bp Andrzej Siemieniewski
Religie a przemoc – islam i chrześcijaństwo
Rozmowa chrześcijan o islamie
Wystąpienie papieża Benedykta XVI dwunastego września 2006 roku w auli Uniwersytetu w Ratyzbonie stało się okazją, żeby na nowo podjąć temat: Chrześcijanie a islam. Wiele debat przypominających historię relacji chrześcijańsko-muzułmańskich, zwłaszcza od strony wojen, polegało na cytowaniu i interpretowaniu rozmaitych wersetów z Koranu. Niektóre z cytowanych wersetów bywają bardzo pokojowe, inne zaś wprost przeciwnie: są bardzo wojownicze. W debatach cytowano to tę, to tamtą surę Koranu dla poparcia swojej tezy. Myślę jednak, że tego typu patrzenie na islam z zewnątrz, przez pryzmat pojedynczych wersetów koranicznych, a nawet przez całą kolekcję wersetów – może być bardzo zwodnicze.
Błędne wnioski
Podajmy przykład, który zilustruje słabość powyższej metody.
Wyobraźmy sobie, że ktoś nie zna w ogóle chrześcijaństwa i próbuje znaleźć w świętej chrześcijańskiej Księdze, czyli w Biblii, informacje na temat tego, czy chrześcijanie składają Bogu ofiary z pokarmów i ze zwierząt. W Starym Testamencie znajdzie wiele przepisów dotyczących składania ofiar. Zaś w Nowym Testamencie znajdzie słowa Jezusa: "Nie przyszedłem znieść Prawa" (Mt 5,17). Na koniec na kartach Pisma Świętego spotka jeszcze św. Pawła, który już po swoim nawróceniu złożył ofiarę w świątyni jerozolimskiej. Osoba nie znająca chrześcijaństwa mogłaby więc wysnuć wniosek, że chrześcijanie składają Bogu ofiary ze zwierząt. Ten hipotetyczny wniosek byłby wysnuty z Księgi świętej, ale przecież byłby całkiem błędny!
Czytanie świętych Ksiąg
Z tego względu proponuję inną drogę dla naszego tematu: Religie a przemoc – islam i chrześcijaństwo. Wiadomo, że oprócz tekstu, takiego jak Koran czy Biblia, równie ważne dla zrozumienia danej religii są kluczowe dla niej osoby. Są to osoby miarodajne dla każdej religii; decydujące jest, jak te postacie ilustrują swoim życiem prawdę religijną. Ważne jest, jak takie najważniejsze osoby czytają, rozumieją i wcielają w praktykę teksty świętych Pism. Ich osobisty przykład może być równie ważny dla danej religii, co same teksty.
Ważne postacie – osoby normatywne
Osoba normatywna to taka, która jest uważana w danej religii za archetyp, za wzór.
Za taką osobę w islamie jest uważany prorok Mahomet. Koran należy więc rozumieć w świetle życia tej postaci – Mahometa. Jest on wzorem dla każdego muzułmanina, jest archetypem, a jego zachowanie i zwyczaje są islamskim ideałem.
W chrześcijaństwie zaś taką wzorcową osobą jest Jezus Chrystus.
Osób wzorcowych czy archetypicznych w danej religii może być więcej. W chrześcijaństwie – obok Jezusa – uważa się za takie osoby także dwunastu Apostołów oraz św. Pawła i całą wspólnotę pierwotnego Kościoła. W islamie oprócz Mahometa jest jeszcze pierwotna umma, czyli wspólnota muzułmańska – ta, która była rządzona przez pierwszych kalifów, wzorcowa i archetypiczna, do której wzoru trzeba wracać.
Proponuję przemyślenie tematu Religie a przemoc – islam i chrześcijaństwo następującą metodą: przypomnijmy sobie rolę przemocy w życiu religijnej wspólnoty (zwłaszcza przemocy militarnej zorganizowanej w wojsko) odpowiednio w życiu następujących osób:
a) Jezusa – i Mahometa;
b) dwunastu Apostołów, Apostoła Pawła, pierwszych papieży, czyli następców Piotra z jednej strony – a z drugiej strony kalifów i ich współpracowników, jako następujących po sobie realizatorów dzieła Mahometa;
c) pierwotnego Kościoła pierwszych kilku wieków chrześcijaństwa – i pierwotnej wspólnoty muzułmańskiej pierwszych kilku wieków islamu.
a)
Przemoc w życiu Jezusa
Poszukajmy więc na początku najgwałtowniejszego wydarzenia z życia Jezusa. Jest to wyrzucenie kupców ze świątyni. Jest to coś, co zbliża się do pojęcia przemocy. Zbliża się, ale prawdziwą przemocą jednak nie jest. Dlaczego? Bo w ręku Jezusa nie pojawia się prawdziwa broń, pojawia się zaledwie bicz ze sznurków. Nie pojawia się kij, kamień, miecz czy łuk. To jest jedyna gwałtowna scena, w której Jezus bierze aktywnie udział. A ponieważ Jezus staje wobec wielu „przeciwników”, kupców, to chodzi tu raczej o wyrzucenie ich ze świątyni na mocy osobistego autorytetu Chrystusa, Jego własnej powagi, niż o faktyczne wyrzucenie siłą. Jest to raczej rodzaj proroczego gniewu.
Przemoc w życiu Mahometa
Mahomet, oprócz tego, że był kupcem, był też żołnierzem. Myślę, że każdy muzułmanin zgodzi się z takim określeniem, że Mahomet był dowódcą wojska, że dowodził coraz większą armią, że jego oddziały rosły w siłę, aż stały się całkiem liczne. Na końcu armia Mahometa liczyła tysiące ludzi. Mahomet dowodził tą armią w bitwach i sam brał w nich osobisty udział. W jednej z takich bitew został nawet ranny. W życiu Mahometa mamy więc do czynienia z bitwami, co łączy się ze wszystkimi scenami, które rozgrywają się w czasie wojny: bitwa jest po to, żeby zabijać ludzi. W życiu pierwszych zwolenników Mahometa przemocy używa się nie tylko wobec uzbrojonego przeciwnika. Po jednej z bitew zabito kilkuset jeńców, a ich rodziny sprzedano do niewoli.
Marsz Jezusa do Jerozolimy
Jako kolejny sposób uświadomienia sobie roli przemocy odpowiednio w życiu Jezusa i w życiu Mahometa porównajmy ich decydujące wkroczenie do świętego miasta, odpowiednio: do Jerozolimy i Mekki.
Jak dokonuje się „zdobycie Jerozolimy” przez Jezusa? Jezus wjeżdża do Jerozolimy – na osiołku. Nie jest to specjalnie bojowe zwierzę. A w ręku, zamiast mieczy, pojawiają się gałązki, które ludzie rzucają na drogę. „Marsz Jezusa na Jerozolimę” jest wybitnie pacyfistyczny, jest manifestacją odrzucenia przemocy.
Marsz Mahometa na Mekkę
W islamie też mamy, by tak to określić, archetypiczny marsz na stolicę: marsz Mahometa na Mekkę. Prorok islamu wkracza jednak do miasta na czele dziesięciu tysięcy żołnierzy, którzy bynajmniej nie mają w ręku liści, lecz miecze. To jest prawdziwe wojsko. Mekka poddaje się pod wrażeniem wielu wcześniejszych krwawych bitew stoczonych przez wojska islamu.
b)
Przemoc w życiu Apostołów
Dokonaliśmy przykładowego porównania roli przemocy w życiu najważniejszych postaci obu religii: Jezusa i Mahometa. Jezus okazał się praktycznym pacyfistą, Mahomet – dowódcą wojskowym biorącym udział w wojnach i w dziesiątkach krwawych bitew.
Kolejny etap nasze refleksji to porównanie roli przemocy w życiu ich bezpośrednich uczniów. W przypadku Apostołów, bezpośrednich uczniów Jezusa, też spotykamy kilka aktów związanych z użyciem przemocy. Takim aktem jest na przykład obcięcie ucha Malchusowi przez Apostoła Piotra. Jest to niewątpliwie akt przemocy, atak na żołnierza (czy sługę), jest to nawet „akt przemocy zbrojnej”. Ale jak reaguje na to Chrystus, który przy tym jest? Mówi od razu: "Schowaj miecz do pochwy" (Mt 26,52; J 18,11), a zraniony sługa zostaje uzdrowiony. Akt przemocy Apostoła otrzymuje reprymendę, i to reprymendę natychmiastową. Co więcej, kiedy Apostołowie Jakub i Jan chcą zniszczyć za karę samarytańskie miasto, spotykają się z naganą: Jezus odwróciwszy się, surowo ich zgromił (por. Łk 9,55). Te dwa przykłady praktycznie wyczerpują użycie przemocy zbrojnej przez Apostołów, a dzieje się to w czasach – przypomnijmy – kiedy ziemia izraelska była okupowana przez obce mocarstwo i wstrząsana rozruchami.
W Dziejach Apostolskich natrafimy na dwie dalsze sytuacje mogące skojarzyć się z przemocą. Pierwsza scena, kiedy Ananiasz i Safira, przynoszą obłudnie datki Apostołom (Dz 5). Ofiarowują tylko część, twierdząc przy tym, że przynieśli całe swoje mienie, a jest to nieprawda. W reakcji na ten postępek Piotr ogłasza, że jest to grzech, że winni dokonali aktu oszustwa; na co mąż pada martwy. Z biblijnego opisu odnosimy wrażenie, że jest to rodzaj działania Bożego (jakkolwiek mogłoby nas to dziwić). Potem przychodzi żona Ananiasza i dokonuje takiego samego oszustwa jak jej mąż. Piotr podobnie mówi na to: przed chwilą wynieśli twojego męża, zaraz ciebie też wyniosą. I rzeczywiście, Safira też pada martwa.
Druga scena kojarząca z przemocą w życiu Apostołów dotyczy chwili, kiedy św. Paweł przybywa na Cypr i jest tam pewien mag, który mu się sprzeciwia (Dz 13). Paweł gromi go publicznie, a człowiek ten traci wzrok. Jest to więc rodzaj przemocy, ale znowu: nie jest to przemoc dokonana przez człowieka, sprawia wrażenie aktu dokonanego mocą Bożą.
Jak widać, przegląd Nowego Testamentu w celu ustalenia wszystkich możliwych miejsc łączących Apostołów z aktami przemocy daje nadzwyczaj skromne rezultaty. Praktycznie rzecz biorąc, przemoc jest w ich życiu nieobecna, podobnie jak w życiu Jezusa. Zarówno w życiu Jezusa, jak w ciągu dwudziestu lat po zakończeniu Jego działalności na ziemi na razie nie odkryliśmy praktycznie w ogóle obecności przemocy ani u Niego, ani u Jego uczniów.
Przemoc w życiu „apostołów” islamu
Spójrzmy zaś w tej samej perspektywie na obecność przemocy wojskowej u bezpośrednich kontynuatorów dzieła Mahometa. Dwadzieścia lat od zakończenia ziemskiej działalności Mahometa to dwadzieścia lat wojny, zwycięskiej i zdobywczej, którą można porównać tylko z kampaniami militarnymi Aleksandra Wielkiego; to zdobycie niewyobrażalnie wielkich terenów.
A dalej, po kilkudziesięciu latach od śmierci Mahometa w samym środku Francji następuje już spotkanie z muzułmanami, a spotkanie to ma formę bitwy z atakującym oddziałem muzułmańskim. Dla porównania: po stu latach od wyruszenia Apostołów Jezusa w świat w sercu Francji też pojawili się chrześcijanie. Tylko że oni znaleźli się tam zupełnie inaczej. Nie na czele wojska, nie jako ludzie, którzy by przemoc stosowali, tylko jako ludzie, którzy przemocy ulegali: z tego czasu pochodzą opisy męczenników z Lyonu.
Inny przykład: Cypr. Na Cyprze kilkadziesiąt lat po Mahomecie pojawił się islam. W jaki sposób? Pojawił się wtedy, gdy przybyły tam muzułmańskie wojska. Na tej samej wyspie kilka wieków wcześniej pojawiło się chrześcijaństwo. W jakiej formie? Chrześcijaństwo pojawia się tam razem z Apostołem Pawłem, który przybywa w postaci misjonarza, wędrownego głosiciela: jest to człowiek bezbronny. Nie ma miecza, straży, oddziału. Jest gotów na poddanie się aktom przemocy, a nie na jej stosowanie.
To tylko dwa przykłady, ale symptomatyczne dla historii ekspansji obu religii, chrześcijaństwa i islamu, w ciągu pierwszych stu czy dwustu lat od ich założenia. W ten sposób przechodzimy do trzeciego etapu, do porównania pierwotnego Kościoła i pierwotnej wspólnoty muzułmańskiej, czyli ummy.
c)
Kościół pierwotny a przemoc
Pierwotny Kościół to ludzie, którzy ruszają w świat i podlegają przemocy, są gotowi jej podlegać. Św. Paweł w listach mówi, jak wiele doznał przemocy i dodaje: "przez to właśnie jestem uczniem Chrystusa" (2 Kor 11,32n). I jeszcze się z tego chlubi. Taką sytuację mamy w chrześcijaństwie przez trzy wieki.
Kiedy natomiast pojawił się problem chrześcijanina, który używa przemocy wojskowej lub policyjnej? Dopiero w IV wieku chrześcijanin zaczyna używać przemocy, bo może stać się dowódcą wojska, żołnierzem, mężem stanu, który wysyła armię przeciwko innemu państwu. W czwartym wieku pojawia się pierwszy chrześcijański cesarz, Konstantyn. Chociaż trzeba dodać, że jeśli chrześcijanin zostaje w tamtych czasach wojskowym, to zawsze istnieje napięcie między służbą w wojsku a jego wiarą: na przykład duchowny generalnie nie może być żołnierzem.
Pierwotna umma muzułmańska a przemoc
W islamie nie ma takich trzech wieków czekania na stosowanie przez ludzi wierzących przemocy wojskowej.
Po pierwsze, w islamie Mahomet jest „Konstantynem islamu”. Co to oznacza? Oznacza „cesarza”, który posługuje się wojskiem dla propagowania religii. W islamie nie ma żadnych archetypicznych wieków niestosowania przemocy.
Po drugie, w islamie nie ma rozdziału między państwem a kościołem. Następcą Mahometa jest kalif. A on od razu, od samego początku, jest dowódcą wojska, który przeprowadza operacje wojskowe, jest naczelnikiem państwa, które wspomaga ekspansję islamu.
Analogiczną postacią w chrześcijaństwie byłby Piotr i następcy Piotra, czyli papieże. Przez pierwsze trzy wieki papieże żyli w opozycji do państwa, nie dysponowali żadnymi środkami przymusu zewnętrznego, a spotkanie z przemocą wojskową czy policyjną przeżywali zawsze w roli ofiar.
Święta Księga
Nasz przegląd historyczny dotyczący roli przemocy w religii, odpowiednio w chrześcijaństwie i w islamie, dotyczył bardziej osób archetypicznych dla danej religii niż tekstów. Dlatego, że święta Księga nie jest tekstem absolutnie samodzielnym, jest zawsze związana ze wspólnotą wierzących. A Kościół od samego początku, od czasu Pana naszego Jezusa Chrystusa, inaczej rozumie księgi starotestamentowe. To, że Jezus mówi: "Nie przyszedłem znieść Prawa", wcale nie znaczyło w opinii Apostołów i ich uczniów, że chrześcijanie znów chwycą za miecze i będą zdobywać Ziemię Świętą.
Jan Paweł II napisał w książce Przekroczyć próg nadziei parę słów o islamie:
Ekumenizm a obowiązek nawracania
Nagminne jest nazywanie ekumenizmem spotkanie różnych religii. Nawet w katolickich czasopismach taki błąd się zdarza! To jest jednak pomylenie pojęć.
Ekumenizm to jest ruch wewnątrzchrześcijański, którego celem osiągnięcie widzialnej jedności Kościoła. Ale przecież prawosławnemu czy baptyście nie trzeba ogłaszać Chrystusa. Oni znają Chrystusa. Są tylko problemy teologiczne czy liturgiczne, które trzeba by rozwiązać, aby dojść do jedności.
Natomiast gdy rozciągnie się pojęcie ekumenizmu na islam, to zaniknie motywacja do głoszenia Chrystusa. Jest bardzo duże ryzyko, że pojęcie dialogu zastąpi pojęcie misji. Ale jeśli uważnie czytalibyśmy dokumenty Jana Pawła II (czy teraz Benedykta XVI), które mówią o dialogu między religiami, to zwykle dodają one, że dialog nie ma zastąpić misji; że dialoguje się po to, żeby współpracować w różnych konkretnych przedsięwzięciach albo w różnych praktycznych celach, które mogą być wspólne.
Np. jeżeli katolicy i muzułmanie w Ameryce czy w Anglii wspólnie występują przeciwko eutanazji, to jest to dobry przykład współpracy w jakimś praktycznym celu. I jak najbardziej w takich celach trzeba współpracować. Ale gdyby z tego ktoś wyciągnął wniosek, że w związku z tym nie ma sensu głosić im Chrystusa, to popełnia błąd.
Zachęta do przyjęcia chrześcijaństwa
Miałem okazję we wrześniu rozmawiać z pewnym biskupem francuskim. Zapytałem go, jak wygląda sprawa ewangelizacji skierowanej do muzułmanów, których jest tam bardzo wielu. Powiedział mi, że u niego w diecezji jest co roku kilkadziesiąt chrztów byłych muzułmanów. Pytałem go też, czy we Francji podejmuje się wysiłek, by reagować na obecność muzułmanów także w ten sposób, by ich zachęcać do przyjęcia chrześcijaństwa i zostania katolikami. Okazuje się, że istnieje taki nurt.
Być może taki nurt jest mocniej zaakcentowany w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieją całe organizacje i misje przeznaczone do ewangelizacji różnych narodów. Jeśli mówi się tylko o dialogu z innymi religiami i jeszcze nazywa się go ekumenizmem, to traci się pojęcie misji skierowanej do niechrześcijan. A misja polega na tym, co robił św. Paweł: bez wojska i bez miecza jeździł po to, by głosić Chrystusa, aby inni ludzie zostawali chrześcijanami.
Ekumenizm dla chrześcijan!
Sprecyzujmy więc słowo ekumenizm. To nie jest dobre określenie dla współpracy chrześcijańsko-muzułmańskiej. W dokumentach Kościoła jest bardzo precyzyjna definicja tego pojęcia: ekumenizm to jest ruch chrześcijan, którzy dążą do zjednoczenia Kościoła. Ruch ekumenizmu odnosi się tylko do chrześcijan. Jeśli chodzi o przedstawicieli innych religii, np. muzułmanów, to nigdy żaden papież ani żaden dokument kościelny nie użyje słowa „ekumenizm”. Zamiast tego użyje słowa „dialog”. Współpraca międzyreligijna jest bardzo pożądana, ale zawsze wymaga stanięcia w religijnej prawdzie.
Współpraca chrześcijańsko-muzułmańska
Istnieje duża dysproporcja między sytuacją muzułmanów w krajach o przewadze chrześcijańskiej a sytuacją chrześcijan w krajach o przewadze muzułmańskiej. Być może jedną z intencji papieża Benedykta podczas wykładu w Ratyzbonie było także właśnie wskazanie tej dysproporcji. Być może papież chciał pokazać, że muzułmanie w krajach o przewadze chrześcijańskiej, np. w Stanach Zjednoczonych, w Irlandii, we Włoszech, są traktowani jak każdy inny obywatel: zwłaszcza gdyby Amerykanin lub Włoch miał zamiar porzucić chrześcijaństwo i zostać muzułmaninem, to może to spokojnie uczynić. Takie przypadki zdarzają się.
Natomiast nie ma takiej symetrii w wielu krajach o przewadze muzułmańskiej. Istnieje cała grupa krajów muzułmańskich, w których konwersja z islamu na chrześcijaństwo jest karana. Niekiedy jest to kara śmierci, niekiedy jakaś inna kara, ale jest to traktowane jako przestępstwo. W tym aspekcie współpraca chrześcijańsko-muzułmańska potrzebna jest m.in. po to, żeby zwrócić uwagę na ten problem i go rozwiązać. Także po to w Kościele istnieje współpraca między chrześcijanami a muzułmanami. Rzuca się w oczy, że papież Benedykt zachęca do kontynuowania międzyreligijnych spotkań w Asyżu, papież okazał więc pragnienie kontynuowania tego wątku w życiu Kościoła.
Reakcje na wykład papieża w Ratyzbonie
Żyjemy w świecie, gdzie reakcje na fakty są często w rzeczywistości reakcjami na relacje mediów o tych faktach. Wykład papieża Benedykta w Ratyzbonie z 12 września 2006 roku nie odbiegał specjalnie od tradycji Kościoła. Były różne reakcje w świecie na to wystąpienie, ale mało kto zna ten cały wykład. Niektórzy podnieśli w swoich protestach problemy historyczne, niektórzy problemy filozoficzne, niektóre reakcje przybierały formy demonstracji, inne – palenia kukieł papieskich, niektóre morderstw. Niektórzy publicyści stawiali wobec papieża zarzut odpowiedzialności za zamieszki lub nawet zabójstwa. Mówili, że to przecież jego słowa wywołały taką reakcję.
Czy branie pod uwagę wszystkich tych zarzutów miałoby znaczyć, że popełnianie morderstw jest sposobem na modyfikację wypowiedzi przedstawiciela religii, która się komuś nie podoba? Czy pokazuje to, że jeśli zacznie się zabijać „za karę”, to w ten sposób skłoni się przedstawiciela wybranej religii, żeby mówił tak, jak się komuś podoba?
Nie wydaje się to słusznym rozumowaniem, bo jest to zrzucanie odpowiedzialności – akurat w tym przypadku za zabójstwa – z zabójców na kogoś, kto jest autorem jakiejś akademickiej wypowiedzi. A to jest poważnym zniekształceniem rzeczywistości, bo za zabójstwo jest odpowiedzialny zabójca.
Delikatność w dialogu
Odczuwam jakiś brak proporcji w tym dopatrywaniu się, czy Benedykt był dość delikatny w swoim przemówieniu w Ratyzbonie. W Arabii Saudyjskiej mieszka blisko milion Filipińczyków, którzy tam pracują jako imigranci. W większości są katolikami. Ci ludzie mają zakaz sprawowania kultu chrześcijańskiego. Uczestniczenie w nabożeństwach chrześcijańskich jest karalne. Nie mogą mieć Biblii, nie mogą mieć Mszy św., nie mogą się wspólnie modlić – to wszystko jest zakazane i karane. Gdyby taka osoba została pochwycona na tym, że próbowała się podzielić swoją wiarą z muzułmaninem, to może być skazana na karę śmierci.
Papież jest papieżem wszystkich katolików, także tego miliona Filipińczyków. Czy czasami nie kryje się tu pewna dysproporcja? Z jednej strony mamy setki tysięcy ludzi, którym nie wolno się modlić, nie wolno odprawiać nabożeństw, nie wolno nosić krzyża. A z drugiej strony mamy ich pasterza, który w sposób zawoalowany odwołuje się do jakiejś sytuacji z XIV wieku. A my mamy problem z tym, czy może ta zawoalowana aluzja nie była za mało delikatna.
Ja bym najpierw zapytał prawodawców, np. w Arabii Saudyjskiej, czy oni są odpowiednio delikatni wobec religijnych uczuć Filipińczyków, którzy tam pracują? W takiej kolejności zadawajmy pytania. Pytajmy, czy wyrok śmierci za zmianę religii jest wystarczająco delikatny! A dopiero potem pytajmy, czy papież odpowiednio delikatnie coś powiedział na uniwersyteckim wykładzie. Pokazuje to, jak jesteśmy determinowani przez media. Czy ktoś w związku z wykładem w Ratyzbonie zadał jakiekolwiek pytanie prawodawcom z Arabii Saudyjskiej? Przecież jest ONZ, jest powszechna Karta Praw Człowieka i Obywatela, a czy ktoś z nas pamięta, żeby media zachęcały do stawiania pytań tym instytucjom w sprawie wolności religijnej we wszystkich krajach muzułmańskich? Mówimy tu o zupełnie fundamentalnym prawie: żeby można było swobodnie wyznawać swoją religię, żeby można było ją głosić i zachęcać do jej przyjęcia. Dlatego myślę, że dopytywanie się o poziom delikatności wypowiedzi papieża jest raczej echem wyolbrzymionych medialnych sugestii.
Przypomnijmy: mówimy o ludziach, którzy dostają wyroki za praktykowanie wybranej przez siebie religii. Znana jest historia kilku Afgańczyków, którzy ostatnio przeszli na chrześcijaństwo i zostali za to postawieni przed perspektywą kary śmierci, za pełną zgodą społeczności lokalnych, władz, prawodawców. Uważam, że delikatność jest bardzo potrzebna, ale kiedy delikatność nie przynosi żadnych rezultatów, to chyba trzeba mówić bardziej dosłownie.
Wystąpienie papieża Benedykta XVI dwunastego września 2006 roku w auli Uniwersytetu w Ratyzbonie stało się okazją, żeby na nowo podjąć temat: Chrześcijanie a islam. Wiele debat przypominających historię relacji chrześcijańsko-muzułmańskich, zwłaszcza od strony wojen, polegało na cytowaniu i interpretowaniu rozmaitych wersetów z Koranu. Niektóre z cytowanych wersetów bywają bardzo pokojowe, inne zaś wprost przeciwnie: są bardzo wojownicze. W debatach cytowano to tę, to tamtą surę Koranu dla poparcia swojej tezy. Myślę jednak, że tego typu patrzenie na islam z zewnątrz, przez pryzmat pojedynczych wersetów koranicznych, a nawet przez całą kolekcję wersetów – może być bardzo zwodnicze.
Błędne wnioski
Podajmy przykład, który zilustruje słabość powyższej metody.
Wyobraźmy sobie, że ktoś nie zna w ogóle chrześcijaństwa i próbuje znaleźć w świętej chrześcijańskiej Księdze, czyli w Biblii, informacje na temat tego, czy chrześcijanie składają Bogu ofiary z pokarmów i ze zwierząt. W Starym Testamencie znajdzie wiele przepisów dotyczących składania ofiar. Zaś w Nowym Testamencie znajdzie słowa Jezusa: "Nie przyszedłem znieść Prawa" (Mt 5,17). Na koniec na kartach Pisma Świętego spotka jeszcze św. Pawła, który już po swoim nawróceniu złożył ofiarę w świątyni jerozolimskiej. Osoba nie znająca chrześcijaństwa mogłaby więc wysnuć wniosek, że chrześcijanie składają Bogu ofiary ze zwierząt. Ten hipotetyczny wniosek byłby wysnuty z Księgi świętej, ale przecież byłby całkiem błędny!
Czytanie świętych Ksiąg
Z tego względu proponuję inną drogę dla naszego tematu: Religie a przemoc – islam i chrześcijaństwo. Wiadomo, że oprócz tekstu, takiego jak Koran czy Biblia, równie ważne dla zrozumienia danej religii są kluczowe dla niej osoby. Są to osoby miarodajne dla każdej religii; decydujące jest, jak te postacie ilustrują swoim życiem prawdę religijną. Ważne jest, jak takie najważniejsze osoby czytają, rozumieją i wcielają w praktykę teksty świętych Pism. Ich osobisty przykład może być równie ważny dla danej religii, co same teksty.
Ważne postacie – osoby normatywne
Osoba normatywna to taka, która jest uważana w danej religii za archetyp, za wzór.
Za taką osobę w islamie jest uważany prorok Mahomet. Koran należy więc rozumieć w świetle życia tej postaci – Mahometa. Jest on wzorem dla każdego muzułmanina, jest archetypem, a jego zachowanie i zwyczaje są islamskim ideałem.
W chrześcijaństwie zaś taką wzorcową osobą jest Jezus Chrystus.
Osób wzorcowych czy archetypicznych w danej religii może być więcej. W chrześcijaństwie – obok Jezusa – uważa się za takie osoby także dwunastu Apostołów oraz św. Pawła i całą wspólnotę pierwotnego Kościoła. W islamie oprócz Mahometa jest jeszcze pierwotna umma, czyli wspólnota muzułmańska – ta, która była rządzona przez pierwszych kalifów, wzorcowa i archetypiczna, do której wzoru trzeba wracać.
Proponuję przemyślenie tematu Religie a przemoc – islam i chrześcijaństwo następującą metodą: przypomnijmy sobie rolę przemocy w życiu religijnej wspólnoty (zwłaszcza przemocy militarnej zorganizowanej w wojsko) odpowiednio w życiu następujących osób:
a) Jezusa – i Mahometa;
b) dwunastu Apostołów, Apostoła Pawła, pierwszych papieży, czyli następców Piotra z jednej strony – a z drugiej strony kalifów i ich współpracowników, jako następujących po sobie realizatorów dzieła Mahometa;
c) pierwotnego Kościoła pierwszych kilku wieków chrześcijaństwa – i pierwotnej wspólnoty muzułmańskiej pierwszych kilku wieków islamu.
a)
Przemoc w życiu Jezusa
Poszukajmy więc na początku najgwałtowniejszego wydarzenia z życia Jezusa. Jest to wyrzucenie kupców ze świątyni. Jest to coś, co zbliża się do pojęcia przemocy. Zbliża się, ale prawdziwą przemocą jednak nie jest. Dlaczego? Bo w ręku Jezusa nie pojawia się prawdziwa broń, pojawia się zaledwie bicz ze sznurków. Nie pojawia się kij, kamień, miecz czy łuk. To jest jedyna gwałtowna scena, w której Jezus bierze aktywnie udział. A ponieważ Jezus staje wobec wielu „przeciwników”, kupców, to chodzi tu raczej o wyrzucenie ich ze świątyni na mocy osobistego autorytetu Chrystusa, Jego własnej powagi, niż o faktyczne wyrzucenie siłą. Jest to raczej rodzaj proroczego gniewu.
Przemoc w życiu Mahometa
Mahomet, oprócz tego, że był kupcem, był też żołnierzem. Myślę, że każdy muzułmanin zgodzi się z takim określeniem, że Mahomet był dowódcą wojska, że dowodził coraz większą armią, że jego oddziały rosły w siłę, aż stały się całkiem liczne. Na końcu armia Mahometa liczyła tysiące ludzi. Mahomet dowodził tą armią w bitwach i sam brał w nich osobisty udział. W jednej z takich bitew został nawet ranny. W życiu Mahometa mamy więc do czynienia z bitwami, co łączy się ze wszystkimi scenami, które rozgrywają się w czasie wojny: bitwa jest po to, żeby zabijać ludzi. W życiu pierwszych zwolenników Mahometa przemocy używa się nie tylko wobec uzbrojonego przeciwnika. Po jednej z bitew zabito kilkuset jeńców, a ich rodziny sprzedano do niewoli.
Marsz Jezusa do Jerozolimy
Jako kolejny sposób uświadomienia sobie roli przemocy odpowiednio w życiu Jezusa i w życiu Mahometa porównajmy ich decydujące wkroczenie do świętego miasta, odpowiednio: do Jerozolimy i Mekki.
Jak dokonuje się „zdobycie Jerozolimy” przez Jezusa? Jezus wjeżdża do Jerozolimy – na osiołku. Nie jest to specjalnie bojowe zwierzę. A w ręku, zamiast mieczy, pojawiają się gałązki, które ludzie rzucają na drogę. „Marsz Jezusa na Jerozolimę” jest wybitnie pacyfistyczny, jest manifestacją odrzucenia przemocy.
Marsz Mahometa na Mekkę
W islamie też mamy, by tak to określić, archetypiczny marsz na stolicę: marsz Mahometa na Mekkę. Prorok islamu wkracza jednak do miasta na czele dziesięciu tysięcy żołnierzy, którzy bynajmniej nie mają w ręku liści, lecz miecze. To jest prawdziwe wojsko. Mekka poddaje się pod wrażeniem wielu wcześniejszych krwawych bitew stoczonych przez wojska islamu.
b)
Przemoc w życiu Apostołów
Dokonaliśmy przykładowego porównania roli przemocy w życiu najważniejszych postaci obu religii: Jezusa i Mahometa. Jezus okazał się praktycznym pacyfistą, Mahomet – dowódcą wojskowym biorącym udział w wojnach i w dziesiątkach krwawych bitew.
Kolejny etap nasze refleksji to porównanie roli przemocy w życiu ich bezpośrednich uczniów. W przypadku Apostołów, bezpośrednich uczniów Jezusa, też spotykamy kilka aktów związanych z użyciem przemocy. Takim aktem jest na przykład obcięcie ucha Malchusowi przez Apostoła Piotra. Jest to niewątpliwie akt przemocy, atak na żołnierza (czy sługę), jest to nawet „akt przemocy zbrojnej”. Ale jak reaguje na to Chrystus, który przy tym jest? Mówi od razu: "Schowaj miecz do pochwy" (Mt 26,52; J 18,11), a zraniony sługa zostaje uzdrowiony. Akt przemocy Apostoła otrzymuje reprymendę, i to reprymendę natychmiastową. Co więcej, kiedy Apostołowie Jakub i Jan chcą zniszczyć za karę samarytańskie miasto, spotykają się z naganą: Jezus odwróciwszy się, surowo ich zgromił (por. Łk 9,55). Te dwa przykłady praktycznie wyczerpują użycie przemocy zbrojnej przez Apostołów, a dzieje się to w czasach – przypomnijmy – kiedy ziemia izraelska była okupowana przez obce mocarstwo i wstrząsana rozruchami.
W Dziejach Apostolskich natrafimy na dwie dalsze sytuacje mogące skojarzyć się z przemocą. Pierwsza scena, kiedy Ananiasz i Safira, przynoszą obłudnie datki Apostołom (Dz 5). Ofiarowują tylko część, twierdząc przy tym, że przynieśli całe swoje mienie, a jest to nieprawda. W reakcji na ten postępek Piotr ogłasza, że jest to grzech, że winni dokonali aktu oszustwa; na co mąż pada martwy. Z biblijnego opisu odnosimy wrażenie, że jest to rodzaj działania Bożego (jakkolwiek mogłoby nas to dziwić). Potem przychodzi żona Ananiasza i dokonuje takiego samego oszustwa jak jej mąż. Piotr podobnie mówi na to: przed chwilą wynieśli twojego męża, zaraz ciebie też wyniosą. I rzeczywiście, Safira też pada martwa.
Druga scena kojarząca z przemocą w życiu Apostołów dotyczy chwili, kiedy św. Paweł przybywa na Cypr i jest tam pewien mag, który mu się sprzeciwia (Dz 13). Paweł gromi go publicznie, a człowiek ten traci wzrok. Jest to więc rodzaj przemocy, ale znowu: nie jest to przemoc dokonana przez człowieka, sprawia wrażenie aktu dokonanego mocą Bożą.
Jak widać, przegląd Nowego Testamentu w celu ustalenia wszystkich możliwych miejsc łączących Apostołów z aktami przemocy daje nadzwyczaj skromne rezultaty. Praktycznie rzecz biorąc, przemoc jest w ich życiu nieobecna, podobnie jak w życiu Jezusa. Zarówno w życiu Jezusa, jak w ciągu dwudziestu lat po zakończeniu Jego działalności na ziemi na razie nie odkryliśmy praktycznie w ogóle obecności przemocy ani u Niego, ani u Jego uczniów.
Przemoc w życiu „apostołów” islamu
Spójrzmy zaś w tej samej perspektywie na obecność przemocy wojskowej u bezpośrednich kontynuatorów dzieła Mahometa. Dwadzieścia lat od zakończenia ziemskiej działalności Mahometa to dwadzieścia lat wojny, zwycięskiej i zdobywczej, którą można porównać tylko z kampaniami militarnymi Aleksandra Wielkiego; to zdobycie niewyobrażalnie wielkich terenów.
A dalej, po kilkudziesięciu latach od śmierci Mahometa w samym środku Francji następuje już spotkanie z muzułmanami, a spotkanie to ma formę bitwy z atakującym oddziałem muzułmańskim. Dla porównania: po stu latach od wyruszenia Apostołów Jezusa w świat w sercu Francji też pojawili się chrześcijanie. Tylko że oni znaleźli się tam zupełnie inaczej. Nie na czele wojska, nie jako ludzie, którzy by przemoc stosowali, tylko jako ludzie, którzy przemocy ulegali: z tego czasu pochodzą opisy męczenników z Lyonu.
Inny przykład: Cypr. Na Cyprze kilkadziesiąt lat po Mahomecie pojawił się islam. W jaki sposób? Pojawił się wtedy, gdy przybyły tam muzułmańskie wojska. Na tej samej wyspie kilka wieków wcześniej pojawiło się chrześcijaństwo. W jakiej formie? Chrześcijaństwo pojawia się tam razem z Apostołem Pawłem, który przybywa w postaci misjonarza, wędrownego głosiciela: jest to człowiek bezbronny. Nie ma miecza, straży, oddziału. Jest gotów na poddanie się aktom przemocy, a nie na jej stosowanie.
To tylko dwa przykłady, ale symptomatyczne dla historii ekspansji obu religii, chrześcijaństwa i islamu, w ciągu pierwszych stu czy dwustu lat od ich założenia. W ten sposób przechodzimy do trzeciego etapu, do porównania pierwotnego Kościoła i pierwotnej wspólnoty muzułmańskiej, czyli ummy.
c)
Kościół pierwotny a przemoc
Pierwotny Kościół to ludzie, którzy ruszają w świat i podlegają przemocy, są gotowi jej podlegać. Św. Paweł w listach mówi, jak wiele doznał przemocy i dodaje: "przez to właśnie jestem uczniem Chrystusa" (2 Kor 11,32n). I jeszcze się z tego chlubi. Taką sytuację mamy w chrześcijaństwie przez trzy wieki.
Kiedy natomiast pojawił się problem chrześcijanina, który używa przemocy wojskowej lub policyjnej? Dopiero w IV wieku chrześcijanin zaczyna używać przemocy, bo może stać się dowódcą wojska, żołnierzem, mężem stanu, który wysyła armię przeciwko innemu państwu. W czwartym wieku pojawia się pierwszy chrześcijański cesarz, Konstantyn. Chociaż trzeba dodać, że jeśli chrześcijanin zostaje w tamtych czasach wojskowym, to zawsze istnieje napięcie między służbą w wojsku a jego wiarą: na przykład duchowny generalnie nie może być żołnierzem.
Pierwotna umma muzułmańska a przemoc
W islamie nie ma takich trzech wieków czekania na stosowanie przez ludzi wierzących przemocy wojskowej.
Po pierwsze, w islamie Mahomet jest „Konstantynem islamu”. Co to oznacza? Oznacza „cesarza”, który posługuje się wojskiem dla propagowania religii. W islamie nie ma żadnych archetypicznych wieków niestosowania przemocy.
Po drugie, w islamie nie ma rozdziału między państwem a kościołem. Następcą Mahometa jest kalif. A on od razu, od samego początku, jest dowódcą wojska, który przeprowadza operacje wojskowe, jest naczelnikiem państwa, które wspomaga ekspansję islamu.
Analogiczną postacią w chrześcijaństwie byłby Piotr i następcy Piotra, czyli papieże. Przez pierwsze trzy wieki papieże żyli w opozycji do państwa, nie dysponowali żadnymi środkami przymusu zewnętrznego, a spotkanie z przemocą wojskową czy policyjną przeżywali zawsze w roli ofiar.
* * * * * * * *
Święta Księga
Nasz przegląd historyczny dotyczący roli przemocy w religii, odpowiednio w chrześcijaństwie i w islamie, dotyczył bardziej osób archetypicznych dla danej religii niż tekstów. Dlatego, że święta Księga nie jest tekstem absolutnie samodzielnym, jest zawsze związana ze wspólnotą wierzących. A Kościół od samego początku, od czasu Pana naszego Jezusa Chrystusa, inaczej rozumie księgi starotestamentowe. To, że Jezus mówi: "Nie przyszedłem znieść Prawa", wcale nie znaczyło w opinii Apostołów i ich uczniów, że chrześcijanie znów chwycą za miecze i będą zdobywać Ziemię Świętą.
Jan Paweł II napisał w książce Przekroczyć próg nadziei parę słów o islamie:
"Dla każdego, kto znając Stary i Nowy Testament, czyta z kolei Koran, staje się rzeczą jasną, że dokonał się w nim [Koranie] jakiś proces redukcji Bożego Objawienia. Nie można nie dostrzec odejścia od tego, co Bóg sam o sobie powiedział, naprzód w Starym Testamencie, a ostatecznie w Nowym Testamencie przez swojego Syna. Całe to bogactwo samoobjawienia się Boga, które stanowi dziedzictwo Starego i Nowego Przymierza, zostało w jakiś sposób w islamie odsunięte na bok".
Ekumenizm a obowiązek nawracania
Nagminne jest nazywanie ekumenizmem spotkanie różnych religii. Nawet w katolickich czasopismach taki błąd się zdarza! To jest jednak pomylenie pojęć.
Ekumenizm to jest ruch wewnątrzchrześcijański, którego celem osiągnięcie widzialnej jedności Kościoła. Ale przecież prawosławnemu czy baptyście nie trzeba ogłaszać Chrystusa. Oni znają Chrystusa. Są tylko problemy teologiczne czy liturgiczne, które trzeba by rozwiązać, aby dojść do jedności.
Natomiast gdy rozciągnie się pojęcie ekumenizmu na islam, to zaniknie motywacja do głoszenia Chrystusa. Jest bardzo duże ryzyko, że pojęcie dialogu zastąpi pojęcie misji. Ale jeśli uważnie czytalibyśmy dokumenty Jana Pawła II (czy teraz Benedykta XVI), które mówią o dialogu między religiami, to zwykle dodają one, że dialog nie ma zastąpić misji; że dialoguje się po to, żeby współpracować w różnych konkretnych przedsięwzięciach albo w różnych praktycznych celach, które mogą być wspólne.
Np. jeżeli katolicy i muzułmanie w Ameryce czy w Anglii wspólnie występują przeciwko eutanazji, to jest to dobry przykład współpracy w jakimś praktycznym celu. I jak najbardziej w takich celach trzeba współpracować. Ale gdyby z tego ktoś wyciągnął wniosek, że w związku z tym nie ma sensu głosić im Chrystusa, to popełnia błąd.
Zachęta do przyjęcia chrześcijaństwa
Miałem okazję we wrześniu rozmawiać z pewnym biskupem francuskim. Zapytałem go, jak wygląda sprawa ewangelizacji skierowanej do muzułmanów, których jest tam bardzo wielu. Powiedział mi, że u niego w diecezji jest co roku kilkadziesiąt chrztów byłych muzułmanów. Pytałem go też, czy we Francji podejmuje się wysiłek, by reagować na obecność muzułmanów także w ten sposób, by ich zachęcać do przyjęcia chrześcijaństwa i zostania katolikami. Okazuje się, że istnieje taki nurt.
Być może taki nurt jest mocniej zaakcentowany w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieją całe organizacje i misje przeznaczone do ewangelizacji różnych narodów. Jeśli mówi się tylko o dialogu z innymi religiami i jeszcze nazywa się go ekumenizmem, to traci się pojęcie misji skierowanej do niechrześcijan. A misja polega na tym, co robił św. Paweł: bez wojska i bez miecza jeździł po to, by głosić Chrystusa, aby inni ludzie zostawali chrześcijanami.
Ekumenizm dla chrześcijan!
Sprecyzujmy więc słowo ekumenizm. To nie jest dobre określenie dla współpracy chrześcijańsko-muzułmańskiej. W dokumentach Kościoła jest bardzo precyzyjna definicja tego pojęcia: ekumenizm to jest ruch chrześcijan, którzy dążą do zjednoczenia Kościoła. Ruch ekumenizmu odnosi się tylko do chrześcijan. Jeśli chodzi o przedstawicieli innych religii, np. muzułmanów, to nigdy żaden papież ani żaden dokument kościelny nie użyje słowa „ekumenizm”. Zamiast tego użyje słowa „dialog”. Współpraca międzyreligijna jest bardzo pożądana, ale zawsze wymaga stanięcia w religijnej prawdzie.
Współpraca chrześcijańsko-muzułmańska
Istnieje duża dysproporcja między sytuacją muzułmanów w krajach o przewadze chrześcijańskiej a sytuacją chrześcijan w krajach o przewadze muzułmańskiej. Być może jedną z intencji papieża Benedykta podczas wykładu w Ratyzbonie było także właśnie wskazanie tej dysproporcji. Być może papież chciał pokazać, że muzułmanie w krajach o przewadze chrześcijańskiej, np. w Stanach Zjednoczonych, w Irlandii, we Włoszech, są traktowani jak każdy inny obywatel: zwłaszcza gdyby Amerykanin lub Włoch miał zamiar porzucić chrześcijaństwo i zostać muzułmaninem, to może to spokojnie uczynić. Takie przypadki zdarzają się.
Natomiast nie ma takiej symetrii w wielu krajach o przewadze muzułmańskiej. Istnieje cała grupa krajów muzułmańskich, w których konwersja z islamu na chrześcijaństwo jest karana. Niekiedy jest to kara śmierci, niekiedy jakaś inna kara, ale jest to traktowane jako przestępstwo. W tym aspekcie współpraca chrześcijańsko-muzułmańska potrzebna jest m.in. po to, żeby zwrócić uwagę na ten problem i go rozwiązać. Także po to w Kościele istnieje współpraca między chrześcijanami a muzułmanami. Rzuca się w oczy, że papież Benedykt zachęca do kontynuowania międzyreligijnych spotkań w Asyżu, papież okazał więc pragnienie kontynuowania tego wątku w życiu Kościoła.
Reakcje na wykład papieża w Ratyzbonie
Żyjemy w świecie, gdzie reakcje na fakty są często w rzeczywistości reakcjami na relacje mediów o tych faktach. Wykład papieża Benedykta w Ratyzbonie z 12 września 2006 roku nie odbiegał specjalnie od tradycji Kościoła. Były różne reakcje w świecie na to wystąpienie, ale mało kto zna ten cały wykład. Niektórzy podnieśli w swoich protestach problemy historyczne, niektórzy problemy filozoficzne, niektóre reakcje przybierały formy demonstracji, inne – palenia kukieł papieskich, niektóre morderstw. Niektórzy publicyści stawiali wobec papieża zarzut odpowiedzialności za zamieszki lub nawet zabójstwa. Mówili, że to przecież jego słowa wywołały taką reakcję.
Czy branie pod uwagę wszystkich tych zarzutów miałoby znaczyć, że popełnianie morderstw jest sposobem na modyfikację wypowiedzi przedstawiciela religii, która się komuś nie podoba? Czy pokazuje to, że jeśli zacznie się zabijać „za karę”, to w ten sposób skłoni się przedstawiciela wybranej religii, żeby mówił tak, jak się komuś podoba?
Nie wydaje się to słusznym rozumowaniem, bo jest to zrzucanie odpowiedzialności – akurat w tym przypadku za zabójstwa – z zabójców na kogoś, kto jest autorem jakiejś akademickiej wypowiedzi. A to jest poważnym zniekształceniem rzeczywistości, bo za zabójstwo jest odpowiedzialny zabójca.
Delikatność w dialogu
Odczuwam jakiś brak proporcji w tym dopatrywaniu się, czy Benedykt był dość delikatny w swoim przemówieniu w Ratyzbonie. W Arabii Saudyjskiej mieszka blisko milion Filipińczyków, którzy tam pracują jako imigranci. W większości są katolikami. Ci ludzie mają zakaz sprawowania kultu chrześcijańskiego. Uczestniczenie w nabożeństwach chrześcijańskich jest karalne. Nie mogą mieć Biblii, nie mogą mieć Mszy św., nie mogą się wspólnie modlić – to wszystko jest zakazane i karane. Gdyby taka osoba została pochwycona na tym, że próbowała się podzielić swoją wiarą z muzułmaninem, to może być skazana na karę śmierci.
Papież jest papieżem wszystkich katolików, także tego miliona Filipińczyków. Czy czasami nie kryje się tu pewna dysproporcja? Z jednej strony mamy setki tysięcy ludzi, którym nie wolno się modlić, nie wolno odprawiać nabożeństw, nie wolno nosić krzyża. A z drugiej strony mamy ich pasterza, który w sposób zawoalowany odwołuje się do jakiejś sytuacji z XIV wieku. A my mamy problem z tym, czy może ta zawoalowana aluzja nie była za mało delikatna.
Ja bym najpierw zapytał prawodawców, np. w Arabii Saudyjskiej, czy oni są odpowiednio delikatni wobec religijnych uczuć Filipińczyków, którzy tam pracują? W takiej kolejności zadawajmy pytania. Pytajmy, czy wyrok śmierci za zmianę religii jest wystarczająco delikatny! A dopiero potem pytajmy, czy papież odpowiednio delikatnie coś powiedział na uniwersyteckim wykładzie. Pokazuje to, jak jesteśmy determinowani przez media. Czy ktoś w związku z wykładem w Ratyzbonie zadał jakiekolwiek pytanie prawodawcom z Arabii Saudyjskiej? Przecież jest ONZ, jest powszechna Karta Praw Człowieka i Obywatela, a czy ktoś z nas pamięta, żeby media zachęcały do stawiania pytań tym instytucjom w sprawie wolności religijnej we wszystkich krajach muzułmańskich? Mówimy tu o zupełnie fundamentalnym prawie: żeby można było swobodnie wyznawać swoją religię, żeby można było ją głosić i zachęcać do jej przyjęcia. Dlatego myślę, że dopytywanie się o poziom delikatności wypowiedzi papieża jest raczej echem wyolbrzymionych medialnych sugestii.
Przypomnijmy: mówimy o ludziach, którzy dostają wyroki za praktykowanie wybranej przez siebie religii. Znana jest historia kilku Afgańczyków, którzy ostatnio przeszli na chrześcijaństwo i zostali za to postawieni przed perspektywą kary śmierci, za pełną zgodą społeczności lokalnych, władz, prawodawców. Uważam, że delikatność jest bardzo potrzebna, ale kiedy delikatność nie przynosi żadnych rezultatów, to chyba trzeba mówić bardziej dosłownie.
[2006]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.