piątek, 31 stycznia 2014

Mantryczna medytacja monologiczna: Thomas Keating, John Main




ks. bp Andrzej Siemieniewski
ks. Mirosław Kiwka


Mantryczna medytacja monologiczna

1. Rok przełomu: 1975


W latach 20. XX wieku przyszło na świat dwóch katolickich mnichów, którzy stworzyli dwa bliźniaczo do siebie podobne ruchy medytacyjne. Pierwszy z tych mnichów to trapista, o. Thomas Keating (ur. 1923), drugi – to o. John Main OSB (1926–1982).


Keating stał się głównym założycielem ruchu modlitwy głębi (ang. centering prayer), który animowany jest przez założoną w 1984 roku organizację Contemplative Outreach (Apostolstwo kontemplacyjne)[1]. Organizacja ta upowszechnia metodę medytacji odbywającą się przez dwadzieścia minut dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Przez medytację rozumie się tu „wprowadzenie w świadomość słowa będącego symbolem zgody na obecność Boga i na Jego działanie w twoim wnętrzu”. Ma to być krótkie, jedno lub dwusylabowe słowo, jak na przykład „Bóg”, „Jezus”, „Abba”, „pokój”, „wiara”, „tak”.


Wprowadzanie tego słowa w świadomość nie oznacza w żadnym razie czynienia jakiegoś użytku z jego znaczenia. Wręcz przeciwnie, gdyby pojawiły się jakieś związane z nim wyobrażenia, wspomnienia, refleksje czy doświadczenia duchowe, to należy „powracać do słowa”, które z biegiem czasu być może „zacznie rozmywać się w naszej świadomości, a nawet może zupełnie zniknąć”. Używane w medytacji słowo jest tylko narzędziem, dlatego jego treść jest w zasadzie obojętna. Tylko od osobistych upodobań zależy, czy skupianie się na imieniu Jezus nie zostanie zastąpione po prostu skupianiem się na własnym oddechu, z takim samym medytacyjnym skutkiem[2]. Używane tu słowo spełnia więc tę samą rolę, co tradycyjna w religiach Wschodu mantra.


Jednym z powodów powstania ruchu tak pojętej medytacji było pragnienie zaproponowania stosownej reakcji na rozpowszechnienie się w USA w latach 60. i 70. XX wieku buddyzmu i hinduizmu z ich medytacyjnymi metodami:


„Kiedy w latach 1961–1981 stałem na czele opactwa św. Józefa w Spencer w stanie Massachusetts, przybywało do nas od czasu do czasu sporo młodych ludzi, którzy uczestniczyli w sesjach medytacyjnych organizowanych przez mistrzów duchowych reprezentujących odmienne tradycje religijne. Nauczaniu duchowemu, które przedstawiali nauczyciele ze Wschodu, towarzyszyła zazwyczaj prezentacja jakiejś konkretnej metody medytacji. Można było odnieść wrażenie, jakby przybywający do nas adepci medytacji stawiali nam pytanie: «To metoda, której nauczyliśmy się dzięki tej wschodniej tradycji duchowej. A gdzie wasza metoda?» […]


Przyszło mi wówczas do głowy, że my, mnisi, bylibyśmy w stanie wyłożyć istotę chrześcijańskiej tradycji kontemplacyjnej w postaci jakiejś konkretnej metody medytacji”[3].


Zdaniem o. Keatinga zaproponowana przez niego metoda modlitwy głębi (centering prayer) to nic innego, jak „kwintesencja tego, co stanowi istotę egipskiej tradycji monastycznej III i IV wieku, przeniesionej na Zachód przez Jana Kasjana i podtrzymywanej przede wszystkim przez Regułę Bendykta”. Według tej samej opinii chrześcijańska tradycja kontemplacyjna pozostała przez wieki (prawdopodobnie od czasów starożytnych aż do XX wieku) zapomniana przez samych chrześcijan. Dlatego „wydawało mi się, że był już najwyższy czas, by wydobyć z zapomnienia chrześcijańską tradycję kontemplacyjną”[4]. Jak pisze o. Keating, kiedy tylko „moi przyjaciele o. William Meninger, o. Basil Pennington i inni zgodzili się ze mną, to o. Menninger w roku 1975 zaczął przedstawiać zasady głębokiej modlitwy uczestnikom rekolekcji, którzy przebywali w domu dla gości w opactwie w Spencer”[5].


Jak zauważył o. Keating, tak pojmowana przez niego starochrześcijańska tradycja wykazała wiele zbieżności z ogólnoludzką tradycją właściwą dla wielu religii świata: „podkreślane przez wschodnie tradycje duchowe różne aspekty własnych praktyk medytacyjnych okazały się dla nas cenną pomocą w odkrywaniu niektórych głębszych pokładów chrześcijańskiej tradycji kontemplacyjnej”[6]. Pewnie dlatego książka Głęboka modlitwa wprowadza czytelnika w temat modlitwy słowami: „wymiar kontemplacyjny stanowi serce i duszę każdej religii; pozwala bowiem dążyć ku wyższym stanom świadomości”. Zdaniem autora, to właśnie „nauczanie zawarte jest w wielkich tekstach mądrościowych, takich jak Wedy, Upaniszady, buddyjskie sutry, Stary i Nowy Testament czy Koran”[7].


W tym rozdziale prezentujemy te poglądy, powstrzymując się od ich oceny, ale już teraz czytelnik autentycznych tekstów Nowego Testamentu może przypomnieć sobie celną ironię G.K. Chestertona z 1908 roku. Ten brytyjski apologeta zauważył, że zgodnie z modną w naszych czasach opinią: „chrześcijaństwo i buddyzm są bardzo do siebie podobne, a zwłaszcza buddyzm”[8]. Czytelnik Koranu powiedziałby zapewne rzecz analogiczną, gdyby dowiedział się, że ta muzułmańska księga ma przekonywać, iż sercem i duszą islamu jest dążenie ku wyższym stanom świadomości…


Wróćmy jednak do prezentacji metody modlitwy głębi: okazało się nawet, że dokładnie ta sama metoda jest równie dobra dla ludzi niewyznających w ogóle żadnej religii. Skoro „natura sama w sobie jest obdarzona łaską”, a „Bóg oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat (J 1, 9)” to przecież „każdy z nas, przez sam fakt narodzin, pozostaje w relacji do Słowa”[9]. I może medytować, poznając Boga niezależnie od swojej wiary lub niewiary.


Sam fakt narodzenia się to właściwie wszystko, czego potrzeba człowiekowi do posiadania duchowych bogactw: problemem jest tylko to, że nie jesteśmy ich świadomi. I właśnie medytacja jest drogą do uświadomienia sobie tego faktu: „w trakcie głębokiej modlitwy doświadczamy obecności Boga, potwierdzającej wpisaną w naszą naturę dobroć”[10]; w wewnętrznej izdebce modlitewnej naszego serca następuje „potwierdzenie wpisanej w naszą naturę dobroci”[11]; „nawet piekło nie jest w stanie zniszczyć naszej wrodzonej dobroci”[12]. Zbawienie okazuje się w dużej części terapią, a nawet psychoterapią: „Gdyby w czasach [Jezusa] znano psychoterapię, na pewno stałaby się ona częścią Jego posługiwania”[13].


* * *


Podsumujmy: o. Thomas Keating w roku 1975 tworzy ośrodek medytacji, który wprowadza w głęboką modlitwę medytacyjną (centering prayer). W tej inicjatywie można zauważyć pięć charakterystycznych cech.


– Po pierwsze, historycznym katalizatorem tego dzieła staje się powszechna wówczas w USA fascynacja medytacją hinduistyczną i buddyjską, co domaga się jakiejś katolickiej reakcji.


– Po drugie, o. Keating głosi, że odnalazł właściwą metodę w chrześcijańskiej tradycji mnichów egipskich przekazanej w V wieku przez Jana Kasjana zachodniemu Kościołowi. Miała to być medytacja stosowana w starożytności, ale potem przez wiele wieków w Kościele zaniedbana i zapomniana.


– Po trzecie, jest to metoda polegająca na codziennej, dwukrotnej sesji medytacyjnej, rano i wieczorem (po 20 minut), w czasie której powtarza się jedno krótkie słowo lub nawet rezygnuje ze słowa, zwracając uwagę na swój własny oddech. Jest to droga do uwolnienia się od natłoku myśli i do odnalezienia Boga w swoim wnętrzu.


– Po czwarte, ponieważ ta metoda wynika z odwiecznej mądrości ludzkiej, nic więc dziwnego, że stosowana jest w wielu innych religiach.


– Po piąte wreszcie, taka metoda medytacji mantrycznej jest dobra nawet dla ludzi w ogóle niereligijnych: im też otworzy drogę do Bożej obecności.


Elementy tych cech odnajdziemy w kolejnej współczesnej inicjatywie medytacji monologicznej, mianowicie w Światowej Wspólnocie Medytacji Chrześcijańskiej (od angielskiej wersji nazwy The World Community for Christian Meditation powstał skrót, którym będziemy się posługiwać dalej: WCCM). Wspólnota wywodzi się z Centrum Medytacji Chrześcijańskiej, założonego – co ciekawe – w tym samym 1975 roku przez dwóch benedyktynów brytyjskich: o. Johna Maina i o. Laurence’a Freemana. Nad medytacyjną propozycją Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej zatrzymamy się nieco dłużej, gdyż jej wpływ na nasze polskie środowisko jest zdecydowanie większy niż na ośrodki kultywujące tradycję modlitwy głębi.


2. Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej i jej propozycja


„Wielu chrześcijan gorąco pragnie dzisiaj nauczyć się autentycznej modlitwy, chociaż współczesna kultura ogromnie utrudnia zaspokojenie odczuwanej przez nich potrzeby ciszy, skupienia i medytacji” – tymi słowami ponad 20 lat temu kard. Józef Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, rozpoczął swój list na temat medytacji chrześcijańskiej Orationis formas.


Jedną z odpowiedzi na ten głód medytacyjnej ciszy jest propozycja Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM). Ostatnio, pod wpływem o. L. Freemana, jego wizyt w Polsce oraz popularnych książek[14] powstało sporo medytacyjnych grup modlitewnych, a wielu duszpasterzy oddaje się zalecanej przez niego formie praktyki modlitewnej. Jak wygląda ta forma medytacji propagowana przez wspólnotę The World Community for Christian Meditation?


„Wybieramy słowo, frazę modlitewną – nazywamy ją dzisiaj mantrą [...] i powtarzamy [ją] bezustannie [...]. Możesz na przykład obrać za to słowo imię „Jezus” [...] lub słowo „Abba”. [...] osobiście polecam [...] „Maranatha”. [...] Pamiętaj jednak, że kiedy medytujesz, nie zastanawiasz się nad znaczeniem tego słowa. [...] Pozbywamy się zarówno tych dobrych myśli, jak i tych złych”[15].


Tylko ze względów kulturowych mantra ma być kojarzona z jakimś kontekstem chrześcijańskim, gdyż generalnie „lepiej wybrać słowo, które jest święte w danej tradycji religijnej”[16]. Poza ogólną aurą sakralności nie jest to w gruncie rzeczy ważne, gdyż i tak szczególnie ulubiona w WCCM mantra Maranatha, „nie będąc z naszego rodzimego języka – nie powoduje skojarzeń, co ułatwia radzenie sobie z myślami napływającymi podczas medytacji”[17].


„Nie myślimy o znaczeniu słowa wtedy, kiedy je wypowiadamy, ponieważ wypowiadanie tego słowa ma nas zaprowadzić głębiej niż myśl”[18].


Zarówno założyciel ruchu medytacji WCCM, czyli o. John Main (a po nim główny kontynuator jego dzieła, o. L. Freeman), niestrudzenie podkreślał centralną rolę medytacji mantrycznej: „sztuka medytacji polega na powtarzaniu mantry: […] usiądź, siedź wyprostowany, powtarzaj mantrę i to wszystko”[19]; „bezwzględna wierność mantrze: to jest warunek jej zakorzenienia się w waszym sercu”[20]; „powtarzać mantrę przez cały czas medytacji; to jest pierwszy cel i może on zająć rok, a może i dziesięć lat”[21].


Już teraz można pokrótce podać dwa cele tej praktyki. Później wypadnie nam zająć się tym tematem znacznie obszerniej. Cel pierwszy to psychofizyczne uspokojenie, „uspokojenie małp skaczących po drzewie”, jak obrazowo się to ujmuje, mówiąc w ten sposób o gonitwie ciągle zmiennych myśli: „medytacja jest procesem uczenia się uważności i koncentracji”[22]; „jedno słowo [mantry] ma na celu uspokoić umysł, doprowadzić do wyciszenia i skupienia”[23].


Ale oczywiście, zgodnie z nazwą „chrześcijańskiej medytacji” musi też być cel drugi, o wiele głębszy. Celem tym jest najpierw osiągnięcie ewangelicznego stanu duchowego ubóstwa, zdefiniowanego następująco: „ubóstwo ducha oznacza pozbycie się wszelkich bogactw myśli i wyobrażeń”[24]. Następnie zaś, „mantra jest bardzo prostym narzędziem, z którego pomocą i dzięki jego prostocie mamy znaleźć się w obecności Boga”[25]. Według nauki WCCM tak rozumiał ewangeliczne ubóstwo duchowe starożytny mnich Kasjan i jego uczniowie, którzy w taki właśnie sposób mieli medytować i dzięki temu osiągnąć cel życia monastycznego, czyli świadomość nieustannej obecności Bożej.


Owszem, o. Freeman przyznaje, że ta współczesna odnowa medytacji została zainspirowana przez kapłana zgoła innej religii, mianowicie hinduizmu: „W młodości Main nauczył się medytować z mantrą od hinduskiego nauczyciela, którego poznał na Malajach i u którego przez krótki czas pobierał nauki”. Ale hinduistyczny epizod miał być tylko rodzajem katalizatora, który udostępnił skarbiec źródeł autentycznie chrześcijańskich, udokumentowanych w epoce patrystycznej przez Jana Kasjana (360–435):


„To, czego nauczył się na podstawie słów swego nauczyciela i dawanego przezeń przykładu, pozwoliło mu pojąć, co tak naprawdę miał na myśli Jan Kasjan [...], kiedy stanowczo kładł nacisk na «nieustanne powtarzanie» w sercu zaczerpniętej z Pisma formuły”[26].


Z tego powodu – co może dziwić chrześcijanina – okazuje się, że praktyka medytacji z jednej strony może być nazwana modlitwą, ale z drugiej strony równie słusznie może być traktowana jako praktyka wspólna wszystkim religiom, także tym, które nie znają pojęcia Boga, a nawet można ją rozumieć jako praktykę zupełnie niereligijną:


„Medytacja w kontekście wiary chrześcijańskiej może być praktykowana w szkole katolickiej jako forma modlitwy. Może być ona jednak równie dobrze praktykowana w sposób czysto świecki w szkole państwowej lub w klasie wyznań mieszanych […], taką samą metodę można znaleźć we wszystkich tradycjach religijnych”[27].


Dlatego też „po wybraniu słowa do medytacji należy «odrzucić jego znaczenie i związane z nim skojarzenia i wsłuchać się w jego dźwięk»”[28]. W taki właśnie sposób chrześcijanin szukający medytacyjnej modlitwy ma spędzać dość sporo czasu: „idealnym czasem medytacji jest pół godziny: medytuj rano i wieczorem”[29].


Stoimy więc przed problemem do rozwiązania. Praktyka codziennej modlitwy nazwana „chrześcijańską medytacją” z jednej strony jest tym, czym codziennie mieli zajmować się starożytni chrześcijańscy mnisi, z drugiej strony jest praktyką stosowaną także w innych religiach, na przykład w hinduizmie, a nawet jest praktyką od religii w ogóle niezależną i proponowaną na przykład ateistom. Czy to wszystko jest jednocześnie możliwe? Nad tym problemem zatrzymamy się w następnym rozdziale, teraz niech to pytanie towarzyszy nam jako pomoc w refleksji nad kolejnymi aspektami tej praktyki.


3. Co mam czynić, aby osiągnąć zbawienie?


Jaki jest cel zaproszenia do tej formy medytacji? W końcu codziennie pół godziny rano i pół godziny wieczorem to bardzo dużo czasu. Na pewno o wiele więcej, niż przeciętny polski katolik poświęca na dowolną formę modlitwy. Celem tym jest najpierw, jak pamiętamy, osiągnięcie ewangelicznego stanu duchowego ubóstwa zdefiniowanego jako pozbycie się wszelkich bogactw myśli i wyobrażeń[30] na wzór – jak się uważa w tej wspólnocie – starożytnego mnicha Kasjana i jego uczniów.


Następnie zaś człowiek dojdzie do nieosiągalnych wcześniej stanów świadomości: „w miarę jak mantra zakorzenia się w naszych sercach, doprowadza nas do następnego poziomu świadomości”[31], a jest nim „uwolnienie od ego”[32]. I tu czeka nas zaskoczenie: chociaż mantra była dźwiękiem sylab połączonych z religijnym orędziem jakiejś konkretnej religii głównie przez aurę sakralności, chociaż mogła mieć dowolną postać, byle odpowiadała indywidualnym oczekiwaniom medytującej osoby, to jednak zanurzenie się w jej dźwięku doprowadzi do spotkania z Chrystusem:


„Opuścimy ego i zanurzymy się w ducha […]. John Main powiedział, że w tym miejscu naszej wędrówki na tej granicy naszej jaźni spotkamy Przewodnika i rozpoznamy w Nim zmartwychwstałego Chrystusa”[33].


I to właśnie jest zbawienie. Tak, to zbawienie, o którym tyle jest mowy w Ewangeliach i u św. Pawła, tyle razy wspominanego w liturgii Kościoła. To samo zbawienie, którego treść, przyznajmy to, nie zawsze jest już dla nas jasna poza mglistą zapowiedzią „pójścia do nieba”. W każdym razie to współczesne zbawienie jest osiągalne przez mantryczną medytację, gdyż jest po prostu samopoznaniem:


„Być może samopoznanie stanowi najlepszy sposób, aby zrozumieć dziś, co oznacza «zbawienie» […]. Znajdując Jaźń w sobie samych, sami znajdujemy się w Jaźni. Oto wyzwalająca i oświecająca gnosis Ewangelii: uwolnienie od uzależnienia od złudzeń i od lęku przed karą; oświecenie prowadzące w głąb miłości przebóstwiającego światła”[34].


A spotkanie Jezusa? Zwykle tradycyjni chrześcijanie oczekiwali, że spotkają Go na kartach Ewangelii, że jej treść odniosą do własnego życia i odkryją, że oni też są mieszkańcami krainy wyznaczonej przez stronice Biblii, że to wszystko będzie się realizować w duszpasterskim zaangażowaniu sakramentalnej wspólnoty Kościoła. Jednak według medytacyjnej nauki WCCM Jezusa można spotkać nade wszystko w sobie. Po rozproszeniu naszego iluzorycznego „ja” z ludzkiego wnętrza wyłoni się „Ja” autentyczne – i to właśnie jest poszukiwany Jezus:


„Cała chrześcijańska wędrówka prowadzi do punktu rozpoznania. To ruch w kierunku poznania siebie; droga ta jest procesem zagłębiania się coraz to bardziej w tym samo-siebie-poznawaniu, w miarę jak wychodzimy poza nasze ego w poznanie naszego prawdziwego „Ja”, tak że jesteśmy w końcu zdolni do rozpoznania Jezusa”[35].


Jeśli chcemy oceniać zgodność nauk WCCM z tradycją chrześcijaństwa, to powstaje ważne pytanie: Czy tak poszukiwany Jezus jest odrębną osobą stojącą naprzeciw mnie, który również jestem odrębną osobą? Czy też raczej przeżywane przeze mnie na co dzień moje „ja”, moje ego, jest pojęciem fałszywym i złudnym, trzeba więc przezwyciężyć je przez medytację, a wtedy przez jej praktykowanie odsłoni się prawdziwa „Jaźń”? I okaże się, że to właśnie jest światłość świata, której poszukiwaliśmy?


„Wszelkie cierpienie wynika z grzesznej, fałszywej identyfikacji ego z prawdziwą «Jaźnią». Wpadamy w tę pułapkę raz za razem, gdy zapominamy, że «Jaźń», do której poznania dążymy, nie różni się od osoby, która dąży do jej poznania […]. «Jaźń», według Siankary, to «wewnętrzne światło»”[36].


Siankara (ok. 788–820) to jeden z największych autorytetów religijnej i filozoficznej tradycji hinduistycznej. To jego wyjaśnienie pomaga nam dziś zrozumieć sens zbawienia, gdyż tak właśnie się do zbawienia dochodzi: „cel życia – można go nazwać «niebem», nirwaną, «wyzwoleniem», «zbawieniem» lub «oświeceniem» – polega na pełnym poznaniu, kim jesteśmy”[37]. Jeśli współczesnemu katolickiemu czytelnikowi tak opisane skutki medytacji mantrycznej skojarzą się raczej z hinduizmem i z jogą, to zostanie szybko uspokojony przez odwołanie do pierwowzoru w chrześcijańskiej tradycji monastycznej:


„W nauczaniu Jana Kasjana, mnicha pustyni z IV wieku, w jego Rozmowach, zwłaszcza dziewiątej i dziesiątej, znajdziemy bardzo konkretne wskazówki, jak doprowadzić umysł do spokoju, ciszy i prostoty. W tej właśnie tradycji uczymy. Oczywiście rozwinęła się ona we wspaniałe szkoły duchowości – prawosławna tradycja modlitwy Jezusowej [...]. Wszystko to wywodzi się z nauczania Jezusa”[38].


Te wątki powracają jak refren zarówno w książkach o. Johna Maina OSB, o. Laurence’a Freemana OSB, jak i w argumentacji zwolenników i entuzjastów Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej. Uczą oni, że medytacja mantrą jest kontynuacją mantrycznej tradycji Biblii oraz mantrycznej tradycji starożytnego Kościoła. Podajmy kilka reprezentatywnych przykładów:


– „Mantra to tradycja powszechna, znajdujemy ją we wczesnej tradycji chrześcijańskiej”[39];


– „John Main odkrył na nowo naukę medytacji w tekstach wczesnochrześcijańskich mnichów, których nazywa się ojcami pustyni”[40];


– „Chrześcijańska metoda medytacji, prosta i nadająca się dla wszystkich, zawiera się w naukach wczesnochrześcijańskich mnichów. Zwróciło na nią uwagę wielu współczesnych nauczycieli; dostrzegł ją benedyktyn John Main i przywrócił chrześcijaństwu po długich latach zaniedbywania tej praktyki”[41];


Przypisy


[1] Th. Keating, Głęboka modlitwa, Kraków 2007, s. 194–210. Por. też Th. Keating, Liturgia i kontemplacja, Poznań 2006; Th. Keating, Kryzys wiary, kryzys miłości, Warszawa 1998.
[2] Tamże, s. 179. 220–222.
[3] Th. Keating, Głęboka modlitwa, s. 194–195.
[4] Tamże, s. 196–197.
[5] Tamże, s. 198.
[6] Tamże, s. 204.
[7] Tamże, s. 9.
[8] „Christianity and Buddhism are very much alike, especially Buddhism”, G.J. Chesterton, Orthodoxy, New York 1908, rozdz. VIII.
[9] Th. Keating, Głęboka modlitwa, s. 206.
[10] Tamże, s. 99.
[11] Tamże, s. 138.
[12] Tamże, s. 158.
[13] Tamże, s. 145.
[14] W języku polskim dostępnych jest sporo publikacji o. L. Freemana, np.: Praktyka medytacji chrześcijańskiej: konferencje, rozmowy, świadectwa, Kraków 2004; Światło wewnętrzne: droga medytacji chrześcijańskiej, Kraków 2006; Medytacja chrześcijańska: twoja codzienna praktyka, Kraków 2006; Pielgrzymka wewnętrzna: podróż medytacyjna, Kraków 2007; Jezus – wewnętrzny nauczyciel, Kraków 2007; Drogocenna perła. Dzielić się darem medytacji chrześcijańskiej, zawiązując nową grupę, Tyniec 2011; Od pierwszego wejrzenia doświadczenie wiary, Kraków 2012.
[15] L. Freeman, Pielgrzymka wewnętrzna s. 58–59.
[16] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 32.
[17] L. Freeman OSB, List do Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej, kwiecień 2013.
[18] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 20.
[19] J. Main OSB, Chrześcijańska medytacja, Tyniec 2012, s. 51.
[20] Tamże, s. 59.
[21] Tamże, s. 57; por. L. Freemana OSB, Przemówienie podczas rekolekcji Meditatio; nagrane w Kielcach w 2012 r.; dostępne na: ‹www.youtube.com/watch?v=_LHZEluOIBw›.
[22] J. Main OSB, Chrześcijańska medytacja, s. 27.
[23] Tamże, s. 56.
[24] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 19.
[25] J. Main OSB, Chrześcijańska medytacja, s. 48.
[26] L. Freeman, Jezus – wewnętrzny nauczyciel,, s. 251.
[27] L. Freeman OSB, Czy Bóg ma swoich faworytów?, „Chrześcijańska Medytacja: Kwartalnik Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej”, wyd. specjalne, nr 1, styczeń 2013, s. 2.
[28] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 112.
[29] L. Freeman, Pielgrzymka wewnętrzna, s. 62.
[30] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 19.
[31] L. Freeman, Pielgrzymka wewnętrzna, s. 42.
[32] Tamże, s. 49.
[33] Tamże, s. 50.
[34] L. Freeman, Jezus – wewnętrzny nauczyciel, s. 295.
[35] L. Freeman, Pielgrzymka wewnętrzna, s. 51.
[36] L. Freeman, Jezus – wewnętrzny nauczyciel, s. 53.
[37] L. Freeman, Jezus – wewnętrzny nauczyciel, s. 238.
[38] Tamże, s. 88.
[39] L. Freeman, Praktyka medytacji, s. 33.
[40] Tamże, s. 18.
[41] L. Freeman, Jezus – wewnętrzny nauczyciel, s. 249.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.