wypełnić Daniel-Ange. Chrześcijanin widziany jest jako Izajaszowy strażnik, a miejscem realizacji jego powołania jest strażnica: oto motto duszpasterskiej trylogii naszego Autora. Trzy kolejne tomy inspirowane motywem strażnika układają się najpierw w diagnozę „nocy świata” („Stróżu, która to godzina nocy?” — Iz 21,11) zawartą w książce Guetteur! Le cri de la nuit, l’entends-tu? z 1993 roku. Dramatyczne wezwanie zawarte w tytule (Strażniku! Czy słyszysz głos nocy?) wzmacnia swoim autorytetem wstęp abp. Christopha Schönborna z Wiednia.

Autorytet również wielkiej wagi, choć z nieco innego tytułu, spotkamy w innej książce naszego autora: Jean Vanier napisał wstęp do Uczty weselnej Boga, gdzie ubogi jest Królem (Les Noces de Dieu où le pauvre est Roi, 1998).

Noc kultury śmierci nie jest jednak jedynym aspektem postrzegania świata przez Daniela-Ange. Konieczny zatem stał się tom drugi, zachęcający do spostrzeżenia blasku świtu: Guetteur! Les feux de l’aube, les vois-tu? (Fayard 1995), inspirowany wyznaniem Izajaszowego wartownika Bożej strażnicy: „Stróż odrzekł: «Nadchodzi ranek»” (Iz 21,12). Głośniej od zwiastunów kultury śmierci wołają przecież znaki nadziei: począwszy od wielomilionowych zgromadzeń młodych wokół Jana Pawła II, aż do pojedynczych aktów odwagi i hojności wiary milionów osób, wspomnianych i opisanych w tej książce. Całość dopełnia pytanie: „Strażniku, czy dostrzegasz jasność dnia?” (Guetteur! L'éclat du jour, l'attends-tu?).

W przejmujący sposób wspomniana tu trylogia przygotowała apel Jana Pawła II zawarty w orędziu na XVII Światowy Dzień Młodzieży w Toronto w 2002 roku: „Kiedy światło blednie czy znika, przestajemy widzieć wyraźnie świat wokół nas. W sercu nocy może nas ogarnąć lęk i poczucie zagrożenia i wtedy niecierpliwie oczekujemy świtania. Droga młodzieży, wy macie być stróżami poranka (por. Iz 21,11-12) zwiastującymi nadejście słońca, którym jest Chrystus zmartwychwstały!” Głos Daniela-Ange można więc określić jako profetyczny, odczytujący główne problemy życia chrześcijańskiego i formułujący odpowiedzi biblijnie uzasadnione i eklezjalnie zakorzenione. „Ta książka to mój skromny prezent dla mojego umiłowanego Kościoła”, napisał we wstępie do L’étreinte de feu w roku 2000. To wyznanie dałoby się zapewne odnieść do całej twórczości Daniela-Ange. Mniej tu zachwytów nad akademicką produkcją teologicznych wydziałów nacechowanych pogonią za nowościami; więcej zaś cytatów z bizantyjskiego średniowiecza, z mistyków wszystkich wieków Kościoła, z Jana Pawła II, choć i tak wszystko to pozostaje nieustannie w sferze światła biblijnego słowa Bożego. Łatwo odkryć tu wzór tych, z których Daniel-Ange czerpał, np. św. Teresy od Dzieciątka Jezus, nazwanej Apostołką i Męczennicą, Świętej bardziej aktualnej u początków XXI wieku niż przy końcu wieku XIX. Nasz autor zresztą sam przeprowadził takie utożsamienie, choć oczywiście wskazując nie na siebie, a na innych: „prophète = guetteur = pasteur” (prorok jest stróżem i pasterzem).

Obficie stosuje zaproponowane przez siebie medyczne metafory: rak strachu i samotności, zanik społecznego kośćca wskutek wyludnienia, gangrena erotyzmu i kłamstwa — oto diagnoza choroby współczesnego społeczeństwa, kierująca spojrzenie najpierw do wnętrza człowieka (samotność), potem na jego społeczne otoczenie (dramatyczny spadek liczby dzieci) oraz na jakość relacji międzyludzkich (lawinowo narastająca erotyzacja człowieka prowadząca do utracenia prawdy o człowieku).

Niezrównany dar teologicznej myśli Daniela-Ange nie polega przede wszystkim na ścisłych logicznych wywodach, ale raczej na wyszukaniu takich pereł myśli jak ta, pochodząca z ogarniętego wojną Libanu: „zostałem niepełnosprawny na całe życie, ale na szczęście moja dusza nie jest niepełnosprawna”. Wielką sztuką chrześcijańskiego życia jest usłyszeć takie głosy w szumie tego świata; wielkim darem teologicznego umysłu jest je zapisać i włączyć w spójny obraz znaków ewangelicznej nadziei; wielką zasługą jest przekazanie ich nam w obfitym dziedzictwie literackim Daniela-Ange, jakże często przypominającym dziennik duchowy. Dzieło to nie ma jednak w sobie nic z egotyzmu towarzyszącego niekiedy tego typu literaturze, gdyż nie jest to głównie zapis przeżyć autora, ale notatnik z przeżyć świata. Jeśli jest to dziennik duchowy, to raczej obrazujący z perspektywy głęboko chrześcijańskiej stan ducha naszej cywilizacji. Jeśli odnotowuje przejawy kultury śmierci, to nie w postaci tabel precyzyjnych statystyk, lecz raczej w formie zapisu odczuć serca dotkniętego kirem śmierci: „Z katolickiej szkoły w Szwajcarii: «W minionym roku cztery samobójstwa na 1 200 uczniów». Cztery rodziny zdruzgotane! Cztery klasy w szoku!”.

Jeśli odnotowuje znaki nadziei, to również nie w suchych danych liczbowych, ale w entuzjastycznych głosach zachwytu: „Najbardziej wolny lud na świecie” (le peuple le plus libre du monde) — tak pisał w latach osiemdziesiątych o nas, o Polakach. Po upływie ponad dwudziestu lat z zawstydzeniem przychodzi nam skonstatować, że do tych słów wciąż za wolno dorastamy.

„Widziałam Ducha Świętego w oczach moich braci” (j’ai vu l’Esprit-Saint dans les yeux de mes frères) — oto okrzyk siedemnastoletniego Jean-Marie odnotowany w Monde d’orphelins, peuple de témoins. Tak realizuje się agapoterapia, leczenie miłością. A pierwszym sposobem jej aplikacji jest sakramentalna obecność Boga pośród swojego ludu.

Ten leczniczy aspekt wiary Daniel-Ange odkrywa w kolejnej swojej pastersko-teologicznej trylogii. Jej pierwszy tom mówi o Ciele Boga, w którym płonie Duch (Le Corps de Dieu où flambe l’Esprit, 1995), drugi — O Krwi Baranka, w której świat znajduje uzdrowienie (Le Sang de l’Agneau où guérit l’univers, 1981), a trzeci — o Uczcie weselnej Boga, gdzie ubogi jest Królem (Les Noces de Dieu où le pauvre est Roi, 1998).

Eucharystia okazuje się Bożym lekarstwem, terapią miłości. Znajdujemy się tu w szkole Apostołów i ich bezpośrednich uczniów, wśród ludzi, którzy wiedzą, że „kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6,58) oraz że jest on „pokarmem nieśmiertelności, lekarstwem pozwalającym nam nie umierać”, jak powtarza za św. Ignacym z Antiochii. A Kościół głęboko eucharystyczny okazuje się Kościołem prawdziwie dynamicznym. Les Actes en acte — dzieją się Dzieje Apostolskie: oto wizja Kościoła jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego. Apostolskiego w tym sensie, że od Apostołów pochodzi, ale także w tym sensie, że ich przygodę przeżywa.

Misyjna przedsiębiorczość i żywiołowe apostolstwo mają swoje źródło o wiele głębiej niż tylko w gorączkowym aktywizmie. Aby pomóc nam to odkryć, Daniel-Ange prowadzi nas przez kolejne etapy swojej teologicznej twórczości.

d. Ku milczącej głębi
Rozmiłowani w miłości (Les amoureux de l’amour) — to określenie odnoszące się do innych, promieniuje także z licznych prac Daniela-Ange. Ognisty uścisk (L’étreinte de feu, 2000) to literacki manifest duszpasterza zakochanego w miłości Bożej. Daniel-Ange odczytuje ją w świadectwach wiary Kościoła prawosławnego, emblematycznie ucieleśnionych w ikonie Trójcy Świętej Rublowa, ale dobiegających z bardzo konkretnych stron: z życia męczenników Rosji i wyznawców tyluż innych krajów Wschodu. Jego ekumenizm jest wybitnie pozbawiony elementów ideologicznych, tak charakterystycznych dla środowisk kontestatorskich. Fundamentem ekumenizmu okazuje się wspólna wiara i wspólne doświadczenie, zwłaszcza doświadczenie dwudziestowiecznego męczeństwa. W ten sposób Daniel-Ange odkrywa harmonię chrześcijańskich głosów różnorodnych tradycji duchowości. „Kiedy spotykam braci «reformowanych» lub «prawosławnych» — miałem zresztą tę łaskę od czasów dzieciństwa — lubię słyszeć jedną symfonię, wsłuchując się w część utworu wykonywaną przez każdego”. Umie cieszyć się udaną ewangelizacją Billy Grahama, jak również masowym pielgrzymowaniem młodych do Taizé: „miejsca, gdzie nie ma nic ciekawego do zobaczenia, ale tyle rzeczy do usłyszenia”. Jest to ekumenizm nie tyle wyrozumowany z logicznych przesłanek, co raczej przeżyty wskutek zachwytu obecnością Chrystusa w braciach w wierze — ich też obejmuje płomienny uścisk Bożej obecności (L’étreinte de feu).

Twórczość literacka Daniela-Ange to z całą pewnością dzieło charyzmatyka, który sprawia wrażenie upojonego Duchem Świętym. Ale jest to — zgodnie z najlepszą Tradycją Kościoła — upojenie trzeźwe. Trudno znaleźć lepsze streszczenie tych tysięcy stron zapisanych językiem żywym, poetyckim i emocjonalnym, a jednocześnie głęboko teologicznym i eklezjalnym niż słowa liturgicznego hymnu:

Christusque nobis sit cibus, potusque noster sit fides;
laeti bibamus sobriam ebrietatem Spiritus
.

„Z radością spijajmy trzeźwe upojenie Ducha” — radość zbawienia, trzeźwość myślenia, upojenie poprzez napełnienie Duchem Świętym wydają się wiodącymi motywami w twórczości Daniela-Ange. Mamy tu na myśli twórczość w bardziej tradycyjnym sensie tego słowa, czyli pisanie książek, jak również jego duszpasterstwo, do którego słowo „twórczość” też jak najbardziej pasuje. Motto do książki o Uczcie weselnej Boga, gdzie ubogi jest Królem (Les Noces de Dieu où le pauvre est Roi, 1998) zachęca słowami rabbiego Rashiego: „Umiłowani, upajajcie się Bogiem”. Wraz z Danielem-Ange z radością kosztujmy upojenia Ducha, wiedząc, że jest to upojenie trzeźwe.




czwartek, 19 maja 2011

Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu




Sympozjum 28 maja 2008 r.
Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu

Wpisując się w inicjatywy uświetniające zmianę nazwy uczelni na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, uczelniany Związek Zawodowy „Solidarność” wspólnie z ruchem katolickim Comunione e Liberazione zorganizował konferencję pt. „Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu”. Sympozjum odbyło się 28 maja 2008 r. w audytorium imienia Jana Pawła II. Gośćmi organizatorów byli:
prof. Tadeusz Luty,
prof. Józef Łukaszewicz,
ks. prof. biskup Andrzej Siemieniewski,
prof. Krzysztof Zanussi,
wiceprezydent Wrocławia Jarosław Obremski,
prof. Maciej Sablik i
prof. Bogusław Fiedor.

Wysłuchaliśmy koncertu pieśni w wykonaniu Ewy Miszczuk. Zamieszczamy nieautoryzowany zapis wystąpień gości zaproszonych do dyskusji. Zebranych uczestników konferencji przywitał prof. Bogusław Fiedor, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.

Wypowiedź prof. Bogusława Fiedora
Inicjatywa dzisiejszego spotkania jest wspólnym pomysłem uczelnianego Związku Zawodowego „Solidarność” i ruchu Comunione e Liberazione. W imieniu organizatorów chciałbym powitać gości. Zaproszenie na sympozjum przyjęli prof. Tadeusz Luty, rektor Politechniki Wrocławskiej, przewodniczący KRUWiO[1] i przewodniczący KRASP[2], przedstawiciel władz miasta, Jarosław Obremski, wiceprezydent Wrocławia (były pracownik naszej uczelni), prof. Krzysztof Zanussi, ksiądz biskup pomocniczy prof. Andrzej Siemieniewski, (z którym łączy mnie wiele, m.in. jesteśmy absolwentami tego samego Liceum Ogólnokształcącego Nr 2), prof. Maciej Sablik, prof. Józef Łukaszewicz, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego i dr Paweł Doś.

Witam wszystkich pracowników uczelni i gości, którzy przyjęli zaproszenie. Dziękuję organizatorom za przygotowanie tej konferencji, której temat „Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu” ma związek ze zmianą nazwy uczelni, 6 maja br. bowiem weszła w życie ustawa sejmu RP, zmieniająca jej nazwę na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu.Wiele osób, także przedstawiciele mediów pyta mnie czy zmiana nazwy uczelni jest ważnym wydarzeniem. Według mnie jest to pytanie retoryczne. Historia naszej uczelni, prywatnej szkoły zawodowej zaczęła się z chwilą formalnego jej powołania w 1946 r. Praktycznie uczelnia istnieje od 3 lutego 1947 r., kiedy pierwszy wykład prof. Wincentego Stysia zainaugurował jej działalność. Uczelnia, wtedy o nazwie Wyższa Szkoła Handlowa wcale nie była mała. W pierwszym roku studia podjęło 3000 studentów, czyli liczbowo porównywalnie do liczby studentów Politechniki i Uniwersytetu Wrocławskiego — o czym niewiele osób wie. Już blisko 62 lata rozwoju w każdym wymiarze: naukowym, badawczym, dydaktycznym i internacjonalizacji, świadczenia na rzecz lokalnej i regionalnej społeczności, na rzecz gospodarki kraju umożliwiły nam zaaplikowanie o zmianę nazwy. Spełniliśmy wymogi ustawowe, otrzymaliśmy rekomendacje i pozytywne opinie od gremiów akademickich, łącznie z KRASP. Zmiana nazwy jest również sygnałem skierowanym do społeczności regionalnej i szerokiego społecznie środowiska, jest sygnałem, że należymy do tych polskich uczelni, które można nazwać I ligą, a nawet ekstraklasą.

W minionych dwóch dniach gościliśmy na konferencji prezydentów uczelni amerykańskich z Pensylwanii. Podkreślałem, że wśród przeszło 100 szkół ekonomicznych publicznych i prywatnych działających w Polsce tylko dwie, w tym nasza, są uniwersytetami. Uważam, że taki zewnętrzny przekaz o wymiarze międzynarodowym jest dla nas ważny.

Proszę Państwa, wśród osób zaproszonych do dyskusji, z wyjątkiem księdza biskupa, nikt profesjonalnie nie zajmuje się kategorią prawdy — tematem przewodnim dzisiejszego spotkania. Reprezentujemy różne dziedziny nauki i sztuki, nie jesteśmy filozofami, teologami czy logikami jednak pojęcie prawdy codziennie towarzyszy nam w życiu naukowym i zawodowym. Każdy z nas ma też swoje przemyślenia w tej kwestii. Organizatorzy spotkania zaplanowali, aby szczególnym punktem odniesienia na temat prawdy i jej roli w życiu uniwersytetu był związek ze społecznym nauczaniem kościoła odzwierciedlonym zarówno w dziele Jana Pawła II, jak i w działaniach podejmowanych przez papieża Benedykta XVI.

Obradujemy w sali imienia Jana Pawła II, a w holu pod płaskorzeźbą przedstawiającą wizerunek papieża są wyryte Jego słowa: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” (Fides et ratio). Wiara i rozum fides i ratio powinny się wzajemnie uzupełniać i wzbogacać, dając człowiekowi pełniejszy ogląd rzeczywistości w materialnym, w metafizycznym i aksjologicznym wymiarze.

Serdecznie dziękuję Państwu za przyjęcie zaproszenia. Proszę dr. Marka Biernackiego, reprezentującego ruch Comunione e Liberazione (Komunia i Wyzwolenie) o przejęcie roli moderatora.

Moderator — dr Marek Biernacki
Wchodziliśmy do sali przy dźwiękach V symfonii Ludwiga van Beethowena — jak mówią o niej krytycy muzyczni „symfonii znaczenia” — jej pierwszej części pt. „los pukający do bramy”. Cały dramat orkiestry rozwija się począwszy od wydarzenia owych czterech początkowych nut, które nieustannie powracają. W nich dochodzi do głosu ów Los przemierzający życiowe doświadczenie, zabłąkania, klęski i smutek. Symfonia ta — jak wołał jeden z krytyków muzycznych — budzi nieskończone pragnienie. Muzyka przenika nas, zasypuje pytaniami, wstrząsa naszym „ja” i żąda odpowiedzi, zajęcia stanowiska.

Chciałbym również zwrócić Państwa uwagę na plakat naszego spotkania zilustrowany otwierającą się księgą. Jej obraz można interpretować w trzech aspektach. Po pierwsze, jako relacje ucznia poszukującego u swojego mistrza prawdy o znaczeniu podstawowym i prawd częściowych, po drugie, można w księdze dostrzec skrzydła ...na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Można też mieć skojarzenie bardzo osobiste, szczególnie bliskie Polakom, dla których księga kojarzy się ze święta księgą leżącą na trumnie Jana Pawła II, którą wiatr w czasie pogrzebu kartkował, aż do jej zamknięcia.

Przychodzą mi wtedy na myśl ostatnie lata, miesiące i dni papieża Jana Pawła II, który nam wszystkim pokazywał, że całe życie, a szczególnie cierpienie, choroba i śmierć mają sens, mają znaczenie.

„Pomiędzy wczoraj a jutro jest coś więcej niż tylko dzień,
Między czernią a bielą istnieje coś więcej niż szarość,
Pomiędzy pytaniem a odpowiedzią jest cisza oceanu,
Pomiędzy kołyską a grobem istnieje ktoś taki jak ja”
(Recytował Michał Kordy, tekst piosenki Barbary Straisand).

Naszym gościom jako punkt wyjścia do dyskusji proponuję 3 teksty: encyklikę Jana Pawła II Fides et ratio i dwa wykłady wygłoszone przez Benedykta XVI na uniwersytetach w Ratyzbonie i na La Sapienza w Rzymie, w których wskazuje na podstawowe zadanie uniwersytetu, jakim jest poszukiwanie prawdy, które jest zgodne z wymogami rozumu.

Po przerwie w dyskusji zapraszamy Państwa na film pt. „Oto jest głowa zdrajcy” pokazujący życie Tomasza Morusa, doradcy króla, który za wierność prawdzie oddał swoje życie.

Chciałbym teraz przedstawić kilka cytatów będących ilustracją dla tematu naszego spotkania.

Słowa Jana Pawła II „Im bardziej człowiek poznaje rzeczywistość i świat, tym lepiej zna siebie, a zarazem coraz bardziej naglące stają się pytania o sens rzeczy i jego własnego istnienia. […] Od odpowiedzi na te pytania zależy bowiem, jaki kierunek człowiek winien nadać własnemu życiu” (Fides et ratio).

Św. Augustyn pytał: „Czego bowiem bardziej pożąda dusza, jeśli nie prawdy”, a Antoine de Saint-Exùpery napisał „Prawda dla człowieka jest tym, co czyni z niego człowieka”.

Mówiąc o prawdzie nie sposób pomiąć Sokratesa. Pewnego razu Sokrates, prowadząc lekcje w Stoi Ateńskiej, w szczytowym punkcie swych wywodów, gdy twarze wszystkich jego uczniów były dramatycznie zwrócone ku niemu, zatrzymał nagle swój wywód i powiedział: „Przyjaciele, czyż nie jest tak, że kiedy mówimy o prawdzie zapominamy nawet o kobietach?”

Z drugiej strony gdy moim studentom stawiam pytania o prawdę słyszę odpowiedź dlaczego ma mi zależeć na prawdzie?

Czym dla Was, Drodzy Goście jest prawda? Czym jest to, co człowiek w ogóle, a student bądź profesor uniwersytetu w szczególności pragną osiągnąć? Czy i jak dzisiaj uniwersytet realizuje misję poszukiwania prawdy?

Zapraszam do dyskusji.

Jarosław Obremski, wiceprezydent Wrocławia
Dzień dobry. Potocznie mówi się, że polityk to osoba, która zabiera głos na każdy temat. Spełniam kryterium polityka, jednak temat dzisiejszej dyskusji wymaga poważnej analizy. Jako student Uniwersytetu Wrocławskiego, a później pracownik naukowy goszczącej nas dzisiaj uczelni zabierałem głos na tematy nurtujące nasze środowisko. Były to jednak inne czasy, o inne sprawy wtedy się spieraliśmy. Trochę lat upłynęło, zdarzyło mi się przeczytać kilka książek m.in. Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści? Franka Furedi. I tu kilka moich refleksji.

W mojej opinii jeśli polityk chce odnieść sukces, musi w punkcie startu stanąć oko w oko z prawdą. Musi dobrze zdiagnozować sytuację. Mam też świadomość, że polityk przechodząc na poziom praktyki odchodzi od ewangelicznego słowa: czym jest prawda? A wtedy w swym przekazie dla mas grzeszy „cynicznym stosunkiem do poznania i prawdy”. Na moje poglądy wywarła pewien wpływ książka Reynona Rona, w której autor dokonał podziału społeczeństwa na „doradców księcia” i „powierników opatrzności”.

„Doradca księcia” to np. polityk — ma szukać dobrych rozwiązań nie do końca mówiąc prawdę, gdyż celem powinien być skutek jaki trzeba osiągnąć. „Powiernik opatrzności” to np. dziennikarz, który ma pryncypialnie pokazywać co jest dobrem, a co złem; co jest prawdą, co fałszem.

Z perspektywy „doradców księcia” profesorowie, pracownicy uniwersytetów powinni być „powiernikami opatrzności’. Kiedy zamieniają się w „doradców księcia” przestają być potrzebni. Powinni więc być głosem sumienia, głosem prawdy. Tymi którzy diagnozują sytuację. Mamy jednak wrażenie, że obecnie w skali Polski i świata mamy do czynienia z kryzysem uniwersytetu. Myślę tu o uniwersytecie jako uniwersum poszukującym zrozumienia wszechświata jako całości. Chciałbym, aby uniwersytet był miejscem gdzie nie ma obaw przed wyartykułowaniem trudnych odpowiedzi. Masowość studiów uniwersyteckich spowodowała, że płacimy za zanik ciekawości intelektualnej i potrzeby wyjaśniania świata, która dotyka wszystkich, od studentów po profesorów.

Kiedy spotykam się z kolegami z krajów nowej Europy i Polski to dostrzegam, że dotknięci jesteśmy grzechem postkolonializmu. Kiedy zabieramy głos to wpisuje się on w pewien główny nurt, jest w nas dziwny lęk, obawa czy będziemy właściwie postrzegani przez świat. Uważam, że uniwersytety stoją dziś przed koniecznością odejścia od polityki poprawności i zdefiniowania co jest naszym zadaniem. I właśnie nam doradcom księcia potrzebni są tacy powiernicy opatrzności.

Prof. Krzysztof Zanussi
Ujmuje mnie swoboda, z jaką Państwo stawiacie problem. Wykładam na wielu uczelniach i doskonale wiem, że tak postawione pytania będą tam uznawane za gorszące. Dzisiaj obowiązuje bowiem paradygmat postmodernizmu, a z niego wynika jasno i niedwuznaczne, że mówienie o prawdzie jest złe w samym sobie, bo prawdy nie ma. I trzeba na tym oprzeć całe poznanie świata. Nie ma również dobra i nie ma piękna. Przykro powiedzieć, ale jest to w wielu środowiskach humanistycznych pogląd obowiązujący.

Trudna jest obrona prawdy, niedozwolone marzenie o prawdzie. Jeśli wyrażam tęsknotę za prawdą to spotykam się z zarzutem, że to podżegnuję młodzież do totalitaryzmu. Ponieważ względność jest odtrutką na totalitaryzm. Moje doświadczenie mówi mi coś innego. To z niepewności bierze się pragnienie prostych jak cep odpowiedzi i mocnej jak młot władzy. Jestem odosobniony w moich przekonaniach, ale wyrażam tęsknotę za prawdą. Podobało mi się nawiązanie w Pana wypowiedzi do postkolonializmu. Jeżdżę dużo po świecie, często zdarza mi się, że ludzie mówią inaczej niż ja. I wtedy powinienem się skromnie wycofać. Najczęściej cytuję słowa wypowiedziane przez Bogusława Lindę w filmie Psy II Co ty wiesz o zabijaniu? Często mówię, nie miałeś dostępu do egzystencjalnego przeżycia, a ja miałem i wiem jak czerpać z tego doświadczenia. Czasami to skutkuje. Wielokrotnie byłem zdumiony jak bardzo na amerykańskich uniwersytetach marzenie o prawdzie jest uważane za niestosowne. A łatwość podważania prawdy na podstawie apriorycznie przyjętych dogmatów przypomina najmroczniejszy obraz średniowiecza.

Spróbujcie Państwo przeprowadzić gdziekolwiek w świecie, a szczególnie w USA badanie na temat różnic między płciami. Zostaniecie natychmiast wygnani z uczelni. Z góry wiadomo, że tych różnic nie ma. Gdybyście stwierdzili, że kolor skóry jest skorelowany z czymkolwiek to byłby koniec waszej kariery, nie wydrukujecie żadnego artykułu. I tak jest w kraju niewątpliwie wolnym. Cytowałem kiedyś wyniki badań socjologicznych mówiące o tym, że w Polsce samorząd lokalny i demokracja lokalna są skorelowane pozytywnie z aktywnością w życiu religijnym, z uczestniczeniem w sakramentach. Tak wynika z badań. Słyszałem komentarze ludzi niewiedzących nic o Polsce, że została przyjęta zła metodologia, bo tam gdzie kościół nie może być już demokracji. Teza jest z góry założona, badania więc są niepotrzebne. Dzisiejszy uniwersytet wymaga wstrząsu, stał się bowiem zatoką bezpiecznego konformizmu i tak niesłychanie łatwo zapomniał o swojej chlubnej roli, która w historii doprowadziła nas do niesłychanego postępu, rozwoju którego jesteśmy dziś beneficjentami. Ludzkość w naszej części świata nie żyła nigdy tak dobrze jak teraz.

Początek tego rozwoju był na uniwersytetach tzn. miejscach wolnej myśli, które kościół sam sobie zagwarantował. A tymczasem coraz częściej widzę przykłady przypominające mroki średniowiecza, te rzekome mroki, którymi straszą nas od dwóch stuleci.

Dzisiaj z góry wiadomo, co jest słuszne. Prace mają to tylko udowodnić. Mam wrażenie, że tak jest szczególnie w naukach humanistycznych. Uniwersytet powinien się rozwijać w ramach podniosłego etosu, swojej misji. Jeśli tego etosu nie ma to i misja kuleje. Ilość przyczynków, które się pisze, prac nikomu nie potrzebnych, głupich, służących tylko temu, aby jakaś mróweczka podniosła się o jedno oczko kariery uniwersyteckiej.

Zapomina się, że uniwersytet ma mieć szczytne cele i odpowiadać na wielkie pytania i wielkie potrzeby społeczeństw. Ilość banału i kiczu naukowego jest porażająca i bezkarna. Należy rzetelnie „przewietrzać” tematykę badań, zbędne badania można sobie prowadzić po pracy. Jako artysta często słyszę opinie, że powinienem tworzyć zgodnie z zapotrzebowaniem aby się podobało.

To tyle uwag rozzłoszczonego człowieka, który kocha uniwersytet i widzi, że przedmiot jego miłości nie jest tak piękny jakby sobie życzył.

Skorzystam jeszcze z okazji do mini autopromocji. Skończyłem robić film, w którym mój bohater, oligarcha dysponujący dużą ilością pieniędzy zastanawia się nad napisaniem testamentu umożliwiającego wykorzystanie jego majątku, aby jak najbardziej zaszkodzić ludzkości. Dostaje wiele propozycji, w większości ich celem jest dekonstrukcja, np. dać stypendia tym, którzy mówią, że prawda nie istnieje, tym co mówią, że dobro nie różni się od złego. Namieszać w głowach młodzieży to zatryumfuje złe, o którym marzy bohater. Film nie jest tak ponury i kończy się lepiej niż przypuszczacie Państwo z mojej opowieści. Dzisiaj moja twórczość odzwierciedla stan mojego nastroju, i obserwacji, że prawda jest słowem ryzykownym I jeśli użyje się go nieoględnie, lekkomyślnie bez przygotowania to szybciutko otrzymuje się tytuł faszysty, totalitarysty.

Jeśli ktoś uzurpuje sobie monopol na prawdę to on będzie dławił naszą wolność. Jaki jest więc wybór: prawda czy wolność. Ja wolę prawdę!

Ksiądz prof. biskup Andrzej Siemieniewski
Prawda odczuwana jako zagrożenie? Spotykałem się z pewną reakcją młodych ludzi, studentów w duszpasterstwie akademickim. W swojej wypowiedzi użyłem słowa „prawda”. Skojarzenie studentów było natychmiastowe: „jedynie słuszna prawda”, i ta zbitka słowna kojarzyła się im jednoznacznie z totalitaryzmem i zniewoleniem. Dość powszechne i zakorzenione wśród studentów jest stanowisko wyrażające wątpliwość: po co jest mi potrzebna prawda. A już Piłat zadaje pytanie tej treści w Ewangelii: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38). Ważne jest, że w Ewangelii oprócz pytania pada też odpowiedź Pana Jezusa, który mówi „Ja jestem prawdą” (por. J 14,6). Kiedy szukamy odpowiedzi na pytanie, po cóż mamy się interesować prawdą, czy jest nam potrzebna, może być przecież niebezpieczna — idziemy w stronę odpowiedzi, że kto nie interesuje się prawdą straci. Straci spotkanie z tym najważniejszym obliczem prawdy, którym jest Ktoś. „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (J 14,6) mówi Pan Jezus.

Trzeba mocno podkreślić, że chrześcijanie dość szybko, już w pierwszym wieku i następnych, pytanie o prawdę zaczęli aplikować do bardziej szczegółowych dziedzin: przyrodoznawstwa, matematyki, astronomii. I już wtedy uczono, że poznawanie otaczającego świata i poznawanie struktur myślenia człowieka jest poznawaniem dzieła Boga. Mamy liczne dowody w pismach starożytnych, że pierwotne chrześcijaństwo (I, II wiek n.e.) zachęcało do przechodzenia od krótkiej odpowiedzi na to pytanie do odpowiedzi wielowątkowej, do odkrywania Bożej prawdy w stworzeniu poprzez nauki przyrodnicze. A kto nie chce poznawać prawdy, traci okazję do najważniejszego w życiu spotkania.

Prof. Józef Łukaszewicz
Proszę Państwa, na pytanie czym jest prawda można zaproponować kilka wariantów odpowiedzi. Jeden z najprostszych mówi, że jest to wartość logiczna zdania. Zdanie prawdziwe lub fałszywe jest informacją. Zdanie fałszywe można zanegować, a wtedy staje się prawdziwe. Dlatego można myśleć, że prawda to zbiór zdań prawdziwych. Na uczelni uczymy się różnych zdań prawdziwych. W mojej profesji, jestem matematykiem, rozmaite twierdzenia, fakty, wnioski, recepty nazywamy wiedzą raczej niż prawdą. Natomiast w szerszym znaczeniu, o prawdzie mówimy kojarząc ją z moralnością człowieka.

Mieliśmy w naszej historii okresy kiedy prawda była zmanipulowana, np. w XX wieku systemy totalitarne „tłamsiły prawdę”. I tu przypomina mi się moja wizyta w ZSRR na konferencji matematyków. Byłem jednym z nielicznych gości zaproszonych spoza ZSRR. Obradowaliśmy w małej miejscowości Puszkina, w ośrodku naukowym, wokół którego rozciągały się tereny wojskowe otoczone zasiekami, dlatego po obradach nie mogliśmy opuszczać ośrodka. Zebrani radzieccy uczeni zaproponowali zorganizowanie koncertu, w trakcie którego odtworzono muzykę z opery Jesus Christ Superstar, opowiadającej o ostatnim tygodniu życia Jezusa Chrystusa. Po wysłuchaniu opery uczestnicy konferencji zadawali mi wiele pytań, na które odpowiadałem przez kilka godzin. Był to wspaniały przykład katechezy dla osób „głodnych” wiedzy, dla których ten obszar dociekań był dotychczas niedostępny lub nawet zakazany. Również w Polsce mieliśmy takie okresy kiedy nie na każdy temat można było rozmawiać. Pamiętam sytuację kiedy zwolniono z pracy na uczelni prof. Wincentego Stysia, znanego ekonomistę, gdyż jego teorie i punkt widzenia nie zgadzały się z obowiązującą doktryną socjalistyczną. Również w naukach przyrodniczych obowiązywał zakaz lansowania pewnych teorii, np. o genetyce formalnej ponieważ Józef Stalin miał swoją opinię na ten temat. A obecnie, kiedy wydawałoby się, że można już oddychać pełną piersią i wrócimy do tradycji uniwersyteckich, moja uczelnia, mój Uniwersytet był jedyną uczelnią, która odrzuciła wniosek o powrót teologii. Myślę, że jest to niepokojące zjawisko. Kilka dni temu dostałem książkę księdza Mirosława Drzewieckiego Czas przyłapany (zapiski codzienne). Wspomina w niej wydarzenia z listopadowego święta uczelni Wrocławia w ubiegłym roku. Wydarzenie to opisane jest w refleksji pt. Wiara. Zaczyna ją cytat z Księgi Mądrości:

„Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga,
Z dóbr widzialnych nie zdążyli poznać tego, który jest,
Patrząc na dzieło nie poznali Twórcy, nie są bez winy.
Jeśli zdobyli się na tyle wiedzy, by móc ogarnąć wszechświat,
Jakże nie mogli rychlej znaleźć jego Pana”.

I dalej już słowa księdza: zdumiewając się ostrością sądu o ludziach uczonych wydanego przez mędrca Starego Testamentu, piszącego pod natchnieniem Bożej mądrości, myślę o Święcie Nauki we Wrocławiu, które rozpoczęło się Mszą świętą w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zdziwiłem się, że tak skromna była grupa uczestników Mszy. Widziałem kilku starszych profesorów Politechniki Wrocławskiej i jej rektora, prof. Tadeusza Lutego. Nie widziałem młodych twarzy.

Pamiętam, że 20-30 lat temu, stara kadra profesorów lwowskich była agnostykami. Bogu istnieć nie przeszkadzali, ale się nim nie zajmowali. Kolędy, owszem, śpiewali, ale zaproszenie na Mszę zbywali miłym uśmiechem. O biskupach i księżach opowiadali krytycznie lub humorystycznie. Młodzi naukowcy, urodzeni już we Wrocławiu podczas „wojny jaruzelskiej” nawróciło się, i oni są wierni kościołowi. Ale czy oni wychowali najmłodsze pokolenie w duchu wiary?

Dla mnie, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, fakt pominięcia Mszy świętej w zaproszeniu na obchody święta jest niedopuszczalny.

Prof. Tadeusz Luty
Wielce szanowny Rektorze-gospodarzu i Panie przewodniczący-moderatorze. Moi dystyngowani towarzysze, podobnie jak ja odczuwamy, że zadano nam bardzo trudne pytania. Cieszę się nawet, że nie otrzymałem tych pytań wcześniej, bo z pewnością spędził bym wiele czasu zastanawiając się co odpowiedzieć, a doszedłbym do wniosku, że wiem to co wiedziałem przedtem. Czym dla mnie jest prawda? Profesor Łukaszewicz dostarczył nam definicję logiczną. Mnie bardzo odpowiada podział na 3 rodzaje prawdy autorstwa księdza Józefa Tischnera. Moje doświadczenie życiowe wskazuje, że wygodnie jest mieć różne prawdy w zanadrzu, żeby się nimi kierować. Prawdę czuję intuicyjnie. Trochę zdziwiłem się zaproszeniem do dyskusji, ale widzę, że rektorzy podobnie jak politycy powinni się wypowiadać na każdy temat, szczególnie jeśli dotyczy szeroko rozumianej misji uniwersytetu.

Właśnie kwestią prawdy w misji uniwersytetu zająłem się chcąc kandydować na stanowisko rektora. Szukałem wtedy na swój użytek definicji tej instytucji. Niestety, nikt w Europie nie wydał instrukcji do obsługi uniwersytetu, a takie kompendium, vademecum było by bardzo przydatne. Każdy rektor szuka definicji, która posłużyłaby mu szczególnie wtedy, gdy samotnie musi podjąć decyzję.

Ja jestem reprezentantem nauk, które przywiązują wagę do definicji. Kiedy nie wiem jak rozwiązać problem czy zadanie wracam do podstaw, do definicji. Istnieje wiele różnych definicji uniwersytetu. Dla mnie najpiękniejszą definicją jest zaproponowana przez papieża Jana Pawła II — zwierciadło kultury. Krótkie, esencjonalne stwierdzenie, w którym zawarte jest wszystko to, co każdy chciałby widzieć w uniwersytecie. Inna definicja uniwersytetu mówi, że jest to miejsce służące odkrywaniu prawdy. Chcę wierzyć, że marzeniem każdego uczonego jest zbliżenie się do prawdy by odkryć w sobie chwilę radości tworzenia. W życiu przeżywałem chwile radości tworzenia. A jeśli uda mi się coś rozwiązać, przewidzieć to jest to uczucie jakby dotykania prawdy. Dlatego dla mnie prawda jest odczuciem.

Cieszę się bardzo, że uczelnia nową drogę jako uniwersytet ekonomiczny znaczy przygotowując seminarium poświęcone tak ważnym i wielkim tematom; że zmianę nazwy traktuje jako wyzwanie, a nie ukoronowanie dotychczasowych sukcesów. Tak długo jak społeczność będzie trwała w tym przekonaniu, tak długo uczelnia będzie kwitła. Kiedy zacznie uważać, że wypełniła misję to będzie początek jej końca. Dlatego to bardzo dobrze, że stawiamy tu sobie takie właśnie pytania.

Wracając do pytania o współczesny uniwersytet jako społeczność akademicka powinniśmy uderzyć się w piersi. Wyłącznie od święta przywołujemy piękne słowa, na co dzień zapominamy, że uniwersytet to wspólnota, której wielkość wyznacza wielkość uczonych. A ich wielkość to ich twórczość, która powinna rozwijać umysły, kształtować młodych ludzi i zachęcać do zadawania pytań. Ich twórczość jest też potrzebna, aby był postęp cywilizacyjny.

A co powinniśmy robić na uniwersytecie. Najprostsza odpowiedź: powinnością jest robić wszystko solidnie. W odniesieniu do badań podstawowych powinny one pobudzać i zaspokajać naszą ciekawość i umysł. Otwierać się na problemy teologiczne, filozoficzne przyrodnicze, zadawać pytania podstawowe. Ludziom ciekawym i utalentowanym, chcącym poświecić się takim badaniom nie powinno się przeszkadzać. Dostrzegam tu rolę państwa, które powinno tworzyć enklawy na takie badania, podobnie jak na szpitale psychiatryczne.

Natomiast badania sprzyjające rozwojowi cywilizacyjnemu powinny być realizowane pod kontrolą społeczeństwa, bo tylko wtedy bezzasadne będzie mówienie, że źle wykorzystano pieniądze podatnika.

Porównując naukę i sztukę w kontekście ich uprawiania to wydaje się, że my naukowcy jesteśmy w trochę gorszym położeniu niż artyści. Nauka z definicji opisuje teraźniejszość i przeszłość. Z pytaniem o przyszłość zwróciłbym się do artystów. Chociaż żyjemy dziś w takich czasach, że łatwiej przewidzieć przyszłość, niż zrozumieć teraźniejszość.

W dyskusji o prawdzie chciałoby się widzieć aspekt często zapominany, o którym jeden z przedmówców już wspominał. O prawdzie należy mówić także w wymiarze moralnym i etycznym. A zapominamy o tym i często nie kierujemy się dobrze znanymi nam zasadami etyki i moralności np. kiedy piszemy nieobiektywne opinie o rozprawach naukowych i pracach. Korzystając z przyzwolenia, wybieramy łatwą ścieżkę niepogłębionej analizy, pisząc niepoprawne merytorycznie opinie, piszemy więc nieprawdę. Wiemy, że aby napisać negatywną recenzję trzeba się 10-krotnie więcej napracować. Być może właśnie dlatego prace powstające w środowisku naukowym i akademickim mają tak mało wartości, nie są poddawane istotnej krytyce. Zapewne nie musiałoby ich też tak wiele powstawać. Postępująca deprecjacja wartości prac każe zastanawiać się czy powinniśmy nazywać je nadal twórczością. Bicie się w piersi nie wystarczy, trzeba zacząć od wykonania rachunku sumienia i doprowadzić do odrodzenia. Starajmy się postępować w duchu słów Jana Pawła II ofiarujmy posługę myślenia.

Prof. Maciej Sablik
Jestem dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim, z wykształcenia matematykiem. W mojej macierzystej uczelni prawda wpisana jest w dokument misji i jest pisana tam dużą literą, przywiązujemy bowiem w swym działaniu dotyczącym badań naukowych i twórczości artystycznej poszanowanie podstawowego prawa akademickiej wolności w dociekaniu Prawdy.

I jest to ujmując matematycznie pewien nasz aksjomat. Myślę, że w rozwijaniu nauk zwanych ścisłymi szczególnie ważne jest zajęcie się tym, na czym się znamy najlepiej Tak jak w pewnej anegdocie gdzie dwóch matematyków pokłóciło się o to, który na którego spojrzał bardziej niechętnym wzrokiem To był problem nie do rozwiązania. Wtedy trzecia osoba zaproponowała zajmijmy się matematyką, bo na tym się znamy. Jednak skupienie się tylko na tym, na czym się znamy prowadzi do ograniczenia. I tu przypomina mi się kolejna anegdota. Grupa ludzi leciała balonem, w wyniku burzy wylądowali na drzewie, przechodzącą osobę zapytali „gdzie jesteśmy”, on odpowiedział „w gondoli balonu”. Jeden z uczestników lotu stwierdził: to musi być matematyk, udzielił odpowiedzi precyzyjnej, absolutnie prawdziwej tylko kompletnie bezużytecznej.

W matematyce nie ma problemów z dogmatami, o jakich wspominał prof. Krzysztof Zanussi. Dostrzegam jednak wiele dogmatów w naukach przyrodniczych, np. w zakresie dotyczącym ekologii. Próbuje się narzucić stanowisko argumentując, że poparło je 100, 200 lub 1000 osób. Więc jest to już sprawa niepodważalna. Wyobraźmy sobie Kopernika — w naszych czasach nie miałby szans na aprobatę swojej teorii. Nauczycielom akademickim powinien przyświecać cel powiększania zasobów wiedzy, także studentów. Odwołam się do cytatu znanego angielskiego poety Aleksandra Pope. W utworze Rzecz o krytyce napisał wersety, które stały się już idiomami w języku angielskim:

“A little learning is a dangerous Thing;
Drink deep, or taste not the Pierian Spring”.

Przekład tekstu na język polski brzmi: „mało wiedzy jest rzeczą niebezpieczną, należy pić głęboko albo w ogóle nie zbliżać się do źródła muz”. Niestety w naszym codziennym życiu spotykamy wiele przykładów osób, które sprawują władzę nad „rzędami dusz”, opinią publiczną, lecz mają małą wiedzę. Tak małą, że często nie wiedzą, że czegoś nie wiedzą.

Nawiążę jeszcze do wypowiedzi prof. Krzysztofa Zanussiego dotyczącej opinii o średniowieczu, któremu czarny PR przygotowało oświecenie. W tym „złowrogim” średniowieczu panowała zasada dająca osobie prawo do udziału w dyskusji pod warunkiem powtórzenia argumentów przeciwnika, aby podkreślić, że się je rozumie. Dzisiaj argumenty strony przeciwnej są mało interesujące, a recenzent głównie mówi o sobie. Profesor Luty mówił o konieczności przeprowadzenia rachunku sumienia, mam nadzieję, że prawda którą uprawiamy na uniwersytetach nie jest całą prawdą, ale że jest tylko prawdą. A atrybutem prawdy powinno być, że jest ona i interesująca, i nowa.

Szkolnictwo i nauka od czasów średniowiecza przebyły długą drogę. Szczególnie w ostatnich 50 latach nastąpiło ogromne przyspieszenie, rozwój przemysłu i nauki. Nastała era globalizacji. Słyszałem, że na świecie jest już 1 milion fizyków, profesorów fizyki trochę mniej. Na moim uniwersytecie jest 30 profesorów, a studentów nie wielu mniej. Mówiąc o odrodzeniu obawiam się, że nastąpi ono dopiero po tym jak się wszystko zawali. Profesor Tadeusz Luty mówił o zamknięciu się uczelni w wieży z kości słoniowej, mnie to środowisko bardziej przypomina wieżę Babel. Niektórzy nasi koledzy mają przekonanie, że są równi bogu i właściwie niewiele im brakuje, aby Boga zastąpić.

Prof. Bogusław Fiedor
Moi poprzednicy wypowiedzieli już wiele cennych opinii. Analizując pojecie prawdy szukałem jej definicji w największej światowej encyklopedii Leksykonie Webstera. Tam np. z punktu widzenia logiki formalnej było ich kilkanaście. Istnieje też wiele potencjalnych kryteriów prawdy: klasyczne, arystotelesowskie, zgodność z faktami czy zdolność do przewidywania na podstawie przyjętych przesłanek (pytanie czy zawsze prawdziwych).

Chciałbym się teraz odnieść do kwestii postmodernizmu jako czynnika będącego zagrożeniem dla uniwersytetu w kontekście poszukiwania prawdy. Dzisiaj dużą rolę odgrywa kryterium użyteczności, a to prowadzi do atomizacji nauki, do fragmentacji pewnego universum. Odkrywamy prawdy banalne, cząstkowe, niepotrzebne.

Fragmentaryzacja w nieunikniony sposób prowadzi drogą, na której dokonują się tzw. „osiągnięcia”, które stają się podstawą do oceny indywidualnego rozwoju i awansu naukowego. A Prawda ma przecież kontekst holistyczny. Waga kryterium użyteczności zależy od nacisku świata zewnętrznego, które oczekuje wyników w nauce i badaniach. Jako rektor spotykam się z wymaganiami interesariuszy: studentów i pracodawców, aby kształcić według kryteriów użyteczności. Mam jednak świadomość jak jest to niebezpieczne dla szeroko rozumianego poszukiwania prawdy przez uniwersytety. Chciałbym też powiedzieć kilka słów o kategorii prawdy w kontekście nauk społecznych i ekonomicznych, którymi się zajmuję. Dostrzegam zagrożenie i wielkie niebezpieczeństwo w zjawisku kontradykcji — rozróżnienia faktów i wartości. Okazuje się, że o sposobie postrzegania rzeczywistości często decyduje posiadany przez nas system wartości. Karol Mannheim, pesymistycznie stwierdził, iż w naukach społecznych nie ma możliwości obiektywnego poznania czyli zbliżenia się do prawdy. Według mnie jest taka możliwość pod warunkiem wolności uprawiania nauki. Wolność tę rozumiem jako ścieranie się różnych poglądów i sądów prowadzące do prawd ogólnych. Dostrzegam jednak niebezpieczeństwo nadmiernego poszukiwania paradygmatów, budujemy coraz bardziej abstrakcyjne modele i stajemy się ich niewolnikami. Współczesna ekonomia jest coraz bardziej sformalizowana, zmodernizowana i zmodelowana. Barierą uniemożliwiającą poznanie i zbliżenie się do obiektywnej prawdy jest także rewizjonizm w naukach społecznych.

Chciałbym jeszcze przedstawić osobistą refleksję dotyczącą słów Jana Pawła II: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Miałem dzisiaj okazję występować wspólnie z prof. Siemieniewskim w radiu diecezjalnym „Rodzina”, mam nadzieję że jako uczony, na pewno jako człowiek wiary. Zgodnie z nauką Jana Pawła II widzę autonomię dwóch porządków poznania przez refleksję naukową i poznanie przez wiarę. Na tej właśnie ścieżce dominują kryteria etyczne i moralne. Ta autonomia nie zajmuje się rzeczami transcendentalnymi, egzystencjalnymi czy absolutem, którymi zajmują się nauki teologia i etyka. Tak rozumiem znaczenie tego tekstu. Dziękuję za uwagę.

Moderator — dr Marek Biernacki
Mam teraz wielki problem. Dysponujemy wielkim potencjałem, nie chcę go zmarnować, ale muszę podjąć decyzję i wybrać jedno z przygotowanych pytań.
Zacytuję teraz fragment tekstu Benedykta XVI:

„Stać na straży uwrażliwiania na prawdę, nie dopuścić by człowiek został oderwany od szukania prawdy. […] Dlatego w tym punkcie nawet ja nie mogę udzielić właściwej odpowiedzi, ale raczej chcę zachęcić do pozostania z tym pytaniem w drodze […] o prawdę, która ciągle jest poza jakąkolwiek prostą odpowiedzią” (Benedykt XVI, La Sapienza).

Papież, który na początku swego przemówienia mówi, że z natury papiestwa wynika, iż jest on tym, który troszczy się o słuszną drogę i spójność całości, który z wielką pewnością mówi, że Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem — tutaj wyraża swoje pozostawanie w drodze, gotowość do szukania, do stawiania pytań,... Moje pytanie jest bardzo osobiste:

Jak Panowie przeżywają z całym swoim potencjałem wiedzy, tę gotowość do nieustannego szukania, pytania, badania; jak wygląda to bycie w drodze takich osób jak Wy?

Jarosław Obremski
Zawsze towarzyszyło mi głębokie przekonanie o istnieniu absolutu. Jeśli jest absolut, jest prawda. W cytacie z papieża znajduję poparcie dla mojego sposobu myślenia. Jestem głęboko przekonany że istnieje coś co jest Prawdą. Matematyczna definicja prawdy o której wspominał prof. Łukaszewicz nie jest w tym wypadku w żadnej sprzeczności. Mój absolut sam siebie ogranicza w sensie pewnej logiki. Myślę, że istnieje porządek we wszechświecie i nie badamy czegoś nieprawdziwego tylko zbliżamy się do prawdy. Słowo „badamy” odnosi się zarówno do działalności naukowców, jak i każdego z nas — przez doświadczenie oparzenia się gorącym mlekiem czy zacięcia się przy goleniu zbliżamy się do jakiejś prawdy. W moim przekonaniu jest bardzo duży sojusz religii i nauki. Nie twierdzę, że te dwie przestrzenie nie iskrzą, ale uważam, że to iskrzenie jest interesujące. Mówiąc o zbliżeniu myślę, że antytezą do religijności nie jest ateizm lecz gnoza i przesądy. I w tym znaczeniu religijność i nauka są bardzo blisko.

W dzisiejszej rzeczywistości pojawiły się narzędzia: komputer, Internet, które znacząco zaburzyły dotychczasową hierarchizację. Ja magister chemii mogę w krótkim okresie czasu poznać pewien wycinek wiedzy (korzystając np. z Wikipedii) i bez obaw wdać się w merytoryczną dyskusję z profesorem. Dzisiaj nauki się nie dobudowuje lecz gromadzi po kawałku. W naszej rzeczywistości doskwiera mi również zjawisko umasowienia wszystkiego. Każdy może np. pisać i wielu pisze, tylko tak niewielu już czyta. Jest wiele zjawisk, w które muszę uwierzyć, np. że jest efekt cieplarniany. W dłuższej perspektywie nowe narzędzie zmieniające rzeczywistość i masowość nie kłócą się z tym, że pytanie czym jest prawda trzeba zadawać.

I wracamy tu do roli uniwersytetu, który powinien być miejscem gdzie zadaje się pytania, wchodzi z opiniami pod prąd, zmusza do myślenia. Kończąc wypowiedź życzę politykom, aby dobrze płacili tym, którzy potrafią i mają odwagę zadawać pytania podstawowe.

Prof. Krzysztof Zanussi
Od kilkunastu lat mam zaszczyt zasiadać w Komisji papieskiej zajmującej się problemami kultury i dialogu ze światem osób niewierzących, a więc światem, który w naszym kręgu cywilizacyjnym jest coraz liczniejszy i coraz bardziej dominujący. I można wysnuć takie spostrzeżenie: nic tak nie utwierdza ludzi w ich niewierze, jak pewność zadufków, którzy mówią, że wiedzą. Jest to zawiłe i w tym tkwi pułapka. Ja nie mogę pojąć, jak obcowanie z tajemnicą może w kimś zostawić poczucie pewności. A jeśli jest pewność to znaczy, że problem został zamknięty, wyłączony z analiz, temperatura dyskusji może spaść. Otóż obcowanie z prawdą i obcowanie z wiarą jest gorące. Co chwilę płynący czas niszczy to co przez moment było wiadome. Wieczorem tak, rano nie. Podobnie jak w miłości — nie da się jej zamknąć, zamrozić, nie da się powiedzieć już ją mam — ona się staje. Obcowanie z prawdą, czyli wiarą jest takim stawaniem się. Natomiast jeśli ktoś potraktował ją statycznie i powiedział: ja już jestem wybrany, wy reszta jesteście skazani — bo Pan Bóg was nie lubi, skoro was nie wybrał. Takie bluźnierstwo pleni się ostatnio powszechnie i to szczególnie wśród osób wierzących, którzy tak myśląc nazywają siebie wyróżnionymi. Jest to nadzwyczaj wstrętne. Jest pewne wytłumaczenie tej nieprawomyślności gdyż jedno z takich bluźnierstw pochodzi od księdza. Jego bluźnierczość jest jednak żartobliwa. Jest to opublikowana anegdota księdza Tischnera. Jej bohaterem jest góral zwrócił się z pytaniem do Boga: dlaczego nic mi się nie udaje, żona chora, stada padają, nie mam plonów. A Bóg z nieba na to: bo ja cię Józek jakoś nie lubię.

Wyobrażenie o Bogu — który miałby tak ludzkie, kapryśne, humorzaste cechy, który jednego by lubił, innego nie, który jest z takiego naszego świata, którego możemy pojąć —jest paskudne. Przed takim wyobrażeniem boga musimy się strzec, bo nie tylko innym, ale także sobie robimy tym krzywdę.

Ksiądz prof. biskup Andrzej Siemieniewski
Po raz drugi wypada mi zauważyć, że pytania które stawiamy, problemy którymi zajmujemy się dzisiaj, nie są nowe. Są odbiciem problemów dostrzeganych już przez starożytnych chrześcijan. Dotyczy to np. zadufania niektórych chrześcijan, którzy są przekonani, że z samej lektury Pisma św. dowiedzą się, jak został stworzony świat i jak funkcjonuje. Nie uważają, że lektura Pisma św. w tym zakresie wymaga uprzedniego poznania wyników nauk przyrodniczych. Jest to tak zwany fundamentalizm biblijny. Ta ich pewność staje się obecnie i mogła stawać się w przeszłości przeszkodą dla niewierzących osób ze świata nauki.

Problem na styku nauki i wiary z 420 r. n.e. możemy zaobserwować w wypowiedzi św. Augustyna, który opisał to w swoim komentarzu do opisu stworzenia w „Księdze rodzaju”. Oto, co się stanie, gdy specjaliści-przyrodnicy będą przekonywani do wiary argumentami stojącymi w jawnej sprzeczności z wynikami naukowego rozumowania lub eksperymentu:

„Jeśli przychwycą chrześcijanina na błędzie w tych sprawach, które świetnie znają, jeśli usłyszą, jak wygłasza on swoje niemądre opinie powołując się na nasze Pismo św., jakże będą mogli uwierzyć temu Pismu, gdy mówi o zmartwychwstaniu umarłych, o nadziei życia wiecznego i o królestwie niebieskim, skoro uważają stronice Biblii za pełne błędów w tych sprawach, które możne poznać przez doświadczenie i niezawodne rozumowanie?” (De Genesis ad litteram).

Powrócę jeszcze do definicji prawdy: słyszeliśmy, że jest ich wiele. Warto zauważyć, że mamy także ewangeliczną definicję prawdy. Jezus mówi: „Ja jestem Prawdą”, i w tej samym miejscu ewangelii dołącza pojęcie drogi, mówi: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Tak właśnie rozumiem wypowiedź papieża Benedykta. Każdy chrześcijanin, także papież jest w drodze, w drodze do przygody chrześcijańskiej. Spotkanie z Drogą, którą jest Chrystus jest nie ukoronowaniem, lecz zapoczątkowaniem przygody, w tym również przygody intelektualnej.

Prof. Józef Łukaszewicz
Bycie w drodze. I ja zacytuję słowa Jezusa: „Jeśli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie uczniami moimi, poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.

Głębokie słowa, obiecujące słowa. Trwanie w nauce. W ciągu swojego długiego życia ciągle jestem w drodze i ciągle prawdy szukam. Ostatnio zapoznałem się z nową biblistyką. Ta najważniejsza natchniona księga przechodzi teraz bardzo krytyczną ocenę z punktu widzenia tego co w niej tam jest. Dzisiaj gorszy nas jej okrucieństwo, wielka zarozumiałość, ciągle sprzeniewierzanie się Bogu. Księga ta pisana była przez ludzi tamtego okresu w zakresie pojęć dostępnych wtedy i z ich punktu widzenia. Władcy świeccy zdobywając miasta, mordowali lub brali w niewolę ludność — taka była rzeczywistość więc uważali, że tak jest bo Pan Bóg na to pozwala. Dlatego Żydzi w podobny sposób weszli do ziemi obiecanej.

Podkreślić należy, że słowa Nowego Testamentu nie muszą być słowami historycznego Chrystusa. Ewangeliści ujęli rzeczywistość w takiej formie aby była przez ludzi zrozumiana. Pismo święte pozwala mi odkrywać prawdę.

I jeszcze ostatnia refleksja. Już kilkadziesiąt lat temu miałem kontakt z osobami reprezentującymi ruch Comunione e Liberazione. Przyjeżdżali do nas licznie. Chcieli bowiem zaobserwować jak funkcjonują chrześcijanie pod władzą komunistyczną. Obawiali się, że we Włoszech może dojść do przejęcia władzy przez komunistów, chcieli się do tego przygotować. Stało się inaczej, ale nie przewidzieli innych scenariuszy, takich jak przykład Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie, kiedy na inaugurację roku nie zaproszono papieża Benedykta XVI. Na szczęście pojawił się list polemiczny, w którym zbijano argumenty przeciwników zaproszenia papieża Benedykta na uroczystości i udowodniono, że słowa papieża były obroną, a nie potępieniem Galileusza.

Mam nadzieję, że szok jaki w uniwersytetach wywołało to zdarzenie otworzył wielu osobom oczy i doprowadzi do uzdrowienia i naprawy uniwersytetów. Jako optymista głęboko w to wierzę.

Prof. Tadeusz Luty
Wspomniany tu Galileusz powiedział, że dwie prawdy: nauki i wiary nie powinny być ze sobą w sprzeczności. I właśnie dla zachowania tej równowagi między nauką a wiarą potrzebna jest pokora. Kto w swojej twórczości nie doznał porażki bo nie rozwiązał problemu, nie sprawdziła się jego myśl, nie odkrył rzeczy nowych ten nie wie, że każde odkrycie odbywa się przez całą serię niepowodzeń a one uczą pokory wobec obiektu badań czy problemu, a uczucie pokory koresponduje z życiem duchowym. Bardzo nam w życiu pomaga.

Prof. Maciej Sablik
Mówimy o drodze, również w matematyce jest takie pojęcie transformacja kroku pielgrzymiego. Krok pielgrzyma polega na wykonywaniu dwóch kroków do przodu i jednego w tył. W ten sposób pielgrzymowali pątnicy udający się do świątyni Santiago de Compostella, chcąc by pielgrzymka trwała dłużej. Pracując jako naukowcy nie w pełni jesteśmy świadomi. że tak właśnie wygląda nasza droga badawcza. Często musimy się cofnąć, aby z innej perspektywy ocenić wyniki. Niebezpieczeństwo pojawi się jeśli po osiągnięciu jakiegoś sukcesu nie potrafimy wejść na nową ścieżkę. W nauce przecież panuje poczucie estetyki naukowej więc warto zadawać pytanie czy można zrobić coś lepiej, ładniej, może inaczej. Rodzą się wtedy nowe pytania, inspiracje. Ja bardzo dobrze czuję się na takiej drodze. Pracownicy naukowi narzekając na niskie pensje i różne przeżywane trudności rzadko mówią, że dzięki pracy na uczelni dłużej zachowują wewnętrzną młodość, dla nauczyciela akademickiego cenne są też spotkania z młodymi osobami. Uniwersytet to przecież nie tylko korporacja uczonych, ale to wspólnota z młodymi ludźmi, którzy przychodzą co roku i chcą wejść z nami w kontakt. Dlatego jestem przeciwko e-learningowi, bo uważam, że bezpośredni kontakt z nauczycielami i rówieśnikami jest bardzo ważny. Dla mnie studenci to towarzysze dogi. Zauważyłem, jak oni się zmienili. Kilkanaście lat temu byli zagubieni, trzeba było prowadzić ich za rękę, pokazywać wszystko. Dzisiaj wielu z nich to osoby ukształtowane światopoglądowo, z szeroko rozbudzonymi potrzebami intelektualnymi. I jeśli Pan Bóg zechce mnie zachować jeszcze jakiś czas na tej drodze, to będę się cieszył.

Prof. Bogusław Fiedor
Nawiążę do słów prof. Tadeusza Lutego, mówił o pokorze w nauce. Jeśli uważamy się za ludzi wiary, a jednocześnie uprawiamy naukę to musimy pamiętać o przeciwieństwie pokory, którą jest pycha. Jest ona dla nauki, dla poznania naukowego wielkim niebezpieczeństwem w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. To moja pierwsza konstatacja.

Według mnie poszukiwanie prawdy to służenie dobru, służenie na miarę swoich możliwości i talentów. Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie co to jest dobro, ale jest to tak samo trudne pytanie jak pytanie co to jest prawda. Inspirującą podpowiedź możemy znaleźć w nauczaniu kościoła. Wspomina o tym św. Augustyn, gdy mówi, że wartość ma służyć dobru wspólnemu. Dla mnie jest to kategoria, która łączy dwie drogi poznania: drogę opartą o refleksję naukowej i wiarę.

Moderator — dr Marek Biernacki
Przychodzi mi zakończyć spotkanie bo czas nagli chociaż jak mówił Sokrates, gdy mówimy o prawdzie to zapominamy nawet o przyjemnościach.

Prawda jednak oznacza coś więcej niż wiedza: poznanie prawdy ma na celu poznanie dobra. To również jest sensem pytań Sokratesa: czym jest dobro, które czyni nas prawdziwymi?”

Poważne drogi odpowiedzi na problem sensu spełniającego rozumność mogą być tylko dwie:

Pierwsza to nauka. Jan Paweł II w przemówieniu do ludzi nauki zauważył: „Nauka całości prowadzi w naturalny sposób do zadania pytania dotyczącego samej całości. Pytanie to wewnątrz takiej całości nie znajduje odpowiedzi. Rozum naukowy każe zmierzyć się z problemem na granicy tajemnicy. Tej tajemnicy, o której Einstein powiedział, że jest podstawowym uczuciem stojącym u kolebki prawdziwej sztuki i nauki”.

Druga to spotkanie:

„Nie poprzez skrupuły — pisze Camus — człowiek staje się wielkim, spełnia się. Wielkość przychodzi poprzez łaskę Boga, tak jak piękny dzień”;

„Ta prawda, którą Bóg objawia nam w Jezusie Chrystusie, nie jest sprzeczna z prawdami, do jakich można dojść drogą refleksji naukowej. Przeciwnie, te dwa porządki poznania prowadzą do pełni prawdy. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie”.

Pamiętam chwilę poświęcenia płaskorzeźby Jana Pawła II w holu uczelni. Życzyłem wtedy sobie, pracownikom i studentom oraz gościom, aby te słowa Jana Pawła II stały się codzienną prowokacją dla naszego życia. Tak mówił prof. Zanussi — to jest ciągła droga. Tak mówił biskup Siemieniewski cytując słowa Benedykta XVI: „w początku bycia chrześcijaninem nie ma żadnej filozofii, mądrości jest tylko wydarzenie spotkania”. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem jest wejście na tę drogę i bycie odważnym. W tę wizję wpisuje się okrzyk prof. Zanussiego: mając do wyboru wolność czy prawdę, wybieram prawdę.

Jeszcze jedno zdanie-komentarz to słów Dostojewskiego, który powiedział: gdyby prawda była tam, a Chrystus tu, to ja poszedłbym za Chrystusem. Mój kolega stwierdził, to zdanie jest z gruntu złe. Sens powinien być taki: Idę za Chrystusem — bo to on jest Prawdą. Dziękuję za spotkanie.

Profesor Bogusław Fiedor
Gospodarzowi przystoi otwierać i zamknąć nasze spotkanie. Było to wydarzenie piękne i pouczające. Dziękuję, że mogłem z Państwem w nim uczestniczyć.


Przypisy

[1] Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola.
[2] Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.




środa, 20 kwietnia 2011

Uczmy się od średniowiecza - wywiad z ks. bpem Andrzejem Siemieniewskim




ks. bp Andrzej Siemieniewski

Wywiad
Uczmy się od średniowiecza

Jak Ksiądz Biskup sądzi, czy któregoś dnia naukowcy odkryją Boga?
Czy oglądając cegły starożytnej budowli w końcu odkryjemy uwieczniony w glinie odcisk palca cesarza i w ten sposób przekonamy się, że to władca rozkazał wznieść twierdzę? Czy analizując zdania powieści „Pan Wołodyjowski” odkryjemy w końcu między linijkami tekstu nieostrożnie pozostawioną tam fotografię Sienkiewicza? Nie, to na innej drodze odkrywamy wpływ króla na wzniesione przez niego budowle. W inny sposób odkrywamy tożsamość autora powieści. Według nieprzerwanej Tradycji chrześcijańskiej świat przyrody jest naturalną księgą, w której objawił się Stworzyciel. „Od stworzenia świata niewidzialne przymioty [Boże] — Jego wiekuista potęga oraz bóstwo — stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,20).

Chociaż dla wielu zabrzmi to niewiarygodnie, w swojej najnowszej książce pokazuje Ksiądz Biskup, że chrześcijaństwu od początku było „po drodze” z nauką.
Zapał Ojców Kościoła do sięgania po przykłady z nauk przyrodniczych jest zdumiewający. Zająłem się tą sprawą nie jako specjalista (to musimy zostawić prawdziwym historykom), ale jako amator popularyzujący wybrane przykłady wyczytane przeze mnie w piśmiennictwie Kościoła dawnych wieków. Muszę przyznać, że te przykłady mnie zaskoczyły: przypomnijmy tu na przykład kazanie św. Grzegorza z Nyssy, który żył w IV wieku. Porównuje on siłę grzechu i siłę świętości: szukając analogii, która będzie zrozumiała dla słuchacza, przywołuje proporcje mroku i światła w kosmosie. Mroku we wszechświecie jest mało, to tylko stosunkowo niewielka ciemna przestrzeń z tej strony ziemskiej kuli, gdzie panuje noc. A światła jest ogromnie dużo: jest to o wiele większa przestrzeń wypełniona promieniami Słońca i gwiazd.

Trudno dzisiaj znaleźć kaznodzieję, który używałby faktów ze świata nauki do przybliżania wiernym prawd wiary…
Tak, to rzuca się w oczy: dziś w kazaniu o problemach moralnych przykłady wzięte z astronomii odczuwalibyśmy jako zbyt trudne, mało komunikatywne. A w czwartym wieku, tak od nas odległym, można się było z tym spotkać. Kazanie tego typu jest fascynującym oknem, przez które możemy zajrzeć do wnętrza kościoła z IV wieku, a nawet więcej: do wnętrza serc i umysłów chrześcijan wypełniających ten kościół. Interesowały ich bieżące osiągnięcia nauk ścisłych, byli w nich zorientowani, czerpali z nich dla ilustrowania wykładu prawd chrześcijańskiej wiary. Ojcowie Kościoła często powoływali się na matematykę czy astronomię w swoich kazaniach. Znakomitym przykładem tej symbiozy jest metafora cienia Ziemi, jaką przedstawił św. Grzegorz z Nyssy albo fakt przedstawiania na średniowiecznych katedrach podobizn naukowców.

Bo Kościół nie przyszedł zastępować wiedzy wiarą. Taki zarzut, który powtarza się dzisiaj często, wytaczano także w starożytności. Zarzucali to na przykład manichejczycy św. Augustynowi.
Na pytanie o to, czy Kościół chce zastępować wiedzę, pisarze chrześcijańscy dają od pierwszego wieku jednoznaczną odpowiedź. Wiara nie jest konkurencją dla wiedzy zdobytej na drodze filozoficznej refleksji i przyrodniczej obserwacji świata. To prawda, że wiara jest źródłem światła w naszym poznaniu, jest źródłem wiedzy, ale odmiennej. Dotyczy innej dziedziny: nadprzyrodzonej. Wiedzę o naturze człowiek ma zdobywać naturalnymi sposobami: przyrodzonymi siłami rozumu i eksperymentu. A do Boga ma zbliżać się na drodze ponadnaturalnej, czyli nadprzyrodzonej: poprzez wiarę. To stara, dobra nauka św. Augustyna: niech astronomowie opisują obroty sfer niebios naturalnych, a pasterze Kościoła niech uczą, jak dostać się do nieba nadprzyrodzonego.

Mówił Ksiądz Biskup o zainteresowaniu wczesnych chrześcijan bieżącymi osiągnięciami nauk ścisłych. Już Klemens Aleksandryjski głosił, że chrześcijański mędrzec powinien cechować się szerokością horyzontów. Dla św. Augustyna ważne było, aby jego podopieczni potrafili rozróżniać przedmiot wiedzy, wiary i zabobon. Paradoksalnie dzisiaj, w „oświeconych” czasach, o taką szerokość horyzontów często bardzo trudno. Wielu chrześcijan nie zadaje sobie trudu, aby sprawdzić, czy w ogóle warto wierzyć np. w radiestezję, homeopatię, negatywną energię paprotek itp. I mamy cały zastęp wiernych o dosyć synkretycznych poglądach…
To prawda, że umiejętność odróżnienia przedmiotu przyrodniczej wiedzy od materii wiary z jednej strony i od zabobonu – ze strony drugiej, to stały temat nauczania u wielu pasterzy z dawnych wieków Kościoła. Oczywiście, na pierwszy plan wysuwa się tu św. Augustyn. Ale nawet sto lat później, w latach upadku kultury starożytnej na Zachodzie, będzie tego nauczać swoich wiernych św. Cezary z Arles… Dziś stajemy przed tymi samymi problemami: wieki płyną, a natura człowieka pozostaje ta sama.

Jak można, zdaniem Księdza Biskupa, temu zaradzić?
Najlepszą obroną przeciw nierozumnej łatwowierności chrześcijanina jest zanurzenie w rzece Tradycji Kościoła, w ciągłość nauczania katolickiego łącznie z dziełami mistrzów Kościoła starożytnego i średniowiecznego. Zadziwiające, jak wiele problemów powraca w każdym pokoleniu wierzących. Ludzi śmieszy odwoływanie się do magii w leczeniu chorób, co tak powszechne było przed wiekami. A jednocześnie ci sami ludzie wierzą w moc rzekomych leków, które swoje właściwości nabyły przez długotrwałe potrząsanie… Wystarczy nadać temu uczoną nazwę, a magiczny produkt opakować w nowoczesny sposób. Jako duszpasterz aktywny w środowiskach charyzmatycznych wspólnot często spotykam się z doniesieniami na temat cudownych uzdrowień. Zawsze zaczynam wtedy od prośby o weryfikację: czy mogę skontaktować się taką uzdrowioną osobą, czy mogę do niej zatelefonować albo napisać; czy mogę zobaczyć świadectwa lekarskie potwierdzające zmianę stanu zdrowia. Wydawałoby się, że są to dość oczywiste prośby, wsparte wielowiekową Tradycją Kościoła. Zdumiewające, jak często sam fakt postawienia problemu weryfikacji opowiadania o uzdrowieniu spotyka się z emocjonalnym odrzuceniem, a nawet oburzeniem.

Mamy właśnie Rok Darwinowski. To chyba świetna okazja, żeby pomówić o relacji wiary, kreacjonizmu i ewolucjonizmu. Paradoksalnie, możliwości ewoluowania jednego gatunku w drugi nie wykluczał już św. Augustyn. Taki pogląd nie wyklucza aktu stwórczego.
Komentarze Ojców Kościoła z natury rzeczy odnosiły się do tego stanu wiedzy przyrodniczej, który był dostępny za ich czasów. Wiedza o tym, jak długa jest historia życia biologicznego na Ziemi, jest nam dostępna dopiero od niedawna. Również znajomość historii stopniowego pojawiania się coraz bardziej skomplikowanych organizmów na naszej planecie to sprawa nowa. Nie możemy więc oczekiwać, że św. Augustyn albo św. Tomasz będą komentować fakty z przyszłości. Byłoby to równie nieuprawnione, jak pytanie o opinię Izaaka Newtona na temat teorii ewolucji. Możemy jednak pytać o coś innego: czy myśl wielkich Ojców Kościoła był otwarta na ewentualność przyszłych nowych i nieoczekiwanych odkryć, z oczywistych względów jeszcze nieznanych. I tu odpowiedź brzmi: tak. Najlepszym przykładem jest właśnie św. Augustyn. Nie będziemy twierdzić, że był on ewolucjonistą, albo że był przeciwnikiem ewolucjonizmu. Nie można wprost odnosić pojęć naukowych ukształtowanych w XIX wieku do sytuacji intelektualnej wcześniejszej o półtora tysiąca lat. Możemy natomiast powiedzieć, że jego teologia była w naturalny sposób otwarta na możliwość późniejszego odkrycia długiej historii ziemskich organizmów biologicznych.

Jakie rozwiązanie proponował zatem biskup Hippony?
Stworzenie przez Boga nie jest z konieczności pojmowane tylko jako natychmiastowe „wywołanie” z nicości w gotowym kształcie, ale również jako stopniowy rozwój stworzeń dzięki ożywczej mocy Bożej. Augustyn ilustruje rolę Boga w dziele stworzenia taką pouczającą analogią: „Powiadamy, że miasta, na przykład Rzymu lub Aleksandrii […], nie zbudowali rzemieślnicy i budowniczowie, lecz królowie, których wolą te miasta zostały zbudowane − o ileż bardziej Boga możemy nazwać założycielem natur”[1]. Można to nazwać rozróżnieniem przyczyny fizycznej i metafizycznej, albo przyczyny bezpośredniej oraz ostatecznej. Wyjaśnijmy to jeszcze raz: poszukiwanie śladów rozkazu królewskiego w sprawie zbudowania jakiegoś starożytnego miasta nie polega na przeglądaniu cegieł, czy czasem nie znajdziemy na nich odcisku królewskiego palca. Nie polega też na poszukiwaniu elementu konstrukcji tak skomplikowanego, że żaden ówczesny inżynier nie mógłby tego dokonać (a tak rozumują zwolennicy teorii „Intelligent Design” — Inteligentnego Projektu). To tak, jakby w takim przypadku powiedzieć: to tak skomplikowane, że musiał tu interweniować król. Nie, wpływ króla na budowę jest na innym poziomie, król nie przynosi własnymi rękami kamieni na szczególnie skomplikowane sklepienie. Król mógł nawet nigdy nie pojawić się na budowie, wszystkie prace techniczne wykonali inni, a i tak powiemy: król wzniósł miasto. Decydujący bowiem był akt woli władcy, który stał się przyczyną całego dalszego łańcucha wydarzeń.

Pojęcia, jakich używa się we współczesnym sporze ewolucjonistów z kreacjonistami, mogą wprowadzać w błąd. Czy katolik może nie być kreacjonistą?
Każdy katolik powtarza w niedzielę: „Wierzę w jednego Boga […] stworzyciela nieba i ziemi” — Credo in unum Deum […] factorem [czy: creatorem] caeli et terrae. Nazwa „kreacjonizm” pochodzi przecież od łacińskiego creatio, stworzenie. Każdy wierzący chrześcijanin jest zatem w najszerszym znaczeniu tego słowa kreacjonistą.

No ale to nie jest definicja, jakiej dzisiaj się używa, kiedy mówi się o kreacjonizmie. Może zatem potrzeba na nowo zdefiniować te pojęcia?
Rzeczywiście, problem przy rozmawianiu na ten temat polega na tym, że określenia „ewolucjonista” i „kreacjonista” zostały tak silnie zdefiniowane przez polemiki ostatnich dziesięcioleci, że trudno ich używać bez komentarza. Zostały zdeformowane i zawłaszczone przez partykularne grupy, strony sporu. Ci, którzy dzisiaj nazywani są kreacjonistami, uważają często, że zmiana gatunku byłaby całkowicie niezgodna z Pismem Świętym. Żeby to wszystko lepiej zrozumieć, musimy cofnąć się o 130 lat, do czasów sprzed owych polemik. Przytoczę zwięzłe wyjaśnienia napisane w 1871 roku przez brytyjskiego biologa George’a Jacksona Mivarta. Było to 12 lat po powstaniu dzieła Darwina „O pochodzeniu gatunków”. Mivart podtrzymywał przez wiele lat wymianę naukowej myśli z Darwinem. „Niektórzy myśląc, że akt stworzenia musi być z konieczności aktem nadprzyrodzonym, przeciwstawiają dogmat stworzenia rzekomym wymogom nauk przyrodniczych. Inni zakładają, że ewolucja z konieczności wymaga odrzucenie Bożego działania i Bożej opatrzności. Dlatego zwalczali teorię ewolucji z powodu rzekomych wymogów religii. A przecież wydaje się jasne, że chrześcijanin swobodnie może przyjąć ogólne ramy teorii ewolucji”. Przytoczona wypowiedź nabiera jednak blasku dopiero, kiedy uświadomimy sobie, że Mivart był katolikiem i 5 lat później otrzymał od papieża Piusa IX stopień doktora filozofii…

Teorię ewolucji można też odrzucić.
Oczywiście chrześcijanin może swobodnie odrzucić teorię ewolucji, jeśli uzna to za racjonalne: nie jest to przedmiot wiary chrześcijańskiej. Czy dla kogoś odkryte fakty przyrody, które mówią o przemianie gatunków, są przekonujące, to już kwestia jego prywatnej opinii. Należy jednak pamiętać, że grono współczesnych ewolucjonistów jest bardzo zróżnicowane. Jednym z najbardziej interesujących jest Amerykanin Francis Collins, kierownik zespołu tysięcy naukowców, którzy opracowali mapę ludzkiego genomu. Jest też gorliwym chrześcijaninem, autorem książki „Język Boga” (Language of God). Collins mówi: „Boża mądrość użyła ewolucji w swoim stwórczym planie”.

Myślenie św. Augustyna było otwarte na dane naukowe. A jak sprawy się miały w relacjach Kościół – astronomia? Czy ludzie średniowiecza rzeczywiście wierzyli, że ziemia jest płaska?
Pewnie niektórzy wierzyli, podobnie jak jest to i dzisiaj. Może bardziej owocnie byłoby postawić problem inaczej: czego uczono w szkołach? Czego dowiadywał się średniowieczny chrześcijanin od swoich nauczycieli w szkole, od swoich wykładowców na średniowiecznym uniwersytecie? Tu odpowiedź jest łatwiejsza: dowiadywał się, że Ziemia jest kulą. Mówią o tym jednoznacznie średniowieczne teksty.

W swojej książce udowadnia Ksiądz, że astronomia była nauką, którą wprost uwielbiali chrześcijańscy teologowie i jedyną, która rozwijała się we wczesnym średniowieczu. Dlaczego właśnie ona?
Nauki przyrodnicze żywią się eksperymentami. A planowane doświadczenia naukowe to idea, która przyszła dopiero wraz z nowożytnością. Na szczęście istnieje rodzaj naturalnego laboratorium oferującego badaczom nieustanny przyrodniczy eksperyment naukowy: to kosmos. Astronom mógł postawić hipotezę badawczą, na jej podstawie przeprowadzić obliczenia — i czekać, czy zapowiedziane przez niego zaćmienie Słońca faktycznie nastąpi. Ruchy gwiazd, planet i Słońca były naturalnym doświadczeniem naukowym.

A jednak to właśnie astronomia, a dokładniej sprawa Galileusza, spowodowała rozejście się dróg nauki i Kościoła. Walcząc z oświeceniowymi krytykami, szereg autorów wskazuje, że wina leżała przede wszystkim w arogancji Galileusza, który bronił tezy nieudowodnionej, nie umiejąc zresztą jej udowodnić samemu. Ksiądz Biskup broni jednak Galileusza. Dlaczego?
Prawdę mówiąc, ani nie bronię Galileusza, ani też go nie oskarżam, gdyż nie mam do tego wystarczającej wiedzy. Tradycyjnie przedstawiano to zagadnienie w kategoriach „sporu Galileusza z Kościołem”. Tymczasem przy lekturze tekstów tego wielkiego włoskiego uczonego widzimy, że chodzi tu o spór katolika Galileusza z katolikami tworzącymi komisję kościelną oceniająca jego tezy. Obie strony sięgały po katolickie argumenty. Dlatego postawiłem sobie skromniejsze zadanie: dowiedzieć się, jak prezentował Galileusz relację między danymi Biblii a danymi naukowej astronomii. Okazuje się, że w tej mierze Galileusz był w zgodzie z najlepszą Tradycją Kościoła katolickiego, z najważniejszymi autorytetami teologicznymi. Nie da się tego powiedzieć o członkach kilkuosobowej komisji, która orzekła, że jedna z astronomicznych opcji (umiejscowienie kuli ziemskiej w centrum kosmosu) jest prawdą wiary. Galileusz miał rację co do teologicznej rangi tego typu wypowiedzi: św. Augustyn zdecydowanie uważał, że tego typu sprawy w ogóle nie należą do dziedziny prawd wiary, niezależnie od stopnia ich naukowego udowodnienia albo od trudnego charakteru naukowca…

Nauka rozwija się dzisiaj wyjątkowo szybko. Może zatem — aby uniknąć podobnych „nieporozumień” w przyszłości — należałoby dzisiejszych teologów przygotować od strony nauk matematyczno-przyrodniczych. Pomogłoby to bardzo w dialogu pomiędzy Kościołem i naukowcami.
Tu można znowu powiedzieć, że wzorem było średniowieczne podejście do tego zagadnienia. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie z „Historii fizyki” prof. Andrzeja Wróblewskiego na temat średniowiecznych uniwersytetów: „Nigdy przedtem ani potem nauki przyrodnicze i logika nie stanowiły podstawy wyższego wykształcenia wszystkich bez wyjątku studentów” (s. 55) — ta uwaga profesora Wróblewskiego obejmuje też średniowiecznych studentów prawa i teologii… A zatem niezależnie od poziomu nauki, jaki wówczas osiągnięto, jej wyniki były dostępne dla wszystkich. Myślę, że i dzisiaj bardzo pożyteczne byłoby, gdyby w programie kształcenia studentów teologii — ale i innych kierunków humanistycznych — istniał kurs wprowadzający do bieżących odkryć naukowych. Nawet nie fakultet, tylko obowiązkowy przedmiot. Dzisiaj, kiedy nauka zyskała taki autorytet, a także biorąc pod uwagę natężenie sporów (wystarczy przypomnieć książki Richarda Dawkinsa i jego atak na wiarę), taki element wykształcenia teologa byłby bardzo pożyteczny. Kościół powinien być w stanie przeciwstawić interpretatorom nauki takim jak Richard Dawkins swoich własnych popularyzatorów i teoretyków.

A zatem dlaczego po prostu nie wprowadzić takiego kursu do studiów teologicznych?
Problem jest natury praktycznej: bardzo dużo jest chętnych do rozszerzania programu studiów przygotowujących do duszpasterstwa: a to psychologia, a to socjologia, a to kulturoznawstwo… Trudno to wszystko zmieścić w siatce zajęć. Moim zdaniem, bardziej przydałoby się przyrodoznawstwo. Wyniki nauk szczegółowych będą ciągle nowe, teologowie — i wszyscy ludzie wierzący — muszą umieć je zinterpretować.

Powszechnie pogardza się dzisiaj średniowieczem i późną starożytnością jako okresami, które rzekomo z nauką nie miały wiele wspólnego. Okazuje się jednak, że powinniśmy dzisiaj uczyć się zdrowych relacji między nauką i teologią właśnie od ówczesnych myślicieli.
Wydaje się, że tak. Kłopot z odwoływaniem się do średniowiecza to częściowo kwestia oświeceniowej propagandy, ale i tego, że ogólnie poziom ówczesnych odkryć naukowych był niższy. Nie możemy jednak porównywać dwóch różnych epok i czuć się mądrzejszymi od żyjących wówczas ludzi tylko dlatego, że wiemy więcej od nich. Wiemy więcej także od późniejszych naukowców, a nikt nie pogardza dzisiaj Newtonem, chociaż jego fizykę dawno już przekroczyliśmy.


Przypisy


[1] Augustyn, De civitate Dei, XII, 25.


piątek, 4 marca 2011

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Idea biblioteki chrześcijańskiej




ks. bp Andrzej Siemieniewski


XIII Walne Zgromadzenie Federacji Bibliotek Kościelnych FIDES
Katowice 4-6 IX 2007 r.
Homilia
Idea biblioteki chrześcijańskiej


W dzisiejszej liturgii przemówił do nas Bóg słowami Apostoła Pawła:


„Prawda Ewangelii owocuje i rośnie od dnia, w którym usłyszeliście o łasce Boga” (por. Kol 1).


Czy w tym owocowaniu mają swój szczególny udział ci, których codzienna praca koncentruje się na sprawie bibliotek kościelnych?


Na to pytanie można odpowiedzieć bardzo krótko, choćby powołując się na słowa Jana Pawła II wypowiedziane w 1999 w Warszawie:


„Biblioteka jest szczególną świątynią twórczego ducha ludzkiego, który odzwierciedla owo Boże Tchnienie, jakie towarzyszyło dziełu stworzenia świata i człowieka”.


Ale można odpowiedzieć nieco dłużej, wnikając głębiej w misję kościelnej biblioteki, a więc równocześnie w powołanie pracownika troszczącego się o księgozbiór Kościoła.


1. Biblio-teka
Biblio-teka zgodnie z grecką etymologią tego słowa to „miejsce na księgi”, a więc ostatecznie „zbiór ksiąg”, od biblos — księga lub biblion — księga, zwój.


Kiedy mówimy o „bibliotekach kościelnych” to pierwsze skojarzenie biegnie w stronę najważniejszego dla nas zbioru ksiąg, jakim jest „Biblia”.


Słowo to jest przecież rzeczownikiem w liczbie mnogiej i oznacza „księgi” — życiodajny zbiór Słowa Bożego. Biblia sama w sobie jest więc pierwszą i najważniejszą biblioteką.


Pierwszą, ale nie ostatnią: wyrosły z niej najpierw liczne komentarze, refleksje — są to „księgi o Księdze”, a więc dzieła na temat Biblii. Jest to pierwsza gałąź poszerzonej biblioteki chrześcijanina, w której do Księgi Słowa Bożego przydaje się — tytułem komentarza — księgi słów ludzkich.


Czyż całe piśmiennictwo starożytnego Kościoła nie może być potraktowane jako obszerny komentarz do Pisma świętego? Całe dzieło ojców Apostolskich, a potem większą część spisanej myśli wielkich ojców Doktorów Kościoła — czyż nie jest skutkiem ich przebywania z Księgą Bożego Objawienia?


Ale na tym nie koniec: z duchowości biblijnej wyrosło też zainteresowanie światem. Stąd właśnie pochodzi druga gałąź rozszerzonej chrześcijańskiej biblioteki: spisane wnioski z obcowania z księgą Stworzenia, Liber mundi.


2. Dwie księgi
Stąd wniosek: biblioteka kościelna ma być obszerna, ma objąć to, co nazywano w Tradycji katolickiej przekazem dwóch ksiąg. „Bóg zostawił nam dwie księgi — księgę Biblii i księgę natury” — te słowa Galileusza powtórzył papież Benedykta XVI w czasie dialogu z pewnym młodym człowiekiem przy spotkaniu z młodzieżą w Rzymie w kwietniu 2006 roku.


Dlatego chrześcijańska wspólnota pamięta najpierw, że istnieje księga Objawienia — aby ją zrozumieć, trzeba wielu innych ksiąg. Jakich? Tych wszystkich, z których poznać można języki biblijne, kulturę człowieka epoki biblijnej, a nawet naturę człowieka w ogólności. Stąd płynie potrzeba gromadzenia skarbów wiedzy o kulturze, o sztuce, o dziejach…


Jest też księga druga — księga Bożego Stworzenia. Również tutaj pomoże nam papież Benedykt, tym razem sięgniemy do jego słów wypowiedzianych w Castel Gandolfo podczas kolokwium na temat ewolucji we wrześniu 2006 roku:


„W samej [stworzonej] materii jest pewna rozumność. Można ją odczytać. Ma w sobie matematyczność, sama jest rozumna, nawet jeśli na długiej drodze ewolucji jest tyle elementów irracjonalnych, chaotycznych i niszczycielskich. Ale jako taka — materia jest czytelna [als solche ist Materie lesbar]”[1].


Jeśli stworzenie — materia! — jest czytelne, to ten odczyt da się udokumentować, zapisać i przekazać innym. Da się skomponować z niego drugą gałąź kościelnej biblioteki.


Nie ma więc w chrześcijaństwie miejsca na hasło, które podobno wypowiedziano przed wiekami, choć przez ludzi innego światopoglądu:


„Jeśli księgi są zgodne z Objawieniem, to są niepotrzebne, jeśli zaś są niezgodne — to niepotrzebne są tym bardziej”.


Wręcz przeciwnie, jak stwierdził to w XIX wieku pewien anglikanin, F.J.A. Hort:


„Śmiało możemy powiedzieć, że sama Ewangelia nie zostanie poznana w pełni, dopóki nie poznamy w pełni zarówno świata natury, jak i samego człowieka”[2].


Do biblioteki chrześcijanina należą więc wszystkie księgi zawierające ludzką mądrość:
– zarówno te wprost omawiające konsekwencje objawienia,
– jak i te opisujące wynik refleksji nad księgą natury, którą Bóg do nas przemówił,
– jak i wreszcie te, które mogą nie mieć żadnego widocznego związku z wiarą — a przecież dokumentują rozmaite dziedziny nauki, sztuki i ludzkich religii.


W ten sposób księgi ludzkie bywają odzwierciedleniem preparatio evangelica — przygotowania ewangelicznego ludzkich serc na ziarno wiary. Tu znajdą się świadectwa kultury, nauki i sztuki zarówno przed-chrześcijańskie jak i „obok-chrześcijańskie” czy post-chrześcijańskie.


Jak widać, szeroko trzeba patrzeć szukając granic misji pracownika kościelnej biblioteki, tej „szczególnej świątyni twórczego ducha ludzkiego, który odzwierciedla owo Boże Tchnienie, jakie towarzyszyło dziełu stworzenia świata i człowieka” (Jan Paweł II).


3. Biblia o „bibliach”
Powstaje jednak ważne pytanie: czy więc wszystko cokolwiek napisano, ma takie samo miejsce w chrześcijańskiej bibliotece? Czy każda zadrukowana strona, czy każdy zapisany elektroniczny nośnik informacji mamy traktować tak samo, bez żadnego rozróżnienia? Każdy przecież odzwierciedla stan jakiegoś ludzkiego umysłu i serca?
Z całą pewnością — nie! Pismo św. ewidentnie ocenia rozmaite rodzaje ksiąg.


Są więc takie księgi, które zasługują na odrzucenie, księgi śmiercionośne. Czytamy o nich w Dziejach Apostolskich:


„Wielu też z tych, co uprawiali magię, poznosiło księgi [tas biblous] i paliło je wobec wszystkich” (Dz 19,19).


Nawracający się na chrześcijaństwo odrzucili tym gestem księgi prowadzące ich do zła.
Na wprost przeciwnym biegunie Pismo św. ustawia księgi życiodajne, zawierające Objawienie księgi Biblii. Znajdziemy tam najpierw orędzie czterech Ewangelii. W pierwszej z nich, Ewangelii Mateuszowej, brzmią słowa: „biblos geneseos” — co znaczy „księga pochodzenia”, czyli rodowód Jezusa Chrystusa rozpoczynający w pierwszym zdaniu Nowy Testament (Mt 1,1).


Natrafimy też na odesłanie do autorytetu ksiąg Starego Testamentu przekazujących najważniejsze dane pozwalające odtworzyć rysy oblicza Boga samego. Do tego zachęcają słowa samego Jezusa Chrystusa:


„Nie czytaliście w księdze Mojżesza […], jak Bóg powiedział do niego: Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba?” (Mk 12,26).


Owe „księgi” Nowego i Starego Testamentu wskażą też na bezpośredni plan Boży dotyczący każdego z nas, są tam i budujące zachęty:


„Jak jest napisane w księdze [en biblo] mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu” (Łk 3,4).


Ostatecznie zaś odesłani jesteśmy do celu ziemskiego życia, można by rzec — do Bożej biblioteki, której każda ziemska biblioteka jest tylko cieniem i zarysem. Ta niebiańska biblioteka zawiera księgę życia, w sercu Boga wypisaną. Apostoł wspomina współpracowników, „których imiona są w księdze życia” (Flp 4,2-3). Najwyraźniej zaś widzimy to w Apokalipsie, gdzie trzy razy ów mistyczny księgozbiór życia jest wspomniany: „Szaty białe przywdzieje zwycięzca, i z księgi życia imienia jego nie wymażę” (Ap 3,5). Wspomina się też tych, których imiona „nie są zapisane od założenia świata w księdze życia zabitego Baranka” (Ap 13,8), a „jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia” (Ap 20,15).


Tak oto od bibliotek gromadzących księgi dokumentujące dzieła kultury oraz zbierające wyniki nauk szczegółowych doszliśmy aż do — by się tak wyrazić — biblioteki Boga samego — zawierającego tajemnicze księgi życia; przecież „cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10.20).


4. Bibliotekarz też człowiek… bibliocentryczny!
Dlaczego ważne jest, by o tym pamiętać? Bo nie tylko, że „bibliotekarz też człowiek…”, ale bibliotekarz kościelnej biblioteki to także chrześcijanin, a często i ksiądz: duszpasterz i teolog. (Mogę o tym z własnego doświadczenia powiedzieć, jako że przez pewien czas starałem się pełnić biblioteczną posługę w MWSD we Wrocławiu).


Bibliotekarz łączy więc jedno i drugie powołanie w sobie, łączy:
– misję człowiek wiary
– z misją człowieka książki.


Jakże bogate w znaczenia staje się więc w jego życiu powołanie bibliocentryczne… Życzę więc wszystkim uczestnikom XIII Walnego Zgromadzenia Federacji Bibliotek Kościelnych FIDES w Katowicach owocnej służby księgozbiorom pomagającym nam zrozumieć obie Boże księgi: księgę stworzenia i księga objawienia.


Takiej bibliocentryczności życzę wszystkim:
– aby centrum codziennej pracy stały się księgi (biblia) spisywane przez człowieka;
– aby centrum naszej duchowości stały się księgi (biblia) Bożego Objawienia Pisma świętego;
– aby na koniec kresem naszej drogi stało się odnalezienie naszych imion w księgach (biblia) w niebie zapisanych.
Amen.



Przypisy

[1] Benedykt XVI, słowa wygłoszone podczas kolokwium odbywającego się 1-2 IX 2006, [za:] S.O. Horn SDS (red.), Schöpfung und Evolution: Eine Tagung mit Papst Benedikt XVI in Castel Gandolfo, Augsburg 2007, s. 152.
[2] [Za:] A.E. McGrath, A Scientific Theology: Nature, London 2006, p. 299.



środa, 2 marca 2011

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Przemija postać tego świata




ks. bp Andrzej Siemieniewski


„Przemija postać tego świata” (1 Kor 7,31) — teologia św. Pawła a teologia współczesna


1. Kto dziś uprawia teologię tak jak św. Paweł?
Czym jest wspomniana w tym tytułowym sformułowaniu „teologia św. Pawła”? Apostoł nie był przecież wykładowcą na Papieskim Wydziale Teologicznym w Tarsie, nie napisał żadnego podręcznika teologii pastoralnej a wiosną nie odpytywał studentów z tez niezbędnych do zaliczenia „teologii św. Pawła”. Nie wygłaszał nawet prelekcji na Korynckich Dniach Duszpasterskich. Jednym słowem, nie spełniał tych kryteriów, które dziś uważamy za decydujące, aby przypisać kogoś do grona teologów.


A jednak używamy nazwy teologia św. Pawła. Dlaczego? Chcemy tą nazwą objąć podstawowe struktury przekonań i myśli Apostoła, które leżały u podstaw jego wiary i dzieła ewangelizacji. Ową „teologię św. Pawła” można by porównać do symboli naniesionych na strategiczną mapę walki duchowej. „Obleczcie pełną zbroję Bożą […] Toczymy walkę przeciw rządcom świata ciemności, przeciw duchowym pierwiastkom zła” (por. Ef 6, 12). Na mapie walki duchowej kolorowe strzałki podstawowych intuicji wiary znaczą kierunki działania apostolskiego, szturm nadziei i miłości; sugerują planowane ewangelizacyjne marsze bojowe i duchowe manewry zaskakujące przeciwnika: „Oręż bojowania naszego nie jest z ciała, ale posiada moc burzenia twierdz warownych” (2 Kor 10,4).


Apostoł zarysował taką dynamiczną mapę najbardziej porywających i najskuteczniej poruszających teologicznych idei chrześcijańskich w swoich przemówieniach z Dziejów Apostolskich, nakreślił ją także w swoich pasterskich listach. Podzielił się nią z nami i dlatego możemy odkrywać tę mapę w naszych czasach, tak jak czyniły to wszystkie pokolenia chrześcijańskie. I to właśnie nazywamy teologią św. Pawła: dynamiczne nauczanie o walce ze złem najpierw w swoim własnym sercu, a potem także na zewnątrz: w świecie nie znającym Chrystusa. nauka pełna mocy o tym, jak skutecznie zaprowadzić królestwo Chrystusa w sobie oraz w ewangelizowanym świecie. Z takim to nauczaniem chcemy dziś zestawić to, co nazwano w tytule tego wystąpienia „teologią współczesną”.


Czym ona jest? Pierwsza odpowiedź — i kto wie, czy nie najczęściej dziś udzielana — mogłaby brzmieć: teologia współczesna jest to twórczość współczesnych teologów. Byłoby to więc piśmiennictwo ludzi zajmujących się profesjonalnie pewną akademicką dziedziną wiedzy zwaną teologią, obecną w niektórych placówkach kształcenia wyższego. Współczesność takiej teologii polegałaby na sile przebicia, tak by zdominować specjalistyczne czasopisma teologiczne, programy dorocznych sympozjów oraz wnętrza wykładowych sal.


Swojej współczesności dowodziłaby też siłą meblowania głowy studenta wydziału teologicznego oraz zdolnością dostarczania tematów do religijnych dysput w środkach masowego przekazu. Czyż nie słyszymy często w mediach zapowiedzi: „Teraz zabierze głos znany teolog…”. Kłopot polega jednak na tym, że trudno wyobrazić sobie, by Apostoł Narodów zechciał zastąpić obecną w tak wielu jego listach formułę „Paweł, Apostoł Jezusa Chrystusa” sformułowaniem „Paweł, wykładowca teologii”, a może nawet „profesor Paweł, autor kontrowersyjnych artykułów na temat soteriologii”.


Czy więc definicja teologii współczesnej jako całokształtu piśmiennictwa współczesnych profesjonalnych teologów akademickich jest jedyną możliwą? A co by się stało, gdybyśmy starali się zidentyfikować współczesną teologię według takich samych kryteriów, jak uczyniliśmy to wobec Apostoła Pawła? A więc nie tylko metodą wertowania specjalistycznych czasopism niemniej specjalistycznych wydziałów teologicznych, ale również przez pytanie zwrócone poza świat teologicznej akademii.


Gdzie dziś jest w Kościele katolickim nauczanie najbardziej podobne do nauki Apostoła Pawła?


Gdzie znajdziemy najbardziej precyzyjne wskazania do strategicznej walki duchowej?


Gdzie podsuwa się propozycje podstawowych intuicji wiary znaczących kierunki działania duszpasterskiego, ofensywy nadziei i miłości?


Trzeba by też dodać kolejne pytanie: gdzie to wszystko bywa nie tylko głoszone, ale też przyjmowane przez duże grupy chrześcijan i ma moc uskrzydlania ludzi?


U kogo w Kościele znaleźć dynamiczną mapę idei, które dziś są najbardziej porywające i najskuteczniejsze?


I które mają siłę nie tylko zapełnienia kart podręczników, ale także siłę poruszania ludzi: do modlitwy i do czynu?


Wydaje się, że można by zacząć pytań pomocniczych:
Czyje orędzie za naszych czasów miało moc zwołania największego w historii świata zgromadzenia ludzi na jednym miejscu, jak stało się to w Manili w roku 1995? Wtedy to papieska msza św., której przewodniczył Jan Paweł II, zgromadziła cztery miliony wiernych.


Można by kontynuować ten wątek pytając, czyje oddziaływanie za naszych dni jest tak porywające i mobilizujące, że skutkiem było największe zgromadzenie ludzi w całej historii Australii, jak miało to miejsce podczas Światowych Dni Młodzieży w 2008 roku w Sydney pod przewodnictwem papieża Benedykta XVI?


Idąc tropem wielu podobnych przykładów, trzeba by powiedzieć, że jednym z najciekawszych przejawów współczesnej teologii jest teologia papieskich dokumentów zawierających programy i wezwania do wspólnych kościelnych przedsięwzięć i chrześcijańskich spotkań. Jeśli mamy rozumieć pod pojęciem współczesnej teologii coś podobnego do „teologii św. Pawła”, teologii skutecznie trafiającej do umysłu współczesnego człowieka i mającej moc poruszania największych grup ludzi, a wprawiwszy ich w ruch — umiejącej ich podtrzymać w pielgrzymce wiary, to nie bardzo widać na horyzoncie konkurencję innych autorów. Jeśli miarą miała by być zdolność teologicznego tekstu do mobilizowania do modlitwy i czynu, to tekstami analogicznymi do Pawłowych listów sprzed dwudziestu wieków są listy i orędzia współczesnych papieży.


Przez współczesną teologię podobną do teologii św. Pawła można by więc rozumieć podstawowe struktury myśli, które według nauczania Magisterium Kościoła dziś leżą u podstaw żywej wiary oraz mobilizują do dzieł ewangelizacji. Jeśli taką — Pawłową i Apostolską — miarę zastosować, to najciekawszym przejawem współczesnej teologii może okazać się nie tyle rozprawa doktorska lub specjalistyczny artykuł, ale papieska encyklika, adhortacja lub list apostolski.


2. Praktyczne przykłady
Wydaje się że tak właśnie pojmował teologię trzydzieści lat temu ks. Franciszek Blachnicki, twórca Ruchu Światło-Życie. Kiedy szukał inspiracji dla programu formacyjnego tworzonego przez siebie masowego ruchu katolickiego — Ruchu Światło-Życie, to znalazł ją najpierw w tekstach dokumentów drugiego soboru watykańskiego. Kiedy papież Paweł VI napisał encyklikę Evangelii nuntiandi — ks. Blachnicki potraktował ją jako natchnienie do swojej współczesnej teologii pastoralnej i tak powstał program ewangelizacyjny ruchu oazowego. A gdy Jan Paweł II napisał encyklikę Redemptor hominis, tym samym trybem powstał oazowy plan wielkiej ewangelizacji.


Podobnie pojmują teologię współczesną wielcy ewangelizatorzy ostatnich lat, którzy w odpowiedzi na papieskie dokumenty zawierające program Roku Jubileuszowego 2000 odpowiedzieli programem Ewangelizacja 2000.


Nie inaczej postępując organizatorzy kolejnych Mityngów ruchu Komunia i Wyzwolenie, regularnie gromadzący w Rimini po kilkaset tysięcy ludzi: z reguły odwołując się do haseł podsuwanych przez papieża, obecnie — Benedykta XVI.


Idąc tym tropem, zapraszam w niniejszym wystąpieniu do takiego pojmowania teologii: jest ona współczesna o tyle, o ile ma moc mobilizowania tysięcy i milionów wiernych tak, by wyruszyli na drogę. Jednym słowem, o ile staje się takim myśleniem na temat wiary, które jest zdolne faktycznie wprawić Kościół w ruch, tak jak papieskie projekty ewangelizacyjne.


Zestawmy więc teologię św. Pawła z teologią współczesnych dokumentów Kościoła na przykładzie dwóch ostatnich encyklik papieskich. A ponieważ poczucie rzeczywistości domaga się programu badań możliwego do wykonania, ograniczymy się do jednego tylko aspektu, który jednak wydaje się kluczowy i fundamentalny: osobiste spotkanie z Jezusem jako absolutny fundament życia wiarą chrześcijańską i odpowiedzialnego myślenia o wierze.


3. Osobiste spotkanie z Jezusem u źródeł teologii św. Pawła


a. „od spotkania wychodzi i ku spotkaniu prowadzi”
Od metodologicznego wstępu usprawiedliwiającego nasze dość wąskie rozumienie pojęć zarówno teologii św. Pawła jak i teologii współczesnej przejdźmy teraz do pism Apostoła Narodów. Dwadzieścia wieków temu ludziom świadomym swojej grzeszności i szukającym oczyszczenia serc z grzechów głosił Dobrą Nowinę o przebaczającym Bogu. W liście do Rzymian znajdujemy sformułowanie Ewangelii dla ludzi głęboko tęskniących za możliwością uwolnienia się od grzechów:


„Sprawiedliwość Boża od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest napisane: «a sprawiedliwy z wiary żyć będzie»” (Rz 1,17, por. Ha 2,4).


Dziś żyjemy w społeczeństwie, w którym świadomość grzeszności jest słabo zaznaczona, a na plan pierwszy wysuwa się raczej głęboka tęsknota za doświadczeniem: duchowym doświadczeniem dotknięcia Bożego obecności. Chciałoby się więc sparafrazować te słowa Apostoła do postaci sięgając po pomocniczy cytat z Księgi Powtórzonego Prawa:


„Obecność Boga w życiu człowieka od spotkania wychodzi i ku spotkaniu prowadzi, jak jest napisane: «Stawcie się w Namiocie Spotkania»” (por. Pwt 31,14).


Cóż miałaby znaczyć ta parafraza? Wydaje się, że dzisiejszy słuchacz Pawłowych tekstów zwróci szczególniejszą uwagę na to, że są one nasycone teologią wychodzącą od doświadczenia jednorazowego, pierwotnego spotkania z Chrystusem. Jest to spotkanie spektakularne i przemieniające życie raz na zawsze. Ale na tym się nie zatrzymuje: Paweł przechodzi do realnej możliwości nieustannego spotykania się z Nim na tyle często, by podtrzymać dynamizm wiary.


b. fundament nauki Apostoła: teologia spotkania
W tym świetle spróbujmy dokonać pierwszego spojrzenia na to, co moglibyśmy nazwać fundamentalnym dla teologii św. Pawła rozumieniem spotkania z Bogiem. Wydaje się, że całość myśli Apostoła można uporządkować jako wychodzącą od doświadczenia pierwotnego spotkania, jego własnego osobistego spotkania z Chrystusem:


„[Szawle], Bóg naszych Ojców wybrał cię, abyś ujrzał Sprawiedliwego i Jego własny głos usłyszał” (Dz 22,14).


Można też jego myśl opisać jako prowadzącą do doświadczenia otwartej możliwości nieustannego spotykania:


„W [Chrystusie] mamy śmiały przystęp [do Ojca] z ufnością dzięki wierze w Niego” (Ef 3,12).


Po tym pierwszym, hasłowym zasygnalizowaniu problematyki, czas na wyjaśnienie głębsze: kto chce zrozumieć myśl św. Pawła, winien zacząć nawet nie tyle nie od analizy pojęć składających się na zawartość jego tekstów, ale od uświadomienia sobie wydarzenia, które stało się źródłem wszystkich tych tekstów. Napomnienia do etycznych decyzji, których pełne są Pawłowe listy, oraz wielkie teologiczne idee, do których przekonywał wspólnoty pierwszych chrześcijan, są w pewnym sensie wtórne. Tym, co pierwotne, jest Spotkanie:


„Głoszona przeze mnie Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim. Nie otrzymałem jej bowiem ani nie nauczyłem się od jakiegoś człowieka, lecz objawił mi ją Jezus Chrystus. […]
Spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie” (Ga 1,11-16).


Cóż to może znaczyć praktycznie? Weźmiemy za przykład trzy aspekty dobrej nowiny głoszonej przez św. Pawła, które wywarły szczególnie silny wpływ na historię Kościoła:


– usprawiedliwienie przez wiarę niezależnie od uczynków;
– charyzmatyczne dary Ducha Świętego w kościelnym Ciele Chrystusa;
– ewangelizacyjna misja wspólnoty Kościoła.


Spróbujemy sobie uświadomić, jak Pawłowe sformułowania tych doktryn dalekie są od suchej atmosfery akademickiej debaty charakteryzującej się starciem teologicznych hipotez sformułowanych przez abstrakcyjnie nastawione umysły. Jak bliskie zaś są osobistemu doświadczeniu Apostoła, do którego to doświadczenia — z mandatu Bożego — pragnie zaprosić i pociągnąć jak najszersze rzesze uczniów.


4. Kategoria spotkania kluczem do teologii św. Pawła


a. usprawiedliwienie przez wiarę niezależnie od uczynków
Zacznijmy od najbardziej być może rozpoznawalnej doktryny św. Pawła — od nauki o usprawiedliwieniu grzesznika przez wiarę niezależnie od uczynków Prawa. „Głoszona przeze mnie Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim” (Ga 1, 11), przypominał Apostoł, i odnosi się to w całej pełni także do tego jakże istotnego punktu jego nauczania. W jakim sensie usprawiedliwienie przez wiarę „nie jest wymysłem ludzkim”, a jest Pawłowi „objawione przez Jezusa Chrystusa”? Wydaje się, że ta nauka należy po prostu do pierwotnego doświadczenia nawrócenia św. Pawła.


Szaweł „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (9,1): tak Biblia opisuje jego własne doświadczenie grzechu i słabości ludzkiej. Kiedy „zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku” (Dz 9,3) to przecież tylko po to, aby tym gorliwiej służyć Bogu tak, jak pojmował to najlepiej. Mniemał, że tak właśnie zachowa Prawo, czyli że będzie sprawiedliwy w oczach Boga. Ale okazało się, że szukanie takiej sprawiedliwości prowadzi do katastrofy. Wyszło na jaw, że w kwestii usprawiedliwienia wobec Boga droga realizacji pomysłów ludzkich jest drogą do destrukcji: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz” (Dz 9,4).


Człowiek nawet pragnąc z całego serca służyć Bogu, faktycznie służy złu.


Chcąc być sprawiedliwy, okazuje się niesprawiedliwy.


Podając się za mędrca, okazuje się głupi.


„Panie — odpowiedział Ananiasz — słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie” (Dz 9,13).


Usprawiedliwienie przychodzi jako dar od Boga, jako nowe narodzenie z góry: „olśniła go nagle światłość z nieba” (Dz 9,3). Usprawiedliwiająca łaska jest darem nieoczekiwanym i niezasłużonym. Przychodzi też jako chrzest Duchem Świętym i mocą:


„Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym” (Dz 9, 17).


Nowe narodzenie jest też chrztem z wody i z Ducha:


„Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony” (Dz 9, 18).


Moc ujrzenia po raz pierwszy świata tak, jak widzi go Bóg, jest jednocześnie mocą, aby działać w tym świecie zgodnie z wolą Boga: „Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić” (Dz 9,6).


Pawłowa nauka o usprawiedliwieniu grzesznika z wiary, a nie z uczynków, okazuje się w pełni zrozumiała dopiero w świetle osobistego spotkania między Apostołem i Chrystusem.


b. charyzmatyczne dary Ducha Świętego w kościelnym Ciele Chrystusa
Idźmy do aspektu drugiego. Biblijne zdanie „Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić” (Dz 9,6) pociąga za sobą kolejną konsekwencję. Jezus objawia się Szawłowi w dramatycznym wydarzeniu pod Damaszkiem, ale zamiast „skorzystać z okazji”, by przekazać przyszłemu Apostołowi szczegóły jego misji, zleca to Kościołowi. Przecież owi ludzie w mieście, którzy „powiedzą ci, co masz czynić”, to chrześcijanie, to Kościół. Tak zaczyna się Pawłowa nauka o Kościele jako Ciele Chrystusa. Zanim stało się to nauczaną doktryną, stało się najpierw przeżytym doświadczeniem: Kościół jest Ciałem Chrystusa, gdyż Jezus działa przez Kościół w tym, co najważniejsze. „Tam ci powiedzą, co masz czynić” staje się synonimem obietnicy „Ja powiem ci, co masz czynić”.


Ciało Chrystusa stało się też miejscem udzielania charyzmatycznych darów dla nowo nawróconego Szawła jeszcze zanim stało się sprecyzowanym tematem nauczania Apostoła Pawła. „Szawle, bracie, Pan Jezus, […] przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym” (Dz 9, 17), mówi Ananiasz, przedstawiciel Kościoła, czyli Chrystusa. I nie wcześniej „jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok” (Dz 9, 18), ale dopiero, gdy Ananiasz „położył na nim ręce” (Dz 9,17).


„Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie” (9,15), usłyszał najpierw członek Kościoła, a dopiero potem Szaweł. Do przyszłego Apostoła wiadomość ta dotarła na drodze proroctwa, które przekazał mu Kościół. „Jednemu dany jest przez ducha dar mądrości słowa, […] innemu proroctwo” (por. 1 Kor 12, 8.10), to nauczanie też jest echem pierwotnego doświadczenia św. Pawła. Jak również i to, że w rozdawaniu charyzmatycznej łaski „nie ma względu na osoby”: ostatecznie Ananiasz stał o wiele niżej od Szawła pod względem wykształcenia, umiejętności przemawiania i zdolności organizacyjnych. Ale to on, a nie Szaweł, stał się powiernikiem proroczego słowa o przyszłości Apostoła Narodów: „On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela” (9,15).


Pawłowa nauka o kościelnym Ciele Chrystusa wyposażonym w charyzmaty Ducha Świętego również okazuje się zrozumiała w pełni dopiero w świetle okoliczności osobistego spotkania Apostoła z Chrystusem.


c. ewangelizacyjna misja wspólnoty Kościoła
I w ten sposób dochodzimy do trzeciego spośród tych aspektów dobrej nowiny głoszonej przez św. Pawła, które wywarły szczególny wpływ na całą historię Kościoła. „On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela” (9,15) to nowego etapu zapowiedź powszechnej ewangelizacji. „Pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”(Dz 9,16), to zapowiedź związanych z ewangelizacją kolejnych elementów nauczania Apostoła:


„Raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Jego sługą stałem się według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa: mam wypełnić posłannictwo głoszenia Słowa Bożego” (Kol 1,24-25).


Zanim Apostoł zaczął o tym pisać Kolosanom, najpierw sam tego doświadczył, i to od pierwszych chwil spotkania z Chrystusem pod Damaszkiem:


„Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa” (2 Kor 12, 10).


A więc również Pawłową naukę o ewangelizacji aż po krańce ziemi można najlepiej zrozumieć w świetle proroctw otaczających jego pierwsze spotkanie z Jezusem.


Okazuje się, że trzy tematy wybrane spośród głównych wątków teologicznego nauczania św. Pawła: usprawiedliwienie przez wiarę niezależnie od uczynków; charyzmatyczne dary Ducha Świętego w kościelnym Ciele Chrystusa; ewangelizacyjna misja wspólnoty Kościoła — stają się w pełni zrozumiałe dopiero w świetle źródła. A źródłem tym jest osobiste spotkanie z Chrystusem, Panem Pawła i jego Zbawicielem.


5. Kategoria spotkania w encyklikach Benedykta XVI
Przechodzimy teraz do drugiego zasadniczego etapu naszej refleksji. Po pierwszym etapie stało się już jasne, że jeśli dziś chcemy być wierni biblijnemu orędziu Apostoła, to główne artykuły naszej wiary oraz zasadnicze praktyczne postulaty etyczne wspólnoty Kościoła winniśmy zawsze wywodzić z argumentu podstawowego: spotkania z Chrystusem, które jest dostępne dla każdego, kto poszukuje wiary.


Czy taki jest główny kierunek badań teologii współczesnej? Zależy, co rozumieć pod tym pojęciem. Jeśli jednak, jak zostało to zasygnalizowane wyżej, teologię współczesną zrozumiemy jako tę teologię, która w sposób ewidentny, a nawet spektakularny, przekonująco trafia do współczesnego człowieka, to najlepszy wyraz tej teologii znajdziemy w papieskich dokumentach. To one mając moc wprawić rzesze wiernych w ruch, posłać ich na drogę, sprowadzić faktyczną zmianę mentalności. Z tego właśnie powodu skierujemy teraz naszą uwagę na dwie ostatnie encykliki papieża Benedykta XVI, Deus caritas est z 2005 roku oraz Spe salvi z roku 2007.


Czy znajdziemy w nich, oczywiście obok wielu innych elementów, ten zasadniczy, Pawłowy nacisk na rozstrzygające dla wiary egzystencjalne spotkanie z Jezusem Chrystusem? Wydaje się, że tak właśnie jest: kategoria religijnego spotkania należy do podstawowego orędzia obu papieskich encyklik[1].


a. encyklika Deus caritas est o spotkaniu z Bogiem
Encyklika Deus caritas est zaczyna się od jasnego i bezpośredniego sformułowania „zasady spotkania” jako absolutnego fundamentu możliwości chrześcijaństwa w świecie współczesnym:


„U początku bycia chrześcijaninem nie stoi decyzja etyczna czy jakaś wielka idea, ale raczej spotkanie [die Begegnung, congressio] z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujący kierunek. Św. Jan przedstawił to wydarzenie w swojej Ewangelii następującymi słowami: «Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy… miał życie wieczne» (3,16)” (DCC, 1; tłum wł.).


Precyzując warunki tego życiowego wydarzenia, papież Benedykt przypomina, że chodzi tu o spotkanie z Bogiem w bardzo szczególnym aspekcie, a mianowicie Jego miłości:


„Przejście od Prawa i Proroków do podwójnego przykazania miłości Boga i bliźniego, nie jest po prostu moralnością, która później mogłaby istnieć autonomicznie obok wiary w Chrystusa: wiara, kult i ethos przenikają się wzajemnie jako jedna rzeczywistość, która nabiera kształtu w spotkaniu z Bożą agape [in der Begegnung; Dei agape convenienda]” (DCC, 14).


Miłość Boga w papieskim opisie nie jest tylko ideą, ale jest rodzajem rzeczywistości, z którą człowiek może wejść w doświadczalny kontakt. Potrzeba oczywiście długiej dyskusji (właśnie teologicznej), aby dobrze scharakteryzować rodzaj i warunki tego doświadczenia, ale sama jego możliwość pozostaje niezaprzeczalnym faktem, co jak refren przewija się w dalszych częściach encykliki:


„On nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość i z tego «pierwszeństwa» miłowania ze strony Boga może, jako odpowiedź, narodzić się miłość również w nas.


W procesie spotkania [der Begegnung; in conveniendi processu] pokazuje się również wyraźnie, że miłość nie jest tylko uczuciem.


Spotkanie z widzialnymi przejawami miłości Boga [die Begegnung; cum Dei amoris visibiles significationes conveniuntur] może wzbudzić w nas uczucie radości, jakie rodzi się z doznania, że jest się kochanym. To spotkanie wymaga jednak również zaangażowania naszej woli i naszego intelektu” (DCC,17).


Chrześcijańska moralność jest nie tyle punktem wyjścia na drodze wiary (co tak wyraźnie zostało sformułowane w pierwszych zdaniach Deus caritas est (DCC, 1), co raczej skutkiem zaskakującego, pierwotnego spotkania z Bogiem.


„Miłość bliźniego polega właśnie na tym, że kocham w Bogu i z Bogiem również innego człowieka, którego w danym momencie może nawet nie znam lub do którego nie czuję sympatii. Taka miłość może być urzeczywistniona jedynie wtedy, kiedy jej punktem wyjścia jest intymne spotkanie z Bogiem [Begegnung, intime Deo conveniendo], spotkanie [congressio], które stało się zjednoczeniem woli, a które pobudza także uczucia” (DCC, 18).


Obok wydarzenia pierwotnego potrzebna jest także możliwość nieustannego spotykania Boga także w ciągu całego życia wiary, gdyż tylko to, na kształt źródła, pozwoli trwać w ewangelicznych zobowiązaniach:


„Działanie praktyczne pozostaje niewystarczające, jeżeli nie jest w nim uchwytna miłość do człowieka, miłość, która się karmi spotkaniem z Chrystusem [Begegnung; occursu]” (DCC, 34).


Spotkania to ma wymiar mistyczny, zawsze jednak ściśle i organicznie powiązany z sakramentalną strukturą Kościoła:


O ile, z jednej strony:
„Wiara ma swoją specyficzną naturę jako spotkanie z żyjącym Bogiem [Begegnung; occursum] — spotkanie [eine Begegnung; occursum], które otwiera przed nami nowe horyzonty bardzo dalekie od zakresu właściwego rozumowi (równocześnie jednak jest ona dla tego rozumu siłą oczyszczającą)” (DCC, 28),


o tyle przecież:
„Święci — myślimy na przykład o błogosławionej Teresie z Kalkuty — czerpali swoją zdolność do miłowania bliźniego, zawsze na nowo, ze spotkania z Chrystusem Eucharystycznym [aus ihrer Begegnung; ex Domino eucharistico convento], a to spotkanie nabierało swego realizmu i głębi właśnie dzięki jej posłudze innym” (DCC, 18).


Papieska nauka o spotkaniu z Bogiem nie jest jednak jakąś ezoteryczną doktryną na użytek niewielkiej liczby wielkich mistyków. Jest raczej możliwością otwartą dla każdego, choć zapewne w różnym zakresie:


„Nadszedł moment, aby potwierdzić wagę modlitwy wobec aktywizmu i groźnej sekularyzacji wielu chrześcijan zaangażowanych w pracę charytatywną. Oczywiście chrześcijanin, który modli się, nie chce zmieniać planów Bożych, czy korygować tego, co Bóg przewidział. Pragnie czegoś więcej, spotkania z Ojcem Jezusa Chrystusa [Begegnung; Iesu Christi Patrem convenire], prosząc, aby On był obecny z pociechą Ducha w nim i w jego pracy” (DCC, 37).


Jak bywa to ostatnio w papieskich dokumentach, główne myśli encykliki zebrane są w maryjnym zakończeniu. Nie mogło więc przy końcu Deus caritas est zabraknąć wskazania na decydującą rolę spotkania z Bogiem z życiu Maryi:


«Magnificat anima mea Dominum» — mówi [Maryja] przy okazji tej wizyty — «Wielbi dusza moja Pana» (Łk 1, 46) i wyraża w ten sposób, jaki jest program Jej życia: nie stawiać siebie w centrum, ale zostawić miejsce dla Boga spotkanego [Gott, dem sie … begegnet; convenit] zarówno w modlitwie, jak i w posłudze bliźniemu — tylko wtedy świat staje się dobry” (DCC, 41).


b. encyklika Spe salvi: spotkanie Boga fundamentem wiary
Nie inaczej prezentuje się sytuacja w drugiej encyklice papieża Benedyka XVI, Spe salvi. Oto:


„Paweł przypomina Efezjanom, że zanim spotkali Chrystusa [vor ihrer Begegnung; priusquam Christum convenirent], byli jakby «nie mający nadziei ani Boga na tym świecie» (Ef 2, 12); pomimo, że mieli bogów, «nie mieli Boga» i w konsekwencji żyli w mrocznym świecie, bez jasnej przyszłości” (SpS, 2). Jest tak dlatego, że „posiadanie nadziei pochodzi z rzeczywistego spotkania z Bogiem [Begegnung mit diesem Gott; ex vero occursu cum hoc Deo]” (SpS, 3).


Papież przechodzi następnie do bardziej współczesnych realiów, powołując się na przykład Afrykanki Józefiny Bakhity:


„Przykład [tej] świętej naszych czasów może nam w jakiejś mierze dopomóc w zrozumieniu tego, co oznacza po raz pierwszy i rzeczywiście spotkać Boga [diesem Gott erstmals und wirklich zu begegnen; prima vice ac reapse hunc Deum convenire]”. Święta ta „zyskała wolność w spotkaniu z Bogiem Jezusa Chrystusa [durch die Begegnung; quam conveniens Deum Christi Iesu]” (SpS, 3).


Wreszcie odnosi te rozważania do nas, obecnie żyjących chrześcijan. Stawia więc wprost pytanie:


„Czy spotkanie z tym Bogiem [Begegnung; occursus], który w Chrystusie objawił nam swoje oblicze i otworzył swe serce, może być również dla nas nie tylko «informujące», ale także «sprawcze», czyli może tak przemieniać nasze życie, abyśmy czuli się odkupieni przez nadzieję, którą wyraża?” (SpS, 4).


Okazuje się, że podstawowy dar zbawienia jak najbardziej może i powinien być wyrażany w tym właśnie języku, egzystencjalnego spotkania:


„To, co przyniósł Jezus, który umarł na krzyżu: spotkanie z Panem panów, spotkanie z żyjącym Bogiem, a zatem spotkaniem z nadzieją [die Begegnung mit dem Herrn aller Herren, die Begegnung mit dem lebendigen Gott und so die Begegnung mit einer Hoffnung; occursus nempe cum Domino omnium dominorum, occursus cum Deo viventi, itaque occursus cum spe], przemieniającą od wewnątrz życie i świat” (SpS, 4).


Oczywiście, w Spe salvi, podobnie jak wcześniej w Deus caritas est, nie zabrakło wskazania na podstawy moralności chrześcijańskiej. Skąd bierze początek jej źródło? Oto:


Spotkanie z Bogiem [Begegnung; occursus] budzi moje sumienie, aby nie podsuwało mi już samousprawiedliwienia, nie było odbiciem mnie samego i moich współczesnych, którzy mają na mnie wpływ, ale by było zdolnością słuchania samego Dobra” (SpS, 33).


Tę samą kategorię spotkania papież odnosi również do eschatologii. Wsłuchajmy się w nieco dłuższy fragment encykliki, gdyż jest niezwykle pouczający jako przykład współczesnej teologii wzorowanej na tekstach św. Pawła, i właśnie dzięki temu o aktualnej i nieprzemijającej wartości dla dzisiejszego słuchacza:


„Niektórzy współcześni teolodzy uważają, że ogniem, który spala a równocześnie zbawia, jest sam Chrystus, Sędzia i Zbawiciel. Spotkanie z Nim [Das Begegnen; occursus] jest decydującym aktem Sądu. Pod Jego spojrzeniem topnieje wszelki fałsz. Spotkanie z Nim [Die Begegnung; quem cum convenimus] przepala nas, przekształca i uwalnia, abyśmy odzyskali własną tożsamość. […] Jednak w bólu tego spotkania [Begegnung; occursus], w którym to, co nieczyste i chore w naszym istnieniu, jasno jawi się przed nami, jest zbawienie. Przemieniający «moment» tego spotkania [Begegnung; occursus] wymyka się ziemskim miarom czasu — jest czasem serca, czasem «przejścia» do komunii z Bogiem w Ciele Chrystusa” (SpS, 47).


Ostatecznie więc: „«czyściec» oznacza po prostu oczyszczenie przez ogień w spotkaniu z Panem [Begegnung; in Domino convento], Sędzią i Zbawcą” (SpS, 48).


5. Wnioski
Czas na kilka duszpasterskich wniosków, istotnych zwłaszcza dla tych, którzy profesjonalnie parają się teologią, czy to w kształcie akademickim, czy nauczając w szkole będąc wykształconymi teologami.


1. Współczesna teologia powinna być w pewnym sensie nauką eksperymentalną. Wprawdzie rzeczywistość Boża z definicji żadnym eksperymentom się nie poddaje, ale z drugiej strony teologia ma do czynienia z działaniem Boga w człowieku. A rzeczywistość ludzka jak najbardziej podlega obserwacji, oczywiście dostosowanej do wszystkich wymogów katolickiej teologii. Teologia eksperymentalna wychodzi więc od danego, obserwacyjnego konkretu, jakim jest Kościół Boży, oczywiście wraz ze swoją historią. Dlatego jednym z podstawowych mierników dobrej teologii niech będzie jej zdolność mobilizowania entuzjazmu katolików do modlitwy i do ewangelizacji.


2. Od strony negatywnej, w teologii należy unikać eksperymentów myślowych tworzonych jedynie na potrzeby podtrzymania działalności akademickiej. Wprawdzie potrzebne są artykuły w czasopismach i referaty na sympozjach, ale jako towarzyszące prawdziwie współczesnej teologii, a nie utożsamiane z nią.


3. Warto przyjrzeć się treści studiów teologicznych. Czy wykładaną materią częściej bywa teologia rozumiana jako wytwór producentów książek i czasopism ze słowem teologia w tytule, czy też poszukuje się teologii mającej moc wprawić Kościół w ruch (movimento)? Dziś wydaje się to raczej domeną papieży i ich magisterialnych dokumentów oraz założycieli i moderatorów ruchów odnowy Kościoła.


4. Od strony pozytywnej, istnieje sporo budujących przykładów w dzisiejszej dzisiejsze teologii, również akademickiej. Na terenie Polski najbardziej charakterystycznym wydaje się uniwersytecka twórczość teologiczna ks. F. Blachnickiego, który rozumiał swoją posługę intelektualną w Kościele jako służącą wprawianiu chrześcijan, zwłaszcza młodych, w duchowy dynamizm, jako wyposażenie ich na drogę pielgrzymki wiary. Dotyczy to na pierwszym miejscu jego wizji „oazy duchowej na pustyni współczesnego sekularyzmu”. Odnosi się to i do innych współczesnych teologów: wizja „drogi” hiszpańskiego założyciela neokatechumenatu Kiko Argüello; wizja „młodzieży światłości” francuskiego mnicha Daniela-Ange.


„Przemija postać tego świata” (1 Kor 7,31), to prawda. Ale „słowo Pana trwa na wieki: właśnie to słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę” (1 P 1,25).



Przypisy

[1] Dla łatwiejszego śledzenia teologicznej terminologii w nawiasach zamieszczono niemieckie i łacińskie odpowiedniki polskiego terminu spotkanie. Okazało się, że o ile niemiecki tekst encykliki zawsze stosuje tu jedno określenie, mianowicie Begegnung, to słownictwo łacińskie jest o wiele bardziej zróżnicowane: congressio, conventus i formy pochodzące od czasownika convenire, choć najczęściej jest to słowo occursus.