piątek, 24 grudnia 2010

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 7





Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień siódmy
Chrzest Duchem Świętym: „Ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało” (1 Kor 12,13)
Ikona biblijna: Wspólne budowanie świątyni (Ef 2,17-22)
DAR RADY




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Rozpoczęliśmy naszą wędrówkę jeszcze przed Wielkanocą po to, aby przygotować się do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Przygotowanie było pod hasłem nowenny do Ducha Świętego i było jednocześnie wejściem na drogę Apostołów, ponieważ to jest to samo przygotowanie, które kiedyś wraz z braćmi, siostrami i z Najświętszą Maryją Panną podjęli Apostołowie, aby ich pierwsza uroczystość Pięćdziesiątnicy była prawdziwie owocna. Nowenna to jest wejście w atmosferę tych właśnie dni: od czterdziestego dnia, kiedy Pan Jezus został wzięty do nieba, aż do pięćdziesiątego dnia, kiedy dał się słyszeć szum z nieba (por. Dz 2,1-2). I ta nowenna ma jakąś dynamikę, jest przechodzeniem od-do, przechodzeniem od wystygnięcia, od tego, co jest jakieś wychłodzone czy wystudzone w naszym życiu, do rozpalenia. Przejście od czegoś, co można nazwać obłąkaniem, do rozumu. Przejście od czegoś, co można nazwać głupotą (jest taki grzech wspomniany w Ewangelii — grzech głupoty) do daru mądrości.


Przejście od strachu czy lękliwości do daru męstwa. Przejście od jakichś pokrętnych, fałszywych ideologii różnych struktur, którymi potrafimy zabudować nasz umysł, do daru wiedzy. Przejście od pychy, kiedy człowiek siebie widzi w centrum świata, do daru bojaźni Bożej. Przejście od samowystarczalności (wszystkie zasoby mam w sobie i niczego więcej nie potrzebuję) do daru pobożności.


To ma dynamikę przechodzenia od-do. Każdy dar Ducha Świętego jest rodzajem lekarstwa na którąś z tych słabości: wystygnięcia, obłąkania, w różnych znaczeniach głupoty, strachu, ideologii, pychy, samowystarczalności. I dzisiaj: przechodzenie od egoizmu (ego) do daru rady, którego sama nazwa wskazuje, że muszę mieć na oku sprawy innych — to oni mnie interesują, to oni mnie pasjonują, to oni są tym, co mnie ciekawi, to oni są prawdziwą pasją mego życia.


Ikona biblijna: Wspólne budowanie świątyni (Ef 2,17-22)
Dziś postąpimy nieco inaczej niż w poprzednich katechezach, mianowicie od razu przejdziemy do rozważania ikony biblijnej, pamiętając jednak, że ikona ma służyć jako wizerunek odmalowany przez Ducha Świętego po to, żeby nas wciągnąć do wnętrza tego wizerunku. Ikona ma stać się malunkiem, który kontemplujemy i który nas wciągnie do wnętrza tak, żebyśmy się stali częścią tego malunku.


Dzisiejsza ikona nosi nazwę: wspólne budowanie świątyni. Chrześcijanie wznoszą świątynię. Oto jak tę prawdę ujął Apostoł Paweł w Liście do Efezjan:


„[Chrystus Jezus] przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko, bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga — zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha” (Ef 2,17-22).


Zatrzymajmy się troszkę nad tymi zdaniami, ażeby wydobyć z tej ikony jakieś pierwsze światła, które poprowadzą nas do uroczystości Ducha Świętego.


„[Chrystus Jezus] przyszedłszy zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko”. To, że Jezus zwiastuje (ewangelizuje) Dobrą Nowinę o pokoju tym, którzy są daleko, to jakoś łatwiej nam zrozumieć: są jacyś ludzie oddaleni od Pana Boga, dlatego trzeba ich ewangelizować, trzeba im głosić Dobrą Nowinę. A Apostoł nam przypomina: pewnie że trzeba ewangelizować tych, którzy są daleko od Boga, ale Jezus przyszedł zwiastować pokój także tym, którzy są blisko. Dobrą Nowinę głosi się nieustannie wszystkim. Papież Benedykt też przeżywa doroczne rekolekcje wraz z całą ekipą watykańską. Episkopat Polski dorocznie przeżywa rekolekcje na Jasnej Górze. I tak dalej. Wszyscy — i ci, którzy są daleko, i ci, którzy są blisko — przeżywają głoszenie słowa przez Jezusa Chrystusa i błogosławiony jest ten chrześcijanin, który tę świadomość zawsze zachowuje, który nigdy sobie nie powie: „Ja już jestem tak blisko, że nie muszę słuchać Dobrej Nowiny”. Dobrej Nowiny, to znaczy jakiegoś podstawowego i fundamentalnego głoszenia od Pana Jezusa. Nie chodzi tylko o szlifowanie szczegółów, każdy potrzebuje, żeby mu głosić całkiem podstawową i fundamentalną Dobrą Nowinę, bo Jezus przyszedł zwiastować pokój i tym, którzy są daleko, i także tym, którzy są blisko.


„Bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca”. Jedni i drudzy — i ci, co się dopiero odnaleźli jak jakaś zagubiona owca w górach, i ci drudzy też, którzy są blisko — mamy przystęp do Ojca w jednym Duchu Świętym. Ileż tu jest pięknych wyrażeń! Najpierw to, że chrześcijaństwo polega na tym, żeby mieć przystęp do Ojca. Kiedy chrześcijanin klęka w kaplicy, aby się modlić, to jakby się drzwi otwierały do salonu, w którym jest Bóg Ojciec. I ten przystęp do Ojca jest w Duchu Świętym. Na tym polega nowenna, na tym polega oczekiwanie na napełnienie Duchem Świętym: żeby w Duchu mieć odnowiony przystęp do Ojca.


„A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami”. Tu już zaczyna nas wciągać we właściwy obręb tej ikony. Gdy jest budowa, to ludzie zainteresowani nią dzielą się na dwie kategorie. Są jacyś obcy albo przychodnie, którzy przechodzą chodnikiem, podniosą na chwilę wzrok i powiedzą: „O, budowa jest…” Akurat kiedy tu szedłem, jakaś wycieczka wsiadała do autobusu. Przyjechali pół godziny wcześniej, obeszli kościół św. Krzyża, katedrę, porobili zdjęcia, ale to są tylko przychodnie — zrobią zdjęcie, pojadą i nigdy więcej ich nie ujrzymy. A mówi nam Apostoł: „nie jesteście już obcymi i przychodniami”. To jest pierwszy skutek nowenny — uporać się z takimi nastrojami człowieka nie zainteresowanego, nie wciągniętego w dzieło, który może z zewnątrz się przygląda, robi jakieś zdjęcie w swojej duszy, ale… ale nie czuje, że to jest jego. Więc nie, „nie jesteście już obcymi i przychodniami”.


„Ale jesteście współobywatelami świętych”. Akurat ostatnio czytałem sobie tekst, który został napisany pod koniec III wieku. Wtedy jeszcze były prześladowania, jeszcze Kościół był nielegalny w Cesarstwie Rzymskim, jeszcze cesarstwo było pogańskie, a cesarze prześladowali Kościół. Na razie przez trzy prawie wieki Kościół żyje tylko w takich warunkach, gdzieś na marginesie społeczeństwa, prześladowany, pogardzany i odrzucany. I w takich czasach niejaki Metody z Olimpu pisze dialog. Jest to dialog między kobietami chrześcijankami poświęconymi życiu konsekrowanemu. Dzisiaj pewnie nazwalibyśmy je siostrami zakonnymi, chociaż wtedy takiej terminologii nie było, ale to są właśnie te osoby życia konsekrowanego. I wygłaszają swoje przemowy, a między nimi niejaka Tekla wygłasza hymn, który pomoże nam zobaczyć, co to znaczy być współobywatelami świętych:


„Przez drzwi szeroko otwarte przyjmij nas, Jasna Królowo,
do swoich komnat weselnych, Oblubienico zwycięska,
o czystym ciele i głosie, w podobnych szatach, szczęśliwe,
u stóp Chrystusa siedzimy, pieśń nucąc o twoim weselu.
Teraz my, twoje służebnice, hymnem cię wysławiamy,
Oblubienico szczęśliwa, czysta Dziewico, Eklezjo”.


Tak Metody z Olimpu — biskup i, jak widać, również poeta i pisarz — oddał w tym utworze głos osób życia konsekrowanego, w hymnie, który przypisał Tekli. „Eklezja” to „Kościół” — i po grecku, i po łacinie — więc „Eklezjo”, znaczy „Kościele”. „Jasna Królowo”, „czysta Dziewico”, „Oblubienico szczęśliwa” — takimi słowami zachwytu 1700 lat temu, już przy końcu prześladowań (oni oczywiście nie wiedzieli, że to koniec prześladowań, oni myśleli, że tak może zawsze będzie wyglądało życie Kościoła) ktoś wyraził co to znaczy być „współobywatelami świętych”. To znaczy: zachwycać się tym, że Jasna Królowa, Eklezja, czyli Kościół, zaprasza do swoich przedsionków, że tam można przesiadywać, że tam można we wspólnocie siedzieć u stóp Chrystusa.


To właśnie znaczy nie być obcym i przychodniem: nie tylko chodnikiem przechodzić przed kościołem, ale być współobywatelem, mieć prawa obywatelskie świętych. Dlatego uroczystość Zesłania Ducha Świętego ma nam dać dynamizm czy zapał na cały rok liturgiczny. A te wszystkie rozsiane po roku liturgicznym uroczystości najróżniejszych świętych… jeśli się patrzy z boku, to może się wydać komuś dziwne, że tak często są jakieś wspomnienia świętych, że to może wprowadzać zamieszanie w życie Kościoła, ale dla nas to jest przypomnienie, że jesteśmy współobywatelami i że ci, którzy w wieku II, VII czy XIII weszli do tej wspólnoty, Eklezji, Kościoła, już nigdy z tej wspólnoty nie wyszli. Mogli umrzeć na ziemi, ale przeszli do domu Ojca, w którym „jest mieszkań wiele” (J 14,2). I chrześcijanin, katolik, czuje się współobywatelem tego towarzystwa, chce wspominać wielkie postacie w Eklezji, w historii Kościoła.


„I domownikami Boga”. Mówi Apostoł: jesteście nie tylko współobywatelami świętych, ale także domownikami Boga. A co to znaczy być domownikiem Boga? Kto wie, czy gdyby ktoś patrzył z boku i nie wiedział, na czym opiera się ta nadzieja, to nie powiedziałby: „Pawle, przesadziłeś skoro mówisz: jesteście domownikami Boga. Domownik to jest przecież członek rodziny!” Goście przychodzą i odchodzą. Goście mogą przyjść na godzinę 15.00 i mogą siedzieć nawet do 18.00, ale o 18.00 mówią: „Czas na nas”, „To my już chyba pójdziemy”, „To ja już będę leciał”, „Ja tu jestem tylko gościem”. A domownicy nie mówią: „Czas na nas”, „To ja już będę leciał”. Domownicy mówią: „Ja tu mieszkam”. To znaczy być domownikiem Boga. I do takiej rodziny domowników wchodzimy przez chrzest. To jest właśnie nowe narodzenie. Piękne wyrażenie biblijne: być narodzonym na nowo, być narodzonym z Boga, być narodzonym z wysoka (por. J 1,13; 1 P 1,3; 1 J 3,9-10; 4,7; 5,1.4.18-19). Narodzony na nowo do rodziny chrześcijańskiej. Tak jak w rodzinie wszyscy mają to samo nazwisko — na przykład ktoś mówi: „O! Pan Kowalski! Czy pan czasem nie jest synem tego Kowalskiego albo bratem tej Kowalskiej?”, po nazwisku poznajemy — podobnie jest też w mianie, które mamy jako chrześcijanie. To jest zapisane w Dziejach Apostolskich, że uczniów zaczęto nazywać chrześcijanami, christianoi (por. Dz 11,26). Chrześcijanie przyjęli rodzinne miano od Chrystusa. Christos to Chrystus. Christianoi to chrześcijanie. Po polsku nam się wydaje, że imię „chrześcijanin” pochodzi od słowa „chrzest”, ale to tylko polskie wrażenie. Według Pisma Świętego to imię pochodzi od „Chrystus”. Chrześcijanin to człowiek należący do rodziny Chrystusa, mający to samo imię, co Chrystus. Chrześcijanie mają święta rodzinne. Gdy w Kościele jest jakaś uroczystość lub wspomnienie jakiegoś świętego czy błogosławionego, to tak jakby to była uroczystość kogoś z rodziny, jakby ktoś miał urodziny albo imieniny, bo też i ma — jesteśmy współobywatelami świętych. Rodzinny stół, przy którym rodzina zasiada do posiłku. Pan Jezus, który mówi: „Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap 3,20). „Wieczerzał”, czyli jadł wieczerzę, zasiądę z nim do stołu. Albo, jak jest napisane w Ewangelii według św. Łukasza: „[Jezus] rzekł do nich: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę [czyli wieczerzę] z wami” (Łk 22,15). Bardzo przedziwny sposób przeżywania rodzinności, bycia domownikiem Boga. Domownik, Pan Bóg, Syn Boży, Jezus Chrystus zasiada do stołu, który sam zastawił: „Pan wieczernik przygotował i zastawił stół” — jak śpiewamy w piosence oazowej.


„Zbudowani na fundamencie apostołów i proroków”. Zobaczmy, ile się mieści w tej ikonie! Nie jesteśmy obcymi i przybyszami, ale współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków. Zaczynamy wchodzić w obraz budowli. Chrześcijanin to nie jest jakiś indywidualista, który się pyta: „Co mi daje wiara chrześcijańska? Czy poszerza moje horyzonty albo czy pozwala mi odnaleźć siebie?” Nie wiem, czy pozwala odnaleźć siebie. Może jednym pozwala, a innym nie pozwala, ale na pewno pozwala odnaleźć Pana Jezusa i na pewno pozwala odnaleźć brata i siostrę. Wspólnota, Kościół, w którym jesteśmy żywymi kamieniami: „Wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia” (1 P 2,5). Kamień czy cegła nie są bardzo atrakcyjne, gdy się je wyjmie ze ściany. Sens takiej cegły czy takiego kamienia widzimy dopiero wtedy, gdy jest częścią całości, gdy jest elementem wielkiej budowli. Jesteśmy żywymi kamieniami, wznoszonymi jako święta w Panu świątynia, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków. To dopiero radosne poczucie pewności! Ludzie się strasznie emocjonują, że jakiś polityk coś powiedział wczoraj i jeszcze bardziej, że coś powiedział dziś rano. Jeśli zapytamy tych ludzi za rok: „Co ten polityk mówił rok temu?”, to ludzie powiedzą: „Nie pamiętam, już mi wyleciało z głowy”. To są takie emocje na dziś. Mogą być ważne, ale one są przemijające. Po roku nikt tego nie pamięta. A po dziesięciu latach to już nawet tego polityka nie pamiętają, a tak się strasznie emocjonowali. Teraz widzimy, jaki oddech, jaką perspektywę daje życie, kiedy człowiek je buduje na fundamencie apostołów. Emocjonować się tym, co powiedział Piotr, Paweł, Jan, Jakub. Jesteśmy zbudowani na fundamencie proroków — i tych Starego Testamentu, i wszystkich proroków Kościoła — tym się należy emocjonować, to nam daje oddech tysięcy lat w historii świata.


„Gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus”. Jak sobie wyobrazić kamień węgielny? Kiedyś się tym zainteresowałem i się okazało, że są dwa znaczenia wyrażenia „kamień węgielny”. Kamień węgielny to znaczy tyle, co kamień narożny, węgło. Mówi się na przykład: „wyjrzeć zza węgła”, czyli zza rogu. To jest to, co się w gwarze nazywa winkiel, „stać na winklu” albo „wyjrzeć zza węgła”. Kamień węgielny to jest kamień narożny i mógł mieć dwojaką funkcję. Po pierwsze, mógł to być kamień narożny, który kładziono na sam dół, kiedy zaczynano budować dom. To ogromny głaz, w którym się spotykały ściany — w tym sensie stanowił narożnik. Chodziło o to, żeby to był tak wielki głaz, aby narożnik się nie obsunął nawet o 5 cm, bo inaczej dom by się przekrzywił. To kamień węgielny, na którym wszystko stoi. Ale jest też drugie znaczenie. Mówiono też „kamień węgielny” o bardzo pięknym i ozdobnym kamieniu, który na koniec budowli wmontowywano w górny narożnik, tam gdzie się schodziły ściany. Zatem to mógł być fundament, na którym wszystko stoi, albo zwieńczenie, ku któremu wszystko zmierza. Jezus Chrystus jest kamieniem węgielnym w obu tych znaczeniach: 2 tysiące lat temu stanął u podstawy całej budowli Kościoła, ale jest też zwieńczeniem, ku któremu zmierza cała historia.


„W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha”. Niedawno w liturgii towarzyszyła nam kolekta, która brzmiała:


„Wszechmogący i miłosierny Boże, spraw, niech Duch Święty przybędzie, aby w nas zamieszkać, i uczyni z nas świątynię swojej chwały” (Kolekta we wtorek po siódmej Niedzieli Wielkanocnej).


Widzimy w świetle tej kolekty, że pomysł nowenny, tych siedmiu tygodni proszenia o dary Ducha Świętego czy odnawiania w sobie działania Ducha Świętego, nie jest jakiś ekstrawagancki, on nie jest wzięty z jakiejś wyobraźni czy rozgorączkowanej pobożności, to jest idea wzięta z samego serca Kościoła. To jest idea, o którą modlił się Kościół na całym okręgu ziemi, bo kolekty są w całym Kościele wszędzie takie same i to we wszystkich językach. Więc cały Kościół się modlił: „Panie Boże, niech Duch Święty przybędzie”. Liturgia wyraża wiarę Kościoła. To wcale nie jest tak, że mamy Ducha Świętego i kropka, to wystarczy, a niech się o niego modlą ci, którzy Go nie mają. Nie, tę kolektę przecież wygłaszał papież Benedykt. Tę kolektę wygłaszał arcybiskup Marian Gołębiewski. Wszyscy wygłaszali tę kolektę, ponieważ tak wygląda Kościół: składa się z ludzi, którzy nieustannie proszą, żeby Duch Święty przybył, także do tych, do których już przybył. Prosimy, żeby przybywał, po pierwsze ciągle, a po drugie coraz bardziej: „Panie Boże spraw, niech Duch Święty przybędzie”. I druga część tej modlitwy: „Niech uczyni z nas świątynię swojej chwały”. I znowu, nie można powiedzieć: ta kolekta nie pasuje, weźmy inną, bo przecież już uczynił z nas świątynię swej chwały. Pewnie że uczynił, ale świątynia Bożej chwały z żywych kamieni nie jest skończona, lecz jest dopiero w trakcie budowy. Jest o tym napisane w Liście Piotra: „niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia” (1 P 2,5). Bóg aktualnie buduje czy wznosi tę świątynię. To samo jest w Liście do Efezjan: „cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, […] i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu” (Ef 2,17-22). Prosimy, żeby Pan Bóg z nas uczynił świątynię w tym sensie, żebyśmy zdali sobie sprawę, do jakiego wielkiego dzieła nas powołał. My budujemy świątynię. To jest świątynia Kościoła w historii. Święte mury wznoszą się od Pana Jezusa aż do końca świata. Pewnie, że byli tacy, którzy je wznosili dwadzieścia wieków temu i tacy, którzy je wznosili dziesięć wieków temu, i po każdym zostały żywe kamienie. A teraz przychodzi kolej na nas, żeby wznosić „świętą w Panu świątynię”. Pewna różnica w stosunku do Piotra czy Pawła, którzy mówią o budowaniu świątyni, pochodzi stąd, że dzisiejszy chrześcijanin patrzy na historię Kościoła i niekoniecznie widzi, że tylko przybywa murów i że jest coraz lepiej. Chrześcijanin też widzi, że bywa różnie: raz jest lepiej, raz jest gorzej. Czasami ta budowa świątyni może przeżywać jakieś aspekty ruiny, ściana się może zawalić, wieża się może zawalić. Tak też może być. Czasem tak też wygląda budowanie Kościoła: coś się zawaliło, coś się nie udało, coś się posypało. Może skompromitowaliśmy się jako środowiska kościelne to tu, to tam, w różnych miejscach czy w różnych epokach.


Bardzo chciałbym polecić, żeby sobie wzbogacić ikonę budowania świątyni lekturą czterech pierwszych rozdziałów Księgi Nehemiasza. Dlaczego? Bo Nehemiasz jest właśnie w takiej sytuacji. Nehemiasz — to jest po wojnach, po zniszczeniu Jerozolimy — przybywa do świętego miasta i co widzi? Mury nadgryzione. Są wyłomy w tych murach. Tu zburzyli, tam rozwalili, tu podkopali, tu obalili. Objeżdża nocą te mury (nocą bo było mu wstyd), żeby sprawdzić jak to wygląda i stwierdza, że kiepsko wygląda… I modli się: „Panie Boże, skoro tak jest, to co począć? Trzeba te mury odbudować”. I pierwsze cztery rozdziały Księgi Nehemiasza to jest epopeja odbudowywania tych murów. A w szczególności — to jest w czwartym rozdziale, bardzo zachęcam, żeby tam też dotrzeć — mówi Nehemiasz: kiedy sąsiedzi widzą, że my odbudowujemy mury Jerozolimy, to wcale nie są zadowoleni; najpierw się z nas śmiali, a teraz, kiedy widzą, że chyba nam się udaje, to chcą nam przeszkodzić. I mówi Nehemiasz: więc wydałem rozkaz, żeby tak budować: w jednej ręce kielnia, a w drugiej ręce miecz, żeby podczas budowania nie odkładać miecza (por. Neh 4,12). Oczywiście my to już przekształcamy przez Nowy Testament, przez św. Pawła, który nam powie, że miecz, który chrześcijanin trzyma w ręku, to jest miecz słowa Bożego, miecz ikon biblijnych (por. Ef 6,17). Trzeba mieć w ręku miecz ikon biblijnych, bo inaczej się nie uda: albo nas wyśmiewanie przytłoczy, albo nam przeszkodzą i nic z tego nie będzie. Więc bardzo zachęcam, aby pracować z kielnią i z mieczem: modlitwa i praca. I to modlitwa wojująca, bo miecz ma w sobie coś z wojowania, chociaż oczywiście nasze wojowanie nie jest przeciw ludziom, nie jest „przeciw ciału i krwi, lecz […] przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12).


*****


Dzisiaj zaczęliśmy od ikony i na ikonie musimy skończyć, więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć, żeby w drodze do swoich domów rozglądać się po okolicznych budowlach, pięknych budynkach, a może i świątyniach, i myśleć, że w sensie duchowym my też jesteśmy taką świętą w Panu świątynią i się wznosimy w tym budowaniu: tutaj kielnia, a tutaj miecz. Amen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.