bp Andrzej Siemieniewski
Twierdze poglądów
Parę dni temu znajomy namówił mnie, abym zajrzał do Tygodnika Powszechnego. Zachętą był temat medytacji, obszernie ostatnio omawiany. Przekonało mnie to i do ostatniego Tygodnika zajrzałem; a przy okazji do kilku starszych. Spotkała mnie wielka radość! Temat medytacji i medytacyjnej modlitwy zajął sporo miejsca w ostatnich tygodnikowych numerach. I do tego znalazłem jakże potrzebne przypomnienie: „Modlitwa to bardzo intymny wyraz relacji człowieka do Boga – zasługuje na spokojne i delikatne potraktowanie. Teologiczne bitwy jej nie służą” [red. P. Sikora, TP 14]. Okazało się przy tym, że jednym z wątków omawianych przy tej okazji stał się mój własny tekst z wiosennego numeru Pastores (jest to kwartalnik poświęcony formacji kapłańskiej). Musiałem więc sobie szybko przypomnieć jego treść. Była to skromna odpowiedź na prośbę redakcji, która chciała, by wypowiedzieć się na temat szybko rosnącego ruchu medytacyjnego nazywającego się Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej. Wprawdzie treść mojej wypowiedzi na łamach Tygodnika relacjonował już ks. Jacek Prusak [Oskarżona modlitwa, TP 16, s. 16-17], ale myślę że nie było to udane. Dlatego spróbuję zrobić to sam. Co takiego napisałem więc w Pastores? Tekst był króciutki, tylko pięć stron, miał też pięć punktów. Oto one.
1. Oczywisty fakt istnienia chrześcijańskiej medytacji i potrzeba, a nawet konieczność medytowania przez chrześcijan, bywa niekiedy zapominany. Dlatego często przypominają o tym pasterze Kościoła, dlatego też mój własny tekst zacząłem od słów kard. Ratzingera o potrzeby ciszy, skupienia i medytacji oraz od usilnego napomnienia Benedykta XVI, aby wnętrza kościołów były odpowiednimi miejscami medytacji i by kapłani przygotowywali się do homilii na medytacji. Dodałem też, że zgodnie z papieską nauką stróżami medytacyjnego wymiaru duchowości mają być w Kościele zakony kontemplacyjne. Później spostrzegłem, jak wiele miejsca poświęcił tej oczywistej prawdzie Tygodnikowy artykuł na ten temat autorstwa ks. Jacka Prusaka S.J.: taka zgodność myśli może tylko satysfakcjonować.
2. Jako jedną z odpowiedzi na ten głód medytacyjnej ciszy postrzega się często propozycję Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej (skrót angielskiej nazwy to WCCM). Jest to społeczność kierowana przez brytyjskiego mnicha benedyktyńskiego o. Laurence’a Freemana OSB, ale inspirowana przez żyjącego wcześniej innego benedyktyna, o. Johna Maina OSB. Światowa Wspólnota obecna jest coraz bardziej także w Polsce, zakładane są coraz to nowe grupy medytacyjne, istnieje też projekt upowszechniania ich medytacyjnej propozycji w szkołach. Jak zawsze w Kościele powinno być, a już zwłaszcza po drugim Soborze Watykańskim, nowe formy modlitwy powinny stać się przedmiotem refleksji i otwartego dialogu. Stąd moje słowa: „Warto pytać o zgodność z chrześcijańską Tradycją medytacyjnej praktyki proponowanej przez WCCM. To pytanie stawia, zresztą, wprost o. Freeman: on sam odpowiada na nie, oczywiście, pozytywnie”.
Argumentacja o. L. Freemana jest następująca: „w młodości Main nauczył się medytować z mantrą od hinduistycznego nauczyciela, którego poznał na Malajach i u którego przez krótki czas pobierał nauki”. Metoda ta polegała, jak to w hinduizmie, na powtarzaniu słowa-mantry, której zasadniczym elementem jest nie znaczenie słowa, ale dźwięk. „Po wybraniu słowa do medytacji należy «odrzucić jego znaczenie i związane z nim skojarzenia i wsłuchać się w jego dźwięk»”. W ten sposób „pozbywamy się zarówno tych dobrych myśli, jak i tych złych” – uczy się w WCCM.
Później jednak o. John Main dokonał odkrycia: studiując pisma starochrześcijańskich mnichów doszedł do wniosku, że tej samej metody, której uczył go mnich-hinduista uczyli też chrześcijańscy mnisi w IV wieku: „To, czego nauczył się na podstawie słów swego nauczyciela i dawanego przezeń przykładu, pozwoliło mu pojąć, co tak naprawdę miał na myśli Jan Kasjan, kiedy stanowczo kładł nacisk na «nieustanne powtarzanie» w sercu zaczerpniętej z Pisma formuły”.
3. To jedna strona prezentacji. Dialog polega jednak na spotkaniu różnych punktów widzenia. Taki inny punkt widzenia istnieje: „Jeśli przeczytamy odnośne teksty Kasjana, okaże się, że nie znajdziemy tam takiej nauki medytacji, o jakiej mówi o. Freeman”. Owszem, znajdziemy tam posługiwanie się powtarzającym się krótkim modlitewnym tekstem, ale nie jest to słowo, w którego dźwięk się wsłuchujemy, ale zdanie-prośba, którą wielokrotnie przedstawiamy Bogu. Po przeczytaniu jeszcze innych tekstów starożytnych dodałem moją opinię: „Tak więc wcale nie jest prawdą, jakoby starożytni chrześcijanie modlili się tak, jak uczy tego o. Freeman oraz szkoła WCCM”.
4. Konfrontacja argumentacji zwolenników medytacji metodą szkoły WCCM z autentycznymi tekstami starożytnych autorów przekonała mnie, że nie mają racji powołując się na starożytne korzenie chrześcijańskie swojej metody. Pewnie mają inne racje, warto więc je poznać. Nic lepszego od otwartej rozmowy i szczerego dialogu! Dlatego dodałem: „Dopiero po stanięciu na gruncie historycznej prawdy można zacząć dyskusję o pożytkach tej nowej formy medytacji”.
Myślę, że początkiem tej dyskusji może być jeden fakt i jedna hipoteza. Faktem jest pochodzenie medytacyjnej metody proponowanej przez Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM) od hinduistycznego kapłana. To fakt wielokrotnie przypominany na różne sposoby przez założycieli WCCM. Hipotezą natomiast jest powoływanie się na starochrześcijańskie źródła. Dżentelmeni nie dyskutują o faktach. Mogą natomiast dyskutować o hipotezach. Po lekturze źródeł hipoteza ta wydała mi się nad wyraz wątpliwa. U chrześcijańskich ojców pustyni znalazłem inną metodę, inne duchowe postawy, inne skutki medytacji.
Jak wyobrażam sobie wspomnianą dyskusję? Myślę, że trzeba przeczytać stosowne teksty starożytnych monastycznych autorów i sprawdzić, czy uczyli tego, czym jest proponowana dziś medytacyjna metoda o. L. Freemana. Taki dialog i dyskusja to droga, do której sam o. Main i o. Freeman zaprosili powołując się na monastyczne teksty z IV wieku jako historyczny fundament chrześcijańskiego oblicza swojej metody. Nic pożyteczniejszego, niż lektura chrześcijańskich źródeł! I nic ciekawszego niż teologiczna debata!
5. Dla podkreślenia wagi problemy przytoczyłem jeszcze myśl słynnego teologa Hansa Ursa von Balthasara. Ten powołany do grona kardynałów teolog już 40 lat temu podkreślał, że mówiąc o medytacji nie dyskutujemy o sprawie błahej i marginalnej, ale o czymś, co wkracza w samo sedno istoty chrześcijaństwa jako drogi do zbawienia. W tym właśnie kontekście Balthasar zacytował św. Pawła (2 Kor 11,3-4): „by nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż zwiódł Ewę”. Droga modlitwy to droga zbawienia i nie można sobie pozwolić na lekkomyślność w tej kwestii.
Tyle napisałem w artykule w Pastores. Może trochę mało. Tylko jeden wątek, i do tego niezbyt szeroki… Ale spróbujcie sami napisać więcej mając tylko pięć stron do dyspozycji i surową redakcję Pastores, która nie chce dać więcej!
Potem przyszedł wspomniany komentarz w Tygodniku Powszechnym. Co tam się działo! Huraganowy ogień tytułów i podtytułów: „oskarżona modlitwa”, „biskup widzi ukrytą formę działania szatana”, „kto się boi medytacji”; „biskupi pytają, czy istnieje chrześcijańska medytacja?”. A na innych miejscach znalazłem: „biskup przestrzega przed medytacją chrześcijańską?” „medytacja na cenzurowanym”, „nie bój się medytacji”, „podpalono klasztor: czy są ofiary?” (no dobrze przyznaję się: to ostatnie sam wymyśliłem… ale reszta jest autentyczna – naprawdę!). Poczułem się nieco zdezorientowany stylem tabloidu tym bardziej, że przecież dopiero co czytałem: „Modlitwa to bardzo intymny wyraz relacji człowieka do Boga – zasługuje na spokojne i delikatne potraktowanie. Teologiczne bitwy jej nie służą”. Ponieważ zdecydowanie podoba mi się raczej ta zasada, dlatego proponuję pozostanie przy tym właśnie stylu: racjonalnego namysłu, spokojnej refleksji i szczerego dialogu.
Jest dla mnie wielką radością, że sprawa chrześcijańskiej medytacji powraca na pierwsze strony czasopism. Ostatnie numery Tygodnika zawierając wiele ciekawych materiałów do dialogu na temat medytacji, jej piękna i przemieniającej siły. Warto dodać do niego oczywiście inne aspekty, przecież tylu autorów napisało rzeczy bardziej intrygujące niż ja! Podczas lektury waszego czasopisma poznałem na przykład i taką opinię w sprawie czerpania z medytacyjnego dorobku hinduizmu i buddyzmu:
„Różne formy medytacji mogą otwierać człowieka na działanie złych sił. Zanurzenie się w tej atmosferze, okultyzm, kontakt z siłami nieczystymi, może prowadzić do opętania. Także praktykowanie medytacji przez ateistów może być niebezpieczne. Zwłaszcza jeśli medytują, by osiągnąć poczucie pustki, niebytu, jak buddyści, bo samo wyciszanie się może otwierać na działanie złych sił” [J. Pereira, Tygodnik Powszechny, maj 2010].
Demoniczne aspekty medytacji, opętanie, złe siły… Jakich rodzajów medytacji mogłoby to dotyczyć? Trudno mi powiedzieć: ja po prostu czytam sobie starożytne teksty i je komentuję, dlatego nie poruszam takich aspektów. Ale Tygodnik Powszechny wprowadza te wątki do dyskusji o medytacji, do tego przez wypowiedź prawdziwego praktyka medytacji, który ma wieloletnie i wielokulturowe doświadczenie. Tym samym czujemy się zachęceni najpierw do otwartego dialogu na temat różnych metod medytacji, a dopiero potem wprowadzania ich do szkół. Czy bez takiego dialogu nie mogłoby się zdarzyć, że później rodzice będą mieli pretensje w sprawie duchowych konsekwencji dla swoich dzieci? Jest to możliwe. A więc znowu: dialogu nigdy dość.
Cieszyłoby, gdyby do tego dołączyła się w przyszłości jakże potrzebna dyskusja na temat bardziej szczegółowy, mianowicie metody medytacji proponowanej przez Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej (WCMM). Myślę, że taka pełniejsza refleksja to dopiero sprawa przyszłości, a dotychczasową próbę należy uznać za niefortunną. Dlaczego? Tu z góry przepraszam za nieznośnie belferski styl moich uwag pod adresem ks. Jacka Prusaka (to wieloletnie nauczycielskie przyzwyczajenia, a w moim wieku człowiekowi niełatwo się zmienić…).
- Księże Jacku!
Gdy przytaczamy czyjeś myśli, to cudzysłów – jak sama nazwa wskazuje – służy do tego, aby dosłownie zacytować słowa. Nie jest właściwe używanie cudzysłowu, jeśli te słowa nie są autentyczne. Jeśli tak zmienia się słowa rozmówcy, aby pasowały do z góry założonej tezy, i jeszcze przez użycie cudzysłowu udaje się, że to jego myśli, to mamy tylko literacki pozór dialogu, a faktycznie jest to monolog ze swoimi własnymi myślami. Wiem, że medytacja to pasjonujący temat i że łatwo tu o rozgorączkowane emocje, ale dialog wymaga najpierw przedstawienia czyjegoś stanowiska, a dopiero potem albo zgodzenie się z nim, ale nie. No i ktoś przecież mógłby nie wiedzieć o takich emocjach – i mógłby pomyśleć sobie coś niedobrego o takich praktykach. I byłby tylko kłopot z obowiązkiem sprostowania.
Dalej: nie jest właściwe wymyślanie sobie pytań, jakie rzekomo zadali uczestnicy dialogu i wspólnej refleksji. Przecież nie jest prawdą, że pytanie, „czy istnieje medytacja chrześcijańska?” należy do tych, które „coraz silniej stawiają biskupi”. Nie stawiają tego pytania ani coraz silniej, ani coraz słabiej: w ogóle go nie stawiają, bo dla każdego rozsądnego człowieka jest jasne, że istnieje medytacja chrześcijańska. W otwartej rozmowie lepiej odpowiadać na te pytania, które uczestnicy dialogu faktycznie zadali, a nie na te, które sami sobie wymyślimy. Nie zamykajmy się w oblężonej twierdzy własnych myśli: niech trwa autentyczny dialog, a nie monolog ubrany tylko w literacką szatę dialogu!
Następnie: jeśli zaprosiłem do otwartej debaty słowami: „warto dopytać się szczegółowo” oraz „można zacząć dyskusję o pożytkach tej nowej formy medytacji”, to nie jest właściwą formą zamykanie dialogu przez wprowadzanie takich sformułowań jak „jedyna słuszna konkluzja” lub „ostateczna wyrocznia”. Nie tworzy to atmosfery otwartej dyskusji. Po co używać takich zamykających sformułowań? Niech lepiej trwa dialog! Ktoś przecież mógłby pomyśleć, że biskup Andrzej faktycznie tak napisał – i znowu byłyby tylko kłopoty ze sprostowaniem. Lepiej więc na przyszłość tego unikać.
Te trzy szkolne błędy z pewnością łatwo da się poprawić. Po uczynieniu tego – dyskusję warto zacząć na nowo! I do moich skromnych refleksji z Pastores warto dodać i te inne, znacznie ciekawsze, poruszone przez autorów publikujących w Tygodniku, gdyż temat medytacji jest szeroki i nad wyraz interesujący! Nie zapominajmy przy tym o soborowym duchu dialogu. No i oczywiście o najważniejszym: „Modlitwa to bardzo intymny wyraz relacji człowieka do Boga – zasługuje na spokojne i delikatne potraktowanie. Teologiczne bitwy jej nie służą”.
[2013]
 



 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.