piątek, 8 lipca 2011

„Ducha nie gaście” — budowanie chrześcijańskiej tożsamości

bp Andrzej Siemieniewski 

 

„Ducha nie gaście” — budowanie chrześcijańskiej tożsamości

 
Jak budować chrześcijańską tożsamość pod hasłem „Ducha nie gaście”, które to słowa zaczerpnięte są z Pierwszego Listu św. Pawła Apostoła do Tesaloniczan? To bardzo stary tekst; uczeni bibliści przekonują nas, że nawet najstarszy spośród wszystkich skompletowanych w Nowym Testamencie. Mamy więc wziąć za wzór postawę Apostoła i jego słuchaczy. Stoimy jednak przed pewnym problemem: czy to, co przeżywano i pisano przed dwudziestu wiekami przystaje do naszej sytuacji? Czy nasze problemy wobec laicyzacji i sekularyzacji nie są tak specyficzne, że starochrześcijańskie doświadczenie niewiele nam pomoże? Może jednak tak nie jest, a opisane w liście do Tesaloniczan problemy są tak podobne do naszych, że z łatwością się w nich odnajdziemy. Spróbujmy się o tym przekonać. 
 
W miniony poniedziałek, przy początku obecnych, czterdziestych już Wrocławskich Dni Duszpasterskich, ks. Rektor naszego Wydziału Teologicznego w swoim referacie wspomniał Immanuela Kanta. Tak się złożyło, że akurat sześć dni temu miałem okazję być przy grobie Kanta w Rosji, w Obwodzie Kaliningradzkim, w mieście, które nosiło niegdyś nazwę Królewca. Wspominając moje myśli u grobu tego wielkiego filozofa niemieckiego Oświecenia, pozwolę sobie zacząć od rozpoczętych tam właśnie skojarzeń historycznych. Niech wprowadzą nas w refleksję nad tożsamością chrześcijańską w zsekularyzowanym świecie, niech pomogą w zrozumieniu apelu św. Pawła Apostoła z jego listu do Tesaloniczan: „Ducha nie gaście” (1 Tes 5,19). Musimy bowiem znaleźć most łączący nasze dzisiejsze problemy ze światem Apostołów Nowego Testamentu, odległym od nas o dwadzieścia wieków.  
 
1. Czas nadziei czy rezygnacji? 
 
a. Ziemia bez Boga 
Postać Kanta w dalszym ciągu spogląda z wysokości pomnika stojącego przed kaliningradzkim uniwersytetem na miasto, choć ono samo bardzo się od jego czasów zmieniło. W wyniku II wojny światowej do tej stolicy Prus Wschodnich zawitał porządek przyniesiony przez rewolucję październikową, która ogłosiła: Бога нет, царя не надо. Skoro царя не надо, miasto nazwane niegdyś Królewcem (Königsberg) na cześć czeskiego króla Przemysła, zostało teraz Kaliningradem, a więc miastem bolszewika Michała Kalinina. Ale nowa nazwa to nie najważniejsza zmiana, jakiej podległa ta część byłych Prus Wschodnich.  
 
Po ustanowieniu władzy radzieckiej Obwód ogłoszono poligonem ateizmu, wszak Бога нет. Na terenie przez dziesięciolecia zamkniętym i odciętym od świata, gdzie mieszkało milion ludzi, do 1985 roku nie było ani jednej świątyni żadnego religijnego wyznania. Wiarę religijną uznano za szkodliwą i niepotrzebną. Do dziś podróżując przez Obwód dostrzec można ślady dawnych zniszczonych kościołów: wyszczerbione wieże, zawalone mury, sterczące resztki dachów. Za zniszczeniem świątyń poszło zniszczenie człowieka: gdy ogląda się napisy na cmentarnych nagrobkach, odnosi się wrażenie, że większość pochowanych tam ostatnio mężczyzn zmarła w młodym lub średnim wieku. Czyżby duch zgasł? Jak budować chrześcijańską tożsamość na religijnej pustyni?  
 
Wracając znad rzeki Niemen, niedaleko miasteczka Sławsk spostrzegliśmy nagle na odludnym polu błękitną tablicę z napisem: monastyr. Wjechaliśmy w boczną drogę. Pod patronatem prawosławnego patriarchy Cyryla dziesięć lat temu powstał tam na uboczu klasztor służący kontemplacji i dziełom charytatywnym. Choć ostatnie prace budowlane jeszcze trwają, obecność sióstr jest już widomym znakiem odradzającego się życia wiary! Następnego dnia czytaliśmy w kościele proroctwo Ezechiela:  
 
„Oto mówią oni: «Wyschły kości nasze, minęła nadzieja nasza, już po nas». Dlatego prorokuj i mów do nich: Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, […] i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli” (Ez 37,11-14).  
 
Jakże żywo przypomina czasy pierwszego chrześcijaństwa to mozolne dzieło nowej ewangelizacji w Obwodzie Kaliningradzkim. W kraju, gdzie do dziś więcej jest pomników Lenina niż chrześcijańskich parafii, znowu nabiera znaczenia apostolskie wezwanie:

„Nie gaście Ducha! Nie lekceważcie proroctw! Wszystko badajcie!” (1 Tes 5,19-21)[1].

b. Powrót do pierwotnego chrześcijaństwa  
Wraz z tym apostolskim wezwaniem z Pierwszego Listu do Tesaloniczan wróciliśmy do samych początków chrześcijaństwa. Jest to przecież cytat z tekstu, który — jak się powszechnie uważa — jest pierwszym historycznie pismem Nowego Testamentu. Ma wartość szczególną, jako najstarszy, obszerny dokument chrześcijański[2]
 
Pochodzi z czasów chrześcijaństwa dopiero początkującego, to prawda. Można by powiedzieć, że w tym aspekcie środowisko jego powstania i mentalność adresatów bardzo różni się od naszej. 
 
Powszechnie przyjmuje się, że Pierwszy List do Tesaloniczan stanowi pierwsze pismo Nowego Testamentu, a datę jego powstania wyznacza się na okres drugiej podróży apostolskiej św. Pawła, czyli rok 50 lub 51 naszej ery. List został skierowany do wiernych mieszkających w Tesalonice, w stolicy rzymskiej prowincji Macedonii, przy rzymskiej drodze Via Egnatia, prowadzącej z Rzymu do Bizancjum. Zapewniało to miastu rolę ważnego ośrodka gospodarczego, kulturalnego i handlowego. 
 
Czy te realia historyczno-geograficzne nie oddzielają nas bezpowrotnie od starożytnej Tesaloniki? Niekoniecznie: w Pierwszym Liście do Tesaloniczan spostrzegamy Kościół żyjący w warunkach w wielu aspektach zdumiewająco podobnych do naszych współczesnych doświadczeń, także tych znanych nam z Polski. Szczególnie, kiedy uświadomimy sobie istnienie w Europie takich obszarów kulturowych jak Obwód Kaliningradzki?  
 
2. Znów u początków chrześcijaństwa 
 
a. Środowisko wielokulturowe i wieloetniczne 
Po pierwsze więc, tak jak współczesny świat coraz bardziej staje się tyglem wielu nacji i religii, tak samo w liście Apostoła znajdziemy odzwierciedlenie realiów społeczeństwa, w którym spotykają się na co dzień bardzo różne grupy społeczne. W Tesalonikach widzimy żyjących obok siebie Żydów i Greków (por. Dz 17,4-5), a podobne sceny z życia codziennego odnotowuje też autor Dziejów Apostolskich w sąsiedniej Berei (Dz 17,12-13). W opisie leżących nieco dalej Aten do realiów pluralizmu narodowościowego dołącza się pluralizm światopoglądowy: obok Żydów żyli tam nie tylko wyznawcy judaizmu wywodzący z narodów pogańskich, ale także zwolennicy różnych modnych filozofii, na przykład epikureizmu i stoicyzmu (por. Dz 17,17-18). Nie inaczej było w kolejnym mieście, które stało się scenerią głoszenia Ewangelii przez Apostoła, w Koryncie. Św. Paweł miał tam okazję przemawiać zarówno do Żydów, jak i do Greków (por. Dz 18, 4). Chociaż od scen opisanych w Nowym Testamencie, a związanych z Tesalonikami dzieli nas już prawie dwadzieścia wieków, odnajdujemy uderzające podobieństwa między naszymi środowiskami: pluralizm kultur, narodów i religii. 
 
Niech pomoże nam praktyczna ilustracja: cztery dni temu przechodząc przez wrocławski Rynek otrzymałem reklamową kartkę z informacją-zaproszeniem na religijne święto na dzień 26 sierpnia. Czy ma to związek z przypadającą właśnie wtedy uroczystością Matki Bożej Częstochowskiej? Nie bardzo: zaproszenie wystosowało Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kryszny, które organizuje Festiwal Wozów nie zapominając przy tym o złożeniu ofiary ogniowej. To też realia kulturowo-religijne współczesnego Wrocławia…   
 
b. Środowisko społeczne niechętne Ewangelii 
Po drugie, zauważamy, że kolejnym punktem podobieństwa między światem pierwszych chrześcijan z Tesaloniki a kulturą, w której nam przypadło żyć, jest krytyczne nastawienie otoczenia wobec wyznawców Ewangelii. Pierwotny Kościół musiał wzrastać w środowisku zdecydowanie niechętnym kształtującemu się stopniowo chrześcijaństwu. Do samych Tesaloniczan pisze Paweł: „przyjęliście słowo wśród licznych utrapień” (1 Tes 1,6 BP), a o swoim doświadczeniu wspomina: „w Filippi spotkały nas cierpienia i zniewagi, ale w Bogu naszym zdobyliśmy się na odwagę głoszenia wam Ewangelii Bożej pośród wielkich zmagań” (1 Tes 2,2). Apostoł jest świadom, że taka sytuacja jest typowa również dla innych terenów, nawet dalekich od Tesalonik: „staliście się naśladowcami Kościołów Bożych w Judei”, w ten mianowicie sposób, że „cierpieliście to samo, co one” (1 Tes 2,14). W takich warunkach niełatwo dochować wierności Ewangelii, skoro Tymoteusz musiał „was umocnić i zachęcić do wytrwania w wierze, aby nikt się nie załamał z powodu utrapień” (1 Tes 3,2-3). Nie było to zresztą zaskoczeniem, jak przypomina św. Paweł: „zapowiadaliśmy wam, że będziemy musieli znosić utrapienia; wiecie, że tak właśnie się stało” (1 Tes 3,4). 
 
Wierzący żyjący we współczesnym świecie rozpoznają tutaj swoje doświadczenie: jakże często ich wiara bywa znieważana przy pełnej aprobacie mediów. Oto kolejna ilustracja z życia — napisany w tonie pełnym pochwały cytat z gazety codziennej z dnia 16 sierpnia 2010 roku dotyczący sporów o krzyż na warszawskiej ulicy: „Krzyże ustawiane z puszek po piwie, jeden z demonstrantów przebrany za papieża, zupełnie otwarte, zbiorowe nabijanie się z religijnego symbolu i jego obrońców to wszystko […] stało się pełnoprawnym elementem życia publicznego”[3] 
 
c. Chrześcijanie uwikłani w niemoralność 
Po trzecie, Kościół trapiony jest nie tylko zewnętrzną niechęcią, a niekiedy i prześladowaniem. Jeszcze większym problemem są bardzo poważne grzechy chrześcijan. Być może współczesny człowiek dostrzegając je w Kościele dzisiejszym nie spodziewałby się w pierwotnym chrześcijaństwie aż takich trudności w dochowaniu wierności moralnym wymaganiom Ewangelii. Jakże często nadinterpretujemy przecież frazeologię przekonującą o „świętości pierwszych chrześcijan”! 
 
Przyjrzyjmy się jednak prawdziwemu obrazowi owych pierwszych wyznawców Ewangelii opisanych w Biblii. Przecież adresaci pierwszego listu św. Pawła, a więc Listu do Tesaloniczan przyjęli Chrystusa zaledwie kilka, może kilkanaście miesięcy wcześniej. Czyż nie powinni być więc uosobieniem gorliwości i świętości neofitów? Zapewne powinni. I na pewno wielu było tam świętych i wielu bohaterskich wyznawców Ewangelii. Ale bynajmniej nie wszyscy stanęli na wysokości zadania. Jak bowiem inaczej zrozumieć potrzebę zamieszczenia w liście takich napomnień jak „powstrzymajcie się od nierządu” (1 Tes 4,4)? Wydaje się to sygnalizować problemy z moralnością chrześcijańską na dość fundamentalnym poziomie. A jednak takie właśnie trudności były obecne w tej gminie pierwszych chrześcijan:  
 
„Niech każdy wie, że własne ciało należy traktować z szacunkiem jako święte, a nie z namiętnym pożądaniem, jak to czynią poganie, którzy nie znają Boga. Niech nikt w tej sprawie nie popełnia wykroczeń i nie oszukuje swego brata, ponieważ Pan będzie karał za wszystkie takie czyny. […] Bóg nie powołał nas do nieczystości, lecz do świętości. Kto więc to lekceważy, lekceważy nie człowieka, lecz Boga, który daje wam swego Ducha” (1 Tes 4,4-8). 
 
Czy odnosimy wrażenie, że są to czysto teoretyczne rozważania Apostoła? Nie, wręcz przeciwnie, nasuwa się z całą oczywistością wniosek: to są problemy obecne w gminie wierzących. Niektórzy chrześcijanie, choć tak niedawno nawróceni i choć otrzymali Ducha Świętego — podtrzymywali swoje ciało w „namiętnym pożądaniu”, wcale nie różniąc się od otaczających ich pogan starożytnego imperium rzymskiego. Niektórzy popełniali w tej dziedzinie wykroczenia, oszukują braci w wierze i lekceważą wymaganie chrześcijańskiej cnoty czystości. 
 
Także i w tej dziedzinie nie zabraknie nam ilustracji pokazujących, jak aktualny jest ten sam problem dzisiaj: podczas lotu do Fatimy papież Benedykt XVI udzielił dziennikarzom wywiadu, w którym powiedział:  
 
„Nie tylko z zewnątrz pochodzą ataki przeciw papieżowi i Kościołowi, ale cierpienia Kościoła pochodzą właśnie z jego wnętrza, z grzechu, który jest wewnątrz Kościoła. […] Największe prześladowanie Kościoła pochodzi nie od wrogów zewnętrznych, ale rodzi się z grzechu w Kościele”[4].  
 
d. Poważne braki w chrześcijańskiej formacji 
Po czwarte, w pierwotnej chrześcijańskiej gminie w Tesalonikach dawało się we znaki kolejne uchybienie: tym razem dotyczące samych prawd wiary. Choć nie spodziewalibyśmy się potrzeby takich słów kierowanych do neofitów w gronie pierwszego pokolenia chrześcijan, to jednak Apostoł czuje się zmuszony wołać: „nie smućcie się jak inni, którzy nie mają nadziei” (1 Tes 4,13). Ci inni, to oczywiście poganie z otaczającego wówczas chrześcijan społeczeństwa. Także i w tej mierze dał się zaważyć niepokojący sygnał: niektórzy wierzący nie bardzo różnili się od niewierzących, jeśli chodziło o przyjęcie sercem obietnicy życia wiecznego. A przecież należy to do samego sedna chrześcijańskiego orędzia! 
 
I znowu, chciałoby się powiedzieć: „nic nowego pod Słońcem”, kiedy dziś dowiadujemy się o wynikach ankiety wykonanej przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego: „w niebo po śmierci wierzy nieco ponad 70 procent Polaków, w piekło nawet mniej niż połowa”[5].  
 
3. Analogie do życia współczesnego Kościoła 
 
Czy nie dostrzegamy w tym wszystkim wielu analogii do sytuacji, w jakiej dzisiaj przyszło nam przeżywać chrześcijaństwo? W całej Europie nasila się proces przemiany jednorodnych kiedyś narodów chrześcijańskich w społeczeństwa wielu ras, narodów i kultur. Ale także w społeczeństwa wielu światopoglądów i religii. O „dzisiejszej sytuacji wielości kultur i religii” pisał w odniesieniu do Europy siedem lat temu Jan Paweł II (por. Eccl. Eur., 38). 
 
W tym samym papieskim dokumencie znajdziemy podobne słowa co do atmosfery otaczającej dziś Kościół na naszym kontynencie: zauważa się „utratę pamięci i dziedzictwa chrześcijańskiego, której towarzyszy swego rodzaju praktyczny agnostycyzm i obojętność religijna, wywołująca u wielu Europejczyków wrażenie, że żyją bez duchowego zaplecza, niczym spadkobiercy, którzy roztrwonili dziedzictwo pozostawione im przez historię” (Eccl. Eur., 7). 
 
Jan Paweł II wskazywał też na problemy współczesnych europejskich chrześcijan z utożsamianiem się z podstawowymi prawdami wiary lub z wymogami ewangelicznej moralności:  
 
„Wielu ochrzczonych żyje tak, jakby Chrystus nie istniał; powtarza się gesty i znaki związane z wiarą, zwłaszcza w praktykach religijnych, ale nie odpowiada im rzeczywista akceptacja treści wiary i przylgnięcie do Osoby Jezusa. Miejsce pewności wielkich prawd wiary u wielu ludzi zajęło niejasne i mało zobowiązujące uczucie religijne; […] jesteśmy świadkami swego rodzaju sekularystycznej interpretacji wiary chrześcijańskiej, która powoduje jej erozję i z którą wiąże się głęboki kryzys sumienia i praktyki moralności chrześcijańskiej” (Eccl. Eur., 47).  
 
Papież Benedykt XVI czuł się zmuszony nawet napisać w odniesieniu do niektórych spośród europejskich kapłanów, że „zbezcześcili świętość sakramentu kapłaństwa, w którym Chrystus uobecnia się w nas i w naszych uczynkach. Ogromną krzywdę wyrządziliście ofiarom i naraziliście na wielką szkodę Kościół i społeczny obraz kapłaństwa i życia zakonnego”[6]
 
4. Jak budować chrześcijańską tożsamość? Duszpasterskie zalecenia św. Pawła 
 
Jak budować chrześcijańską tożsamość? Pierwszym odruchem byłoby powiedzieć: budować trzeba na doskonałości chrześcijan, na ich świętości, na widomej odrębności od pogańskiej mentalności tego świata. Jednak uważna lektura listu do Tesaloniczan (to z niego pochodzi przecież motto obecnego wystąpienia: „Ducha nie gaście”!), najstarszego spisanego w całości dokumentu chrześcijańskiego, nie pozostawia wątpliwości: doskonałość, świętość i pozytywna odrębność są oczywiście postulatem i jak najbardziej pożądaną przyszłością, ale niekoniecznie osiągniętą już teraźniejszością. Ten sam wątek pojawi się w innych listach Apostoła. 
 
Oto kilka przykładów: „słyszy się powszechnie o nierządzie wśród was, i to takim nierządzie, jakiego nie spotyka się nawet wśród pogan” (1 Kor 5,1); „jeden drugiego kąsa i pożera: uważajcie, abyście się wzajemnie nie zjedli” (Ga 5,15). To także realia pierwotnego Kościoła graficznie odmalowane w apostolskich tekstach. 
 
Czy jest to przygnębiające? Niekoniecznie: paradoksalnie, może nawet nieść pociechę: jeśli pierwotny Kościół potrafił żyć i rozwijać się nawet obciążony tak wielkimi niedoskonałościami swoich wyznawców, to i dziś jest nadzieja! 
 
Apostoł czuje się zmuszony pouczać: „kto kradnie, niech przestanie kraść” (Ef 4,28) oraz „nie okłamujcie się wzajemnie” (Kol 3,9); można spotkać i takiego współbrata-wyznawcę, „który jest nieposłuszny i nie postępuje zgodnie z tradycją” (2 Tes 3,6), dlatego „niektórzy próżnują, nie pracują, lecz udają, że pracują” (2 Tes 3,11). Niektóre wdowy, zobowiązawszy się najpierw do życia poświęconego w wyłączności dla Boga, pozwalają, by „ogarnęła je namiętność, nie pamiętają o zobowiązaniu wobec Chrystusa, ściągają na siebie potępienie, są bezczynne, gadatliwe i wścibskie” (1 Tm 5,11-13). 
 
Niech starczy tych przykładów, gdyż i tak aż zanadto ilustrują główną tezę: tożsamości chrześcijańskiej nie da się zbudować na zaufaniu we własną doskonałość i na przekonaniu o gwarancji swojej moralnej wyższości wobec wszystkich innych. To mniemanie zderza się niestety nieprzyjemnie z realiami życia chrześcijan, którzy nader często okazują się grzesznikami równie potrzebującymi Bożego miłosierdzia, co otaczający ich poganie. Budować trzeba więc na łasce Bożej, a nie na iluzji własnej doskonałości. 
 
Pozwolę sobie raz jeszcze odwołać się do historycznych skojarzeń z podróży do Obwodu Kaliningradzkiego. Ci, którzy ogłosili Królewiec poligonem ateizmu, ponad trzydzieści lat temu zaczęli budować w centrum miasta monumentalny Dom Rad. Na miejsce wybrano nadwyrężony wojną zamek królewski. Najpierw zburzono zamek do końca („przeszłości ślad dłoń nasza zmiata….”), a potem wznoszono kolejnych 16 pięter górujących nad całym miastem („Dzień szczęścia będzie wiecznie trwał…”). Nowy, potężny gmach okazał się jednak niestabilny, gdyż nie zbadano wcześniej lochów i piwnic, a niewykorzystany szkielet budynku straszy do dziś. Ostatnio dla niepoznaki wmontowano w niego okna, choć dalej stoi pusty i dominuje nad miastem — jak dwudziestowieczna wieża Babel. Do rangi symbolu urasta zaś fakt, że Malbork, drugie wielkie centrum niegdysiejszych Prus Wschodnich, przypomina sobie, że zwano go niegdyś Marienburg, a więc miasto Najświętszej Maryi Panny. Powołano tam fundację dla odbudowania zniszczonej w czasie wojny średniowiecznej figury Matki Bożej Patronki i Opiekunki grodu i zamku. Przez wieki postać Bogurodzicy jawiła się podróżnikom jako znak wiary, ma powrócić na swoje miejsce w fasadzie kościoła. 
 
Aby budować chrześcijańską tożsamość musimy pamiętać: człowiek to nie tylko duma i chwała. To także słabość i zło. Dotyczy to nie tylko jakichś abstrakcyjnych innych. Dotyczy to także i mnie. Nie można projektować przyszłości zapominając o tej trudnej prawdzie, gdyż byłoby to budowaniem na piasku, jak to zresztą miało wielokrotnie miejsce w przeszłości, a i dzisiaj ciągle się zdarza: 
 
„Mądrość Kościoła zawsze sugerowała, że należy brać pod uwagę grzech pierworodny także w interpretacji faktów społecznych i budowie społeczeństwa: «Nieuwzględnianie tego, że człowiek ma naturę zranioną, skłonną do zła, jest powodem wielkich błędów w dziedzinie wychowania, polityki, działalności społecznej i obyczajów»” (Caritas in veritate, 34).  
 
Jakkolwiek wzniośle brzmiałyby hasła wywyższające ludzką naturę i ogłaszające doskonałość człowieka, całkiem po prostu są nierealistyczne, nieprawdziwe. „Człowiek człowiekowi bogiem” — ogłaszał dumnie Feuerbach sto pięćdziesiąt lat temu. Z nierealistycznym optymizmem zapewniał, że wzajemna miłość wszystkich ludzi jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko zlikwidować iluzję chrześcijaństwa, a szczęście moje i szczęście bliźniego bezproblemowo dopełnią się wzajemnie. Tymczasem zaś, jak przypomina papież Benedykt: 
 
Przekonanie człowieka, że jest samowystarczalny i że potrafi usunąć zło obecne w historii jedynie poprzez swoje działania, doprowadziło go do widzenia szczęścia i zbawienia [jedynie] w [doczesnych] formach dobrobytu materialnego i działania społecznego” (Caritas in veritate, 34). 
 
Brak realizmu w przesadnym optymizmie nie jest zaletą. Prowadzi do iluzji. A iluzja jest drogą do nieszczęścia. Tu przyda nam się fragment z poprzedniej encykliki papieża Benedykta. Przypomniał złudzenia Karola Marksa, który zakładał, że „wraz z pozbawieniem klasy panującej dóbr, z upadkiem władzy politycznej i uspołecznieniem środków produkcji zrealizuje się Nowe Jeruzalem. Odtąd wszystko samo miało się toczyć słuszną drogą, ponieważ wszystko miało należeć do wszystkich, a wszyscy mieli chcieć dla siebie nawzajem dobra” (Spe Salvi, 21). Tymczasem doświadczenie pokazało coś innego: 
 
„Postęp: na pewno ofiaruje nowe możliwości dobra, ale też otwiera przepastne możliwości zła — możliwości, które wcześniej nie istniały. Wszyscy staliśmy się świadkami, jak postęp w niewłaściwych rękach może stać się, i stał się faktycznie, straszliwym postępem na drodze zła” (Spe Salvi, 22). 
 
Kiedy Kościół mówi o miłości, to ma na myśli nie bezsilny sentyment, ale raczej moc, największą ze wszystkich dostępnych człowiekowi: 
 
„Miłość — «caritas» — to nadzwyczajna siła, skłaniająca osoby do odważnego i ofiarnego zaangażowania się na polu sprawiedliwości i pokoju. To siła, która ma swoje początki w Bogu” (Caritas in veritate, 1). 
 
Znowu zrozumiemy to w pełni dopiero przypominając sobie Apostoła Narodów: „miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5,14) — przynagla nas do konkretnego i praktycznego czynu. To zrozumieć oznacza też pojąć apel Apostoła: „Ducha nie gaście”, oznacza wiedzieć, na czym polega budowanie chrześcijańskiej tożsamości.


[1] umaczenie Towarzystwa świętego Pawła, Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, 2005.

[2] Por. R.E. Brown, J. A. Fitzmyer, R. E. Murphy (red.), Katolicki Komentarz Biblijny, Warszawa 2001, s. 1421.

[3] A. Leszczyński, Wyzwolenie pod krzyżem. Od Kościoła, GW 16.08.2010 http://wyborcza.pl/1,97863,8250033,Wyzwolenie_pod_krzyzem__Od_Kosciola.html (2010).

[4] Benedykt XVI, Intervista ai giornalisti durante il volo verso il Portogallo 11.05.2010 http://www.vatican.va/holy_father/benedict_xvi/speeches/2010/may/index_en.htm (2010).

[5] Krzysztof Ogiolda,  Jak wygląda niebo? Jak wygląda piekło?, http://opole.kik.opoka.org.pl/kwiecien08/art/niebo_pieklo.htm (2010). 

[6] Benedykt XVI, List pasterski do katolików Irlandii z dnia 19 marca 2010, http://www.vatican.va/holy_father/benedict_xvi/letters/2010/documents/hf_ben-xvi_let_20100319_church-ireland_pl.html (2010). 

 

[2011]  

 

 

  

czwartek, 7 lipca 2011

Duchowa interpretacja Biblii w III wieku (na przykładzie dialogu Uczta biskupa Metodego z Olimpu)

bp Andrzej Siemieniewski 


Duchowa interpretacja Biblii w III wieku (na przykładzie dialogu Uczta biskupa Metodego z Olimpu) 

 

W wydanej jesienią 2010 roku adhortacji Verbum Domini papież Benedykt zachęcił do śmiałego korzystania z dorobku współczesnej biblistyki. Ale nie tylko. Równie gorąco polecił odwoływanie się do tradycji Kościoła dawnych wieków: starożytności i średniowiecza chrześcijańskiego:

„Do przywrócenia właściwej hermeneutyki Pisma Świętego w znaczący sposób przyczynia się także wsłuchiwanie się na nowo w Ojców Kościoła i przyglądnięcie się ich podejściu egzegetycznemu” (VD, 37).

Czy można uczyć się od pisarzy kościelnych sprzed wieków, którzy nie mieli do dyspozycji krytycznego aparatu naukowego wypracowanego dopiero w ostatnich czasach? Na pewno tak, zapewnia nas papież: „Ich przykład może uczyć współczesnych egzegetów naprawdę religijnego podejścia do Pisma Świętego, jak również interpretacji, która zawsze spełnia kryterium jedności z doświadczeniem Kościoła, pielgrzymującego przez dzieje pod przewodnictwem Ducha Świętego” (VD, 37). Przede wszystkim można to czynić w dziedzinie rozróżniania różnych poziomów znaczenia biblijnego tekstu: „tradycja patrystyczna i średniowieczna, umiała rozpoznawać różne sensy Pisma”, pisze Benedykt XVI, przytaczając średniowieczny dwuwiersz:

 

Littera – gesta docet,            quid credas – allegoria,

Moralis – quid agas,              quo tendas – anagogia.

 

Można go przetłumaczyć tak:

 

Litera historii uczy;            w co wierzyć – alegoria,

Moralny sens – co czynić;    gdzie zmierzasz – anagogia.

 

Jak najbardziej potrzebne i konieczne rozumienie sensu dosłownego Biblii winno być uzupełnione rozumieniem duchowym, na które składają się trzy kolejne sensy: alegoryczny, moralny i anagogiczny. Stosowali go najwcześniejsi pisarze chrześcijańscy i wielcy Ojcowie Kościoła, by w średniowieczu systematycznie uczyć tego jako schematu podejścia do świętego tekstu. Ten sposób rozumienia Pisma istniał więc od samego początku chrześcijaństwa, obecny jest już nawet w Nowym Testamencie. To ostatnie jest istotne dla wszystkich, którzy stają przed ważnym problemem: czy stosowanie reguły czterech sensów do interpretacji Biblii nie jest jakimś arbitralnym zabiegiem narzuconym na Biblię z zewnątrz — jest to dobrze udokumentowana wewnątrzbiblijna metoda interpretacji tekstu (por. Ga 4, 21-26). Sięgnijmy więc po przykład ze starożytności. Niech będzie on nie tyle teoretyczny — a więc wykład na temat interpretacji Biblii, co raczej praktyczny — po prostu interpretacja Biblii na użytek duszpasterski wynikający z intuicji, czym jest Słowo Boże w życiu i misji Kościoła. Naszym wybranym tekstem jest dialog Uczta napisany przez biskupa Metodego z Olimpu (ok. 250-ok. 310). Uczta Metodego wzorowana jest na utworze Platona pod tym samym tytułem[1]. Pamiętamy, że treścią platońskiego pierwowzoru jest seria mów pochwalnych wygłoszonych przez biesiadników ku czci boga miłości, Erosa. U Metodego seria mów biesiadniczek ma na celu pochwałę dziewictwa, ale przecież związek z miłością jest także tu oczywisty: jest to dziewictwo przeżyte w miłości do Chrystusa, co wyrażają słowa znajdującego się już przy końcu dialogu dwudziestoczterozwrotkowego hymnu z powtarzającym się refrenem: „Tobie poświęcam swą czystość, Oblubieńcze”[2]. Jedni przestrzegają, że „dzieło Metodego nie jest arcydziełem literatury i filozofii wczesnego chrześcijaństwa”[3], inni — wręcz przeciwnie, są zdania, że to zapewne najpiękniejszy przykład prozy epoki wczesnych Ojców. 
 
Zostawiając specjalistom z dziedziny literatury greckiej rozstrzygnięcie tego zagadnienia, pozostaniemy przy głównym punkcie naszych zainteresowań, a więc przy sposobie interpretowania Pisma Świętego przez Metodego jako charakterystycznego reprezentanta czasów tuż po okresie życia Orygenesa. 1. W pierwszej mowie Uczty Marcella przywołuje przepis prawa Mojżeszowego nakazujący natrzeć solą każdą ofiarę przed złożeniem jej Bogu (Kpł 2,13). Owszem, jest to rytualny przepis Starego Przymierza. Ale przecież należy go rozumieć w powiązaniu ze słowami Apostoła: „proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1). Tak właśnie czyni Marcella: kojarząc to ze słowami Ewangelii „Wy jesteście solą dla ziemi” (Mt 5,13), wykłada słowa Starego Testamentu w sposób nazwany przez nią „duchowym”:

„Jak za pomocą soli można z mięsa usunąć rozkład, tak samo za pomocą nauk dziewica usuwa wszelkie nierozumne żądze cielesne. Dusza bowiem nie posypana solą słów Chrystusa musi cuchnąć […] A zatem cały duchowy wykład Pisma Świętego w trosce o nasze dobro udzielił nam ostrej i konserwującej soli”[4].

To pierwszy przykład takiego sposobu rozumienia Biblii w starożytnym Kościele, który warto przypomnieć sobie w naszych czasach. Czytelnik Biblii w XXI wieku pyta: czy prawniczych i rytualnych fragmentów Starego Testamentu też dotyczy zapowiedź Pana Jezusa: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. […] Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie” (Mt 5,17-18)? Kiedy Pan Jezus zapowiadał: „Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza” (Łk 24,44), czy miał naprawdę na myśli wszystko? Także przepisy o sposobie przygotowania rytualnych ofiar ze zwierząt? Tradycja Kościoła starożytnego na tak postawione pytanie odpowiada z całą mocą: tak! W Uczcie Metodego znajdujemy przykłady, w jaki sposób znajdowano natchnienie duchowe w tego typu prawniczych i liturgicznych tekstach, których literalne znaczenie jest już od dawna nieaktualne. Możemy nauczyć się, w jaki sposób alegoryczny i moralny sens tekstu pozostaje aktualny, nawet po przeminięciu aktualności sensu dosłownego.

2. W mowie drugiej Teofila staje przed problemem, jak zrozumieć słowa mędrca: „dzieci cudzołożników nie będą pomyślnie donoszone” (por. Mdr 3,16). Dostrzega przecież, że w życiu naturalnym wszystkie dzieci mają równe szanse na pomyślny rozwój fizyczny, a w życiu Kościoła — nawet równe szanse zostania pasterzami. Dla chrześcijanina III wieku oczywiste jest jednak, że w takim wypadku należy sięgnąć po niedosłowne, alegoryczne wyjaśnienie tekstu biblijnego:

„Nie należy sądzić, że Duch głosił proroctwo o cielesnym poczęciu i narodzinach, lecz raczej mówił o tych, którzy hańbią prawdę i fałszując Pismo rzekomo mądrymi naukami rodzą niedorzeczną mądrość splatając fałsz z pobożnością”[5].

Zniekształcanie objawionej prawdy jest prawdziwym, a więc duchowym cudzołóstwem, a potomstwem przyniesionym na świat są uczniowie zwodniczych nauk, a więc heretycy. Oni to są dziećmi cudzołożników, które nie zaznają duchowej pomyślności.
 
3. W mowie trzeciej Talia czuje się zmuszona biegiem debaty, aby podjąć wprost temat nie tylko dosłownego, ale także alegorycznego i duchowego rozumienia Pisma. Pyta więc:

„Czy mąż w najwyższym stopniu uduchowiony i mądry, to znaczy Paweł, nie nazbyt pochopnie przyrównywałby do Chrystusa i Kościoła związek pierwszego mężczyzny i kobiety (Ef 5,28-32; por. Rdz 2,23-24), gdyby Pismo nie zawierało w swoich wypowiedziach nic wznioślejszego ponad samą literę i sens historyczny? […] Apostoł wiodąc nas duchową drogą powołał się na Chrystusa i Kościół mówiąc alegorycznie o sprawach dotyczących Ewy i Adama”[6]. Zachęcając do naśladowania Apostoła w alegorycznym wyjaśnianiu wielu fragmentów Biblii, Talia przestrzega jednak przed nadmiernym alegoryzowaniem tekstu biblijnego: „Bardzo niebezpieczną rzeczą jest lekceważyć dosłowny tekst Pisma”. Równie błędne byłoby niedostrzeganie sensu głębszego tam, gdzie Boży Autor go zamierzył: „w analizie Pisma dodajemy do niego sens duchowy”[7]. Zaraz potem Talia podaje bardzo ciekawy przykład alegorycznej interpretacji przypowieści o dobrym pasterzu i znalezionej owcy (por. Łk 15,4-6):

„Góry należy przyrównać do niebios, dziewięćdziesiąt dziewięć owiec do Mocy, Władz i Potęg, które zostawił Wódz i Pasterz chodząc szukać zguby”[8].

To przecież też możliwe wyjaśnienie słów przypowieści: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną?”. Czyż echo takiego rozumienia nie dociera do nas choćby w słowach kolędy: „Bóg porzucił szczęście Swoje, wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje”.  
 
4. Temat alegorycznej interpretacji Biblii pogłębia się w miarę rozwijania się tekstu Uczty. Oto w mowie czwartej Teopatra bierze za punkt wyjścia tekst Księgi Wyjścia, który dla nas ma już tylko znaczenie historyczne: faraon nakazał wrzucać do rzeki izraelskich chłopców, a przy życiu zachować dziewczęta (por. Wj 1,22). Żyjący w III wieku autor przeczuwa jednak istnienie jeszcze innego znaczenia tekstu: „Faraon w Egipcie symbolizował diabła: […] starał się usilnie, aby istoty męskie i duchowe były unoszone i porywane przez potoki namiętności, a wzrastały i rozmnażały się istoty cielesne i zmysłowe”[9]
 
Przy takiej interpretacji obszerniejszą alegorię można odnaleźć w Psalmie 137: „Nad rzekami Babilonu, tam myśmy siedziały i płakały, wspominając Syjon. Na wierzbach tamtej krainy zawiesiłyśmy nasze harfy” (por. Ps 137,1-2). Rzeki Babilonu okazują się rzekami zła, skoro Babilon to „zamęt i zamieszanie”. Wierzba zaś to drzewo czystości, do którego należy przywiązać harfę-ciało, „aby fala nieumiarkowania nie mogła go porwać”[10]. Jeszcze bardziej dokładne wyjaśnienia otrzymujemy, gdy przychodzi do interpretacji proroctwa dotyczącego Jerozolimy: „Świeć Jeruzalem, bo przyszło twoje światło i chwała Pana rozbłysła nad tobą” (por. Iz 60,1). Jest więc najpierw jakieś znaczenie historyczne Jerozolimy, „słynnego miasteczka w Judei”, ale przecież Duch Święty głosi proroctwa nie tylko o nim, lecz przede wszystkim „o mieście niebieskim, o owej naprawdę szczęśliwej Jerozolimie, która jest zgromadzeniem dusz”[11]
 
Dostrzegamy tu ważny aspekt alegorycznej interpretacji Biblii: powinna wspierać się na autentycznych, biblijnych wątkach, a nie na niepohamowanym snuciu dowolnych skojarzeń. W tym przypadku pomoże nam przypomnienie sobie fragmentu z Listu do Hebrajczyków: „przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu” (Hbr 12,22-23). 
 
5. W mowie piątej przemawia Taluza. Powraca do szczegółowych przepisów Prawa Mojżeszowego, oczywiście znowu interpretowanych na sposób alegoryczny. Cytuje tekst omawiający ślub nazireatu: „Mężczyzna lub kobieta, którzy złożyliby największy ślub poświęcenia czystości Panu…” i odnosi go do nowotestamentowych realiów czystości konsekrowanej[12]. Czując, przed jak wielkim wyzwaniem interpretacyjnym stoi, ogłasza: „Muszę spróbować w rzetelnym przemówieniu ukazać wam, dziewice, duchowy sens Pisma”. Przywołuje słowa Pana Jezusa: „Każe wam zasiąść do stołu i będzie wam usługiwał; czy przyjdzie o drugiej, czy o trzeciej straży” (por. Łk 12,37-38). 
 
W interpretacji Taluzy owe trzy straże nabierają znaczenia trzech etapów życia: młodzieńczego, dojrzałego i starczego[13]. Duchowe wyjaśnienia Taluzy nie są wytworem dowolnych skojarzeń, ale kryje się za nimi prawdziwa teologia objawienia Bożego. Oto zgodnie ze słowami Apostoła istnieje „Prawo duchowe” (por. Rz 7,14), które zawiera „cienie przyszłych dóbr” (por. Hbr 10,1); należy więc zerwać „zasłonę litery, która je okrywa i przypatrzeć się jego ścisłemu znaczeniu” (por. 2 Kor 3,6.16)[14].

Istnieje więc stopniowa gradacja objawienia:

- stopniem najwyższym jest Prawda „przyszłych dóbr”, „która ukaże się wyraźnie w zmartwychwstaniu”;

- stopniem pośrednim jest obraz tej Prawdy, dostępny dla chrześcijan w „Prawie duchowym”, a więc w duchowym i alegorycznym wyjaśnieniu Pism;

- stopniem najniższym jest litera dostępna w symbolach Starego Przymierza.

„Mojżesz zbudował Przybytek, który był jakąś doskonałą ideą niebiańskiego mieszkania, które my teraz z czcią dostrzegamy wyraźniej niż symbol, ale mniej wyraźnie niż prawdę; […] Po zmartwychwstaniu patrzeć będziemy na święty Przybytek, miasto w niebie, którego architektem i budowniczym jest Bóg”[15].

Ostatecznie więc, „Przybytek jest symbolem Kościoła, a Kościół jest symbolem nieba”; dotyczy to także wielu szczegółów wyposażenia świątyni: „ołtarz powleczony brązem musimy porównać do starców i wdów”, natomiast „ołtarz pozłacany należy przyrównać do tych, którzy żyją w dziewictwie”[16]
 
6-7. Mowę szóstą podjęła Agata, kontynuując wyjaśnianie różnych poziomów rozumienia tekstu biblijnego, a po niej, w mowie siódmej, wystąpiła Procylla. Jej mowa jest szczególnie ciekawa, gdyż wyjaśnia zagadkowe słowa z Pieśni nad pieśniami: „Sześćdziesiąt jest królowych i nałożnic osiemdziesiąt, a dziewcząt bez liczby, [lecz] jedyna jest moja gołąbka, moja nieskalana” (Pnp 6,8-9). A oto wyjaśnienie Procylli:

„Sześćdziesięcioma królowymi nazwał tych, którzy podobali się Bogu w czasach od pierwszego człowieka do Noego […] jak Set, Abel, Enosz, Henoch, Matuzalem i Noe [gdyż] narodzili się zaraz po sześciu dniach stworzenia […] Osiemdziesięcioma nałożnicami nazwał orszak proroków, poczynając od Abrahama, z uwagi na godność Abrahama zawierającą się w liczbie osiem […] Dziewczętami nazywa tłumy tych, którzy pod wodzą doskonalszych istot postępowali sprawiedliwie […] Kościół zaś jest Oblubienicą, która góruje nad wszystkimi pięknem rozkwitu i dziewictwa”[17].

8. Po Procylli głos zabrała Tekla w mowie ósmej, dając między innymi interpretację dwunastego rozdziału księgi Apokalipsy, a więc tekstu z natury rzeczy wysoce symbolicznego. „Ubraną w słońce Niewiastą cierpiącą bóle i męki rodzenia jest właściwie w ścisłym sensie nasza Matka”, którą jest Kościół, gdyż jest „odziany w jasność słowa jak w szatę”. Księżyc, który jest pod stopami Niewiasty, to „wiara istot oczyszczonych ze zniszczenia kąpielą chrztu”, a „Kościół odczuwa bóle rodzenia i z istot zmysłowych odradza istoty duchowe i dlatego jest Matką”. Księgę Apokalipsy (Ap 12) mówiącą o tym, że Niewiasta porodziła mężczyznę, należy rozumieć tak, że w Kościele powstaje „męski naród, który doszedł do jedności z Panem i w wysiłku nabrał męskich cech”, a więc męstwa. Wielkim Smokiem barwy ognia jest „diabeł, który szykuje zasadzkę, aby dręczyć umysł istot oświeconych”. Nie udaje mu się jednak: „chybia celu, ponieważ odrodzeni zostają porwani w górę, na wyżyny, do tronu Boga — to znaczy, że umysł istot odnowionych jest unoszony w górę do boskiej siedziby i do niewzruszonego piedestału Prawdy”. Gwiazdy strącone na ziemię to „grupy heretyków”, „przyćmionymi i poniżonymi gwiazdami są gromady innowierców”, a „intrygi Smoka strącają ich w dół”[18]. Pustynią okazuje się być „ta oto siedziba cnoty”, a więc sposób życia dziewic konsekrowanych dla Chrystusa.

9-10. Zbliżamy się już powoli do końca przemów Uczty Metodego: oto mowę dziewiątą wygłasza Tyzjane. Także i ona powołuje się na przepis starotestamentowego Prawa: w dniu Święta Namiotów Izraelici mają wziąć liście palmowe i gałązki drzew, aby przez siedem dni mieszkać w szałasach (por. Kpł 23,39-43). Tyzjane wyjaśnia, że oprócz podstawowego sensu historycznego jest też znaczenie odnoszące się do „prawdziwych Izraelitów”, a więc do chrześcijan (por. Flp 3,3: „My jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym — my, którzy sprawujemy kult w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele”).

„Bóg ucząc w Księdze Kapłańskiej prawdziwych Izraelitów o prawdziwym Święcie Namiotów wydaje polecenia, jak je należy obchodzić i czcić; mówi, że każdy powinien przede wszystkim ozdobić własny namiot czystością […] słowa te zapowiadają zmartwychwstanie naszego namiotu, który został rozbity na ziemi, a który już nieśmiertelny otrzymamy ponownie w siódmym tysiącleciu i będziemy obchodzić prawdziwe, wielkie Święto Namiotów w nowym, pozbawionym trosk świecie”[19].

Tyzjane wyraźnie odwołuje się do słownictwa św. Pawła i rozumie starotestamentowe nakazy w świetle wyjaśniających je słów Apostoła:

„Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek [dosł. namiot] doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie. Tak przeto teraz wzdychamy, pragnąc przyodziać się w nasz niebieski przybytek, o ile tylko odziani, a nie nadzy będziemy. Dlatego właśnie udręczeni wzdychamy, pozostając w tym przybytku [dosł. namiocie], bo nie chcielibyśmy go utracić, lecz przywdziać na niego nowe odzienie” (2 Kor 5,1-4). 
  
11. Po mowie dziesiątej, Domniny, całość zamyka wspomniany już na początku Hymn Tekli wyrażający cel podjęcia życia w dziewictwie: „Szczęśliwe, u stóp Chrystusa siedzimy, pieśń nucąc o Twoim weselu”[20]. Wyjaśnia się w ten sposób, dlaczego dialog dziesięciu dziewic wzorowany jest akurat na Uczcie Platona: w platońskim pierwowzorze kolejni mówcy wygłaszali pochwały pod adresem boga miłości, Erosa. Polemizując z poganami i pragnąc wykazać, że spełnienie ich tęsknot znajduje się w Ewangelii, Metody z Olimpu ułożył swój tekst ku chwale Boga, który jest prawdziwą miłością, Boga i Ojca Jezusa Chrystusa, prawdziwego Oblubieńca konsekrowanych dziewic.

  

* * * * *

 

Dobiegliśmy do końca naszego krótkiego zestawienia przykładów tego, co chrześcijańska starożytność uważała za najbardziej pasjonujący wykład Biblii, a mianowicie duchową i alegoryczną interpretację Pisma. Uczta Metodego z Olimpu to duszpasterskie dzieło z końca III wieku, mające przedstawić piękno życia konsekrowanego, która tak znakomicie otwiera na obecność Jezusa Chrystusa — Oblubieńca. Spotykamy tu nie tyle uczony wykład na temat tego, jak powinno się rozumieć Biblię, co raczej praktyczny przykład tego, jak faktycznie tekst Pisma Świętego stawał się „pochodnią dla stóp i światłem na ścieżkach” chrześcijańskiego życia trudnych czasów prześladowanego Kościoła starożytności. Niech pomoże nam to zrozumieć zachętę wyrażoną przez papieża Benedykta XVI w adhortacji Verbum Domini
 
„Uczymy się od egzegezy patrystycznej, że pozostajemy wierni intencjom zawartym w tekstach biblijnych tylko w takiej mierze, w jakiej staramy się odkryć, w ich sformułowaniach, rzeczywistość wiary, którą one wyrażają, i jeśli łączymy tę rzeczywistość z doświadczeniami ludzi wierzących naszych czasów. Jedynie w tej perspektywie można uznać, że słowo Boże jest żywe i mówi do każdego w teraźniejszości naszego życia” (VD, 37).  

 

* * * * * * 

 

Streszczenie

Papież Benedykt XVI zachęcił w swojej adhortacji Verbum Domini do takiej lektury Biblii, której pomoże egzegetyczne dzieło autorów starożytnych i średniowiecznych. Mamy  uczyć się od egzegezy patrystycznej odkrywania w tekście biblijnym rzeczywistości wiary, co pozwoli uznać, że słowo Boże jest żywe. Niniejszy tekst jest próbą odkrycia pewnego fragmentu starożytnego sposobu lektury Biblii zawartego w napisanym ok. roku 300 dziele Uczta Metodego z Olimpu. Bohaterki tego dzieła, którymi jest dziesięć kobiet życia konsekrowanego, wygłaszają pochwały dziewictwa obficie cytując przy tym teksty biblijne. Co szczególnie dla nas interesujące — interpretują przy tym liczne teksty Starego Testamentu w świetle wiary Kościoła uformowanej na objawieniu nowotestamentowym, stosując przy tym metodę duchowej lektury tekstu szukając sensu alegorycznego, moralnego i anagogicznego.


[1] Metody z Olimpu, Uczta, [w:] J. Naumowicz (red.), Pierwsze pisma greckie o dziewictwie, Kraków 1997, s. 127-253. Metody nie tylko w tytule nawiązuje do Platona, ale także w układzie dzieła. Dodatkowo Metody zapożycza całe zdania z Platona. Jednak różnice rzucają się w oczy: chociaż u Metodego więcej osób zabiera głos przy uczcie, gdyż dyskutuje dziesięć osób, to — co ciekawe — są to same kobiety. Bardzo odbiega to od stylu myślenia reprezentowanego przez Platona. „Kobiet nie ma” — stwierdza krótko i rzeczowo polski tłumacz Uczty Platona (por. http://www.scribd.com/doc/8457523/Platon-Uczta [X 2010]). Gdy ateńska inteligencja spotkała się na biesiadnej dyskusji w 416 roku p.n.e., aby nie umniejszyć powagi debaty nie tylko postanowiono tym razem nie nadużywać alkoholu, ale zadecydowano też: „Niech sobie pójdzie flecistka, niech sobie samej gra, jeśli ma ochotę, albo niewiastom, tam w dalszych pokojach, a my się dziś zabawiajmy rozmową”. W dziele Platona występuje wprawdzie postać Aikestis, dzielnej i wiernej żony, ale pozostaje na uboczu głównego toku debaty. Pośród siedmiu mówców wszyscy są mężczyznami. Jakiż kontrast z czysto żeńskim środowiskiem debaty przedstawionej 700 lat po Platonie przez chrześcijańskiego biskupa Metodego!

[2] Hymn Tekli, [w:] tamże, s. 242-247.

[3] S. Kalinkowski, Wstęp do Uczty, s. 121.

[4] Por. Uczta I,1, s. 132.

[5] Por. Uczta II,3, s. 141.

[6] Uczta III,1, s. 147-148.

[7] Uczta III,2, s. 149.

[8] Uczta III,6, s. 153.

[9] Uczta IV,2, s. 166.

[10] Uczta IV,3, s. 167.

[11] Uczta IV,5, s. 170.

[12] Uczta V,1, s. 171.

[13] Uczta V,2, s. 172.

[14] Uczta V,7, s. 178.

[15] Uczta V, 7, s. 179.

[16] Uczta V, 8, s. 179.

[17] Uczta VII, 5-7, s. 191-193.

[18] Uczta VIII, 5-11, s. 200-207.

[19] Uczta IX, 1, s. 222.

[20] Uczta, Hymn Tekli 7, s. 243.


[2011]