piątek, 24 grudnia 2010

ks. bp Andrzej Siemieniewski: Nowenna do Ducha Świętego 6





Ks. bp prof. dr hab. Andrzej Siemieniewski
NOWENNA DO DUCHA ŚWIĘTEGO

Tydzień szósty
Obmycie w Duchu Świętym: „Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11)
Ikona biblijna: Otwarcie oczu Szawła (Dz 9,1-20)
DAR POBOŻNOŚCI




Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Tygodnie biegną bardzo szybko. Może lepiej powiedzieć: tygodnie płyną bardzo szybko, dlatego że jest to jakiś strumień Ducha Świętego, który nas niesie ku Uroczystości Zesłania Ducha Świętego — uroczystości, podczas której we wszystkich świątyniach na całej kuli ziemskiej Kościół modli się:


„Boże… ześlij dary Ducha Świętego na całą ziemię i dokonaj w sercach wiernych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii” (Kolekta w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego).


Dlatego bardzo zachęcam, żeby w tych świętych dniach zaglądać do Dziejów Apostolskich oraz do listów Apostołów, ażeby sprawdzać jakie cuda towarzyszyły głoszeniu Ewangelii u początku Kościoła i uświadomić sobie, że w liturgii modlimy się o ich odnowienie. A ponieważ między cudami, które były na początku, a naszym stanem duchowym jest często przepaść, a w każdym razie jakaś odległość, to „kiedy czujemy, że stygnie w nas zapał, powinniśmy szybko rozpocząć nowennę do Ducha Świętego i prosić w niej o wiarę i miłość” (św. Jan Vianney, O Duchu Świętym, za: A. Monnin, Zapiski z Ars, Warszawa 2009, s. 91). Tak polecił nam św. Jan Vianney i nawet dodał, że szybko powinniśmy rozpocząć, czyli nie zwlekając, co właśnie uczyniliśmy kilka tygodni temu.


Dzisiaj, w szóstym tygodniu naszej nowenny, towarzyszy nam modlitwa o dar pobożności, łącznie z ikoną otwarcia oczu Szawła. Dar pobożności to dar stawania przed Panem Bogiem po bożemu, czyli po-bożnie. To dzieło Ducha Świętego w głębi serca, które pozwala po bożemu stanąć przed Chrystusem, przed Bogiem Ojcem, w Duchu Świętym.


Światowy model duchowości: przeglądanie się w lusterku
W każdym tygodniu Pan Bóg prostuje nasze ścieżki i sposoby naszego myślenia. Myślę, że dzisiaj też jest coś do wyprostowania. Na początek zdamy sobie sprawę z dwóch modeli duchowości. Jest pewien wzorzec duchowości według modelu tego świata, który płynie z mentalności tego świata — ten model nazwałbym modelem zaglądania w lustro. To może być takie wielkie lustro, które wisi na ścianie, ale może też być takie malutkie, które nosimy ze sobą w kieszeni, żeby się w nim przeglądać, czyli żeby zobaczyć siebie, swoje oblicze. Zaglądam w lustro właśnie po to, żeby zobaczyć siebie.


Oto jak wygląda model duchowości według wzoru tego świata, który roboczo chciałbym nazwać zaglądaniem w lustro. Jeśli chcę odnowić swoje wnętrze, zaczerpnąć ducha, nabrać wewnętrznej świeżości, to co robię? Spoglądam w jakieś duchowe lustro, w którym widzę… samego siebie. Tak wygląda wielka przygoda duchowa nauczana przez najróżniejsze autorytety tego świata tak skutecznie, że nawet weszła trochę też i w naszą mentalność. Na czym polega ta wielka przygoda? Otóż żeby zdobyć duchową głębię, wolność i duchowy swobodny oddech, muszę wnikać w siebie, przypomnieć sobie szczegóły ze swojego dzieciństwa — i to bardzo drobiazgowo, szczegółowo — i muszę na to poświęcić mnóstwo czasu, bo to jest przecież sprawa decydująca. Tak się mówi, tak się uczy w modelu duchowości według wzoru tego świata. Muszę wydobyć swoje psychologiczne kompleksy. Muszę medytować nad moimi zahamowaniami i dramatami. Dlaczego? Bo dogmat tej duchowości brzmi: nie można poznać Boga, dopóki człowiek nie pozna siebie. Siebie muszę poznać na pierwszym miejscu. Siebie muszę zgłębiać. Swoje sprawy, historie, kompleksy i dramaty medytować. Tu leży klucz do tajemnicy mojej osoby. Tym kluczem jestem ja sam. To ja jestem kluczem do tajemnicy mojej osoby: ja, to, co do mnie należy, to, co moje, ja, mnie, moje. Obracamy się wokół łacińskiego słowa ego. To duchowość egotyczna, w której ja jestem strasznie ważną osobą. Tak ważną, że zaprzątam lwią część mojej własnej uwagi, moich dynamizmów, moich pragnień, moich tęsknot, moich lęków. Duchowość egotyczna, która obraca się wokół takich fascynujących pojęć, jak „ja, mnie, moje”. To dopiero ciekawe pojęcia! Ale te pojęcia są fascynujące tylko dla tych ludzi, którzy nie spodziewają się poznać nikogo ciekawszego niż oni sami. Jeśli nie spodziewam się spotkać nikogo ciekawszego, to pewnie ja sam dla siebie jestem strasznie ciekawy! Ten model przesiadywania przed duchowym lustrem i reflektowania nad moimi dzisiejszymi problemami tak jakby były tylko i wyłącznie roślinką, która właśnie w takim, a nie innym kształcie musiała wyrosnąć z korzeni mojego dzieciństwa, nazywa się determinizmem. Patronem takiego podejścia do duchowości jest Zygmunt Freud, który, jak się wydaje, był zdecydowanym wrogiem chrześcijaństwa.


Chrześcijanie przyjmują niekiedy ten styl myślenia. To nie znaczy, że tracą wiarę w Chrystusa, ale zaprzęgają Pana Jezusa do swoich własnych celów. Nawet Chrystus ma stać się tylko pomocnikiem w oczyszczaniu powierzchni tego lustra: niech Pan Jezus mi pomoże w moim projekcie. Nawet Duch Święty ma przyjść po to, żeby mi pomóc w moim projekcie i w moich planach: „Duchu Święty, pozwól mi przypomnieć sobie dramatyczne wydarzenia, kiedy miałem 2 i pół roku, bo to jest właśnie korzeń, który zdeterminował moje dzisiejsze życie, nie mogłem być inny”. To determinizm psychologiczny i rozwojowy. W centrum takiej egotycznej duchowości jest ego, a kluczem do tajemnicy człowieka jest jakaś mroczna przeszłość. Ona jest mroczna z różnych powodów. Po pierwsze: jest mroczna, bo jest niedobra, zła. Przeszłość jawi mi się jako kłębowisko rzeczy złych. Nie jawi mi się jako wspomnienie dobrych ludzi, których spotkałem, lecz jawi mi się jako kłębowisko krzywd, których doznałem. A po drugie: jest mroczna, bo jest nieprzenikniona. Trzeba w nią wnikać wielkim wysiłkiem, żeby wydobyć wszystkie złe szczegóły. W te mroki trzeba się wgłębiać, trzeba je przepracować, poddawać się terapiom, które nie mają końca. Zaczynam definiować siebie jako pacjenta, który poddaje się terapiom z owej mrocznej przeszłości.


Chrześcijański model duchowości: wyglądanie przez okno
Myślę, że nie jest to jedyny model. Myślę, że kiedy wczytamy się w Ewangelię, w Dzieje Apostolskie, w listy Apostołów, w dzieła wielkich świętych, tych, których nazywamy Doktorami Kościoła czy wielkimi mistrzami duchowości, to myślę, że wyłoni się nam inny model duchowości, taki, który nazwałbym wyglądaniem przez okno. Jak patrzymy przez okno, przez szybę, która może być nawet tej samej wielkości, co lustro, ale rzecz ciekawa: w szybie nie widać mojego odbicia, w szybie widać co jest na zewnątrz. W szybie widzę nie siebie, lecz świat. W centrum duchowości jest ktoś inny. W centrum duchowości jest ów drugi, którego widzę przez szybę. Szyba nie jest pokryta materiałem, który sprawia, że mój wzrok znajdzie odbicie i wróci do mnie. Nie, szyba jest przeźroczysta i kogoś zobaczę.


Przypomina się tutaj zdanie Papieża Benedykta z encykliki Deus caritas est: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie” (Benedykt XVI, Deus caritas est, 1). U początku bycia chrześcijaninem nie stoi moja decyzja ani jakaś wielka moja idea (ja, mnie, moje). Nie, u początku bycia chrześcijaninem stoi spotkanie z wydarzeniem, spotkanie z Osobą, z kimś drugim, z kimś, kto nie jest mną. Ażeby go zobaczyć, to, na co patrzę, musi być szybą, a nie lustrem. „Z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę” — perspektywa to z łacińska „widzenie”. To nie aby poznać Boga muszę najpierw może przez lat 50 poznawać siebie, bo dopiero poznawszy siebie, będę mógł poznać Boga. Nie, to odwrotnie: najpierw muszę poznać Boga, który mi otwiera oczy: „Wtedy byłem jak ślepy, On przywrócił mi wzrok”, jak śpiewano na rekolekcjach oazowych; „Albowiem w Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość” (Ps 36,10).


A więc najpierw należy poznać Boga, a On z kolei pozwoli mi poznawać i siebie, i świat, i bliźniego. Jan Paweł II mówił, że w Chrystusie człowiek poznaje siebie. To Chrystus objawia człowieka człowiekowi. I okazuje się, że kluczem do tajemnicy nie jest jakieś strasznie fascynujące moje ego, ale kluczem do tajemnicy jest naprawdę fascynujące wnętrze Pana Jezusa. To On jest tym drugim. To On jest tą Osobą, którą mogę poznać: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” (1 J 4,16). To miłość jest światłem. Być chrześcijaninem to chodzić w światłości (por. Kol 1,12; 1 J 1,7; 2,9-10). A jeśli zbliżamy się do światłości, to wtedy widzimy i siebie, i swoją przeszłość, i swoją teraźniejszość w Jego świetle. Kluczem do tajemnicy okazuje się On, ów drugi, którego widzę przez przeźroczystą szybę. To jest materiał, który nie zawraca promieni tak, żebym tylko siebie był w stanie zobaczyć i żebym był uwięziony w swoim ego. I kluczem staje się nie jakaś mroczna przeszłość, gdzie muszę się zagłębiać w kłębowisku tej mrocznej przestrzeni, żeby zbadać jakie to złe korzenie spowodowały, że jestem taki jaki jestem. Nie, kluczem jest przyszłość i to przyszłość jasna: „W Twej światłości oglądamy światłość”. A oto co nam pisze Apostoł Paweł:


„Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie” (Flp 3,13-14).


Po wyznaniu grzechów czas zapomnieć: „Zapominając o tym, co za mną”. Akurat Apostoł Paweł miał co zapominać. „A wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie” — to jest klucz: jasna, dobra przyszłość. Pan Jezus od początku kieruje wzrok ku przyszłości. Mówi powołanemu Szymonowi: „Odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10). „Będziesz” — to jest słowo w czasie przyszłym, kieruje wzrok ku przyszłości. Nie mówi: „Będziesz ludzi łowił pod warunkiem, że wrócisz z odpowiednim dokumentem, który zaświadczy, że uporałeś się ze swoją mroczną przeszłością”. Nie, to Pan Jezus ma się uporać z mroczną przeszłością człowieka gestem przebaczenia: „Idź i odtąd już nie grzesz” (J 8,11). To obmycie w Duchu Świętym. Myśl o tym, co będzie, „odtąd ludzi będziesz łowił”. Pan Jezus mówiąc o przyszłości, mówi o innych. Patrz przez szybę, a nie w lustro. Zobacz Jezusa, zobacz bliźniego, ludzi. To pewnie w tym sensie Matka Teresa z Kalkuty mówiła o siostrach, którym przewodziła: „Tabernakulum jest naszym telewizorem”. Ludzie patrzą w telewizor, bo spodziewają się, że to jest okno na świat. Oglądają tam różne wiadomości i mniej lub bardziej mądre sceny, a Matka Teresa mówi: „Tabernakulum jest naszym telewizorem”, czyli naszym oknem na świat. Nie lustrem, lecz oknem. Bo w świetle obecności Pana Jezusa Jego światło pozwala widzieć — pozwala mi widzieć i mnie samego, i bliźniego, i moje zadania, i moje powołanie.


Zmiana miejsca w życiu
To obmycie w Duchu Świętym czy chrzest Duchem Świętym powoduje zmianę miejsca w życiu: chrześcijanin z widza zmienia się w uczestnika, to znaczy „przykłada rękę do pługa” (Łk 9,62), to znaczy pyta: co mam robić? W Pierwszym Liście do Koryntian czytamy piękne słowa: „kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem” (1 Kor 7,34). Zmieniła miejsce w życiu z widza na uczestnika: jakie Pan ma sprawy? bo ja też muszę się o nie troszczyć, muszę w tym uczestniczyć.


Inne piękne słowo z Ewangelii: Pan Jezus, który wysyła po dwóch uczniów do każdego miasta i do każdej miejscowości „dokąd sam przyjść zamierzał” (Łk 10,1). Kiedy dokądś idziemy, to znak, że Pan Jezus chce tam przyjść zaraz potem: do tych ludzi, do ich serc, do ich myśli, do ich życia. Tak trzeba myśleć o swoim znajdowaniu się w życiowych sytuacjach. Jeśli widzimy ludzi niewierzących czy zagubionych, niech nam się wtedy przypomni ten werset z Ewangelii: Jezus wysyła swoich uczniów do wszystkich miejscowości, do których później sam przyjść zamierzał, jak gdyby licząc, że uczniowie utorują Mu drogę. To znaczy stać się uczestnikiem, to znaczy spoglądać na świat przez przeźroczystą szybę, a nie wpatrywać się w strasznie ważną osobę, którą ja jestem, w moim wewnętrznym duchowym lusterku.


Do tego trzeba mieć moc, moc Ducha Świętego, i pewnie szczególnie z Kazania na górze orientujemy się do czego ta moc ma służyć (por. Mt 5,1-7,29; Łk 6,17-49). Ma służyć m.in. do umiejętności przebaczania (por. Łk 17,4). Ludzie nie umieją przebaczać. Ludzie zachowują nienawiść, uprzedzenia. Ludzie pamiętają doznane zło do końca życia i umierają z tą pamięcią. A jednak w Duchu Świętym można przebaczać. Jeśli przypomnisz sobie, że brat twój ma coś przeciw tobie, idź i pojednaj się z nim (por. Mt 5,23-24). Ta moc pozwala kochać. Kochać czyli chcieć dobra dla drugiego człowieka. „Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44) znaczy: chciejcie dla nich dobra. Chcieć dobra na przykład nawrócenia dla nieprzyjaciela. Wtedy nie pytamy dlaczego Pan Bóg jeszcze nie pokarał go paraliżem i wewnętrznymi boleściami, tylko modlimy się: „Panie Boże, pozwól mu się nawrócić, odwrócić od tego zła, które czyni”. Umieć dawać: „Kiedy […] dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6,3). Umieć ufać: nie martwcie się, „Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie” (Mt 6,32).


Charyzmaty Ducha Świętego
Jakże w obliczu Uroczystości Zesłania Ducha Świętego i w obliczu zbliżającej się modlitwy liturgicznej: „Boże… ześlij dary Ducha Świętego na całą ziemię i dokonaj w sercach wiernych cudów, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii”, nie wspomnieć o charyzmatach. Ewangelia nie jest wezwaniem, które przychodzi na papierze, aby człowiek się zastanowił: będę to robił czy nie będę tego robił. Ewangelia jest wezwaniem, które przychodzi wraz z mocą Ducha Świętego. Tak jest napisane w Ewangelii według św. Mateusza: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu […]. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28,19-20). Dopiero doprowadzenie do chrztu, udzielenie mocy Ducha Świętego sprawia, że jest sens uczyć zachowywania wszystkiego, co jest w Ewangelii, bo dopiero wtedy człowiek ma moc i jest to moc charyzmatyczna.


Trzymajmy się terminologii biblijnej, to znaczy terminologii Apostołów, terminologii pierwotnego Kościoła. Polskie słowo „charyzmat” pochodzi od gr. charisma. W Pierwszym Liście do Koryntian Apostoł Paweł mówi, że „każdy otrzymuje własny dar [charyzmat] od Boga: jeden taki, a drugi taki” (1 Kor 7,7). Tu akurat mówi o małżeństwie i bezżeństwie. Apostoł nazwał je charyzmatem, więc nie mamy żadnych wytłumaczeń, gdybyśmy chcieli nazywać to jakoś inaczej. Charyzmat to dar mocy od Boga. „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu” (1 Kor 7,32), troszczy się o sprawy Pana, bo jest związany z Panem, bo spotkał Osobę, która zmieniła perspektywę, sposób widzenia, kierunek w życiu. Tak wyglądał pierwotny Kościół i nie ma żadnego powodu, żeby dziś wyglądał inaczej: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13,8). W fundamentalnych, podstawowych aspektach tak wygląda chrześcijaństwo. Ewangelia zawsze ta sama. Sakramenty zawsze te same. Charyzmaty fundamentalne i podstawowe zawsze te same.


Jeszcze inna lista charyzmatów znajduje się w Liście do Rzymian. Tam również zostało użyte słowo „charyzmat”. Apostoł pisze: „Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary [charismata, czyli charyzmaty]” i wymienia jakie: „dar proroctwa — [do stosowania] zgodnie z wiarą” (Rz 12,6). I gdyby komuś proroctwo tylko i wyłącznie jednoznacznie kojarzyło się z natchnionym mężem Bożym, który stoi na skale i w uniesieniu przemawia, to niech przeczyta księgi prorocze Starego Testamentu, żeby zobaczyć, że prorocy prorokowali na różny sposób. Jeremiasz czy Amos prorokowali także stylem życia. To też się nazywa proroctwem. Jeremiasz i Ozeasz wspominali o trosce o ubogich — to też są elementy proroctwa. Nie zaprzeczając temu, że proroctwo również głosi się wołając na pustyni: „Jam głos wołającego na pustyni” (J 1,23; por. Iz 40,3), należy pamiętać, że prorokuje się także stylem życia, postawą wierności. Izajasz, Jeremiasz, Ozeasz, Amos tak też prorokowali. I nie mówi Apostoł Paweł, że może gdzieś tam taki dar jest. Mówi: „mamy”. Jesteśmy chrześcijanami, to go mamy i już, bo Pan Bóg go udziela.


„Urząd diakona” (Rz 12,7). Kościół ma też i dary urzędowe. Tu akurat jest wymieniony urząd diakona, ale jest przecież i urząd prezbitera, i urząd episkopatu. One wszystkie składają się na strukturę Kościoła, w którym żyjemy.


„Urząd nauczyciela” (Rz 12,7), czyli tego, który skutecznie przekazuje wiarę, tak że słuchając, umiemy odczuć powstający w sercu płomień. To często dotyczy księży, prezbiterów, a także osób, które uczą katechezy. I dla nich też modlimy się o dar nauczycielski dla wypełniania czynności nauczania, tak żeby nauczanie przeniosło się z kart Ewangelii do serc.


„Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością” (Rz 12,8). Nie wiem, czy często myślimy o rozdawaniu jako charyzmacie: rozdawaniu jedzenia, ubrania, czasu. Ktoś może powiedzieć: „A co to za charyzmat? Proroctwo to rozumiem! Taki prorok z rozwianym włosem stoi na skale i przemawia — to nie każdy potrafi, a rozdawać to każdy potrafi”. Gdyby tak było, że każdy potrafi, to siostry zakonne by nie miały klienteli. A dlaczego ubodzy przychodzą akurat do sióstr? Skoro każdy potrafi rozdawać, to czemu nie przychodzą na dowolną ulicę pod dowolny adres? Tyle jest domofonów we Wrocławiu, tyle przycisków z numerkami mieszkań — czemu tam nie przychodzą? Widać, nie wszyscy potrafią. Widać, potrzebny jest specjalny charyzmat. Ci, którzy przychodzą, wiedzą gdzie się spodziewać, że coś dostaną. A gdzie się gromadzą, to widać gołym okiem i nie widać specjalnie, żeby gromadzili się pod przypadkowymi adresami na mieście: „A może tu zadzwonimy… A może tam nam coś dadzą… Albo chodźmy całą naszą trzydziestką na Plac Grunwaldzki, tam są takie duże domy, będziemy tam dzwonić, może całej trzydziestce dzisiaj coś tam dadzą”. No, nie dadzą… Zatem „kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością”. Dlaczego? Bo mamy charyzmaty „według udzielonej nam łaski”.


O charyzmatach pisał także Apostoł Piotr: „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał” (1 P 4,10). A gdyby ktoś był ciekawy, jakiego słowa użył Apostoł, mówiąc o darach, to łatwo zgadnie, że użył słowa „charyzmat”. To jest język biblijny. A jeśli język biblijny, to Biblia nie oddziela charyzmatów od wylania Ducha Świętego. Mówi: to stąd właśnie biorą się charyzmaty. Odnów w sobie, a nawet — jak pisał Apostoł Paweł do Tymoteusza — rozpal w sobie „na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie” (2 Tm 1,6). Komu się mówi: „Rozpal w sobie na nowo”? Jak ktoś jest rozpalony i rozpłomieniony, to mu się nie mówi: „Rozpal na nowo”. Mówi się to takiemu, po którym widać, że nie jest rozpalony i rozpłomieniony. Oczywiście w tym „rozpal w sobie” mieści się nie tylko odwołanie do własnych starań. To też, ale mieści się również, a może nawet na pierwszym miejscu, modlitwa o ponowne wylanie Ducha Świętego: „Panie Boże, odnów w sercach wierzących te cuda, które zdziałałeś w początkach głoszenia Ewangelii”. A w początkach głoszenia Ewangelii, jak pisał Apostoł Paweł, który ten pierwszy Kościół widział, mamy takie charyzmaty: upominania, rozdawania, bycia przełożonym, pełnienie uczynków miłosierdzia…


Ikona biblijna: Otwarcie oczu Szawła (Dz 9,1-20)
Ikona, która dzisiaj nam towarzyszy, to otwarcie oczu Szawła, czyli Pawła jeszcze sprzed zmiany dowodu osobistego, kiedy jeszcze miał w dowodzie wpisane: obywatel Szaweł, a nie obywatel Paweł.


Przystępując do medytacji nad ikoną, przypomnijmy sobie najpierw, że ikona to nie jest tekst do przedyskutowania albo do spisania punktów, żeby zdać egzamin. Ikona to jest obraz, przed którym będę stawać po to, żeby ten obraz mnie wciągnął do środka, żebym ja nagle poczuł się bohaterem tego obrazu i tej ikony. Pan Jezus wobec mnie coś takiego chce uczynić, co uczynił kiedyś Szawłowi.


„Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich”. Losy Szawła są na tyle dramatyczne, że trudno, żeby każdy chrześcijanin odnalazł się akurat w takich bardzo dramatycznych sformułowaniach, chociaż kiedy uświadomimy sobie, dlaczego on „siał grozę” i dlaczego „dyszał żądzą zabijania”, to być może odnajdziemy w tym i trochę siebie… Szaweł to wszystko robił przecież z… pobożności. On nie chciał mordować, nie chciał krzywdzić, on chciał działać dla Pana Boga, ale według swojego pomysłu. Jest takie biblijne, i to negatywne, określenie: „kult własnego pomysłu” (Kol 2,23). A to nie chodzi o to, żeby po swojemu i według mojego widzimisię. Chodzi o to, aby od Boga otrzymać wizję. Dopóki Szaweł nie otrzymał wizji, to chcąc być pobożnym, albo mówiąc językiem biblijnym, chcąc być sprawiedliwym, okazał się niesprawiedliwy i odkrył i na sobie samym jako pierwszym wypróbował, że usprawiedliwieni jesteśmy z łaski, a nie z uczynków (por. Rz 3,20; 4,2.16; 9,32; Ga 5,4; Ef 2,9; Jk 2,18-26). Bo z uczynków, to zapędził się w bardzo niedobre miejsce i musiał przyjąć usprawiedliwienie od samego Chrystusa, bo jak na razie to siał grozę, chcąc być pobożnym…


„Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba”. Światłość to nadchodzący dar obecności Chrystusa, spotkanie. Chrześcijaństwo zaczyna się od spotkania.


„A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» «Kto jesteś, Panie?» — powiedział. A On: «Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz»”. Szaweł usłyszał głos nie swój, nie wpatrywał się w lustro. Patrzył przez szybę i tam zobaczył światło. To stamtąd nadszedł go głos — to jest głos innej osoby. To nie jest duchowość egotyczna. Zanim Szaweł poznał siebie, najpierw poznał Jezusa. I Jezus pomógł mu poznać jego samego, oświecił jego serce: „Popatrz, co robisz: chcąc być sprawiedliwym, stałeś się niesprawiedliwym i Mnie prześladujesz”.


„Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić”. Przy tym ruchu pędzlem w odmalowaniu tej ikony warto się zatrzymać. Warto się najpierw zdumieć, a potem znaleźć tam swoje miejsce. Co to znaczy, że Pan Jezus mówi: „Wejdź do miasta, tam ci powiedzą”? Kto to są ci oni, którzy „ci powiedzą”? To Kościół Boży, który już jest w Damaszku. To Ananiasz i inni bracia i siostry. Pan Jezus mówi: „Idź do Kościoła”, chociaż mógłby sam wszystko objawić Szawłowi pod Damaszkiem. Podczas gdy Szaweł widzi światło i słyszy głos, Pan Jezus mógłby powiedzieć: „Wszystko ci teraz wyjaśnię”, ale mówi: „Idź do Kościoła. Tam ci powiedzą”. Czego Paweł nauczył się w tej chwili? Tego, co potem będzie opisywać w listach. Wszystkie listy płyną z jego doświadczenia, że Kościół jest Ciałem Chrystusa. Poszedł do Damaszku i sam się przekonał na sobie, że Kościół to usta Chrystusa, bo to Kościół mu mówił co ma czynić; że Kościół to ręce Chrystusa, bo to Ananiasz położył na niego ręce; że Kościół to stopy Chrystusa, bo przyszedł do niego w postaci ucznia, aby go przygarnąć. „Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami” (1 Kor 12,27) — to nie jest teologiczna teoria wydumana na potrzeby wykładu, to jest doświadczenie, które w tym tygodniu musi stać się doświadczeniem każdego z nas.


„W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. «Ananiaszu!» — przemówił do niego Pan w widzeniu. A on odrzekł: «Jestem, Panie!» A Pan do niego: «Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli. […] Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie»”. Nad tym też warto się zatrzymać: wielki Szaweł, uczeń słynnego rabbiego, pochodzący — jak byśmy to dziś powiedzieli — z akademickiego miasta w Azji Mniejszej, idzie do jakiegoś Ananiasza. A kto to jest Ananiasz? Nikt nie wie kto to jest Ananiasz! Ma tylko jedną cechę: jest uczniem, poznał Pana Jezusa i tym może się podzielić. Uczeń imieniem Ananiasz poszedł, bo otrzymał zlecenie od Pana Jezusa: „Idź, powiedz mu, że go sobie wybrałem”. Pan Jezus, który posługuje się Kościołem w komunikowaniu i w potwierdzaniu naszego powołania. Pan Jezus sam mógłby powiedzieć Szawłowi: „Wybrałem cię”, ale mówi: „Ty mu Ananiaszu powiesz, że wybrałem go jako narzędzie i przekażesz mu szczegóły jego misji”. To jest ciekawe: wielki Paweł, który szczegóły misji otrzymuje od jakiegoś Ananiasza. Kto to w ogóle jest ten Ananiasz, jakie on akademie kończył?


„On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”. Kto komu będzie służył? Czy Szaweł będzie zaprzęgał Pana Jezusa, żeby pomagał mu w prywatnych projektach życiowych, czy też Pan Jezus ze swojej łaski będzie zapraszał Szawła: „Pokażę ci jakie są moje, Szawle, projekty i w nich łaskawie pozwolę ci uczestniczyć, co niekoniecznie przysporzy ci przyjemności i niekoniecznie ułatwi ci życie”.


„Wtedy Ananiasz poszedł. Wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: «Szawle, bracie, Pan Jezus, co ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym»”. I Ananiasz poszedł. Kościół, który jest i rękami, i stopami, i uszami, i ustami Pana Jezusa. To też jest nasze odkrycie, jak Kościół przychodził do nas przez uczniów, może przez Ananiasza, a może przez uczniów o innych imionach i jak my mamy stać się częściami ciała Pana Jezusa: może dłonią, może stopami, może ustami, a może uszami, kiedy cierpliwie będę kogoś wysłuchiwać w charyzmatycznej mocy.


„Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony”. Pewnie, że ma to też wymiar fizyczny. Po prostu zobaczył ziemię, domy, drzewa, konie, czy cokolwiek tam jeszcze kręciło się wokół owego domu na ulicy Prostej w Damaszku, ale to fizyczne widzenie stało się tylko symbolem i znakiem przypominającym ważniejsze przejrzenie: „odzyskał wzrok, i został ochrzczony”. „Został ochrzczony” to znaczy zrozumiał, że to nie on jest źródłem mocy i nie on jest najważniejszy, lecz musi przyjąć Kogoś, kto przychodzi z zewnątrz jako ten drugi, jako Ktoś, kogo spotkał. To o tym będzie potem po latach pisał w Liście do Rzymian, że przyjmując chrzest, umarliśmy w tylu sprawach, projektach, słabościach. W tym to umarliśmy po to, żeby się wynurzyć ku nowości życia (por. Rz 6,2-8; 7,6). Pisał to z doświadczenia. Otworzyły mu się oczy i zrozumiał: chrześcijaństwo polega na spotkaniu, spotkanie musi zaowocować przyjęciem, a przyjmuje się Chrystusa, przyjmuje się Ducha Świętego, przyjmuje się moc i przyjmuje się charyzmaty. I dlatego „zaraz zaczął głosić w synagogach, że Jezus jest Synem Bożym”.


*****


Taki był skutek otwarcia oczu Szawła, skutek dzisiejszej ikony, która ma nam towarzyszyć przez cały tydzień, w którym modlimy się o kolejny dar Ducha Świętego — dar pobożności. Modlimy się, słysząc zdanie: „Idź i nie grzesz więcej”. W tym „nie grzesz więcej” mieści się i sakrament pokuty, i odpuszczenie grzechów. A w tym „idź” — biblijnym, ewangelicznym „idź” — mieści się cały projekt i treść chrześcijańskiego życia i powołania. Amen.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.