środa, 28 maja 2008

Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu




Sympozjum 28 maja 2008 r.
 
Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu

 
 
Wpisując się w inicjatywy uświetniające zmianę nazwy uczelni na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, uczelniany Związek Zawodowy „Solidarność” wspólnie z ruchem katolickim Comunione e Liberazione zorganizował konferencję pt. „Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu”. Sympozjum odbyło się 28 maja 2008 r. w audytorium imienia Jana Pawła II. Gośćmi organizatorów byli:
prof. Tadeusz Luty,
prof. Józef Łukaszewicz,
ks. prof. biskup Andrzej Siemieniewski,
prof. Krzysztof Zanussi,
wiceprezydent Wrocławia Jarosław Obremski,
prof. Maciej Sablik i
prof. Bogusław Fiedor.

Wysłuchaliśmy koncertu pieśni w wykonaniu Ewy Miszczuk. Zamieszczamy nieautoryzowany zapis wystąpień gości zaproszonych do dyskusji. Zebranych uczestników konferencji przywitał prof. Bogusław Fiedor, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.

Wypowiedź prof. Bogusława Fiedora
Inicjatywa dzisiejszego spotkania jest wspólnym pomysłem uczelnianego Związku Zawodowego „Solidarność” i ruchu Comunione e Liberazione. W imieniu organizatorów chciałbym powitać gości. Zaproszenie na sympozjum przyjęli prof. Tadeusz Luty, rektor Politechniki Wrocławskiej, przewodniczący KRUWiO[1] i przewodniczący KRASP[2], przedstawiciel władz miasta, Jarosław Obremski, wiceprezydent Wrocławia (były pracownik naszej uczelni), prof. Krzysztof Zanussi, ksiądz biskup pomocniczy prof. Andrzej Siemieniewski, (z którym łączy mnie wiele, m.in. jesteśmy absolwentami tego samego Liceum Ogólnokształcącego Nr 2), prof. Maciej Sablik, prof. Józef Łukaszewicz, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego i dr Paweł Doś.

Witam wszystkich pracowników uczelni i gości, którzy przyjęli zaproszenie. Dziękuję organizatorom za przygotowanie tej konferencji, której temat „Poszukiwanie prawdy misją uniwersytetu” ma związek ze zmianą nazwy uczelni, 6 maja br. bowiem weszła w życie ustawa sejmu RP, zmieniająca jej nazwę na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu.Wiele osób, także przedstawiciele mediów pyta mnie czy zmiana nazwy uczelni jest ważnym wydarzeniem. Według mnie jest to pytanie retoryczne. Historia naszej uczelni, prywatnej szkoły zawodowej zaczęła się z chwilą formalnego jej powołania w 1946 r. Praktycznie uczelnia istnieje od 3 lutego 1947 r., kiedy pierwszy wykład prof. Wincentego Stysia zainaugurował jej działalność. Uczelnia, wtedy o nazwie Wyższa Szkoła Handlowa wcale nie była mała. W pierwszym roku studia podjęło 3000 studentów, czyli liczbowo porównywalnie do liczby studentów Politechniki i Uniwersytetu Wrocławskiego — o czym niewiele osób wie. Już blisko 62 lata rozwoju w każdym wymiarze: naukowym, badawczym, dydaktycznym i internacjonalizacji, świadczenia na rzecz lokalnej i regionalnej społeczności, na rzecz gospodarki kraju umożliwiły nam zaaplikowanie o zmianę nazwy. Spełniliśmy wymogi ustawowe, otrzymaliśmy rekomendacje i pozytywne opinie od gremiów akademickich, łącznie z KRASP. Zmiana nazwy jest również sygnałem skierowanym do społeczności regionalnej i szerokiego społecznie środowiska, jest sygnałem, że należymy do tych polskich uczelni, które można nazwać I ligą, a nawet ekstraklasą.

W minionych dwóch dniach gościliśmy na konferencji prezydentów uczelni amerykańskich z Pensylwanii. Podkreślałem, że wśród przeszło 100 szkół ekonomicznych publicznych i prywatnych działających w Polsce tylko dwie, w tym nasza, są uniwersytetami. Uważam, że taki zewnętrzny przekaz o wymiarze międzynarodowym jest dla nas ważny.

Proszę Państwa, wśród osób zaproszonych do dyskusji, z wyjątkiem księdza biskupa, nikt profesjonalnie nie zajmuje się kategorią prawdy — tematem przewodnim dzisiejszego spotkania. Reprezentujemy różne dziedziny nauki i sztuki, nie jesteśmy filozofami, teologami czy logikami jednak pojęcie prawdy codziennie towarzyszy nam w życiu naukowym i zawodowym. Każdy z nas ma też swoje przemyślenia w tej kwestii. Organizatorzy spotkania zaplanowali, aby szczególnym punktem odniesienia na temat prawdy i jej roli w życiu uniwersytetu był związek ze społecznym nauczaniem kościoła odzwierciedlonym zarówno w dziele Jana Pawła II, jak i w działaniach podejmowanych przez papieża Benedykta XVI.

Obradujemy w sali imienia Jana Pawła II, a w holu pod płaskorzeźbą przedstawiającą wizerunek papieża są wyryte Jego słowa: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” (Fides et ratio). Wiara i rozum fides i ratio powinny się wzajemnie uzupełniać i wzbogacać, dając człowiekowi pełniejszy ogląd rzeczywistości w materialnym, w metafizycznym i aksjologicznym wymiarze.

Serdecznie dziękuję Państwu za przyjęcie zaproszenia. Proszę dr. Marka Biernackiego, reprezentującego ruch Comunione e Liberazione (Komunia i Wyzwolenie) o przejęcie roli moderatora.

Moderator — dr Marek Biernacki
Wchodziliśmy do sali przy dźwiękach V symfonii Ludwiga van Beethowena — jak mówią o niej krytycy muzyczni „symfonii znaczenia” — jej pierwszej części pt. „los pukający do bramy”. Cały dramat orkiestry rozwija się począwszy od wydarzenia owych czterech początkowych nut, które nieustannie powracają. W nich dochodzi do głosu ów Los przemierzający życiowe doświadczenie, zabłąkania, klęski i smutek. Symfonia ta — jak wołał jeden z krytyków muzycznych — budzi nieskończone pragnienie. Muzyka przenika nas, zasypuje pytaniami, wstrząsa naszym „ja” i żąda odpowiedzi, zajęcia stanowiska.

Chciałbym również zwrócić Państwa uwagę na plakat naszego spotkania zilustrowany otwierającą się księgą. Jej obraz można interpretować w trzech aspektach. Po pierwsze, jako relacje ucznia poszukującego u swojego mistrza prawdy o znaczeniu podstawowym i prawd częściowych, po drugie, można w księdze dostrzec skrzydła ...na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Można też mieć skojarzenie bardzo osobiste, szczególnie bliskie Polakom, dla których księga kojarzy się ze święta księgą leżącą na trumnie Jana Pawła II, którą wiatr w czasie pogrzebu kartkował, aż do jej zamknięcia.

Przychodzą mi wtedy na myśl ostatnie lata, miesiące i dni papieża Jana Pawła II, który nam wszystkim pokazywał, że całe życie, a szczególnie cierpienie, choroba i śmierć mają sens, mają znaczenie.

„Pomiędzy wczoraj a jutro jest coś więcej niż tylko dzień,
Między czernią a bielą istnieje coś więcej niż szarość,
Pomiędzy pytaniem a odpowiedzią jest cisza oceanu,
Pomiędzy kołyską a grobem istnieje ktoś taki jak ja”
(Recytował Michał Kordy, tekst piosenki Barbary Straisand).

Naszym gościom jako punkt wyjścia do dyskusji proponuję 3 teksty: encyklikę Jana Pawła II Fides et ratio i dwa wykłady wygłoszone przez Benedykta XVI na uniwersytetach w Ratyzbonie i na La Sapienza w Rzymie, w których wskazuje na podstawowe zadanie uniwersytetu, jakim jest poszukiwanie prawdy, które jest zgodne z wymogami rozumu.

Po przerwie w dyskusji zapraszamy Państwa na film pt. „Oto jest głowa zdrajcy” pokazujący życie Tomasza Morusa, doradcy króla, który za wierność prawdzie oddał swoje życie.

Chciałbym teraz przedstawić kilka cytatów będących ilustracją dla tematu naszego spotkania.

Słowa Jana Pawła II „Im bardziej człowiek poznaje rzeczywistość i świat, tym lepiej zna siebie, a zarazem coraz bardziej naglące stają się pytania o sens rzeczy i jego własnego istnienia. […] Od odpowiedzi na te pytania zależy bowiem, jaki kierunek człowiek winien nadać własnemu życiu” (Fides et ratio).

Św. Augustyn pytał: „Czego bowiem bardziej pożąda dusza, jeśli nie prawdy”, a Antoine de Saint-Exùpery napisał „Prawda dla człowieka jest tym, co czyni z niego człowieka”.

Mówiąc o prawdzie nie sposób pomiąć Sokratesa. Pewnego razu Sokrates, prowadząc lekcje w Stoi Ateńskiej, w szczytowym punkcie swych wywodów, gdy twarze wszystkich jego uczniów były dramatycznie zwrócone ku niemu, zatrzymał nagle swój wywód i powiedział: „Przyjaciele, czyż nie jest tak, że kiedy mówimy o prawdzie zapominamy nawet o kobietach?”

Z drugiej strony gdy moim studentom stawiam pytania o prawdę słyszę odpowiedź dlaczego ma mi zależeć na prawdzie?

Czym dla Was, Drodzy Goście jest prawda? Czym jest to, co człowiek w ogóle, a student bądź profesor uniwersytetu w szczególności pragną osiągnąć? Czy i jak dzisiaj uniwersytet realizuje misję poszukiwania prawdy?

Zapraszam do dyskusji.

Jarosław Obremski, wiceprezydent Wrocławia
Dzień dobry. Potocznie mówi się, że polityk to osoba, która zabiera głos na każdy temat. Spełniam kryterium polityka, jednak temat dzisiejszej dyskusji wymaga poważnej analizy. Jako student Uniwersytetu Wrocławskiego, a później pracownik naukowy goszczącej nas dzisiaj uczelni zabierałem głos na tematy nurtujące nasze środowisko. Były to jednak inne czasy, o inne sprawy wtedy się spieraliśmy. Trochę lat upłynęło, zdarzyło mi się przeczytać kilka książek m.in. Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści? Franka Furedi. I tu kilka moich refleksji.

W mojej opinii jeśli polityk chce odnieść sukces, musi w punkcie startu stanąć oko w oko z prawdą. Musi dobrze zdiagnozować sytuację. Mam też świadomość, że polityk przechodząc na poziom praktyki odchodzi od ewangelicznego słowa: czym jest prawda? A wtedy w swym przekazie dla mas grzeszy „cynicznym stosunkiem do poznania i prawdy”. Na moje poglądy wywarła pewien wpływ książka Reynona Rona, w której autor dokonał podziału społeczeństwa na „doradców księcia” i „powierników opatrzności”.

„Doradca księcia” to np. polityk — ma szukać dobrych rozwiązań nie do końca mówiąc prawdę, gdyż celem powinien być skutek jaki trzeba osiągnąć. „Powiernik opatrzności” to np. dziennikarz, który ma pryncypialnie pokazywać co jest dobrem, a co złem; co jest prawdą, co fałszem.

Z perspektywy „doradców księcia” profesorowie, pracownicy uniwersytetów powinni być „powiernikami opatrzności’. Kiedy zamieniają się w „doradców księcia” przestają być potrzebni. Powinni więc być głosem sumienia, głosem prawdy. Tymi którzy diagnozują sytuację. Mamy jednak wrażenie, że obecnie w skali Polski i świata mamy do czynienia z kryzysem uniwersytetu. Myślę tu o uniwersytecie jako uniwersum poszukującym zrozumienia wszechświata jako całości. Chciałbym, aby uniwersytet był miejscem gdzie nie ma obaw przed wyartykułowaniem trudnych odpowiedzi. Masowość studiów uniwersyteckich spowodowała, że płacimy za zanik ciekawości intelektualnej i potrzeby wyjaśniania świata, która dotyka wszystkich, od studentów po profesorów.

Kiedy spotykam się z kolegami z krajów nowej Europy i Polski to dostrzegam, że dotknięci jesteśmy grzechem postkolonializmu. Kiedy zabieramy głos to wpisuje się on w pewien główny nurt, jest w nas dziwny lęk, obawa czy będziemy właściwie postrzegani przez świat. Uważam, że uniwersytety stoją dziś przed koniecznością odejścia od polityki poprawności i zdefiniowania co jest naszym zadaniem. I właśnie nam doradcom księcia potrzebni są tacy powiernicy opatrzności.

Prof. Krzysztof Zanussi
Ujmuje mnie swoboda, z jaką Państwo stawiacie problem. Wykładam na wielu uczelniach i doskonale wiem, że tak postawione pytania będą tam uznawane za gorszące. Dzisiaj obowiązuje bowiem paradygmat postmodernizmu, a z niego wynika jasno i niedwuznaczne, że mówienie o prawdzie jest złe w samym sobie, bo prawdy nie ma. I trzeba na tym oprzeć całe poznanie świata. Nie ma również dobra i nie ma piękna. Przykro powiedzieć, ale jest to w wielu środowiskach humanistycznych pogląd obowiązujący.

Trudna jest obrona prawdy, niedozwolone marzenie o prawdzie. Jeśli wyrażam tęsknotę za prawdą to spotykam się z zarzutem, że to podżegnuję młodzież do totalitaryzmu. Ponieważ względność jest odtrutką na totalitaryzm. Moje doświadczenie mówi mi coś innego. To z niepewności bierze się pragnienie prostych jak cep odpowiedzi i mocnej jak młot władzy. Jestem odosobniony w moich przekonaniach, ale wyrażam tęsknotę za prawdą. Podobało mi się nawiązanie w Pana wypowiedzi do postkolonializmu. Jeżdżę dużo po świecie, często zdarza mi się, że ludzie mówią inaczej niż ja. I wtedy powinienem się skromnie wycofać. Najczęściej cytuję słowa wypowiedziane przez Bogusława Lindę w filmie Psy II Co ty wiesz o zabijaniu? Często mówię, nie miałeś dostępu do egzystencjalnego przeżycia, a ja miałem i wiem jak czerpać z tego doświadczenia. Czasami to skutkuje. Wielokrotnie byłem zdumiony jak bardzo na amerykańskich uniwersytetach marzenie o prawdzie jest uważane za niestosowne. A łatwość podważania prawdy na podstawie apriorycznie przyjętych dogmatów przypomina najmroczniejszy obraz średniowiecza.

Spróbujcie Państwo przeprowadzić gdziekolwiek w świecie, a szczególnie w USA badanie na temat różnic między płciami. Zostaniecie natychmiast wygnani z uczelni. Z góry wiadomo, że tych różnic nie ma. Gdybyście stwierdzili, że kolor skóry jest skorelowany z czymkolwiek to byłby koniec waszej kariery, nie wydrukujecie żadnego artykułu. I tak jest w kraju niewątpliwie wolnym. Cytowałem kiedyś wyniki badań socjologicznych mówiące o tym, że w Polsce samorząd lokalny i demokracja lokalna są skorelowane pozytywnie z aktywnością w życiu religijnym, z uczestniczeniem w sakramentach. Tak wynika z badań. Słyszałem komentarze ludzi niewiedzących nic o Polsce, że została przyjęta zła metodologia, bo tam gdzie kościół nie może być już demokracji. Teza jest z góry założona, badania więc są niepotrzebne. Dzisiejszy uniwersytet wymaga wstrząsu, stał się bowiem zatoką bezpiecznego konformizmu i tak niesłychanie łatwo zapomniał o swojej chlubnej roli, która w historii doprowadziła nas do niesłychanego postępu, rozwoju którego jesteśmy dziś beneficjentami. Ludzkość w naszej części świata nie żyła nigdy tak dobrze jak teraz.

Początek tego rozwoju był na uniwersytetach tzn. miejscach wolnej myśli, które kościół sam sobie zagwarantował. A tymczasem coraz częściej widzę przykłady przypominające mroki średniowiecza, te rzekome mroki, którymi straszą nas od dwóch stuleci.

Dzisiaj z góry wiadomo, co jest słuszne. Prace mają to tylko udowodnić. Mam wrażenie, że tak jest szczególnie w naukach humanistycznych. Uniwersytet powinien się rozwijać w ramach podniosłego etosu, swojej misji. Jeśli tego etosu nie ma to i misja kuleje. Ilość przyczynków, które się pisze, prac nikomu nie potrzebnych, głupich, służących tylko temu, aby jakaś mróweczka podniosła się o jedno oczko kariery uniwersyteckiej.

Zapomina się, że uniwersytet ma mieć szczytne cele i odpowiadać na wielkie pytania i wielkie potrzeby społeczeństw. Ilość banału i kiczu naukowego jest porażająca i bezkarna. Należy rzetelnie „przewietrzać” tematykę badań, zbędne badania można sobie prowadzić po pracy. Jako artysta często słyszę opinie, że powinienem tworzyć zgodnie z zapotrzebowaniem aby się podobało.

To tyle uwag rozzłoszczonego człowieka, który kocha uniwersytet i widzi, że przedmiot jego miłości nie jest tak piękny jakby sobie życzył.

Skorzystam jeszcze z okazji do mini autopromocji. Skończyłem robić film, w którym mój bohater, oligarcha dysponujący dużą ilością pieniędzy zastanawia się nad napisaniem testamentu umożliwiającego wykorzystanie jego majątku, aby jak najbardziej zaszkodzić ludzkości. Dostaje wiele propozycji, w większości ich celem jest dekonstrukcja, np. dać stypendia tym, którzy mówią, że prawda nie istnieje, tym co mówią, że dobro nie różni się od złego. Namieszać w głowach młodzieży to zatryumfuje złe, o którym marzy bohater. Film nie jest tak ponury i kończy się lepiej niż przypuszczacie Państwo z mojej opowieści. Dzisiaj moja twórczość odzwierciedla stan mojego nastroju, i obserwacji, że prawda jest słowem ryzykownym I jeśli użyje się go nieoględnie, lekkomyślnie bez przygotowania to szybciutko otrzymuje się tytuł faszysty, totalitarysty.

Jeśli ktoś uzurpuje sobie monopol na prawdę to on będzie dławił naszą wolność. Jaki jest więc wybór: prawda czy wolność. Ja wolę prawdę!

Ksiądz prof. biskup Andrzej Siemieniewski
Prawda odczuwana jako zagrożenie? Spotykałem się z pewną reakcją młodych ludzi, studentów w duszpasterstwie akademickim. W swojej wypowiedzi użyłem słowa „prawda”. Skojarzenie studentów było natychmiastowe: „jedynie słuszna prawda”, i ta zbitka słowna kojarzyła się im jednoznacznie z totalitaryzmem i zniewoleniem. Dość powszechne i zakorzenione wśród studentów jest stanowisko wyrażające wątpliwość: po co jest mi potrzebna prawda. A już Piłat zadaje pytanie tej treści w Ewangelii: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38). Ważne jest, że w Ewangelii oprócz pytania pada też odpowiedź Pana Jezusa, który mówi „Ja jestem prawdą” (por. J 14,6). Kiedy szukamy odpowiedzi na pytanie, po cóż mamy się interesować prawdą, czy jest nam potrzebna, może być przecież niebezpieczna — idziemy w stronę odpowiedzi, że kto nie interesuje się prawdą straci. Straci spotkanie z tym najważniejszym obliczem prawdy, którym jest Ktoś. „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (J 14,6) mówi Pan Jezus.

Trzeba mocno podkreślić, że chrześcijanie dość szybko, już w pierwszym wieku i następnych, pytanie o prawdę zaczęli aplikować do bardziej szczegółowych dziedzin: przyrodoznawstwa, matematyki, astronomii. I już wtedy uczono, że poznawanie otaczającego świata i poznawanie struktur myślenia człowieka jest poznawaniem dzieła Boga. Mamy liczne dowody w pismach starożytnych, że pierwotne chrześcijaństwo (I, II wiek n.e.) zachęcało do przechodzenia od krótkiej odpowiedzi na to pytanie do odpowiedzi wielowątkowej, do odkrywania Bożej prawdy w stworzeniu poprzez nauki przyrodnicze. A kto nie chce poznawać prawdy, traci okazję do najważniejszego w życiu spotkania.

Prof. Józef Łukaszewicz
Proszę Państwa, na pytanie czym jest prawda można zaproponować kilka wariantów odpowiedzi. Jeden z najprostszych mówi, że jest to wartość logiczna zdania. Zdanie prawdziwe lub fałszywe jest informacją. Zdanie fałszywe można zanegować, a wtedy staje się prawdziwe. Dlatego można myśleć, że prawda to zbiór zdań prawdziwych. Na uczelni uczymy się różnych zdań prawdziwych. W mojej profesji, jestem matematykiem, rozmaite twierdzenia, fakty, wnioski, recepty nazywamy wiedzą raczej niż prawdą. Natomiast w szerszym znaczeniu, o prawdzie mówimy kojarząc ją z moralnością człowieka.

Mieliśmy w naszej historii okresy kiedy prawda była zmanipulowana, np. w XX wieku systemy totalitarne „tłamsiły prawdę”. I tu przypomina mi się moja wizyta w ZSRR na konferencji matematyków. Byłem jednym z nielicznych gości zaproszonych spoza ZSRR. Obradowaliśmy w małej miejscowości Puszkina, w ośrodku naukowym, wokół którego rozciągały się tereny wojskowe otoczone zasiekami, dlatego po obradach nie mogliśmy opuszczać ośrodka. Zebrani radzieccy uczeni zaproponowali zorganizowanie koncertu, w trakcie którego odtworzono muzykę z opery Jesus Christ Superstar, opowiadającej o ostatnim tygodniu życia Jezusa Chrystusa. Po wysłuchaniu opery uczestnicy konferencji zadawali mi wiele pytań, na które odpowiadałem przez kilka godzin. Był to wspaniały przykład katechezy dla osób „głodnych” wiedzy, dla których ten obszar dociekań był dotychczas niedostępny lub nawet zakazany. Również w Polsce mieliśmy takie okresy kiedy nie na każdy temat można było rozmawiać. Pamiętam sytuację kiedy zwolniono z pracy na uczelni prof. Wincentego Stysia, znanego ekonomistę, gdyż jego teorie i punkt widzenia nie zgadzały się z obowiązującą doktryną socjalistyczną. Również w naukach przyrodniczych obowiązywał zakaz lansowania pewnych teorii, np. o genetyce formalnej ponieważ Józef Stalin miał swoją opinię na ten temat. A obecnie, kiedy wydawałoby się, że można już oddychać pełną piersią i wrócimy do tradycji uniwersyteckich, moja uczelnia, mój Uniwersytet był jedyną uczelnią, która odrzuciła wniosek o powrót teologii. Myślę, że jest to niepokojące zjawisko. Kilka dni temu dostałem książkę księdza Mirosława Drzewieckiego Czas przyłapany (zapiski codzienne). Wspomina w niej wydarzenia z listopadowego święta uczelni Wrocławia w ubiegłym roku. Wydarzenie to opisane jest w refleksji pt. Wiara. Zaczyna ją cytat z Księgi Mądrości:

„Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga,
Z dóbr widzialnych nie zdążyli poznać tego, który jest,
Patrząc na dzieło nie poznali Twórcy, nie są bez winy.
Jeśli zdobyli się na tyle wiedzy, by móc ogarnąć wszechświat,
Jakże nie mogli rychlej znaleźć jego Pana”.

I dalej już słowa księdza: zdumiewając się ostrością sądu o ludziach uczonych wydanego przez mędrca Starego Testamentu, piszącego pod natchnieniem Bożej mądrości, myślę o Święcie Nauki we Wrocławiu, które rozpoczęło się Mszą świętą w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zdziwiłem się, że tak skromna była grupa uczestników Mszy. Widziałem kilku starszych profesorów Politechniki Wrocławskiej i jej rektora, prof. Tadeusza Lutego. Nie widziałem młodych twarzy.

Pamiętam, że 20-30 lat temu, stara kadra profesorów lwowskich była agnostykami. Bogu istnieć nie przeszkadzali, ale się nim nie zajmowali. Kolędy, owszem, śpiewali, ale zaproszenie na Mszę zbywali miłym uśmiechem. O biskupach i księżach opowiadali krytycznie lub humorystycznie. Młodzi naukowcy, urodzeni już we Wrocławiu podczas „wojny jaruzelskiej” nawróciło się, i oni są wierni kościołowi. Ale czy oni wychowali najmłodsze pokolenie w duchu wiary?

Dla mnie, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, fakt pominięcia Mszy świętej w zaproszeniu na obchody święta jest niedopuszczalny.

Prof. Tadeusz Luty
Wielce szanowny Rektorze-gospodarzu i Panie przewodniczący-moderatorze. Moi dystyngowani towarzysze, podobnie jak ja odczuwamy, że zadano nam bardzo trudne pytania. Cieszę się nawet, że nie otrzymałem tych pytań wcześniej, bo z pewnością spędził bym wiele czasu zastanawiając się co odpowiedzieć, a doszedłbym do wniosku, że wiem to co wiedziałem przedtem. Czym dla mnie jest prawda? Profesor Łukaszewicz dostarczył nam definicję logiczną. Mnie bardzo odpowiada podział na 3 rodzaje prawdy autorstwa księdza Józefa Tischnera. Moje doświadczenie życiowe wskazuje, że wygodnie jest mieć różne prawdy w zanadrzu, żeby się nimi kierować. Prawdę czuję intuicyjnie. Trochę zdziwiłem się zaproszeniem do dyskusji, ale widzę, że rektorzy podobnie jak politycy powinni się wypowiadać na każdy temat, szczególnie jeśli dotyczy szeroko rozumianej misji uniwersytetu.

Właśnie kwestią prawdy w misji uniwersytetu zająłem się chcąc kandydować na stanowisko rektora. Szukałem wtedy na swój użytek definicji tej instytucji. Niestety, nikt w Europie nie wydał instrukcji do obsługi uniwersytetu, a takie kompendium, vademecum było by bardzo przydatne. Każdy rektor szuka definicji, która posłużyłaby mu szczególnie wtedy, gdy samotnie musi podjąć decyzję.

Ja jestem reprezentantem nauk, które przywiązują wagę do definicji. Kiedy nie wiem jak rozwiązać problem czy zadanie wracam do podstaw, do definicji. Istnieje wiele różnych definicji uniwersytetu. Dla mnie najpiękniejszą definicją jest zaproponowana przez papieża Jana Pawła II — zwierciadło kultury. Krótkie, esencjonalne stwierdzenie, w którym zawarte jest wszystko to, co każdy chciałby widzieć w uniwersytecie. Inna definicja uniwersytetu mówi, że jest to miejsce służące odkrywaniu prawdy. Chcę wierzyć, że marzeniem każdego uczonego jest zbliżenie się do prawdy by odkryć w sobie chwilę radości tworzenia. W życiu przeżywałem chwile radości tworzenia. A jeśli uda mi się coś rozwiązać, przewidzieć to jest to uczucie jakby dotykania prawdy. Dlatego dla mnie prawda jest odczuciem.

Cieszę się bardzo, że uczelnia nową drogę jako uniwersytet ekonomiczny znaczy przygotowując seminarium poświęcone tak ważnym i wielkim tematom; że zmianę nazwy traktuje jako wyzwanie, a nie ukoronowanie dotychczasowych sukcesów. Tak długo jak społeczność będzie trwała w tym przekonaniu, tak długo uczelnia będzie kwitła. Kiedy zacznie uważać, że wypełniła misję to będzie początek jej końca. Dlatego to bardzo dobrze, że stawiamy tu sobie takie właśnie pytania.

Wracając do pytania o współczesny uniwersytet jako społeczność akademicka powinniśmy uderzyć się w piersi. Wyłącznie od święta przywołujemy piękne słowa, na co dzień zapominamy, że uniwersytet to wspólnota, której wielkość wyznacza wielkość uczonych. A ich wielkość to ich twórczość, która powinna rozwijać umysły, kształtować młodych ludzi i zachęcać do zadawania pytań. Ich twórczość jest też potrzebna, aby był postęp cywilizacyjny.

A co powinniśmy robić na uniwersytecie. Najprostsza odpowiedź: powinnością jest robić wszystko solidnie. W odniesieniu do badań podstawowych powinny one pobudzać i zaspokajać naszą ciekawość i umysł. Otwierać się na problemy teologiczne, filozoficzne przyrodnicze, zadawać pytania podstawowe. Ludziom ciekawym i utalentowanym, chcącym poświecić się takim badaniom nie powinno się przeszkadzać. Dostrzegam tu rolę państwa, które powinno tworzyć enklawy na takie badania, podobnie jak na szpitale psychiatryczne.

Natomiast badania sprzyjające rozwojowi cywilizacyjnemu powinny być realizowane pod kontrolą społeczeństwa, bo tylko wtedy bezzasadne będzie mówienie, że źle wykorzystano pieniądze podatnika.

Porównując naukę i sztukę w kontekście ich uprawiania to wydaje się, że my naukowcy jesteśmy w trochę gorszym położeniu niż artyści. Nauka z definicji opisuje teraźniejszość i przeszłość. Z pytaniem o przyszłość zwróciłbym się do artystów. Chociaż żyjemy dziś w takich czasach, że łatwiej przewidzieć przyszłość, niż zrozumieć teraźniejszość.

W dyskusji o prawdzie chciałoby się widzieć aspekt często zapominany, o którym jeden z przedmówców już wspominał. O prawdzie należy mówić także w wymiarze moralnym i etycznym. A zapominamy o tym i często nie kierujemy się dobrze znanymi nam zasadami etyki i moralności np. kiedy piszemy nieobiektywne opinie o rozprawach naukowych i pracach. Korzystając z przyzwolenia, wybieramy łatwą ścieżkę niepogłębionej analizy, pisząc niepoprawne merytorycznie opinie, piszemy więc nieprawdę. Wiemy, że aby napisać negatywną recenzję trzeba się 10-krotnie więcej napracować. Być może właśnie dlatego prace powstające w środowisku naukowym i akademickim mają tak mało wartości, nie są poddawane istotnej krytyce. Zapewne nie musiałoby ich też tak wiele powstawać. Postępująca deprecjacja wartości prac każe zastanawiać się czy powinniśmy nazywać je nadal twórczością. Bicie się w piersi nie wystarczy, trzeba zacząć od wykonania rachunku sumienia i doprowadzić do odrodzenia. Starajmy się postępować w duchu słów Jana Pawła II ofiarujmy posługę myślenia.

Prof. Maciej Sablik
Jestem dziekanem Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim, z wykształcenia matematykiem. W mojej macierzystej uczelni prawda wpisana jest w dokument misji i jest pisana tam dużą literą, przywiązujemy bowiem w swym działaniu dotyczącym badań naukowych i twórczości artystycznej poszanowanie podstawowego prawa akademickiej wolności w dociekaniu Prawdy.

I jest to ujmując matematycznie pewien nasz aksjomat. Myślę, że w rozwijaniu nauk zwanych ścisłymi szczególnie ważne jest zajęcie się tym, na czym się znamy najlepiej Tak jak w pewnej anegdocie gdzie dwóch matematyków pokłóciło się o to, który na którego spojrzał bardziej niechętnym wzrokiem To był problem nie do rozwiązania. Wtedy trzecia osoba zaproponowała zajmijmy się matematyką, bo na tym się znamy. Jednak skupienie się tylko na tym, na czym się znamy prowadzi do ograniczenia. I tu przypomina mi się kolejna anegdota. Grupa ludzi leciała balonem, w wyniku burzy wylądowali na drzewie, przechodzącą osobę zapytali „gdzie jesteśmy”, on odpowiedział „w gondoli balonu”. Jeden z uczestników lotu stwierdził: to musi być matematyk, udzielił odpowiedzi precyzyjnej, absolutnie prawdziwej tylko kompletnie bezużytecznej.

W matematyce nie ma problemów z dogmatami, o jakich wspominał prof. Krzysztof Zanussi. Dostrzegam jednak wiele dogmatów w naukach przyrodniczych, np. w zakresie dotyczącym ekologii. Próbuje się narzucić stanowisko argumentując, że poparło je 100, 200 lub 1000 osób. Więc jest to już sprawa niepodważalna. Wyobraźmy sobie Kopernika — w naszych czasach nie miałby szans na aprobatę swojej teorii. Nauczycielom akademickim powinien przyświecać cel powiększania zasobów wiedzy, także studentów. Odwołam się do cytatu znanego angielskiego poety Aleksandra Pope. W utworze Rzecz o krytyce napisał wersety, które stały się już idiomami w języku angielskim:

“A little learning is a dangerous Thing;
Drink deep, or taste not the Pierian Spring”.

Przekład tekstu na język polski brzmi: „mało wiedzy jest rzeczą niebezpieczną, należy pić głęboko albo w ogóle nie zbliżać się do źródła muz”. Niestety w naszym codziennym życiu spotykamy wiele przykładów osób, które sprawują władzę nad „rzędami dusz”, opinią publiczną, lecz mają małą wiedzę. Tak małą, że często nie wiedzą, że czegoś nie wiedzą.

Nawiążę jeszcze do wypowiedzi prof. Krzysztofa Zanussiego dotyczącej opinii o średniowieczu, któremu czarny PR przygotowało oświecenie. W tym „złowrogim” średniowieczu panowała zasada dająca osobie prawo do udziału w dyskusji pod warunkiem powtórzenia argumentów przeciwnika, aby podkreślić, że się je rozumie. Dzisiaj argumenty strony przeciwnej są mało interesujące, a recenzent głównie mówi o sobie. Profesor Luty mówił o konieczności przeprowadzenia rachunku sumienia, mam nadzieję, że prawda którą uprawiamy na uniwersytetach nie jest całą prawdą, ale że jest tylko prawdą. A atrybutem prawdy powinno być, że jest ona i interesująca, i nowa.

Szkolnictwo i nauka od czasów średniowiecza przebyły długą drogę. Szczególnie w ostatnich 50 latach nastąpiło ogromne przyspieszenie, rozwój przemysłu i nauki. Nastała era globalizacji. Słyszałem, że na świecie jest już 1 milion fizyków, profesorów fizyki trochę mniej. Na moim uniwersytecie jest 30 profesorów, a studentów nie wielu mniej. Mówiąc o odrodzeniu obawiam się, że nastąpi ono dopiero po tym jak się wszystko zawali. Profesor Tadeusz Luty mówił o zamknięciu się uczelni w wieży z kości słoniowej, mnie to środowisko bardziej przypomina wieżę Babel. Niektórzy nasi koledzy mają przekonanie, że są równi bogu i właściwie niewiele im brakuje, aby Boga zastąpić.

Prof. Bogusław Fiedor
Moi poprzednicy wypowiedzieli już wiele cennych opinii. Analizując pojecie prawdy szukałem jej definicji w największej światowej encyklopedii Leksykonie Webstera. Tam np. z punktu widzenia logiki formalnej było ich kilkanaście. Istnieje też wiele potencjalnych kryteriów prawdy: klasyczne, arystotelesowskie, zgodność z faktami czy zdolność do przewidywania na podstawie przyjętych przesłanek (pytanie czy zawsze prawdziwych).

Chciałbym się teraz odnieść do kwestii postmodernizmu jako czynnika będącego zagrożeniem dla uniwersytetu w kontekście poszukiwania prawdy. Dzisiaj dużą rolę odgrywa kryterium użyteczności, a to prowadzi do atomizacji nauki, do fragmentacji pewnego universum. Odkrywamy prawdy banalne, cząstkowe, niepotrzebne.

Fragmentaryzacja w nieunikniony sposób prowadzi drogą, na której dokonują się tzw. „osiągnięcia”, które stają się podstawą do oceny indywidualnego rozwoju i awansu naukowego. A Prawda ma przecież kontekst holistyczny. Waga kryterium użyteczności zależy od nacisku świata zewnętrznego, które oczekuje wyników w nauce i badaniach. Jako rektor spotykam się z wymaganiami interesariuszy: studentów i pracodawców, aby kształcić według kryteriów użyteczności. Mam jednak świadomość jak jest to niebezpieczne dla szeroko rozumianego poszukiwania prawdy przez uniwersytety. Chciałbym też powiedzieć kilka słów o kategorii prawdy w kontekście nauk społecznych i ekonomicznych, którymi się zajmuję. Dostrzegam zagrożenie i wielkie niebezpieczeństwo w zjawisku kontradykcji — rozróżnienia faktów i wartości. Okazuje się, że o sposobie postrzegania rzeczywistości często decyduje posiadany przez nas system wartości. Karol Mannheim, pesymistycznie stwierdził, iż w naukach społecznych nie ma możliwości obiektywnego poznania czyli zbliżenia się do prawdy. Według mnie jest taka możliwość pod warunkiem wolności uprawiania nauki. Wolność tę rozumiem jako ścieranie się różnych poglądów i sądów prowadzące do prawd ogólnych. Dostrzegam jednak niebezpieczeństwo nadmiernego poszukiwania paradygmatów, budujemy coraz bardziej abstrakcyjne modele i stajemy się ich niewolnikami. Współczesna ekonomia jest coraz bardziej sformalizowana, zmodernizowana i zmodelowana. Barierą uniemożliwiającą poznanie i zbliżenie się do obiektywnej prawdy jest także rewizjonizm w naukach społecznych.

Chciałbym jeszcze przedstawić osobistą refleksję dotyczącą słów Jana Pawła II: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Miałem dzisiaj okazję występować wspólnie z prof. Siemieniewskim w radiu diecezjalnym „Rodzina”, mam nadzieję że jako uczony, na pewno jako człowiek wiary. Zgodnie z nauką Jana Pawła II widzę autonomię dwóch porządków poznania przez refleksję naukową i poznanie przez wiarę. Na tej właśnie ścieżce dominują kryteria etyczne i moralne. Ta autonomia nie zajmuje się rzeczami transcendentalnymi, egzystencjalnymi czy absolutem, którymi zajmują się nauki teologia i etyka. Tak rozumiem znaczenie tego tekstu. Dziękuję za uwagę.

Moderator — dr Marek Biernacki
Mam teraz wielki problem. Dysponujemy wielkim potencjałem, nie chcę go zmarnować, ale muszę podjąć decyzję i wybrać jedno z przygotowanych pytań.
Zacytuję teraz fragment tekstu Benedykta XVI:

„Stać na straży uwrażliwiania na prawdę, nie dopuścić by człowiek został oderwany od szukania prawdy. […] Dlatego w tym punkcie nawet ja nie mogę udzielić właściwej odpowiedzi, ale raczej chcę zachęcić do pozostania z tym pytaniem w drodze […] o prawdę, która ciągle jest poza jakąkolwiek prostą odpowiedzią” (Benedykt XVI, La Sapienza).

Papież, który na początku swego przemówienia mówi, że z natury papiestwa wynika, iż jest on tym, który troszczy się o słuszną drogę i spójność całości, który z wielką pewnością mówi, że Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem — tutaj wyraża swoje pozostawanie w drodze, gotowość do szukania, do stawiania pytań,... Moje pytanie jest bardzo osobiste:

Jak Panowie przeżywają z całym swoim potencjałem wiedzy, tę gotowość do nieustannego szukania, pytania, badania; jak wygląda to bycie w drodze takich osób jak Wy?

Jarosław Obremski
Zawsze towarzyszyło mi głębokie przekonanie o istnieniu absolutu. Jeśli jest absolut, jest prawda. W cytacie z papieża znajduję poparcie dla mojego sposobu myślenia. Jestem głęboko przekonany że istnieje coś co jest Prawdą. Matematyczna definicja prawdy o której wspominał prof. Łukaszewicz nie jest w tym wypadku w żadnej sprzeczności. Mój absolut sam siebie ogranicza w sensie pewnej logiki. Myślę, że istnieje porządek we wszechświecie i nie badamy czegoś nieprawdziwego tylko zbliżamy się do prawdy. Słowo „badamy” odnosi się zarówno do działalności naukowców, jak i każdego z nas — przez doświadczenie oparzenia się gorącym mlekiem czy zacięcia się przy goleniu zbliżamy się do jakiejś prawdy. W moim przekonaniu jest bardzo duży sojusz religii i nauki. Nie twierdzę, że te dwie przestrzenie nie iskrzą, ale uważam, że to iskrzenie jest interesujące. Mówiąc o zbliżeniu myślę, że antytezą do religijności nie jest ateizm lecz gnoza i przesądy. I w tym znaczeniu religijność i nauka są bardzo blisko.

W dzisiejszej rzeczywistości pojawiły się narzędzia: komputer, Internet, które znacząco zaburzyły dotychczasową hierarchizację. Ja magister chemii mogę w krótkim okresie czasu poznać pewien wycinek wiedzy (korzystając np. z Wikipedii) i bez obaw wdać się w merytoryczną dyskusję z profesorem. Dzisiaj nauki się nie dobudowuje lecz gromadzi po kawałku. W naszej rzeczywistości doskwiera mi również zjawisko umasowienia wszystkiego. Każdy może np. pisać i wielu pisze, tylko tak niewielu już czyta. Jest wiele zjawisk, w które muszę uwierzyć, np. że jest efekt cieplarniany. W dłuższej perspektywie nowe narzędzie zmieniające rzeczywistość i masowość nie kłócą się z tym, że pytanie czym jest prawda trzeba zadawać.

I wracamy tu do roli uniwersytetu, który powinien być miejscem gdzie zadaje się pytania, wchodzi z opiniami pod prąd, zmusza do myślenia. Kończąc wypowiedź życzę politykom, aby dobrze płacili tym, którzy potrafią i mają odwagę zadawać pytania podstawowe.

Prof. Krzysztof Zanussi
Od kilkunastu lat mam zaszczyt zasiadać w Komisji papieskiej zajmującej się problemami kultury i dialogu ze światem osób niewierzących, a więc światem, który w naszym kręgu cywilizacyjnym jest coraz liczniejszy i coraz bardziej dominujący. I można wysnuć takie spostrzeżenie: nic tak nie utwierdza ludzi w ich niewierze, jak pewność zadufków, którzy mówią, że wiedzą. Jest to zawiłe i w tym tkwi pułapka. Ja nie mogę pojąć, jak obcowanie z tajemnicą może w kimś zostawić poczucie pewności. A jeśli jest pewność to znaczy, że problem został zamknięty, wyłączony z analiz, temperatura dyskusji może spaść. Otóż obcowanie z prawdą i obcowanie z wiarą jest gorące. Co chwilę płynący czas niszczy to co przez moment było wiadome. Wieczorem tak, rano nie. Podobnie jak w miłości — nie da się jej zamknąć, zamrozić, nie da się powiedzieć już ją mam — ona się staje. Obcowanie z prawdą, czyli wiarą jest takim stawaniem się. Natomiast jeśli ktoś potraktował ją statycznie i powiedział: ja już jestem wybrany, wy reszta jesteście skazani — bo Pan Bóg was nie lubi, skoro was nie wybrał. Takie bluźnierstwo pleni się ostatnio powszechnie i to szczególnie wśród osób wierzących, którzy tak myśląc nazywają siebie wyróżnionymi. Jest to nadzwyczaj wstrętne. Jest pewne wytłumaczenie tej nieprawomyślności gdyż jedno z takich bluźnierstw pochodzi od księdza. Jego bluźnierczość jest jednak żartobliwa. Jest to opublikowana anegdota księdza Tischnera. Jej bohaterem jest góral zwrócił się z pytaniem do Boga: dlaczego nic mi się nie udaje, żona chora, stada padają, nie mam plonów. A Bóg z nieba na to: bo ja cię Józek jakoś nie lubię.

Wyobrażenie o Bogu — który miałby tak ludzkie, kapryśne, humorzaste cechy, który jednego by lubił, innego nie, który jest z takiego naszego świata, którego możemy pojąć —jest paskudne. Przed takim wyobrażeniem boga musimy się strzec, bo nie tylko innym, ale także sobie robimy tym krzywdę.

Ksiądz prof. biskup Andrzej Siemieniewski
Po raz drugi wypada mi zauważyć, że pytania które stawiamy, problemy którymi zajmujemy się dzisiaj, nie są nowe. Są odbiciem problemów dostrzeganych już przez starożytnych chrześcijan. Dotyczy to np. zadufania niektórych chrześcijan, którzy są przekonani, że z samej lektury Pisma św. dowiedzą się, jak został stworzony świat i jak funkcjonuje. Nie uważają, że lektura Pisma św. w tym zakresie wymaga uprzedniego poznania wyników nauk przyrodniczych. Jest to tak zwany fundamentalizm biblijny. Ta ich pewność staje się obecnie i mogła stawać się w przeszłości przeszkodą dla niewierzących osób ze świata nauki.

Problem na styku nauki i wiary z 420 r. n.e. możemy zaobserwować w wypowiedzi św. Augustyna, który opisał to w swoim komentarzu do opisu stworzenia w „Księdze rodzaju”. Oto, co się stanie, gdy specjaliści-przyrodnicy będą przekonywani do wiary argumentami stojącymi w jawnej sprzeczności z wynikami naukowego rozumowania lub eksperymentu:

„Jeśli przychwycą chrześcijanina na błędzie w tych sprawach, które świetnie znają, jeśli usłyszą, jak wygłasza on swoje niemądre opinie powołując się na nasze Pismo św., jakże będą mogli uwierzyć temu Pismu, gdy mówi o zmartwychwstaniu umarłych, o nadziei życia wiecznego i o królestwie niebieskim, skoro uważają stronice Biblii za pełne błędów w tych sprawach, które możne poznać przez doświadczenie i niezawodne rozumowanie?” (De Genesis ad litteram).

Powrócę jeszcze do definicji prawdy: słyszeliśmy, że jest ich wiele. Warto zauważyć, że mamy także ewangeliczną definicję prawdy. Jezus mówi: „Ja jestem Prawdą”, i w tej samym miejscu ewangelii dołącza pojęcie drogi, mówi: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Tak właśnie rozumiem wypowiedź papieża Benedykta. Każdy chrześcijanin, także papież jest w drodze, w drodze do przygody chrześcijańskiej. Spotkanie z Drogą, którą jest Chrystus jest nie ukoronowaniem, lecz zapoczątkowaniem przygody, w tym również przygody intelektualnej.

Prof. Józef Łukaszewicz
Bycie w drodze. I ja zacytuję słowa Jezusa: „Jeśli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie uczniami moimi, poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.

Głębokie słowa, obiecujące słowa. Trwanie w nauce. W ciągu swojego długiego życia ciągle jestem w drodze i ciągle prawdy szukam. Ostatnio zapoznałem się z nową biblistyką. Ta najważniejsza natchniona księga przechodzi teraz bardzo krytyczną ocenę z punktu widzenia tego co w niej tam jest. Dzisiaj gorszy nas jej okrucieństwo, wielka zarozumiałość, ciągle sprzeniewierzanie się Bogu. Księga ta pisana była przez ludzi tamtego okresu w zakresie pojęć dostępnych wtedy i z ich punktu widzenia. Władcy świeccy zdobywając miasta, mordowali lub brali w niewolę ludność — taka była rzeczywistość więc uważali, że tak jest bo Pan Bóg na to pozwala. Dlatego Żydzi w podobny sposób weszli do ziemi obiecanej.

Podkreślić należy, że słowa Nowego Testamentu nie muszą być słowami historycznego Chrystusa. Ewangeliści ujęli rzeczywistość w takiej formie aby była przez ludzi zrozumiana. Pismo święte pozwala mi odkrywać prawdę.

I jeszcze ostatnia refleksja. Już kilkadziesiąt lat temu miałem kontakt z osobami reprezentującymi ruch Comunione e Liberazione. Przyjeżdżali do nas licznie. Chcieli bowiem zaobserwować jak funkcjonują chrześcijanie pod władzą komunistyczną. Obawiali się, że we Włoszech może dojść do przejęcia władzy przez komunistów, chcieli się do tego przygotować. Stało się inaczej, ale nie przewidzieli innych scenariuszy, takich jak przykład Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie, kiedy na inaugurację roku nie zaproszono papieża Benedykta XVI. Na szczęście pojawił się list polemiczny, w którym zbijano argumenty przeciwników zaproszenia papieża Benedykta na uroczystości i udowodniono, że słowa papieża były obroną, a nie potępieniem Galileusza.

Mam nadzieję, że szok jaki w uniwersytetach wywołało to zdarzenie otworzył wielu osobom oczy i doprowadzi do uzdrowienia i naprawy uniwersytetów. Jako optymista głęboko w to wierzę.

Prof. Tadeusz Luty
Wspomniany tu Galileusz powiedział, że dwie prawdy: nauki i wiary nie powinny być ze sobą w sprzeczności. I właśnie dla zachowania tej równowagi między nauką a wiarą potrzebna jest pokora. Kto w swojej twórczości nie doznał porażki bo nie rozwiązał problemu, nie sprawdziła się jego myśl, nie odkrył rzeczy nowych ten nie wie, że każde odkrycie odbywa się przez całą serię niepowodzeń a one uczą pokory wobec obiektu badań czy problemu, a uczucie pokory koresponduje z życiem duchowym. Bardzo nam w życiu pomaga.

Prof. Maciej Sablik
Mówimy o drodze, również w matematyce jest takie pojęcie transformacja kroku pielgrzymiego. Krok pielgrzyma polega na wykonywaniu dwóch kroków do przodu i jednego w tył. W ten sposób pielgrzymowali pątnicy udający się do świątyni Santiago de Compostella, chcąc by pielgrzymka trwała dłużej. Pracując jako naukowcy nie w pełni jesteśmy świadomi. że tak właśnie wygląda nasza droga badawcza. Często musimy się cofnąć, aby z innej perspektywy ocenić wyniki. Niebezpieczeństwo pojawi się jeśli po osiągnięciu jakiegoś sukcesu nie potrafimy wejść na nową ścieżkę. W nauce przecież panuje poczucie estetyki naukowej więc warto zadawać pytanie czy można zrobić coś lepiej, ładniej, może inaczej. Rodzą się wtedy nowe pytania, inspiracje. Ja bardzo dobrze czuję się na takiej drodze. Pracownicy naukowi narzekając na niskie pensje i różne przeżywane trudności rzadko mówią, że dzięki pracy na uczelni dłużej zachowują wewnętrzną młodość, dla nauczyciela akademickiego cenne są też spotkania z młodymi osobami. Uniwersytet to przecież nie tylko korporacja uczonych, ale to wspólnota z młodymi ludźmi, którzy przychodzą co roku i chcą wejść z nami w kontakt. Dlatego jestem przeciwko e-learningowi, bo uważam, że bezpośredni kontakt z nauczycielami i rówieśnikami jest bardzo ważny. Dla mnie studenci to towarzysze dogi. Zauważyłem, jak oni się zmienili. Kilkanaście lat temu byli zagubieni, trzeba było prowadzić ich za rękę, pokazywać wszystko. Dzisiaj wielu z nich to osoby ukształtowane światopoglądowo, z szeroko rozbudzonymi potrzebami intelektualnymi. I jeśli Pan Bóg zechce mnie zachować jeszcze jakiś czas na tej drodze, to będę się cieszył.

Prof. Bogusław Fiedor
Nawiążę do słów prof. Tadeusza Lutego, mówił o pokorze w nauce. Jeśli uważamy się za ludzi wiary, a jednocześnie uprawiamy naukę to musimy pamiętać o przeciwieństwie pokory, którą jest pycha. Jest ona dla nauki, dla poznania naukowego wielkim niebezpieczeństwem w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. To moja pierwsza konstatacja.

Według mnie poszukiwanie prawdy to służenie dobru, służenie na miarę swoich możliwości i talentów. Pozostaje odpowiedzieć sobie na pytanie co to jest dobro, ale jest to tak samo trudne pytanie jak pytanie co to jest prawda. Inspirującą podpowiedź możemy znaleźć w nauczaniu kościoła. Wspomina o tym św. Augustyn, gdy mówi, że wartość ma służyć dobru wspólnemu. Dla mnie jest to kategoria, która łączy dwie drogi poznania: drogę opartą o refleksję naukowej i wiarę.

Moderator — dr Marek Biernacki
Przychodzi mi zakończyć spotkanie bo czas nagli chociaż jak mówił Sokrates, gdy mówimy o prawdzie to zapominamy nawet o przyjemnościach.

Prawda jednak oznacza coś więcej niż wiedza: poznanie prawdy ma na celu poznanie dobra. To również jest sensem pytań Sokratesa: czym jest dobro, które czyni nas prawdziwymi?”

Poważne drogi odpowiedzi na problem sensu spełniającego rozumność mogą być tylko dwie:

Pierwsza to nauka. Jan Paweł II w przemówieniu do ludzi nauki zauważył: „Nauka całości prowadzi w naturalny sposób do zadania pytania dotyczącego samej całości. Pytanie to wewnątrz takiej całości nie znajduje odpowiedzi. Rozum naukowy każe zmierzyć się z problemem na granicy tajemnicy. Tej tajemnicy, o której Einstein powiedział, że jest podstawowym uczuciem stojącym u kolebki prawdziwej sztuki i nauki”.

Druga to spotkanie:

„Nie poprzez skrupuły — pisze Camus — człowiek staje się wielkim, spełnia się. Wielkość przychodzi poprzez łaskę Boga, tak jak piękny dzień”;

„Ta prawda, którą Bóg objawia nam w Jezusie Chrystusie, nie jest sprzeczna z prawdami, do jakich można dojść drogą refleksji naukowej. Przeciwnie, te dwa porządki poznania prowadzą do pełni prawdy. Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie”.

Pamiętam chwilę poświęcenia płaskorzeźby Jana Pawła II w holu uczelni. Życzyłem wtedy sobie, pracownikom i studentom oraz gościom, aby te słowa Jana Pawła II stały się codzienną prowokacją dla naszego życia. Tak mówił prof. Zanussi — to jest ciągła droga. Tak mówił biskup Siemieniewski cytując słowa Benedykta XVI: „w początku bycia chrześcijaninem nie ma żadnej filozofii, mądrości jest tylko wydarzenie spotkania”. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem jest wejście na tę drogę i bycie odważnym. W tę wizję wpisuje się okrzyk prof. Zanussiego: mając do wyboru wolność czy prawdę, wybieram prawdę.

Jeszcze jedno zdanie-komentarz to słów Dostojewskiego, który powiedział: gdyby prawda była tam, a Chrystus tu, to ja poszedłbym za Chrystusem. Mój kolega stwierdził, to zdanie jest z gruntu złe. Sens powinien być taki: Idę za Chrystusem — bo to on jest Prawdą. Dziękuję za spotkanie.

Profesor Bogusław Fiedor
Gospodarzowi przystoi otwierać i zamknąć nasze spotkanie. Było to wydarzenie piękne i pouczające. Dziękuję, że mogłem z Państwem w nim uczestniczyć.


Przypisy

[1] Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola.
[2] Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.


[2008]



środa, 14 maja 2008

Komentarz liturgiczny na 7 czerwca 2008






7 czerwca 2008 Sobota


2 Tm 4, 1-8
Ps 71(70), 8-9. 14-15ab. 16-17 (R.: por. 15a) Mt 5, 3
Mk 12, 38-44


Prorok Izajasz zapowiadał, że Jezus utrwali Prawo na ziemi. I właśnie teraz to czyni. „Oto mój Sługa, Wybrany mój, w którym mam upodobanie”. Kim jest ten Sługa? Na pierwszym miejscu jest nim Izrael. To narów wybrany przez Boga, aby był sługą Bożym, wybrańcem, w którym Pan Bóg miał upodobanie. Jednak wszystkie oczekiwania, które Pan Bóg pokładał w Izraelu, spełniły się ostatecznie w Jezusie Chrystusie. Dlatego – w sensie jeszcze głębszym i jeszcze wyraźniejszym – tym Sługą jest Chrystus, a także wszyscy ci, którzy są w Chrystusie.


Jeśli chrześcijanin został przez chrzest włączony w Chrystusa, to został złączony z Jego śmiercią i ukrzyżowaniem, ale został włączony także w Jego życie. Po to zostaliśmy pogrzebani przez chrzest, aby powstać do nowego życia, aby to życie mieć i nim żyć. Dlatego proroctwo o Jezusie w jakimś sensie jest także proroctwem o nas, ponieważ po to Pan Bóg przyłącza nas do Chrystusa, aby nas wzbogacić także Jego życiem i Jego dziełami. Zatem słowa Boże o Jezusie: „Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął” (Iz 42,1), są także i o nas, o ile jesteśmy w Jezusie. Każdy, kto trwa w Jezusie, zostaje obdarzony Duchem Świętym. Jeśli się od Chrystusa oddala, to Ducha Świętego ma coraz mniej, z prostego powodu – bo Duch Święty jest w Jezusie, gdzie indziej Go nie ma. Kto się od Zbawiciela oddali, ten Ducha Świętego mieć nie może.


Niesiemy Dobrą Nowinę na najróżniejsze sposoby, niektórzy jeżdżąc, by głosić Dobrą Nowinę, inni pomagając bliźnim, jeszcze inni – modląc się wytrwale. A czy w jakiś sposób i w nas też spełnia się to proroctwo, które w pierwszym rzędzie odnosi się do Chrystusa: „Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze; nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (Iz 42,2n)? Tak, to przecież o grzesznikach, których spotykał Jezus, ale także i o grzesznikach, których Chrystus spotkał najpierw w nas, a potem przez nas.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 6 czerwca 2008






6 czerwca 2008 Piątek


2 Tm 3, 10-17
Ps 119(118), 157 i 160. 161 i 165. 166 i 168 (R.: por. 165a) J 14, 23
Mk 12, 35-37


Dzień sądu – kiedy on nadejdzie? Oto dziś jesteśmy zachęceni, żeby pomyśleć o tak zwanych sprawach ostatecznych, albo inaczej – eschatologicznych. Określenie to znaczy, że nasze spojrzenie jest skierowane ku kresowi czasów. Atmosfera eschatologiczna (czyli rzeczy ostateczne) nie powinna być mylona z atmosferą schyłkową, ponieważ kres naszych czasów jest jednocześnie początkiem czasów nowych. To nie jest czas grozy czy strachu, ale czas, o którym czytamy w pewnym miejscu Pisma Świętego: „A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28). To są czasy wkraczania w „niebo nowe i ziemię nową” (Ap 21,1).


Zostaje nam ważne pytanie: kiedy? To pytanie jest o tyle istotne, że – szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach, może nawet już od XIX wieku – różni uszczypliwi krytycy mawiali: „Pan Jezus się pomylił, gdy mówił: «Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie» (Mt 24,34)”. Tymczasem minęło dwadzieścia wieków – i nic…


Otóż Pan Jezus się nie pomylił, tylko poinformował słuchaczy o znakach nadchodzących czasów ostatecznych, których nikomu nie będzie brakować. Ci, którzy byli świadkami wypowiedzenia tych słów, doczekali się znaków czasów ostatecznych bardzo szybko. Cóż to za znaki?


Wyobraźmy sobie łódź, która płynie przez ocean do odległej wyspy na środku bezmiaru wód. Morze jest wzburzone, fale są wielkie, raz wynoszą tę łódź wysoko, to znowu zapada się ona pomiędzy fale. Nadchodzi wreszcie moment, kiedy po raz pierwszy ktoś zawoła: „Widzę! Widzę ląd! Widzę wyspę!”. Potem znowu łódź opadnie, ląd zniknie z oczu, gdyż przeszła wielka fala, ale gdy przyjdzie nowa, znów będzie można oczekiwany ląd zobaczyć.


Ruch wznoszenia się i dostrzegania celu wędrówki przeplata się z czasem, kiedy tego celu nie dostrzegamy, ale w pamięci pozostaje nam, że cel widzieliśmy. Podobnie Kościół, żeglując po falach wzburzonego czasu, co pewien czas może dostrzec bardzo mocne znaki wyłaniającego się z oddali zarysu wyspy kresu czasów, wyspy eschatologicznej. I kiedy Pan Jezus mówił: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”, to – prawdę mówiąc – to pokolenie, które go słuchało, bardzo szybko doczekało się ujrzenia pierwszych zarysów końca czasów. Podobnie zresztą jak pokolenie nasze.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 5 czerwca 2008






5 czerwca 2008 Czwartek św. Bonifacego – wspomnienie obowiązkowe


2 Tm 2, 8-15
Ps 25(24), 4-5. 8-9. 10 i 14 (R.: 4b) Ps 119(118), 34
Mk 12, 28b-34


„Niedaleko jesteś od królestwa”. Można być od Boga tak niedaleko, na wyciągnięcie ręki, i po latach dalej być wciąż tylko niedaleko, ale jednak Go nie spotkać i ciągle do królestwa jeszcze nie wejść. Powiedział ktoś, że kiedy Jezus ogłaszał królestwo, Jego opowiadania działały jak dramatyczne scenariusze czekające na aktorów. Zapraszał słuchaczy na sceniczne próby: kto będzie aktorem na premierze dramatu o królestwie? Słuchacze, którzy uwierzyli, z napięciem czekali na wystawienie sztuki i na to, jaka przypadnie im rola.


A przecież można wysłuchać z napięciem i postąpić jak ci, o których czytamy w Ewangelii: „I rozeszli się – każdy do swojego domu” (J 7,53).
Ludzie tak lubią oglądać w telewizji pasjonujące życie innych. Bóg zachęca zaś: nie oglądaj, jak żyją inni! Przeżyj to sam! Z Chrystusem! Przechodziłem kiedyś ulicą obok lokalu, gdzie nagrywano reality show. Ludzie tłoczyli się tam, aby „wreszcie ktoś ich zobaczył”, dojrzał, docenił, aby wziąć udział w czymś ważnym – podczas gdy to, co najważniejsze, jest do wzięcia codziennie: przygoda z Chrystusem!

„Wielu [chrześcijan] postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego, o których często wam mówiłem, a teraz mówię z płaczem: Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne” (Flp 3,18-19).

Dlatego, jak wzywał nas przed laty Jan Paweł II:

„Musimy na nowo rozniecić w sobie pierwotną gorliwość, aby udzielił się nam zapał, jaki wziął początek z Pięćdziesiątnicy. […] Potrzeba nowego rozmachu w apostolstwie, które byłoby przeżywane jako codzienne zadanie wspólnot chrześcijańskich” (NMI 40).

Dlatego nie zapominajmy, o czym przestrzegał nas kard. Ratzinger:

„Niepokój, który pobudza nas do zanoszenia innym daru Chrystusa, może wygasnąć w zastoju solidnie uporządkowanego Kościoła”.

Nie pozostań tylko „niedaleko” od królestwa. Wejdź do środka. „Błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” – posłuchaj więc, co mówi do ciebie Pan.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 4 czerwca 2008







4 czerwca 2008 Środa


2 Tm 1, 1-3. 6-12
Ps 123(122), 1-2a. 2bcd (R.: por. 1a) por. 2 Tm 1, 10b
Mk 12, 18-27


Czy bez wiary w Zmartwychwstanie wszystko w chrześcijaństwie pozostałoby po staremu? W Dziejach Apostolskich można znaleźć ciekawą definicję chrześcijanina i – co jeszcze ciekawe – jest ona podana przez człowieka niewierzącego, niejakiego Porcjusza Festusa, jednego z następców Poncjusza Piłata, prokuratora rzymskiego. Za czasów owego Porcjusza Apostoł Paweł siedział w więzieniu.


Porcjusz Festus spotkał się kiedyś z królem Agryppą i z jego żoną Berenike i – jako ludzie niewierzący, niechrześcijanie – zaczęli rozmawiać o pewnym politycznym kłopocie, który został im w spadku po poprzednim prokuratorze. Tym politycznym kłopotem był Apostoł Paweł, o którym nie wiedzieli dobrze, co to za jeden. Porcjusz Festus tak o nim powiedział:

„[Żydzi] mieli z nim spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25,19).

To bardzo ciekawa definicja chrześcijanina, niesłychanie trafna i bardzo dobrze pasująca do każdej epoki Kościoła. Można sobie życzyć, aby także dzisiaj spotkanie niewierzących z chrześcijanami zostawiało właśnie taki ślad. Nawet jeżeli ktoś dobrze nie zna wszystkich niuansów wiary, wszystkich szczegółów i konsekwencji chrześcijaństwa, żeby to jedno przynajmniej mu zostało w pamięci: że chrześcijanie mają jakiś spór ze światem i że ten spór toczy się o Jezusa, o którym świat twierdzi, że dawno temu umarł, a chrześcijanie twierdzą, że owszem, umarł, ale teraz żyje.


Dlatego całe chrześcijaństwo jest jak planeta krążące wokół Słońca Zmartwychwstania Chrystusa i wokół wiary w nasze zmartwychwstanie: „wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Dopiero na tym tle możemy w pełni zrozumieć radość słowa „Alleluja”. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć radość liturgicznego hymnu wielkanocnego: „Żywego już Pana widziałam, grób pusty”. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć, co naprawdę głosimy w Kościele w każdą niedzielę, kiedy mówimy, że Jezus powstał z martwych i wskutek tego do dzisiaj jest Panem i żywych, i umarłych, jest Panem i życia, i śmierci. I dzisiaj wychodzi nam na spotkanie, żeby nas spotkać we wspólnocie, w swoim Słowie i w sakramentach.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 3 czerwca 2008






3 czerwca 2008 Wtorek św. Karola Lwangi i Towarzyszy – wspomnienie obowiązkowe


2 P 3, 12-15a. 17-18
Ps 90(89), 1-2. 3-4. 10. 14 i 16 (R.: por. 1) por. Ef 1, 17-18
Mk 12, 13-17


„Czy wolno płacić podatek Cezarowi?” (Mk 12,14). Czyżby Pan Jezus był antycesarskim rewolucjonistą? Dzisiaj rewolucja kojarzy nam się z przewrotem: to, co było do tej pory, zostanie zburzone, a na gruzach zbudujemy nowe. W tym sensie ani Pan Jezus, ani Boży święci rewolucjonistami nie są.


A jednak mamy być rewolucjonistami, ale w zupełnie innym sensie tego słowa. Łacińskie słowo revolutio miało różne znaczenia. Jednym z nich był, owszem, przewrót, ale nie jest to sens jedyny. Jest przecież dzieło Kopernika, w którego tytule użyto słowa „rewolucja”: De revolutionibus orbium caelestium – „o rewolucjach sfer niebieskich”. Rewolucja oznacza tu jednak krążenie wokół tego, co jest w środku. Sfery niebieskie krążą wokół centrum, jakim jest Słońce. W tym sensie być chrześcijańskim rewolucjonistą, czyli człowiekiem świętym, znaczy przypomnieć, że świat, życie, myśli, wszystko krążyć ma wokół Jezusa Chrystusa, wokół Boga. Jeśli Bóg posyła Jeremiasza jako rewolucjonistę, to właśnie w tym sensie: „Przypomnij światu, że wszystko ma krążyć wokół Mnie – mówi Pan”. Jeżeli Chrystus wysyła Apostołów rewolucjonistów, to także w tym sensie: „Przypomnijcie światu, że wszystko krąży wokół Jezusa”. Jeśli my odczytujemy nasze rewolucyjne powołanie, to w tym właśnie sensie: iść i przypominać, że wszystko krąży, dokonuje revolutio, wokół tego Słońca, którym jest Jezus Chrystus.


Jest jeszcze drugie ważne znaczenie słowa revolutio: ‘rozwijać’. W szczególności zaś: ‘rozwijać zwój księgi (re-volutio), żeby na nowo ją odczytać’. W tym sensie Boży rewolucjonista to ten, który czytając Ewangelię, Dzieje Apostolskie, listy św. Pawła, nagle mówi: „Zaraz! To trzeba rozwinąć na nowo! Cóż z tego, że myśmy to już słyszeli, skoro się tym jeszcze niedostatecznie przejęliśmy! Co z tego, że to zabrzmiało, skoro nie odezwało się w nas echem! Trzeba do tego wrócić jeszcze raz! Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. To także jest Boży rewolucjonista.


Jesteśmy więc dzisiaj wezwani do Bożej rewolucji. To jest inna rewolucja niż przewroty polityczne tego świata. Przywódcy rewolty politycznej najpierw burzą, a dopiero potem zaczynają się zastanawiać, jak marzenie o budowaniu zrealizować. Nieodmiennie okazuje się przy tym, że łatwiej burzyć niż budować.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 2 czerwca 2008






2 czerwca 2008 Poniedziałek


2 P 1, 1-7 Ps 91(90), 1-2. 14-15a. 15bc-16 (R.: por. 2b) Ap 1, 5a
Mk 12, 1-12


„Drogocenne obietnice” (2 P 1,4). Które spośród tak wielu obietnic zawartych w Piśmie Świętym najbardziej zasługując na nazwę drogocennych? Zapewne ta: „Chrystus Jezus przyszedł zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy”. Przyszedł dać zbawienie, i to nie tylko po to, aby grzesznik mógł wstydliwie zająć miejsce w kącie albo za filarem. Nie, także po to, aby grzesznik mógł zająć pierwsze miejsce wśród głosicieli Dobrej Nowiny.


Aż do końca świata ludzie wierzący nie przestaną się zdumiewać tym, w jaki sposób Pan Jezus dobiera sobie współpracowników. Dziwiło to i gorszyło pierwszych obserwatorów Jego misji wśród wiosek i miast Ziemi Świętej. Zaskakiwało także w czasie, gdy Zmartwychwstały Chrystus towarzyszył swojemu Kościołowi mocą Ducha Świętego.


Czyż mało było gorliwych kandydatów na Apostoła Narodów, że musiał Chrystus sięgać bo byłego prześladowcę, Szawła? Czyż nie czytamy w Piśmie, że gdy pojmano św. Szczepana, wszyscy wrogowie Kościoła „podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem? (por. Dz 7,57-58). Kiedy zaś Szczepan skonał, „Szaweł zgadzał się na zabicie go” (Dz 8,1)! Czyż natchniona księga Biblii nie wyjawia i tego, że Szaweł „niszczył Kościół, wchodząc do domów, porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia”?


Najdziwniejsze zaś w tym wszystkim, że gdy te „skandaliczne” szczegóły ujawniono w Dziejach Apostolskich, nie było fali odejść z Kościoła. Wręcz przeciwnie, była fala przyjść do wspólnoty wierzących. Nawracały się tysiące. A sam św. Piotr, który innych napominał: „Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia” (Dz 2,40) − dobrze wiedział, o czym mówi. Bo i on sam potrzebował ratunku ze swoich grzechów. Była taka noc, kiedy Piotr wołał: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć!”. Była to ta sama noc, kiedy Piotr usłyszał od Jezusa: „Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dziś kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego, że Mnie znasz”. Obaj Apostołowie są wiarygodnymi świadkami, że obietnice Jezusa są prawdziwie drogocenne.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 1 czerwca 2008






1 czerwca 2008 IX Niedziela Zwykła


Pwt 11, 18. 26-28
Ps 31(30), 2-3ab. 3bc-4. 17 i 25 (R.: por. 3c)
Rz 3, 21-25a. 28 Ps 25(24), 4b. 5
Mt 7, 21-27


„Człowiek nierozsądny, który zbudował swój dom na piasku”… (por. Mt 7,26) Prawie dwa lata temu miałem okazję spacerować sobie po rynku niewielkiego włoskiego miasta, Forlì. Jest to stolica prowincji, w której niegdyś pracował jako nauczyciel Benito Mussolini, niegdyś ulubione miasto faszystowskiego dyktatora Włoch. Nic dziwnego, że zostało tam wiele pamiątek związanych z czasami włoskiego faszyzmu. W pewnym momencie mojej przechadzki zauważyłem w pobliżu dworca duży budynek z wieżą, zbudowany w latach trzydziestych XX wieku. Był to budynek opuszczony już i zrujnowany, z wybitymi oknami i odpadającym tynkiem. Na szczycie wieży, w miejscu, gdzie odpadł duży płat tynku, spod spodu wyłonił się napis o następującej treści: „Przysięgam wypełnić rozkazy wodza [Mussoliniego] i służyć ze wszystkich moich sił, a jeśli okaże się to konieczne, to także moją krwią służyć sprawie rewolucji faszystowskiej”.


Ludziom, którzy siedemdziesiąt lat temu pisali te słowa, wydawało się, że żyją na szczycie dziejów świata. Mniemali, że cała historia cywilizacji zmierzała do tego, żeby jako cel zmagań tylu pokoleń, zwieńczenie wysiłków wszystkich setek pokoleń ludzkości, w końcu wydać z siebie rewolucję faszystowską. Na rynku tego samego miasta do dziś stoją latarnie z lat trzydziestych minionego wieku, na których podstawie napisano: „Umieszczono w dziesiątym roku E.F.”, czyli ery faszystowskiej. Tym ludziom tak bardzo zdawało się, że z nimi zaczyna się nowa era, że lata zaczynali liczyć od objęcia rządów przez ich wodza – Mussoliniego. Sądzili, że oto spełniła się historia i zwycięski rozum nareszcie pokieruje losami ludzkości. Minęło kilka dziesiątków lat i wykonane przez nich napisy wstydliwie wyłażą spod odpadającego tynku. Taki jest kres wielu rewolucji, których na świecie, a szczególnie w Europie w ciągu ostatnich dwustu lat było sporo, a już ostatni wiek tymi rewolucjami wprost kipiał. Warto pamiętać, jaki jest kres takich zamysłów pełnych pychy: wyłażący spod odpadającego tynku napis na zrujnowanej wieży z powybijanymi oknami, na zaniedbanych terenach koło dworca kolejowego. Warto pytać: Na czym ja buduję gmach mojej nadziei?


Ks. bp Andrzej Siemieniewski




Komentarz liturgiczny na 31 maja 2008






31 maja 2008 Sobota Nawiedzenie NMP – święto


So 3, 14-18 albo Rz 12, 9-16b
Iz 12, 2. 3-4bcde. 5-6 (R.: por. 6b) Łk 1, 45
Łk 1, 39-56


Słowa Anioła wypowiedziane do Maryi podczas nawiedzenia, chociaż zabrzmiały zapewne bardzo prywatnie i kameralnie, stały się donioślejsze niż najgłośniejszy nawet okrzyk: ich echo brzmi aż po dziś dzień. A jest to echo zwiastujące zamieszkanie Syna Bożego w rodzinie i zapowiadające równocześnie, że oto zaczyna się powstawanie nowej rodziny, rodziny duchowej, rodziny Jezusa Chrystusa, czyli Kościoła.


Księga Pisma Świętego rozpoczyna się od przymierza Boga z Adamem i Ewą oraz ich dziećmi. To jest przymierze z jednym małżeństwem, z jedną rodziną. Jednak wkradł się grzech i przymierze zostało naruszone, a pierwsi ludzie zostali wygnani z raju.


Następnie pojawił się następny pomysł Pana Boga na błogosławieństwo – przymierze z Noem. To Przymierze jest już przymierzem większym: nie tylko z Noem i jego żoną, lecz także z synami i ich żonami. To już jest przymierze – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – z całym rodem Noego, z większą, szerszą rodziną. Jednak i tu wkradł się grzech, zaburzenie Bożego planu.


Następnie Bóg zawarł przymierze z Abrahamem, ale nie tylko z nim samym: Abraham jest otoczony rodziną, sługami, sprzymierzeńcami. Jeśli uważnie przeczytamy Księgę Rodzaju, zobaczymy, że przymierze z Abrahamem jest przymierzem z dużą gromadą ludzi. To jest już cały szczep. Widzimy więc, jak Pan Bóg rozszerza swoje błogosławieństwo, swój błogosławiony plan.


Co się dzieje dalej? Niewola w Egipcie oraz przymierze z Mojżeszem i całym narodem Izraela. To właśnie w tym miejscu tego coraz bardziej rozszerzającego się planu Bożego, w tym właśnie miejscu historii zbawienia padły słowa: „Powiedz Aaronowi i jego synom: tak oto macie błogosławić synom Izraela” (Lb 6,23), całemu narodowi – tak szeroki jest już Boży plan zbawienia. Ale na tym Boży plan w historii się nie kończy.


Przychodzi przymierze z Dawidem, które jest już przymierzem z rodziną narodów. Owszem, z Izraelem, ale przez serię różnych politycznych układów – także z całą rodziną narodów wokół Ziemi Świętej, z zapowiedzią, że na tym Pan Bóg nie skończy, że Pan Bóg ma pomysł, który nie ma granic, który kiedyś sięgnie aż po krańce ziemi.


A my mamy szczęście żyć w tym momencie realizowania się Bożego planu, gdzie jest on już przeznaczony dla wszystkich aż po krańce ziemi: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8).


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 30 maja 2008






30 maja 2008 Piątek Najświętszego Serca Pana Jezusa – uroczystość


Pwt 7, 6-11
Ps 103(102), 1-2. 3-4. 6-7. 8 i 10 (R.: por. 17a) 1 J 4, 7-16 Mt 11, 29ab
Mt 11, 25-30


„Uczyń serce nasze według Serca Twego” – śpiewamy w Litanii do Serca Jezusowego. Jakie jest serce człowieka ukształtowane na wzór Jego serca? Jest dojrzałe do odpowiedzialnej i skutecznej miłości. Nie prosimy dziś o jakąś tkliwą miękkość, ale o skuteczność praktycznej miłości bliźniego. O to, abyśmy nie trwali w duchowej niedojrzałości, jak nastolatek, który wciąż ma tylko jeden problem: „Jak daleko mogę się posunąć – czy mam wrócić o dziewiątej, czy mogę piętnaście minut później?”. To nie jest dojrzałe pytanie ucznia Chrystusa. Dojrzałe pytanie moralne człowieka dorosłego brzmi: „Co mam robić, żeby stać się człowiekiem dobrym, takim, jakiego Bóg zamierzył, człowiekiem, który może się radować przebywaniem z Bogiem tutaj oraz przebywaniem z Bogiem na zawsze?”. Jak postępować, aby moje serce stawało się na wzór serca Jezusowego?


Takim człowiekiem trzeba się stawać. Do takiej miary człowieczeństwa trzeba dorastać i do tego służy moralność. I właśnie na drodze stawania się człowiekiem według zamysłu Bożego odkrywamy zasady: przykazania, zalecenia, wezwania, błogosławieństwa, które nie wypływają „z zewnątrz”, lecz z samej dynamiki stawania się dobrym człowiekiem. To wypływa z wnętrza i staje się organiczną całością z naszym życiem. Dlatego idea moralnego, prawdziwie ludzkiego życia prowadzi do ewangelicznej idei wolności, wolności w służbie.


Prawdziwa wolność polega na tym, że człowiek, który się wprawiał w dobrym życiu według języka miłości, teraz może się tym językiem posługiwać. Przykazania, rady ewangeliczne i inne zalecenia Nowego Testamentu odpowiadają naturze człowieka i dobrze mu służą. Jeśli się temu podporządkujemy, to da nam szczęście, to pozwali nam przebywać w tych regionach duchowego oceanu, gdzie jest odpowiednia głębia, odpowiednia przestrzeń, gdzie można swobodnie w Duchu Świętym żyć i swobodnie w Duchu Świętym się rozwijać.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski




Komentarz liturgiczny na 29 maja 2008






29 maja 2008 Czwartek


1 P 2, 2-5. 9-12
Ps 100(99), 1-2. 3. 4-5 (R.: por. 2) J 8, 12b
Mk 10, 46-52


„Jak niedawno narodzone niemowlęta”… – tacy właśnie są chrześcijanie zaczynający swoją przygodę z Panem Jezusem. „Narodzenie z wody i z Ducha, bez którego nikt nie może wejść do Królestwa Bożego” – takimi słowami Katechizm Kościoła Katolickiego (1216) przypomina o chrzcie, który jest bramą do życia z Chrystusem. „Jezus wzywa ludzi, by narodzili się do życia, które będzie także Życiem, jakim żyje sam Bóg” – to z kolei wiara prawosławia wyrażona w Katechizmie Kościoła Prawosławnego.


Odnajdujemy tu samo sedno wiary Kościoła Jezusa Chrystusa, głoszonej nieprzerwanie od samego początku. Apostoł Piotr, opisując duchowość chrześcijanina, również odwołał się do faktu narodzenia na nowo:

„jak niedawno narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, nie sfałszowanego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu” (1 P 2,2).

Ten sam głos brzmi także i dzisiaj w Kościele. Bardzo wyraźnie słychać Dobrą Nowinę o nowym narodzeniu w naszych parafiach, gdy udziela się sakramentu chrztu. Jej echo rozbrzmiewa podczas uroczystości paschalnych, kiedy to wierni dziękują za otrzymane nowe życie. Jeśli zaś ta świadomość nieco się przyćmi – pomóc mogą ruchy odnowy Kościoła, proponując drogę ponownego katechumenatu (deuterokatechumenatu, neokatechumenatu), przygotowującego duchowo do odnowienia doświadczenia narodzenia na nowo.


Nowe narodzenie to początek życia wiecznego. Życie wieczne zaś, choć bierze swoją nazwę od tego, że trwa po śmierci i się nie kończy, to jednak swój początek ma już tutaj, właśnie w chwili nowego narodzenia:

„A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3).

Aby w to życie wejść, potrzebna jest zbawcza wiara: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. […] Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony” (J 3,16-18). A treść tej wiary, aby przyniosła ona zbawienie, obejmuje dwa najważniejsze elementy: że Bóg dał swego Syna Jednorodzonego i że potrzebne jest nowe narodzenie z wody i z Ducha.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 28 maja 2008






28 maja 2008 Środa


1 P 1, 18-25
Ps 147B, 12-13.14-15.19-20 (R.: por. 12a lub Alleluja) Mk 10, 45
Mk 10, 32-45


Synowie Zebedeusza chcieli być jak najbliżej Jezusa po to, aby z nim panować. Nie zrozumieli, że być uczniem to znaczy służyć, że życie jest diakonią. I że na tym polega największe Boże błogosławieństwo. Na błogosławieństwo można patrzeć na dwa różne sposoby. Albo bardzo ludzkimi oczami i mówić: „Jestem błogosławiony w roku 2008, gdyż dużo dostałem”. Albo oczami wiary, co pozwoli zrozumieć, że największym Bożym błogosławieństwem jest to, ile udało się nam w roku 2008 dawać. W Dziejach Apostolskich czytamy słowa Pana Jezusa: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20,35). Dlatego na pewno słusznie dziękując Panu Bogu za to wszystko, cośmy dostali – to też są Boże dary – tym bardziej, więcej jeszcze trzeba dziękować za to wszystko, co mogliśmy dawać. Możemy dziękować Panu Bogu za to, co mogliśmy dawać, rozdawać innym: nasz czas, wysiłek, zaangażowanie, energię, zapał.


W żadnym stanie życia i w żadnej sytuacji okazji do rozdawania siebie nie zabraknie.


Małżeństwo jest diakonią, skoro chrześcijańska wizja małżeństwa i rodziny polega na oddawaniu siebie współmałżonkowi, na ofiarowaniu swego czasu innym członkom rodziny.


Spotykanie drugiego człowieka jest diakonią, która skłania, by cierpliwie, dzień po dniu i tydzień po tygodniu rozdawać czas, swoje poświęcenie, swój święty spokój po to, żeby inni mieli więcej. „Szczęście” to w języku ewangelicznym „błogosławieństwo”. Tak zwanych Osiem błogosławieństw (Mt 5,1-11) z Kazania na górze teraz często tłumaczy się jako „osiem uszczęśliwień”: szczęśliwi miłosierni; szczęśliwi, którzy płaczą; szczęśliwi, którzy są prześladowani. Taka intensywna służba jest tym bardziej Boża, tym bardziej ewangeliczna, im mniej z tego mamy: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie!” (Mt 10,8).


Na tym polega uszczęśliwienie człowieka przez Boga: ktoś mnie potrzebuje. Ktoś potrzebuje mojej modlitwy, mojej cierpliwości, moich umiejętności technicznych czy jakichkolwiek innych – to jest wielki dar. Pan Bóg widzi, jak moje talenty są cenne, i dlatego daje mi różne okazje, żebym mógł to komuś dawać według moich możliwości, zdolności, wykształcenia, wieku, sytuacji życiowej. Pan Bóg stwarza te wszystkie sytuacje i miejsca.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 27 maja 2008






27 maja 2008 Wtorek św. Urszuli Ledóchowskiej – wspomnienie obowiązkowe


1 P 1, 10-16
Ps 98(97), 1. 2-3ab.3c-4 (R.: por. 2) por. Mt 11, 25
Mk 10, 28-31


„Stokroć więcej otrzyma”… Cóż to może znaczyć? Z pewnością to, że uczeń Chrystusa będzie miał aż tyle okazji więcej do czynienia dobra. Największą przysługą wyświadczoną bliźniemu jest niesienie mu słowem i czynem Dobrej Nowiny. Jak czyniła to Urszula Ledóchowska – ewangelizatorka aż po krańce ziemi!


Ważna jest i dla nas gotowość do ewangelizacji krańców świata. Odległe krainy mogą być dalekie na różne sposoby. Mogą być odległe na przykład geograficznie – po prostu jest daleko w kilometrach, tak jak Efez był odległy od Jerozolimy. Ale mogą też być odległe kulturowo. Jest całkiem możliwe, że w kilometrach jest blisko, ale w kulturze, w mentalności, w sposobie myślenia jakaś kraina jest strasznie odległa od życia Ewangelią. To może być dziesięć minut od miejsca, gdzie mieszkamy. To często jest na przykład znajdująca się na rozdrożu bądź wyniesiona na mielizny życia młodzież. Może to być również środowisko ludzi karanych za różne przestępstwa. Nie dość, że taka droga już naznaczyła ich na całe życie, to dodatkowo skazanie ich na przebywanie w swoim własnym środowisku wywoła przewidywalne, jak najbardziej negatywne skutki.


Dlatego jeżeli dzisiaj czujemy się dobrze w naszej własnej wspólnocie parafialnej czy modlitewnej, to dobrze. Ale Pan Jezus być może wzywa, żeby przejść od dobrego do jeszcze lepszego! Chrystus czeka na tych, którzy szukają większych rzeczy i większego zaangażowania. Warto też budzić w sobie większe zamysły, dalej idące zamiary i potężniejsze pragnienia, by od stabilizacji w dobrym przechodzić do czegoś większego i otworzyć się na nowe zadania i nowe możliwości.


Otwórzmy się więc na dobro nowe, które jest nieznane, i w ten sposób wejdźmy w ślady uczniów Jana Chrzciciela, którzy otworzyli się na dobro większe i poszli za Jezusem. Gdy Jezus zobaczył, że chcą, by ich uczył i prowadził – przyjął ich. Poszli więc, zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. W ten sposób zostali uczniami nowej sprawy i nowego Mistrza. Otrzymali stokroć więcej…


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 26 maja 2008





26 maja 2008 Poniedziałek św. Filipa Nereusza – wspomnienie obowiązkowe


1 P 1, 3-9
Ps 111(110), 1-2. 5-6. 9 i 10c (R.: 5b lub Alleluja) 2 Kor 8, 9
Mk 10, 17-27


Czy Jezus zabiera nam piękno życia? Nie, choć czasem chce w sposób trudny uwolnić nas od balastu, aby serce mogło wypłynąć na głębię. Czasem wbrew nam samym pokazuje nam, gdzie jest nasze prawdziwe duchowe środowisko.


W godzinach rannych 20 stycznia 2005 roku zaobserwowano w Tamizie wieloryba. Należał on do stada, które wcześniej pojawiło się u wybrzeży Anglii. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że wieloryb miał umysł podobny do umysłu ludzkiego. Wiedziałby wtedy, że wieloryby zwykle przestrzegają zasad. Nie znamy wszystkich przykazań wielorybich, ale wiemy, że jedno z nich brzmi: „Nie będziesz opuszczał głębokiego morza, wpływając do rzeki”.


Wieloryb, który odłączył się od stada – gdyby miał ludzki umysł – mógłby powiedzieć: „Właściwie dlaczego jest takie przykazanie? Dlaczego ktoś ma mi mówić: «Nie będziesz opuszczał głębi oceanu i nie będziesz wpływał do rzeki»? Dlaczego Stwórca ograniczył nam tę akurat przestrzeń i powiedział: «Tutaj nie!». Czyżby pozazdrościł nam wielorybom? Może chciał nas pozbawić jakiejś najbardziej atrakcyjnej części wielorybiego życia?! A właśnie że wpłynę do Tamizy! Postawiłem na wolność!”


Wieczorem następnego dnia Agencja BBC doniosła, że znaleziono wieloryba nieżywego. Wcześniej widziano go, jak zderzał się z pomostami i łodziami na Tamizie: w rzece było dla niego o wiele za ciasno; miał pięć metrów długości i ważył cztery tony, potrzebował więc olbrzymiej przestrzeni do swobodnego pływania. Wreszcie zaskoczył go odpływ i wieloryb utknął na płyciźnie przy brzegu rzeki. Wolny wybór doprowadził go do śmierci…


Chrześcijańska wolność, taka która wynika i z Dziesięciu przykazań, i z Ewangelii, i z nauki Apostołów, i z tego wszystkiego, czym Kościół żyje, to jest wolność ku doskonałości – wolność czynienia właściwych rzeczy we właściwy sposób.


Tak właśnie wolność chrześcijańska staje się wolnością dobrego ojca i dobrej matki, wolnością dobrej żony i dobrego męża, wolnością dobrego murarza i dobrego katechety, wolnością dobrego ucznia w szkole i dobrego wolontariusza pomagającego chorym. To są oblicza prawdziwie chrześcijańskiej wolności: „Ku wolności wyswobodził was Chrystus” (Ga 5,1).


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 25 maja 2008






25 maja 2008 VIII Niedziela Zwykła


Iz 49, 14-15
Ps 62(61), 2-3. 6-7. 8-9ab (R.: por. 2a) 1 Kor 4, 1-5 Mt 6, 33
Mt 6, 24-34


„Starajcie się najpierw o królestwo Boże” (Mt 6,33). Aby się o nie starać, trzeba dobrze wiedzieć, co jest najważniejsze. Najistotniejsze prawdy wiary, o których zawsze wypada zaczynać, nazywa się często kerygmatem. Kerygmat nie jest czymś, co się wymyśla, ale jest czymś, co się przyjmuje, i to przyjmuje się od osób. Na przykład św. Paweł przekazywał kerygmat o Chrystusie: „Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy”. To jest szczyt, najwyższy punkt tego, co Jezus uczynił. Dlatego jeśli myślimy o jakimś symbolu, znaku chrześcijaństwa, to tym symbolem jest krzyż. To nie jest symbol jednej z wielu mów Chrystusa ani któregoś z Jego cudów. Znak krzyża to znak jedynej śmierci za nasze grzechy. Stało się to zgodnie z Pismem, jak podkreśla Apostoł. Ma oczywiście na myśli Stary Testament. To się stało zgodnie z zapowiedziami, proroctwami Starego Testamentu, szczególnie z Księgą Izajasza.


Dalej: „Chrystus został pogrzebany”. To nie była śmierć pozorna, udawana, śmierć tylko na pokaz. To była śmierć na tyle prawdziwa, że zakończyła się pogrzebem, tak jak to zwykle śmierć ludzka się kończy. Najprawdziwsza i najbardziej realna śmierć.


I jeszcze: „zmartwychwstał trzeciego dnia” – dlatego jesteśmy wyznawcami krzyża, ale jest to wyznawanie krzyża zwycięskiego. Jesteśmy wyznawcami zwycięstwa, a nie klęski. W dawniejszych wiekach, aż do wieku XIII-XIV, kiedy malowano albo rzeźbiono krzyż, Chrystus na tym krzyżu był w koronie, był Królem, był chwalebny i pełen mocy. Królował z krzyża.


W końcu zaś: „ukazał się Kościołowi” – to też należy do kerygmatu. Najpierw ukazał się Kefasowi (zaczyna się od widzialnej głowy Kościoła), potem dwunastu Apostołom, a potem braciom: więcej niż pięciuset równocześnie. I oni wszyscy są zwiastunami tego, co się wydarzyło w Jerozolimie.


Kerygmat ten powtarzamy w każdej liturgii Mszy św., kiedy padają takie lub podobne słowa: „Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci”. Liturgiczna wspólnota troszczy się najpierw o królestwo Boże. A reszta? Reszta będzie jej przydana.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski






Komentarz liturgiczny na 24 maja 2008






24 maja 2008 Sobota NMP Wspomożycielki Wiernych – wspomnienie obowiązkowe


Jk 5, 13-20
Ps 141(140), 1-2. 3 i 8 (R.: por. 2a) por. Mt 11, 25
Mk 10, 13-16


Jako Kościół tworzymy wspólnotę wiary: zarówno my tu na ziemi, jak i zbawieni w niebie. Do naszej wspólnoty należą więc i ci, którzy nas w wierze poprzedzili. Wspomagają nas swoją modlitwą, zachęcają swoim przykładem.


Maryja, Wspomożycielka Wiernych, przypomina nam, że przeżycie Ewangelii byłoby niemożliwe, nie do przeprowadzenia, gdybyśmy próbowali być indywidualistami w wierze, chrześcijanami odosobnionymi. Przeżycie Ewangelii jest możliwe wtedy, gdy przeżywamy Ewangelię w tych środowiskach, którymi obdarowuje nas Pan Bóg.


Wielkim darem jest dar wierzącej rodziny, dlatego że jest na co dzień. To nie jest coś spektakularnego, ale właśnie chrześcijańska normalność, chrześcijańska zwykłość, codzienność, jest największym darem. Warto wzbudzić w sobie wdzięczność za dar takiego środowiska, za dar wierzącej rodziny.


Jest też inne środowisko, jakby na zupełnie przeciwnym biegunie intymności rodzinnej. Środowiskiem tym jest Kościół powszechny, światowy, katolicki, ten, który jest obecny na całym okręgu ziemi, we wszystkich krajach i na wszystkich kontynentach. To też jest środowisko, w którym żyjemy i z którym wspólnie idziemy.


Pomiędzy codziennością, od rana do wieczora, wierzącej rodziny a bardzo szeroką i rozległą rodziną Kościoła powszechnego rozciąga się środowisko ludzi wierzących, których znamy i z którymi stykamy się w parafii i we wspólnocie na Eucharystii, w najróżniejszych przedsięwzięciach ewangelizacyjnych czy modlitewnych.


Do Kościoła powszechnego należą też święci wieków minionych. Bóg nie jest przecież Ojcem umarłych, ale żywych, Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bogiem Maryi i dwunastu Apostołów, Bogiem Franciszka i Dominika, o. Kolbego i s. Faustyny…


Środowisko, zarówno to najmniejsze (rodzina), jak i to największe (Kościół powszechny), a także i te pośrednie (parafia, wspólnota), jest konieczne dla nas z wielu powodów. Nie jesteśmy chrześcijanami indywidualistami, ale Pan Bóg daje nam środowisko, w którym przeżywamy wiarę. Tym środowiskiem jest wspólnota Kościoła łącząca nas na ziemi z mieszkańcami nieba.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 23 maja 2008






23 maja 2008 Piątek


Jk 5, 9-12
Ps 103(102), 1-2. 3-4. 8-9. 11-12 (R.: por. 8a) por. J 17, 17ba
Mk 10, 1-12


Pan Jezus wysyła uczniów, aby głosili Dobrą Nowinę (Mk 10,5). Dlaczego o tym pomyślał? Dlaczego właściwie Bóg się nami, ludźmi, interesuje? Dlaczego nie jest Mu obojętne, co robimy i jak postępujemy? Odpowiedzi na to pytanie udziela nam sam Bóg przez usta Apostoła. Jeśli nie jesteśmy Bogu obojętni, to dlatego, że troszczy się On, abyśmy całą wieczność mogli z Nim właśnie spędzić. Powołani jesteśmy do wspólnoty miłości z Bogiem.


Dobra Nowina, przeczuwana już wcześniej przez proroków, a ostatecznie objawiona przez Jezusa Chrystusa i Jego Apostołów, mówi jednak jeszcze więcej. Troska Boga o to, byśmy przyjęli dar Jego przyjaźni, nie ogranicza się tylko do wymagań stawianych człowiekowi. Wtedy byłaby raczej „nowiną” frustrującą i przyprawiającą o beznadzieję: wszak człowiek szybko odkrywa swoją słabość i niezdolność do zachowania przykazań w całej ich rozciągłości. Dlatego aby nam umożliwić życie wieczne w swojej obecności, Bóg uczynił znacznie więcej: „Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia”. Aż tak wiele Bóg zrobił, aby mieć nas na zawsze ze sobą.


Bóg uczynił wiele. Chciałoby się powiedzieć – więcej, niż mógł, czy nawet więcej, niż powinien uczynić! A co należy do nas? Jak wyglądać ma odpowiedź człowieka na ten dar? Główne orędzie, z jakim Apostołowie wyruszyli w świat, brzmi: Słowo Boże „wszystkim tym, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w Jego imię” (J 1,12). Do człowieka należy uznanie swojej potrzeby zbawienia, wyciągnąć ręce do Boga i powiedzieć: „wierzę!”. Takie przyjęcie Jezusa do swojego życia potrafi sprawić cud. Bóg udziela mocy i nagle człowiek może doświadczyć tego, że nie jest już sam wobec swego życia. Jest z Bogiem. Bóg jest z nim.


W każdą niedzielę wypowiadamy przecież słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29). W takim momencie przestają one już być tylko słowami Jana Chrzciciela, a stają się słowami również naszymi. Jako Kościół przyswoiliśmy sobie te słowa, stały się częścią naszego życia. Słowo Boże stało się również naszym słowem.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski





Komentarz liturgiczny na 22 maja 2008 Boże Ciało






22 maja 2008 Czwartek Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – uroczystość


Pwt 8, 2-3. 14b-16a
Ps 147B, 12-13. 14-15. 19-20 (R.: por. 12a lub Alleluja)
1 Kor 10, 16-17 J 6, 51
J 6, 51-58


„To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie”. Kiedy my, chrześcijanie, zgłębiamy Pismo Święte, musimy na początku poznać litery. Trudno poznać słowo Boże i wczytywać się w nie, jeśli nie zna się wszystkich liter. Później trzeba poznać słowa, na które składają się litery, trzeba wreszcie poznać całe zdania. Ale Pan Bóg, chcąc mówić do nas przez Pismo Święte, posłużył się językiem złożonym nie tylko z liter, słów i zdań – posłużył się też językiem wydarzeń. Wydarzenia też są jakimiś słowami i zdaniami mowy Bożej: na przykład, że coś działo się wtedy, gdy zbliżało się święto Paschy.


O święcie Paschy wiemy, że było to święto rolnicze. To święto ludzi, którzy mają pola, którzy sieją zboże, a kiedy zboże zaczyna dojrzewać i pojawiają się już kłosy, ludzie ci wychodzą z sierpami, żeby rozpocząć żniwa. Pascha była świętem rozpoczynającym żniwa. Dzisiaj najbardziej zbliżone atmosferą mogłyby być tradycyjne „dożynki” (co prawda u nas raczej kończące żniwa). Święto przaśnych chlebów, a więc mają z nim coś wspólnego kłosy, snopy, chleby robione ze świeżo zżętego zboża.


Pascha to także święto wyzwolenia z Egiptu – kiedy Pan przyszedł, aby interweniować i wyprowadzić lud na wolność. Święto, kiedy się wspomina, jak to „wyprowadził nas potężnym ramieniem z niewoli i przeprowadził przez morze”.


Pan Jezus bierze te dwa wątki, które się splatały przez tyle wieków historii, i mówi: „we Mnie spotkają się oba”. Dlatego Msza Święta jest najlepszą chwilą dla rozważenia pełnej tajemnicy Paschy. Te rozmyślania mają nam towarzyszyć zwłaszcza w uroczystość Bożego Ciała. Jezus Chrystus w Ewangelii św. Jana tuż przed czytanym dziś fragmentem powiedział: „To nie Mojżesz dał wam chleb z nieba”. Prawdziwą manną, która była zapowiadana w wieczerzy paschalnej Izraela, prawdziwym chlebem z nieba – mówi Pan Jezus – Ja jestem. „Dopiero Ojciec Mój da wam prawdziwy chleb z nieba”. Wielkim cudem było otrzymanie życia w wolności po wyjściu z Egiptu, ale – mówi Pan Jezus – prawdziwe życie otrzymuje się na Uczcie Baranka, bo „kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, żyć będzie na wieki”.


***


I stacja: Eucharystia jest ofiarą Mt 26, 17-19. 26-29


Niedługo po roku 200 spisano kilka zdań. To myśli Orygenesa, wielkiego chrześcijańskiego pisarza, który znał Żydów, znał ich obyczaje, interesował się nimi. Pisał tak: „O tym, że to dziś dokonuje się Pascha, że Baranek jest składany na ofiarę i lud wychodzi z Egiptu, poucza nas Apostoł, stwierdzając: «Chrystus został złożony w ofierze jako nasza Pascha. Tak przeto odprawiajmy święto nasze nie przy użyciu starego kwasu – kwasu złości i przewrotności, lecz przaśnych chlebów – czystości i prawdy»”.


Cóż by nam przyszło z tego, że Pan Bóg kiedyś dokonywał wielkich dzieł? Można by sobie tylko powspominać, jak to niegdyś bywało. Cóż by nam dziś przyszło z tego, gdyby obecnie nie dokonywała się Pascha, gdyby dziś Baranek nie był składany na ofiarę i gdyby dziś lud nie wychodził z Egiptu? Na szczęście Pascha, która dokonała się raz, została dokonana przez Boga. A Bóg jest wyniesiony ponad czas i dlatego to, co dokonało się raz – na Krzyżu i w Wieczerniku – wyniesione ponad historię, jak słońce, może teraz rozsyłać swoje promienie i wstecz, i w przód! Dziś na ołtarzu możemy oglądać odbicie promienia słońca Paschy – wydarzyła się raz, ale jest dostępna zawsze. Tak jak lud raz został wyprowadzony z Egiptu, tak zawsze możemy być obywatelami tego ludu. Jak raz dokonała się Ofiara Chrystusa, tak dziś możemy dostąpić skutków ofiary Baranka. „Oto wielka tajemnica wiary” – tajemnica przejmująca do głębi serca.


Brzmi tu coś z tego, o czym mówił prorok: „któż z nas wytrwa wobec palących płomieni obecności Bożej”. Jest to jednak równocześnie tajemnica zapraszająca: „błogosławieni, którzy zostali wezwani” – obietnica, która sprawia, że ja, człowiek, taki, jaki jestem, grzeszny, mogę stać się sprawiedliwy, mogę poczuć się podniesiony i zaproszony, mogę stanąć w procesji zastępów Pańskich, zbliżających się do wielkiej tajemnicy wiary. Na słowa: „Ciało i Krew Chrystusa” mogę odpowiedzieć „Amen”. Mogę tak odpowiedzieć, gdyż to dziś dokonuje się Pascha i to dziś Baranek jest składany na ofiarę, i to dziś lud, którym jesteśmy, wychodzi z Egiptu.


***


II stacja: Eucharystia jest pokarmem duszy Mk 8, 1-9


Przyjmując Eucharystię stajemy się świątynią Pana. Popatrzmy, jak opisano Komunię eucharystyczną w Didache, najstarszym pozabiblijnym tekście chrześcijańskim, pochodzącym z ok. 100 roku: „Gdy się już nasycicie [jedząc i pijąc z waszej Eucharystii], składajcie dziękczynienie w taki oto sposób: «Dziękuję Ci, Ojcze Święty, za święte Imię Twoje, które z woli Twojej zamieszkało w sercach naszych»” (Didache, X, 1-2).


Przypomina nam to świętość świątyni jerozolimskiej, bo tam właśnie mieszkało święte Imię Pana. Chrześcijanin pierwszego pokolenia poapostolskiego mówi: Ja wiem, kiedy to święte Imię Pana we mnie zamieszkuje; ja wiem, kiedy Pan Bóg odnawia tę świątynię – właśnie wtedy, kiedy nasyciliśmy się, jedząc i pijąc z naszej Eucharystii, właśnie wtedy wypada nam składać takie dziękczynienie: „Dziękuję Ci, Ojcze Święty, za święte Imię Twoje, które z woli Twojej zamieszkało w sercach naszych”. Niech te słowa brzmią dziś w sercu i w myślach: Panie, to przez to, co się stało, Twoje święte Imię zamieszkało w sercach naszych i dzięki temu odnowiłeś nas jako swoją świątynię. Także to znaczą słowa o Chrystusie: „Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie” (J 2,17; por. Ps 69,10).


Świątynia jerozolimska była święta. Mógłby ktoś powiedzieć: w końcu to tylko nagromadzone kamienie, budowla jak wiele innych. A w sąsiednich krajach nie brakowało świątyń większych, wspanialszych i bardziej zdobnych. Lecz to nie z powodu kamieni i nie z powodu nadzwyczajnych rozmiarów świątynia była święta, ale z tego powodu, że zamieszkało w niej święte Imię Pana. Pan Bóg powiedział bowiem: „sponad przebłagalni i spośród cherubów, które są ponad Arką Świadectwa, będę z tobą rozmawiał” (Wj 25,22; por. Lb 7,89).


Jeśli budowla z kamienia była święta z tego powodu, że święte Imię Pana tam zamieszkało, to o ileż bardziej można mówić o świątyni ciała Jezusa z Nazaretu, skoro już nie tylko imię, ale sam Bóg, Syn Boży, zechciał w nim zamieszkać. O ileż bardziej słowo „świątynia” pasuje również do tego Ciała Jezusa Chrystusa, którym jest przyjmujący Eucharystię Lud Boży!


***


III stacja: Eucharystia zadatkiem życia wiecznego Łk 24, 13-16. 28-35


Jezus Chrystus ma moc to bogactwo, które w Nim jest, przelać na tych, którzy są Jego uczniami, którzy są „w Chrystusie”, którzy są włączeni w Jego Ciało. Jego ofiara ma moc zbawienia na życie wieczne. Starożytni chrześcijanie w II wieku przeżywali to tak: „W dniu zwanym Dniem Słońca [w niedzielę] odbywa się zebranie wszystkich razem z miast i ze wsi, w jednym miejscu. Czyta się pamiętniki apostolskie lub pisma prorockie, póki czas pozwala. Potem, kiedy czytający przerwie, przełożony udziela słowem napomnienia i zachęty do naśladowania tak pięknych rzeczy. Następnie razem wstajemy i modlimy się głośno, byśmy zostali uznani za sprawiedliwych w życiu i w dziełach, i wierni przykazaniom, i tak otrzymali zbawienie wieczne” (Apologia św. Justyna).


Dlatego Ofiara Chrystusa ma też moc leczyć z choroby śmierci. Jak ujął to w IV wieku św. Ambroży: „Jest to «chleb powszedni» – przyjmuj go codziennie, gdyż codziennie może ci udzielić pomocy! Gdy ktoś ma w ciele ranę, potrzebuje lekarstwa. Raną jest to, że ulegamy grzechowi, a lekarstwem − Najświętszy Sakrament”.


Chrystus leczy mocą swojej obecności w Najświętszym Sakramencie. „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16; por. 6,19; 2 Kor 13,5). Pan Jezus chwyta za bicz uczyniony ze sznurków i wypędza kupców ze świątyni; rozpala się gorliwością także o tę świątynię, którą my jesteśmy. Chrystus troszczy się – i to gorliwie – o świętość tej świątyni, dając nam święty pokarm. To wszystko znajduje się też u św. Pawła: „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało” (1 Kor 10,16).


O ile Chrystus jest świątynią absolutnie świętą, to dla nas świętość jest zadaniem. Dlatego Apostoł od razu dodał do tego moralne przypomnienie: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17). Owo „wy” to Kościół. Jest to wezwanie do świętości: Chrystus jest święty, a my świętymi mamy się stawać. Do nieba nic, co nieświęte, wejść nie może.


***


IV stacja: Eucharystia jest sakramentem jedności Kościoła J 17, 20-26


Jezus Chrystus ma moc to bogactwo, które w Nim jest, przelać na tych, którzy są Jego uczniami, którzy trwają „w Chrystusie”, którzy są włączeni w Jego Ciało: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?” (1 Kor 3,16; por. 6,19; 2 Kor 13,5).


My często to zdanie tłumaczymy na liczbę pojedynczą: wtedy i każdy z nas z osobna myśli o sobie jako o świątyni Ducha Świętego. Pewnie też jest w tym racja, ale zauważmy, że jednak na pierwszym miejscu jest tu liczba mnoga. To Kościół Boży, to ci wszyscy, którzy są w Chrystusie, to jedność Kościoła powszechnego tworzy razem świątynię Pańską: „Czyż nie wiecie [wy wszyscy], żeście [jedną] świątynią Boga?”. W innych sąsiednich krajach mogło być dużo świątyń: w Egipcie, w Babilonii, w Asyrii, w Grecji. Ale w Izraelu była tylko jedna.


O ile Chrystus jest świątynią absolutnie świętą, to dla nas, Jego uczniów, świętość jest zadaniem. Dlatego Apostoł od razu dodał do tego moralne przypomnienie: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3,17). Owo „wy” to Kościół. Jest to wezwanie do świętości: Chrystus jest święty, a my świętymi mamy się stawać.


Benedykt XVI powiedział do Polaków o jedności Ciała Chrystusa i Ciała Kościoła takie oto zdanie (15 III 2006): „Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Dziś mówiłem o jedności Chrystusa i Kościoła, która wyraża się w misji Apostołów i ich następców, biskupów. Życzę, aby nawiedzenie grobów apostolskich w Wiecznym Mieście umocniło w was poczucie tej jedności”.


Dziś jest czas, żeby poczucie jedności Kościoła i Chrystusa umocnić. Chodzi tu o Kościół jak najbardziej realny, który spotykamy w naszych parafiach, diecezjach, na pielgrzymkach i w modlitewnych wspólnotach. Jest to Kościół nie w wyobraźni, ale Kościół taki, jaki jest w rzeczywistości: złożony z ludzi grzesznych, ale sięgających po udzielaną przez Boga świętość.


Ks. bp Andrzej Siemieniewski