Dzisiaj zauważyłem wydanie specjalne pisma „Vox Nostra” poświęcone naszemu Forum Młodych i moją uwagę zwróciło zdjęcie uschłego drzewa umieszczone na okładce: z drzewa wiatr zrywa resztki zeschłych liści… Przypomina to nieco grafikę wydanej w latach osiemdziesiątych książki Eugena Drewermana pod tytułem Kleriker. Drewerman zasłynął wtedy jako krytyk katolickiej wizji kapłaństwa i jego książka zdobna była uschniętym drzewem na okładce. Tam też z drzew listopadowy wiatr zrywał ostatnie liście…
Można by to nazwać „teologią uschniętego drzewa”: ktoś odbiera ideał kapłaństwa jako już przebrzmiały — oto wiatr współczesności ostatnie listki już z niego obrywa. Ktoś odbiera katolicką postać małżeństwa jako formę zeschłą, podczas gdy wieje wicher nowoczesności. To zapewne sygnalizowane jest przez grafikę na okładce pisma „Vox nostra”: pod drzewem stoją odwrócenie od siebie plecami młodzi ze wzrokiem wbitym w ziemię… Jakby przeżywali w swoich sercach pytanie: „Czy Kościół zabija miłość?”
Dobrze się stało, że temat niniejszego wystąpienia brzmi nieco odmiennie od poprzednich. Wszystkie poprzedzające tematy XXIII Forum Młodych są bardzo praktycznie sformułowane: czy to od strony przeżyciowej, czy też mając na celu pomoc w budowaniu związku miłości dwojga ludzi. Wypada więc, by dla zachowania równowagi przynajmniej jedno wystąpienie miało nieco inny charakter i odbiegało od — koniecznej skądinąd — praktyczności. Stąd też tak sformułowany temat: „Czy Kościół zabija miłość?” Mottem do naszego spotkania są słowa Benedykta XVI, które papież wypowiedział w marcu roku 2007 do ruchu Communione e Liberazione, ale można je odnieść do życia chrześcijańskiego w ogólności:
„Duch Święty wzbudził w Kościele ruch, aby świadczył o pięknie bycia chrześcijaninem, bo Chrystus, nie zostawia nas na przekór naszemu człowieczeństwu, ale poprzez to On jest drogą ku spełnieniu najgłębszych pragnień ludzkiego serca”.
Papież w swojej perspektywie sytuacji świata podkreśla więc pewien problem: istnieje w świecie podejrzenie, że to zbawienie, które głosi się w Kościele, jest jakby na przekór człowieczeństwu, jakby wbrew niemu. Brzmi głośno pytanie: czy zbawienie głoszone w Kościele nie staje na drodze człowieczeństwu? Czy nie przekreśla marzeń i dążeń do tego, by życie było piękne? Do podobnej myśli nawiązywała też dzisiejsza homilia w katedrze; podano tam przykład młodzieńca, który wołał w odruchu rozpaczy: „Ja nie chcę, aby mnie kochano ze względu na Boga! Chcę, by mnie kochano ze względu na mnie samego!” W takim okrzyku kryje się podejrzenie: jeśli ktoś będzie mnie kochał ze względu na Boga, to nie będzie mnie kochać naprawdę; to nie będzie prawdziwa ludzka miłość. Dlatego ten młodzieniec wołał: ja tego nie chcę!
Papież Benedykt rozeznał istnienie takiego podejrzenia w świecie od samego początku swojego pontyfikatu, podkreślając, że cały Kościół jest „ruchem” wzbudzonym przez Ducha Świętego, by świadczyć o pięknie bycia chrześcijaninem, o tym, że Chrystus nie zbawia nas na przekór naszemu człowieczeństwu ale poprzez nie, i że to On, Chrystus, jest drogą do spełnienia najgłębszych pragnień ludzkiego serca.
Droga, którą Chrystus proponuje w Ewangelii, którą zostawił Apostołom a oni przekazali Kościołowi — czyli ostatecznie nam — to droga do spełnienia pragnień. Jest przecież możliwe prawdziwe spełnienie pragnień o kapłaństwie, o służeniu Chrystusowi jak Apostołowie, jak Piotr i Paweł, jak ci którzy poszli za Nim, porzuciwszy swoje sieci nad jeziorem. Jest też możliwe prawdziwe spełnienie małżeńskiego pragnienia: gdzie jest ten wybrany, ta wybrana? Spojrzeć na nią, spojrzeć na niego, ogarnąć się wspólną nadzieją, a potem ruszyć razem w przyszłość. Do spełnienia tych najgłębszych pragnień ludzkiego serca drogą jest Chrystus. Tak trzeba rozumieć motto naszego dzisiejszego spotkania.
„Czy Kościół zabija miłość?”, pytanie tak sformułowane przypomina nieco początek kryminalnej powieści: jest ofiara, musi więc być morderca, problem polega na znalezieniu sprawcy. Kto pyta: „Czy Kościół zabija miłość?” wydaje się zauważać, że ofiara jest, że to miłość padła ofiarą. Zanim zaczniemy — zgodnie z regułami powieści kryminalnych — szukać odpowiedzi na pytanie „kto zabił?”, zauważyć musimy, że niezależnie od rozwiązania tej zagadki, miłość rzeczywiście pada ofiarą w dzisiejszym świecie.
Rzadko sięgam po przykłady z literatury pięknej, ale na dziś przykład taki będzie stosowny. Literatura piękna zapewne z tego czerpie swą nazwę, że kiedyś wyrażała najróżniejsze przejawy miłości: miłość do drugiej osoby, miłość do swojego narodu, miłość do ojczystego kraju, do umiłowanej pracy, do Boga. Chyba dlatego przypisywano jej to określenie — literatura piękna.
Czy dziś to skojarzenie dalej jest aktualne? Oto przykład zaczerpnięty z recenzji książek autorki nagrodzonej niedawno nagrodą Nobla. Jest to opis dokonany przez kogoś, kto chce zachęcić czytelnika do lektury szacownej Noblistki. Posłuchajmy, co dziś uchodzi za literaturę piękną:
„Nienawiść jest nie tylko tematem [jej] pisarstwa, ale też zasadniczą postawą wobec opisywanej rzeczywistości. Chodzi tu o gest, który jest jakby zasadniczym fundamentem samego pisarstwa, jego duchowym jakby motorem. [Jest to] hymn ginącemu światu bez współczucia i litości, z chłodną nienawiścią, kryjącą tyleż gniew i rozpacz, co satysfakcję z nadchodzącej nieuchronnie klęski”[1].
Przypominam: nie jest to pisarstwo marginalne, nie — jest nagrodzone i postawione na podium. A jednak recenzent jednoznacznie zauważa, że jest to pisarstwo nienawiści:
– do ludzkiego ciała („obsesja ciała i brudu, która powracać będzie w obrazach bagna, błota, albo szlamu”);
– do drugiego człowieka („jej zdanie o ludziach? O tej wacie, próżni, piasku, kupie nawozu”; „piekło jest w nas — czytamy ostrzeżenia przed miłością”);
– do Boga („trzeba było Boga powiesić raczej za nogi, aby szybciej uśmierzyć ludzka tęsknotę za miłością”).
Co ciekawe — zauważmy na marginesie — że we wspominanej tu Noblistce sympatię budziła jedynie… władza radziecka:
„Komunizm daje wszystkim narodom niezwłoczny demokratyczny pokój’ […] Troszczy się o dostawę zboża do miast i artykułów pierwszej potrzeby na wieś, zapewnia wszystkim kobietom rozwody i aborcję bez żadnych ograniczeń”.
Starczy zapewne tych cytatów. Wygląda na to, że miłość rzeczywiście padła ofiarą. Za opis jej śmierci dostaje się dziś nagrodę Nobla. Tylko — kto zabił? U Agathy Christie krąg podejrzanych jest zwykle niewielki: kilka znajomych postaci. Ale mordercą okazuje się zwykle ktoś, kogo na początku nie podejrzewaliśmy…
Czy więc Kościół zabija miłość? O tym, że Kościół bywa podejrzewany o ów ohydny czyn zabicia miłości, pisze nawet papież Benedykt XVI w swojej Encyklice „Deus Caritas est”. W encyklice o miłości papież przypomina pytania zadawane niegdyś przez Friedricha Nietzschego:
„Czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze? Czy nie stawia znaków zakazu właśnie tam, gdzie radość zamierzona dla nas przez Stwórcę ofiarowuje nam szczęście, które, pozwala nam zasmakować coś z boskości?” (DCE, 3).
Okazuje się więc, że podążając tropem naszego tytułowego pytania: czy Kościół zabija miłość? — nie znaleźliśmy się na obrzeżach problemów stawianych we wspólnocie wierzących. Oczywiście, papież przypominając stare podejrzenia, równocześnie wskazuje na ich płytkość i na brak ich ugruntowania. Oto dalsze fragmenty z papieskiej encykliki:
„Duch jest mocą, która przemienia serce wspólnoty kościelnej, aby była w świecie świadkiem miłości Ojca, który chce uczynić z ludzkości jedną rodzinę w swoim Synu. Cała działalność Kościoła jest wyrazem miłości, która pragnie całkowitego dobra człowieka: pragnie jego ewangelizacji przez Słowo i Sakramenty, co jest dziełem często heroicznym […]; Miłość jest zatem służbą, którą Kościół pełni” (DCE, 19).
Kościół pragnie ewangelizacji przez słowo i sakramenty. Miłość jest zatem służbą, którą Kościół kreuje. Skoro tak się sprawy mają, to być może trzeba szukać innych poszlak, i może winni śmierci miłości są gdzieś indziej.
Posłuchajmy wielkiego pisarza katolickiego Chestertona. W roku 1926 napisał esej pt. Następna herezja. Tytuł ten wywodził się stąd, że Chesterton komunizm też traktował jako rodzaj herezji, jedną z tych bezbożnych idei, które potrafią opanować umysł ludzi i zastąpić prawdziwą Dobrą Nowinę. W tym kontekście Chesterton pisał o przyszłej herezji — the next heresy:
„Moderniści ostatniej doby ogłosili erotyczną religię, która jednocześnie oddaje cześć żądzy i zabrania płodności. Następna wielka herezja będzie po prostu atakiem na moralność, a zwłaszcza na moralność seksualną. Nadejdzie ona […] ze strony bujnej energii zamożnych ludzi zdecydowanych na to, aby w końcu dobrze się zabawić. I nie powstrzyma ich ani papież, ani purytanizm ani socjalizm. Szaleństwo jutra nie kryje się w Moskwie, ale raczej na Manhattanie”.
Już w 1926 roku Chesterton dostrzegał w swej proroczej wizji, jak ta tendencja będzie przenikać do szerokich warstw społeczeństwa. Jest to herezja, która nie polega na sprzeciwianiu się dogmatom czy ich modyfikowaniu, ale raczej na negowaniu zasad moralnych. Jest atakiem na moralność, a zwłaszcza na moralność seksualną. I jak przewidywał Chesterton w swoim eseju, „nie powstrzyma ich ani papież” — czyli nawet w krajach katolickich dojdzie do głosu, „ani purytanizm” — co odnosi się do krajów protestanckich, „ani socjalizm” — nie ominie więc krajów o kulturze zdecydowanie laickiej. I rzeczywiście, wydaje się, że radykalne poglądy na temat tego, jak się ma wyrażać miłość miedzy mężczyzną a kobietą, upowszechniły się we wszystkich krajach niezależnie od kulturowych korzeni, czy katolickich, czy protestanckich, czy postkomunistycznych, i w tym sensie owe „szaleństwo” — wtedy „szaleństwo jutra”, a teraz „szaleństwo dzisiejsze” — nie kryje się „w Moskwie, lecz raczej na Manhattanie”.
W dziedzinie instynktów moralnych panuje coraz większy zamęt. Wszystko wskazuje na to, że wiele krajów znalazło się na drodze do zniesienia w ogóle instytucji małżeństwa. W jaki sposób? Nie przez oficjalną ustawę, znoszącą małżeństwo czy go zakazującą, ale przez takie zdefiniowanie na nowo tej instytucji, żeby w praktyce przestała istnieć. Powoli, krok za krokiem, coraz to nowy typ związku między ludźmi nazywa się małżeństwem. Wkrótce każdy związek będzie można nazwać małżeństwem i pojęcie to straci sens.
Można powołać się tu na słowa Psalmu: „na śliskiej stawiasz ich drodze” (Ps 73,35). Co to znaczy? Psalmista mówi, że droga odchodząca od Boga nie tylko takimi krokami od Boga odprowadza, jakie człowiek sobie zaplanował. Jest to „droga śliska”, co oznacza, że może nagle zostać uruchomiona dynamika, nad którą już się nie zapanuje. Całe społeczeństwo nagle straci równowagę i nawet nie zauważy, że wpadnie w moralny poślizg, niekontrolowany ruch w stronę całkowitego zakwestionowania małżeńskiej miłości.
Pierwszym krokiem na tej drodze jest postawienie na naczelnym miejscu w hierarchii wartości miłości rozumianej jako romantyczne uczucie, jako chwilowy poryw serca. Oczywiście Chesterton, jako dobry chrześcijański myśliciel, zawsze by nam podpowiedział, ze romantyczna miłość jest dobra i nawet chwilowe porywy serca są pożyteczne, ale pod warunkiem, że będą umiejętnie wkomponowane w coś, co je przekracza. Stosownymi ramami moralnymi dla uczuć są ostatecznie wierność, ślub i wyrzeczenie. A więc pierwszy niebezpieczny etap to zakwestionowanie wartości trwałości małżeństwa. Nierozerwalność zaczęto widzieć jako antywartość, jako kajdanki spinające małżeńskie obrączki. To jest pierwszy krok na owej śliskiej drodze.
Następne pokolenie zauważa, że romantyczny poryw serca może zdarzyć się nie tylko między mężczyzną a kobietą, ale zdarza się także między osobami tej samej płci. Wobec tego dlaczegóż by nie rozciągnąć pojęcia małżeństwa na związki tej samej płci? Oczywiście, zaraz zgłoszą się następne osoby, które powiedzą, że zgodnie z ich doświadczeniem, ten romantyczny poryw serca nie musi odnosić się tylko do jednego partnera. Są znane takie przypadki: mąż twierdzi, że kocha dwie żony, żona — że kocha dwóch mężów. Zgłaszają się po rejestrację swoich związków. Zgłaszają się po społeczną akceptację, mówiąc: „kto ma prawo sądzić moje serce?”
Idąc dalej, nie ma specjalnie powodu, żeby te konstelacje pseudomałżeńskie ograniczać. Nie są to tylko fantazje, jak mógłby ktoś myśleć, W roku 2005 w Holandii formalnie zarejestrowano małżeństwo, w którym obywatel Holandii oraz jego dotychczasowa żona, dołączyli do swojego małżeństwa jeszcze trzecią osobę, w tym wypadku akurat kobietę.
Zdarza się też, zdarza, że taki poryw serca może tez odczuwać rodzeństwo. Gazeta „Süddeutsche Zeitung” donosiła, że w Niemczech pewne rodzeństwo, brat i siostra, wytoczyli proces o legalizację ich związku, na tej samej zasadzie: „kto ma prawo być sędzią naszych uczuć, kto ma prawo je osądzać?”
Pojawiają się też najróżniejsze inne tego typu idee: ubieganie się o społeczną akceptację związków z nieletnimi; zdarzają się też tego typu oczekiwania wobec związków z zwierzętami. Jakkolwiek brzmi to śmiesznie i humorystycznie, to oczywiście czujemy, że za tym stoi bliska tragedia anarchii na polu małżeńskim: „śliska droga”, po której człowiek stacza się w dół. Wiele lat temu zauważył to już Leszek Kołakowski:
„Większość tabu seksualnych została zniszczona, a te, które pozostały — jak zakaz kazirodztwa i pedofilii — są pod obstrzałem; dość pomyśleć, że w rozmaitych krajach istnieją grupy głoszące «prawa» do stosunków seksualnych z dziećmi i domagające się — nieskutecznie, jak dotąd — zniesienia odpowiednich sankcji prawnych”.
Nagle sobie uzmysławiamy przenikliwość Chestertona, który mówił o nowej herezji w postaci erotycznej religii. Co do oceny tego typu faktów, warto też odnotować sformułowanie Jana Pawła II, które znajduje się w książce „Pamięć i tożsamość”. Jest to późny tekst papieski, znamionuje podsumowanie życia i pontyfikatu Jana Pawła II:
„Po upadku ustrojów zbudowanych na «ideologiach zła» wspomniane formy eksterminacji [ludzi] w tych krajach wprawdzie ustały [chodzi tu o hitleryzm i stalinizm], utrzymuje się jednak nadal legalna eksterminacja poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem. […] Nie brak i innych poważnych form naruszania prawa Bożego. Myślę o silnych naciskach, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny […] Należy zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze «ideologia zła», w pewnym sensie głębsza i ukryta…”[2].
To przejmujące zdanie papieskie pokazuje nam, jak ważne jest dopytywanie się: „Czy Kościół zabija miłość? To pytanie nagle przeformułowało się w inny problem: „W jaki sposób Kościół może ocalić miłość zagrożoną w dzisiejszym świecie?” Jesteśmy bowiem świadkami zamachu — i to śmiertelnego zamachu — na oblubieńczą miłość małżeńską, ale Kościół jest tym, który w tej sytuacji występuje jako strona ratująca miłość.
W podsumowaniu trzeba stwierdzić: tak, miłość pada ofiarą w dzisiejszym świecie. Ale kto zabija? Nie Kościół ją zabija, gdyż cała działalność Kościoła jest wyrazem miłości, która pragnie dobra każdego człowieka. Zabija „erotyczna religia”, która oddaje cześć nieopanowanej żądzy, zabijają poglądy kwestionujące trwałość małżeństwa, zabija rozmywanie pojęcia małżeństwa, zabija „legalna eksterminacja istnień ludzkich”, zabija „ukryta ideologia zła”.
******************
Pytania i odpowiedzi
Pytanie 1. Czy możliwy jest jakiś dialog Kościoła z wyznawcą „religii erotycznej” i jak taki dialog miałby się odbywać? Na jakich zasadach?
Odpowiedź: Dialog zawsze jest możliwy i potrzebny. Dialog tego typu odbywa się zawsze na płaszczyźnie dobra ogólnoludzkiego. W tę stronę szła cała dynamika wypowiedzi papieża Benedykta XVI mówiącego, że człowiek stworzony przez Boga ma swoją drogę, ma swój cel, ma wszczepione pragnienia, na przykład pragnienie odkrywania religijnej moralnej prawdy. Na tej płaszczyźnie ten dialog należałoby prowadzić.
Zauważmy, że kiedy Kościół występuje na płaszczyźnie prawnej, w kwestii obrony życia ludzkiego, albo obrony godności małżeństwa, to argumentacje nie są specyficznie chrześcijańskie. Argumentacja jest raczej ogólnoludzka, jest antropologiczna w tym sensie, że Kościół broni też praw tych ludzi, którzy nie są katolikami: gdy się broni prawa życia dziecka, to się broni tego życia również wtedy, kiedy to jest dziecko ateistów. Kiedy się broni instytucji małżeństwa, to chodzi tu nie tylko o katolickie małżeństwo, ale również świeckiego małżeństwa. Płaszczyzną dialogu jest rozumnie rozeznane dobro osoby.
Pytanie 2. Czy można zatem powiedzieć, że Kościół propaguje miłość wolną?
Odpowiedź: To ciekawe sformułowanie: „miłość wolna”. Trzeba zawsze zapytać: wolna „od czego”? I „do czego”? Gdy Kościół propaguje miłość, to jest ona w pewnym sensie „wolna”, ponieważ wolność od grzechu i od okazji do grzechu na pewno jest swobodą. Ale Kościół jednocześnie głosi miłość zobowiązaną. W obecnym zwyczaju językowym wyrażenie „miłość wolna” ma zwykle znaczyć miłość bez odpowiedzialności, nie związana ślubem, ani żadnym publicznym zobowiązaniem się. Dlatego trzeba zawsze dopowiedzieć: co to znaczy wolność i kto jest prawdziwie wolny?
Przypisy
[1] Piekło jest w nas — „Pożądania” Elfriede Jelinek, „Dziennik” 8 IX 2007, http://www.dziennik.pl (2007).
[2] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 20.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.