Ks. bp Andrzej Siemieniewski
Rekolekcje według św. Jana od Krzyża
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu
„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”
"Choćbym przechodził
przez ciemną dolinę..."
— nauczanie podczas Eucharystii,
9 września 2006
Rekolekcje według św. Jana od Krzyża
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu
„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”
***
"Choćbym przechodził
przez ciemną dolinę..."
— nauczanie podczas Eucharystii,
9 września 2006
Myślę, że pod wieczór drugiego dnia naszych rekolekcji o św. Janie od Krzyża mamy już na tyle wyczulone ucho, że rozpoznaliśmy w czytaniach biblijnych dzisiejszej Mszy św. ten pierwszy fragment drogi na Bożą górę, tam, gdzie ani tej, ani tej, ani tego, ani tego, „nada, nada, nada, nada y en el monte nada”. Było to u św. Pawła:
„Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; […] Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych” (1 Kor 4,9.11-12).
Tak etapy swojej kariery opisuje św. Paweł. I to po wielkich ewangelizacyjnych sukcesach. Po założeniu Kościoła Bożego w Koryncie, po tym wszystkim, co Pan Bóg tam zdziałał, pisze do Koryntian list: „Błogosławimy, gdy nam złorzeczą” (1 Kor 4,12) — wcale nas nie chwalą; „znosimy, gdy nas prześladują” (1 Kor 4,12) — wcale nas nie wywyższają; „dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają” (1 Kor 4,13) — a nie obdarzają pochlebstwami. „Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili” (1 Kor 4,13).
Rozpoznajemy ten wąziutki początek drogi na Bożą górę Karmel? Nic, nic, nic, ani tego nie należy się spodziewać, ani tamtego, ponieważ chodzi o chwałę Bożą, a nie o to, aby po drodze zdobywać zaszczyty, nie o to, aby po drodze wędrować wygodną ścieżką, bo jest to droga przez noc.
Początek bardzo wąski, który łatwo pomylić z drogą na lewo, na prawo, szeroką, wygodną, prowadzącą zakolami, tyle że prowadzącą nie na górę, ale gdzieś indziej. Początek, który jest wąski i mozolny, który jednak prowadzi na miejsca, gdzie i trawa zielona, i krzewy. „Przyszedłem po to, aby owce miały życie. Chcę je wyprowadzić na pastwiska, aby miały paszę w obfitości” (por. J 10,10), tam, gdzie miłość, bezpieczeństwo, wiara, uczta nieustanna. W ten sposób zbliżamy się powoli do szczytu Bożej góry Karmel, a ponad jej wierzchołkiem napisano: „Sama tylko chwała Boża i cześć mieszkają na tej górze”.
Jeszcze słówko o napisie, który na rysunku całą tę górę okala. Możemy tutaj przeczytać: „Mons Dei, mons pinguis, mons coagulatus, mons inquo beneplacitum est Deo habitare ineo” — „Góra Boża, góra żyzna, góra obfita, góra, na której spodobało się Bogu zamieszkać”. To fragment z Ps 68,16-17. Jeżeli zajrzymy do naszej Biblii, zaskoczy nas zapewne, że tam jest inne tłumaczenie. To jest ten fragment psalmu: „Góry Baszanu — to góry wysokie, góry Baszanu — to góry urwiste: czemu, góry urwiste, patrzycie z zazdrością na górę, gdzie się Bogu spodobało mieszkać” (Ps 68,16-17). O ile łatwo rozpoznamy ten fragment: „góra, gdzie Bogu spodobało się mieszkać”, to inne określenia góry, jak widać, odbiegają od tego tłumaczenia, które miał w ręku św. Jan od Krzyża, ale język hebrajski nastręcza wiele trudności co do tłumaczeń, szczególnie jeżeli chodzi o określenia wspaniałości gór. On akurat miał takie tłumaczenie, które oddawało to słowami: „góra żyzna”.
Ten napis okala całą górę Bożą i oznacza, że ta góra, na którą człowiek wchodzi drogą wiary, nadziei, miłości, to jest wzniesienie, na którym mieszka Bóg. Tam można spotkać Boga: „Bogu spodobało się tam mieszkać” i Bogu spodobało się tam prowadzić ludzi. Spodobało się Bogu prowadzić taką właśnie drogą, o której czytamy w Ewangelii: wąska ścieżka i ciasna brama, która prowadzi do życia wiecznego (por. Mt 7,13-14).
Pod tym łukiem jest jeszcze jeden łaciński napis: „Introduxi vos in terram Carmeli…” To jest z kolei werset z Księgi Jeremiasza. Jeżeli zajrzymy do naszych tłumaczeń biblijnych, to przeczytamy takie słowa: „wprowadziłem was do ziemi urodzajnej, byście spożywali jej owoce i jej zasoby” (Jr 2,7). Jeśli jednak zajrzymy do tekstu hebrajskiego, okaże się, że ta ziemia urodzajna, to eretz Karmel. Trzeba by zapytać specjalistów od hebrajskiego, ale na pierwszy rzut oka nazwa góry Karmel i określenie urodzajności muszą być bardzo podobne albo takie same. W każdym razie słowo Karmel też tam jest i dlatego św. Jan od Krzyża je umieścił, bo w jego tłumaczeniu, które też jest możliwe, oznaczało: „Wprowadziłem was na górę Karmel, byście spożywali jej owoce i jej zasoby”.
Cały czas musimy pamiętać, że św. Jan od Krzyża był mnichem z zakonu karmelitańskiego. Nazwa zakonu karmelitańskiego wywodzi się od nazwy góry Karmel. Drogą trochę pośrednią, mianowicie w średniowieczu, ci, którzy tworzyli zakon karmelitański, przejęli tradycje duchowe i modlitewne mnichów, którzy z dawien dawna zamieszkiwali także górę Karmel, a ponieważ w starożytności i we wczesnym średniowieczu był taki zwyczaj, wielu mnichów miało pasję, aby znaleźć sobie jakieś miejsce wspomniane w Biblii, mieszkać tam i odtwarzać w swoim życiu to, co się tam działo. Zatem mnisi starożytni czy wczesnośredniowieczni nieprzypadkowo mieszkali na górze Karmel i chcieli odzwierciedlać w swoim życiu to, co przydarzyło się Eliaszowi czy Elizeuszowi. Z tych tradycji, tak pośrednio, czerpali karmelici. Dlatego nazwa ich zakonu nieprzypadkowo kojarzy się z górą Karmel i nieprzypadkowo rysunek góry Karmel wieńczy, jako piękna obietnica, to słowo: „Wprowadziłem was do ziemi urodzajnej [hebr. eretz Karmel], byście spożywali jej owoce i jej zasoby” (Jr 2,7).
Dlatego, choć początek brzmi surowo, trudno i mozolnie, to perspektywa i obietnica jest taka: uczta nieustająca, ziemia urodzajna, spożywanie owoców i zasobów przeobfitej góry Karmel, góry żyznej, góry obfitej, gdzie spodobało się Bogu zamieszkać.
Tyle dopowiedzenia do rysunku, który został zamieszczony w pierwszym wydaniu Dzieł św. Jana od Krzyża w roku 1618.
A teraz tytułem przykładu zajrzymy sobie do kilku miejsc, wybranych fragmentów pism św. Jana.
Zobaczmy więc, co św. Jan od Krzyża pisze o wierze. Mówi, że pewnemu ślepemu od urodzenia, który nigdy nie widział żadnej barwy, opowiadają o kolorach: o kolorze białym, o kolorze żółtym, lecz choćby mu najwięcej opowiadano i tak nie będzie nic wiedział, bo nigdy nie widział barwy ani jej podobieństwa. Zapamięta tylko nazwę, bo tę przyjmuje słuchem, lecz o formie, o kształcie nie będzie miał pojęcia, nigdy bowiem tego nie widział. Taką rolę spełnia wiara wobec duszy, mówiąc nam o rzeczach, których nigdy nie widzieliśmy i nie zrozumieliśmy, ani w samych sobie, ani w podobieństwach, bo ich nie mają.
Do czego jest podobny Pan Bóg? Do czego jest podobny Duch Święty? „Ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9).
Nie mamy więc w wierze światła poznania naturalnego — tego, które czerpiemy ze szkoły, z obserwacji, z codziennego życia — bo te prawdy nie są proporcjonalne do żadnego zmysłu. Prawdy wiary są za duże i dlatego są niezrozumiałe, a nie dlatego że są z umysłem sprzeczne, bo ani jedna prawda Boża nie jest i nie może być nigdy sprzeczna z rozumem czy z umysłem. Pan Bóg jest stwórcą umysłu i nic Bożego nie może być sprzeczne ani z umysłem, ani z logiką. Należy usilnie zwalczać takie poglądy. Spotkamy je czasem. Ktoś powie: „A, wiara polega na tym, żeby przyjmować rzeczy absurdalne”. To nie jest prawda. Wiara nie dlatego jest nocą dla umysłu, że głosi rzeczy nielogiczne i absurdalne — bo nie głosi, nic z wiary nie jest sprzeczne z logiką ani z rozumem. Wiara jest dlatego ciemnością, bo głosi rzeczy większe od umysłu. Umysł nie może tego opanować, bo to jest za duże. Prawdy Boże mówią o rzeczach nieskończonych, a człowiek nie ma umysłu nieskończonego.
„Dlatego — to dalsze słowa Jana od Krzyża — św. Paweł słusznie mówi, że fides ex audito (Rz 10,17)”, czyli że wiara rodzi się ze słyszenia, bo wiara nie jest poznaniem przychodzącym przez jakiś zmysł. Nie możemy więc dotknąć i w ten sposób uwierzyć. Nie możemy zobaczyć i w ten sposób uwierzyć. Nie możemy jakimś innym zmysłem poznać i z tego powodu uwierzyć. Musimy usłyszeć. Wiara jest ze słyszenia. Według św. Jana od Krzyża jest to przyzwolenie duszy na to, co wnika w nią przez słyszenie.
Piękny tekst, który wyjaśnia, co miał na myśli św. Paweł mówiąc, że wiara jest ze słyszenia. A przy ołtarzu Jezusa Chrystusa jakże nie wspomnieć pięknego hymnu, który w XIII wieku ułożył o Eucharystii św. Tomasz. „Zmysły na nic się nie przydadzą. Wiarą tylko można poznać, że Jezus Chrystus jest tu obecny”. Choćbyśmy sprosili tutaj wszystkich fizyków, chemików i najróżniejszych innych specjalistów ze wszystkich uczelni wrocławskich, to nie pomogą nam w zrozumieniu, dlaczego w tym, co dalej wygląda jak chleb i wino, jest obecny Jezus Chrystus. Ich specjalność do tego się nie przyda. Piękny zatem hymn ułożył św. Tomasz, który mówi, że: „darmo zmysły chcą widzieć” to, co poznać można tylko wiarą. Albo weźmy drugi przykład. Też wydał mi się szczególnie celny i pasujący do atmosfery Kościoła, Mszy św., obecności Bożej:
Święty Jan od Krzyża twierdzi, iż aby poznać, co to jest zjednoczenie człowieka z Bogiem, należy przypomnieć sobie, że Bóg przebywa i jest substancjalnie w każdej duszy, choćby to była dusza największego w świecie grzesznika.
To ciekawe, że z jednej strony powiemy, że Bóg jest wszędzie, a z drugiej strony mówimy: „Panie Jezu, przyjdź”. Z jednej strony mówimy, że Bóg w każdym miejscu jest obecny, a z drugiej strony wołamy: „Duchu Święty, przyjdź”. Z jednej strony mówimy, że Chrystus jest wszędzie, a mówimy: „A teraz właśnie przyjmiemy Pana Jezusa w Komunii świętej do naszego serca”. Zaraz nam to św. Jan od Krzyża wyjaśni. Uważa on, że musimy przypomnieć sobie, że Bóg przebywa i jest substancjalnie w ten sposób w każdej duszy, choćby to była dusza największego w świecie grzesznika. Ten rodzaj łączności [czyli ten rodzaj obecności] zawsze istnieje między Bogiem a wszystkimi stworzeniami, gdyż Bóg utrzymuje ich byt. Gdyby tej łączności zabrakło [czyli gdyby — jest to niemożliwe, ale gdyby — Pana Boga gdzieś nie było], to wszystkie stworzenia obróciłyby się w nicość i przestałyby istnieć. Stwórcza moc Boża aż do dzisiaj działa i wszystko w istnieniu podtrzymuje.
Więc co właściwie mamy na myśli, śpiewając: „Duchu Święty, przyjdź”? Nie ma go? Co właściwie chcemy wyjaśnić, mówiąc, że przyjmujemy Chrystusa do naszej duszy? Co chcemy wyjaśnić, kiedy mówimy, że ktoś stanął w obecności Bożej? To tu nie było Pana Boga? Otóż przypomina nam św. Jan od Krzyża, że sposoby obecności Bożej w człowieku są różne. Jeden sposób obecności Bożej, on akurat nazwał go sposobem substancjalnym, jest taki sam, jak obecność Pana Boga w przestrzeni czy w każdej rzeczy — po prostu wszędzie. W ten sposób to Pan Bóg wszędzie i w każdym jest obecny. Wyobraźmy sobie pokój zamknięty na cztery spusty tak, że nie można z niego wyjść. I wyobraźmy sobie w środku dwie osoby. Na początku jedna z tych osób jest roztargniona: patrzy przez okno, odwraca się do drugiej osoby tyłem, nie zauważa jej obecności. Ta druga osoba jest, ale niezauważana. Jest, ale nie jest spostrzegana, uświadamiana. Nie jest w myślach tej lekkomyślnej i roztargnionej. Ta roztargniona osoba nie zauważa jej. Traktuje „jak powietrze”. A teraz wyobraźmy sobie, że coś się nagle stało. Ta roztargniona osoba odwraca się i mówi: „O! Jesteś tu!” Zauważa ją. Widzimy inny rodzaj obecności. Tamta osoba zawsze była, ale nagle znalazła miejsce w sercu, w myślach.
Podobnie, kiedy mówimy, że ktoś stanął w obecności Bożej, to nie mówimy, że Pana Boga tam nie było. Zawsze był, tylko że ktoś wreszcie uświadomił sobie, że w tym pokoju, którym jest świat, jest Pan Bóg. Zobaczmy, jak to się zgadza ze świadomością proroków i apostołów. Jeremiasz mówi: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” (Jr 1,5). Co sobie uświadomił Jeremiasz? Że w tym pokoju świata Pan Bóg zawsze był, Pan Bóg zawsze miał wobec niego plany, tylko Jeremiasz w pewnej chwili sobie to uświadomił.
Albo św. Paweł mówi: „Powołałeś mnie już w łonie mojej matki” (por. Ga 1,15-16). W domyśle: „Ale ja o tym nie wiedziałem. Ani kiedy miałem 5 lat nie wiedziałem. Ani kiedy 10 lat, ani kiedy 20 lat, dalej o tym nie wiedziałem. To nie znaczy, że Ty mnie nie powołałeś albo że Ciebie nie było, tylko ja się dopiero później o tym dowiedziałem. Odwróciłem się z mojego gapienia się przez okno i nagle zobaczyłem: jesteś, zawsze byłeś, zawsze miałeś takie plany wobec mnie”.
To znaczy stawać w obecności Bożej, uświadamiać sobie obecność Boga, zapraszać Ducha Świętego do swojego wnętrza. To znaczy też przyjmować całą obecność Chrystusa, choć we Mszy św. obecność w Najświętszym Sakramencie jest innego rodzaju, bo nie o każdym miejscu i nie o każdej sytuacji powiedział Pan Jezus: „To jest Ciało Moje i to jest Krew Moja”.
O ile Bóg rzeczywiście jest wszędzie mocą swojego Ducha, to tylko o tej okazji i tylko o tym miejscu, i tylko o tych darach powiedział: „To jest Ciało Moje. To jest Krew Moja. Kto spożywa Moje Ciało i pije Krew Moją, trwa we Mnie, a ja trwam w nim” (por. Mt 26,26-28; Mk 14,22-24; Łk 22,19-20; J 6,54-58).
To drugi przykład myśli św. Jana od Krzyża, przykład o obecności Bożej: co to znaczy uświadamiać sobie, że Bóg jest i co to znaczy nabywać mistycznej świadomości obecności Bożej.
Św. Teresa z Avila wyznała w jednym ze swoich pism, że począwszy od pewnego momentu w życiu, Pan Bóg udzielił jej takiej łaski, że widziała Trójcę. Co to znaczy? Widziała trzy kształty albo trzy postacie? Nie. To znaczy, że miała świadomość — wyznała, że od pewnego momentu zawsze — że jest Ojciec Niebieski, Duch Święty, Jezus Chrystus i że oni są z nią. Taką świadomość miała nieustannie.
To jest zupełnie inny rodzaj widzenia. Św. Jan od krzyża wyróżniłby widzenie zmysłami fizycznymi: okiem mogę widzieć krzesło, okno, drzwi. Powiedziałby też, że istnieją zmysły wewnętrzne: nawet kiedy zamknę oczy, mogę sobie wyobrazić to krzesło, to okno albo te drzwi. Wyobraźnię i fantazję nazywał zmysłami wewnętrznymi, dlatego że mogły wywołać z pamięci to, co widziały i to sobie wyobrazić. Ale mówił też o wizjach duchowych, kiedy ktoś nie widzi ani okiem, ani fantazją czy wyobraźnią, tylko po prostu wie. Wie, że Bóg jest. To jest mistyczny dar wiedzy o obecności Bożej.
I te różne rodzaje postrzegania św. Jan stopniuje, mówiąc, że im bardziej duchowe, tym bardziej doskonałe. Tu uwaga: bo bardzo często spotkamy się w praktyce z inną intuicją. Ludzie często mówią tak: „On tylko odczuwa obecność Bożą, to łatwe, a ten to widzi, może nam nawet powiedzieć, co widział”. Św. Jan od Krzyża wartościuje to zupełnie odwrotnie i mówi: im bardziej zewnętrzna wizja i im bardziej możliwa do opisania, im bardziej ktoś w słowach umie nazwać to, co widział, tym bardziej wizja ta jest zawodna. Najbardziej niezawodną wizją jest taka, której jedyną treścią jest wiedza o obecności Bożej. To niezawodna wiedza mistyczna — że Bóg jest. Podobnie św. Teresa opisywała: „Widzę Trójcę”. Nie: „Widzę tu albo tam”, tylko „Widzę duchem albo umysłem”. Nie umiem tego opisać, ale wiem, że jest. I św. Jan by powiedział: „To jest właśnie kontemplacja”. Nazywał ją kontemplacją ciemną w tym sensie, że nie ma tam czego opisać. Nie można powiedzieć: „Odwróciłem się na lewo i oto tam, w tym kierunku, zobaczyłem to i to”. Może tylko powiedzieć, tak jak to zresztą robi: „Bóg jest”. Może tylko nam to wyśpiewać w pięknych strofach, których także my nauczyliśmy się i ich dzisiaj używamy. Ale od razu rozumiemy, że jak mówi, że jego dusza wyszła po ciemku, w ukryciu tajemniczych schodów, że szukała umiłowanego, że to nie są opisy. Od razu czujemy, że to są słowa, które mają oddać rzeczy duchowe, niewyrażalne, niewyobrażalne, a jednak takie, które się faktycznie zdarzyły. To mu się przydarzyło, dlatego tych osiem strof napisał.
Co do nadmiernego umiłowania tych zewnętrznych wizji albo tych odczuciowych pociech, też tutaj przykład znalazłem.
Święty mówi, że są takie dusze, które uciekają od oschłości, niesmaku i znużenia czyli od trudnych realiów modlitwy, szukając w Bogu tylko słodkości i rozkosznych darów. Takie postępowanie nie jest zaparciem siebie samego, nie jest ogołoceniem duchowym, lecz raczej duchowym łakomstwem.
Ci wszyscy, którzy wychowują albo wychowywali dzieci, wiedzą, czym kończy się łakomstwo. Kończy się przejedzeniem. To nie jest odpowiedni sposób odżywiania. To właśnie miał na myśli św. Jan od Krzyża. Nie można być łakomym duchowo — a to jest niebezpieczeństwo, które grozi nie ateistom, nie tym, którzy mało się modlą. Grozi ludziom wierzącym i tym, którzy modlą się dużo. Więc pewnie w różnych grupach modlitewnych to niebezpieczeństwo jest szczególnie aktualne.
A teraz kolejny przykład, który nam jeszcze lepiej usystematyzuje to, co wcześniej zostało zasygnalizowane — różne sposoby docierania do nas prawd Bożych.
Św. Jan pisze, że umysł dwoma sposobami może nabywać pojęć i poznań [czyli po prostu się uczyć]: drogą naturalną i drogą nadprzyrodzoną. Droga naturalna to to wszystko, co rozum może pojąć za pośrednictwem zmysłów czy sam przez siebie.
W szkole uczyliśmy się drogą naturalną. Istnieje jednak także droga nadprzyrodzona: to wszystko, co rozumowi zostaje udzielone ponad miarę jego zdolności. Nikt rozumem nie odkryje, że Jezus jest Synem Bożym. To musi zostać objawione i w wierze przyjęte. Nikt metodą dedukcji nie odkryje, że krzyż Chrystusa przynosi zbawienie. Tego się nie da wydedukować. Trzeba to przyjąć w wierze, bo są to prawdy większe niż te, które poznajemy rozumem.
Dalej mówi nam Jan: zostawmy tę drogę naturalną w spokoju, tym niech zajmują się nauczyciele, wykładowcy na uniwersytecie czy na najróżniejszych kursach, a my zajmijmy się drogą nadprzyrodzoną. W drodze nadprzyrodzonej też są sposoby cielesne i duchowe. Cielesne to te, które otrzymuje się za pomocą zmysłów cielesnych, zewnętrznych.
Zdarza się, że ktoś miewa takie wizje, że faktycznie widzi jakieś Boże sygnały. Coś takiego nawet było w związku ze św. siostrą Faustyną. Kiedy zobaczyła ogień, myślała, że to pożar, więc ewidentnie pomyliło jej się to z danymi naturalnymi, a potem okazało się, że to był ogień Boży. Nie mówię, że często się to zdarza, ale, jak widać, czasem może mieć miejsce.
Mogą też być zmysły cielesne wewnętrzne. Wiele takich wyobrażeniowych wizji spotykamy nawet w Piśmie św., takich, w których ktoś widzi jakieś sceny, rzeczy, które potem może w wielu szczegółach opisać.
Św. Jan od Krzyża mówi, że jest jeszcze wyższy szczebel, są też duchowe drogi komunikowania się Pana Boga, które w ogóle pomijają zmysły. Jan od Krzyża nazwał je wyodrębnionymi i szczegółowymi. To mogą być widzenia, ale nie widzenia okiem czy wyobraźnią, tylko widzenie prawd Bożych. Mogą być objawienia czegoś, co Pan Bóg chce przekazać. To mogą być nawet słowa, ale nie takie, które wpadły w ucho, tylko takie, które zabrzmiały w sercu jak polecenie. Nawet myślę, że też znam osoby, które takie słowo na życie usłyszały. Nie chodzi o to, żeby codziennie dostawać nowe słowo. Znam takie osoby, które na przykład 15 lat temu usłyszały słowo na życie i to robią. I nie potrzebują nowego słowa. Mają tamto i wykonują swoje zadanie z wielkim pożytkiem dla bliźnich i dla sprawy Bożej.
Mogą to być słowa, mogą też być, jak się wyraził Jan od Krzyża, uczucia duchowe, ale na końcu mówi, że najwyższe poznanie, które można otrzymać od Boga, to jest pojęcie ciemne i ogólne. Może to abstrakcyjnie brzmi, ale pojęcie ciemne i ogólne znaczy świadomość Bożej obecności. I to nie obecności obojętnej, zimnej, chłodnej, tak jak człowiek może mieć świadomość obecności powietrza. To jest świadomość Bożej obecności miłującej. Pewnie to samo, które potem tłumaczy się na wyrywający się z serca okrzyk: „Jezu, ufam Tobie”. To pewnie jeden ze sposobów wyrażenia tej mistycznej świadomości: Bóg jest, Bóg miłuje.
Mamy tutaj wyjaśnioną tajemnicę niewrażliwości wielkich świętych i wielkich mistyków na różne niedogodności losu. Często nas to dziwi. Święty albo mistyk modlił się o to, o tamto, jeszcze o to, żeby to się udało i tamto powiodło, a to się wcale nie stało. Moglibyśmy powiedzieć: będzie rozczarowany albo zniechęcony, albo przestanie się modlić. A on ani rozczarowany nie jest, ani zniechęcony, a modli się jeszcze więcej niż dawniej. Dlaczego? Bo ma tak silną świadomość miłującej obecności, że dla niego wydarzenia nie są w stanie tej świadomości zakłócić — zarówno wydarzenia pozytywne, jak negatywne. Bo świadomość, że Bóg jest, przewyższa wszystko.
O Ojcu Pio też wiele podobnych niezwykłych historii opowiadano. Dobrze wiemy, że miał trudne życie i nic go nie było w stanie wytrącić z tej świadomości, szczególnie przy sprawowaniu Mszy Świętej. Pan Jezus jest, więc jakie ma znaczenie, czy mnie tak, czy inaczej potraktowali? Jaki wpływ może mieć to, że łakniemy, cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani, skazani na tułaczkę, złorzeczą nam, prześladują, spotwarzają, że staliśmy się odrazą? Dla nas, jeśli nas to spotka, jest to przeszkoda, żeby się cieszyć obecnością Bożą, a dla wielkich świętych, jak św. Paweł czy o. Pio — nie. Są niewrażliwi na tego typu okoliczności.
Ale dokończmy myśl św. Jana od Krzyża, która mówi, że pojęcie ciemne i ogólne jest tylko jedno i nazywa się kontemplacją, którą otrzymuje się przez wiarę”.
Językoznawcy podpowiedzą nam, że słowo „kontemplacja” wywodzi się źródłowo od słowa „templum”, czyli świątynia. Kontemplować to jakby stanąć w templum, w świątyni, i wiedzieć, że Bóg jest. A mistyk to ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że świątynią jest świat, jak w Psalmie: ziemia jest podnóżkiem stóp Twoich, nieboskłon jest sklepieniem i Ty, Panie Boże, wszędzie w tej świątyni jesteś (por. Ps 132,7). Każdy chrześcijanin musi być trochę mistykiem, dlatego powiedział nam papież Benedykt, żeby skarby klasztorne nie były pozamykane w klasztornych bibliotekach, tylko żeby wyfrunęły stamtąd i wpadły w nasze ręce. Więc trochę, choć odrobinkę, każdy chrześcijanin tym mistykiem ma być.
W tej kontemplacji — według św. Jana od Krzyża — chcemy stawić duszę, prowadząc ją do niej poprzez wszystkie inne pojęcia i ogołacając ją z nich, żeby człowiek nie był zależny od powodzenia, od tego, czy go chwalą, czy jest zdrowy. Człowiek może być chory, co chyba nie sprawi, że Pan Bóg zniknie. Człowiek może nie być darzony szacunkiem, może być skrzywdzony. To oczywiście są wszystko bardzo przykre okoliczności i chcemy ich unikać, o ile się da, ale Janowi od Krzyża chodzi o to, żeby — jeśli się zdarzą — nigdy nie zachwiały pewności obecności Bożej. W tym sensie pojęcie ciemne i ogólne, czyli nieuzależnione od szczegółów jest tylko jedno — to jest kontemplacja, a otrzymuje się ją przez wiarę.
Jeszcze pewna krótka myśl dotycząca roli słowa Bożego. To fragment z Drogi na górę Karmel: Wiara wymaga, aby zamknąć oczy na wszystko, co dotyczy zmysłów i jasnego, szczegółowego poznania.
To jasne, szczegółowe poznanie to takie, które dałoby się opisać, które dałoby się zrelacjonować w słowach. I mówi: na to trzeba zamknąć oczy. Zobaczmy, jaki przykład podaje: Św. Piotr, choć pewnym był widzenia chwały, w której ujrzał Chrystusa Pana w przemienieniu [na górze Tabor], to jednak gdy pisał o tym w Drugim swym liście kanonicznym, nie podawał tego za główne źródło pewności, ale umysły wiernych kierował ku wierze, mówiąc: Mamy mocniejsze świadectwo od wizji na Taborze, a są nim mowy i słowa proroków, które świadectwo dają o Chrystusie. Przeto czynicie dobrze trzymając się ich jako świecy [w Biblii Tysiąclecia jest jak „przy lampie”] świecącej w ciemnym miejscu (2 P 1,16).
Widzimy, jaki przykład podał? Nawet Piotr, nawet widzenie na górze Tabor, nawet takie oglądanie Chrystusa w chwale! A komentuje to tak, że „umysły wiernych kierował ku wierze, mówiąc: mamy jednak mocniejsze świadectwo od wizji na Taborze, a są nim mowy i słowa proroków, które świadectwo dają o Chrystusie. Przeto czynicie dobrze, trzymając się ich jako świecy świecącej w ciemnym miejscu”.
To właśnie czynimy na każdej Mszy św. Obwieszczamy sobie nawzajem, że mamy mocniejsze świadectwo, nawet mocniejsze od wizji na Taborze, a tym świadectwem są mowy i słowa proroków i apostołów, które świadectwo dają o Chrystusie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.