niedziela, 30 stycznia 2005

Kazanie na Górze - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
30 stycznia 2005

Kazanie na Górze


Niektórzy nie dowierzają i ze zdumieniem patrzą się na Księgę, którą przed chwilą zamknąłem, i słusznie. Napisano bowiem w Ewangelii, że gdy Jezus dokończył tych mów, to ludzie ze zdumieniem przysłuchiwali się temu, co właśnie powiedział.


1. Obraz wspinaczki


Słowa Ewangelii są zdumiewające. A słowa Kazania na Górze są zdumiewające jeszcze bardziej. A w Kazaniu na Górze szczególnie dziwnych jest Osiem Błogosławieństw. Dlaczego? Najpierw pewne wspomnienie. Dwa lata temu wchodziłem na Zawrat od strony Hali Gąsienicowej. Gdy popatrzy się z Hali Gąsienicowej na Zawrat, z daleka widać na początku tylko niedostępną skałę. Piętrzą się niedostępne kamienie i wydaje się, że będzie absolutnie niemożliwe dostać się tam na górę. Ale na tle nieba widać wysoko małe sylwetki ludzi, więc chyba jakoś tam weszli. A potem idzie się i odkrywa się, że ktoś przygotował ścieżkę: ktoś namalował na kamieniu to tu, to tam znaki, które pozwalają odkryć łatwiejsze sposoby poruszania się. W miejscach, które dla mnie byłyby zupełnie niedostępne, ktoś wykuł schodki w skale. Tam, gdzie mój lęk wysokości absolutnie by mnie zablokował i zatrzymał, ktoś zawiesił łańcuchy. A tam, gdzie bym sobie już całkiem nie dał rady, ktoś wbił klamry. Ktoś uprzedził moją słabość. Ktoś pomyślał, jak takiemu słabemu człowiekowi jak ja umożliwić wejście na niedostępny szczyt. Owszem, to mnie nie zwolniło z wysiłku. Zasapany i zmęczony dotarłem na górę. To mnie nie zwolniło z wysiłku, ale umożliwiło mi piękną drogę i piękną wędrówkę.


To wspomnienie towarzyszyło mi, kiedy czytałem na nowo Kazanie na Górze i Osiem Błogosławieństw. Nie tylko wędrówka na Zawrat z Hali Gąsienicowej nazywa się drogą, ale drogą nazywa się także chrześcijaństwo. Tak czytamy w Dziejach Apostolskich, że „Szaweł poprosił o listy, aby mógł uwięzić zwolenników tej drogi” (Dz 9,1-2). Nie zwolenników tego poglądu, tej idei, czy tego pomysłu, ale zwolenników tej drogi.


Droga chrześcijańskiego życia jest piękna i trudna. I tą drogą jest Kazanie na Górze. Tak jest napisana Ewangelia według Świętego Mateusza: zaczyna się od ukazania drogi w Kazaniu na Górze, a kończy się przypomnieniem, jakich pomocy Pan Bóg udziela, aby na trudny i niedostępny szczyt wejść: „Idźcie i głoście kerygmat wszystkim narodom”, a potem udzielcie im pomocy, żeby mogli to wykonywać: „chrzcijcie”. Gdy już będą mieli łaskę, to będą mieli i schodki, i łańcuchy, i klamry. I wtedy: „Uczcie ich zachowywać wszystkiego, co wam przykazałem”.


Pan Bóg w ten właśnie sposób wykuwa nam schodki w drodze na szczyt: dał nam chrzest, dał nam Kościół.


Pan Bóg w ten sposób rozwiesił łańcuchy w takich miejscach, gdzie stanęlibyśmy i ani kroku dalej. Wtedy pojawia się wspólnota. Wtedy pojawiają się życzliwi ludzie. Pojawia się przykład brata, siostry.


Pan Bóg też w takich miejscach, które byłyby absolutnie nie do pokonania, przewidział to i przygotował klamry, po których będę mógł się wspinać: natchnienie, wewnętrzne pomoce, umocnienia, pociechy.


To wszystko nie zwalnia z wysiłku: droga przez to nie staje się łatwa – dalej jest trudna i męcząca – ona się przez to staje możliwa. Bez schodków, łańcuchów i klamr jest niemożliwa, natomiast z nimi jest możliwa, choć trudna. Tak też wygląda chrześcijaństwo: bez Bożej pomocy – i tej wewnętrznej, od strony serca, i tej, która do nas dociera przez chrzest, Eucharystię, Kościół, wspólnotę – bez takich pomocy jest po prostu niemożliwe.


Jeśli czasami usłyszymy od kogoś, że chrześcijańskie życie jest łatwe, to od takiego człowieka uciekajmy, bo to jest nieprawda. Jeżeli będziemy już na wyższym poziomie życia duchowego, to nie uciekajmy, tylko z nim rozmawiajmy i przekonajmy go, że się myli, że życie chrześcijańskie jest trudne i będzie od nas wymagało przynajmniej tyle wysiłku, co wspinaczka na Zawrat.


2. Spojrzenie na piękno drogi


Kiedy się stoi na Hali Gąsienicowej i patrzy na Zawrat – to jest piękny widok. Niedostępne skały, ale piękne! A teraz spójrzmy na piękno drogi chrześcijańskiej. Zajrzałem do homilii, które na temat Kazania na Górze w Ewangelii św. Mateusza wygłosił św. Jan Chryzostom. Owe homilie wygłosił on w Antiochii (to jest dzisiaj w Syrii), w roku 390, czyli bardzo dawno temu...


a. Kazanie na Górze


W roku 390 w Antiochii św. Jan Chryzostom powiedział, że Chrystus, wygłaszając Osiem Błogosławieństw, „położył fundament nowej wspólnoty” (HomMt XV, s. 173n). Jeśli się pytamy, co jest fundamentem Kościoła i tej malutkiej cząstki Kościoła, jaką tu jesteśmy we wspólnocie, to fundamentem tym jest droga, a drogą jest Kazanie na Górze.


Jezus „kładzie fundament nowej wspólnoty”. Jan Chryzostom pisze tak: „Cóż może być bardziej niezwykłego nad te wskazania, w których rzeczą pożądaną [Jezus] nazywa to, czego inni unikają: znoszenie ubóstwa, smutek, prześladowania, zniewagi”. I dodał: „«Zdumiewały się tłumy», słysząc nakazy ciężkie, przykre i przeciwne zwykłym wyobrażeniom ludzi. Tak wielka była moc mówiącego” (HomMt XV, s. 173n).


Dlatego ostrzegałem, że kiedy będziemy czytać Ewangelię, to będzie dziwne i zdumiewające. Ostrzegałem, że powinniśmy czuć się wytrąceni z równowagi, tak jak słuchacze dwa tysiące lat temu na górze w Galilei, tak samo jak słuchacze w 390 roku w Antiochii: „«zdumiewały się tłumy», słysząc nakazy ciężkie, przykre i przeciwne zwykłym wyobrażeniom ludzi” – ale uwaga! – „Tak wielka była moc mówiącego”. Jezus, ukazując drogę trudną, niezwykłą i niemożliwą, udziela mocy. Droga jest przygotowana przez Jego łaskę.


b. „Błogosławieni ubodzy w duchu”, czyli pokorni


A teraz rzut oka na kilka miejsc chrześcijańskiej drogi, czyli kilka błogosławieństw. Najpierw, czego uczył Jan Chryzostom na temat pierwszego błogosławieństwa: „Błogosławieni ubodzy w duchu”.


Warto pamiętać, że Jan Chryzostom, podobnie jak wszyscy wielcy Ojcowie Kościoła z tych obszarów chrześcijaństwa, mówił po grecku. Dla niego to był codzienny język, dlatego Ewangelia napisana po grecku była dla niego tekstem pisanym w jego języku. I właśnie z tego powodu mieli zupełnie niezwykłe zrozumienie tych tekstów.


I pisze Jan Chryzostom tak na temat błogosławieństwa „ubodzy w duchu”: mówi, że chodzi tu o pokorę. Pokora to jedno z takich słów, których rzadko używamy. To nie jest słowo, z którego istnienia czulibyśmy się szczęśliwi.


„Największe zło, które zgubiło cały świat, pochodziło z pychy; także diabeł, który nie zawsze nim był – diabeł nie zawsze był diabłem, był kiedyś aniołem – stał się diabłem z powodu pychy”.


„Błogosławieni ubodzy w duchu” – to błogosławieni pokorni, ci, którzy unikają pychy i z pychy się leczą. Na tym polega to błogosławieństwo. Jan Chryzostom przypomniał w swojej homilii pewne zdanie u św. Pawła: „Nie świeżo ochrzczony – ażeby wbiwszy się w pychę , nie wpadł w diabelskie potępienie” (1 Tm 3,6). O co chodziło Apostołowi? Że nie tylko diabłu grozi pycha i nie tylko tym, którzy świadomie służą diabłu; pycha grozi także uczniom Jezusa. Paweł przypomniał, że szczególnie grozi tym, którzy niedawno przeżyli łaski Pana Jezusa: nie świeżo ochrzczony [ma zostać wyróżniony], bo wbiwszy się w pychę, mógłby wpaść w diabelskie potępienie.


Jan Chryzostom mówi nawet o Apostołach. Nawet o nich! I to mówi nie na początku drogi, bo na początku byli pokorni. Na początku, to − pamiętamy − Piotr mówi: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Na początku byli pokorni. Ale później: „Nawet Apostołowie, po znakach i cudach i wielce ufni w Bogu” – właśnie wtedy – „mogli potrzebować tej przestrogi”.


To błogosławieństwo do nas odnosi się w tym gronie szczególnie wtedy, jeśli dotykają nas Boże błogosławieństwa, dary, jeśli Pan Bóg w nas potężnie działa. Dlaczego? Bo po takim doświadczeniu grozi diabelskie pokuszenie. Nowy Testament, św. Paweł tak uczy: „nie świeżo ochrzczony”, niech pilnie zwraca na siebie uwagę, nie taki powinien zajmować najważniejsze miejsca, „aby wbiwszy się w pychę, nie wpadł w diabelskie potępienie”.


c. „Błogosławieni, którzy się smucą”


Tu znowu przypomina św. Jan Chryzostom w homilii w 390 roku naukę Pisma Świętego o Bożym smutku. Przypomniał, że św. Paweł pisał do Koryntian: „Zasmuciliście się po Bożemu”. Co to jest Boży smutek? Bo my zwykle raczej mówimy o Bożej radości. Jest taka pieśń pobożna: „Boża radość jak rzeka ogarnia duszę mą”. A czy jest taka pieśń: „Boży smutek jak rzeka”? Nie ma.


Co to jest Boży smutek? Odsyła nas św. Jan Chryzostom do Apostoła Pawła. Paweł pisze tak: „Zasmuciliście się po Bożemu […], bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się [potem] nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć” (2 Kor 7,9-10). Dlatego nie chodzi o smutek jakikolwiek, tylko o smutek Boży: „Boży smutek jak rzeka ogarnia duszę mą”. Chodzi oczywiście o smutek z powodu grzechu. To o to chodzi. Dlatego Mszę świętą zawsze rozpoczynamy przypomnieniem grzechu („Spowiadam się”), to nie jest chwila radosna („Alleluja! Jestem grzesznikiem!”). Nie! To smutne, że jestem grzesznikiem! Ale tak właśnie jest. I to się nigdy nie zmieni. Mogę być mniej grzesznikiem, powinienem być mniej grzesznikiem, ale trochę grzesznikiem zawsze będę, i to nie jest radosne – to jest smutne, i to jest smutek, który jest smutkiem Bożym. Zasmuciliście się po Bożemu i ten smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, i tego się potem nie żałuje.


d. „Błogosławieni cisi”


Kto z nas byłby zadowolony, gdyby mu prawić takie komplementy: „taki cichutki jesteś”. Nie wiem, czy wielu spośród nas byłoby zadowolonych. I znowu Jan Chryzostom odsyła nas do tego, żeby patrzeć na Apostołów i szczególnie na Pana Jezusa, co to słowo u nich ma znaczyć. Pan Jezus mówi: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29). Co to może znaczyć? Myślę, że zawsze warto sobie przeczytać jeszcze raz Ewangelię i uzmysłowić sobie najpierw, w jaki sposób Pan Jezus nie był cichy.


Pan Jezus nie był cichy na pewno w ten sposób, żeby miał być bez potrzeby małomówny. Obchodził miasta i wsie, i głosił.


Na pewno Pan Jezus nie był cichy w ten sposób, żeby miał być bezwolny. Ludzie pytali, co to za nowa nauka z mocą.


Na pewno nie był cichy w tym sensie, żeby miał stać w kącie i się ukrywać. Nie. Zbierały się tłumy, żeby Go słuchać.


Pan Jezus nie był cichy w ten sposób, żeby miał być potulny. Średnio raz na rok słyszę, jak ktoś mówi: „Pan Jezus nigdy nikogo nie krytykował”. To nie jest prawda, że Pan Jezus nigdy nikogo nie krytykował. Owszem, krytykował: „Powiedzcie temu lisowi…”. To są ostre słowa.


Więc co to znaczy: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy”? Mamy się uczyć, że głoszenie Ewangelii i nasze chrześcijańskie życie dokonuje się bez sztucznej pomocy z zewnątrz: bez pomocy wojska, bez pomocy policji, bez pomocy siły, nie przemocą. Pan Jezus mówi: „Schowaj swój miecz” (J 18,11), „Królestwo Moje nie jest z tego świata” (w. 36), i to nie tak będziecie zaprowadzać wiarę w Ewangelię.

e. „Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości”


Ciekawe, że w tym miejscu Jan Chryzostom przede wszystkim odwołuje się do zwykłej sprawiedliwości, nie jakiejś sprawiedliwości w łasce Bożej, usprawiedliwieniu. Nie. Tu chodzi o taką sprawiedliwość, żeby nie było nierówności. Kto ma więcej, niech się podzieli z tym, który ma mniej. Nazywa to konkretnie jałmużną. Mam więcej, to powinienem się podzielić na miarę moich możliwości. Tu znowu warto zrobić rachunek sumienia, bo w środowisku charyzmatycznym czasami dołączamy różne dodatkowe motywy do jałmużny: jak my dajemy komuś, to Pan Bóg daje nam, czyli daję innym, żeby mi było lepiej. Nie, tak nie jest. Daję innym nie po to, żeby mi było lepiej, tylko żeby im było lepiej. Na tym polega jałmużna. Mnie będzie gorzej, bo ja nie będę miał tyle co przedtem. Zbieraliśmy na ofiary tsunami, ktoś rzucił 2,30 zł, to jemu jest gorzej, już nie ma tej sumy, ktoś inny ją ma.

f. „Błogosławieni miłosierni”


W 390 roku w Antiochii Jan Chryzostom wyjaśniał to tak: nie jest dobrze, żeby były takie niesprawiedliwości, że kto jest bogaty, nic nie daje biednemu – niech daje, to jest sprawiedliwe, a w przypadku miłosierdzia chodzi o inne formy pomocy, inne dobre uczynki: uśmiech, zaangażowanie, zainteresowanie – to ci są „błogosławieni miłosierni”.

g. „Błogosławieni czystego serca”


Tutaj Jan Chryzostom przypomniał słowa apostoła: „Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie” (Hbr 12,14). Trzeba się o to starać. Kto się nie stara o uświęcenie, to się stacza. Uświęcenie nie jest czymś, co posiadamy naturalnie, sami z siebie. Tak nie jest. Gdy człowiek się nie stara, to się stacza, bo nasza wędrówka jest pod górę. Kto się przestaje wysilać, zaczyna się turlać w dół i kończy niżej, niż zaczął. I co wtedy? Wstaje i się wspina znowu – na tym to polega. Na tym polega wędrówka w górę. Zawsze można po sturlaniu się w dół podjąć na nowo wspinaczkę pod górę. Nie można się wturlać pod górę, turlać się można tylko w dół, pod górę niestety trzeba wchodzić z trudem i mozolnie. Takie są realia chrześcijańskiego życia.

h. „Błogosławieni czyniący pokój”


I wreszcie „błogosławieni czyniący pokój”. To ci, co patrzą wstecz na miniony tydzień, miesiąc, rok i mogą się cieszyć, że po ich przejściu jest więcej pokoju Bożego między ludźmi, niż było.


Tak w wielkim skrócie wygląda piękna droga na duchowy Zawrat. Stoi Jan Chryzostom w 390 roku na Hali Gąsienicowej i mówi: Patrzcie, tak wygląda ta droga. Wszyscy stoją koło niego i mówią: To jest niemożliwe, tej drogi się nie da przebyć. A on mówi: Owszem, to prawda, to jest niemożliwe i tego się nie da zrobić, ale Pan Bóg to przewidział, dlatego powiedział: „Chodźcie za Mną”. O, tu jest ścieżka Kościoła i chrztu świętego – jest już przygotowana; tutaj będą łańcuchy wspólnoty i pomocnych ludzi; tutaj będą klamry łaski, natchnień i umocnień, i w ten sposób dojdziemy do celu, którym jest przeżycie lat naszego ziemskiego bytowania po chrześcijańsku.


„Zdumiewały się tłumy, kiedy Pan Jezus o tym mówił” i jeśli ktoś jest zdumiony, to dobrze, to możemy mu pogratulować.


[2005]



niedziela, 23 stycznia 2005

Świadectwo z Syberii - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
23 stycznia 2005


Świadectwo z Syberii


Kilka dni temu doszedł do mnie biuletyn misji na Syberii, misji, którą mają tam ojcowie klaretyni. Ten biuletyn dlatego mnie szczególnie zaciekawił, bo zawiera nazwiska syberyjskich proboszczów i czcigodnych ojców, a ja ich pamiętam z ławki szkolnej − uczyłem ich... Pamiętam, jak prac nie oddawali w terminie, denerwowałem się na nich. To było kilka lat temu, a teraz przysyłają z Syberii, z Krasnojarskiego kraju biuletyn misji. I dzisiaj chciałem nie tyle mówić, co przeczytać fragmenty świadectwa, które w tym biuletynie są zamieszczone:


„Nazywam się Tatiana Ugajnowa – pisze autorka tego świadectwa – pochodzę z Syberii, urodziłam się w Krasnojarskim Kraju, w bardzo małej wiosce […]. Później wyjechałam do miasta, aby dalej uczyć się. Zobaczywszy świat nie tylko z okna chaty w rodzinnej wiosce, dostrzegłam różnicę między tajgą a tak zwaną cywilizacją. Cywilizacja [Związku Radzieckiego] proponowała ateizm, i to w jego naukowym wydaniu. Świadomie poszłam za jego głosem. Ateizm mówił, że człowiek sam jest twórcą swego szczęścia, że już wszystkich wyprzedziliśmy [cały niekomunistyczny świat], zwyciężyliśmy i że już niedługo będziemy żyli w raju, który nazywa się komunizm”.


Dalej Tatiana Ugajnowa z Krasnojarskiego Kraju pisze:


„Kilka lat pracowałam jako nauczyciel zawodu i wychowawca i brałam aktywny udział w życiu Komsomołu [Związek Młodzieży Komunistycznej]. Wieczorami dokształcałam się w różnych szkołach, wystarczy, że wymienię Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu, Fakultet Naukowego Ateizmu i inne komsomolskie szkoły. Realizowałam się jako działaczka i organizatorka. Bardzo wcześnie wstąpiłam do partii i szybko zostałam wybrana sekretarzem komsomolskiej organizacji studentów, później zaś partyjnej nauczycieli […]; rozpoczęłam pracę społeczną, jako przewodnicząca związku zawodowego studentów [i nagle] zrozumiałam, że wszystko, co czyniłam, jak żyłam, nie ma wartości, że tak żyć nie można. Wtedy też wystąpiłam z partii”.


Muszę powiedzieć, że kiedy to czytałem, to bardzo mocno skojarzyło mi się z czytaniem dzisiejszym: i z proroka Izajasza, i z Ewangelii – „mieszkańcy cienistej krainy śmierci” (Mt 4,16; por. Iz 9,1).


Tatiana Ugajnowa pisze dalej tak:


„Co było dalej? Dalej było wielkie pytanie o sens życia człowieka. Jeśli go nie ma w tym, czym żyłam, to gdzie jest? Szukałam […] w przyjaźniach, niekończących się imprezach, astrologii, magii i wróżbiarstwie […], i kiedy pozornie poukładane wartości życiowe rozpadły się, poczułam się odrzucona przez świat, rodzinę i przyjaciół, a wraz z odrzuceniem przyszła rozpacz, beznadzieja, a nawet brak chęci życia. Nie miałam żadnych marzeń, ani pragnień”.


Mieszkańcy cienistej krainy mroków... A teraz coś dziwnego, coś nietypowego. Tatiana pisze tak:


„Właśnie wtedy nagle zaczęłam odczuwać blisko siebie obecność drugiej osoby, ale nie był to tylko człowiek […]; jego wzrok mówił wyraźnie, że czegoś ode mnie chce. Moją pierwszą myślą było: «Zwariowałam». Widzenia te trwały aż do momentu, kiedy ostatecznie zdecydowałam się zacząć wszystko od początku. Pewnego razu miałam dziwny sen […]. Zobaczyłam […], jak papież odprawiał Mszę świętą. Nigdy wcześniej ani nie widziałam Jana Pawła II, ani nie wiedziałam, jak wygląda. I nic też nie wiedziałam o Mszy świętej. Ale ten sen mnie poruszył i zaniepokoił. […] Niedługo potem, czytając lokalną gazetę, zobaczyłam ogłoszenie, że Kościół rzymskokatolicki zaprasza na Mszę świętą do Pałacu Kultury”.


Do Pałacu Kultury, bo to Kraj Krasnojarski, więc kościołów nie było...


Dalej pisze:


„Zdecydowałam się pójść. Udało mi się namówić jeszcze moją siostrę i jedną kobietę z wioski. Ubrałyśmy się jak do teatru i udałyśmy się do Pałacu Kultury”.


Czemu jak do teatru? Gdyż nie wiedziała, co to jest ta Msza. Jeszcze w Domu Kultury – no to chyba jakaś sztuka teatralna, którą katolicy wystawiają!


Gdy tam dotarła, zapytała: „Gdzie są ci katolicy? […] Czemu jest ich tak mało i dlaczego nie ma jeszcze tego przedstawienia, które nazywają Mszą świętą?”. I w rozmowie, tam w kościele, padło słowo „siostry zakonne”.


Tatiana Ugajnowa pisze tak:


„Zaintrygowało mnie określenie «siostry zakonne» – kto to taki? […] Myślałam, że chyba wzięli je z muzeum […], a mojemu zdumieniu nie było końca, gdy zobaczyłam je na własne oczy”. Dalej pisze: „W spotkaniu z tymi odważnymi ludźmi po raz pierwszy spotkałam się z Panem Jezusem, ale Jego obecność w ofierze Mszy świętej, Komunii, słowie Bożym i we wspólnocie […] była dla mnie jeszcze tajemnicą. Od tego czasu moje życie zmieniło się, skierowało się ku Bogu i Kościołowi. Jestem przekonana, że Pan Bóg osobiście troszczy się o wszystkich ludzi i czasem posyła do nas świadków swojej miłości. Dla mnie tymi świadkami były siostry zakonne. Dzisiaj sama jestem siostrą zakonną Zgromadzenia Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa”.


Bardzo ciekawa jest jej motywacja − dlaczego:


„Być może dlatego, że kilka lat wcześniej boleśnie poznałam cenę ludzkiej krwi, kiedy w okrutny sposób zabito moją siostrzenicę i jej męża […]. Zrozumiałam, że to we Krwi Jezusa bije źródło przebaczenia dla wszelkiego zła […]. Tam właśnie chcę nieść nadzieję Bożego przebaczenia, płynącą z ceny, jaką zapłacił za każdego Chrystus”.


Przyznaję, że to jest bardzo dziwne świadectwo o działaczce Komsomołu i partii z Kasnojarskiego Kraju. Jest coś o duchowej wizji jakiejś tajemniczej osoby, która czegoś chciała, ale nie do końca wiadomo czego. Jest coś o ogłoszeniu o „przedstawieniu mszalnym” w Pałacu Kultury i o tym, jak pani Tatiana została siostrą adoratorką. Jest to dziwne dziwne, ale po prostu takie jest. I takie dotarło do mnie z misji księży klaretynów w Krasnojarsku od ludzi, którzy kojarzą mi się do dziś z chłopcami, którzy nie odrabiali zadań domowych, a tymczasem przez nich Pan Bóg takie wielkie dzieła czyni tysiące kilometrów stąd, na Syberii. „Mieszkańcom cienistej krainy śmierci” zajaśniało światło. Amen.


[2005]



niedziela, 9 stycznia 2005

Chrzest Pański - homilia


ks. Andrzej Siemieniewski


HOMILIA
9 STYCZNIA 2005

Chrzest Pański


Dzisiaj czeka nas wycieczka do Kościoła pierwszych wieków, by spróbować przeżyć chrzest tak, jak pierwsi chrześcijanie go przeżywali. Oto niedziela Chrztu Pańskiego, a Ojcowie Kościoła bardzo często przypominali, że nasz chrzest ma swoje źródło w chrzcie Jezusa Chrystusa: Jezus po to wszedł do Jordanu i dał się ochrzcić przez Jana Chrzciciela, aby to było źródło i wzór dla każdego następnego chrztu, który będą przeżywać Jego uczniowie. Ciekawa rzecz: Po co Pan Jezus wchodził do Jordanu, w jakim celu dał się obmyć wodą oczyszczenia, skoro był Barankiem bez grzechu? Właśnie po to, abyśmy my mieli źródło dla naszego chrztu.


Najpierw jeszcze o pożytku wracania do przeszłości. Lubimy patrzeć na przeszłość krytycznie: tu niewłaściwie postępowali, tam grzeszyli i wypaczyli, a my na pewno zrobilibyśmy to lepiej. Warto jednak spoglądać w przeszłość również z wdzięcznością. Weźmy prosty przykład: Kończy się okres Bożego Narodzenia w liturgii i wciąż mamy dużo śpiewów, które opiewają ewangeliczne sceny: Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi; narodził się Chrystus Pan w Betlejem; pokłon magów-królów ze Wschodu – są takie śpiewy. A skąd one pochodzą? Wszystkie z przeszłości, z odległych wieków! A czy mamy na przykład pieśni opiewające chrzest Pański? Jezus Chrystus wstąpił do Jordanu; Duch Święty zstąpił na Chrystusa i otworzyły się niebiosa. Nie mamy. Dlaczego nie mamy? Bo przeszłość nam ich nie zostawiła.


Łatwiej patrzeć krytycznie na przeszłość, ale dzisiaj zachęcam, żeby patrzeć wstecz z wdzięcznością. Jeśli w ogóle są w Odnowie jakieś pieśni opiewające sceny z Ewangelii, to w zasadzie wszystkie to są pieśni stare. O narodzeniu Jezusa są. O Pasji Jezusa są. O zmartwychwstaniu też są. A o różnych scenach ze środka Ewangelii nie ma. Dlaczego? Bo przeszłość nam ich nie zostawiła.


Czekamy na pieśni opiewające chrzest Jezusa, opiewające scenę „Siewca wyszedł siać”, „Jezus wszedł do Jerycha i zobaczył ślepca siedzącego przy drodze” itd. To apel do kompozytorów, poetów i kierowników chóru. Ale wróćmy do Kościoła starożytnego, który zresztą też nam niektóre pieśni zostawił: „Dziękujemy Ci, Ojcze nasz, za święty szczep Dawida” – to pieśń pochodząca z I wieku. Mamy też pieśni z tamtego okresu.


Jak pierwsi chrześcijanie przeżywali chrzest? Czasami spotykam się z takim zdaniem: Kościół starożytny chrzcił dorosłych. W jakiejś rozmowie, dyskusji, debacie słyszę regularnie tezę, że Kościół chrzcił dorosłych i dlatego chrześcijanie byli gorliwi. A dzisiaj Kościół chrzci dzieci i dlatego nie jesteśmy gorliwi − chrześcijanie są bez mocy, letni. Ponownie usłyszałem takie zdanie kilka dni temu. Myślę, że to krótkie zdanie zawiera przynajmniej cztery potężne znaki zapytania, i dzisiaj im się przyjrzymy.


Co to może znaczyć: „Kościół starożytny chrzcił dorosłych”? Jeśli przez to rozumiemy, że Kościół starożytny intensywnie ewangelizował i wobec tego mnóstwo pogan, którzy nigdy w życiu nie słyszeli o Panu Jezusie, nawracało się i siłą rzeczy, żeby stać się chrześcijanami, przyjmowało chrzest – to myślimy słusznie. Ale czasami się mniema, że Kościół starożytny nie chrzcił dzieci. Otóż na szczęście nie musimy się domyślać: chrzcił czy nie chrzcił. Na szczęście pozostało sporo tekstów z II-III wieku, a najstarszy tekst, który ten temat porusza, został napisany przez św. Ireneusza. Św. Ireneusz urodził się w roku 120. Jeszcze dużo ludzi wspominało wtedy pogrzeb św. Jana Apostoła, który umarł kilkanaście lat wcześniej. Ireneusz napisał opasłe dzieło pt. Przeciw herezjom. I tam napisał m.in. tak:


„Chrystus przyszedł, by zbawić wszystkich, którzy przez niego narodzili się na nowo”.


Ireneusz wyjaśnia dalej, co to znaczy „narodzić się na nowo”: jest to obmycie wodą chrztu, kiedy Duch Święty udziela nowego narodzenia. Ale najciekawsze, że św. Ireneusz przypomina również, kto przez chrzest może narodzić się na nowo. Mówi, że narodzić się na nowo mogą starcy, bo byli tacy, którzy w podeszłym wieku przychodzili do Jezusa jako poganie. Dalej mówi: młodzieńcy. Mówi też: chłopcy. Schodząc w dół z wiekiem mówi też: większe dzieci. Pewnie dziś powiedzielibyśmy: uczniowie. I mówi też: małe dzieci. To pewnie te, które dziś nazywamy niemowlętami. Wymieniał wszystkie kategorie wiekowe: od starców do małych dzieci – wszyscy mogą narodzić się na nowo przez chrzest. Ireneusz należy do pokolenia uczniów apostolskich, którzy uczyli się wiary u uczniów apostołów.


Około 40 lat później w Afryce urodził się niejaki Tertulian, który wprawdzie na starość odszedł do sekty twierdzącej, że nie ma odpuszczenia grzechów, ale to nas teraz nie interesuje. W traktacie o chrzcie Tertulian pisze, że powszechnie chrzci się małe dzieci. Taki Kościół widział Tertulian urodzony w roku 160. I o innym Kościele nie słyszał.


Jeszcze troszkę później – wędrujemy w historycznej pielgrzymce do II wieku – w roku 185 urodził się niejaki Orygenes, który napisał Komentarz do Listu do Rzymian. Pisał tam o chrzcie:


„Kościół otrzymał od Apostołów przekaz, aby chrztu udzielać również małym dzieciom”.


O czym to świadczy? Że Orygenes nigdy w życiu nie widział innego Kościoła i nigdy nie słyszał o innym Kościele jak tylko o takim, który udziela chrztu małym dzieciom.


Troszkę wcześniej o kilkanaście lat urodził się niejaki Hipolit Rzymski (a więc kolejny świadek dołącza do Ireneusza, Tertuliana, Orygenesa i Hipolita).


Hipolit Rzymski napisał dzieło pt. Tradycja apostolska, w którym właśnie chciał przedstawić, czego wyuczył się od uczniów uczniów apostołów. Opisał też m.in., jak powinien wyglądać chrzest. Trzeba więc przyjść nad rzekę – to jest ciekawe zresztą, że starożytni chrześcijanie mieli zapał chrzczenia w wodzie bieżącej. To jest chrzest najbardziej wyrazisty: żeby woda się ruszała, żeby płynęła, żeby to był strumień, rzeka. Pewnie zalecali to z różnych powodów, ale kto wie, czy nie najważniejsze było to, że bieżąca woda, która płynie w strumieniu czy w rzece, przypomina Jordan i chrzest Jezusa. Tak już w Didache − przy końcu I wieku pisali: „Jeśli macie wybór, to chrzcijcie w wodzie bieżącej”. Otóż Hipolit też o tym pisze, ale co ważne, mówi tak: „najpierw chrzcijcie najmniejszych”, od nich zaczynajcie. Ale ciekawe, jacy oni są, ci mali: trzynaście lat, czternaście, szesnaście? Mówi tak: „najpierw chrzcijcie najmniejszych; jeśli mogą odpowiadać sami, niech to uczynią”. Na co mają odpowiadać? Na pytania stawiane podczas chrztu, np.: Czy chcesz przyjąć chrzest w wierze Kościoła? „Jeśli mogą odpowiadać sami, niech to uczynią, a jeśli nie mogą odpowiadać sami, to niech to uczynią za nich rodzice”. Hipolit ma na myśli dzieci, które nie są w stanie odpowiedzieć, gdyż jeszcze nie mówią, albo jeżeli mówią, to mówią tylko „mama” i „tata”. Tak pisze Hipolit Rzymski urodzony w roku 170: jeśli dzieci przystępujące do chrztu nie mogą same odpowiadać, niech odpowiedzą za nie rodzice.


Był nawet w starożytności synod w Kartaginie w roku 250, który zajął się tym problemem, w jakim wieku można chrzcić dzieci. Ten synod odrzucił jako błędną opinię, że chrzest małych dzieci należy odkładać aż do ósmego dnia po narodzeniu. Ponieważ niektórzy twierdzili, że chrzest trzeba odłożyć aż do ósmego dnia po narodzeniu, to synod w Kartaginie odrzucił tę opinię jako błędną. To nie znaczy, że koniecznie trzeba chrzcić w drugim czy trzecim dniu po narodzeniu, tylko że nie trzeba odkładać chrztu. Można, ale nie trzeba. Jako opinię błędną synod odrzucił, że należy czekać z chrztem aż do ósmego dnia po narodzeniu. To jest rok 250.


Więc pierwsza część zdania, jakoby Kościół starożytny chrzcił dorosłych, w jakimś sensie jest prawdziwa – w tym sensie, że intensywna ewangelizacja sprawiała, iż ciągle było pełno dorosłych do ochrzczenia. Ale gdyby ktoś mniemał, że w rodzinach chrześcijańskich nie chrzczono dzieci, to musielibyśmy zapytać, skąd o tym wie: ponieważ autorzy starożytni, którzy się wtedy urodzili i widzieli Kościół w II-III wieku, przekazują nam coś innego. Pisarze chrześcijańscy z tego czasu mówią, że w rodzinach chrześcijańskich chrzczono dzieci.


Druga część tego ważnego zdania: „a Kościół współczesny chrzci dzieci”. Tu trzeba by dodać znowu: to jest prawda, że w chrześcijańskich rodzinach chrzci się dzieci, ale czy z tego wynika, że nie chrzci się dorosłych? Wyszukałem informację, że w Stanach Zjednoczonych 8 proc. chrztów w Kościele katolickim to chrzty osób, które dziećmi nie są, czyli młodzieży i dorosłych. Dlaczego? Bo to jest społeczeństwo bardzo zróżnicowane: wierzący, niewierzący, katolicy, niekatolicy, najróżniejsze opcje, wyznania i religie. Stąd jest sporo ludzi, którzy nie pochodzą wcale z rodzin katolickich i jako młodzież czy dorośli do Kościoła katolickiego wstępują.


Jeżeli chcielibyśmy więc mówić zgodnie z prawdą, to trzeba by powiedzieć, że w starożytności częściej chrzczono dorosłych, a dzisiaj częściej chrzci się dzieci, ale zarówno w starożytności, jak i dzisiaj chrzczono i dzieci, i dorosłych.


A jak to jest z tą gorliwością Kościoła? Często patrzymy w przeszłość i rzuca się nam w oczy, że w Kościele starożytnym było wielu bohaterskich męczenników. Ale czy tylko tacy byli? Niestety, nie tylko. Bardzo polecam nieustanną lekturę Księgi Apokalipsy, rozdział drugi i trzeci. A dlaczego? Bo jest tam opisany Kościół z roku mniej więcej dziewięćdziesiątego lub setnego, ale od strony swoich wad: letniości, a nawet odstępstwa, opieszałości, nieruchawości. Czytamy opis Kościoła od strony letniości i nieruchawości nie po to, żeby patrzeć z góry na innych ludzi, tylko po to, żeby odkryć, że ci, którzy uczyli się wiary od Apostołów, od Jana Apostoła, wcale od tych, których znamy dzisiaj, specjalnie się nie różnili.


I na koniec czwarta część tej wypowiedzi, którą często słyszę: Czy to prawda, że chrześcijanie współcześni są bez mocy? Ci, którzy zajmują się historią męczenników, twierdzą, że wiek, w którym męczenników chrześcijańskich było najwięcej, to wiek XX. Mało tego: że w wieku XX było więcej męczenników za wiarę niż we wszystkich poprzednich wiekach razem wziętych. Na pewno trochę z tego powodu, że ludzi jest po prostu więcej. Ale jednak trzeba sobie to przypominać, kiedy widzimy letniość albo opieszałość: w XX wieku było więcej męczenników za wiarę niż we wszystkich poprzednich wiekach razem wziętych. Warto przypominać sobie: tak było zawsze, a gorliwych i męczenników w wieku XX też nie brakowało.


To był komentarz do zdania, które ciągle do mnie wraca: Kościół starożytny chrzcił dorosłych i dlatego chrześcijanie byli gorliwi, a my chrzcimy dzieci i dlatego chrześcijanie są bez mocy. Otóż to zdanie zgodnie z prawdą biblijną i historyczną powinno brzmieć tak: Kościół starożytny i współczesny chrzci dzieci i dorosłych, a w zależności od tego, jak kto się na łaskę Bożą otwiera, to albo zostaje dobrym chrześcijaninem, albo zostaje leniwcem. Oczywiście, zostania leniwcem nie polecamy. Polecamy otwieranie się na łaskę Bożą, czyli na łaskę chrztu, i dzisiaj możemy potraktować święto Chrztu Pańskiego jako naszą wspólną uroczystość, świętowanie daru chrztu, który swoje źródło ma w tamtej płynącej wodzie, w rzece Jordan. Amen.


[2005]


sobota, 1 stycznia 2005

Modlitwa w językach: cud, Boży charyzmat czy pobożne jodłowanie?


ks. Andrzej Siemieniewski 

 
Modlitwa w językach: cud, Boży charyzmat czy pobożne jodłowanie?

 
W ruchu Odnowy w Duchu Świętym powszechnie mówi się o „językach”: o „modlitwie w językach”, o „śpiewie w językach” czy też o „proroctwie w językach”. Wydaje się, że określenie to bywa używane w kilku różnych znaczeniach, co prowadzi do znacznych nieporozumień. Wielu uczestników Odnowy Charyzmatycznej ma wrażenie, że dostępuje udziału w tym samym biblijnym charyzmacie, który został udzielony apostołom lub ich uczniom. Tak bywają formowani:


− „dar języków […] pojawił się po zesłaniu Ducha Świętego”;
− „po zesłaniu Ducha Świętego dar się rozpowszechnia na innych wiernych”;
− „wśród wspólnot Koryntian dar języków był powszechny”;
− „teologowie zauważają dar języków m.in. u św. Pachomiusza, św. Teresy z Avila, św. Teresy od Dzieciątka Jezus, św. Proboszcza z Ars, św. Franciszka z Asyżu, św. Franciszka Ksawerego, św. o. Pio, bł. Matki Teresy z Kalkuty i wielu innych”;
− „dar języków […] rozbudził się szczególnie na początku XX wieku”, np. „wielebny Parham modlił się nad osobami”, które „otrzymały dar języków”;
− „od 1967 roku począwszy, „wspólnoty charyzmatyczne dotykające […] glosolalii (czyli daru języków) rozszerzały się w Kościele katolickim”[1].


Zdecydowanie, na podstawie takich nauczań (typowych dla ruchu Odnowy w Duchu Świętym), członkowie naszych grup charyzmatycznych utwierdzają się w przekonaniu, że dostępują tego samego daru, który udzielony był Apostołom w dniu Pięćdziesiątnicy a potem ich uczniom. Czy wszyscy współcześni charyzmatycy mają w tej sprawie słuszność?


Przyjrzyjmy się trzem podstawowym znaczeniom słowa „języki” (w sensie charyzmatu udzielonego przez Ducha Świętego), aby stwierdzić, czy opisują one to samo zjawisko. Najpierw przypomnijmy sobie, na czym polegał dar udzielony Apostołom w dniu Pięćdziesiątnicy i w następnych miejscach Dziejów Apostolskich oraz w Pierwszym Liście do Koryntian. Na końcu przyjrzymy się przykładom traktowania „modlitwy w językach” we współczesnej Odnowie charyzmatycznej jako możliwej do wyuczenia techniki tworzenia niezrozumiałych dźwięków.


1. „Języki” budzą zdumienie


„Zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić […] każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. […] mówili pełni zdumienia i podziwu. «Jakżeż każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty?» […] Zdumiewali się wszyscy i nie wiedzieli, co myśleć: «Co to ma znaczyć?» — mówili jeden do drugiego” (Dz 2,4-12).


W opisie znajdującym się na początku Dziejów Apostolskich czytelnika uderza przede wszystkim to, że „języki” są tu przedstawione jako niespodziewany i zaskakujący dar. Elementem budzącym zdumienie słuchaczy jest fakt, że chociaż mówiący „językami” to miejscowi Żydzi, to ich przemowę rozumieli ludzie rozmawiający na co dzień w najrozmaitszych językach. Dar języków w opisie Łukaszowych Dziejów przedstawiony jest jako „natchnione i zrozumiałe zwiastowanie”[2]. Podaje się niekiedy przykłady nieskładnej mowy zaczerpnięte z innych kultur jako paralelę do tego daru języków. Ale analogie są tu słabe:


„Łukasz opisuje tę mowę nie jako nieskładną, lecz jako oddawanie czci Bogu w językach, których mówiący nie znali”[3].


Zostaje to potwierdzone dodatkowo przez tradycję żydowską, która w opisie objawienia Boga na górze Synaj (por. Wj 19,16) widziała opis rozbrzmiewania chwały Bożej w siedemdziesięciu rozmaitych językach nieżydowskich[4]. Wydaje się więc jasne, że intencją autora Dziejów Apostolskich było przekazanie, iż „w dzień zesłania Ducha Świętego uczniowie ogłaszają dziwy Boże w językach, które rozumieją zebrani tam ludzie”[5].


Prekursorami współczesnej katolickiej odnowy charyzmatycznej są amerykańscy zielonoświątkowcy sprzed stu lat. Pierwsi zielonoświątkowcy na początku XX wieku inspirowani tym tekstem z Dziejów Apostolskich też rozumieli go w sensie udzielenia charyzmatycznego daru takiego głoszenia Ewangelii, aby rozumieli to ludzie mówiący różnymi faktycznymi językami. Wierzyli, że oni sami też mogli dostąpić takiego samego daru, jak Apostołowie w dniu Pięćdziesiątnicy. Pastor Ch. Parham, który był postacią czołową dla początków historii tego środowiska, uczył, że w czasie modlitwy na początku 1900 roku studenci jego szkoły biblijnej otrzymali dar modlitwy m.in. po chińsku, szwedzku, rosyjsku, bułgarsku, japońsku, norwesku, francusku, węgiersku, włosku i hiszpańsku. Parham do końca życia w 1928 roku uczył niezłomnie, że zielonoświątkowi misjonarze nie muszą uczyć się obcych języków, gdyż mają głosić Ewangelię w językach otrzymanych na modlitwie o „dar języków”. Nie dał się nigdy zrazić tym, że brak było jakichkolwiek dowodów potwierdzających takie umiejętności u jego wychowanków[6]. Oczywiste jest więc, że powodem jego wiary nie był faktyczny dar takich języków: nikt nigdy nie potwierdził, jakoby dar taki regularnie lub nawet sporadycznie pojawiał się w jego wspólnotach. Wiara ta miała za podstawę tekst Dziejów Apostolskich i przekonanie, że to, co opisano w Dz 2,4nn można powtórzyć w XX wieku.


Wróćmy jednak do Biblii. Zajrzyjmy teraz do następnych rozdziałów Dziejów Apostolskich. Znajdziemy tam dwa przykłady opisów, jak wyglądał „dar języków” udzielony uczniom Apostołów:


„Kiedy Piotr jeszcze mówił o tym, Duch Święty zstąpił na wszystkich, którzy słuchali nauki. I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy przybyli z Piotrem, że dar Ducha Świętego wylany został także na pogan. Słyszeli bowiem, że mówią językami i wielbią Boga” (Dz 10,44-46).


Także tutaj języki są niespodziewanym i zaskakującym darem. Elementem budzącym zdumienie słuchaczy jest sam fakt ich pojawienia się. Piotr i jego towarzysze, będąc Żydami, nie spodziewali się, że takie zjawisko modlitewne może pojawić się u ludzi pogańskiego pochodzenia. Języki te raczej musiałyby być zrozumiałe dla słuchaczy. Komentatorzy piszą bowiem, że „bezpośredni kontekst wykazuje, że było to coś więcej niż glosolalia”[7], że „Duch Święty wkłada w ich usta Boże słowa”[8], a nawet, że „gdyby Kefas i jego towarzysze sami nie zobaczyli, że Duch Święty zstępuje na tych nie-Żydów dokładnie tak samo jak na nich samych, to nie zgodziliby się ich zanurzyć [w wodzie chrztu]”[9].


A oto drugi przykład z Dziejów:


„Paweł znalazł jakichś uczniów […]. Kiedy włożył na nich ręce, Duch Święty zstąpił na nich. Mówili też językami i prorokowali” (Dz 19,1-6).


Komentatorzy zauważają, że mówienie językami należy tu rozumieć tak samo, jak w Dz 10,46[10], ponieważ „towarzyszą temu te same zjawiska charyzmatyczne co stu dwudziestu osobom w Szawuot [Dzień Pięćdziesiątnicy] […] oraz Korneliuszowi i jego domownikom”[11].


W następujących potem tekstach Dziejów Apostolskich — Dz 10,44-46 i Dz 19,1-6 — „modlitwa w językach” nie tylko, że jest związana z wylaniem Ducha, ale nawet wydaje się przynajmniej w kilku sytuacjach pewnym znakiem rozpoznawczym Jego początkowego działania.


Pierwsi zielonoświątkowcy na początku XX wieku inspirowali się także tymi tekstami. Myśleli, że wynika z nich, iż modlitwa w językach jest koniecznym dowodem chrztu w Duchu Świętym do tego stopnia, że kto nie modli się „w językach”, ten na pewno nie otrzymał Ducha. Wspomniany Ch. Parham wierzył i uczył, że dar mówienia obcymi językami jest jedynym znakiem pewności napełnienia Duchem Świętym i ocalenia w dniu Bożego sądu[12].


2. „Języki” wchodzą w zwyczaj: Korynt


Przy lekturze Pierwszego Listu do Koryntian zauważamy, że „języki” przestały być czymś zaskakującym. Wydaje się, że są one stałym elementem modlitwy (przynajmniej tej jednej wspólnoty chrześcijan apostolskiego Kościoła, mianowicie w Koryncie): „Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami” (1 Kor 14,5), pisze Paweł. Apostoł wyznaje nawet: „Dziękuję Bogu, że mówię językami lepiej od was wszystkich” (1 Kor 14,18).


Czy chodzi tu o ten sam dar, o którym czytaliśmy w Dziejach Apostolskich? „Tajemnicze mamrotanie niezrozumiałych dźwięków” — tak opisuje to jeden z komentatorów, dodając, że taka „glosolalia różni się całkowicie od mówienia językami z Dz 2,4-11”, a może stać się do niej podobna dopiero wtedy, kiedy pojawi się dar tłumaczenia języków[13].


Nie wiadomo jednak, skąd powyższy autor zaczerpnął pewność, jak wyglądała modlitwa w językach, a w szczególności, że miało to być mamrotanie niezrozumiałych dźwięków: tekst biblijny nie wystarcza, by snuć takie przypuszczenia. Także u innych autorów znajdziemy szczegóły wyraźnie przekraczające dane opisu biblijnego, dodane — być może nawet bezwiednie — na podstawie innych, pozabiblijnych skojarzeń. Natomiast inny autor zauważa: „chociaż ekstatyczne mamrotanie jest zjawiskiem występującym w niektórych współcześnie istniejących kulturach pogańskich, starożytny świat śródziemnomorski dostarcza niewielu dowodów na występowanie podobnego zjawiska”. Co więcej, ten komentator jednak zrównuje zjawisko z 1 Kor 14 z darem posługiwania się faktycznym, niewyuczonym językiem, kiedy pisze, że „nie ma też żadnych znanych paralel «mówienia językami» (natchnionego przemawiania w nieznanym sobie języku — 1 Kor 14,2) lub natchnionego «tłumaczenia» języków (termin ten może oznaczać tłumaczenie lub komunikowanie ogólnego sensu wypowiedzi)”[14]. W końcu stwierdza wprost:


„termin, który przetłumaczono [w 1 Kor 14,1-20] jako «mówienie językami» oznaczał zwykle po prostu «mówienie obcymi językami». Tutaj jest jednak jasne [1 Kor 14,2.14], że człowiek, który pod natchnieniem modli się w obcych językach, wcale ich nie zna. Podobnie jak w Dziejach Apostolskich, dar ten zakłada nadprzyrodzone uzdolnienie”[15].


„Języki”, którymi modlono się w Koryncie, na pewno są niezrozumiałe dla wielu, a może i dla wszystkich innych członków wspólnoty. Wynika to ze słów Apostoła: „Jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie? Na wiatr będziecie mówili” (1 Kor 14,9) oraz: „Ty wprawdzie pięknie dzięki czynisz, lecz drugi tym się nie buduje” (1 Kor 14,17). Fakt ich niezrozumiałości wyjaśnia, dlaczego potrzebują tłumaczenia: „Jeżeli korzysta ktoś z daru języków, to niech mówią kolejno dwaj, najwyżej trzej, a jeden niech tłumaczy!” (1 Kor 14,27).


Tekst 1 Kor 12 i 14 stał się ważną podstawą nauczania najpierw zielonoświątkowców, sto lat temu, a potem nowoczesnego ruchu charyzmatycznego na temat modlitwy w językach: uczono niezwykłych pożytków płynących z praktykowania takiej modlitwy, która jest niezrozumiała dla nikogo ze słuchaczy, a także dla samego wypowiadającego ją.


3. Każdy może to robić: nie musi być ochrzczony w Duchu!


Po krótkim spojrzeniu na przykłady biblijnego nauczania na temat „języków” spójrzmy teraz na znany nam teren Odnowy Charyzmatycznej. Czy to, co nazywa się dziś w Odnowie „językami”, rzeczywiście przypomina to, co określano tą nazwą w Biblii oraz w stuletniej historii ruchu charyzmatycznego? Wydaje się, że czasem tak, a czasem nie.


Ruch Odnowy Charyzmatycznej jest dziś niezmiernie zróżnicowany i niełatwo wypowiadać się o całej Odnowie. Sięgnijmy więc po jeden tylko przykład. Niech będzie on w miarę reprezentatywny — wypowiedź o. Roberta Faricy’ego. Jest to jezuita, wykładowca na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, od lat związany z Odnową. Występował na Ogólnopolskim Czuwaniu Modlitewnym ruchu Odnowy w Duchu Świętym w Częstochowie w 1992 roku. Głosił też konferencję w 1998 roku na sesji formacyjnej „Strumienie Wody Żywej”, organizowanej przez Stowarzyszenie „M” — Centrum Formacji i Kultury Chrześcijańskiej. Te doroczne sesje cieszą się wielkim uznaniem w Odnowie w Duchu Świętym. Materiały z sesji zostały opublikowane w „Zeszytach Odnowy w Duchu Świętym” (ZODŚ), najbardziej wpływowym czasopiśmie polskiej Odnowy.


O. Faricy nauczał o językach tak:


„Sposobem modlitwy kontemplacyjnej jest modlitwa w językach […].
− Kto umie modlić się w językach? Wszyscy mogą modlić się w językach!
− Czy muszę być do tego ochrzczony w Duchu Świętym? Nie! […]
− Więc jak modlę się w językach?
− Otwieram usta, patrzę na Jezusa oczami wiary i śpiewam, używając sylab, które nie mają sensu. Jak małe dziecko, które nie umie mówić. Potem pozwalam, aby te sylaby tworzyły całość. I śpiewam do Jezusa jak małe, gaworzące dziecko.
− Czy to prawdziwy język? Nie! Jest to modlitwa kontemplacyjna — bez myślenia, bez słów […]. Modlitwa w językach jest wyższym stopniem modlitwy kontemplacyjnej”[16].


Jak łatwo zauważyć, określenie „modlitwa w językach” wydaje się tu oznaczać coś innego niż w Piśmie Świętym. Pierwsza różnica polega na tym, że nie niesie ze sobą żadnej treści możliwej do wyrażenia słowami. Nie tylko więc, że nikt z obecnych nie może jej zrozumieć (tak jak rozumiano „języki” w Dz 2,4-12), ale jest to w ogóle niemożliwe: próżno byłoby czekać na tłumaczenie (jak w 1 Kor 14), skoro jest to rodzaj gaworzenia „bez myślenia i bez słów”. Jako przykład wypowiedzi analogicznej do takiej współczesnej modlitwy językami podaje się niekiedy w Odnowie Charyzmatycznej, że „matka «rozmawia» ze swoim malutkim, zaledwie gaworzącym dzieckiem” albo że „kibice sportowi wydobywają z siebie jęki zawodu”[17]. Tego typu wypowiedzi, jak wspomnianej matki lub kibiców, nie da się przetłumaczyć nie z powodu braku znajomości tego „języka”, ale z powodu bardziej zasadniczego: to po prostu nie jest język składający się ze słów nadających się do tłumaczenia. Bardziej niż słowo „język” pasowałoby tu zapewne określenie „odgłosy” (na kształt porozumiewania się istot nie korzystających aktualnie z zasobów rozumu).


Druga różnica to brak związania tego rodzaju modlitwy z jakimś specjalnym, nadzwyczajnym działaniem Ducha Świętego. Nie trzeba być do tego — jak zapewnia o. Faricy — nawet „ochrzczonym w Duchu Świętym” i dlatego każdy może to robić.


Trzecia różnica wymaga dalszej lektury tekstu o. Faricy’ego:


„Teraz wszyscy będziemy śpiewać w językach.
− Czy to jest łatwe?
− To zależy! Jeżeli jesteście ludźmi młodymi, to jest to bardzo łatwe”[18].


Najpierw uwaga mniej ważna: nie jest pewne, czy Pismo Święte wspomina o śpiewie w językach; jest natomiast pewne, że zawiera wyraźny zakaz (Pawłowy) używania języków na zgromadzeniu przez więcej niż jedną osobę naraz. Kolejna różnica, i to ważniejsza, polega na tym, że nazwa „śpiew w językach” oznacza coś, co wszyscy — choćby nigdy wcześniej tego nie robili — mogą robić po krótkim ćwiczeniu. Przeszkody wydają się głównie natury psychologicznej: dlatego młodszy wiek, sprzyjający eksperymentowaniu i nowatorstwu, jest gwarancją powodzenia śpiewanej modlitwy w „językach”.


A oto jak wygląda praktyczne wprowadzenie do modlitwy językami. Wbrew temu, czego moglibyśmy oczekiwać, nie jest to skupiona otwartość na Ducha Świętego i oczekiwanie na niespodziankę: nie, jest to rodzaj wokalnego ćwiczenia:


„Proszę wstać. Będziemy teraz śpiewać «Alleluja» i po ostatnim «Alleluja» zaczniemy śpiewać w językach. Alleluja, Alleluja…”[19].


Bywalcy takich zgromadzeń wiedzą, czego skrótem są owe trzy kropki w tekście: w śpiewanym wyrazie Alleluja przedłuża się ostatnią sylabę „a”, która zmienia się w aaaaaaa, a potem zachęca się ludzi do jej modyfikowania w sylaby bez znaczenia, np. aaa-alala-lalala, a potem do kolejnych modyfikacji: aaa-alala kalala-kalala-balaba.


Taka „modlitwa językami” na pewno bywa piękna i wartościowa. Na pewno też wywiera niekiedy wielkie wrażenie swoim majestatem i wzniosłą siłą uczucia. Czy jednak nazwa „języki” odnosi się w tym przypadku do tego samego, co „języki” w Biblii? Wydaje się, że ten typ współczesnych „języków” jest bardziej podobny do naturalnych sposobów wyrazu stosowanych w muzyce świeckiej (zwłaszcza ludowej) niż do zaskakującego daru biblijnej modlitwy. Te sposoby wyrazu to wokaliza, śpiewanie skatem lub jodłowanie.


Wokaliza to solowy utwór wokalny bez tekstu. Zrozumiały tekst zastępuje śpiewanie samogłosek lub pewnych sylab: tra-la-la-la; ram-pam-pam (lub bardziej swojskie tara-rira). Możliwe są oczywiście najróżniejsze zestawy dźwiękowe: w muzyce jidysz znane były na przykład dźwięki jom-pom-pom.


Scat singing to technika śpiewania używana w ragtimach i w jazzie, polegająca na śpiewie sylab bez znaczenia. Upowszechniona została przez Louisa Armstronga w latach trzydziestych XX wieku. Armstrong, śpiewając, modyfikował fantazyjnie słowa (np. słowo Daddy zmieniało mu się w Ding Dong Daddy), a nawet tworzył długie utwory śpiewane za pomocą dźwięków w ogóle pozbawionych znaczenia.


Podobnie ma się rzecz z jodłowaniem (niem. jodeln): jest to śpiew popularny w Tyrolu i okolicznych krainach, utworzony z sylab bez znaczenia, np. hol-la-la di-o lub di-ri di-ri a-ha. Sylaby takie można tworzyć na bieżąco w miarę potrzeby śpiewaka.


4. Czy takie języki to na pewno języki?


Trzy podstawowe znaczenia słowa „języki” używanego we współczesnej Odnowie Charyzmatycznej (w sensie modlitewnego daru) są więc takie:


− dar udzielony apostołom w dniu Pięćdziesiątnicy: cudowny znak zrozumiały w wielu językach świata; dar opisany w następnych miejscach Dziejów Apostolskich: znak, po którym rozpoznawano zstąpienie Ducha; opisywany niekiedy, choć rzadko, w późniejszej historii Kościoła;


− dar opisany w Pierwszym Liście do Koryntian 14: dar modlitewny, który raczej też był cudownym znakiem, choć być może był tylko rodzajem nieskoordynowanej mowy o modlitewnej intencji;


− „modlitwa w językach” jako możliwa do wyuczenia modlitewna technika tworzenia niezrozumiałych dźwięków nawet bez potrzeby chrztu w Duchu Świętym; jest to często proponowana dzisiaj w Odnowie forma „modlitwy w językach”.


W świetle tak zróżnicowanego zastosowania nazwy „języki” warto zastanowić się nad używaniem tego samego określenia „modlitwa w językach” (mówiona lub śpiewana) w związku z tak różnymi zjawiskami. W Odnowie Charyzmatycznej kojarzą się z tą nazwą najpierw rozmaite zjawiska biblijne: dlatego „języki” mogą oznaczać ewidentny cud (Dz 2,4n); mogą opisywać jeden ze znaków przekonujących o zstąpieniu Ducha Świętego (Dz 10,44n); mogą opisywać charyzmat modlitwy wprawdzie aktualnie niezrozumiałej, ale możliwej do przetłumaczenia (1 Kor 14).


Czy warto do tej mnogości znaczeń dodawać jeszcze kolejne: wspólnotowe wokalizy, bez specjalnego związku z chrztem w Duchu Świętym, a nawet w ogóle niespecjalnie związane z jakimś szczególniejszym, aktualnym działaniem Ducha Świętego? Wokalizy, w które może włączyć się każdy bez wyjątku, jeśli tylko nie ma specjalnych zahamowań w tej mierze?


Pytanie to jest o tyle ważne, że rozszerzanie znaczenia terminu „języki” utrudnia zrozumienie historii ruchu charyzmatycznego. U początków tego ruchu ludzie wyczekiwali miesiącami i latami na dar języków. Jeden z najważniejszych inicjatorów nowożytnego pentekostalizmu, William J. Seymour — głosiciel słynnej Azusa Street Mission w Los Angeles — przez długi czas tak właśnie uczył o modlitwie w językach, choć sam tego daru jeszcze nie dostąpił. Najwidoczniej więc sto lat temu ta sama nazwa „języki” oznaczała coś innego niż dziś. Nie przesądzając o tym, czy była to na pewno taka sama modlitwa, o której mówił Apostoł Paweł, możemy stwierdzić z całą pewnością, że nie była to taka sama modlitwa, do której niekiedy zachęca się dziś na dużych charyzmatycznych spotkaniach modlitewnych: może to robić każdy, choćby nigdy wcześniej tego nie robił; nie musi być do tego ochrzczony w Duchu; jeśli raz nauczy się tego, ta umiejętność już nigdy nie zaniknie[20].


Oczywiście nie chodzi o pomniejszanie wartości wokalizy modlitewnej. Podobnie jak wyuczony śpiew pieśni bywa budujący i duchowo pożyteczny, tak samo wyuczona wokaliza o różnym stopniu spontaniczności i improwizacji może spełniać wspaniałą rolę na spotkaniach modlitewnych Odnowy Charyzmatycznej. Może to być wokaliza śpiewana (nazywana wtedy „śpiewem w językach”) lub recytowana (nazywana „modlitwą w językach”). Problemem jest tylko to, że jeśli używamy określenia „modlitwa w językach” w tak szerokim znaczeniu, to po pierwsze, niezrozumiały staje się nieoczekiwany i cudowny charakter wielu wydarzeń w Nowym Testamencie związanych z modlitwą językami. Po drugie, zagubi nam się znaczenie potrzeby modlitwy o charyzmaty (w tym charyzmat „języków”), skoro „języki” nabywa się drogą ćwiczeń w spontaniczności charyzmatycznego jodłowania. Po trzecie wreszcie, przestaniemy rozumieć prawdziwą historię „języków” w pentekostalizmie, czyli nowożytnym ruchu charyzmatycznym.



* * * * *


In the charismatic renewal the gift of tongues is often spoken about. The participants of the movement are frequently taught that the way they pray „in tongues” is the same phenomenon that the Apostles experienced on the day of Pentecost in Jerusalem. To verify this thesis we reflect upon basic ways of understanding the tongues: one described as an obvious miracle in Acts and in 1 Corinthians and another one − the modern “tongues” as can be observed in the charismatic renewal. The latter are usually no more than a vocalization that demand no specific action of the Holy Spirit, a vocalization that is similar to phenomena found in other areas of human activity, e.g. in folk or jazz music. The differences we find between the biblical phenomenon and the modern use of this gift are so strong that the question arise if the use of the same term is justified.



Przypisy

[1] M. Wrzos, Dar języków, „Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym” (2004), nr 5, s. 47-56.
[2] R.E. Brown, J.A. Fitzmyer, R.E. Murphy, Katolicki komentarz biblijny, Warszawa 2001, s. 1192.
[3] C.S. Keener, Komentarz historyczno-kulturowy do Nowego Testamentu, Warszawa 2000, s. 239.
[4] Por. D.H. Stern, Komentarz żydowski do Nowego Testamentu, Warszawa 2004, s. 361.
[5] X. Léon-Dufour, Słownik Nowego Testamentu, Poznań 1986, s. 319.
[6] Por. R. Owens, The Azusa Street Revival: The Pentecostal Movement Begins in America, [w:] The Century of the Holy Spirit: 100 Years of Pentecostal and Charismatic Renewal, red. V. Synan, Nashville (Tenn) 2001, s. 42-44.
[7] R.E. Brown, J.A. Fitzmyer, R.E. Murphy, o.c., s. 1216.
[8] C.S. Keener, o.c., s. 261.
[9] D.H. Stern, o.c., s. 410.
[10] Por. C.S. Keener, o.c., s. 282.
[11] D.H. Stern, o.c., s. 454.
[12] Por. R. Owens, o.c., s. 43.
[13] Por. R.E. Brown, J.A. Fitzmyer, R.E. Murphy, o.c., s. 1341-1342.
[14] C.S. Keener, o.c., s. 365.
[15] Tamże, s. 367.
[16] R. Faricy, konferencja Potrzeba uzdrowienia wewnętrznego na sesji Strumienie Wody Żywej ‘98, „Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym” (1999), nr 1, s. 11.
[17] A. Sapieha, Modlitwa w językach, „Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym” (2004), nr 5, s. 62-63.
[18] R. Faricy, o.c., s. 12.
[19] Tamże.
[20] Por. M. Wrzos, Dar języków, o.c., s. 55.



[2005]