niedziela, 10 września 2006

Formujcie wasze serca w oparciu o dzieła wielkich mistrzów - cz. 4: Żywy płomień miłości


Ks. bp Andrzej Siemieniewski 
 Rekolekcje według św. Jana od Krzyża 
Wrocław, parafia pw. św. Franciszka z Asyżu

„Formujcie wasze serca
w oparciu
o dzieła wielkich mistrzów”


***

Żywy płomień miłości
— nauczanie podczas Eucharystii,
10 września 2006

Po etapie nocy ciemnej: mozolnej, trudnej wędrówki chrześcijanina, który chciałby spotykać się z Bogiem, ale przeszkadzają mu obciążające go grzechy, przywary, złe przyzwyczajenia, dochodzimy także i do następnego etapu, który opisuje św. Jan od Krzyża w następnych księgach. Jedna z nich nosi tytuł: Pieśń duchowa, druga — Żywy płomień miłości. To odniesienia do słów, które zapowiadał prorok Izajasz: przejrzą oczy niewidomych, noc się skończy i mroki zostaną rozproszone (por. Iz 29,18; Rz 13,12). To dojście i do takich dzieł Bożych, kiedy człowiek słyszy: effatha: „otwórz się!” i wie, o co chodzi Panu Bogu, wie, co Pan Bóg chce mu przekazać. Relacja z Bogiem, szczególnie relacja w Duchu Świętym, relacja, która bardzo przypomina relację narzeczeńską i małżeńską, opisana jest w tych dwóch księgach: Pieśń duchowa i Żywy płomień miłości.

1. Przebóstwienie

Przyjrzyjmy się fragmentowi z Pieśni duchowej, gdzie czytamy o miłości Bożej. Wyrażenie „miłość Boża” ma dwa znaczenia. Z jednej strony miłość Boża to jest miłość Boga, w sensie: miłość, którą Bóg miłuje człowieka. Ale miłość Boża to jest także ta miłość, którą Bóg wlewa w serce człowieka. I mocą tej Bożej miłości człowiek może też miłować Boga. Miłuje Boga nie tylko swoimi ludzkimi siłami. To nie jest miłość tylko naturalna, to jest również miłość nadprzyrodzona.

Św. Jan od Krzyża pisze, że dusza miłuje Boga mocą i wolą samego Boga.

Ciekawe, jak to jest możliwe? Przecież wola i moc Boga są w Bogu, a tu człowiek mocą i wolą samego Boga może Stwórcę miłować. Jak to jest możliwe?

Według św. Jana dusza miłuje Boga mocą i wolą samego Boga, gdyż jest z Nim zjednoczona tą samą potęgą miłości, jaką Bóg ją kocha. Jak to jest możliwe? Ta potęga jest w Duchu Świętym. Dlatego jest to możliwe, bo Duch Święty został nam dany. Zostaliśmy obdarowani Duchem, w którym możemy wołać „Abba, Ojcze” (por. Rz 8,15; Ga 4,6). I oczywiście wołać to znaczy nie tylko wypowiadać dźwięki, ale wołać z głębi serca: „Abba, Ojcze”. Ta potęga miłości jest w Duchu Świętym, w którego dusza jest przeobrażona.

Ten zwrot, że dusza jest przeobrażona w Ducha Świętego albo w Boga samego, pojawia się częściej w Pieśni duchowej czy w Żywym płomieniu miłości, więc zatrzymamy się nad tym nieco dłużej. Dusza przeobrażona w Ducha Świętego — cóż to może znaczyć? Przecież dusza to jest coś we mnie, a Duch Święty to jest sam Bóg. Jakże zatem dusza może przeobrazić się w Ducha Świętego?

Najpierw więc — to pierwszy krok — przypomnijmy sobie rzadko dzisiaj czytane czy komentowane słowa Biblii z Drugiego Listu Apostoła Piotra, które w starożytności i w średniowieczu komentowane były bardzo często. Są to słowa, które wtedy zapalały ludzi czytających Pismo Święte, rozpalały ich serca jako drogowskaz do celu, do którego możemy dojść w życiu chrześcijańskim. A oto one: „zostały nam udzielone drogocenne i największe obietnice, abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury, gdy już wyrwaliście się z zepsucia /wywołanego/ żądzą na świecie” (2 P 1,4).

Można by powiedzieć, że to, co w Drugim Liście Piotra tak króciutko, tak w jednym zdaniu zostało ujęte, rozpisał nam św. Jan od Krzyża w swoim szeregu czterech wspaniałych ksiąg, sięgając po tysiące innych fragmentów biblijnych.

Najpierw jest mowa o tym, że ja, człowiek, jestem zepsuty. To nie znaczy, że jestem całkiem zły i że we mnie żadnego dobra nie ma. Pewnie jakieś jest, ale jest pomieszane. To właśnie nazywa się zepsuciem grzechu pierworodnego i całym obciążeniem grzechowym, które potem w życiu powraca. Jest jakieś zepsucie wywołane rządzą na świecie, różnymi nieuporządkowanymi, nieumiarkowanymi szarpaniami w jedną i w drugą stronę, ale Apostoł nam mówi: „wyrwaliście się z zepsucia wywołanego żądzą na świecie”. To „wyrwaliście się” sugeruje coś trudnego. Coś, gdzie trzeba było walczyć. Coś, gdzie trzeba było się zmagać. To nie jest: „spacerkiem wyszliście z zepsucia wywołanego żądzą”, tylko — „wyrwaliście się”, bo was to mocno trzymało.

„Wyrwaliście się z zepsucia wywołanego żądzą na świecie” — jakże nie skojarzyć tych słów z Drogą na górę Karmel, księgą Noc ciemna, które opisują właśnie coś trudnego, coś mozolnego, które opisują szarpaninę, jaką człowiek przeżywa, żeby się wyrwać z tego, co obciąża jego loty duchowe. „Wyrwaliście się” i wtedy dopiero uświadomiliście sobie, jak „drogocenne i największe obietnice” zostały wam udzielone, „abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury”. Bóg ma jakąś naturę i człowiek może stać się uczestnikiem tej Bożej natury.

Tyle w liście Piotra i to o tym właśnie mówi św. Jan od Krzyża: potęga miłości w Duchu Świętym, w którego dusza jest przeobrażona. I komentuje to dalej, że Duch Święty został duszy udzielony dla spotęgowania jej miłości. Czy nie jest to echo tego, co mówił św. Paweł w Liście do Rzymian: „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5)?

To jest właśnie echo: Duch Święty został duszy udzielony dla spotęgowania jej miłości. On uzupełnia i wyrównuje wszystkie jej braki ze względu na to chwalebne przeobrażenie: dusza odziana łaską, dusza w pewnym stopniu miłuje przez Ducha Świętego. Nie muszę liczyć tylko na moc mojej miłości, jeśli chcę kochać Pana Boga. Mogę liczyć na miłość Bożą, która zostanie wlana przez Ducha Świętego, który jest jej dany. Cytuje tutaj wprost św. Jan od Krzyża słowa Apostoła z Listu do Rzymian.

My nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej terminologii: „przeobrażenie duszy w Ducha Świętego”, „przebóstwienie” (gr. theosis), więc może jeszcze chwilę zatrzymamy się nad trzema przykładami, o co właściwie chodziło autorom dawnych wieków, kiedy o tym mówili.

Pierwszy przykład zaczerpnę ze św. Symeona Nowego Teologa, mnicha bizantyjskiego z XI wieku. Symeon przytaczał taki obraz. Mówił: wyobraźmy sobie zimną, ciemną, ciężką sztabę żelaza i wyobraźmy sobie, że tak jak to czyni kowal, włożymy tę sztabę żelaza do ognia. Co się z nią stanie? Początkowo nic, ale jeśli poczekamy odpowiednio długo, to zobaczymy, że na obrzeżach żelazo zaczyna przyjmować naturę ognia, zaczyna wyglądać jak ogień. A jak poczekamy odpowiednio długo, to przemieni się w tym sensie w ogień, że całe promienieje, całe ma tę samą temperaturę, całe świeci jak płomień i może też udzielać tego żaru innym. Mówiąc obrazowo, żelazo przejęło naturę ognia. Samo jarzy się blaskiem i samo może zapalać.

Porównanie Symeona Nowego Teologa jest bardzo trafne z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego, że pokazuje nam proces przyjmowania natury ognia nawet przez taki zimny, ciężki materiał, jak żelazo. Ale jest też ważne z drugiego powodu. Co by się stało, gdyby bryła żelaza powiedziała sobie: „Mam naturę ognia, sama mogę świecić i zapalać, po co więc właściwie mi ten rozpalony kowalski piec? Sama mam taką Boską naturę”? Co by było, gdyby bryła żelaza taką fantazją wiedziona opuściła źródło ognia? Pewnie jeszcze przez minutę albo dwie ta bryła mogłaby się łudzić, że rzeczywiście nic się nie zmieniło. Ale co będzie za pół godziny, za godzinę? Co będzie pod wieczór? Stanie się dokładnie taką samą zimną i obojętną bryłą, jak była na początku. Bryła żelaza nie ma z natury właściwości ognia, ma ją tylko przez uczestnictwo, tylko przez to, że żelazo się otworzyło na właściwości ognia, będąc we wnętrzu tego pieca.

Podobnie dusza ludzka z natury nie ma żadnych Boskich właściwości. Wręcz przeciwnie — ma właściwości całkiem naturalne i to często grzeszne. Ale jeśli otwiera się na płomienną obecność Ducha, to zostają jej udzielone drogocenne i największe obietnice, aby przez te obietnice dusza mogła stać się uczestnikiem Boskiej natury.

A teraz weźmy dwa inne przykłady już wprost ze św. Jana od Krzyża. Mówi Jan od Krzyża: popatrzmy na okno. Gdy świeci słońce, łatwo zauważyć, że szyba przyjęła promienie słońca i jeśli patrzymy na okno, to szyba świeci, wysyłając nam te słoneczne promienie. Jest nimi przepełniona i sama staje się światłem. Chociaż patrzymy na szybę, a nie na niebo czy słońce, to poprzez tę szybę promienie słoneczne do nas docierają. Szkło zostało przepełnione światłem i w tym sensie samo światłem się stało.

Zobaczmy, jak trafny w obie strony jest ten przykład. W jedną stronę, bo pokazuje, co się dzieje z człowiekiem, który się robi przezroczysty dla łaski Bożej. Jest taki piękny zwrot: nie stawiać przeszkód łasce Bożej. Jaki człowiek nie stawia przeszkód? Taki, który jest coraz mniej egoistą, który jest coraz bardziej święty, coraz bardziej posłuszny woli Bożej. A z drugiej strony patrząc, coraz bardziej wolny w Duchu Świętym. Ale kiedy wolność stanie się pełnieniem woli Bożej? U egoisty wolność wcale się nie stanie pełnieniem woli Bożej. Wręcz przeciwnie — wolność sprowadzi go na manowce. Natomiast im bardziej człowiek jest święty, im bardziej jest przezroczysty, tym bardziej staje się źródłem udzielonego światła.

Witraż pokazuje to podobieństwo jeszcze lepiej niż zwykła szyba. Zobaczmy, jak się jarzą postacie w oknach witrażowych, kiedy z drugiej strony padają promienie słońca, jak obrys postaci bohaterów wiary promieniuje światłem.

A przyjdźmy do kościoła wieczorem, kiedy na dworze jest ciemno. I spójrzmy na witraż. Ciemna plama. Wcale nie zachwyca. Żeby zaczęła zachwycać, trzeba by wyjść na zewnątrz i stamtąd zobaczyć. Widzimy, co to znaczy udział przez łaskę? Witraż nie ma z natury źródła światła. Musi mieć światło udzielone, mówiąc językiem biblijnym, z łaski. Czyli jako dar, jako prezent. I musi też być na taki dar światła otworzony, przezroczysty, nie stawiać przeszkód łasce.

I jeszcze jeden przykład, też ze św. Jana od Krzyża, zaczerpnięty z księgi Żywy płomień miłości. Mówi tak:

„Drzewo łączy się z ogniem, a im większy jest żar ognia, tym więcej się rozpala, aż w końcu całe staje się ogniem” (ŻPM, Prol 1).

Rzeczywiście tak jest: jeśli włożymy do ognia drzewo, przyjmie naturę ognia i samo staje się ogniem. To stało się okazją dla Jana od Krzyża do jeszcze jednej nauki duchowej, która mówi, że pod wpływem światła i żaru ognia Bożego dusza widzi i odczuwa także wszystkie swoje słabości i nędze”.

To jest zawsze niezawodny znak, czy pozostajemy pod wpływem Ducha Świętego, czy pod wpływem fantazji religijnej. Tam, gdzie jest źródło światła, tam też dusza odczuwa swoje słabości i nędze i mówi, że „bardzo zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”.

Widzi zatem wszystkie swoje słabości i nędze, jakie przedtem były w niej schowane i ukryte, których nie widziała ani nie czuła. To jest ciekawy paradoks, dlaczego wielcy święci czują się wielkimi grzesznikami. Można by przypuszczać, że albo są zdecydowanie większymi łobuzami przez całe życie niż większość ludzi, albo że popadli w przesadę. Nie. Ani jedno, ani drugie. Oni żyją w świetle, a w świetle lepiej widzą swoje grzechy i przywary niż ci, którzy żyją w półmroku, a co dopiero gdzieś w ciemności.

Dusza pod wpływem światła i żaru ognia widzi te nędze, słabości, grzechy, które były schowane, ukryte — i tu znowu mamy porównanie do płonącego drzewa. Mówi Jan od Krzyża w taki sposób: dzieje się podobnie, jak z drzewem, u którego nie można określić stopnia wilgotności. Dopiero po włożeniu do ognia zaczyna parować, dymić i rozpalać się. Wcześniej nie było widać, ile tam jest wilgoci, lecz po włożeniu do ognia para i dym zaczną uchodzić. Dopiero po oczyszczeniu drewna będzie się ono mogło całe rozpalić. Tak również zachowuje się dusza na skutek tego płomienia.

To były trzy piękne obrazy, które mistycy nam podsunęli: św. Symeon Nowy Teolog (ze wschodniej, bizantyjskiej gałęzi chrześcijaństwa) i św. Jan od Krzyża (z nurtu łacińskiego, hiszpańskiego). Jak widać, w różnych częściach chrześcijaństwa tak samo przeżywano obecność Ducha Świętego.

2. Żywy płomień miłości, czyli Duch Święty

Zobaczmy jeszcze, jak Jan od Krzyża widział obrazy przyjścia Ducha Świętego opisane na początku Księgi Ezechiela (Ez 1). Znajdują się tam przedziwne obrazy o istotach Bożych, które przychodzą na jakichś tajemniczych powozach, płonących pojazdach:

„O, co odczuwa i czego doświadcza dusza — pisze św. Jan od Krzyża — dostępując udziału w poznaniu tej postaci, którą widział Ezechiel jako istotę żywą o czterech twarzach i jako krąg o czterech kołach!”

To oczywiście symboliczne słowa, które miały oddać to, co niewyrażalne u Ezechiela.


„Co odczuwa ona, widząc spojrzenie jego jakby węgle rozżarzone, jak spojrzenie pochodni i oglądając krąg, którym jest mądrość Boga, pełny oczu zewnątrz i wewnątrz, jakimi są poznania Boże i odblaski Jego doskonałości”.

Dzisiaj tak często czytając początek Księgi Ezechiela mówimy: nic z tego nie można zrozumieć, komu to się może przydać, co to za niezrozumiałe opisy i symbole? A tutaj mamy człowieka, który czytając to, zaczynał wydawać okrzyki radości: „O, co odczuwa dusza, czytając ten początek Księgi Ezechiela”. Bo Janowi od Krzyża bezpośrednio kojarzyło się to z jego doświadczeniem duchowym. I pisał: „I odczuwa [taki człowiek] w swym duchu ten odgłos, który czyniło jego przejście [ten szum, który u Ezechiela jest opisany], a który był jakby głosem mnóstwa i głosem wojska, co oznacza nieskończone wielkości Boga, jakie tu dusza poznaje z osobna w jednym tylko oddźwięku Jego przejścia przez nią”.

Na koniec wreszcie: „co odczuwa dusza, gdy słyszy ten szum uderzeń Jego skrzydeł, o którym mówi prorok, że był on jako głos wód wielkich i jako głos najwyższego Boga (por. Ez 1,24)”.

Takie wyrazy zachwytu wyrwały się z serca św. Jana od Krzyża, gdy czytał Stary Testament, a jego dzieła są utkane z setek, a może nawet i z tysięcy fragmentów — albo wprost, albo przez aluzje, albo przez krótkie sygnały. Jemu całość, wszystko w Piśmie Świętym — od Księgi Rodzaju aż po Księgę Apokalipsy — łączyło się z tym doświadczeniem: Chrystus żyje, przychodzi w Duchu Świętym, daje swoją Ewangelię po to, aby chrześcijanina przeprowadzić przez życie. Przeprowadzić drogą, która jest wąska. Przeprowadzić bramą, która jest ciasna. Ale przeprowadzić po to, aby miały życie, aby owce miały obfite źródła wód i aby miały paszę w obfitości. Zresztą zobaczmy, co dodał do tego komentarza Ezechielowego opisu. Według św. Jana od Krzyża oznacza to ową gwałtowność wód Bożych, które, jak już wspomnieliśmy, w przyjściu Ducha Świętego, w płomieniu miłości zalewają duszę, uweselając ją.

„Gwałtowność wód Bożych” — to słowa, kojarzące się z powodzią, z wodą, która wyrwała się z brzegów i rozlała po całym kraju. Takich wyrażeń u Jana od Krzyża spotkamy dużo, (czasem odnoszą się do jakiegoś źródełka, które szemrze o zmierzchu, a czasem spotkamy wyrażenia mówiące o gwałtownej powodzi: zalewanie duszy przez uweselenie jej).

U św. Jana występują również słowa (szczególnie w dwóch ostatnich księgach: Pieśń duchowa, Żywy płomień miłości), mówiące o jakimś tlącym się płomyku, o żarze ukrytym w sercu, jak również obrazy żywo przywodzące na pamięć gwałtowny pożar, który niszczy wszystko dokoła. Ale uwaga: co niszczy? Oczywiście grzechy, przywary. Wypala to, co złe w człowieku, a zostawia to wszystko, co w duszy było darem Bożym — uwzniaśla to i rozpala do stopnia niespotykanego wcześniej.

Jeśli przeczytamy dwie ostatnie księgi Jana od Krzyża, to dokładnie zobaczymy różnicę w odniesieniu do religii dalekowschodnich. Otóż, co prawda, twierdzi św. Jan od Krzyża, że namiętności powinny wygasnąć, że gniew albo zapał powinny się stonować, ale mówi to tylko w pierwszym momencie. W drugim natomiast stwierdza, że gdzie Duch Święty przejdzie swoim oczyszczającym płomieniem, tam wszystkie namiętności w człowieku powinny się rozpalić na nowo.

3. Uwielbienie łączy się ze stopniowym oczyszczeniem

Dlaczego jednak jest potrzebne to pierwsze oczyszczenie? Co się dzieje w egoiście, jeśli w nim się rozpalają namiętności? One są destruktywne. One są szkodliwe dla innych. Dlatego powinny przygasnąć. Ale zobaczmy, co się dzieje, jeżeli w świętym, czyli w człowieku pełnym Ducha Świętego, rozpalają się namiętności. Uda się on na przykład na inny kontynent, żeby głosić słowo Boże. Będzie potrafił znieść każdą chorobę, każde cierpienie, każdą zniewagę, być niestrudzenie aktywny w swojej rodzinie, w pracy, w otoczeniu, w kościele, w parafii — wszędzie. Nic nie jest w stanie go zrazić, ponieważ jest człowiekiem namiętnym, jest człowiekiem, w którym płoną namiętności nieszkodliwe dla innych, ale dla innych pożyteczne.

Pewnie najlepiej znowu widać to w postaci św. Jana od Krzyża porównanej ze św. Pawłem Apostołem. Warto zawsze zestawiać te dwie postacie. Zobaczmy, co się działo z pełnym gniewliwej pasji św. Pawłem, dopóki nie został oczyszczony łaską Chrystusa. W pierwszym etapie swojego życia pełen był roznamiętnionego zapału. Jakie to przynosiło skutki? Absolutnie katastrofalne. Czytamy w Dziejach Apostolskich, że „dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). A teraz przypatrzmy się tej samej postaci św. Pawła po trzydziestu latach. Czy był człowiekiem już teraz stonowanym? Czy teraz stał się kimś wygaszonym? Nie. On dalej dyszał pasją i ona na pewno nie była mniej roznamiętniona, tylko bardziej, ale zobaczmy, do czego. On już teraz nie chciał innych uwięzić, tylko mówił: jak mnie chcecie uwięzić, to mi to nie przeszkadza. Nie chciał już innych zabijać, tylko mówił: jak moja krew ma być wylana na ofiarę w posłudze Jezusa Chrystusa, to proszę bardzo, jestem gotowy. Nie chciał też innych zmuszać, aby przestali być chrześcijanami, ale w całej wolności pragnął innych niestrudzenie zapraszać, żeby wiarę przyjęli. Widzimy więc tę samą osobowość, tę samą temperaturę uczuć pasji czy namiętności — tylko tym razem już dla dobra człowieka, tym razem już z pożytkiem dla innych, przy całkowitej niewrażliwości na to, co jego mogłoby spotkać złego, przy całkowitej niewrażliwości na swoją własną chwałę i swoje własne korzyści.

Tak więc św. Jana od Krzyża najlepiej czytać z Dziejami Apostolskimi i z listami św. Pawła.

Niech zatem te rekolekcje staną się zachętą do czytania św. Jana od Krzyża i do próby wcielania przynajmniej niektórych jego myśli w życie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.