piątek, 24 grudnia 2010

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 7





Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień siódmy
Chrzest Duchem Świętym: „Ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało” (1 Kor 12,13)
Ikona biblijna: Wspólne budowanie świątyni (Ef 2,17-22)
DAR RADY




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Rozpoczęliśmy naszą wędrówkę jeszcze przed Wielkanocą po to, aby przygotować się do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Przygotowanie było pod hasłem nowenny do Ducha Świętego i było jednocześnie wejściem na drogę Apostołów, ponieważ to jest to samo przygotowanie, które kiedyś wraz z braćmi, siostrami i z Najświętszą Maryją Panną podjęli Apostołowie, aby ich pierwsza uroczystość Pięćdziesiątnicy była prawdziwie owocna. Nowenna to jest wejście w atmosferę tych właśnie dni: od czterdziestego dnia, kiedy Pan Jezus został wzięty do nieba, aż do pięćdziesiątego dnia, kiedy dał się słyszeć szum z nieba (por. Dz 2,1-2). I ta nowenna ma jakąś dynamikę, jest przechodzeniem od-do, przechodzeniem od wystygnięcia, od tego, co jest jakieś wychłodzone czy wystudzone w naszym życiu, do rozpalenia. Przejście od czegoś, co można nazwać obłąkaniem, do rozumu. Przejście od czegoś, co można nazwać głupotą (jest taki grzech wspomniany w Ewangelii — grzech głupoty) do daru mądrości.


Przejście od strachu czy lękliwości do daru męstwa. Przejście od jakichś pokrętnych, fałszywych ideologii różnych struktur, którymi potrafimy zabudować nasz umysł, do daru wiedzy. Przejście od pychy, kiedy człowiek siebie widzi w centrum świata, do daru bojaźni Bożej. Przejście od samowystarczalności (wszystkie zasoby mam w sobie i niczego więcej nie potrzebuję) do daru pobożności.


To ma dynamikę przechodzenia od-do. Każdy dar Ducha Świętego jest rodzajem lekarstwa na którąś z tych słabości: wystygnięcia, obłąkania, w różnych znaczeniach głupoty, strachu, ideologii, pychy, samowystarczalności. I dzisiaj: przechodzenie od egoizmu (ego) do daru rady, którego sama nazwa wskazuje, że muszę mieć na oku sprawy innych — to oni mnie interesują, to oni mnie pasjonują, to oni są tym, co mnie ciekawi, to oni są prawdziwą pasją mego życia.


Ikona biblijna: Wspólne budowanie świątyni (Ef 2,17-22)
Dziś postąpimy nieco inaczej niż w poprzednich katechezach, mianowicie od razu przejdziemy do rozważania ikony biblijnej, pamiętając jednak, że ikona ma służyć jako wizerunek odmalowany przez Ducha Świętego po to, żeby nas wciągnąć do wnętrza tego wizerunku. Ikona ma stać się malunkiem, który kontemplujemy i który nas wciągnie do wnętrza tak, żebyśmy się stali częścią tego malunku.


Dzisiejsza ikona nosi nazwę: wspólne budowanie świątyni. Chrześcijanie wznoszą świątynię. Oto jak tę prawdę ujął Apostoł Paweł w Liście do Efezjan:


„[Chrystus Jezus] przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko, bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga — zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha” (Ef 2,17-22).


Zatrzymajmy się troszkę nad tymi zdaniami, ażeby wydobyć z tej ikony jakieś pierwsze światła, które poprowadzą nas do uroczystości Ducha Świętego.


„[Chrystus Jezus] przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko”. To, że Jezus zwiastuje (ewangelizuje) Dobrą Nowinę o pokoju tym, którzy są daleko, to jakoś łatwiej nam zrozumieć: są jacyś ludzie oddaleni od Pana Boga, dlatego trzeba ich ewangelizować, trzeba im głosić Dobrą Nowinę. A Apostoł nam przypomina: pewnie że trzeba ewangelizować tych, którzy są daleko od Boga, ale Jezus przyszedł zwiastować pokój także tym, którzy są blisko. Dobrą Nowinę głosi się nieustannie wszystkim. Papież Benedykt też przeżywa doroczne rekolekcje wraz z całą ekipą watykańską. Episkopat Polski dorocznie przeżywa rekolekcje na Jasnej Górze. I tak dalej. Wszyscy — i ci, którzy są daleko, i ci, którzy są blisko — przeżywają głoszenie słowa przez Jezusa Chrystusa i błogosławiony jest ten chrześcijanin, który tę świadomość zawsze zachowuje, który nigdy sobie nie powie: „Ja już jestem tak blisko, że nie muszę słuchać Dobrej Nowiny”. Dobrej Nowiny, to znaczy jakiegoś podstawowego i fundamentalnego głoszenia od Pana Jezusa. Nie chodzi tylko o szlifowanie szczegółów, każdy potrzebuje, żeby mu głosić całkiem podstawową i fundamentalną Dobrą Nowinę, bo Jezus przyszedł zwiastować pokój i tym, którzy są daleko, i także tym, którzy są blisko.


„Bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca”. Jedni i drudzy — i ci, co się dopiero odnaleźli jak jakaś zagubiona owca w górach, i ci drudzy też, którzy są blisko — mamy przystęp do Ojca w jednym Duchu Świętym. Ileż tu jest pięknych wyrażeń! Najpierw to, że chrześcijaństwo polega na tym, żeby mieć przystęp do Ojca. Kiedy chrześcijanin klęka w kaplicy, aby się modlić, to jakby się drzwi otwierały do salonu, w którym jest Bóg Ojciec. I ten przystęp do Ojca jest w Duchu Świętym. Na tym polega nowenna, na tym polega oczekiwanie na napełnienie Duchem Świętym: żeby w Duchu mieć odnowiony przystęp do Ojca.


„A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami”. Tu już zaczyna nas wciągać we właściwy obręb tej ikony. Gdy jest budowa, to ludzie zainteresowani nią dzielą się na dwie kategorie. Są jacyś obcy albo przychodnie, którzy przechodzą chodnikiem, podniosą na chwilę wzrok i powiedzą: „O, budowa jest…” Akurat kiedy tu szedłem, jakaś wycieczka wsiadała do autobusu. Przyjechali pół godziny wcześniej, obeszli kościół św. Krzyża, katedrę, porobili zdjęcia, ale to są tylko przychodnie — zrobią zdjęcie, pojadą i nigdy więcej ich nie ujrzymy. A mówi nam Apostoł: „nie jesteście już obcymi i przychodniami”. To jest pierwszy skutek nowenny — uporać się z takimi nastrojami człowieka nie zainteresowanego, nie wciągniętego w dzieło, który może z zewnątrz się przygląda, robi jakieś zdjęcie w swojej duszy, ale… ale nie czuje, że to jest jego. Więc nie, „nie jesteście już obcymi i przychodniami”.


„Ale jesteście współobywatelami świętych”. Akurat ostatnio czytałem sobie tekst, który został napisany pod koniec III wieku. Wtedy jeszcze były prześladowania, jeszcze Kościół był nielegalny w Cesarstwie Rzymskim, jeszcze cesarstwo było pogańskie, a cesarze prześladowali Kościół. Na razie przez trzy prawie wieki Kościół żyje tylko w takich warunkach, gdzieś na marginesie społeczeństwa, prześladowany, pogardzany i odrzucany. I w takich czasach niejaki Metody z Olimpu pisze dialog. Jest to dialog między kobietami chrześcijankami poświęconymi życiu konsekrowanemu. Dzisiaj pewnie nazwalibyśmy je siostrami zakonnymi, chociaż wtedy takiej terminologii nie było, ale to są właśnie te osoby życia konsekrowanego. I wygłaszają swoje przemowy, a między nimi niejaka Tekla wygłasza hymn, który pomoże nam zobaczyć, co to znaczy być współobywatelami świętych:


„Przez drzwi szeroko otwarte przyjmij nas, Jasna Królowo,
do swoich komnat weselnych, Oblubienico zwycięska,
o czystym ciele i głosie, w podobnych szatach, szczęśliwe,
u stóp Chrystusa siedzimy, pieśń nucąc o twoim weselu.
Teraz my, twoje służebnice, hymnem cię wysławiamy,
Oblubienico szczęśliwa, czysta Dziewico, Eklezjo”.


Tak Metody z Olimpu — biskup i, jak widać, również poeta i pisarz — oddał w tym utworze głos osób życia konsekrowanego, w hymnie, który przypisał Tekli. „Eklezja” to „Kościół” — i po grecku, i po łacinie — więc „Eklezjo”, znaczy „Kościele”. „Jasna Królowo”, „czysta Dziewico”, „Oblubienico szczęśliwa” — takimi słowami zachwytu 1700 lat temu, już przy końcu prześladowań (oni oczywiście nie wiedzieli, że to koniec prześladowań, oni myśleli, że tak może zawsze będzie wyglądało życie Kościoła) ktoś wyraził co to znaczy być „współobywatelami świętych”. To znaczy: zachwycać się tym, że Jasna Królowa, Eklezja, czyli Kościół, zaprasza do swoich przedsionków, że tam można przesiadywać, że tam można we wspólnocie siedzieć u stóp Chrystusa.


To właśnie znaczy nie być obcym i przychodniem: nie tylko chodnikiem przechodzić przed kościołem, ale być współobywatelem, mieć prawa obywatelskie świętych. Dlatego uroczystość Zesłania Ducha Świętego ma nam dać dynamizm czy zapał na cały rok liturgiczny. A te wszystkie rozsiane po roku liturgicznym uroczystości najróżniejszych świętych… jeśli się patrzy z boku, to może się wydać komuś dziwne, że tak często są jakieś wspomnienia świętych, że to może wprowadzać zamieszanie w życie Kościoła, ale dla nas to jest przypomnienie, że jesteśmy współobywatelami i że ci, którzy w wieku II, VII czy XIII weszli do tej wspólnoty, Eklezji, Kościoła, już nigdy z tej wspólnoty nie wyszli. Mogli umrzeć na ziemi, ale przeszli do domu Ojca, w którym „jest mieszkań wiele” (J 14,2). I chrześcijanin, katolik, czuje się współobywatelem tego towarzystwa, chce wspominać wielkie postacie w Eklezji, w historii Kościoła.


„I domownikami Boga”. Mówi Apostoł: jesteście nie tylko współobywatelami świętych, ale także domownikami Boga. A co to znaczy być domownikiem Boga? Kto wie, czy gdyby ktoś patrzył z boku i nie wiedział, na czym opiera się ta nadzieja, to nie powiedziałby: „Pawle, przesadziłeś skoro mówisz: jesteście domownikami Boga. Domownik to jest przecież członek rodziny!” Goście przychodzą i odchodzą. Goście mogą przyjść na godzinę 15.00 i mogą siedzieć nawet do 18.00, ale o 18.00 mówią: „Czas na nas”, „To my już chyba pójdziemy”, „To ja już będę leciał”, „Ja tu jestem tylko gościem”. A domownicy nie mówią: „Czas na nas”, „To ja już będę leciał”. Domownicy mówią: „Ja tu mieszkam”. To znaczy być domownikiem Boga. I do takiej rodziny domowników wchodzimy przez chrzest. To jest właśnie nowe narodzenie. Piękne wyrażenie biblijne: być narodzonym na nowo, być narodzonym z Boga, być narodzonym z wysoka (por. J 1,13; 1 P 1,3; 1 J 3,9-10; 4,7; 5,1.4.18-19). Narodzony na nowo do rodziny chrześcijańskiej. Tak jak w rodzinie wszyscy mają to samo nazwisko — na przykład ktoś mówi: „O! Pan Kowalski! Czy pan czasem nie jest synem tego Kowalskiego albo bratem tej Kowalskiej?”, po nazwisku poznajemy — podobnie jest też w mianie, które mamy jako chrześcijanie. To jest zapisane w Dziejach Apostolskich, że uczniów zaczęto nazywać chrześcijanami, christianoi (por. Dz 11,26). Chrześcijanie przyjęli rodzinne miano od Chrystusa. Christos to Chrystus. Christianoi to chrześcijanie. Po polsku nam się wydaje, że imię „chrześcijanin” pochodzi od słowa „chrzest”, ale to tylko polskie wrażenie. Według Pisma Świętego to imię pochodzi od „Chrystus”. Chrześcijanin to człowiek należący do rodziny Chrystusa, mający to samo imię, co Chrystus. Chrześcijanie mają święta rodzinne. Gdy w Kościele jest jakaś uroczystość lub wspomnienie jakiegoś świętego czy błogosławionego, to tak jakby to była uroczystość kogoś z rodziny, jakby ktoś miał urodziny albo imieniny, bo też i ma — jesteśmy współobywatelami świętych. Rodzinny stół, przy którym rodzina zasiada do posiłku. Pan Jezus, który mówi: „Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3,20). „Wieczerzał”, czyli jadł wieczerzę, zasiądę z nim do stołu. Albo, jak jest napisane w Ewangelii według św. Łukasza: „[Jezus] rzekł do nich: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę [czyli wieczerzę] z wami” (Łk 22,15). Bardzo przedziwny sposób przeżywania rodzinności, bycia domownikiem Boga. Domownik, Pan Bóg, Syn Boży, Jezus Chrystus zasiada do stołu, który sam zastawił: „Pan wieczernik przygotował i zastawił stół” — jak śpiewamy w piosence oazowej.


„Zbudowani na fundamencie apostołów i proroków”. Zobaczmy, ile się mieści w tej ikonie! Nie jesteśmy obcymi i przybyszami, ale współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków. Zaczynamy wchodzić w obraz budowli. Chrześcijanin to nie jest jakiś indywidualista, który się pyta: „Co mi daje wiara chrześcijańska? Czy poszerza moje horyzonty albo czy pozwala mi odnaleźć siebie?” Nie wiem, czy pozwala odnaleźć siebie. Może jednym pozwala, a innym nie pozwala, ale na pewno pozwala odnaleźć Pana Jezusa i na pewno pozwala odnaleźć brata i siostrę. Wspólnota, Kościół, w którym jesteśmy żywymi kamieniami: „Wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia” (1 P 2,5). Kamień czy cegła nie są bardzo atrakcyjne, gdy się je wyjmie ze ściany. Sens takiej cegły czy takiego kamienia widzimy dopiero wtedy, gdy jest częścią całości, gdy jest elementem wielkiej budowli. Jesteśmy żywymi kamieniami, wznoszonymi jako święta w Panu świątynia, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków. To dopiero radosne poczucie pewności! Ludzie się strasznie emocjonują, że jakiś polityk coś powiedział wczoraj i jeszcze bardziej, że coś powiedział dziś rano. Jeśli zapytamy tych ludzi za rok: „Co ten polityk mówił rok temu?”, to ludzie powiedzą: „Nie pamiętam, już mi wyleciało z głowy”. To są takie emocje na dziś. Mogą być ważne, ale one są przemijające. Po roku nikt tego nie pamięta. A po dziesięciu latach to już nawet tego polityka nie pamiętają, a tak się strasznie emocjonowali. Teraz widzimy, jaki oddech, jaką perspektywę daje życie, kiedy człowiek je buduje na fundamencie apostołów. Emocjonować się tym, co powiedział Piotr, Paweł, Jan, Jakub. Jesteśmy zbudowani na fundamencie proroków — i tych Starego Testamentu, i wszystkich proroków Kościoła — tym się należy emocjonować, to nam daje oddech tysięcy lat w historii świata.


„Gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus”. Jak sobie wyobrazić kamień węgielny? Kiedyś się tym zainteresowałem i się okazało, że są dwa znaczenia wyrażenia „kamień węgielny”. Kamień węgielny to znaczy tyle, co kamień narożny, węgło. Mówi się na przykład: „wyjrzeć zza węgła”, czyli zza rogu. To jest to, co się w gwarze nazywa winkiel, „stać na winklu” albo „wyjrzeć zza węgła”. Kamień węgielny to jest kamień narożny i mógł mieć dwojaką funkcję. Po pierwsze, mógł to być kamień narożny, który kładziono na sam dół, kiedy zaczynano budować dom. To ogromny głaz, w którym się spotykały ściany — w tym sensie stanowił narożnik. Chodziło o to, żeby to był tak wielki głaz, aby narożnik się nie obsunął nawet o 5 cm, bo inaczej dom by się przekrzywił. To kamień węgielny, na którym wszystko stoi. Ale jest też drugie znaczenie. Mówiono też „kamień węgielny” o bardzo pięknym i ozdobnym kamieniu, który na koniec budowli wmontowywano w górny narożnik, tam gdzie się schodziły ściany. Zatem to mógł być fundament, na którym wszystko stoi, albo zwieńczenie, ku któremu wszystko zmierza. Jezus Chrystus jest kamieniem węgielnym w obu tych znaczeniach: 2 tysiące lat temu stanął u podstawy całej budowli Kościoła, ale jest też zwieńczeniem, ku któremu zmierza cała historia.


„W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha”. Niedawno w liturgii towarzyszyła nam kolekta, która brzmiała:


„Wszechmogący i miłosierny Boże, spraw, niech Duch Święty przybędzie, aby w nas zamieszkać, i uczyni z nas świątynię swojej chwały” (Kolekta we wtorek po siódmej Niedzieli Wielkanocnej).


Widzimy w świetle tej kolekty, że pomysł nowenny, tych siedmiu tygodni proszenia o dary Ducha Świętego czy odnawiania w sobie działania Ducha Świętego, nie jest jakiś ekstrawagancki, on nie jest wzięty z jakiejś wyobraźni czy rozgorączkowanej pobożności, to jest idea wzięta z samego serca Kościoła. To jest idea, o którą modlił się Kościół na całym okręgu ziemi, bo kolekty są w całym Kościele wszędzie takie same i to we wszystkich językach. Więc cały Kościół się modlił: „Panie Boże, niech Duch Święty przybędzie”. Liturgia wyraża wiarę Kościoła. To wcale nie jest tak, że mamy Ducha Świętego i kropka, to wystarczy, a niech się o niego modlą ci, którzy Go nie mają. Nie, tę kolektę przecież wygłaszał papież Benedykt. Tę kolektę wygłaszał arcybiskup Marian Gołębiewski. Wszyscy wygłaszali tę kolektę, ponieważ tak wygląda Kościół: składa się z ludzi, którzy nieustannie proszą, żeby Duch Święty przybył, także do tych, do których już przybył. Prosimy, żeby przybywał, po pierwsze ciągle, a po drugie coraz bardziej: „Panie Boże spraw, niech Duch Święty przybędzie”. I druga część tej modlitwy: „Niech uczyni z nas świątynię swojej chwały”. I znowu, nie można powiedzieć: ta kolekta nie pasuje, weźmy inną, bo przecież już uczynił z nas świątynię swej chwały. Pewnie że uczynił, ale świątynia Bożej chwały z żywych kamieni nie jest skończona, lecz jest dopiero w trakcie budowy. Jest o tym napisane w Liście Piotra: „niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia” (1 P 2,5). Bóg aktualnie buduje czy wznosi tę świątynię. To samo jest w Liście do Efezjan: „cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, […] i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu” (Ef 2,17-22). Prosimy, żeby Pan Bóg z nas uczynił świątynię w tym sensie, żebyśmy zdali sobie sprawę, do jakiego wielkiego dzieła nas powołał. My budujemy świątynię. To jest świątynia Kościoła w historii. Święte mury wznoszą się od Pana Jezusa aż do końca świata. Pewnie, że byli tacy, którzy je wznosili dwadzieścia wieków temu i tacy, którzy je wznosili dziesięć wieków temu, i po każdym zostały żywe kamienie. A teraz przychodzi kolej na nas, żeby wznosić „świętą w Panu świątynię”. Pewna różnica w stosunku do Piotra czy Pawła, którzy mówią o budowaniu świątyni, pochodzi stąd, że dzisiejszy chrześcijanin patrzy na historię Kościoła i niekoniecznie widzi, że tylko przybywa murów i że jest coraz lepiej. Chrześcijanin też widzi, że bywa różnie: raz jest lepiej, raz jest gorzej. Czasami ta budowa świątyni może przeżywać jakieś aspekty ruiny, ściana się może zawalić, wieża się może zawalić. Tak też może być. Czasem tak też wygląda budowanie Kościoła: coś się zawaliło, coś się nie udało, coś się posypało. Może skompromitowaliśmy się jako środowiska kościelne to tu, to tam, w różnych miejscach czy w różnych epokach.


Bardzo chciałbym polecić, żeby sobie wzbogacić ikonę budowania świątyni lekturą czterech pierwszych rozdziałów Księgi Nehemiasza. Dlaczego? Bo Nehemiasz jest właśnie w takiej sytuacji. Nehemiasz — to jest po wojnach, po zniszczeniu Jerozolimy — przybywa do świętego miasta i co widzi? Mury nadgryzione. Są wyłomy w tych murach. Tu zburzyli, tam rozwalili, tu podkopali, tu obalili. Objeżdża nocą te mury (nocą bo było mu wstyd), żeby sprawdzić jak to wygląda i stwierdza, że kiepsko wygląda… I modli się: „Panie Boże, skoro tak jest, to co począć? Trzeba te mury odbudować”. I pierwsze cztery rozdziały Księgi Nehemiasza to jest epopeja odbudowywania tych murów. A w szczególności — to jest w czwartym rozdziale, bardzo zachęcam, żeby tam też dotrzeć — mówi Nehemiasz: kiedy sąsiedzi widzą, że my odbudowujemy mury Jerozolimy, to wcale nie są zadowoleni; najpierw się z nas śmiali, a teraz, kiedy widzą, że chyba nam się udaje, to chcą nam przeszkodzić. I mówi Nehemiasz: więc wydałem rozkaz, żeby tak budować: w jednej ręce kielnia, a w drugiej ręce miecz, żeby podczas budowania nie odkładać miecza (por. Neh 4,12). Oczywiście my to już przekształcamy przez Nowy Testament, przez św. Pawła, który nam powie, że miecz, który chrześcijanin trzyma w ręku, to jest miecz słowa Bożego, miecz ikon biblijnych (por. Ef 6,17). Trzeba mieć w ręku miecz ikon biblijnych, bo inaczej się nie uda: albo nas wyśmiewanie przytłoczy, albo nam przeszkodzą i nic z tego nie będzie. Więc bardzo zachęcam, aby pracować z kielnią i z mieczem: modlitwa i praca. I to modlitwa wojująca, bo miecz ma w sobie coś z wojowania, chociaż oczywiście nasze wojowanie nie jest przeciw ludziom, nie jest „przeciw ciału i krwi, lecz […] przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12).


*****


Dzisiaj zaczęliśmy od ikony i na ikonie musimy skończyć, więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć, żeby w drodze do swoich domów rozglądać się po okolicznych budowlach, pięknych budynkach, a może i świątyniach, i myśleć, że w sensie duchowym my też jesteśmy taką świętą w Panu świątynią i się wznosimy w tym budowaniu: tutaj kielnia, a tutaj miecz. Amen.



ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 6





Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień szósty
Obmycie w Duchu Świętym: „Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11)
Ikona biblijna: Otwarcie oczu Szawła (Dz 9,1-20)
DAR POBOŻNOŚCI




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Tygodnie biegną bardzo szybko. Może lepiej powiedzieć: tygodnie płyną bardzo szybko, dlatego że jest to jakiś strumień Ducha Świętego, który nas niesie ku Uroczystości Zesłania Ducha Świętego — uroczystości, podczas której we wszystkich świątyniach na całej kuli ziemskiej Kościół modli się:


„Boże… ześlij dary Ducha Świętego na całą ziemię i dokonaj w sercach wiernych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii” (Kolekta w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego).


Dlatego bardzo zachęcam, żeby w tych świętych dniach zaglądać do Dziejów Apostolskich oraz do listów Apostołów, ażeby sprawdzać jakie cuda towarzyszyły głoszeniu Ewangelii u początku Kościoła i uświadomić sobie, że w liturgii modlimy się o ich odnowienie. A ponieważ między cudami, które były na początku, a naszym stanem duchowym jest często przepaść, a w każdym razie jakaś odległość, to „kiedy czujemy, że stygnie w nas zapał, powinniśmy szybko rozpocząć nowennę do Ducha Świętego i prosić w niej o wiarę i miłość” (św. Jan Vianney, O Duchu Świętym, za: A. Monnin, Zapiski z Ars, Warszawa 2009, s. 91). Tak polecił nam św. Jan Vianney i nawet dodał, że szybko powinniśmy rozpocząć, czyli nie zwlekając, co właśnie uczyniliśmy kilka tygodni temu.


Dzisiaj, w szóstym tygodniu naszej nowenny, towarzyszy nam modlitwa o dar pobożności, łącznie z ikoną otwarcia oczu Szawła. Dar pobożności to dar stawania przed Panem Bogiem po bożemu, czyli po-bożnie. To dzieło Ducha Świętego w głębi serca, które pozwala po bożemu stanąć przed Chrystusem, przed Bogiem Ojcem, w Duchu Świętym.


Światowy model duchowości: przeglądanie się w lusterku
W każdym tygodniu Pan Bóg prostuje nasze ścieżki i sposoby naszego myślenia. Myślę, że dzisiaj też jest coś do wyprostowania. Na początek zdamy sobie sprawę z dwóch modeli duchowości. Jest pewien wzorzec duchowości według modelu tego świata, który płynie z mentalności tego świata — ten model nazwałbym modelem zaglądania w lustro. To może być takie wielkie lustro, które wisi na ścianie, ale może też być takie malutkie, które nosimy ze sobą w kieszeni, żeby się w nim przeglądać, czyli żeby zobaczyć siebie, swoje oblicze. Zaglądam w lustro właśnie po to, żeby zobaczyć siebie.


Oto jak wygląda model duchowości według wzoru tego świata, który roboczo chciałbym nazwać zaglądaniem w lustro. Jeśli chcę odnowić swoje wnętrze, zaczerpnąć ducha, nabrać wewnętrznej świeżości, to co robię? Spoglądam w jakieś duchowe lustro, w którym widzę… samego siebie. Tak wygląda wielka przygoda duchowa nauczana przez najróżniejsze autorytety tego świata tak skutecznie, że nawet weszła trochę też i w naszą mentalność. Na czym polega ta wielka przygoda? Otóż żeby zdobyć duchową głębię, wolność i duchowy swobodny oddech, muszę wnikać w siebie, przypomnieć sobie szczegóły ze swojego dzieciństwa — i to bardzo drobiazgowo, szczegółowo — i muszę na to poświęcić mnóstwo czasu, bo to jest przecież sprawa decydująca. Tak się mówi, tak się uczy w modelu duchowości według wzoru tego świata. Muszę wydobyć swoje psychologiczne kompleksy. Muszę medytować nad moimi zahamowaniami i dramatami. Dlaczego? Bo dogmat tej duchowości brzmi: nie można poznać Boga, dopóki człowiek nie pozna siebie. Siebie muszę poznać na pierwszym miejscu. Siebie muszę zgłębiać. Swoje sprawy, historie, kompleksy i dramaty medytować. Tu leży klucz do tajemnicy mojej osoby. Tym kluczem jestem ja sam. To ja jestem kluczem do tajemnicy mojej osoby: ja, to, co do mnie należy, to, co moje, ja, mnie, moje. Obracamy się wokół łacińskiego słowa ego. To duchowość egotyczna, w której ja jestem strasznie ważną osobą. Tak ważną, że zaprzątam lwią część mojej własnej uwagi, moich dynamizmów, moich pragnień, moich tęsknot, moich lęków. Duchowość egotyczna, która obraca się wokół takich fascynujących pojęć, jak „ja, mnie, moje”. To dopiero ciekawe pojęcia! Ale te pojęcia są fascynujące tylko dla tych ludzi, którzy nie spodziewają się poznać nikogo ciekawszego niż oni sami. Jeśli nie spodziewam się spotkać nikogo ciekawszego, to pewnie ja sam dla siebie jestem strasznie ciekawy! Ten model przesiadywania przed duchowym lustrem i reflektowania nad moimi dzisiejszymi problemami tak jakby były tylko i wyłącznie roślinką, która właśnie w takim, a nie innym kształcie musiała wyrosnąć z korzeni mojego dzieciństwa, nazywa się determinizmem. Patronem takiego podejścia do duchowości jest Zygmunt Freud, który, jak się wydaje, był zdecydowanym wrogiem chrześcijaństwa.


Chrześcijanie przyjmują niekiedy ten styl myślenia. To nie znaczy, że tracą wiarę w Chrystusa, ale zaprzęgają Pana Jezusa do swoich własnych celów. Nawet Chrystus ma stać się tylko pomocnikiem w oczyszczaniu powierzchni tego lustra: niech Pan Jezus mi pomoże w moim projekcie. Nawet Duch Święty ma przyjść po to, żeby mi pomóc w moim projekcie i w moich planach: „Duchu Święty, pozwól mi przypomnieć sobie dramatyczne wydarzenia, kiedy miałem 2 i pół roku, bo to jest właśnie korzeń, który zdeterminował moje dzisiejsze życie, nie mogłem być inny”. To determinizm psychologiczny i rozwojowy. W centrum takiej egotycznej duchowości jest ego, a kluczem do tajemnicy człowieka jest jakaś mroczna przeszłość. Ona jest mroczna z różnych powodów. Po pierwsze: jest mroczna, bo jest niedobra, zła. Przeszłość jawi mi się jako kłębowisko rzeczy złych. Nie jawi mi się jako wspomnienie dobrych ludzi, których spotkałem, lecz jawi mi się jako kłębowisko krzywd, których doznałem. A po drugie: jest mroczna, bo jest nieprzenikniona. Trzeba w nią wnikać wielkim wysiłkiem, żeby wydobyć wszystkie złe szczegóły. W te mroki trzeba się wgłębiać, trzeba je przepracować, poddawać się terapiom, które nie mają końca. Zaczynam definiować siebie jako pacjenta, który poddaje się terapiom z owej mrocznej przeszłości.


Chrześcijański model duchowości: wyglądanie przez okno
Myślę, że nie jest to jedyny model. Myślę, że kiedy wczytamy się w Ewangelię, w Dzieje Apostolskie, w listy Apostołów, w dzieła wielkich świętych, tych, których nazywamy Doktorami Kościoła czy wielkimi mistrzami duchowości, to myślę, że wyłoni się nam inny model duchowości, taki, który nazwałbym wyglądaniem przez okno. Jak patrzymy przez okno, przez szybę, która może być nawet tej samej wielkości, co lustro, ale rzecz ciekawa: w szybie nie widać mojego odbicia, w szybie widać co jest na zewnątrz. W szybie widzę nie siebie, lecz świat. W centrum duchowości jest ktoś inny. W centrum duchowości jest ów drugi, którego widzę przez szybę. Szyba nie jest pokryta materiałem, który sprawia, że mój wzrok znajdzie odbicie i wróci do mnie. Nie, szyba jest przeźroczysta i kogoś zobaczę.


Przypomina się tutaj zdanie Papieża Benedykta z encykliki Deus caritas est: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie” (Benedykt XVI, Deus caritas est, 1). U początku bycia chrześcijaninem nie stoi moja decyzja ani jakaś wielka moja idea (ja, mnie, moje). Nie, u początku bycia chrześcijaninem stoi spotkanie z wydarzeniem, spotkanie z Osobą, z kimś drugim, z kimś, kto nie jest mną. Ażeby go zobaczyć, to, na co patrzę, musi być szybą, a nie lustrem. „Z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę” — perspektywa to z łacińska „widzenie”. To nie aby poznać Boga muszę najpierw może przez lat 50 poznawać siebie, bo dopiero poznawszy siebie, będę mógł poznać Boga. Nie, to odwrotnie: najpierw muszę poznać Boga, który mi otwiera oczy: „Wtedy byłem jak ślepy, On przywrócił mi wzrok”, jak śpiewano na rekolekcjach oazowych; „Albowiem w Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość” (Ps 36,10).


A więc najpierw należy poznać Boga, a On z kolei pozwoli mi poznawać i siebie, i świat, i bliźniego. Jan Paweł II mówił, że w Chrystusie człowiek poznaje siebie. To Chrystus objawia człowieka człowiekowi. I okazuje się, że kluczem do tajemnicy nie jest jakieś strasznie fascynujące moje ego, ale kluczem do tajemnicy jest naprawdę fascynujące wnętrze Pana Jezusa. To On jest tym drugim. To On jest tą Osobą, którą mogę poznać: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” (1 J 4,16). To miłość jest światłem. Być chrześcijaninem to chodzić w światłości (por. Kol 1,12; 1 J 1,7; 2,9-10). A jeśli zbliżamy się do światłości, to wtedy widzimy i siebie, i swoją przeszłość, i swoją teraźniejszość w Jego świetle. Kluczem do tajemnicy okazuje się On, ów drugi, którego widzę przez przeźroczystą szybę. To jest materiał, który nie zawraca promieni tak, żebym tylko siebie był w stanie zobaczyć i żebym był uwięziony w swoim ego. I kluczem staje się nie jakaś mroczna przeszłość, gdzie muszę się zagłębiać w kłębowisku tej mrocznej przestrzeni, żeby zbadać jakie to złe korzenie spowodowały, że jestem taki jaki jestem. Nie, kluczem jest przyszłość i to przyszłość jasna: „W Twej światłości oglądamy światłość”. A oto co nam pisze Apostoł Paweł:


„Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie” (Flp 3,13-14).


Po wyznaniu grzechów czas zapomnieć: „Zapominając o tym, co za mną”. Akurat Apostoł Paweł miał co zapominać. „A wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie” — to jest klucz: jasna, dobra przyszłość. Pan Jezus od początku kieruje wzrok ku przyszłości. Mówi powołanemu Szymonowi: „Odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10). „Będziesz” — to jest słowo w czasie przyszłym, kieruje wzrok ku przyszłości. Nie mówi: „Będziesz ludzi łowił pod warunkiem, że wrócisz z odpowiednim dokumentem, który zaświadczy, że uporałeś się ze swoją mroczną przeszłością”. Nie, to Pan Jezus ma się uporać z mroczną przeszłością człowieka gestem przebaczenia: „Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11). To obmycie w Duchu Świętym. Myśl o tym, co będzie, „odtąd ludzi będziesz łowił”. Pan Jezus mówiąc o przyszłości, mówi o innych. Patrz przez szybę, a nie w lustro. Zobacz Jezusa, zobacz bliźniego, ludzi. To pewnie w tym sensie Matka Teresa z Kalkuty mówiła o siostrach, którym przewodziła: „Tabernakulum jest naszym telewizorem”. Ludzie patrzą w telewizor, bo spodziewają się, że to jest okno na świat. Oglądają tam różne wiadomości i mniej lub bardziej mądre sceny, a Matka Teresa mówi: „Tabernakulum jest naszym telewizorem”, czyli naszym oknem na świat. Nie lustrem, lecz oknem. Bo w świetle obecności Pana Jezusa Jego światło pozwala widzieć — pozwala mi widzieć i mnie samego, i bliźniego, i moje zadania, i moje powołanie.


Zmiana miejsca w życiu
To obmycie w Duchu Świętym czy chrzest Duchem Świętym powoduje zmianę miejsca w życiu: chrześcijanin z widza zmienia się w uczestnika, to znaczy „przykłada rękę do pługa” (Łk 9,62), to znaczy pyta: co mam robić? W Pierwszym Liście do Koryntian czytamy piękne słowa: „kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem” (1 Kor 7,34). Zmieniła miejsce w życiu z widza na uczestnika: jakie Pan ma sprawy? bo ja też muszę się o nie troszczyć, muszę w tym uczestniczyć.


Inne piękne słowo z Ewangelii: Pan Jezus, który wysyła po dwóch uczniów do każdego miasta i do każdej miejscowości „dokąd sam przyjść zamierzał” (Łk 10,1). Kiedy dokądś idziemy, to znak, że Pan Jezus chce tam przyjść zaraz potem: do tych ludzi, do ich serc, do ich myśli, do ich życia. Tak trzeba myśleć o swoim znajdowaniu się w życiowych sytuacjach. Jeśli widzimy ludzi niewierzących czy zagubionych, niech nam się wtedy przypomni ten werset z Ewangelii: Jezus wysyła swoich uczniów do wszystkich miejscowości, do których później sam przyjść zamierzał, jak gdyby licząc, że uczniowie utorują Mu drogę. To znaczy stać się uczestnikiem, to znaczy spoglądać na świat przez przeźroczystą szybę, a nie wpatrywać się w strasznie ważną osobę, którą ja jestem, w moim wewnętrznym duchowym lusterku.


Do tego trzeba mieć moc, moc Ducha Świętego, i pewnie szczególnie z Kazania na górze orientujemy się do czego ta moc ma służyć (por. Mt 5,1-7,29; Łk 6,17-49). Ma służyć m.in. do umiejętności przebaczania (por. Łk 17,4). Ludzie nie umieją przebaczać. Ludzie zachowują nienawiść, uprzedzenia. Ludzie pamiętają doznane zło do końca życia i umierają z tą pamięcią. A jednak w Duchu Świętym można przebaczać. Jeśli przypomnisz sobie, że brat twój ma coś przeciw tobie, idź i pojednaj się z nim (por. Mt 5,23-24). Ta moc pozwala kochać. Kochać czyli chcieć dobra dla drugiego człowieka. „Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44) znaczy: chciejcie dla nich dobra. Chcieć dobra na przykład nawrócenia dla nieprzyjaciela. Wtedy nie pytamy dlaczego Pan Bóg jeszcze nie pokarał go paraliżem i wewnętrznymi boleściami, tylko modlimy się: „Panie Boże, pozwól mu się nawrócić, odwrócić od tego zła, które czyni”. Umieć dawać: „Kiedy […] dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6,3). Umieć ufać: nie martwcie się, „Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie” (Mt 6,32).


Charyzmaty Ducha Świętego
Jakże w obliczu Uroczystości Zesłania Ducha Świętego i w obliczu zbliżającej się modlitwy liturgicznej: „Boże… ześlij dary Ducha Świętego na całą ziemię i dokonaj w sercach wiernych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii”, nie wspomnieć o charyzmatach. Ewangelia nie jest wezwaniem, które przychodzi na papierze, aby człowiek się zastanowił: będę to robił czy nie będę tego robił. Ewangelia jest wezwaniem, które przychodzi wraz z mocą Ducha Świętego. Tak jest napisane w Ewangelii według św. Mateusza: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu […]. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28,19-20). Dopiero doprowadzenie do chrztu, udzielenie mocy Ducha Świętego sprawia, że jest sens uczyć zachowywania wszystkiego, co jest w Ewangelii, bo dopiero wtedy człowiek ma moc i jest to moc charyzmatyczna.


Trzymajmy się terminologii biblijnej, to znaczy terminologii Apostołów, terminologii pierwotnego Kościoła. Polskie słowo „charyzmat” pochodzi od gr. charisma. W Pierwszym Liście do Koryntian Apostoł Paweł mówi, że „każdy otrzymuje własny dar [charyzmat] od Boga: jeden taki, a drugi taki” (1 Kor 7,7). Tu akurat mówi o małżeństwie i bezżeństwie. Apostoł nazwał je charyzmatem, więc nie mamy żadnych wytłumaczeń, gdybyśmy chcieli nazywać to jakoś inaczej. Charyzmat to dar mocy od Boga. „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu” (1 Kor 7,32), troszczy się o sprawy Pana, bo jest związany z Panem, bo spotkał Osobę, która zmieniła perspektywę, sposób widzenia, kierunek w życiu. Tak wyglądał pierwotny Kościół i nie ma żadnego powodu, żeby dziś wyglądał inaczej: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13,8). W fundamentalnych, podstawowych aspektach tak wygląda chrześcijaństwo. Ewangelia zawsze ta sama. Sakramenty zawsze te same. Charyzmaty fundamentalne i podstawowe zawsze te same.


Jeszcze inna lista charyzmatów znajduje się w Liście do Rzymian. Tam również zostało użyte słowo „charyzmat”. Apostoł pisze: „Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary [charismata, czyli charyzmaty]” i wymienia jakie: „dar proroctwa — [do stosowania] zgodnie z wiarą” (Rz 12,6). I gdyby komuś proroctwo tylko i wyłącznie jednoznacznie kojarzyło się z natchnionym mężem Bożym, który stoi na skale i w uniesieniu przemawia, to niech przeczyta księgi prorocze Starego Testamentu, żeby zobaczyć, że prorocy prorokowali na różny sposób. Jeremiasz czy Amos prorokowali także stylem życia. To też się nazywa proroctwem. Jeremiasz i Ozeasz wspominali o trosce o ubogich — to też są elementy proroctwa. Nie zaprzeczając temu, że proroctwo również głosi się wołając na pustyni: „Jam głos wołającego na pustyni” (J 1,23; por. Iz 40,3), należy pamiętać, że prorokuje się także stylem życia, postawą wierności. Izajasz, Jeremiasz, Ozeasz, Amos tak też prorokowali. I nie mówi Apostoł Paweł, że może gdzieś tam taki dar jest. Mówi: „mamy”. Jesteśmy chrześcijanami, to go mamy i już, bo Pan Bóg go udziela.


„Urząd diakona” (Rz 12,7). Kościół ma też i dary urzędowe. Tu akurat jest wymieniony urząd diakona, ale jest przecież i urząd prezbitera, i urząd episkopatu. One wszystkie składają się na strukturę Kościoła, w którym żyjemy.


„Urząd nauczyciela” (Rz 12,7), czyli tego, który skutecznie przekazuje wiarę, tak że słuchając, umiemy odczuć powstający w sercu płomień. To często dotyczy księży, prezbiterów, a także osób, które uczą katechezy. I dla nich też modlimy się o dar nauczycielski dla wypełniania czynności nauczania, tak żeby nauczanie przeniosło się z kart Ewangelii do serc.


„Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością” (Rz 12,8). Nie wiem, czy często myślimy o rozdawaniu jako charyzmacie: rozdawaniu jedzenia, ubrania, czasu. Ktoś może powiedzieć: „A co to za charyzmat? Proroctwo to rozumiem! Taki prorok z rozwianym włosem stoi na skale i przemawia — to nie każdy potrafi, a rozdawać to każdy potrafi”. Gdyby tak było, że każdy potrafi, to siostry zakonne by nie miały klienteli. A dlaczego ubodzy przychodzą akurat do sióstr? Skoro każdy potrafi rozdawać, to czemu nie przychodzą na dowolną ulicę pod dowolny adres? Tyle jest domofonów we Wrocławiu, tyle przycisków z numerkami mieszkań — czemu tam nie przychodzą? Widać, nie wszyscy potrafią. Widać, potrzebny jest specjalny charyzmat. Ci, którzy przychodzą, wiedzą gdzie się spodziewać, że coś dostaną. A gdzie się gromadzą, to widać gołym okiem i nie widać specjalnie, żeby gromadzili się pod przypadkowymi adresami na mieście: „A może tu zadzwonimy… A może tam nam coś dadzą… Albo chodźmy całą naszą trzydziestką na Plac Grunwaldzki, tam są takie duże domy, będziemy tam dzwonić, może całej trzydziestce dzisiaj coś tam dadzą”. No, nie dadzą… Zatem „kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością”. Dlaczego? Bo mamy charyzmaty „według udzielonej nam łaski”.


O charyzmatach pisał także Apostoł Piotr: „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał” (1 P 4,10). A gdyby ktoś był ciekawy, jakiego słowa użył Apostoł, mówiąc o darach, to łatwo zgadnie, że użył słowa „charyzmat”. To jest język biblijny. A jeśli język biblijny, to Biblia nie oddziela charyzmatów od wylania Ducha Świętego. Mówi: to stąd właśnie biorą się charyzmaty. Odnów w sobie, a nawet — jak pisał Apostoł Paweł do Tymoteusza — rozpal w sobie „na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie” (2 Tm 1,6). Komu się mówi: „Rozpal w sobie na nowo”? Jak ktoś jest rozpalony i rozpłomieniony, to mu się nie mówi: „Rozpal na nowo”. Mówi się to takiemu, po którym widać, że nie jest rozpalony i rozpłomieniony. Oczywiście w tym „rozpal w sobie” mieści się nie tylko odwołanie do własnych starań. To też, ale mieści się również, a może nawet na pierwszym miejscu, modlitwa o ponowne wylanie Ducha Świętego: „Panie Boże, odnów w sercach wierzących te cuda, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii”. A w początkach głoszenia Ewangelii, jak pisał Apostoł Paweł, który ten pierwszy Kościół widział, mamy takie charyzmaty: upominania, rozdawania, bycia przełożonym, pełnienie uczynków miłosierdzia…


Ikona biblijna: Otwarcie oczu Szawła (Dz 9,1-20)
Ikona, która dzisiaj nam towarzyszy, to otwarcie oczu Szawła, czyli Pawła jeszcze sprzed zmiany dowodu osobistego, kiedy jeszcze miał w dowodzie wpisane: obywatel Szaweł, a nie obywatel Paweł.


Przystępując do medytacji nad ikoną, przypomnijmy sobie najpierw, że ikona to nie jest tekst do przedyskutowania albo do spisania punktów, żeby zdać egzamin. Ikona to jest obraz, przed którym będę stawać po to, żeby ten obraz mnie wciągnął do środka, żebym ja nagle poczuł się bohaterem tego obrazu i tej ikony. Pan Jezus wobec mnie coś takiego chce uczynić, co uczynił kiedyś Szawłowi.


„Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich”. Losy Szawła są na tyle dramatyczne, że trudno, żeby każdy chrześcijanin odnalazł się akurat w takich bardzo dramatycznych sformułowaniach, chociaż kiedy uświadomimy sobie, dlaczego on „siał grozę” i dlaczego „dyszał żądzą zabijania”, to być może odnajdziemy w tym i trochę siebie… Szaweł to wszystko robił przecież z… pobożności. On nie chciał mordować, nie chciał krzywdzić, on chciał działać dla Pana Boga, ale według swojego pomysłu. Jest takie biblijne, i to negatywne, określenie: „kult własnego pomysłu” (Kol 2,23). A to nie chodzi o to, żeby po swojemu i według mojego widzimisię. Chodzi o to, aby od Boga otrzymać wizję. Dopóki Szaweł nie otrzymał wizji, to chcąc być pobożnym, albo mówiąc językiem biblijnym, chcąc być sprawiedliwym, okazał się niesprawiedliwy i odkrył i na sobie samym jako pierwszym wypróbował, że usprawiedliwieni jesteśmy z łaski, a nie z uczynków (por. Rz 3,20; 4,2.16; 9,32; Ga 5,4; Ef 2,9; Jk 2,18-26). Bo z uczynków, to zapędził się w bardzo niedobre miejsce i musiał przyjąć usprawiedliwienie od samego Chrystusa, bo jak na razie to siał grozę, chcąc być pobożnym…


„Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba”. Światłość to nadchodzący dar obecności Chrystusa, spotkanie. Chrześcijaństwo zaczyna się od spotkania.


„A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» «Kto jesteś, Panie?» — powiedział. A On: «Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz»”. Szaweł usłyszał głos nie swój, nie wpatrywał się w lustro. Patrzył przez szybę i tam zobaczył światło. To stamtąd nadszedł go głos — to jest głos innej osoby. To nie jest duchowość egotyczna. Zanim Szaweł poznał siebie, najpierw poznał Jezusa. I Jezus pomógł mu poznać jego samego, oświecił jego serce: „Popatrz, co robisz: chcąc być sprawiedliwym, stałeś się niesprawiedliwym i Mnie prześladujesz”.


„Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić”. Przy tym ruchu pędzlem w odmalowaniu tej ikony warto się zatrzymać. Warto się najpierw zdumieć, a potem znaleźć tam swoje miejsce. Co to znaczy, że Pan Jezus mówi: „Wejdź do miasta, tam ci powiedzą”? Kto to są ci oni, którzy „ci powiedzą”? To Kościół Boży, który już jest w Damaszku. To Ananiasz i inni bracia i siostry. Pan Jezus mówi: „Idź do Kościoła”, chociaż mógłby sam wszystko objawić Szawłowi pod Damaszkiem. Podczas gdy Szaweł widzi światło i słyszy głos, Pan Jezus mógłby powiedzieć: „Wszystko ci teraz wyjaśnię”, ale mówi: „Idź do Kościoła. Tam ci powiedzą”. Czego Paweł nauczył się w tej chwili? Tego, co potem będzie opisywać w listach. Wszystkie listy płyną z jego doświadczenia, że Kościół jest Ciałem Chrystusa. Poszedł do Damaszku i sam się przekonał na sobie, że Kościół to usta Chrystusa, bo to Kościół mu mówił co ma czynić; że Kościół to ręce Chrystusa, bo to Ananiasz położył na niego ręce; że Kościół to stopy Chrystusa, bo przyszedł do niego w postaci ucznia, aby go przygarnąć. „Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami” (1 Kor 12,27) — to nie jest teologiczna teoria wydumana na potrzeby wykładu, to jest doświadczenie, które w tym tygodniu musi stać się doświadczeniem każdego z nas.


„W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. «Ananiaszu!» — przemówił do niego Pan w widzeniu. A on odrzekł: «Jestem, Panie!» A Pan do niego: «Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli. […] Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie»”. Nad tym też warto się zatrzymać: wielki Szaweł, uczeń słynnego rabbiego, pochodzący — jak byśmy to dziś powiedzieli — z akademickiego miasta w Azji Mniejszej, idzie do jakiegoś Ananiasza. A kto to jest Ananiasz? Nikt nie wie kto to jest Ananiasz! Ma tylko jedną cechę: jest uczniem, poznał Pana Jezusa i tym może się podzielić. Uczeń imieniem Ananiasz poszedł, bo otrzymał zlecenie od Pana Jezusa: „Idź, powiedz mu, że go sobie wybrałem”. Pan Jezus, który posługuje się Kościołem w komunikowaniu i w potwierdzaniu naszego powołania. Pan Jezus sam mógłby powiedzieć Szawłowi: „Wybrałem cię”, ale mówi: „Ty mu Ananiaszu powiesz, że wybrałem go jako narzędzie i przekażesz mu szczegóły jego misji”. To jest ciekawe: wielki Paweł, który szczegóły misji otrzymuje od jakiegoś Ananiasza. Kto to w ogóle jest ten Ananiasz, jakie on akademie kończył?


„On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”. Kto komu będzie służył? Czy Szaweł będzie zaprzęgał Pana Jezusa, żeby pomagał mu w prywatnych projektach życiowych, czy też Pan Jezus ze swojej łaski będzie zapraszał Szawła: „Pokażę ci jakie są moje, Szawle, projekty i w nich łaskawie pozwolę ci uczestniczyć, co niekoniecznie przysporzy ci przyjemności i niekoniecznie ułatwi ci życie”.


„Wtedy Ananiasz poszedł. Wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: «Szawle, bracie, Pan Jezus, co ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym»”. I Ananiasz poszedł. Kościół, który jest i rękami, i stopami, i uszami, i ustami Pana Jezusa. To też jest nasze odkrycie, jak Kościół przychodził do nas przez uczniów, może przez Ananiasza, a może przez uczniów o innych imionach i jak my mamy stać się częściami ciała Pana Jezusa: może dłonią, może stopami, może ustami, a może uszami, kiedy cierpliwie będę kogoś wysłuchiwać w charyzmatycznej mocy.


„Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony”. Pewnie, że ma to też wymiar fizyczny. Po prostu zobaczył ziemię, domy, drzewa, konie, czy cokolwiek tam jeszcze kręciło się wokół owego domu na ulicy Prostej w Damaszku, ale to fizyczne widzenie stało się tylko symbolem i znakiem przypominającym ważniejsze przejrzenie: „odzyskał wzrok, i został ochrzczony”. „Został ochrzczony” to znaczy zrozumiał, że to nie on jest źródłem mocy i nie on jest najważniejszy, lecz musi przyjąć Kogoś, kto przychodzi z zewnątrz jako ten drugi, jako Ktoś, kogo spotkał. To o tym będzie potem po latach pisał w Liście do Rzymian, że przyjmując chrzest, umarliśmy w tylu sprawach, projektach, słabościach. W tym to umarliśmy po to, żeby się wynurzyć ku nowości życia (por. Rz 6,2-8; 7,6). Pisał to z doświadczenia. Otworzyły mu się oczy i zrozumiał: chrześcijaństwo polega na spotkaniu, spotkanie musi zaowocować przyjęciem, a przyjmuje się Chrystusa, przyjmuje się Ducha Świętego, przyjmuje się moc i przyjmuje się charyzmaty. I dlatego „zaraz zaczął głosić w synagogach, że Jezus jest Synem Bożym”.


*****


Taki był skutek otwarcia oczu Szawła, skutek dzisiejszej ikony, która ma nam towarzyszyć przez cały tydzień, w którym modlimy się o kolejny dar Ducha Świętego — dar pobożności. Modlimy się, słysząc zdanie: „Idź i nie grzesz więcej”. W tym „nie grzesz więcej” mieści się i sakrament pokuty, i odpuszczenie grzechów. A w tym „idź” — biblijnym, ewangelicznym „idź” — mieści się cały projekt i treść chrześcijańskiego życia i powołania. Amen.




ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 5





Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień piąty
Jezus zbawia mnie: „Jezus jest Panem” (Rz 10,9)
Ikona biblijna: Oczyszczenie świątyni (J 2,13-17)
DAR BOJAŹNI PAŃSKIEJ




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Bardzo serdecznie witam już w piątym tygodniu naszej nowenny odnowy życia, ale odnowy życia nie naszą własną mocą, tylko mocą Ducha Świętego, i to jeszcze według siedmiu darów Ducha Bożego.


Na początku naszego spotkania przypomnijmy sobie w jakiej dynamice jesteśmy, jaką drogą prowadzi nas Pan Bóg, ponieważ nowenna nie jest jakimś statycznym rozważaniem, zadumą czy pochylaniem się nad problemem. Nowenna to wejście w dynamikę: coś się dzieje, tak jak w Dziejach Apostolskich, gdzie od czterdziestego dnia, kiedy Jezus wstąpił do nieba, czeka się na wydarzenie (por. Dz 1,11). Nowenna to dziewięć dni oczekiwania aż nadejdzie wreszcie chwalebny dzień Pięćdziesiątnicy. Taki też sens mają wszystkie nowenny w Kościele. Stąd właśnie czerpią swoją nazwę i stąd też nazwa naszej nowenny: odnawianie życia w Duchu Świętym według siedmiu darów Ducha Świętego. A to wszystko w wizji, którą nam podpowiadał prorok Izajasz, że dary Ducha Świętego są przede wszystkim wyposażeniem Pana Jezusa: „Wyrośnie różdżka z pnia Jessego” (Iz 11,1). „Różdżka z pnia Jessego”, „odrośl z jego korzeni” to potomek rodu Dawida, Mesjasz, na którym spocznie „Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11,2). Dlatego modlitwa o siedem darów Ducha Świętego to nic innego jak prośba o duchowe podobieństwo do Pana Jezusa, o to, żeby poruszać się i zachowywać w życiu na Jego podobieństwo. Kto zatem modli się o siedem darów Ducha Świętego, ten modli się o podobieństwo do Pana Jezusa. „Jezu cichy i pokornego serca. Uczyń serca nasze według serca Twego” — tak często mówimy podczas Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa. A serce Pana Jezusa jest pełne siedmiu darów, pełne wszelkiej mądrości i umiejętności.


Akt wyboru Chrystusa jako Króla
Dziś chciałbym zaproponować do medytacji tekst ze spotkania w Lednicy (nad Jeziorem Lednickim) z 2003 roku. Ja tam nie byłem, ale kiedy potem czytałem w Katolickiej Agencji Informacyjnej sprawozdanie z tego wydarzenia, pozostałem pod wielkim wrażeniem tekstu, do przeżycia którego zaprosił tam legat papieski, ówczesny nuncjusz apostolski, arcybp Józef Kowalczyk. Tekst został przygotowany przez Stolicę Apostolską i nosi tytuł: Akt Wyboru Chrystusa. Wiele już razy proponowałem w najróżniejszych gremiach ten tekst jako naprawdę pięknie ułożony i wspaniale zaproponowany: samo sedno przełomu w życiu chrześcijańskim. Nie mogło go więc zabraknąć także i tutaj. Ale uwaga! To nie jest tekst jedynie do przeczytania! To jest tekst do zastosowania. Gdyby ktoś sobie go po prostu przeczytał i powiedział: „O, ciekawe… No proszę… nuncjusz apostolski… Muszę to zanotować”, to byłby podobny do człowieka, który przychodzi do pizzerii, patrzy na spis wypisany kredą na tablicy: „pizza neapolitańska, pizza mediolańska, pizza wegetariańska” i jeszcze jakaś inna, podziwia ten napis i idzie sobie dalej: „Już wiem jakie są pizze — są różne”. No tak, ale ten napis nie był tylko po to, żeby poinformować jakie są pizze. On był po to, żeby z tego skorzystać, żeby się najeść. Podobnie Akt Wyboru Chrystusa nie jest po to, żeby go sobie tylko przeczytać, ale żeby wybrać. To po to był wtedy prezentowany w Lednicy zgromadzonym tam i po to jest proponowany nam, właśnie w tym czasie, w tym tygodniu: aby go przeczytać i zastosować!


Akt Wyboru Chrystusa
„Nadszedł czas! Niech zamilkną śpiewy! Niech nas ogarnie gwałtowny szum i łagodny powiew Bożego Ducha! Niech wzbudzi w nas moc wiary Piotra i Apostołów, i uczyni nas zdolnymi do przyjęcia i wyznania prawdy, że Panem świata i Panem naszego życia jest Jezus Chrystus, zmartwychwstały i chwalebny władca czasów i dziejów. Nie wybieramy Go na króla, bo wierzymy, że On jest Królem. A zatem obieramy Go sobie za Króla. Nie dajemy Mu władzy, bo wierzymy, że panuje od wieków. Siebie poddajemy pod Jego panowanie. Nie stawiamy Mu ziemskiego tronu, bo On ma swój tron na niebiosach (por. Ps 11,4). Nasze życie pragniemy uczynić tronem Jego chwały. Nie oddajemy Mu ziemskich królestw, bo królestwo Jego nie jest z tego świata (por. J 18,36). Zawierzamy Mu jednak trud naszej nauki i pracy dla dobra ziemskiej Ojczyzny, aby jej pomyślność była znakiem, że na polskiej ziemi On, zabity i zmartwychwstały, jest Królem królów i Panem panów (por. Ap 19,16)”[1].


Tekst zaczyna się od słów „Nadszedł czas!” To jest właśnie to, o czym wspominałem: nowenna ma dynamikę, coś nadchodzi, coś się dzieje, przychodzi czas.


„Niech zamilkną śpiewy!” Nie byłem nigdy na żadnym spotkaniu lednickim, ale zdaje się, że tam się dużo śpiewa albo macha chorągwiami, albo tańczy, albo przechodzi z miejsca na miejsce, ale to wszystko ma umilknąć. Niech zamilkną te śpiewy nie dlatego, żeby były złe czy niewłaściwe — są bardzo piękne, dobre i pożyteczne — ale dlatego, że teraz jest czas na coś innego.


„Niech nas ogarnie gwałtowny szum i łagodny powiew Bożego Ducha!” Trudno bardziej dokładnie wskazać na tekst z Dziejów Apostolskich: kiedy uczniowie byli zgromadzeni, dał się słyszeć gwałtowny szum z nieba (por. Dz 2,1-2).


„Niech wzbudzi w nas moc wiary Piotra i Apostołów, i uczyni nas zdolnymi do przyjęcia i wyznania prawdy, że Panem świata i Panem naszego życia jest Jezus Chrystus”. To bardzo ważne: my naszej wiary nie wymyślamy ani nie tworzymy na nowo. My wchodzimy w jakiś nurt, wchodzimy w jakąś tradycję, wchodzimy w coś, co trwa od wieków. To jest rzeka. My nie jesteśmy źródłem tej rzeki. My tylko przychodzimy na brzeg, żeby z niej zaczerpnąć. Korzystamy ze źródeł, które płyną już od dwudziestu wieków. I czytamy dalej lednickim rozważaniu:


„Oddajemy siebie pod panowanie Króla, który na to się narodził i na to przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie (por. J 18,37). Jemu poddani chcemy na co dzień stawać się ludźmi prawdy. Wyznajemy, że berło sprawiedliwości berłem Jego królestwa (por. Hbr 1,8) i wyrzekając się grzechu, oddajemy się w niewolę sprawiedliwości (por. Rz 6,18). Stajemy pod krzyżem, na którym Jezus Chrystus Król dopełnił dzieła miłości (por. J 19,19), aby wyznać Mu miłość i podjąć własny krzyż jako program życia na przyszłość.


Bracia i Siostry, jesteśmy wezwani do budowania Jego królestwa. On chce panować w nas i przez nas. Przyjmijmy Chrystusa za swego Króla! Oddajmy swe życie pod Jego panowanie! Uczyńmy to w sposób wolny, ufając Jego mocy. Niech każdy i każda, wymieni własne imię, aby ten akt oddania był osobistym zawierzeniem wobec Boga i zgromadzonego tu Kościoła”[2].


To piękne, bogate wprowadzenie, to jest takie spiętrzenie, które nas podprowadza pod szczyt tego tekstu, a szczytem jest: „Przyjmijmy Chrystusa jako swego Króla! Oddajmy swe życie pod Jego panowanie!” A potem jest coś, co jest zatytułowane „Rota”[3]:


„Ja, ........ wspominając swój własny chrzest wierzę i wyznaję, że Jezus Chrystus jest Synem Boga żywego, i Jego jest chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wiekami i teraz, i na wszystkie wieki. On jest Panem dziejów. Do Niego należy władza królewska. On panuje nad narodami. On jest moim Panem! W tej wierze pragnę żyć i pragnę być jej świadkiem wobec przyszłych pokoleń. Panie Jezu Chryste! Poddaję siebie, moje życie obecne i przyszłe pod Twoje panowanie. Tobie całkowicie się oddaję i przyrzekam każdego dnia odczytywać Twoją wolę, i współpracując z Twoją łaską wypełniać ją w miłości Boga i bliźniego. Przyrzekam dokładać wszelkich starań, aby moja rodzina, środowisko i Ojczyzna coraz doskonalej stawały się Twoim królestwem aż wypełni się ono w dniu Twego przyjścia na końcu czasów. Dzisiaj we wspólnocie z braćmi i siostrami za apostołem Piotrem powtarzam: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego, a myśmy poznali i uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus Boga Syn — Zbawiciel! Przy Tobie zatem chcę trwać jako wierny sługa Twojego królestwa. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci. Amen”.


Bardzo uroczyste wyrażenie „rota” ma oznaczać piękny, usankcjonowany tradycją, usakramentalizowany tekst.


„Ja…”, czyli to ma być osobiście. To nie znaczy: w jakiś sposób wyindywidualizowany, ale osobiście, osobisty gest serca, myśli, całego wnętrza.


„Wspominając swój własny chrzest…” Ktoś może powiedzieć: „Ja nie pamiętam mojego chrztu. Miałem wtedy trzy miesiące albo pięć miesięcy, albo dwa tygodnie… To co ja mogę pamiętać?” Za chwilę zobaczymy co według Apostoła Pawła znaczy wspomnieć swój własny chrzest. Żeby wspomnieć chrzest, wcale nie trzeba pamiętać twarzy księdza, który chrzcił, ani koloru jego stuły.


„Wyznaję, że Jezus Chrystus jest Synem Boga żywego”. Pamiętamy to z ikony, która nam towarzyszyła aż do dzisiaj. Wyznanie uczniów: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” (Mt 14,33) było podprowadzeniem pod tę rotę.


„Panie Jezu Chryste! Poddaję siebie, moje życie obecne i przyszłe pod Twoje panowanie. Tobie całkowicie się oddaję”. To właśnie znaczy słowo „król”. Król to ten, kto podejmuje decyzje, ale to nie jest tylko jakiś decydent. To już troszkę zanikło w dzisiejszych warunkach kulturowych, ale ze słowem „król” kojarzyło się też ojcostwo, zaufanie, miłość, cześć. To wszystko, co kiedyś w państwach wiązało się ze słowem „król”, dzisiaj wiąże się ze słowem „Chrystus”. To ten, który decyduje i ten, który chce, aby w dobrowolny sposób ci, którzy są obywatelami królestwa Bożego, przyjęli Go za swojego Pana i Króla. Pamiętamy List do Efezjan: „Jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,19), współobywatelami królestwa Bożego, które przyszedł głosić Pan Jezus. Chcę przyjąć królowanie Pana Jezusa, ale nie żeby był Królem świata, bo i tak jest, i to nie zależy od nas. Ale to, żeby był moim Królem, zależy tylko ode mnie. „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36) — mówi Pan Jezus. Królowie tego świata narzucają ludziom swoją wolę, a Król, którym jest Pan Jezus, swoją wolę proponuje: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, […] niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24; por. Mk 8,34; Łk 9,23).


„Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6,68). Piękne wyznanie za Apostołem Piotrem. „Słowa życia wiecznego” — a więc to wszystko, co jest w sakramentach, wszystko, co jest na kartach Ewangelii.


„A myśmy poznali i uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus, Boga Syn — Zbawiciel”. To jest fraza zaczerpnięta od Apostoła Jana: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” (1J 4,16) i od Apostoła Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16,16).


Tak wygląda rota, która jest nie do przeczytania z zainteresowaniem, tylko do zrealizowania jako akt wiary, jako akt modlitewny, akt, który należy podjąć właśnie w tym miejscu nowenny odnawiania życia mocą Ducha Świętego.


Lecz co to może znaczyć, że Jezus jest Królem i Panem? Świat, kiedy się rozejrzymy wokół siebie, nie całkiem tak wygląda, jakby rzeczywiście miał takiego wszechwiedzącego i wszechpotężnego decydenta. Kiedy się rozglądamy, to być może bardziej rzucają nam się w oczy jakieś inne ośrodki decyzyjne, te wszystkie, które decydują, że jest tyle grzechu, tyle zła, tyle demoralizacji, tyle zwątpienia, tyle bezmyślności, tyle materializmu… Może to bardziej nam się rzuca w oczy? Więc co to może znaczyć, że Jezus jest Panem i Królem, „Królem królów” i „Panem panów” (por. Ap 17,14)? Jak to zwykle bywa, Pan Bóg podsuwa pomoc „w stosownym czasie” (por. J 5,4). Tak więc też „w stosownym czasie” otrzymałem pomoc dla zrozumienia i podzielenia się tym, co to może znaczyć, że Jezus jest Panem w świecie, w którym jest tyle innych ośrodków decyzyjnych, często w sposób rzucający się w oczy ośrodków złych.


Czarny kleks w krajobrazie życia
Natknąłem się na tekst współczesnego filozofa niemieckiego, Roberta Spaemanna, który uczynił bardzo piękne porównanie, które sobie od niego zaczerpnąłem. Otóż wyobraźmy sobie malarza o niezwykłym talencie plastycznym — może Leonardo da Vinci, może Michał Anioł przeniesiony w nasze czasy — malarza, który może stworzyć najpiękniejszy pejzaż albo namalować najbardziej poruszający portret, takiego, który ma nieskończone wprost zasoby zdolności i niewyczerpane źródło pomysłów i idei. Malarz ów tworzy kolejne dzieła, pejzaże, portrety, ale ma jeden problem, a tym problemem są odwiedziny nieznośnego sąsiada. Sąsiad odwiedza malarza nazbyt często, nieproszony, i co rusz, widząc powstający obraz, z zazdrości, złośliwie chlapie czarną farbą na powstające na płótnie malowidło i w samym środku pejzażu lub portretu pojawia się nagle czarna plama, szpetny czarny kleks. Za każdym razem artysta przygląda się chwilę tej ciemnej plamie, która pojawiła się ni stąd, ni zowąd w środku jego pięknie zaplanowanego i realizowanego dzieła, bierze pędzel i tworzy dalej, ale włącza to zaburzenie w swoją kompozycję. Odtąd ta czarna plama staje się częścią dzieła, które malarz teraz wokół obmalowuje, czerpiąc ze swoich artystycznych idei i ze swoich nieskończonych zdolności. Za każdym razem, kiedy pojawi się nowe oszpecenie obrazu, malarz znowu wkomponowuje je w powstające dzieło. I za każdym razem tak cierpliwie przerabia złośliwe uszkodzenia, że stają się one elementem jeszcze piękniejszego obrazu. W ten sposób zło wyrządzone przez zazdrosnego i złośliwego sąsiada staje się częścią dobrego planu genialnego artysty. Tak staje się po raz drugi, trzeci, czwarty… Tak dzieje się znowu i znowu. Dzieje się tak od lat.


Porównanie Roberta Spaemanna dotyczy malarza i jego złośliwego sąsiada, a stosuje się do historii świata. To Bóg jest takim genialnym artystą o niewyczerpanych zdolnościach, pomysłach, ideach, który obmalowuje będący Jego dziełem cały świat stworzony. Na świecie jest zło, na świecie jest też szatan, który w sercach ludzi zasiewa zło: czarne plamy i szpetne kleksy. A Pan Bóg potrafi włączyć także ludzkie upadki, także zło wyrządzane w świecie przez ludzi w swój plan zbawienia.


Kiedy czytamy Pismo Święte, rzuca nam się w oczy kontrast między początkiem Księgi Rodzaju: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31), a tym, co znajdziemy w czwartym, piątym czy w piętnastym rozdziale Księgi Rodzaju, nie mówiąc już o następnych rozdziałach różnych ksiąg biblijnych, które miejscami bywają dość okropne. Tam czasami dość straszne rzeczy są opisane, co też przyszło do głowy kolejnym pokoleniom ludzi opisanych w historii biblijnej i co też przychodzi do głowy kolejnym pokoleniom ludzi żyjących także dzisiaj: chlapnięcie czarną farbą, oszpecenie obrazu, kleks szpetny, wielki i okropny w samym środku pejzażu czy portretu, ale… Ale kiedy malarz wysyła swoje kolejne dzieła na wystawę, zwiedzający mówią z zachwytem: „Ten czarny element w środku, jak on wspaniale tu pasuje! To właśnie dzięki niemu obraz jest taki harmonijny i piękny”. Także zło przyniesione przez szatana czy przez złą ludzką wolę Bóg potrafi wkomponować, podejmując wyzwanie i naprawiając zło. Podobnie jak ktoś zwiedzając wystawę mówi: „Ten czarny element musi tu być. Jak pięknie został wkomponowany przez tego genialnego malarza”, tak pewnie trzeba nam zrozumieć wyrażenia z Ewangelii, że „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć”, musi „być odrzucony” i na pewno „będzie zabity” (por. Łk 9,22; 17,25) — to wszystko MUSI się stać. Pan Bóg nawet odrzucenie Chrystusa przez ludzi, nawet skazanie Go na krzyż i wykonanie tego wyroku, nawet to Pan Bóg potrafi podjąć i wkomponować w jeszcze piękniejszy i jeszcze wspanialszy obraz w historii świata, w którym Syn Boży swoją miłością nawet śmierć i nawet czarną plamę grzechu umie zwyciężyć.


„Syn Człowieczy MUSI wiele wycierpieć”, musi być odrzucony i zabity, ale „trzeciego dnia zmartwychwstanie” (por. Łk 9,22). Ofiarna miłość, zwycięskie zmartwychwstanie — to wszystko domalował Pan Bóg do gestu nieprzyjaznego, do gestu wrogiego, do gestu odrzucenia Pana Jezusa, do skazania na śmierć i ukrzyżowania Go. I nawet z odrzucenia, skazania i śmierci Pan Bóg potrafił uczynić narzędzie zbawienia, potrafił namalować najwspanialszy obraz w historii świata, także z grzechem w tle i także ze złem, które szpeci w samym środku genialne dzieło Boże. Bo jest najwspanialszym artystą, który w ten sposób, nie depcząc i nie niszcząc wolnej woli, która jest zdolna również do zła, jako genialny artysta jest Panem i Królem także nad złem wniesionym przez wolną wolę człowieka w historii świata.


Piękne porównanie, bardzo mnie poruszyło. Obraz, który pomaga nam zrozumieć, w jaki to przedziwny sposób Bóg jest Panem świata, a Chrystus jest Królem królów. Ten, który ani dywizji, ani armii, ani urzędników sprawujących władzę nad tym światem nie ma, lecz w zupełnie inny sposób i na innej drodze prostuje zło w tym świecie.


Przyjąć Chrystusa jako Króla
To wszystko pomaga nam zrozumieć, co to właściwie znaczy przyjąć Chrystusa jako Króla i czego właściwie oczekuje się od nas w tym tygodniu. Oczekuje się od nas także, jak widzieliśmy w lednickim tekście, aby wspomnieć własny chrzest. A co to znaczy wspomnieć własny chrzest, tego uczy nas Paweł Apostoł w Liście do Rzymian:


„Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?” (Rz 6,3).


To bardzo ważne sformułowanie: „Czyż nie wiadomo wam?” Tak się mówi wobec ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że chyba im to nie jest wiadome: powinni wiedzieć, ale zapomnieli. To jest pytanie retoryczne, które ewidentnie apeluje do jakiejś niewiedzy: „Bracia, czyż nie wiadomo wam? Czyż nie wiecie? A powinniście wiedzieć!” Nie chodzi tu więc o wspomnienie chrztu jako wydarzenia z tego kościoła i przez tego księdza sprawowanego. Chodzi tu o wspomnienie tajemnicy chrztu: „Czyż nie wiadomo wam jaką zmianę w wasze życie wniósł chrzest? Że my wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?”


Pan Jezus pomaga nam zrozumieć, że jeśli nawet On, Syn Boży, Mesjasz, napełniony siedmioma darami Ducha Świętego, został odrzucony — Syn Boży MUSI zostać odrzucony, zdradzony, ukrzyżowany i zabity (por. Mk 8,31; Łk 9,22) — to czyż możemy jeszcze mówić, że dalej pozostają dla nas niezrozumiałe wszystkie ciemne plamy i wszystkie szpetne kleksy na historii świata i pewnie także na historii naszego życia? Zanurzeni w chrzest, w jego tajemnicę, to zanurzeni w śmierć Chrystusa, ale zostaliśmy pogrzebani w tym mroku i ciemności, w które wstąpił Pan Jezus po to, abyśmy postępowali w nowym życiu tak, jak Chrystus powstał z martwych. Jest więc gest zanurzający, jakiś mrok, ciemność, i jest gest wynurzający — do światła. Pan Jezus, który potrafi obmalować ze wszystkich stron szpetną ciemną plamę i uczynić ją konieczną częścią swojego wspaniałego dzieła. Wielcy święci potrafili patrząc wstecz na historię swojego życia, powiedzieć: „Nawet z moich słabości, moich grzechów i mroków, które na siebie sam sprowadziłem, Pan Bóg potrafił wyprowadzić dobro. Ja wprowadziłem zło, a Pan Bóg z tego wszystkiego potrafił wyprowadzić dobro. Tak potrafił obmalować moje życie swoją łaską i swoim działaniem”.


To właśnie znaczy, że przez chrzest zostaliśmy zanurzeni w śmierć i pogrzebani po to, aby się wynurzyć i postępować w nowym życiu, jak Chrystus, który powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Czyż nie wiadomo wam, że taki jest dar dla tych, którzy są ochrzczeni? I drugie, bardzo podobne miejsce w Piśmie Świętym: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16). Do kogo się mówi: „Czyż nie wiecie”? Do tych, którzy powinni wiedzieć, ale… ale chyba zapomnieli, przestali sobie uświadamiać, przestali tym żyć. Jeśli zdarzyło się to w pierwszym pokoleniu chrześcijańskim, to może się zdarzać i w naszym pokoleniu chrześcijańskim. Być może sami siebie powinniśmy zapytać: „Czyż nie wiemy, że jesteśmy świątynią Boga?”


Ikona biblijna: Oczyszczenie świątyni (J 2,13-17)
Stąd ikona, która towarzyszy nam w tym tygodniu, to ikona Oczyszczenie świątyni, ikona o bardzo specjalnej mocy i wielkim bogactwie. Wejdźmy w rozważanie, pamiętając, że to jest ikona, a ikony służą do medytacji, kontemplacji, do tego, żeby nas wciągnąć w środek, w obręb takiej ikony i żebyśmy nagle z radością odkryli, że to o nas i do nas mówi Pan Jezus.


„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej”. Tak jak u Pana Jezusa słowo „Pascha” zwiastowało Jego ofiarę na krzyżu i Jego zmartwychwstanie, tak i w naszej nowennie mamy czuć, że zbliża się czas szczególniejszego odnowienia życia, coś co nazywamy tchnieniem Ducha Świętego albo napełnieniem Duchem Świętym, albo chrztem Duchem Świętym. To się zbliża…


„Jezus udał się do Jerozolimy”. Pan Jezus uprzedza nasze gesty. Przybywa i przychodzi zanim my wpadniemy na pomysł, aby wyjść Mu naprzeciw. Pan Jezus, o którym w Apokalipsie napisano piękny tekst: „Oto stoję u drzwi i kołaczę…” (Ap 3,20). To nie człowiek otwiera drzwi i rozgląda się, gdzie jest Pan Jezus, i wychodzi szukać Go to tu, to tam. Nie, zanim człowiek wpadnie na pomysł, żeby drzwi otworzyć, to Pan Jezus już tam stoi i kołacze, stuka w drzwi: „jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego” (Ap 3,20). Tu uwaga: ten tekst z Księgi Apokalipsy jest tekstem do chrześcijan. Proszę o zwrócenie na to uwagi. To nie jest tekst skierowany do pogan, do ludzi, którzy nie słyszeli o Ewangelii, o chrześcijaństwie, o Panu Jezusie. To jest tekst skierowany do chrześcijan, do Kościoła w Laodycei. To jest Kościół za tak idealizowanych przez nas czasów pierwszych chrześcijan. I jaką tu widzimy sytuację? Pan Jezus stoi przed drzwiami serc ludzi ochrzczonych, będących w Kościele. To pierwsze chrześcijańskie pokolenia, jeszcze Jan Apostoł żyje, a Pan Jezus musi mówić: „Stoję u drzwi”, to znaczy przed drzwiami, i kołacze z zewnątrz, żeby to chrześcijanin Mu otworzył, a nie poganin. Poganin pewnie też, ale akurat nie tu o nim mowa. Tu jest mowa o Kościele w Laodycei: „Stoję u drzwi” na zewnątrz i kołaczę, żeby ten, kto jest w środku, dopiero posłyszał i otworzył drzwi, i dopiero wtedy „wejdę do niego”, choć to jest człowiek ochrzczony, choć to jest człowiek pierwszych wspólnot chrześcijańskich, i to on dopiero musi otworzyć. „Wejdę do niego i będę z nim wieczerzał”, to znaczy: Będę z nim spożywał wieczerzę, Wieczerzę Pańską, „a on ze Mną”. To już nas odsyła do czasu siódmej katechezy, kiedy okazuje się, że ostatecznym tchnieniem Ducha Świętego w sercu chrześcijanina jest zrozumienie co to znaczy, że Pan Jezus zaprasza na wieczerzę.


To wszystko perspektywa, to wszystko zaproszenie, chociaż trudno w naszej ikonie na ten tydzień nie zauważyć elementów negatywnych. Pan Jezus, który wchodzi do świątyni. „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga?” (1 Kor 3,16). Tak, to prawda: świątynią, ochrzczeni, bierzmowani, ale…


„W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie”. Kiedy Pan Jezus wchodzi do świątyni, zastaje tam bankierów, tych, którzy sprzedawali woły, baranki, gołębie… To nie jest to, co powinien tam spotkać. To nie liczących pieniądze bankierów i nie porykujące woły powinien spotkać we wnętrzu świątyni… No, tak bywa… Pan Jezus, który przychodzi jako światło, tym bardziej i tym lepiej pozwala nam zobaczyć co tam tak naprawdę w środku jest. Może bankier, może jakiś porykujący wół, nie wiadomo. Na pewno różne rupiecie, różne śmieci, różne niepotrzebne rzeczy, jakiś nieporządek… I to wszystko się rozjaśnia: „Ja jestem światłością świata” (J 8,12; por. 9,5) — mówi Pan Jezus. To znaczy także: „Tam, gdzie przybywam, robi się jaśniej i lepiej widać. Także lepiej widać to, czego tam nie powinno być”. To bardzo dobrze, że to zaczyna być lepiej widać, bo jeśli to lepiej widać, to przynajmniej wiemy, czego się pozbyć. „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” I dodaje Apostoł: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17). „Niechaj się nikt nie łudzi” (1 Kor 3,18) — to też dodał. To ostre słowa, ale po co je wpisał? Żeby kiedyś Koryntianie uświadomili sobie, jakie są konsekwencje tego, że jestem świątynią Ducha Świętego, że pociąga to duże wymagania, także wymagania nieustannego oczyszczania, oczyszczania serca, wyznawania grzechów, nieustannej pracy wewnętrznej.


„Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał”. Pan Jezus, który sporządza sobie bicz ze sznurków. To jest dosyć gwałtowne działanie. Niektóre działania duchowe właśnie powinny być gwałtowne. Decyzje, postanowienia, które mają charakter albo-albo. To o tym właśnie mówił Pan Jezus, że gwałtownicy zdobywają królestwo Boże (por. Mt 11,12). Nie chodzi więc o jakichś awanturników tego świata, chodzi o ludzi, których stać także na — w sensie ewangelicznym — gesty gwałtowne, czyli radykalne, zdecydowane i szybkie.


„Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!»”. Także i dziś Pan Jezus bierze bicz ze sznurków i wypędza wszystkich ze świątyni, mówiąc: „z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!” „Z domu mego Ojca”, czyli ze świątyni, bo „czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?”


„Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: «Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie»”. Pewnie że odnosiło się to do tego domu, którym była świątynia jerozolimska, ale zobaczmy co robi z tym Apostoł: jeśli taką gorliwością rozpalił się Pan Jezus co do murowanej świątyni, która zresztą przetrwała jeszcze tylko 40 lat i znikła, to czyż nie taką samą gorliwością rozpala się Pan Jezus wobec tej świątyni, którą jest serce i dusza chrześcijanina? Murowane domy potrafią za 40 lat zniknąć, a dusza nie skończy się za 40 lat. Wszystko kiedyś przeminie, w swoim czasie, a ludzkie serce i ludzka dusza nie. To mury przemijają, a osoby nie. Jeśli więc o murach czytamy: „Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie”, to o ileż bardziej odnosimy to do osób, które są domem Ducha Świętego! Gorliwość, z którą Pan Jezus staje przy nas, w czasie tej nowenny — to właśnie mamy kontemplować podczas stawania przed tą ikoną biblijną, ewangeliczną. Stańmy przed nią z modlitwą: „Panie Boże, pomóż mi. Duchu Święty, ożyw, rozpal tę ikonę”. A co potem? A potem czytamy dzień jeden, drugi, trzeci… Czytamy po co? Żeby coraz bardziej odczuć gorliwość Pana Jezusa. Jego gorliwość uprzedza naszą gorliwość. To On się rozpalił — jak czytamy w Starym Testamencie — „zazdrosną miłością Pana Zastępów” (Iz 9,6). To jest biblijne wyrażenie starotestamentowe i określa postawę Pana Boga wobec serca człowieka: „Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona” (2 Krl 19,31; Iz 9,6; 37,32). To właśnie oznacza słowo „chrzest Duchem Świętym”. Jakkolwiek różne moglibyśmy mieć wyobrażenia czy skojarzenia z tym słowem, to biblijnie rzecz biorąc, sens słowa „chrzest Duchem Świętym” jest jasny i dość jednoznaczny.


Na zakończenie medytacji ikony na ten tydzień rozważmy jeszcze tekst z Ewangelii według św. Mateusza:


„Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Mt 3,11-12).


Oto co znaczy „chrzest w Duchu Świętym”, „On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem”. W Ewangelii tak jest to wyjaśnione: „Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. To właśnie jest chrzest „Duchem Świętym i ogniem”. Wiejadło to drewniana łopata, którą starożytni rolnicy po żniwach i po wymłóceniu zboża podrzucali do góry mieszaninę ziarna i plew. Podmuch wiatru oddzielał ziarno od plew. Plewy jako lżejsze opadały dalej, a ziarno jako cięższe — bliżej. Pod koniec takiego roboczego dnia po jednej stronie były plewy, a po drugiej stronie ziarno. To jest to tchnienie Ducha, które nazywa się w Biblii „chrztem w Duchu”. Podmuch, który chce oddzielić ziarna od plew, ponieważ w sercu ludzkim bywa to pomieszane.


A co to może znaczyć: „chrzest ogniem”, „pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”? Pozwolić Panu Jezusowi, aby swoim ogniem spalił to, co niepotrzebne, to czego być nie powinno, to co się przyplątało i być może już od lat jest, a nie powinno tego być. Niech spali w ogniu nieugaszonym. To jest właśnie biblijny chrzest Duchem Świętym i ogniem. Jest to inny obraz tego samego, co oczyszczenie świątyni. To jest ta sama rzeczywistość, tylko w różne obrazy ujęta. Pan Jezus, który biczem wypędza ze świątyni to, czego tam być nie powinno. Pan Jezus, który podmuchem Ducha Świętego oddziela plewy od ziarna, aby spalić je „w ogniu nieugaszonym”.


*****


To wszystko jest treścią piątego tygodnia naszej nowenny. To jest ikona, która ma nam towarzyszyć, abyśmy w ten sposób umieli prosić o dar bojaźni Pańskiej. Myślę, że wobec tych dwóch obrazów — obrazu oczyszczania świątyni i oczyszczania ziarna od plew — staje się jasne, co to znaczy bojaźń Pańska i widzimy jakie to jest odległe od strachu czy lęku. Bojaźń Pańska to jest ta delikatność serca, kiedy człowiek lęka się, żeby nie urazić miłości Bożej. Nie Pana Boga się boi, tylko siebie się boi, swoich zachowań się lęka, żeby nie urazić Bożej miłości. Pewnie w dzisiejszym języku najbardziej trafnym sposobem oddania pojęcia „bojaźń Boża” byłoby „przejęcie się”. Człowiek, który się przejął, przejął się wielkością chrześcijaństwa, przejął się wielkością miłości Bożej. Jest przejęty do głębi serca tym, co mu się przydarzyło jako chrześcijaninowi i nie chce tego naruszyć. Lęka się siebie, swoich zachowań i swoich grzechów, żeby nie urazić tej miłości, którą Chrystus ma ku nam. Dlatego poddaje się oczyszczeniu wewnętrznej świątyni. Dlatego poddaje się oczyszczającemu tchnieniu, które nazywamy chrztem Duchem Świętym i ogniem. O taki dar bojaźni Pańskiej, kolejny dar Ducha Świętego, módlmy się w rozpoczętym właśnie piątym tygodniu naszej nowenny. Amen.



Przypisy

[1] Sekretariat stanu Stolicy Apostolskiej, Akt Wyboru Chrystusa, http://ekai.pl/wydarzenia/x4937/lednica-akt-wyboru-chrystusa/ (2010).
[2] Tamże.
[3] Tamże.




ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 4




Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień czwarty
Jezus zbawia świat: „On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4,42)
Ikona biblijna: Jezus ratuje tonącego Piotra (Mt 14,22-33)
DAR WIEDZY




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Ponieważ jesteśmy już w połowie naszej nowenny, więc korzystając z tej okazji zastanówmy się przez chwilę nad całością. W tym celu sięgniemy po światło do samego serca średniowiecza.


Pan Jezus i dary Ducha Świętego
Benedyktyn Rupert z Deutz (XII wiek) tak oto wyjaśniał sens modlitwy o siedem darów Ducha Świętego. Po pierwsze przypomniał rzecz jak najbardziej oczywistą i słuszną, że siedem darów Ducha Świętego to najpierw obdarowanie Pana Jezusa. Czytamy bowiem w Księdze proroka Izajasza:


„Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni i spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11,1-2).


Jesse to ojciec Dawida. „Wyrośnie różdżka z pnia Jessego” — to oznacza, że w domu Dawida pojawi się Mesjasz. Na odrośli z domu Dawida, którą jest Pan Jezus, spocznie Duch Pański, Duch siedmiorakich darów: mądrości, rozumu, rady, męstwa, wiedzy, bojaźni Pańskiej, pobożności. Tak więc dary Ducha Świętego to najpierw obdarowanie Mesjasza Pańskiego, Jezusa Chrystusa, a dopiero potem Jego Kościoła: „Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni” (Łk 4,1), „potem powrócił Jezus w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy” (Łk 4,14) i wtedy zaczęły w Nim działać dary Ducha Świętego.


Dar rozumu
Gdzie wielcy nauczyciele Kościoła wykazywali działanie darów Ducha Świętego w Panu Jezusie? Rupert z Deutz wskazał, że dar rozumu u Pana Jezusa objawił się w wyjaśnianiu starego proroctwa z Księgi proroka Izajasza: „Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę” (Iz 61,1; por. Łk 4,18). Pan Jezus, cytując proroka, dodaje: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4,21). Rupert z Deutz podpowiada, że w podobny sposób mamy pojmować dar rozumu w Kościele: przez jasne rozumienie sensu Pisma. Przede wszystkim to, które objawia się w ciągu dnia, w pracy, podczas bycia z drugim człowiekiem, kiedy odzywa się w nas echo tej Ewangelii, którą słyszeliśmy rano. Dziś spełniają się „te słowa Pisma, któreście słyszeli”. Tak się objawia dar rozumu.


Dar mądrości
O darze mądrości mówiliśmy, że jest praktycznym zastosowaniem rozumnej wiedzy do życia. Rupert z Deutz wyjaśnia, że u Pana Jezusa dar mądrości objawił się w kuszeniu na pustyni. Pan Jezus nie poddał się podszeptom kusiciela i uniknął grzechu, a to przecież jest największą mądrością. Żyć mądrze to żyć w sposób święty. W Panu Jezusie zadziałał dar mądrości, a przenosząc to na Kościół, średniowieczny nauczyciel mówi, że źródło do naszego odrodzenia należy znajdować w męce Chrystusa i w sakramentach, ponieważ „[Chrystus Jezus] stał się dla nas mądrością od Boga” (1 Kor 1,30). To jest dar mądrości: zobaczyć kto jest mądrością od Boga.


Dar męstwa
Dar męstwa to spojrzenie w oczy niebezpieczeństwu. Trzeba z odwagą skonfrontować się ze stanem tego świata. Bez lęku zobaczyć, że może być groźnie, nieprzewidywalnie. Rupert z Deutz wskazuje, że u Pana Jezusa dar męstwa objawił się wtedy, gdy Jezus przeszedł pośród nastających na Jego życie i oddalił się (por. Łk 4,30). Przeszedł pomiędzy wrogami. To się działo zaraz po tym, jak Jezus w mocy Ducha powrócił do Galilei. A w jaki sposób dar męstwa ma się przejawiać w Kościele? W stopniu najwyższym ma się przejawiać w tej duchowej walce, jaką stoczyli w swoim życiu męczennicy, ale także w tych wszystkich duchowych walkach, które przychodzi nam staczać na co dzień. To nie chodzi tylko jeden heroiczny gest męczeństwa, ale to także codzienne konfrontacje, podczas których przypominamy sobie, że „większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie” (1 J 4,4).


Dar wiedzy
Dziś wchodzimy w czwarty tydzień naszej nowenny, pod hasłem: dar wiedzy. Rupert z Deutz zwraca uwagę na to, iż dar wiedzy u Pana Jezusa przejawił się w znajomości Pism, która była widoczna w tak wielu momentach Jego posługi, i aplikowaniu jej do życiowych sytuacji. Pismo Święte to źródło dostępu do wiedzy i siły Bożej, do światła Bożego. W odniesieniu do Kościoła dar wiedzy przejawia się w tym, że czerpiemy z nauczania Ojców i Doktorów Kościoła, z całej kościelnej Tradycji. Kościelna Tradycja to nic innego, jak rzeka, która płynie: duchowa rzeka, która ma swoje źródła w górach, a tymi górami są sceny ewangeliczne, Pan Jezus i Jego Apostołowie. To tam mają swoje źródła rzeki Kościoła zbiegające się potem w jeden potężny nurt Tradycji. To właśnie dlatego, chociaż żyjemy w roku 2010, mamy dostęp do Pana Jezusa, do Jego Apostołów, do Ewangelii. To jest rzeka duchowej Tradycji, rzeka Ducha Świętego, która do nas dopływa. Kto jest tego świadomy, ma dar wiedzy. To jest dar wiedzy objawionej (dar wiedzy, która spływa z góry), którą dzisiaj trzeba bardzo wyraźnie przeciwstawić wiedzy zuchwałej oraz wiedzy zdobywanej wbrew Panu Bogu.


Zuchwała wiedza
Sięgnijmy sobie do Księgi Rodzaju, do bardzo symbolicznego opisu tej duchowej aury, która w myśli Bożej miała otaczać człowieka stworzonego:


„Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa […] oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła” (Rdz 2,9).


Być może jeszcze brzmią w naszych uszach wyrażenia z XVI-wiecznego tłumaczenia Biblii ks. Wujka: „drzewo wiadomości dobrego i złego”. Wyrażenie „wiadomość” to nic innego, jak wiedza. „Wiadomość” oznacza to, co jest wiadome, to, co człowiek może poznać, a więc wiedza. Dlatego w tłumaczeniu Biblii poznańskiej ten werset brzmi: „drzewo dające wiedzę o dobru i złu”. I „Pan Bóg dał człowiekowi taki rozkaz: «Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz»” (Rdz 2,16-17).


Cóż to ma znaczyć? Czyż człowiek nie powinien wiedzieć co jest dobre i co jest złe? Czyż nie powinien wiedzieć co jest dobre, a więc pomocne w jego życiu, i co jest złe, a więc co jest szkodliwe? Owszem, powinien, ale wiedza w sensie życiodajnym, moralnym, wiedza o tym, co najważniejsze, wiedza o sensie życia ma być darem, darem wiedzy, darem Ducha Świętego, a człowiek chce SAM zerwać ten owoc. Człowiek SAM chce stanowić o tym, co dobre i złe. Chce sięgnąć ręką i… chce stać się podobnym do bogów, którzy stanowią o tym co dobre i co złe. Człowiek ma o tym wiedzieć, ale ma to dostać w darze, w Objawieniu, w prezencie, a więc w darze Ducha Świętego, w darze wiedzy. Ten gest sięgania po owoc drzewa wiadomości, czyli wiedzy, dobrego i złego powtarza się przez całą historię.


Złowieszczy prorok
Friedrich Nietzsche, wielki filozof i złowieszczy prorok tego wszystkiego, co stało się później w XX wieku, napisał dzieło, które nosi tytuł proroczy, ale w jakimś złowieszczym sensie: „Poza dobrem i złem”. W ten sposób wieszczył postać nad-człowieka, który nie będzie przejmował się tymi wszystkimi drobiazgami moralnymi, które zaprzątają myśli chrześcijanina: czy to dobre czy złe, czy to skrzywdzi kogoś czy nie skrzywdzi, czy pomóc słabemu w ten sposób czy inny. Nietzsche mówi, że trzeba się od tego uwolnić, trzeba być poza tak pojętym dobrem i złem. Nietzsche okazał się prorokiem, ale niestety w jak najgorszym sensie. Nic dobrego z tego ustawiania się ponad dobrem i złem nie wynikło. Nic dobrego nie wynikło z sięgania przez człowieka po owoc drzewa wiadomości dobrego i złego zamiast czekać aż Pan Bóg da go w prezencie, w darze, aż Pan Bóg obdarzy wiedzą o właściwej, dobrej ścieżce życiowej. Człowiek chce go zerwać samemu i samemu stanowić o tym, co dobre i co złe. Dlaczego mamy czekać aż Pan Bóg zechce objawić? Dlaczego mamy przyjmować w darze, w prezencie? Przypomnijmy sobie zdanie z Ewangelii: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18; Łk 18,19). W taki sposób Pan Jezus pokazuje skąd płynie dobro i wiedza o tym, co dobre, co słuszne i co pożyteczne.


„Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy”
Nie mówimy tu o wiedzy, która sprawia, że ludzie umieją konstruować samochody, która pozwala skonstruować Internet i obliczyć odległość od gwiazd. Tu chodzi o wiedzę egzystencjalną, o wiedzę życiową, o wiedzę mówiącą o dobru, złu, o sensie życia i właściwych ścieżkach życiowych, a nie o technicznych umiejętnościach. Jeśli ktoś sięga po wiedzę egzystencjalną, życiową, tę najważniejszą dla człowieka, żeby samemu zerwać owoc z drzewa poznania dobrego i złego, to powie mu Apostoł Paweł: „Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy” (1 Kor 8,2). Taka wiedza jest pełna pychy i zarozumiałości. Taka wiedza wbija w pychę. Jest różnica między samowolnym stanowieniem (postanowiłem, zdecydowałem, więc to będzie dobre) a miłością, która „nie szuka swego” (1 Kor 13,5), „nie szuka poklasku, nie unosi się pychą” (1 Kor 13,4), myśli o drugim i wie, że tylko Bóg jest dobry.


„Gdyby ktoś mniemał, że coś wie”, w tym właśnie złym tego słowa znaczeniu, „to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy”. Mamy wiedzieć, jak wiedzieć należy. Należy wiedzieć, sięgając po Boże Objawienie, czekając aż Pan Bóg udzieli daru wiedzy, bo o takiej rzekomej i pełnej zarozumiałości i pychy wiedzy mówi Apostoł: „I tak to właśnie wiedza twoja sprowadziłaby zgubę na słabego brata, za którego umarł Chrystus” (1 Kor 8,11).


„Wiedza krzyża”
Ostatnie dzieło wielkiej wrocławianki, Edyty Stein, to „Wiedza krzyża”. Dar wiedzy: wiedzieć, co znaczy krzyż, i przede wszystkim jakie jest znaczenie Tego, który na krzyżu umarł, wiedzieć kim jest Jezus Chrystus w historii zbawienia. Jak się ten dar wiedzy otrzymuje? Czy samemu stanowiąc poza dobrem i złem? Nie, tej wiedzy nabywa się na przykład poprzez celebrację wigilii paschalnej, podczas której odczytujemy m.in. i takie wersety z Księgi Wyjścia:


„I wezmą krew baranka, i pokropią nią odrzwia i progi domu. […] Tej nocy przejdę przez Egipt […] i odbędę sąd nad wszystkimi bogami Egiptu. […] To jest ofiara Paschy na cześć Pana” (Wj 12,7.12.27).


Najpierw zapowiedź ze starożytnego Izraela, krew baranka, którą trzeba skropić odrzwia. „Tej nocy”, nocy śmierci baranka, będzie przechodził Bóg przez Egipt. Będzie przechodził wraz z tym wszystkim, co w Biblii ze słowem „Egipt” się wiąże. I odbędzie „sąd nad wszystkimi bogami Egiptu”. I popatrzmy jak te słowa znajdują swoje echo w Nowym Testamencie, w Ewangelii według św. Jana: „Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony” (J 12,31). „Teraz” to znaczy w Wieczerniku, to znaczy w noc przed sądem, przed ukrzyżowaniem, w noc decyzji, w noc wydania się Baranka Bożego. To jest walka z władcą tego świata. To jest walka z tymi, którzy nazwani są jakimiś demonicznymi bogami Egiptu. To jest Chrystus, który okazuje się Zbawicielem świata. Pewnie, że odbieramy to poprzez swoją perspektywę: Jezus mnie uwalnia i do mnie przychodzi, to ja Go spotykam. Tak, ale spotykam Tego, który zbawia świat, Tego, o którym czytamy w Piśmie Świętym: „On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4,42). Demonicznego władcę tego świata wyrzuca precz i mówi: „Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,32).


Ryba po chrześcijańsku
Oto historyczny i kosmiczny wymiar tego, kim jest Jezus Chrystus: przyszedł, aby przeniknąć całą historię. O, jak dobrze wiedzieli o tym starożytni chrześcijanie! Pamiętamy z „Quo vadis”, że wymyślili nawet specjalny, szyfrowany sposób ujęcia imienia Pana Jezusa: Iēsous Christos Theou ‘Yios Sōtēr (Jezus Chrystus, Boga Syn, Zbawiciel), co ułożyło im się w słowo I-Ch-Th-Y-S — ryba. Stąd starożytny znak ryby jako symbolu chrześcijaństwa. Znajdujemy ten znak i na mozaikach starochrześcijańskich, i u takich autorów, jak Tertulian, który mówi, że skoro Chrystus jest jak ryba, to i my, chrześcijanie, mamy się do Niego upodobnić, mamy stać się jak ryby. Ryby rodzą się w wodzie, a chrześcijanin rodzi się w chrzcie. Jeśli rybę wyjmie się z wody, ta szybko zginie. Jeśli chrześcijanina wyjmie się z łaski chrztu świętego, ginie, umiera i musi szukać powrotu do tej wody chrzcielnej, w której się urodził. Czyż nie to robiliśmy w wigilię paschalną odnawiając przyrzeczenia chrztu, odnawiając nasze zanurzenie się w chrzcielnej wodzie? Taka jest starochrześcijańska Tradycja: chrześcijanie są jak ryby — rodzą się w wodzie i w wodzie muszą pozostać. Ryba — piękny starochrześcijański znak, który przypomina nam, że Chrystus jest Zbawicielem świata, kosmosu; który przypomina nam, że mamy do czynienia z rzeczami przekraczającymi nasze doświadczenie i nasze potrzeby. Jezus był Zbawicielem i dwa tysiące lat temu, i tysiąc lat temu, i w wieku II, i XII, i XIX, i w roku 2010 też. I za sto i dwieście lat też będzie Zbawicielem. Oto kosmiczny i historyczny wymiar Pana Jezusa.


„Bo nie wierzą we Mnie”
To, co mówiliśmy sobie w poprzednim tygodniu o grzechu świata, trzeba też mówić o zbawieniu świata. Kiedy Jan Paweł II pisał encyklikę o Duchu Świętym, wiele miejsca poświęcił słowom z Ewangelii według św. Jana:


„Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu — bo nie wierzą we Mnie” (J 16,7-9).


Gdy Pocieszyciel przyjdzie, przyniesie dar wiedzy: „przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie”. I jakie przedziwne wyjaśnienie w Ewangelii: „O grzechu — bo nie wierzą we Mnie” (J 16,9). Jakże często ci, którzy nie wierzą w Pana Jezusa albo w ogóle w Boga, mówią: „Jestem bez winy”. Najwięksi zbrodniarze w historii mówili: „Mam czyste sumienie, bo kiedy przeglądam się w lustrze mojego sumienia, które to lustro sam sobie skonstruowałem, to zła tam nie widzę. Sam zerwałem owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego, sam sobie ustanowiłem kryterium, sam sobie skonstruowałem zwierciadło i niczego złego tam nie dostrzegam. Mam czyste sumienie. Nigdy w życiu nic złego nie zrobiłem”. Do takiego stanu może dojść, że ktoś zapomni, że wiadomość dobrego i złego jest nie do zrywania przez człowieka, ale do otrzymania w darze: przyjdzie Duch Święty, a „gdy przyjdzie, przekona”, a więc udzieli daru wiedzy, „o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie”. Dlatego pierwszym podstawowym grzechem, z którego wszystkie inne wynikają, to niewiara w Pana Jezusa: „O grzechu — bo nie wierzą we Mnie”.


„Bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie”
Duch Święty przekona również o sprawiedliwości. I przedziwne wyjaśnienie Pana Jezusa: „bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie” (J 16,10). Co ma wspólnego jedno z drugim? Co ma wspólnego sprawiedliwość z tym, że Pan Jezus idzie do Ojca? A to, że jest tu mowa o sprawiedliwości Nowego Testamentu, o tej sprawiedliwości, której Bóg udziela przez Chrystusa, a nie o sprawiedliwości, z którą moglibyśmy stanąć przed Bogiem, chełpiąc się nią: „Panie Boże, jestem sprawiedliwy. Popatrz ile dobrych uczynków zrobiłem. Popatrz jaki jestem święty”. Nie, to nie z taką sprawiedliwością trzeba przed Panem Bogiem stawać. Kto by chciał tak stawać, to usłyszy od Apostoła Pawła: „Gdyby ktoś mniemał, że coś wie, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy”. Stajemy z zupełnie inną sprawiedliwością: tą, której nabywamy od Jezusa Chrystusa. To On stał się naszą sprawiedliwością i tę sprawiedliwość wlewa w nasze serca wraz z darem Ducha Świętego. Wlewa ją przy chrzcie, przy sakramencie pokuty. On, który jest sprawiedliwością u Boga, staje się naszą sprawiedliwością. Przyjdzie Duch Święty i przekona świat o sprawiedliwości, „bo idę do Ojca”, aby Mu powiedzieć: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). I Ojciec przebacza, i udziela daru swojej sprawiedliwości.


„Bo władca tego świata został osądzony”
Duch Święty przekona także o sądzie, „bo władca tego świata został osądzony” (J 16,11). To nie taki sąd, który podepcze grzesznika i zdepcze biednego winowajcę. To „sąd nad wszystkimi bogami Egiptu”. „Władca tego świata został osądzony”, zostały ujawione jego uczynki. To jest dar wiedzy: Chrystus, który mocą Ducha przekonuje o grzechu, o sposobie nabycia sprawiedliwości, która w Piśmie Świętym nazywa się usprawiedliwieniem, i o sądzie „nad wszystkimi bogami Egiptu”.


Piłat i jego prawda
O taki dar wiedzy sięgamy w tym tygodniu, uświadamiając sobie, że pewnie we wszystkich wiekach była tego potrzeba, ale w naszych czasach jest jakaś potrzeba nagląca. Gdybyśmy zapytali, kto z postaci Nowego Testamentu ma najwięcej uczniów w dzisiejszych czasach, to kto wie, czy najpopularniejszym dzisiaj nauczycielem z kart Nowego Testamentu nie stał się Poncjusz Piłat. Dlaczego? Bo zapytał: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38), a jest to jedno z najczęściej powtarzanych dzisiaj pytań, ale powtarzanych nie po to, żeby się dowiedzieć co to jest prawda, tylko po to, żeby wzruszyć ramionami i powiedzieć: „A cóż to jest ta prawda? Przecież i tak nikt nie wie”. Tak zabrzmiało to Piłatowe pytanie, jakby mówił: „A cóż to takiego jest? Przecież czegoś takiego jak prawda w ogóle nie ma. Prawda o życiu, o sensie, o tym, co dobre i co złe, co szlachetne i co pożyteczne. Cóż to jest prawda? Jeden ma taki pogląd, a drugi inny. Jeden ma taką opinię, a drugi ma inną. I skąd niby mamy wiedzieć cóż to jest prawda?” Wyznawcami sceptycznej nauki Poncjusza Piłata są ci wszyscy, którzy mówią: „Prawda leży pośrodku”. Jeden mówi „Tak”, a drugi mówi „Nie”, zatem prawda jest trochę „Tak” i trochę „Nie”… Bardzo mądrze powiedział jeden z polskich dramaturgów, Sławomir Mrożek: „Prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży”. Prawda jakaś jest i przecież nie zmieni swojego położenia tylko dlatego, że postawimy jeszcze trzy osoby, które powiedzą coś radykalnie sprzecznego i wtedy prawda się tak trochę w ich stronę przesunie, a potem jeszcze zdobędziemy dwóch naszych zwolenników i prawda tak trochę do nas wróci, i tak sobie leży pośrodku między różnymi opiniami. Prawda o tym, co dobre, co szlachetne, co piękne, co pożyteczne, co święte, nie leży pośrodku. Prawda jest obiektywna. To jedno z wielkich zadań, które Papież Benedykt stawia Kościołowi w naszych czasach. Wspominając encyklikę Jana Pawła II o rozumie ludzkim, Fides et ratio, Papież Benedykt przypomina, że rozum ludzki ma siłę, ażeby poznać prawdę o sensie, o człowieczeństwie, o tym, po co jesteśmy na ziemi i jakie czyny są dobre i szlachetne, a jakie szlachetne nie są. Człowiek może się o tym dowiedzieć, gdyż ma rozum, który wczytuje się w Objawienie i konfrontuje je z danymi rozumu, logiki. Można przyjąć racjonalnie dar wiedzy od Pana Boga.


Boże drogowskazy
Pan Jezus z takim darem przychodzi, zbawiając świat, historię, te wszystkie nurty historii, cywilizacji, kultury, mentalności, które wydały tyle pięknych dzieł, budowli i wspaniałych dzieł sztuki, ale także które przyniosły wojny, zniszczenia i błędy. I niestety nie jest tak, że wystarczy poznać stare błędy, byśmy już umieli poznać błędy przyszłe. Są ciągle nowe: ciągle nowe pokusy, ciągle nowe manowce, ciągle nowe zakręty ścieżki, które prowadzą do przepaści, albo pomosty, w których deski się załamują i lądujemy w lodowatej wodzie. To wszystko się dzieje ciągle na nowo, jeśli nie zwracamy uwagi na drogowskazy, na informujące tabliczki, jeśli nie przyjmujemy od Pana Boga wiedzy — wiedzy, że jest taki Baranek, który swoją Krwią odkupił grzechy świata, że jest taki Baranek, którego Krwią trzeba pomazać odrzwia, taki Baranek, który sprawia, że tej nocy przechodzi Bóg przez Egipt i odbywa „sąd nad wszystkimi bogami Egiptu”.


Ikona biblijna: Jezus ratuje tonącego Piotra (Mt 14,22-33)
Ikoną do rozważania na ten tydzień jest scena z Ewangelii Mateuszowej: Jezus ratuje tonącego Piotra. W tym tygodniu będziemy się modlić, aby wniknęła w nas wiedza o tym, że Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata — świata to znaczy historii, cywilizacji, kultury i mentalności. Świata to znaczy całego stworzonego kosmosu. Ale zanim przejdziemy do rozważania, przypomnijmy sobie co to jest ikona. To nie jest tylko tekst do przeczytania. To nie jest tekst do zaznajomienia się. Ikona to dzieło sztuki duchowej, dzieło natchnione przez Ducha Świętego. Dzieło do medytacji i do kontemplacji. Ikona to scena, której każde zdanie i każda fraza jest jak ruch pędzlem, tworzy pewną całość. Trzeba więc najpierw przeczytać tę scenę w całości, potem fragmenty, a następnie poszczególne zdania, wersety, słowa, i przebywać w ich towarzystwie, dać się wciągnąć do środka, poczuć się bohaterem tej sceny, poczuć, że to ja właśnie jestem tym, który pod imieniem Piotr — choć w roku już 2010 i w zupełnie innej scenerii — przeżywa to wszystko.


„[Jezus] przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi”. Łódź od starożytności przez średniowiecze to obraz Kościoła. I tak jak Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi, tak i nas dzisiaj przynagla, byśmy byli wiernymi członkami Kościoła. Nie dlatego, że tacy wspaniali jesteśmy albo że wszyscy ludzie w Kościele są tacy znamienici i bezgrzeszni, tylko dlatego że jest łódź i że Pan Jezus wie, gdzie jest ten okręt, który może nas przewieźć przez wzburzone fale historii.


„I wyprzedzili Go na drugi brzeg”. Uczniowie przebywają w łodzi Piotrowej, którą jest Kościół Boży. W tym fakcie — Jezioro Galilejskie, rybackie łódki i dwa brzegi — jest też prorocza zapowiedź historii: „na drugi brzeg” przez życie.


„Wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić”. Pan Jezus poszedł na jeden z okolicznych pagórków, aby się modlić. Czyż w tym fakcie nie dostrzegamy proroczej zapowiedzi Jezusa, który wstępuje do nieba, aby tam wstawiać się za nami, wstawiać się za swoim ludem?


„Łódź zaś była […] miotana falami, bo wiatr był przeciwny”. Nie dziwimy się i prześladowaniom, i krytykom Kościoła. Nie dziwimy się ani tym zasłużonym, ani tym niezasłużonym krytykom. Wiatr jest przeciwny i łódź jest „miotana falami”.


„Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze”. Czwarta straż nocna to końcówka nocy, to ta trzecia nad ranem, kiedy najbardziej chce się spać i kiedy nikt nie spodziewa się niczego dobrego. Pan Jezus przychodzi właśnie wtedy, krocząc po jeziorze.


„Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!»”. Jezus przemawia do uczniów zgromadzonych w łodzi, przemawia do Kościoła. Zanim dojdziemy do tego, jak bardzo osobiście i jak bardzo po imieniu wzywa, warto w przeżyć kościelny, historyczny i cywilizacyjny wpływ Pana Jezusa — przemawia do nich wszystkich razem: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!”


„Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!»”. I etap drugi, kiedy zaczyna mówić po imieniu i zaczyna się ten bardzo szczególny kontakt serca, relacja, osobista i serdeczna relacja z Bogiem żywym i prawdziwym.


„Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa”. Ileż w tym widzimy odniesień do naszego powołania! Ileż odniesień do najlepszych chwil w naszym życiu! „Przyszedł do Jezusa”: tyle rzeczy się udało; tyle rzeczy, o których nigdy byśmy nie powiedzieli, że są możliwe, a jednak się udały. Kto by pomyślał, że znajdziemy się w tym miejscu życia! Kto by pomyślał, że to wszystko się uda!


„Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!»”. W życiu jednak są nie tylko najlepsze chwile i nie tylko te, o których wspominamy z dumą i z wdzięcznością, jak wiele się udało. Są i takie: „na widok silnego wiatru uląkł się i zaczął tonąć”, ale krzyknął: „Panie, ratuj mnie!” To echo tej wiedzy, która potem została wlana w serce siostry Faustyny: „Jezu, ufam Tobie!” Echo tej wiedzy, która została wlana w serce Edyty Stein: „Wiedza krzyża”. Ta wiedza została także wlana w serce Piotra: „zaczął tonąć”, ale miał dar wiedzy, kto może go uratować.


„Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?»”. Jezus wyciąga rękę, aby pochwycić Piotra. Ciekawe, że to nie Piotr chwycił Pana Jezusa, lecz to Pan Jezus chwycił Piotra.


„Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym»”. To wszystko i pewnie jeszcze dziesięć razy więcej znajduje się w tej ikonie, która ma stać się zwierciadłem słowa Bożego, zwierciadłem, aby poznać siebie, swoje życie, swoje grzechy, swoje dobre i słabe strony. To nie w zwierciadle przez nas wytworzonym i nie w lustrze ludzkiej mądrości, nie w tym owocu wiedzy zerwanym własnoręcznie i samowolnie z drzewa wiadomości dobrego i złego, ale w zwierciadle Bożego słowa coraz bardziej odkrywamy, że ikona przypomina również lustro, w którym gdzieś tam między tymi szczegółami, postaciami, kolejnymi aktami sceny, nagle odkryjemy też i własne oblicze. Mamy się dać wciągnąć do wnętrza i usłyszeć także to: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” I mamy doświadczyć i tego wejścia z powrotem do łodzi — łodzi Piotrowej, łodzi Kościoła. Doświadczyć przeżycia jak wiatr się ucisza i wewnętrznego przekonania, dzięki któremu potrafimy potwierdzić: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.


*****


Taki niech będzie ten czwarty tydzień naszej nowenny. Niech nasze spojrzenie w tym tygodniu wędruje daleko aż po krańce historii, aż po krańce świata, aż po krańce cywilizacji. Doświadczenie tego wszystkiego, co złe, groźne czy niepokojące, o czym niejednokrotnie słyszymy, nie jest po to, żeby nas zatrwożyć i żeby nas zatopić, lecz po to, żeby sobie uświadomić, że świat potrzebuje Zbawiciela. Świat, cywilizacja, historia, przyszłość, potrzebują Zbawiciela, Tego, o którym można powiedzieć: „On prawdziwie jest Zbawicielem świata”, Tego, o którym można powiedzieć: „Przechodzi przez świat, przechodzi tej nocy przez Egipt i dokonuje sądu nad wszystkimi bogami Egiptu”. Amen.